Rozliczono - Morpheus Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
Zakonna kampania Zagłada Domu Juliusów. Etap II. Sesja numer 2.
*
Jakie sekrety krył dom Juliusów?
Przeszłość wciąż w pewien sposób gościła w tych murach. I Morpheus Longbottom miał rację: zanim to miejsce zacznie ukrywać tajemnice Zakonu, trzeba było oczyścić go z tych, jakie pozostałe po dawnych właścicielach.
Przeszłe i przyszłe dni.
Jeden. Wiedzieli już, że całe pokolenie Juliusów wymarło, jedno po drugim, często w dziwny sposób. Że Amarylis, narzeczona młodego Bastiana Juliusa spadła ze schodów i się zabiła, że sam Bastian utonął, że Justine zaginęła na terenie posiadłości, że ich mały braciszek umarł nagle, że Estella i jej mąż znikli bez śladu, że przynajmniej jedna z dwóch bliźniaczek umarła... i że jedna z nich pojawiła się na portrecie by ostrzec nowych mieszkańców: na tym domu ciąży Klątwa.
Dwa. Wiedzieli, że w domu szalał poltergeist - sprawca wypadków, a może byt przyciągnięty przez nie, przez chaos, który ogarnął to miejsce?
Trzy. Wiedzieli, że w domu przebywa i duch nieszczęsnego ojca, który przeżył swoje dzieci i zginął samobójczą śmiercią, sądząc po śladach na szyi - powieszony.
Cztery. Wiedzieli, że ktoś tu prawdopodobnie bywał. Wskazywały na to różne ślady. Wejście do piwnicy kiedyś zabezpieczono runami - zresztą w domu były elementy, umożliwiające ułożenie gotowej pułapki. Przydatne wobec poltergeista, ale czy to jego próbowali kiedyś uwięzić tutejsi mieszkańcy - lub ktoś, kto kupił dom po nich?
Czy to wszystko łączyło się w historię?
Może nie mogli dostrzec obrazu, bo nie mieli wszystkich elementów.
A może to były dwa różne obrazy, pomieszane ze sobą puzzle...?
Sowa posłana do Jeremiaha Longbottoma jeszcze nim wstało słońce wróciła parę godzin później.
- ...w tak krótkim czasie udało się mu tylko ustalić, że w przypadku jednej bliźniaczki podejrzewano udział osób trzecich, ale tego nie potwierdzono, o drugiej niczego nie wiadomo, co samo w sobie jest dziwne, a Juliusa... żona znalazła go powieszonego. I sama zmarła na zawał – relacjonowała Brenna, wraz z wujem wędrując przez zarośnięty ogród. Ku altanie, skrytej pośród roślin, niemalże przez nią pochłoniętej. – W altanie właśnie. Cholera, w Zakonie przydałby się nam ktoś od duchów. Nie mam pojęcia, jak woła się duchy. Te w Hogwarcie lubiły zgniłe pieczenie, ale przecież sam zapach go nie ściągnie.
Idea była prosta. Duch, przebywający w Księżycowym Stawie, mógł wiedzieć, co tu do licha się odpierdalało. Niestety, kręcenie się po piętrze czy nawet próby nawoływania, niczego nie dały. Niektóre duchy lubiły jednak trzymać się blisko miejsca swojej śmierci. Poza tym Brenna trzymała w dłoniach pudełko świec. Minęło wprawdzie tak wiele czasu, że wątpiła, by zobaczy cokolwiek sensownego… ale być może było warto spróbować: w miejscu, w którym zakończyła się historia rodu Juliusów, wraz ze śmiercią jego ostatnich przedstawicieli.
Tura do 19.04.05, godzina 20.