adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I
—08/1949—
Anglia, Londyn
Jonathan Selwyn & Anthony Shafiq
![[Obrazek: Tj6le8x.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=Tj6le8x.png)
Я вас любил: любовь ещё, быть может,
В душе моей угасла не совсем;
Но пусть она вас больше не тревожит;
Я не хочу печалить вас ничем.
![[Obrazek: Tj6le8x.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=Tj6le8x.png)
Я вас любил: любовь ещё, быть может,
В душе моей угасла не совсем;
Но пусть она вас больше не тревожит;
Я не хочу печалить вас ничем.
Ich wspólne urodziny bez Charlotte nie wypadły tak cudownie. Choć bawili się przy okazji Fatalnego Ślubu przewybornie, to gdy opadły złorzeczenia i śmiechy, gdy powróciła proza życia, jeźdźcy zdali sobie sprawę z tego, że zostali przez swoją towarzyszkę osieroceni. Miłość była zawsze pułapką, w którą każdy chyba musiał wpaść i przeżyć swoje. A konsekwencje...
Nie byli umówieni z Jonathanem wcześniej i Anthony musiał znieść na swoich plecach kilka gorzkich słów Alcuina. Wiedział jak poprawić swojemu partnerowi humor później, więc nie przejmował się tym aż tak, puszczając momentalnie w niepamięć jego zazdrość, a pozostawiając miłe uczucie w żołądku, że jeśli reaguje tak gwałtownie, to może i mu zależy, a ciche wyznania szeptane podczas wzajemnych siebie wzajem eksploracji nie są li tylko dekoracyjną posypką w chwilach zapomnienia.
Przyjaciele jednak zawsze byli ważni dla Anthony'ego, jego rodzina z wyboru, nie z więzów krwi. A Jonathan zaprezentował się tak mizernie, gdy złapał go podczas opuszczania wraz z jasnowłosym Niewymownym Ministerstwa, że nie sposób było mu odmówić. W końcu mogli na siebie liczyć, w zdrowiu i w chorobie, nawet jeśli nie składali sobie przed kapłanem żadnych przysiąg.
A więc poszedł za Selwynem, a kroki ich prowadziły wprost do dziurawego kotła. Shoty, nowa sposobność na upodlenie się, niby malutkie, słodkie, kolorowe błękitem trunki (o tak! Anthony wybrał je zdecydowanie z powodu ich pięknej, szlachetnej barwy, śmiejąc się, że takiego koloru właśnie jest ich krew) znikały jeden po drugim, rozgrzewając trzewia i rozwiązując języki. Nie znali jeszcze umiaru, dwóch dwudziestolatków u progu życia choć już z problemami, już z przykrościami raniącymi idealistyczne dusze.
Zaopatrzywszy się w zapieczętowaną butelkę (czy ktoś zapamiętałby co w niej miało być? Rum? Likier?) szli ulicami magicznego Londynu, opustoszałymi przez wzgląd na porę zdecydowanie podpadającą już pod zmianę daty. A stając u progu rodzinnego teatru i widząc twarz swojego towarzysza, Anthony nie wiedział, czy zaraz zacznie płakać czy śmiać się.
– Zagrajmy coś razem... – zaproponował nagle, gnany impulsem i miłością nie tylko do przyjaciela, ale też przecież do sztuki. Tak miało być: aktor i widz, ten który błyszczy i ten który klaszcze. Kibicował mu w tej drodze, obaj wszak pozostawali synami swoich ojców, choć wiedział ile wypadło przesłuchań, ile drzwi zamknięto dumnemu mężczyźnie przed nosem. Może była to głupota sugerować deski teatru jako finałowy ich przystanek, nie krył zdziwienia więc, gdy Selwyn przystał na jego propozycję. – Tylko wiesz... teraz mam głowę pełną kapusty kąsającej i tentakuli. Te zestawienia przerażają objętością, a pomyśl, że jeszcze je tłumaczę i...– czknął – Wszystko muszę oglądać podwójnie! – Bardzo chciałby udawać, dla rozbawienia przygnębionego, ale te małe zdradliwe kieliszeczki... Czknął znów. – Czy to będzie teraz ta... Twoja wersja gry terenowej? Czeka nas zagadka? Jakieś... niuchacze w środku do ustrzelenia? – parsknął, wyobrażając sobie drewniane drzewa ustawione jako dekoracje i małe uciekające jedenastoletnie szczurki.
Nie byli umówieni z Jonathanem wcześniej i Anthony musiał znieść na swoich plecach kilka gorzkich słów Alcuina. Wiedział jak poprawić swojemu partnerowi humor później, więc nie przejmował się tym aż tak, puszczając momentalnie w niepamięć jego zazdrość, a pozostawiając miłe uczucie w żołądku, że jeśli reaguje tak gwałtownie, to może i mu zależy, a ciche wyznania szeptane podczas wzajemnych siebie wzajem eksploracji nie są li tylko dekoracyjną posypką w chwilach zapomnienia.
Przyjaciele jednak zawsze byli ważni dla Anthony'ego, jego rodzina z wyboru, nie z więzów krwi. A Jonathan zaprezentował się tak mizernie, gdy złapał go podczas opuszczania wraz z jasnowłosym Niewymownym Ministerstwa, że nie sposób było mu odmówić. W końcu mogli na siebie liczyć, w zdrowiu i w chorobie, nawet jeśli nie składali sobie przed kapłanem żadnych przysiąg.
A więc poszedł za Selwynem, a kroki ich prowadziły wprost do dziurawego kotła. Shoty, nowa sposobność na upodlenie się, niby malutkie, słodkie, kolorowe błękitem trunki (o tak! Anthony wybrał je zdecydowanie z powodu ich pięknej, szlachetnej barwy, śmiejąc się, że takiego koloru właśnie jest ich krew) znikały jeden po drugim, rozgrzewając trzewia i rozwiązując języki. Nie znali jeszcze umiaru, dwóch dwudziestolatków u progu życia choć już z problemami, już z przykrościami raniącymi idealistyczne dusze.
Zaopatrzywszy się w zapieczętowaną butelkę (czy ktoś zapamiętałby co w niej miało być? Rum? Likier?) szli ulicami magicznego Londynu, opustoszałymi przez wzgląd na porę zdecydowanie podpadającą już pod zmianę daty. A stając u progu rodzinnego teatru i widząc twarz swojego towarzysza, Anthony nie wiedział, czy zaraz zacznie płakać czy śmiać się.
– Zagrajmy coś razem... – zaproponował nagle, gnany impulsem i miłością nie tylko do przyjaciela, ale też przecież do sztuki. Tak miało być: aktor i widz, ten który błyszczy i ten który klaszcze. Kibicował mu w tej drodze, obaj wszak pozostawali synami swoich ojców, choć wiedział ile wypadło przesłuchań, ile drzwi zamknięto dumnemu mężczyźnie przed nosem. Może była to głupota sugerować deski teatru jako finałowy ich przystanek, nie krył zdziwienia więc, gdy Selwyn przystał na jego propozycję. – Tylko wiesz... teraz mam głowę pełną kapusty kąsającej i tentakuli. Te zestawienia przerażają objętością, a pomyśl, że jeszcze je tłumaczę i...– czknął – Wszystko muszę oglądać podwójnie! – Bardzo chciałby udawać, dla rozbawienia przygnębionego, ale te małe zdradliwe kieliszeczki... Czknął znów. – Czy to będzie teraz ta... Twoja wersja gry terenowej? Czeka nas zagadka? Jakieś... niuchacze w środku do ustrzelenia? – parsknął, wyobrażając sobie drewniane drzewa ustawione jako dekoracje i małe uciekające jedenastoletnie szczurki.