• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 10 Dalej »
[10.08.72] Windermere. Co naprawdę spotkało Owena Bagshota (II)

[10.08.72] Windermere. Co naprawdę spotkało Owena Bagshota (II)
Widmo
Norvel Twonk to czarodziej nieznanego statusu krwi, który poświęcił własne życie, aby ocalić mugolskie dziecko przed mantykorą. Za ten czyn odznaczono go pośmiertnie Orderem Merlina I Klasy.

Norvel Twonk
#1
18.05.2024, 00:20  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.09.2025, 11:58 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Patrick Steward - osiągnięcie Bajarz III
Rozliczono - Millie Moody - osiągnięcie Pierwsze koty za płoty

Powoli trzeba się było pogodzić z myślą, że Owena Bagshota nie było w Ośrodku Windermere. Nie ukrywał się w żadnym z domków letniskowych. Nie krył po krzakach. Nie kąpał w jeziorze. Nie włóczył po Carlisle, w nadziei na przeczekanie pracowników Ministerstwa Magii. Nie było go także na wyspie – bo gdyby tam się skrył, to wysłana grupa czarodziei, na pewno dałaby już jakiś znak. A nie dała żadnego.
Owen Bagshot rozpłynął się w powietrzu razem ze swoimi nieumarłymi, których może faktycznie dostrzegł, albo tylko zmyślił w ramach dziwacznego żartu.
Słońce świeciło jasno na niebie. Tafla jeziora złociła się w jego promieniach. Lekki, ledwo wyczuwalny wiatr poruszał gałęziami w koronach drzew. Mimo braku wczasowiczów Ośrodek Windermere pachniał życiem. Pachniał młodą trawą, rosnącymi dziko mleczami i stokrotkami, dźwięczał od bzyczenia pszczół zbierających nektar. Na pierwszy rzut oka nic nie wskazywało na to, by w tym miejscu kiedykolwiek wydarzyło się coś strasznego.
A jednak się wydarzyło. Ludzie tu czasem umierali. Ludzie tu czasem popełniali zbrodnie. Ludzie tu czasem znikali. I – najpewniej – przynajmniej czasami, nie działo się tak dlatego, że powodowała nimi ludzka natura, ale maczały w tym palce jakieś inne… siły.
Mildred odeszła na bok, by testować własną teorię dotyczącą tego miejsca. Leon odpuścił, odszedł by nie kłócić się z Alexandrem i zamknął się w domku letniskowym. Szukając śladów po Owenie i nieumarłych, dostrzegaliście, że to miejsce nie było do końca takie, jakie być powinno. Niektórzy z was mieli nawet wizje tego, co miało się tutaj zdarzyć już niebawem.
A najbliżej spełnienia własnej znalazł się właściwie Morpheus w chwili, w której do jego uszu dotarł krzyk.
- Mówiłem! Mówiłem! Mówiłem!
W jakiś sposób mąż Tary Roberts, dostał się na teren Ośrodka. Mężczyzna znajdował się zaledwie dziesięć, może piętnaście metrów od Longbottoma. W ręku trzymał wyciągniętą różdżkę. Wyglądał jak wariat, jak ktoś kogo desperacja miała właśnie popchnąć do popełnienia czegoś niewybaczalnego.
- Nie pozwolę, żeby ktoś jeszcze tutaj zginął! Nie pozwolę! – ryknął dziko.
- Noah, uspokój się! – zawołał do niego jeden z nadbiegających brygadzistów.
Ale Noah nie chciał się uspokoić. Przez lata mówił, że śmierć jego żony nie mogła być dziełem przypadku. Teraz, gdy tylko dowiedział się o zaginięciu Bagshota, zyskał potwierdzenie, którego szukał przez lata. Tara nie popełniła samobójstwa. W jakiś sposób Tara została tutaj zamordowana.
Machnął różdżką, ale gdy tylko pierwsze płomienie, które z niej wytrysnęły dotknęły krzaków, Ośrodek Windermere ożył. Na oczach Morpheusa dalej spełniała się przewidziana przez niego przepowiednia. Znajdujący się niedaleko niego Alexander, Ambrosia i Mildred widzieli dokładnie to samo co on. Ziemia, na której stali rozstępowała się z głośnym trzaskiem a spod niej zaczęły się wysuwać korzenie drzew. Sięgnęły po Robertsa, uniosły w górę jak zabawkę, oplotły wokół jego nóg i cisnęły o ziemię.
- Ratujcie go! – krzyknął ktoś, może ten sam brygadzista, który odezwał się wcześniej i który teraz, na dowód tego, że nie tylko krzyczał, próbował za pomocą magii przeciąć korzenie atakujące Noaha.
Na oczach nadbiegających Penny i Peppy brygadzista również został zaatakowany przez rośliny. Tym razem rozłożyste krzaki bzu wystrzeliły ku niemu agresywnie, mocno już nie sięgając nóg, ale oplatając ręce i szyję. Przycisnęły do siebie jak zbyt namiętna kochanka, albo złakniony krwi morderca. Gdzieś dalej rozległ się krzyk, ktoś jeszcze próbował bronić się za pomocą ognia, bo znowu pojawiło się więcej dymu.
*
Penny runęła w dół, bo dosłownie pod jej stopami rozstąpił się nagle grunt. Kolejne korzenie wynurzały się na powierzchnię. Czuła zapach ziemi. Widziała poruszające się jak węże młode pędy drzew. Oplatały ją i ściskały. Ściągały niżej i niżej, ale najstraszniejsze było to, że ziemia nad jej głową wracała na swoje miejsce. Była spychana coraz niżej i niżej aż nagle… aż nagle znowu spadła w dół.
Leżała na ziemi pogrążona w całkowitych ciemnościach. Krzyki i chaos, które rozgrywały się na górze, były teraz przytłumione. Była trochę obolała, ale nie miała nic złamanego. Oblepiona ziemią, ale miała swoją różdżkę.
Millie spotkał podobny los, choć początkowo nic nie zapowiadało, że będzie aż tak dramatyczny. Rozoranie glanem trawy nic nie dało. Złamanie gałązki, nawet trzech, nie przyniosło rezultatu. Być może zadziało się coś dziwnego w chwili, w której zerwała kwiat, ale bardziej przypominało to… strach? Jakby natura obawiała się zranienia. A potem, z chwilą, w której do jej uszu dotarły krzyki Noaha Robertsa, natura przestała się jej obawiać, ale postanowiła ją zniszczyć. Młode pędy wystrzeliły ku Millie owijając się wokół jej glanów i gwałtownie ciągnąc ją w dół. Czuła jak ziemia ją pochłania, jak zapada się w niej, jak w bagnie, jak piach oblepia jej ręce, wciska się pod ubranie, wreszcie odbiera jej szansę na złapanie oddechu. Ale nie miała się udusić, bo spotkał ją dosłownie ten sam los co Penny – runęła w dół, w całkowite ciemności.
Weasley usłyszała tylko jak niedaleko niej upadło coś ciężkiego.

@Millie Moody @Penny Weasley

Czas na odpis do 21.05, godzina 21.00
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#2
18.05.2024, 15:44  ✶  
To miał być tylko mały empiryczny test.

No i miała tę całą jebaną empirię, jak ją ziemia zeżarła, to serce na moment jej stanęło w gardle. Ból był rzeczywisty - nie pierwszy, nie ostatni raz - ziemia zdecydowanie nie była jej sojuszniczką. Mildred od zawsze wolała wolność, jaką dawał przestwór powietrza, nawet jeśli to właśnie ów przestwór jebnął ją pewnego dnia piorunem. A teraz... pogrzebana żywcem. Co jeszcze? Czy przyjdzie jej kolekcjonować macki z wody i całospalenie?

– Nosz kurwa mać! – zaklęła siarczyście, chwilę po swoim upadku, nieświadoma ani tego, że nie leży w tych egipskich ciemnościach sama, ani tego, co się właściwie stało. Ciemność była przerażająca, lecz nie była ciemnością niebytu, która konsumowała ją przed trzema tygodniami. Pozostawała świadomość ciała, pozostawał ból tego ciała, a to były dobre wieści. To oznaczało, że zyje. Odetchnęła głęboko i przewróciła się na bok aby odkaszlnąć ziemią. Zaraz potem sięgnęła do podłużnej kieszeni na różdżkę, tej szczęśliwie nie zgubiła po drodze. Lumos – kolejny krok i szybka tarcza, gdyby rzucał się na nią wielki czerw. Mogła w sumie chcieć spróbować się teleportować na powierzchnię, ale w sumie dziwiło ją, że ziemia ją zeżarła, ale nie zabiła. Wolała najpierw się rozejrzeć.

Na widok Penny w nielepszym stanie obok siebie doskoczyła do koleżanki.
– Ja pierdole nic Ci nie jest? Gdzie jest Terry? – zapytała, w końcu przyjechali tu razem. Oświetlając jej ciało różdżką próbowała ocenić czy dziewczyna nie potrzebuje jakiejś pierwszej pomocy. – Nogi całe? Dupa w jednym kawałku? – dopytywała.

Ruda Złośnica
Kto nie wie, dokąd zmierza, nigdy nigdzie nie dojdzie.
Długie, rozpuszczone, nieco niesforne włosy w kolorze rudym. Penny nigdy ich nie związuje. Twarz upstrzona licznymi piegami, na której zawsze widnieje uśmiech. Brązowe oczy. Sylwetka szczupła, a do tego około 165 cm wzrostu. Będąc blisko, można wyczuć delikatny, owocowo-kwiatowy zapach, w którym mieszają się ze sobą różne nuty - gruszka, irys, czarna porzeczka, kwiat pomarańczy...

Penny Weasley
#3
19.05.2024, 09:59  ✶  

Zebrane informacje, prowadzone poszukiwania - nie przyniosły żadnych postępów. Pozostawiły natomiast po sobie wiele pytań, na które odpowiedzi poszukiwać powinny osoby odpowiednio do tego przygotowane. Z pewnością nie młode i niedoświadczone dziewczyny. Takie jak Penny i Peppa. Wracając do Ośrodka, Weasley była pewna jednego. Powinna się spakować i śladem przyjaciela wrócić do Londynu. I właśnie taki miała plan, kiedy jej uwagę przyciągnęło jakieś zamieszanie; jakieś krzyki.

Następnie wszystko potoczyło się cholernie szybko. Zaskoczona, nie miała czasu na jakąkolwiek reakcje. Grunt rozstąpił się pod jej stopami. Wynurzające się spod ziemi korzenie, pochwyciły pierw jej nogi, a następnie zaczęły wspinać się ku górze. Stopniowo odbierając jej możliwość jakiejkolwiek obrony. Wyglądało na to, że działo się z nią to samo, co z brygadzistą, na którego atak dopiero co widziała.

Przerażona zdążyła jeszcze krzyknąć.

- Peppa! - padło z jej strony. Głos był nieco piskliwy. Aż nadto wyraźnie wybrzmiała w nim panika. Panika w pełni zrozumiała, kiedy korzenie krępują Twoje ruchy, a następnie próbują pogrzebać żywcem. I niestety, wygląda na to, że niewiele możesz na to poradzić?

Czy właśnie tak będzie wyglądał koniec Penelope Anny Weasley?

Upadek był bolesny. Z klatki piersiowej uciekło powietrze. Z ust wydobył się jęk. Przez chwilę nie była w stanie się ruszyć. Podnieść. Ani też przyzwyczaić się do tej cholernej ciemności. Wreszcie jednak ostrożnie poruszyła głową. Rękoma. Nogami. Wyglądało na to, że była cała. W jednym kawałku. Po prostu wylądowała.. gdzieś.

A jej upadkowi, ledwie po chwili, towarzyszył kolejny. Kolejny upadek, a następnie słowa, dzięki którym rozpoznała znajomą postać. Znajomy głos. Mildred. Millie. Odetchnęła z ulgą, ściskając mocniej swój patyk. Różdżkę.

- Millie?! - zawołała, upewniając się tym samym, że właściwie zidentyfikowała swoją towarzyszkę. W jej głosie nadal dało się wychwycić resztki wcześniejszej paniki. Przerażenia. Nie brzmiał on jednak równie piskliwie, co ledwie przed chwilą. Następnie podobnie do brygadzistki, zdecydowała się posłużyć zaklęciem lumos, które powinno zapewnić im tutaj nieco światła. Pozwolić zorientować się w tym, gdzie konkretnie wylądowały. Czy pod ośrodkiem coś się znajdywało? - Chyba jestem cała! Terry wrócił wcześniej do Londynu. My.., hm, no, ten tego... posprzeczaliśmy się zaraz na początku i Twój kuzyn postanowił się na mnie śmiertelnie obrazić. - nawet teraz, nawet w tych okolicznościach nie była w stanie tak do końca pozbyć się urazy, którą odczuwała obecnie w stosunku do swojego wieloletniego przyjaciela. I nawet przez myśl jej nie przeszło, że na to wszystko, na całą tę sytuacje, wpływ musiało mieć to przeklęte miejsce. Bo przecież w normalnych okolicznościach Terry by jej tutaj nie zostawił. Była zbyt uparta, za bardzo na niego obrażona, żeby myśleć. - A z Tobą? Wszystko w porządku? - zapytała, starając się zarazem podnieść. Nadal rozglądając się po tym miejscu, czymkolwiek ono było.

Widmo
Norvel Twonk to czarodziej nieznanego statusu krwi, który poświęcił własne życie, aby ocalić mugolskie dziecko przed mantykorą. Za ten czyn odznaczono go pośmiertnie Orderem Merlina I Klasy.

Norvel Twonk
#4
20.05.2024, 23:50  ✶  
Penny i Millie znalazły się w miejscu… dziwnym. Nie była to do końca jaskinia, choć z pewnością trochę przypominała jaskinię. Nie została jednak wykuta tysiącleciami lat przez wodę drążącą skały i ruchy tektoniczne, ale przez… no wyglądało na to, że przez korzenie. Pod wpływem światła, które pojawiło się na krańcach różdżek obydwu młodych kobiet, te poruszały się nad ich głowami i wiły, jakby jeszcze ciaśniej budując sklepienie.
Ziemia była tu mokra, bardzo gliniasta. W ogóle było tu sporo wilgoci. Brakowało stalagnitów i stalaktytów. W pierwszej chwili mogło się wydawać, że trafiły do wyjątkowo małego zapadliska, ale po dokładniejszym rozejrzeniu się, Millie dostrzegła, że dało się stąd przejść gdzieś dalej (i niestety, nie dało się aportować na powierzchnię). Musiałyby tylko pobrudzić się jeszcze bardziej i ruszyć wąskim korytarzykiem w ciemność.
Penny też coś znalazła. A właściwie kogoś. W samym rogu, w resztkach letniej sukienki siedział ludzki szkielet. Sądząc po ubraniu, to chyba kiedyś była kobieta. Najwidoczniej nie tylko one dwie zostały wciągnięte pod ziemię. Ale najstraszniejsze nie było nawet to, że tutaj tkwiła (i tutaj, pochłonięta całkowitą ciemnością, musiała umrzeć), najstraszniejsze było to, że wokół jej talii również wiły się korzenie. To przez nie, nie rozsypała się po śmierci, ale miała tak trwać, jak jakiś rodzaj ludzkiego pomnika.
Wychodziło na to, że obie czarownice miały farta. One przynajmniej mogły się poruszać…

Czas na odpis do 23.05.2024, godz. 21.00

@Penny Weasley @Millie Moody
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#5
22.05.2024, 11:49  ✶  
– Ach tak... Kurwa dobrze, że Ci nic nie jest chodź, musimy... musimy spróbować się stąd wydostać.– Przyjęła te wiadomości z zaskoczenienm ale też prawda, że był mocno zapodziana w szkicowaniu i malowaniu, Windermere inspirowało ją, niepokoiło ale w sposób, który doskonale przekładał się na obrazy wychodzące spod jej rąk. Leki brała, wczoraj zdarzyło jej się zasnąć na pomoście, więc obecność Terry'ego, lub właściwie jej brak, były rzeczą bardzo drugorzędną, tak długo jak ktoś podsuwał jej co 12 godzin eliksir.

Poświeciła sobie po jamie i przede wszystkim po suficie, gdzie powinna być jakaś dziura, tunel przez który się tu dostały. Ziemia jednak pochłonęła je i najwidoczniej uznała, że przełyk nie będzie już potrzebny. Teraz musiały tym układem pokarmowym poszukać wyjścia... z drugiej strony. Ta metafora choć oczywiście najprawdopodobniej całkiem chybiona, przyniosła Millie jakiś dziwaczny spokój. Nie były w trumnie, miały tlen i ścieżkę, przez którą nie musiały się przeorywać (na razie) jak ślepe krety.

Dlatego, pilnując swoich różdżek, pozostawało im przeć na przód i cieszyć się, że nie mają dwóch metrów.

– Ja mogę pójść przodem, kurwa orientujesz się co to za chwasty? To są te same, które uciekają przed światłem? Chyba nie, bo by nas zeżarły jak nie miałyśmy odpalonych lumosów? – lekko krzywiąc się, ale też mrużąc oczy by więcej ziemi do nich się nie nawsypywało, zbliżyła świetlik do korzeni sprawdzając ich reakcję. Zupełnie jakby nie dość było jej eksperymentów. – Ale się odjebało. Złożyli kogoś w ofierze wiesz? Magia tego miejsca miesza ludziom w głowach, mogą się przez to nienawidzić, albo rzucać sobie do gardeł, więc bądź czujna jak Cię coś poliże po mózgu Penny. – Trochę cieszyła się, że wszystkie notatki i dowód rzeczowy zostawiła Morpheusowi, który najprawdopodobniej był na górze. Miał większe szanse dostarczyć je do tego komu trzeba było.

Jeśli tylko Penny pokazałaby jej trupa, Millie wykazałaby zawodowe zainteresowanie nim próbując ocenić jaki czas tu leży, szukając też w taki sposób żeby absolutnie nie dotykać ruszających się pnączy jakiś detali ubrania, biżuterii, torebki z dokumentami, które mogłyby pomóc ustalić tożsamość trupa. – Szlag, może to jest ta ofiara? Lepiej jej nie ruszać, bo jeszcze te korzonki sięgną po którąś z nas... – mruknęła.

Percepcja III na oględziny trupa
Rzut Z 1d100 - 46
Sukces!

Rzut Z 1d100 - 52
Sukces!
Ruda Złośnica
Kto nie wie, dokąd zmierza, nigdy nigdzie nie dojdzie.
Długie, rozpuszczone, nieco niesforne włosy w kolorze rudym. Penny nigdy ich nie związuje. Twarz upstrzona licznymi piegami, na której zawsze widnieje uśmiech. Brązowe oczy. Sylwetka szczupła, a do tego około 165 cm wzrostu. Będąc blisko, można wyczuć delikatny, owocowo-kwiatowy zapach, w którym mieszają się ze sobą różne nuty - gruszka, irys, czarna porzeczka, kwiat pomarańczy...

Penny Weasley
#6
22.05.2024, 12:55  ✶  

Faktycznie nic jej nie było? Kwestia sporna. Bo chociaż w kontekście czysto fizycznym Penny trzymała się na ten moment całkiem nieźle, była jedynie trochę poobijana, to przecież w dalszym ciągu znajdywała się w tym dziwnym miejscu. Została wciągnięta pod ziemie. I cóż. Nawet jeśli nie do końca to okazywała, to była wszystkim nieco skołowana. Ostatecznie, w przeciwieństwie do Millie czy choćby takiego Aidana, tego rodzaju przygody nie stanowiły dla niej żadnej normy. Nie bardzo też wiedziała, jak sobie w tej sytuacji należało poradzić. Co zrobić. Jedyne co, to jakiś cichy głosik z tyłu głowy podpowiadał jej, że bezczynne czekanie na ratunek mogło nie być w tych okolicznościach najlepszym możliwym rozwiązaniem. Nie w sytuacji, kiedy najpewniej podczas swojego pobytu w ośrodku Windermere, podczas prowadzonych tutaj badań, Owen Bagshot stracił życie.

Nie wyraziła jednak swojego zdania na głos, gryząc się zamiast tego w język.

Korzystając ze światła, które zapewniały obydwie różdżki oraz zaklęcie lumos, rozglądała się po otoczeniu. Po najbliższej okolicy. Wyglądało to trochę na jakąś jaskinie. Dziwną jaskinie, nie pasującą do tego, jakie wyobrażenie na temat jaskiń miała rudowłosa. Nie, żeby jakoś lepiej się na tym znała. Znała na tym w ogóle. Nieco dłużej przyglądała się temu, jak poruszały się korzenie; jak się wiły, tworząc zarazem coraz solidniejsze sklepienie. Nigdy nie znała się jakoś lepiej na roślinności, ale może jednak cokolwiek jej ten widok przywodził na myśl?

- Nie wiem, ja… nie wydaje mi się. – to mówiąc, sama nie odważyła się jednak na przysunięcie różdżki bliżej. Nie chciała tak ryzykować. Stracić patyka, który był praktycznie przedłużeniem jej prawej ręki. Wreszcie zamiast na sklepienie, rozglądać zaczęła się wokoło. Badać okolice. Nie zajęło jej to jednak więcej czasu. Zaraz bowiem krzyknęła. Alarmując tym samym swoją towarzyszkę. – To się jeszcze rusza! – padło z jej strony, kiedy spojrzenie zatrzymało się na ludzkim szkielecie, kobiecym szkielecie, odzianym w pozostałości letniej sukienki. Najwyraźniej należał on do kogoś kto nie miał tyle szczęścia. Tylko czemu ta kobieta nadal znajdywała się w objęciach korzeni, podczas gdy one dwie były wolne? Mogły działać?

Nie mogąc oderwać wzroku od tego makabrycznego dla niej widoku, nie nadążała za tym, co mówiła Millie. Była zbyt oszołomiona. W jakimś sensie również zafascynowana. Dopiero kiedy znajoma czarownica również się tym szkieletem zainteresowała – łatwo było zwrócić na niego uwagę, kiedy Penny przez dłuższą chwilę wpatrywała się w niego z rozdziawioną buzią – Weasley po części wróciła do siebie. Do rzeczywistości.

- P-przepraszam! – zawołała tylko, tonem takim nieco rozpaczliwym, zanim odsunęła się na bok, a następnie zwymiotowała. Nie miało znaczenia, że przez cały ten dzień zjadła tyle co nic. Poczuła się nagle naprawdę niedobrze. Zarówno w kontekście fizycznym jak i takim czysto psychicznym. Ot, taka z niej była bohaterka. Dzielna czarownica, gotowa walczyć z przeciwnościami losu. Z każdym zagrożeniem.

Zajęło jej to chwilę. Potrzebowała tych kilku krótkich minut na dojście do ładu. Poskładanie samej siebie do kupy. Nie spodziewała się takiej  reakcji z własnej strony. Było jej po tym nieco głupio.

- Przepraszam. – powtórzyła raz jeszcze, znacznie ciszej, kiedy wreszcie doszła do siebie. Spojrzała przy tym na Millie. Co ona robiła? Czy coś w międzyczasie zauważyła? Albo znalazła? – To nie wygląda na szkielet Owena Bagshota. – podzieliła się tą jakże błyskotliwą uwagą. Bo i co miała powiedzieć więcej? Na co zareagować? Zwłaszcza, kiedy lwia część tego, co mówiła do niej Millie po prostu… cóż, umknęła. – Nie powinniśmy spróbować jakoś… zabezpieczyć się przed tymi korzeniami? – zapytała, bo i nie chciała podejmować żadnych decyzji sama. Pośpiesznie. Zarazem nie uśmiechało jej się podzielić losu zmarłej kobiety. Zginąć w tym miejscu. Jeśli więc Millie się zgodziła, Penny postarała się otoczyć siebie i ją prostą, ochronną tarczą. Bo przynajmniej tyle mogła zrobić. O ile, rzecz jasna, zaklęcie się powiodło.


przy pomocy kształtowania, Penny stara się stworzyć tarczę ochronną
Rzut N 1d100 - 4
Akcja nieudana

Rzut N 1d100 - 29
Akcja nieudana
Widmo
Norvel Twonk to czarodziej nieznanego statusu krwi, który poświęcił własne życie, aby ocalić mugolskie dziecko przed mantykorą. Za ten czyn odznaczono go pośmiertnie Orderem Merlina I Klasy.

Norvel Twonk
#7
25.05.2024, 01:21  ✶  
Jakkolwiek dziwacznie by to nie brzmiało w kontekście tego, że i Penny, i Millie, zostały wciągnięte – siłą – pod ziemię, korzenie nie próbowały ich atakować. Po prostu wiły się nad ich głowami, jakby współpracowały między sobą. Być może obydwie czarowinice nie zrobiły czegoś, czym mogłyby sobie zasłużyć na atak sił natury.
I być może coś takiego zrobiła właśnie kobieta, której szkielet znalazły. Może próbowała się rozpaczliwie wspinać po ścianie? Albo rozorać ziemię rękami? Albo zrobiła coś jeszcze? Coś, czego się nawet nie domyśliły? Brakowało dookoła niej przedmiotów, które mogłyby cokolwiek zasugerować. Pozostały tylko te strzępy sukienki i kości. Millie, patrząc na nie, nasunęła się myśl – że chociaż szkielet wyglądał na stary, podobny materiał widziała całkiem niedawno. Albo więc zmarła była jakąś prekursorką mody, albo wcale nie zmarła tak dawno, jak mogłoby się wydawać. A czemu ciało uległo tak szybkiemu rozkładowi? Nie sposób się było tego domyśleć. A jak umarła? Tu właściwie pozostawały jedynie domysły: brakowało tkanek miękkich, dzięki którym dałoby się zobaczyć jakieś urazy a kości szkieletu nie były strzaskane lub połamane. Może zmarła z pragnienia? Albo przepołowiły ją korzenie?
Penny poczuła kroplę, która spadła jej na policzek. A potem drugą. I trzecią. I jeśli tylko podniosła różdżkę do góry, by sprawdzić, co się właśnie działo – to dostrzegła, że sklepienie pełne było wody. Korzenie błyszczały od jej nadmiaru i jakby… rozdzielały ją dalej? Zupełnie jakby na powierzchni rozszalała się właśnie gwałtowna ulewa i natura próbowała wykorzystać nadprogramową ilość wody do zasilenia korzeni.
Wąski korytarz prowadzący w ciemność wciąż czekał aż nim ruszą.

Czas na odpis do 27.05, godz. 21.00

@Penny Weasley @Millie Moody
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#8
27.05.2024, 12:49  ✶  
Teleportacja nie działała, powietrze wręcz śmierdziało od magii. Zeżarła ją ziemia, Alastor nie wypuści jej z domu przez najbliższą dekadę, jeśli mu się przyzna. Zaraz też się pewnie okaże, że ten pojeb Alexander miał rację i to fioletowe wcale nie było ochronne. Bo jaka jest moralność i decyzyjność roślin? Jeśli te chroniły same siebie, to wszyscy ludzie mieli tak na prawdę ostro przejebane. Patrzyła się na trupa, jego ciuchy i trochę analizowała, wspominając wizje Morpheusa i Leona. Trochę też żałowała, że nie była bardziej uważna przez te dwa dni w ośrodku, bo skupiała się na szkicowaniu, a nie na tym kto gdzie i dlaczego.

– To musi być jakieś nekromantyczne ścierwo, skoro wysysa energię życiową. Coś tu się mocno posrało – mówiła trochę do siebie, a trochę do Penny, ale w końcu dotarły do niej odgłosy wymiotów. Odwróciła się z szeroko otwartymi złocistymi oczami ku swojej koleżance. Moody służyła w BUmie od czasu ukończenia szkoły, nie taki szajs widziała z resztą brat uczył ją, że trzeba być twardzielką, a smutek i strach są dla słabych. W oczach Millie był absolutny brak szacunku dla wysokich, czystokrwistych dupków, którzy uważali, że świat należy do nich, a potem srali pod siebie jak robiło się gorąco. Ale też w jej sercu nie było pogardy dla słabości jako takiej, bo przecież... na tym w końcu polegała jej robota, żeby nie tylko polować ale też chronić.

Porzuciła truchło i szybko odeszła do Penny, pomogła jej się ogarnąć, obejmując ją troskliwie ramieniem.
– Już... już dobrze, jakby chciały, to by nas rozszarpało podczas zjazdu tutaj. A skoro wrzuciły nas w tunele, to jest nadzieja. Chodź, poszukajmy wyjścia, na pewno jest tu jakieś wyjście, po prostu chodźmy i próbujmy ich nie dotykać. Co najwyżej obwiążmy się może liną, żeby się nie zgubić. Razem damy radę mała – zaproponowała, choć była mniejsza od niej. Spróbowała wyczarować linę, żeby mogły się nią obwiązać, ale nawet jeśli się to nie udało, nie traciła więcej czasu i ruszyła w jedyną dostępną stronę, przemieszczając się możliwie szybko.

– Ten Owen Bagshot... To kto to jest? O co chodzi? – zapytała idąc, mając w ten sposób potwierdzenie, że są razem.

Kształtowanie I na linę
Rzut O 1d100 - 42
Akcja nieudana

Rzut O 1d100 - 30
Akcja nieudana
Ruda Złośnica
Kto nie wie, dokąd zmierza, nigdy nigdzie nie dojdzie.
Długie, rozpuszczone, nieco niesforne włosy w kolorze rudym. Penny nigdy ich nie związuje. Twarz upstrzona licznymi piegami, na której zawsze widnieje uśmiech. Brązowe oczy. Sylwetka szczupła, a do tego około 165 cm wzrostu. Będąc blisko, można wyczuć delikatny, owocowo-kwiatowy zapach, w którym mieszają się ze sobą różne nuty - gruszka, irys, czarna porzeczka, kwiat pomarańczy...

Penny Weasley
#9
27.05.2024, 18:01  ✶  

Człowiek jest istotą, która potrzebuje czasem dobrego słowa. Odrobiny wsparcia. Zwłaszcza, kiedy znajdzie się w sytuacji takiej jak ta. Trudnej. Skomplikowanej. I choć normalnie Penny szybko wyswobodziłaby się z objęć znajomej czarownicy, tak w tym momencie skorzystała z tego, co ta była skłonna jej zaoferować. Nie udawała kogoś kim nie była. Nie starała się odgrywać bohaterki, do której wiele jej brakowało.

- Tak, damy radę. - przytaknęła, nawet jeśli nie do końca zdawała się w to wierzyć. Zwłaszcza w momencie, kiedy nie udało im się z powodzeniem rzucić kolejnego zaklęcia. To nie wróżyło dobrze, a Penny bywała czasem nieco przesądna.

Była gotowa ruszyć razem z Millie. Zbadać ten korytarz, który się przed nimi znajdywał. I dokładnie to zrobiła, kiedy tylko brygadzistka wykonała tych kilka pierwszych kroków przed siebie. Z czekania na ratunek w tym miejscu zapewne nic by im nie przyszło. Nie pomogłoby to im w żaden sposób. Obydwie zaś były zdecydowanie zbyt młode i ładne, żeby dać się tak po prostu zakopać tutaj żywcem. I nie podjąć żadnej walki.

- Oh... to Ty nic nie wiesz? - zdziwiła się, kiedy padło pytanie o to kim był wspomniany przez nią Owen Bagshot. Następnie potrzebowała chwili na to, żeby zastanowić się nad odpowiedzią. Sama wiedziala tyle o ile. Jej i Peppie nie za dużo na ten temat powiedziano. Tylko tyle, ile było trzeba. - Cóż... wygląda na to, że Owen Bagshot to czaro... - urwała, a następnie pisnęła, czując na swoim policzku pierwszą krople wody, a później kolejną i następną. Podniosła różdżkę ku górze, chcąc się upewnić, że ich tu zaraz nie zaleje, że wszystko jest w porządku. - Millie, zaraz nas tutaj zaleje! - zawołała, zatrzymując się nagle w miejscu. Wpatrując się w ten widok. Pozwalając na to, żeby kolejne krople spadły jej na policzek. Na twarz. Na głowę. Brakowało jeszcze, żeby powiedziała, iż Moody powinna coś z tym zrobić. Bo przecież była odpowiednio przeszkolona. Nie to co ona. Nie to co Penelope Anne Weasley, która była zwykłym cywilem. I nie powinna w tym wszystkim w ogóle brać udziału.

Może nawet po tym wszystkim wysmaruje jakąś skargę do Ministerstwa Magii, żądając odszkodowania z racji na uraz psychiczny, którego się nabawiła w efekcie tych wydarzeń? Warte rozważenia. Niewątpliwie. Tylko może niekoniecznie tu i teraz.

Dała koleżance dość czasu na jaką reakcje, na zaprowadzenie porządku, przemówienie do rozsądku. Cokolwiek Millie zrobiła czy powiedziała, zapewne wreszcie wróciły do dalszej podróży przez ten wąski i nieprzyjemny korytarz. Mogły też powrócić do wcześniej prowadzonej rozmowy.

- Bagshot, Owen Bagshot... właśnie. - odezwała się po dłuższej chwili. - To ten czarodziej, którego wszyscy szukają. Ponoć zaginął gdzieś w okolicach Ośrodka. Zajmował się badaniem historii tego miejsca i pewnych... hm... anomalii z nim związanych. - nie śpieszyła się, starała się niczego nie poplątać. Nie namieszać w tym za bardzo. - Razem z Peppą widziałyśmy mapę, na której zaznaczył jakiś obszar... całkowicie ją zniszczył. W bibliotece w Carlisle nie byli z tego powodu zadowoleni.

Widmo
Norvel Twonk to czarodziej nieznanego statusu krwi, który poświęcił własne życie, aby ocalić mugolskie dziecko przed mantykorą. Za ten czyn odznaczono go pośmiertnie Orderem Merlina I Klasy.

Norvel Twonk
#10
28.05.2024, 20:43  ✶  
Wąski korytarz, którym podążyły okazał się być wąski tylko na początku, bo po kilkdziesięciu korkach zaczął się rozszerzać, by sięgnąć metra szerokości. Korzenie roślinności wiły się nad ich głowami, ale nie próbowały sięgać ani po Millie, ani po Penny.
W uszy uderzała je głucha cisza. Dźwięki walki ucichły i poza ich własnymi głosami, krokami, oddechami, nie było nic więcej. Ściany ziemistej jaskini pozostawały gładkie, wyślizgane, pozbawione nawet większych kamieni lub czegokolwiek, co mogłoby im zasugerować, w której części Windermere obecnie się znalazły.
Korytarz z wolna opadał w dół. Korzenie nad ich głowami poruszały się coraz wolniej i było ich jakby mniej niż wcześniej (pewnie przez głębokość, na której się znalazły), wreszcie, gdy mogło się zacząć wydawać, że właściwie idą donikąd, w ich uszy zaczął docierać dźwięk wody. Wydawało się, że płynęła gdzieś niedaleko.
A potem dotarły do kolejnej kawerny. Tu dźwięk płynącej wody był jeszcze lepiej słyszalny. Świecąc różdżką po pomieszczeniu Penny dostrzegła coś, co wyglądało trochę jak ciek wodny. Przedostawał się z jednej strony i mknął wąską rzeką przez całe pomieszczenie aż wpływał w jego przeciwległym końcu. Wokół niego nagromadziła się nawet jakaś nędzna, zmarniała roślinność przypominająca trochę paprocie a bardziej nawet glony i porosty, które można było znaleźć na dnie jeziora.
Jakby na potwierdzenie tego Millie dostrzegła kolejnego trupa. Za życia ten nie był człowiekiem, choć miał częściowo humanoidalne części ciała. Jego czaszka była trochę większa niż ludzka – rzuchwę zdobił rząd ostrych jak brzytwy zębów. Ale tym, co przede wszystkim zwracało na siebie uwagę był szkielet rybiego ogona. Bardzo dużego, rybiego ogona.
Nieco dalej, dostrzegły kolejny korytarz.

@Penny Weasley @Millie Moody

Czas na odpis do 30.05, godz. 21.00
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Norvel Twonk (4591), Penny Weasley (5756), Millie Moody (3510), Isaac Bagshot (1307), Sophie Mulciber (120), Basilius Prewett (1122)


Strony (5): 1 2 3 4 5 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa