• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 4 5 6 7 8 … 14 Dalej »
[6.9.69] Prywatne klątwy

[6.9.69] Prywatne klątwy
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
05.05.2024, 14:14  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.08.2024, 17:07 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Bajarz I
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic V

Brenna potrafiła zapewniać, że nic jej nie jest, nawet jeśli akurat krwawiła albo miała połamane kości. Istniały jednak takie sytuacje, w których i ona musiała przyznać, że coś jest bardzo nie tak: ta, w której dźgnięto ją nożem i nóż dalej tkwił w ranie, na pewno była jedną z nich. Zwłaszcza, że to nie był taki zwykły nóż, więc dźgnięcie robiło się… podwójnie problematyczne. I raczej skutecznie utrudniało jakiekolwiek pojedynki.
Nie powinna teleportować się w takim stanie, ale mogła albo zaryzykować, albo wykrwawić się powoli na Nokturnie. Skoczyła więc w niebyt i jakimś cudem zdołała się nie rozszczepić, ale kiedy świat przestał wirować, a ona oparła się o ścianę budynku, odkryła, że zniosło ją z kursu.
– To nie jest apteka Lupinów – powiedziała, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego, usiłując zogniskować wzrok na tyle, by zorientować się, dokąd trafiła. Modliła się, by nie był to niemagiczny Londyn. Niemagiczny szpital byłby problematyczny nie tylko dlatego, że nie miała mugolskich dokumentów, ale że tam ran nie leczyli eliksirami i że na pewno nie będą wiedzieli, co zrobić w sytuacji, gdy cholerna rana była magiczna, bo zadano ją przeklętym nożem.
Budynki okazały się znajome – aleja Horyzontalna. Nie było tak tragicznie, chociaż nie było też dobrze. Brenna wybrała aptekę Lupinów jako cel, bo łatwiej było skoczyć do bliższej lokalizacji niż do Munga, i bo tam ktoś na pewno podałby jej jakieś prowizoryczne eliksiry, na alejki Horyzontalnej natomiast mogła co najwyżej liczyć, że znajdzie się ktoś, kto zechce wezwać do niej uzdrowiciela. O tej porze jednak, gdy zapadła już ciemność, gdy płonęły uliczne latarnie, życie zamierało powoli, większość sklepów zamknięto i wcale nie było łatwo znaleźć kogoś, kto zechce wyświadczyć taką małą przysługę. A Brenna, pomijając to, że bok bolał ją jak jasna cholera (ale chyba ostrze nie trafiło żadnego narządu wewnętrznego, bo pewnie byłaby już martwa, to była ta dobra wiadomość), czuła, jak ogarnia ją zimno i obraz przed oczyma rozmazywał się jej coraz bardziej.
Ostrza nie wbito głęboko i nie wyjęto go z rany, nie straciła jeszcze przytomności, prawdopodobnie więc miała spore szanse to przeżyć, jeśli tylko uda się to cholerstwo usunąć i dostanie porcję wigginowego, ale nie mogła zemdleć gdzieś, gdzie skończy leżąc i krwawiąc całą noc.
Ruszyła bardzo powoli przed siebie, ku częściej uczęszczanej Pokątnej, zgięta w pół, starając się powstrzymać naturalny odruch sięgnięcia do rany – zdecydowanie nie powinna dotykać tego noża – bo jeśli mdleć, to byłoby dobrze tam, gdzie prawdopodobnie ktoś ją znajdzie. Bo przecież nie miała najmniejszej ochoty umierać. A oprócz tego chłodu, wywołanego utratą krwi, nasączającej powoli ubranie, było jeszcze w niej to jedno zimno: wywołane myślą, że albo znajdzie pomoc, albo naprawdę tu umrze i nigdy nie wróci do rodziny.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#2
06.05.2024, 19:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.05.2024, 19:05 przez Bard Beedle.)  
Musiała przyznać, że ten dzień był wyjątkowo udany. Jeszcze przed spotkaniem z panem Prewettem, który szczęśliwie pojawiał się w progu jej księgarni nie raz i nie dwa, był skory do rozmowy i tak pięknie udawał, że nie patrzy na jej ołówkowe spódniczki i kilka guziczków za mało zapiętych, jeszcze przed tym spotkaniem przejrzała sobie listę Idealnego Kandydata Na Męża, którą nosiła przy sobie nieprzerwanie od dnia piętnastych swoich urodzin, a którą to zrobiła wraz z koleżankami podczas jednego z wielu przyjęć, które miały miejsce w puchońskim dormitorium. Lista ta zawierała kilkanaście niezbędnych elementów, którymi miał się wykazywać Mr Right, a pan Prewett, a nie pardon Basilius całkiem nieźle rokował.

Nie był zbyt stary, ale też nie za młody. Był dość wysoki i szczupły, czym nadrabiał swoją anemiczność, ale no na to mogła przymknąć oko. Wszak po ślubie to z pewnością nie byłoby nic trudnego, dać mu kilka książek więcej do ponoszenia, żeby mógł potem i ją na rękach nosić. Był ambitny i bardzo inteligentny - musiał być, skoro był lekarzem i klątwołamaczem w Mungu, och tak, jeszcze stabilna praca odhaczona i niezłe perspektywy na awans. Lekarz, to był zawód prestiżowy, z pewnością też przydatny gdyby jej, albo ich dzieciom cokolwiek się działo. Gdy tylko zdradził jej swoje miejsce pracy podczas jednej z pierwszych rozmów, od razu zapałała do niego wielkim uczuciem, któż by tego nie zrobił, w obliczu lekarza z brakiem obrączki na serdecznym palcu. Szczególnie takiego gentelmana, który następnym razem nie wodził wzrokiem za ołówkową spódnicą, gdy celowo sięgała polecane dla niego pozycje z najniższej półki.

Niespiesznie roztaczała swe wdzięki, polecała mu niby przypadkiem bardzo pikantne powieści, aby móc podzielić się swoimi fantazjami i oczekiwaniami, aż w końcu padła propozycja spotkania, zupełnie niezaaranżowana przez nią wcześniej. Och, mężczyzna z inicjatywą, to też można było odhaczyć, nawet jeśli zdawał się nieco wycofany, to tylko poza, aura tajemniczości, mająca pobudzić jej wyobraźnię do pracy. Był męski i czuły, dominujący, ale pełen łagodności, zainteresowany nią, ale oddany swojej pracy. Szarmancki, ale mający w sobie pazur. Był doskonały.

Zupełnie tak jak ona.

Dlatego też podczas kolacji przeszła do ofensywy, roztaczając wizję ich wspólnego życia i mnogości zainteresowań, które dzielili. Część opierała na tym co jej wcześniej mówił, część na bohaterach książek, które czytał z jej polecenia, niepomna na fakt, że mógł jej zwyczajnie kłamać na temat tego, czy mu się te lektury podobały.

– Zawsze marzyłam o małym domku w Dolinie Godryka i dużym ogrodzie, gdzie dzieci mogłyby hasać, czekając na ojca po całym tygodniu pracy. Mogłabym tam otworzyć filię księgarni w której teraz pracuję, myślę, że dla zdeterminowanej duszy nie ma absolutnie żadnych rzeczy niewykonalnych... – ćwierkała mu, obejmując czule jego ramię, a drugą ręką głaszcząc plecy. Pachniał niezbyt zachęcająco, ale to się dało zmienić, za tydzień może dwa wymienić mu zestaw kosmetyków, przy okazji urodzin kupić dobre perfumy, które lubiła. To wszystko dało się przeżyć w obliczu tylu punktów odhaczonych na liście. I faktu, że teraz pijani winem zmierzali do jego miejsca. To może była dopiero pierwsza randka, ale właściwie niewiasta była już zdecydowana. Im szybciej niż lepiej, w końcu rano znalazła pierwszą zmarszczkę na czole.

wiadomość pozafabularna
Bard prowadzony przez Millie Niczego-Nie-Żałuję Moody
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#3
07.05.2024, 22:10  ✶  
Francesca albo przez długi czas naprawdę wydawała mu się być dobrą kandydatką do randki, albo to Basiulius, tak jak protagonistki książek, które podsuwała mu ostatnio czarownica i niektórzy daltoniści, skutecznie ignorował powiewające wszędzie czerwone chorągiewki.
Ale ona naprawdę nie wydawała się być zła. Była zabawna, mądra, ładna, polecała mu całkiem ciekawe książki, nawet jeśli kolejne pozycje stawały się coraz bardziej... Miał nadzieje, że wiedziała, że może sugerować mu rzeczy w bardziej subtelny sposób i że sugerowane przez nią rzeczy z tych książek były możliwe jedynie w fantazjach znudzonych życiem autorek.
A jednak i tak uznał, że nie zaszkodzi ja zaprosić na tę randkę i co więcej, miał nadzieje, że będzie ona naprawdę udana. Co z tego, że dzisiejszy data była specyficzna, co z tego, że Millie powiedziała to co powiedziała, przecież wciąż istniały szanse, że będzie kolejne spotkanie, prawda? A on, a przeciwieństwie do niektórych, mógł poczekać.
Tylko, że gdzieś tak po drodze z restauracji do jego mieszkania zaczął uznawać, że chyba jednak nie chciał tego kolejnego spotkania. Jeszcze gdy wychodzili z lokalu, a on zasugerował, by udali się do niego, wino, przekonanie, że Francesca może po prostu gada trochę dziwne rzeczy z nerwów i chęć pokazania losowi, że z nim wygra, zapewniały go, że to nie był głupi pomysł. Jednak hasające po Dolinie Godryka dzieci przesądziły sprawę. Niemal się potknął z wrażenie.
Kurwa Millie. Jak już miałaś mi wróżyć nieszczęścia to może powinnaś była zacząć od tego? – pomyślał, uznając, że skoro jej karty były takie mądre, to może powinny wspomnieć, że czarownica na pierwszej randce już będzie gotowa planować im całą ich przyszłość. I ciekawe kto by musiał się zajmować tym całym ogrodem, bo on na pewno by nie zamierzał. Cholera, chyby Brenna nawet nie bedzie dzisiaj potrzebna, by jakkolwiek zepsuć nastrój tego dnia. Francesca sama sprawiła, że przeszła mu ochota na cokolwiek. Tylko jak się miał teraz z tego wyplątać? Udać, że nie zrozumiał, że snuła te wizję o ich dwójce i powiedzieć bardzo głupio, że nie wiedział, że ma męża i dzieci, ale miał nadzieję, że spełnią swoje marzenie o przeprowadzce? Nie. Jeszcze by uznała, że jest zabawny. Albo, że lubi nieco głupszych. Powiedzieć, że się źle czuje? Zemdleć? A co jeśli z jakiegoś powodu uznałaby to za romantyczne?
– Francesco posłuchaj – zaczął, przystając na chwilę, tuż przed drzwiami do kamienicy, w której miał swoje mieszkanie. – To był naprawdę miły wieczór, ale to co właśnie powiedziałaś... Myślę, że chyba... – Nagle zmarszczył brwi, a spojrzenie jego oczu przesunęło się z twarzy Francesci na słaniającą się postać oświetloną światłem jednej z latarni. Narkomani... Nie. Zaraz... On znał te postać. – Brenna? – spytał zaskoczony, ruszając od razu w kierunku czarownicy, rzucając Francesce jeszcze Przepraszam, poczekaj chwilę o ile nie postanowiła ruszyć za nim. Słaniająca się Brenna nie była dobrym znakiem. I to jeszcze w dziwną datę!
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
07.05.2024, 22:26  ✶  
Utrzymanie postawy właściwej homo sapiens byłoby może wskazane, ale homo sapiens nie byli zaprojektowani do poruszania się z wbitymi w siebie ostrymi przedmiotami. Brenna rzeczywiście więc się słaniała, tak bardzo popisowo, że nawet jakaś parka umknęła na jej widok, i jeszcze zdążyła usłyszeć coś o pieprzonych narkomanach, zanim zdołała wykrztusić choćby słowo – może i dobrze, bo pewnie gdyby wyrzuciła z siebie coś o aptece Lupinów, to jeszcze byliby gotowi uznać, że prosi o kolejną działkę.
Ale była już chyba całkiem blisko.
Normalnie przeszłaby resztę trasy w jakieś dwie minuty, teraz może nawet udać się w kwadrans, o ile tylko będzie dostatecznie zdeterminowana, ale och, przyciąganie najbliższej ściany było takie mocne! Brenna podparła się o nią czule, i tylko dzięki temu się nie wywaliła, i uznała, że będą teraz najlepszymi przyjaciółmi, ta ściana i ona. To była bardzo ładna ściana, dużo fajniejsza od tej w jednym kasynie, chociaż nie wisiał na niej ani jeden obraz, który mógłby widowiskowo spaść.
A potem ktoś do niej podszedł i usłyszała swoje imię.
Ulga zalała ją, omal nie zbijając z nóg, ale jej nowa najlepsza przyjaciółka, ściana, szczęśliwie przyszła z pomocą, a poza tym Brenna upomniała samą siebie, że to jeszcze o niczym nie przesądzało.
– Cześć – przywitała się, zwracając ku uzdrowicielowi nieco nieprzytomne spojrzenie. Nie poznała go w pierwszej chwili po głosie, a stali w półmroku, no i była trochę rozkojarzona tym całym bólem, krwią przesączającą ubranie i myślami o umieraniu. – Jakbyś mógł wspomnieć w aptece Lupinów, że bardzo potrzebuję eliksiru odnawiającego krew i w sumie to też ściągnięcia uzdrowiciela, najlepiej to klątwołamacza, byłabym wdzięczna – oświadczyła i gdyby była nieco przytomniejsza, czułaby się dumna, że zdołała wyrzucić z siebie bardzo składne zdanie, i to nawet na tyle wyraźnie, że dało się zrozumieć wypowiadane słowa. Poskładać faktów, że Basilius właściwie to jest klątwołamaczem, ani wyjaśnić, co się dokładnie dzieje, już za bardzo jednak nie miała siły. (Chociaż nóż sterczący z boku mógł stanowić niejaką wskazówkę: kłopot w tym, że na rękojeści nie wypisano „zaczarowany, nie da się go wyjąć, póki nie złamie się zaklęcia”, wiedziała, bo go skradziono, i na nieszczęście znalazła złodzieja, ale jej partner z brygady jakoś się zgubił podczas pościgu, a złodziej w przypływie desperacji postanowił użyć noża na niej… Chociaż może i nie kłopot, bo Brenna nie była uzdrowicielką, ale wiedziała, że takich rzeczy z ran się nie wyjmuje, jeśli nie ma się możliwości szybkiego zatamowania krwawienia. A na ulicy opcje w tym zakresie były niestety odrobinę ograniczone.)
Nawet nie zauważyła Francesci, w jej krótkiej spódniczce i bluzeczce z niedopiętymi guzikami, ale na swoje usprawiedliwienie miała to, że w ogóle w tej chwili była żałośnie mało spostrzegawcza.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#5
10.05.2024, 13:19  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.05.2024, 13:35 przez Bard Beedle.)  
– Och nie lubisz wsi? To nic, w sumie... moja rodzina stamtąd pochodzi, może nawet lepiej, że już możemy wykreślić tą opcję. – Podjęła od razu, zaciskając mocniej oplot swoich smukłych ramion na nie tak muskularnym, ale da się nad tym popracować ramieniu lekarza. Był taki asertywny, taki władczy, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że wygrała los na loterii. Sennie położyła swoją głowę na męskim ramieniu, przymykając w samozadowoleniu oczy
– Był? Och kochany, noc jeszcze młoda, a my nie mamy piętnastu lat by kłaść się tak szybko spać.

W tym miejscu, gdyby pewnie gdzieś Mildred mogła wtrącić swoje trzy grosze, to złośliwie powiedziałaby, że proszę oto gotowy kielich, wznoś zwycięzco nad niewiastą dumnie swoją pałkę. Ale nie było jej nigdzie w okolicy. Na szczęście.

Był za to ktoś inny, półleżący przy ścianie zakrwawiony stos szmat. Francesca skrzywiła się, wydęła wargi w niezadowoleniu, wyobrażając sobie już smród jaki z tego bezdomnego pewnie ulatywał. Z wielkim zdziwieniem więc odebrała fakt, że miłość jej życia popędziła w jej kierunku, zostawiając ją samotną w tą wrześniową, jakże chłodną obecnie noc.

To trwało moment, wewnętrzny konflikt, między rozdrażnieniem, a mimo wszystko zachwytem - wszak trafił jej się prawdziwy bohater, zdeterminowany do tego by nieść pomoc w najczarniejszą noc, największym śmieciom i degeneratom magicznej społeczności. Wyborny materiał na ojca, musiała to przyznać i stłumić swoje samolubne zapędy. Obcasy zastukały o bruk, gdy pobiegła za nim zapinając ciaśniej swój szkarłatny płaszczyk, bo przecież nie chodziłaby wieczorami bez płaszcza. Nie była wampirem.

Jej dłonie szybko powróciły do ramienia Basiliusa, jakby chciała podkreślić swój akt własności nad nim.

– Och to doskonale się składa, wezwiesz kochanie kogoś ze swoich kolegów do tego? – zaproponowała, a wtedy nagle jej oczy zatrzymały się na ubrudzonej twarzy tej leżącej pod lampą wywłoki.

Brenna

Zacisnęła szczękę, tylko po to by nie zacisnąć mocniej palców na ramieniu Prewetta. Już raz staneły sobie na drodze. Już raz Longbottomówna stanęła na jej drodze do szczęścia. TO ONA musiała nagadać Erikowi, przedstawić ją w złym świetle, podle nakłamać i nastawić go przeciwko niej. Oczywiście ostatecznie dobrze się stało bo o ileż bezpieczniejszym zawodem była kariera w Mungu a nie w Brygadzie Uderzeniowej, niesmak jednak pozostał. Bogowie jedni wiedzą ile kosztowało ją teraz zachowanie powagi. Ale musiała to zrobić. Dla przyszłego szczęścia swojej rodziny.

– Ten eliksir... masz go u siebie? Mógłbyś teleportować się po niego, a ja jej przypilnuje i poczekam na wsparcie. – głos jej drżał pozornie z troski, a tak na prawdę jad zalewał ją całą a przez myśl przeszło, że taka okazja na zemste trafia się tylko raz...

Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#6
10.05.2024, 17:11  ✶  
Nie, nie, nie. Absolutnie nie. Nie to miał na myśli. On przecież próbował dać jej znać, że nie jest zainteresowany planowaniem kolejnym dwudziestu lat życia z nią w pięć sekund, a ona pewnie już myślała, do którego sanatorium pojadą na starość.
I jeszcze pewnie jakie pasujące kardigany by nosili.
Zerknął nieco niepewnie na opierająca się o niego czarownicę, czując jak jego mięśnie nagle się spinają, jakby na ramieniu zamiast kobiecej głowy, ktoś położył mu tykającą bombę. Nagle jego chęci na podziwianie kobiecego ciała dzisiejszej nocy, były takie same, jak wtedy, gdy przez cały dzień użerał się z tym nieszczęsnym przypadkiem przeklętego biustu u jednej z pacjentek – czyli zerowe.
– Nie. Nie o to mi chodziło – powiedział, wciąż starając się być w swoich słowach delikatnym.
Na całe szczęście został wybawiony z tej opresji. Co prawda uratowała go osoba, która być może była jego klątwą i to wymagającą szybkiej opieki medycznej, ale coś czuł, że po tym wszystkim wyślę Brennie coś na podziękowanie.
Było źle. Czarownica chyba nie do końca kontaktowała, a tak poza tym to miała w sobie sztylet.
– Brenno – powiedział delikatnie, ostrożnie kucając przy niej, gdy tak półleżąco opierała się o ścianę. Swoją drogą to była jedna z jego ulubionych scian do opierania się, gdy sam źle się czuł. Bardzo dobra i wygodna. I prowadząca wprost pod jego drzwi. – To ja Basilius. Zaraz ci pomogę, dobrze?Mów do mnie. Co się stało? Czemu uważasz, że potrzebujesz klątwołamacza?
Podniósł się z ziemi i zerknął na Francescę, która złapała go ponownie za ramię i pokręcił głową .
– Nie ma czasu by kogoś ściągać – stwierdził, wysuwając się z objęć czarownicy, by zdjąć swój płaszcz, by narzucił go na Brennę. – A przecież nie podam jej jedynie eliksiru bez dalszej pomocy. Chodź przeniesiemy ją do mnie. Pomożesz mi? – Nie ważne, co postanowiła Francesca Basilius spróbował ostrożnie pomóc Brennie dotrzeć do klatki schodowej.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
10.05.2024, 17:26  ✶  
W normalnych okolicznościach Brenna rozpoznałaby Francescę i może nawet jęknęłaby na jej widok – nie że spodziewała się morderczych intencji z jej strony, ale naprawdę, naprawdę współczuła swojemu bratu tego, jak bardzo ta kobieta nie chciała się od niego odczepić. W tej chwili było jednak ciemno, a ona nie widziała w pełni wyraźnie. Dostrzegła czerwień płaszcza i jasne włosy, ale nie miała pojęcia, że to jedna z dziewczyn z Doliny, która nie znosiła Brenny właściwie od zawsze, a jeszcze bardziej odkąd Erik nie zdecydował się paść przed nią na kolana z pierścionkiem.
– Tak. Jasne. Wiedziałam – zapewniła, gdy Prewett się przedstawił, chociaż w pierwszej chwili absolutnie nie wiedziała i miała pewne trudności w zrozumieniu, skąd uzdrowiciel właściwie się tutaj wziął. I dopiero sekundę po rozpoznaniu uświadomiła sobie, że właściwie to nie musiał iść do Lupinów, bo sam był uzdrowicielem. – Dźgnięto mnie – wyjaśniła odkrywczo, jakby nie – było – to – oczywiste. Brenna bywała całkiem bystra, ale ubytek krwi i ból nieco utrudniały koncentrację i wyczerpujące odpowiadanie na pytania. – Rękojeść. Jest zaklęta. Nie wolno jej dotykać gołą dłonią. Nie wiem. Czy da się go tak po prostu wyjąć.
Bo problem dotknięcia dało się załatwić rękawiczkami, ale jeżeli już broń uparcie nie będzie chciała się ruszyć, to pojawiał się problem i potrzeba było kogoś, kto rozproszy ciążącą nad nim magię.
Oczywiście, w piątki trzynastego czy daty z dużą ilością szóstek lub dziewiątek, Brenna nie mogła po prostu oberwać nożem. To musiał być dziwny, magiczny nóż, jedyny w swoim rodzaju.
– Mogę iść – zapewniła uparcie, bo oczywiście, że mogła iść, przeszła tutaj z zaułku, to przejdzie jeszcze parę kroków, prawda? Podparła się jednak o niego bez oporów, drugą ręką wciąż podpierając się o tę cudowną ścianę, taką stałą i ułatwiającą nie wyrżnięcie się na ten głupi łeb, i pozwoliła się poprowadzić do środka. W tej chwili nawet nie uświadomiła sobie, że psuje im randkę: czas podziękowań, przeprosin oraz oferowania, że wyśle Francesce Błędnego Rycerza pełnego kwiatów (może się zrefermowała i nie była już tak szalona? A może Basilius lubił szalone?) miał dopiero nadejść, kiedy przestanie krwawić.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#8
13.05.2024, 15:31  ✶  
Dźgnięto mnie

Francesca absolutnie się temu nie dziwiła. To znaczy, zastanawiała się jak można było kogoś dźgnąć jeśli nie mogło się dotykać rękojeści, ale może były do tego jakieś specjalne rękawiczki. Bardzo żałowała, że nie jest właścicielką takiej pary. Przydałoby się teraz. Za chwile.

– Ależ oczywiście kochanie, że Ci pomogę... – zapewniła momentalnie, głosem najsłodszym na jaki było ją obecnie stać, z uśmiechem najszerszym na jaki pozwalały ciasno zaciśnięte zęby. Dobrze, że było ciemno, dobrze że nikt nie mógł dostrzec złowrogiego błysku w jej oczach. Ale nie mogła pozwolić, aby Brenna kolejny raz się wtrąciła, a wszystko wskazywało na to, że jednak się znają z Basiliusem i zignorowanie tej sprawy mógłby skończyć się dla niej tragicznie. Cały plan na szczęśliwą przyszłość upadłby.

Dlatego też wypuściła miłość swojego życia i ruszyła do Brenny, by dość niedelikatnie złapać ją pod ramię.

– Na trzy skarbie? – upewniła się, czekając aż mężczyzna stanie po drugiej stronie. Nie chciała za bardzo patrzeć w dół, brzydziła się bardzo krwi, no ale to przecież nie powinno być dla niej przeszkodą.

Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#9
14.05.2024, 14:35  ✶  
Dźgnięto mnie.
Basilius zerknął na sterczący w boku Brenny sztylet.
–Tak. Zauważyłem – powiedział, gdzieś na pograniczu nienazwanej emocji pod tytułem To może jednak jest klątwą dziwnych dat. Do jasnej cholery, czemu musiałaś się dać dźgnąć?, a zmartwienia, bo wolał Brennę przeklęta i żywą, niż martwą. Poza tym klątwa, czy też nie, czarownica właśnie uratowała go z tej randki. – Nie martw się. Po prostu skup się na tym, by nie zemdleć, dobrze? Ja się zajmę resztą.
Możliwe, że gdyby nie był skoncentrowany na umierającej Brennie, to zauważyłby, że Francesca próbuje ukrywać ogarniające ją wkurzenie. Teraz jednak był zbyt zaaferowany ważniejszymi sprawami, więc na jej sugestię, że mu pomoże, uśmiechnął się w podziękowaniu i skinął głową. Może jednak z czarownicy nie był, aż tak beznadziejny przypadek, jak mu się wydawało, a te czerwone flagi nie były, aż tak czerwone. Hah... Ktoś chyba powinien odświeżyć z nim randkowe BHP.
– Nie, nie możesz Brenno – rzucił jeszcze, udając że nie pamięta, jak to on wykłócał się z nią, że nic mu nie jest i na trzy pomógł jej wraz z Francescą wstać, a następnie szybko zaprowadzić do swojego mieszkania, które na całe szczęście było na parterze, i położyć Brenne na stole w kuchni, który jeszcze chwilę temu był przykryty ładnym obrusem, ściągniętym teraz przez Basila i jako tako złożonym na krześle obok.
Można by było pomyśleć, że Prewett wysprzątał całe mieszanie dlatego, że spodziewał się zaprosić do niego Francescę, ale prawda była taka, że w każdy inny dzień stan pomieszczenie byłby taki sam. Bałagan doprowadzał go do szału.
– Francesco – zaczął, cała swoją uwagę skupiając na rozcinaniu zaklęciem dolnej części bluzki Brenny, tak by mieć lepszy widok na ranę. Może lepiej, że rękojeści nie dało się normalnie wyjąć. Przynajmniej działała jak korek. – Przepraszam, ale jak widzisz mam teraz ważniejsze sprawy na głowie. Dziękuję za kolację, ale – Ale idź już sobie proszę i miej dzieci z kimś innym. – Ale nie ma sensu, bym jeszcze zajmował twój czas. Zwłaszcza że...– Urwał, by za pomocą zaklęć sprawdzić, jak bardzo przeklęty był ten sztylet. Oh... Bardzo. – Zwłaszcza, że będąc z tobą całkowicie szerym szukam zupełnie innych rzeczy w związku niż ty. Powodzenia w szukaniu kogoś odpowiedniego. – Dopiero teraz zerknął na czarownicę.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
14.05.2024, 17:27  ✶  
- Nie zemdleję. I mogę chodzić – uparła się Brenna, jakby wcale nie robiło się jej coraz ciemniej przed oczyma, a w uszach nie narastał wysoki gwizd, świadczący o tym, że albo zaraz dostanie ten eliksir na odnowienie krwi i najlepiej coś przeciwbólowego, albo owszem, jednak zemdleje. Jeżeli nie od utraty krwi, to z bólu. – Się tak teleportowałam, to tym bardziej mogę chodzić.
Nie rozszczepiła się, tak? Przeszła tu w końcu z alej Horyzontalnej, prawda? I skoro dała radę, to jakoś dotarłaby do apteki, była tego p r a w i e pewna. Wolała nawet nie dopuszczać do siebie myśli, że to prawie robiło sporą różnicę – chyba nie chciała myśleć, jak blisko śmierci się znalazła. Tym razem to nie był po prostu brak kości, dziwne plamy ani nieco bolesne i na pewno szkodliwe, ale jednak nie zabijające szybko gnicie.
Ale nie próbowała się wyrywać. Pozwoliła by pomogli jej oboje. Przy okazji odnotowała i to, że chyba zna tę kobietę, ale do zamroczonego umysłu nie docierało jeszcze w pełni, kim konkretnie jest ta kobieta. Za to zrozumiała po tym całym kochanie, że najwyraźniej zepsuła tutaj swoim umieraniem na ulicy ważną randkę - nawet chciała przeprosić, ale kiedy tak się przeciskali do kuchni, uraziła ten cholerny bok i zamiast tego tylko sypnęła z bólu i oparła się o stół. To był świetny stół, prawie tak fajny jak tamta ściana, bo zapewniał podparcie i nie musiała już stać o własnych siłach, które uciekały z niej bardzo szybko, wraz z krwią, sączącą się wprawdzie teraz już powoli, ale systematycznie.
Skoro już ją dżgnięto, to że nóż tkwił w ranie było bez wątpienia pozytywne... jakkolwiek paradoksalnie by to nie zabrzmiało. Inaczej pewnie by się wykrwawiła, gdyby wyjęto go przed złożeniem opatrunku i bez eliksirów na podorędziu. Gorzej że bez złamania zaklęcia pewnie i w rękawiczkach ciężko by było go wyciągnąć, bo istniała spora szansa, że będzie stawiał opór: tak. Był bardzo przeklęty.
Rozmowa Basiliusa i Franceski docierała do niej jak spod wody: wyłapywała pojedyncze słowa, nie pojmowała do końca ich znaczenia. Nie ogarniała więc w pełni iście dramatycznych okoliczności: oto marzenia niewinnej księgarki obracano w gruzu, a Basiliusowi groziło, że ta niewinna pani go zamorduje.
Ewentualnie zamach groził w rychłej przyszłości Brennie, bo Francesca zaraz uzna, że pozwoliła się dźgnąć specjalnie, byleby popsuć jej randkę.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (3209), Bard Beedle (1615), Basilius Prewett (2548)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa