Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic VI
Doppelganger
*
Brenna była odrobinę zirytowana – odwiedziny u pewnego pana, mieszkającego na Horyzontalnej, który mógł mieć informacje na temat toczącej się sprawy kłusowników, nie przyniosły żadnego rezultatu. Bardzo starała się jednak nijak tego po sobie nie pokazywać, bo sama wiedziała, że ostatnio stała się trochę zbyt niecierpliwa i bardziej niż kiedykolwiek chciała wszystko załatwić od razu. A to przecież nie było możliwe.
- …ktoś mógłby pomyśleć, że problem z kłusownikami powinien zostać w XVIII wieku, prawda? Przynajmniej to „anonimowe doniesienie” sprawiło, że kilka osób wpadło – westchnęła Brenna. Anonimowe doniesienie pochodziło od niej i od Vincenta, ale kto by się przejmował takimi szczegółami.
Skoro były w pracy, idąc przez Pokątną, rozglądała się, ale bez specjalnego zaangażowania. Bo chociaż pora była wczesna, a sklepy dopiero otwierano, tu i ówdzie widać było przechodniów i Brenna po prostu nie spodziewała się żadnych kłopotów – wszędzie indziej owszem, ale niekoniecznie na Pokątnej, w świetle dnia. Latem w końcu robiło się jasno wcześnie.
Najwyraźniej jednak wciąż była nadmierną optymistką.
Oto gdy jej przesunęła spojrzeniem po bocznej, brukowanej uliczce, dostrzegła, że ktoś tam chyba leży. Przystanęła gwałtownie, jedną ręką sięgając do ramienia Heather, by dać jej znać, że coś jest nie tak, a drugą odruchowo po różdżkę. Z dużym prawdopodobieństwem był to jakiś ćpun albo pijak, ewentualnie ktoś zasłabł, ale w dzisiejszych czasach trzeba było zachować ostrożność w każdych okolicznościach. A sytuacji nie mogły zignorować, raz, nie leżało to w naturze Bren, dwa, to też była część ich pracy.
– Zostań trochę z tyłu – poprosiła cicho, a potem zbliżyła się do wylotu alejki, najpierw unosząc wysoko różdżkę i pozwalając, by rozświetliło ją lumos. Blask zalał alejkę, a Brenna przesunęła wzrokiem po ciemnych kątach, próbując upewnić się, że nikt nie czai się w żadnej wnęce i ocenić, co spotkało tego człowieka. – Przepraszam? Czy pan mnie słyszy? – zapytała nieco głośniej, po czym powoli ruszyła w jego kierunku. Mężczyzna poruszył się, a z jego ust wydobył się jęk. Najwyraźniej nie był nieprzytomny, a tylko półprzytomny, a kiedy Brenna podeszła bliżej…
– Sam?! – wyrwało się jej i przyklękła przy nim gwałtownym ruchem. A potem zamarła na moment, kiedy uniósł się nieco i spojrzał jej w twarz: bo do licha, naprawdę wyglądał jak Sam, ale to chyba nie był Sam, był inaczej uczesany, chyba nie tak szczupły, i co McGonagall robiłby w Londynie i… zaraz, ale znała go, prawda?
– Thoran – sprostował i znów jęknął, a ona odruchowo wyciągnęła rękę, by go podtrzymać.
– Heath, pomóż! Mamy tu chyba ofiarę bójki. Gdzie jesteś ranny? – spytała Brenna, wciąż skonfundowana, ale przesunęła wzrokiem po jego twarzy: dostrzegła siniak na policzku, rozbitą wargę, na pierwszy rzut oka nie mogła jednak wypatrzeć niczego innego.