• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 14 Dalej »
[7.9.69] Randki i ich ranne konsekwencje

[7.9.69] Randki i ich ranne konsekwencje
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#1
19.05.2024, 22:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.08.2024, 17:08 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic V

Jedno było pewne. Millie będzie zachwycona tą historią, kiedy opowie jej wszystko przy kolejnym spotkaniu. Zgodnie z prośbą Longbottom nie wezwał nikogo z jej rodziny, doskonale wiedząc, jak to jest gdy chce się uniknąć informowania matek o swoim stanie zdrowia. Gdy Brenna zasnęła udało mu się przenieść ją do łóżka (zaklęciem, inaczej pewnie by ją upuścił), a sam zajął się sprzątaniem kuchni, która… No cóż. Była cała we krwi, co dość oburzało jego wewnętrznego pedanta. I dopiero gdy skończył poczuł, jak bardzo zmęczony był tym całym dniem. Francesca okazała się wariatką, Millie miała rację, Brenna mogła zginąć, a on… W sumie on skończył tak samo jak we wszystkie inne dni. Jako łatający ludzi singiel, który czuł potrzebę wywracania oczami, na to co przepowiedziała mu Moody. Ale przynajmniej Francesca nie będzie dalej planować ich wspólnej przyszłości. Nie powinien więc chyba narzekać.
Resztę nocy spędził mało śpiąc, ale zdecydowanie nie w taki sposób w jaki miał nadzieję przed pójściem na randkę z Francescą. Położył się na kanapie, ale co przysypiał, budził się i zaglądał do Brenny, by się upewnić, czy wszystko było w porządku. Rana co prawda goiła się ładnie, ale to i tak był przeklęty sztylet, a niektóre rany po przeklętych sztyletach miały to do siebie, że lubiły niespodziewanie się otwierać, lub robić inne głupie rzeczy. Na całe szczęście nic takiego nie miało miejsce.
Wreszcie, gdy, już nad ranem, obudził się po raz kolejny, zrozumiał, że raczej nie wróci do snu i trzeba było wstawać. Zerknął jeszcze raz do Brenny, na całe szczęście dalej żyła, zostawił jej po cichu jakieś spodnie dresowe i luźną bluzę, a sam zajął się przygotowaniem śniadania. Jeszcze poprzedniego dnia miał taki głupi pomysł, by zrobić rano Francesce naleśniki, a że nie chciał marnować kupionych owoców i miał do zabicia trochę czasu, uznał, że i tak je przygotuje. Brenna zasłużyła w nagrodę za przeżycie.
Longbottom jednak dalej spała, i bardzo dobrze, gdy skończył, więc Basilius siedział teraz po prostu przy stole, gapiąc się niewyspany na filiżankę czarnej kawy i w ciszy kontemplował swoje życie i dziwne daty.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
20.05.2024, 09:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.05.2024, 10:14 przez Brenna Longbottom.)  
Brennie śniło się, że gania ją Francesca, co rusz waląca ją po głowie wielkim kalendarzem, takim z karteczkami do wyrywania, na którym znajdowała się z przodu kartka z czerwonym (tusz dziwnie przypominał krew) piątkiem trzynastego. We śnie drogę przebiegło jej czarne lustro, potem wpadła na lustrzaną drabinę i rozwaliła ją na kawałki, a wreszcie przebiegła pomiędzy nogami ogromnego, czarnego kota.
Obudziła się z bolącą głową i poczuciem, że coś jest bardzo nie tak – można było to zwalać na dziwny sen, na to, że nie miała pojęcia, gdzie się do cholery znajduje, jak i na to, że bolał ją bok. Jeszcze zanim dotarło do niej, że sen był tylko snem i nim przypomniała sobie, gdzie jest, odruchowo zaczęła szukać różdżki – i uspokoiła się trochę dopiero, kiedy ta znalazła się w jej dłoni.
Potem przypomniała sobie, że ją dźgnięto, że natknęła się na Prewetta i Francescę i dotarło do niej, że najwyraźniej nie tylko zepsuła mu randkę (na jego szczęście), to jeszcze pokrwawiła mu kuchnię i zasnęła w jego domu.
Była to najdziwniejsza rzecz, jaka przytrafiła się jej w tym miesiącu, ale już nie w tym roku, przyjęła więc powrót wspomnień ze względnym spokojem i myślą, że w sumie to mogło być gorzej. Mogła na przykład być martwa.
Brenna rzadko bywała zakłopotana czymkolwiek, ale z tym było jej trochę głupio – zwłaszcza, że miała wrażenie, że krwi z tego obrusu to już się nie dopierze, a to był bardzo ładny obrus. W każdym razie najpierw obejrzała opatrunek i upewniła się, że rana się nie otworzyła, a bandaż nie przesiąkł krwią (na szczęście wyglądało na to, że nic takiego się nie stało, eliksiry zadziałały, i rana tylko odrobinę pobolewała, z dużym prawdopodobieństwem już prawie zagojona), i że krew nie pobrudziła pościeli (ten obrus naprawdę wystarczył!). Potem wyczarowała sobie trochę wody, ogarnęła się i zgarnęła zostawioną jej przez Prewetta koszulkę - nie tonęła w niej nawet specjalnie, bo byli niemalże jednego wzrostu.
Na całe szczęście, rok 70 miał dopiero nadejść. W obecnych warunkach wątpliwe było, aby ktokolwiek w domu zauważył jej nieobecność, a nawet jeżeli – założą pewnie, że została w pracy dłużej i wyszła z domu wcześnie rano. Nie musiała więc wpadać w panikę pt. wszyscy pewnie uznali, że mnie zamordowano w jakimś zaułku.
– Cześć – przywitała się, zaglądając do kuchni. – Zdaje się, że nie tylko zepsułam ci randkę, obrus i zmusiłam do pracy po godzinach, ale jeszcze zabrałam ci sypialnię? Jestem ci dłużna. Masz tu gdzieś ten mój nóż?
Miała nadzieję, że go nie wyrzucił, bo był to w pewnym sensie dowód w sprawie.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#3
20.05.2024, 12:34  ✶  
Obrzucił Brennę czujnym spojrzeniem. Dalej była trochę blada i ogólnie wyglądała, jakby przeszła przez wiele, ale nie słaniała się na nogach, ani nie wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć, więc było dobrze. Nigdzie też nie widział przesiąkającej koszulkę krwi, a specjalnie dal jej białą, tak by łatwo było to zauważyć.
– Jak się czujesz? – spytał wstając ze swojego miejsca, jednocześnie wskazując głową na krzesło obok, aby usiadła. Sam Prewett całkiem nieźle potrafił maskować niewspanie. Owszem, pewnie wyglądał nieco bardziej, niż zazwyczaj, jakby potrzebował kilku dodatkowych godzin snu (a kiedy ich nie potrzebował?), ale siedział już ubrany z mniej więcej ogarniętymi włosami, chociaż jeden zakręcony kosmyk uparcie wisiał mu nad czołem. Uśmiechnął się nieco słysząc jej dalsze słowa. – Chcesz mi się odwdzięczyć posyłaniem mnie na tamten świat? Dziękuję, ale nie trzeba. Nóż jest zabezpieczony w moim gabinecie. Nie sprawiał dodatkowych problemów. Jesteś głodna? Zrobiłem śniadanie. I poważnie Brenno... Nie jesteś mi nic winna. Zwłaszcza, że na dobrą sprawę uratowałaś mnie przed bardzo złą randką.
Podszedł do lodówki, by wyjąć z niej gotowe naleśniki i postawił je na stole. Zerknął na Brennę. Na Matkę, to co właśnie chciał jej powiedzieć, brzmiało tak głupio i dziecinnie. Może to jednak był przypadek, a wczorajsza data nie miała szczególnego znaczenia? No bo jednak byłoby to trochę żenujące, gdyby Los naprawdę postanowił płatać im figle w tak nieśmieszną datę. A powinien jej powiedzieć. W końcu dostała wczoraj rytualnym sztyletem w bok.
– Brenno... – zaczął ostrożnie, wbijając wzrok w naleśniki. – Wiesz jaka wczoraj była data?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
20.05.2024, 14:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.05.2024, 14:40 przez Brenna Longbottom.)  
- Wspaniale, żadnych krwotoków, żadnych świeżych ran kłutych ani szarpanych i Francesca wcale nie biega za mną, bijąc mnie kalendarzem... nie pytaj, miałam dziwny sen... więc wszystko jest świetnie.
Była okropnie rozczochrana, blada, miała na sobie cudzą bluzę (bo ta jej własna była porwana i pokrwawiona) i jak zwykle poruszała się bardzo szybko, tak teraz w jej ruchy wkradła się pewna ostrożność, pojawiająca się wtedy, kiedy człowiek trochę się martwił, że nagły ruch może wywołać ból. Ogólnie rzecz biorąc wyglądała więc okropnie i krewni z rodu Potterów (oraz wujek Morpheus, zapewne z Jonathanem do społu) załamaliby nad nią ręce, wznosząc modlitwy do dowolnych bogów, jacy zechcieliby słuchać. Podwójne, że dała się tak zobaczyć komuś spoza rodziny.
Ale była żywa i to chwilowo w zupełności Brennę zadowalało.
Poza tym ofiarowano jej naleśniki.
- Nie no, wiem, że to był kiepski wieczór, ale nie aż tak, żebym chciała ukrócać twoje męki - roześmiała się, kiedy dotarło do niej, jak musiały zabrzmieć jej słowa. Miała skłonności ze skakania z tematu na temat i teraz efekt był dość zabawny. Śmiech jednak dość szybko umilkł, bo jednak ta rana jeszcze trochę bolała: ale raczej tak, jak bolałoby zwykłe rozcięcie, a nie władowanie ci noża między żebra. - Oczywiście, że jestem ci winna. Za prywatną wizytę medyczną i jeszcze widzę za nocleg w hotelu ze śniadaniem. Naleśniki z owocami? I w dodatku ta pościel jest bardzo podobna do tej, jaką mieliśmy w wieży Gryffindoru, po prostu mogłam się poczuć prawie jak u siedlisku Gryfonów, tylko mniej bałaganu. Minimum cztery gwiazdki, panie Prewett - powiedziała, opadając na krzesło. Może nie wypadało i powinna się stąd zwinąć jak najszybciej, ale do licha, to były naleśniki, sam proponował, a potem naprawdę miała zamiar wysłać mu jeśli nie zapłatę za konsultację medyczną, to przynajmniej najdroższy i najładniejszy obrus jaki znajdzie. I może bon na naleśniki w pobliskiej restauracji na najbliższe pół roku.
- Może Francesca nie jest taka zła tylko... eee... poczuła się urażona i trochę ją poniosło - powiedziała dyplomatycznie, chociaż jak przypomniała sobie, co wyprawiała w przypadku jej brata, to musiała przyznać, że chyba tym razem faktycznie mogła wyświadczyć mu przysługę, prawie umierając na jego progu. - Ale hm, no nie zapamiętałam jej najlepiej, to fakt, żal mi było mojego biednego brata. Powiedziałabym, żebyś zaprosił na randkę moją kuzynkę Lucy, jest jakoś w twoim wieku, i jest dużo spokojniejsza niż ja, no i chyba nie planowałaby od razu domku z ogródkiem, bo ma ogródek u nas, ale nie wiem, jak zniósłbyś nasze rodzinne obiadki - oświadczyła, porywając kawałek naleśnika. Dlatego na kolejne pytanie odpowiedziała dopiero po chwili, wciąż jeszcze przeżuwając i przysłaniając usta dłonią.
- Mhm? Nie piątek. Zdaje mi się, że była sobota. I na pewno nie trzynasty - powiedziała, próbując przebić się przez pewną mgłę wciąż przysłaniającą jej umysł, bo jednak rozespanie i osłabienie dalej robiły swoje. - Zaraz, chyba szósty września? Cholera, to znaczy, że dziś jest siódmy. I że jutro wieczorem muszę być na niewielkim przyjęciu u Potterów. Szkoda, że nie dźgnięto mnie tym nożem dziś w nocy, może to by mnie usprawiedliwiało, ale od wczoraj do poniedziałku to już nie uznają za tego za dostateczny powód...


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#5
21.05.2024, 20:51  ✶  
Spojrzał na nią zaskoczony chcąc dopytać się o tę Francescę z kalendarzem, ale po chwili uznał, że jednak nie chce znać szczegółów tego snu. Zresztą sam miał wrażenie, gdy na chwilę przysnął, że Francesca do niego gadała i pytała, czy John to ładne imię dla dziecka. Brr...
– W porządku? – spytał zaalarmowany, tym że się skrzywiła. – Postaraj się nie śmiać za bardzo, dobrze? Przynajmniej na razie. Boli coś samo z siebie, czy tylko, gdy się zaśmiałaś?
Bardzo uważnie odprowadził Brennę wzrokiem, aż wreszcie usiadła na krześle.
Teraz to on się zaśmiał.
– Patrząc na to, że nie zapowiedziałaś u mnie noclegu, to myślę, że cztery gwiazdki to bardzo dobra ocena – stwierdził, biorąc łyka mocnej kawy. Zazwyczaj jej nie pił, ale tego poranka jednak wolał funkcjonować trochę lepiej, niż jakieś zombie. Jak dobrze, że nie miał dzisiaj pracy, bo coś czuł, że nie wytrzymałby tych wszystkich godzin swojej zmiany, a starał się nie brać za często zwolnień. – Kawy? Albo wody? Herbaty?
Nie chciał się kłócić już o to co komu był winny. Po prostu jeśli Brenna mu cokolwiek wyśle, to odeśle to powrotem. To chyba był ostateczny dowód na to, że, nie ważne jak narzekał na ich spotkania, to lubił czarownicę na swój sposób. Wielu innym tak bardzo nie odmawiałby chęci odpłacenia się za pomoc.
– Myślę, że jest po prostu bardzo zdesperowana – stwierdził. Ale on nie był, więc i tak nic by z tego nie wyniknęło. Zresztą po tym jak się rozstali... – Pewnie teraz rozgaduje, że nie wiem, jestem jakimś łamaczem serc, który obiecuje kobietom wszystkie skarby świata, a potem je porzuca. – Chyba w tej księgarni przez jakiś czas już się nie pojawi.
Też nie wiedział jakby zniósł obiadki u Longbottomów, ale pewnie potrzebowałby nosić przy sobie dużo eliksirów na serce. I apteczkę, bo miał wrażenie, że wpadanie w kłopoty było nieco dziedziczne, a przypadek Brenny nie byl jedynym.
– Myślę, że na razie i tak odpuszczę sobie randki – powiedział ugodowo, ale szczerze.
– Ja... – zawahał się i wziął głęboki oddech. – Brenno, to zabrzmi bardzo bardzo głupio, ale proszę cię posłuchaj mnie do końca, dobrze? Tak rzeczywiście wczoraj była sobota szóstego września. I... Nigdy by mi to do głowy nie przyszło, ale Millie Moody zauważyła, że sześć i dziewięć... Ekhem, mają swoje konotacje. Nie, że ustalałem tak datę randki, jak mówię nawet o tym nie pomyślałem. I sam uznałem, że to było głupie. Ale potem ona postawiła tego tarota. I potem to się w sumie sprawdziło więc sam nie wiem. Może to rzeczywiście też się liczyło, jako dziwną liczba? – Brenna zaraz uzna, że majaczy, prawda?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
21.05.2024, 21:22  ✶  
– Jasne. Wszystko w porządku. Uważać na śmianie się. I gwałtowne ruchy – powiedziała Brenna, i to była mała tragedia, ale nie bolało już przy oddychaniu, i przy nieoddychaniu, jak wczoraj, więc było całkiem dobrze, prawda? – Jest nieźle, jak siedzę i się nie ruszam, to właściwie nic nie czuję. Pięć gwiazdek za leczenie. A za herbatę dostaniesz piątą gwiazdkę za obsługę hotelową. Pewnie nie powinnam teraz tykać kawy.
Może dzięki takiej by się dobudziła do reszty, ale nie była pewna, czy kofeina to najlepszy pomysł, kiedy straciła tyle krwi. Herbata brzmiała jednak niemal tak dobrze, jak te naleśniki.
Oczywiście, że uważała, że jest mu dłużna. „Wizyta” uzdrowicielska po godzinach, zepsucie mu randki, obojętnie, jak bardzo nieudanej, zakrwawienie całej kuchni, a wreszcie wproszenie się na nocowanie i na śniadanie – to była długa lista przysług. Nie, że Brenna nie zrobiłaby czegoś podobnego dla… no właściwie dla każdego znajomego, ale naprawdę nie lubiła zaciągać długów u innych. Basilius miał wolne od szpitala. I zamiast odpoczywać albo jeść romantyczny posiłek przy świecach z Francescą, skończył ratując ją przed wykrwawieniem, czyli zajmując się dokładnie tym, co robił w pracy.
– Albo że ja postanowiłam popsuć jej randkę i uknułam w tym celu bardzo wredny plan. Wiesz, specjalnie dałam się dźgnąć, a że będziecie tu o tej porze to przewidział mi pewnie na zamówienie Vakel Dołohow czy coś takiego. Się bym nie zdziwiła, chyba do tej pory wini mnie za rozpad związku z Erikiem, a ja tylko przekazałam jej, że nie ma go w domu, jak miał jej dosyć… – stwierdziła gdzieś pomiędzy gryzami naleśników, a ostatnie słowa zabrzmiały trochę niewyraźnie, bo właśnie wpakowała sobie kolejny kęs do buzi. Czy matka mówiła jej, żeby nie rozmawiać podczas jedzenia? Jasne. I Brenna nawet czasem jej słuchała, ale to nie była taka okazja.
Wpadanie w kłopoty było w ich rodzinie dość typowe, w tym Prewett miał rację. Chociaż rzeczywistość nie odpowiadała jego wyobrażeniom w stu procentach, bo Brenna była jednak przypadkiem specjalnym, który chyba dostał wszystkie najgorsze geny i Potterów, i Longbottomów. Nie wdawała się jednak w takie wyjaśnienia, bo nie wiedziała, co chodzi mu po głowie, a poza tym wcale nie planowała na siłę swatać go z kuzynką (chociaż Lucy była ładną dziewczyną i gdyby wyraził zainteresowanie, mogłaby pełnić rolę swatki, by jakoś zrekompensować tę wczorajszą katastrofę).
Gdy wyjaśniał swoją teorię, jadła po prostu naleśniki. Nie spytała, czy majaczy, nie sprawdziła, czy ma gorączkę i nie dopytywała, które to z nich straciło dużo krwi i może być trochę skołowane. Nie wypadało, skoro siedziała w jego kuchni, w jego ubraniach i jadła jego naleśniki. Postarała się więc chociaż przemyśleć tę teorię, ale Brennie ciężko było ją zaakceptować, głównie dlatego, że takie rzeczy jak przypadkowe wykrwawianie nie zdarzały się jej może co tydzień, ale już przynajmniej raz w miesiącu – owszem.
– Nie że powątpiewam w tarota Millie, bo ma do tego… smykałkę, ale chyba jeśli wywróżyła kłopoty, to niekoniecznie ma coś wspólnego z datą? – powiedziała w końcu, przy okazji zdradzając, że nieźle znała Moody. – Ale to trochę jednak naciągane, bo jak miałaby działać ta klątwa? I dlaczego miałaby trafić nas oboje jednocześnie? Kiedy? Przed tym… szóstym czerwca sześćdziesiątego szóstego nie widzieliśmy się z dobry rok? A i na letnim przyjęciu mojej matki, bo chyba wtedy mignąłeś mi ostatni raz, raczej nikt nie rzucił na nas przekleństwa.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#7
22.05.2024, 12:30  ✶  
– Przy twoim obecnym stanie filiżanka już by ci nie zaszkodziła, ale jeśli wolisz herbatę to lepiej. Chcesz zwykłą, czy mogę zasugerować ci coś na wzmocnienie? – powiedział i machnął różdżką, by woda na herbatę zaczęła się gotować. Ton glosu uzdrowiciela sugerował mocno, ktorą opcję powinna wybrać – Obiecuję, że podam ci taką, która działa i nie smakuje jak trawa. – Znał się na tym. W końcu sam ich już ileś przetestował.
– Gdybyś rzeczywiście dała się dźgnąć, tylko po to aby zepsuć jej randkę to na jej miejscu czułbym się zaszczycony – zażartował. – Ile byli razem?
Jeśli więcej, niż jeden dzień, to Erik musiał być najcierpliwszym czarodziejem w Wielkiej Brytanii, a Longbottomowie naprawdę lubili zdesperowanych. No chyba, że Francesca, tak jak gdy rozmawiał z nią jeszcze od czasu do czasu w księgarni, nie wyłożyła od razu wszystkich kart na stół.
Przez chwilę sam nic nie mówił, gryząc właśnie jednego naleśnika. Wyszły mu naprawdę całkiem dobre, a jedzenie było jakoś znacznie łatwiejsze od tłumaczenia swojej dziwnej sześcio-dziewiątkowej teorii.
– Sam nie wiem. Nie rozumiem. Pewnie gdyby powiedział mi tak jakiś pacjent to uznałbym, że przynanajmniej z częścią rzeczy przesadza. – westchnął cicho. – A jeśli to rzeczywiście miałaby być jakaś klątwą to musi być naprawdę sprytna, lub ogłupiać klatwołamacza, na którego ją rzuconą. 
Zastanowił się przez chwilę.
– Tak na przyjęciu twojej matki, ale chyba nawet nie rozmawialiśmy wtedy. Wspólnych wrogów pewnie nie mamy, no chyba, że Francescę, ale to dopiero od wczoraj. Nie dotykaliśmy razem dziwnych przedmiotów, ani nie byliśmy razem w dziwnych miejscach. Data to raczej za mało. A też raczej nie trzymaliśmy się nigdy na tyle razem, by ktoś uznał, że trzeba przeklnąć akurat naszą dwójkę. Zresztą myślę, że badałem cię tyle razy, że bym coś zauważył. Chyba, że nie wiem. Została tak stworzona, że z jakiś powodów może ją wykryć tylko ktoś inny.
Zamilkł na chwilę zamyślony wpatrując się w swojego naleśnika. Chichot losu. Tak to określiła Millie. Może miałoby sens gdyby wraz z Brenną poprosili Moody o układ dla tej całej sytuacji, ale Basilius coś czuł, że musiałby najpierw sporządzić całą listę pytań, których Millie ma nie zadawać kartom, a chyba nie miał na to siły.
– W każdym razie cieszę się, że wczoraj na nas wpadłaś i zniszczyłaś mi randkę. – Bo tak w ogóle to wolę, abyś nachodziła mnie w szpitalu i poza nim, niż gdybym to ja musiał przychodzić nad twój grób. No i byłoby bez ciebie nudno.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
22.05.2024, 14:10  ✶  
- To ten moment, w którym w teorii mam wybór, ale tak naprawdę nie mam wyboru, prawda? - zapytała z udawaną rezygnacją, bo ostatecznie nie pracowałaby w Brygadzie, gdyby absolutnie nie umiała interpretować cudzych zachowań, min i tonu. A ten ton Basiliusa był naprawdę bardzo wymowny. Nie miała najmniejszej ochoty na jakieś ziołowe paskudztwo wzmacniające, ale to on był tutaj uzdrowicielem, on ją połatał i nie próbował jej przekonać, że powinna wziąć tydzień wolnego, mogła więc zastosować się do zalecenia wypicia odpowiedniej herbatki. Chociaż w tę obietnicę, że nie będzie smakowała jak trawa nie wierzyła ani trochę bardziej niż w to, że ostrze zostanie wyciągnięte na trzy. – Dzięki.
Zamyśliła się na moment nad naleśnikiem. Ktoś mógłby pomyśleć, że kontempluje dziwność swojego życia i splotu wydarzeń, które sprawiły, że jadła tutaj to śniadanie, ale tak naprawdę Brenna rzadko zastanawiała się nad tymi rzeczami. W tej chwili usiłowała oszacować, na ile długi był „związek” Erika i Francesci.
– Niestety, dałam się dźgnąć, bo jestem bardzo głupia i jak wytrąciłam różdżkę, straciłam czujność, zwłaszcza że złodziej był drobny i zdawał się ledwo żywy po biegu – przyznała samokrytycznie. – A co do tego, ile byli razem, to zależy, kogo spytać. Poszli na randkę, sama w sobie chyba nie wypadła źle, ale po niej… no Erik mówił, że jest natarczywa. I z tydzień czy dwa później zerwał z nią znajomość. Ona chyba uważała, że nie wiem, stanęłam mu na drodze z mieczem Gryffindora w ręku i zabroniłam się z nią spotykać albo coś, żeby w domu nie pojawiła się nowa pani albo coś takiego. Tak dla jasności, nie zrobiłam tego. Świetne naleśniki – oświadczyła, dość płynnie przechodząc z tematu na temat, zanim zjadła ostatni kęs naleśnika z talerza. Wyszły mu faktycznie bardzo smaczne, a Brenna rozpieszczana kuchnią Malwy czy deserami Nory Figg, chociaż niby nie była wybredna, potrafiła to ocenić całkiem dobrze.
– Jeśli jesteś klątwołamaczem i nic nie wyczuwasz, to chyba po prostu niczego nie ma. To wszystko… to po prostu przypadki. Przecież nawet te daty są jednak trochę różne – uspokoiła go Brenna, która wprawdzie była skłonna uwierzyć w bardzo wiele, ale jednak trudno było jej uwierzyć w klątwę, która sprawiałaby, że przytrafiały się im złe rzeczy w dziwne daty. – Uwierzę w klątwę, jeśli w kolejny piątek trzynastego znowu będę potrzebowała pomocy medycznej w dziwnej sprawie. Albo gdzieś nas zamkną. Masz tutaj kalendarz? – spytała, rozglądając się, wprawdzie nie od końca przekonana, ale gotowa sprawdzić, kiedy mogą się spodziewać kolejnej „pechowej daty”. – Też bardzo się cieszę, że na was wpadłam. Chyba cieszyłabym się samolubnie nawet, gdyby Francesca nie była wariatką, bo jednak fajnie, jak ktoś udzieli ci pomocy medycznej, kiedy cię dźgnięto nożem – przyznała Brenna, wracając do niego spojrzeniem i posyłając mu pogodny uśmiech. Można było powiedzieć, że wcale nie miała pecha: miała trochę szczęścia, bo przeżyła, prawda?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#9
29.05.2024, 22:02  ✶  
– Cieszę się, że mój przekaz był zrozumiały – odpowiedział z uśmiechem i wstał, by wyciągnąć z szafki jedną z idealnie ułożonych puszek herbat, akurat wtedy, gdy woda skończyła się gotować, i przygotował napój zarówno dla siebie, jak i Brenny, a potem postawił dwa parujące kubki na stole, tuż obok cukierniczki. W przeciwieństwie do wyciągania sztyletu na trzy, tutaj Basilius rzeczywiście nie kłamał. Herbata naprawdę smakowała bardziej, jak herbata, niż jakaś trawa. W swoim życiu Prewett dostał już tyle różnych herbatek na wzmocnienie od członków rodziny, jak i uzdrowicieli, że potrafił znaleźć taką, która byłaby i skuteczna i nie przypominałaby w smaku krowiego pokarmu.
– Nie powiedziałbym, że jesteś głupia. Każdemu się zdarza chwilą nieuwagi – stwierdził, pijąc na przemian kawę i napar, by jakoś się pobudzić do życia po nieprzespanej nocy. Cokolwiek miało zadziałać wcześniej. – Ja na przykład wiedząc, że się źle czuję poszedłem do kasyna, a gdy rozpętała się bójka zamiast się wycofać postanowiłem pomóc rozdzielać bijących się. – Nie, że teraz zrobiłby inaczej. No może po prostu rozdzielałby ich zaklęciem. Na Matkę, kląwa klątwą, ale miał naprawdę dużo szczęścia, że tamtej nocy trafił na Brennę. – Francesca poza natarczywością najwyraźniej lubi też opowiadać niestworzone historie na temat osób, które jej podpadły. Dziękuję. Nasza rodzinna skrzatka domowa uznała, że nauczy mnie przepisu na nie, gdy się wyprowadzałem, bo martwiła się, że będę chodzić głodny. Myślę, że ona i moja matka najchętniej zamknęłyby mnie w szafie, bo tak się martwiły.
Wziął kolejnego gryza naleśnika. Tak, rzeczywiście wyszły mu naprawdę dobre.
– Ale... Wszystkie są... – zamyślił się na chwilę, wpatrując się w śniadanie. – Dziwne. – Tak, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak głupio to brzmiało i że nie wyczuwał żadnej klątwy. Westchnął cicho i przywołał różdżką swój podręczny kalendarz.
– Hm... Zobaczmy – mruknął, przeglądając zapisane zgrabnym charakterem pisma coraz to kolejne strony. – Kolejny będzie w lutym.
A więc mieli czas na spokój do lutego, a potem... A potem zobaczą, czy rzeczywiście znowu na siebie wpadną, czy też nie. – Postaraj się nie umierać do lutego. W lutym też nie. – powiedział, wpatrując się w datę z widelcem w jednej dłoni, tak jakby próbował wywróżyć, co ich spotka za te kilka miesięcy. Całe szczęście do lutego było jeszcze dużo czasu.
Odwzajemnił uśmiech.
– Tak, myślę, że mogę śmiało powiedzieć, że cieszę się, że na mnie wpadłaś, nawet gdyby to była najlepsza randka w moim życiu. Zwłaszcza, że wiesz. Nieszczególnie przepadam za pogrzebami.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
30.05.2024, 13:15  ✶  
– Pewnie, że był zrozumiały. Mówiłeś Specjalnym Tonem Uzdrowiciela. Jestem pewna, że macie osobne zajęcia w Akademii, na których uczą jego używania – westchnęła Brenna. Danielle i nawet Cedric też już go opanowali, chociaż nie to, żeby ten Specjalny Ton Uzdrowiciela zawsze na nią działał, Ale czasem ustępowała i piła na przykład tę mieszankę wzmacniającą (która nie była może najlepsza na świecie, ale faktycznie nie smakowała jak trawa i to wcale nie ta cytrynowa), zamiast porządnej, angielskiej, mocnej herbaty.
– Jestem – przyznała, bez żadnego większego przejęcia. – O takie błędy się umiera – dodała, bardzo spokojnie i tym razem ani trochę żartobliwie, wbrew temu, jakim tonem mówiła wcześniej. Błędy były rzeczą ludzką. Zdarzały się. Należało je naprawić. Ale w pewnych sytuacjach niektórzy nie mieli do ich popełnienia prawa. Brenna zaczynała się już tego uczyć, na całe szczęście, bo w roku 70 musiała już mieć tę lekcję dobrze przyswojoną.
Zaraz jednak uśmiechnęła się do niego znad tej wzmacniającej herbaty, kiedy wspomniał o kasynie i bójce.
– Jeżeli to byłaby faktycznie klątwa, możesz twierdzić, że nie odpowiadałeś za swoje słowa i czyny, bo opętało cię zaklęcie – powiedziała z rozbawieniem, a potem przewróciła oczyma na słowa o Francesce. Myślała, że jej się śniło to, co ta wykrzyczała na koniec, ale patrząc po słowach Basiliusa, chyba sytuacja nie należała do kategorii tych samych, co Francesca goniąca ją z wielkim, bardzo ciężkim kalendarzem w ręku. – Pewnie tak jej łatwiej. Wmówić samej sobie, że to prawda – westchnęła i pokręciła głową. Skąd tacy ludzie się brali? Biedny Prewett, wpadał w pułapkę tych anielskich oczu i krótkich spódniczek, nie zdając sobie sprawy z tego, że kobieta to w istocie trujący bluszcz w przebraniu.
– Hm, gdyby mój brat się wyprowadzał, chyba też uznałabym, że umrze z głodu – stwierdziła Brenna, przejęta absolutną zgrozą na samą myśl, że Erik miałby wynieść się z domu i sam sobie gotować. Musiałaby się wyprowadzić z nim, jak nic. A on wtedy pewnie wróciłby do domu, bo wyprowadziły się, żeby przed nią uciec. – No… ale takie rzeczy zdarzają się i bez dziwnych dat…
To znaczy zdarzały się jej. Acz wtedy nie było w pobliżu Basiliusa. Poza tym musiała przyznać, że jednak te wydarzenia były dość dziwne nawet według jej standardów, ale wciąż było jej trochę trudno uwierzyć w tę całą klątwę.
Nie wiedziała tego jeszcze, ale w lutym miała to odszczekać.
– Obiecuję, że wstrzymam się przynajmniej do marca – obiecała z poważną miną, chociaż doskonale wiedziała, że wcale nie o to mu chodziło, ale po prostu nie mogła się powstrzymać. – Na całe szczęście dzięki szybkiej i sprawnej pomocy medycznej pogrzebu chwilowo nie przewidujemy. Naleśniki były zajebiste. Mogę ten nóż? Powinnam ukraść ci trochę Fiuu i przenieść się do Ministerstwa, zanim zaczną mnie szukać.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2457), Basilius Prewett (2221)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa