05.05.2024, 14:14 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.08.2024, 17:07 przez Król Likaon.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Bajarz I
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic V
Brenna potrafiła zapewniać, że nic jej nie jest, nawet jeśli akurat krwawiła albo miała połamane kości. Istniały jednak takie sytuacje, w których i ona musiała przyznać, że coś jest bardzo nie tak: ta, w której dźgnięto ją nożem i nóż dalej tkwił w ranie, na pewno była jedną z nich. Zwłaszcza, że to nie był taki zwykły nóż, więc dźgnięcie robiło się… podwójnie problematyczne. I raczej skutecznie utrudniało jakiekolwiek pojedynki.
Nie powinna teleportować się w takim stanie, ale mogła albo zaryzykować, albo wykrwawić się powoli na Nokturnie. Skoczyła więc w niebyt i jakimś cudem zdołała się nie rozszczepić, ale kiedy świat przestał wirować, a ona oparła się o ścianę budynku, odkryła, że zniosło ją z kursu.
– To nie jest apteka Lupinów – powiedziała, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego, usiłując zogniskować wzrok na tyle, by zorientować się, dokąd trafiła. Modliła się, by nie był to niemagiczny Londyn. Niemagiczny szpital byłby problematyczny nie tylko dlatego, że nie miała mugolskich dokumentów, ale że tam ran nie leczyli eliksirami i że na pewno nie będą wiedzieli, co zrobić w sytuacji, gdy cholerna rana była magiczna, bo zadano ją przeklętym nożem.
Budynki okazały się znajome – aleja Horyzontalna. Nie było tak tragicznie, chociaż nie było też dobrze. Brenna wybrała aptekę Lupinów jako cel, bo łatwiej było skoczyć do bliższej lokalizacji niż do Munga, i bo tam ktoś na pewno podałby jej jakieś prowizoryczne eliksiry, na alejki Horyzontalnej natomiast mogła co najwyżej liczyć, że znajdzie się ktoś, kto zechce wezwać do niej uzdrowiciela. O tej porze jednak, gdy zapadła już ciemność, gdy płonęły uliczne latarnie, życie zamierało powoli, większość sklepów zamknięto i wcale nie było łatwo znaleźć kogoś, kto zechce wyświadczyć taką małą przysługę. A Brenna, pomijając to, że bok bolał ją jak jasna cholera (ale chyba ostrze nie trafiło żadnego narządu wewnętrznego, bo pewnie byłaby już martwa, to była ta dobra wiadomość), czuła, jak ogarnia ją zimno i obraz przed oczyma rozmazywał się jej coraz bardziej.
Ostrza nie wbito głęboko i nie wyjęto go z rany, nie straciła jeszcze przytomności, prawdopodobnie więc miała spore szanse to przeżyć, jeśli tylko uda się to cholerstwo usunąć i dostanie porcję wigginowego, ale nie mogła zemdleć gdzieś, gdzie skończy leżąc i krwawiąc całą noc.
Ruszyła bardzo powoli przed siebie, ku częściej uczęszczanej Pokątnej, zgięta w pół, starając się powstrzymać naturalny odruch sięgnięcia do rany – zdecydowanie nie powinna dotykać tego noża – bo jeśli mdleć, to byłoby dobrze tam, gdzie prawdopodobnie ktoś ją znajdzie. Bo przecież nie miała najmniejszej ochoty umierać. A oprócz tego chłodu, wywołanego utratą krwi, nasączającej powoli ubranie, było jeszcze w niej to jedno zimno: wywołane myślą, że albo znajdzie pomoc, albo naprawdę tu umrze i nigdy nie wróci do rodziny.
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.