• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 14 Dalej »
[08.49 Anthony & Jonathan] Я не хочу печалить вас ничем.

[08.49 Anthony & Jonathan] Я не хочу печалить вас ничем.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#1
27.06.2024, 00:52  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.11.2024, 22:39 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I

—08/1949—
Anglia, Londyn
Jonathan Selwyn & Anthony Shafiq
[Obrazek: Tj6le8x.png]

Я вас любил: любовь ещё, быть может,
В душе моей угасла не совсем;
Но пусть она вас больше не тревожит;
Я не хочу печалить вас ничем.



Ich wspólne urodziny bez Charlotte nie wypadły tak cudownie. Choć bawili się przy okazji Fatalnego Ślubu przewybornie, to gdy opadły złorzeczenia i śmiechy, gdy powróciła proza życia, jeźdźcy zdali sobie sprawę z tego, że zostali przez swoją towarzyszkę osieroceni. Miłość była zawsze pułapką, w którą każdy chyba musiał wpaść i przeżyć swoje. A konsekwencje...

Nie byli umówieni z Jonathanem wcześniej i Anthony musiał znieść na swoich plecach kilka gorzkich słów Alcuina. Wiedział jak poprawić swojemu partnerowi humor później, więc nie przejmował się tym aż tak, puszczając momentalnie w niepamięć jego zazdrość, a pozostawiając miłe uczucie w żołądku, że jeśli reaguje tak gwałtownie, to może i mu zależy, a ciche wyznania szeptane podczas wzajemnych siebie wzajem eksploracji nie są li tylko dekoracyjną posypką w chwilach zapomnienia.

Przyjaciele jednak zawsze byli ważni dla Anthony'ego, jego rodzina z wyboru, nie z więzów krwi. A Jonathan zaprezentował się tak mizernie, gdy złapał go podczas opuszczania wraz z jasnowłosym Niewymownym Ministerstwa, że nie sposób było mu odmówić. W końcu mogli na siebie liczyć, w zdrowiu i w chorobie, nawet jeśli nie składali sobie przed kapłanem żadnych przysiąg.

A więc poszedł za Selwynem, a kroki ich prowadziły wprost do dziurawego kotła. Shoty, nowa sposobność na upodlenie się, niby malutkie, słodkie, kolorowe błękitem trunki (o tak! Anthony wybrał je zdecydowanie z powodu ich pięknej, szlachetnej barwy, śmiejąc się, że takiego koloru właśnie jest ich krew) znikały jeden po drugim, rozgrzewając trzewia i rozwiązując języki. Nie znali jeszcze umiaru, dwóch dwudziestolatków u progu życia choć już z problemami, już z przykrościami raniącymi idealistyczne dusze.

Zaopatrzywszy się w zapieczętowaną butelkę (czy ktoś zapamiętałby co w niej miało być? Rum? Likier?) szli ulicami magicznego Londynu, opustoszałymi przez wzgląd na porę zdecydowanie podpadającą już pod zmianę daty. A stając u progu rodzinnego teatru i widząc twarz swojego towarzysza, Anthony nie wiedział, czy zaraz zacznie płakać czy śmiać się.

– Zagrajmy coś razem... – zaproponował nagle, gnany impulsem i miłością nie tylko do przyjaciela, ale też przecież do sztuki. Tak miało być: aktor i widz, ten który błyszczy i ten który klaszcze. Kibicował mu w tej drodze, obaj wszak pozostawali synami swoich ojców, choć wiedział ile wypadło przesłuchań, ile drzwi zamknięto dumnemu mężczyźnie przed nosem. Może była to głupota sugerować deski teatru jako finałowy ich przystanek, nie krył zdziwienia więc, gdy Selwyn przystał na jego propozycję. – Tylko wiesz... teraz mam głowę pełną kapusty kąsającej i tentakuli. Te zestawienia przerażają objętością, a pomyśl, że jeszcze je tłumaczę i...– czknął – Wszystko muszę oglądać podwójnie! – Bardzo chciałby udawać, dla rozbawienia przygnębionego, ale te małe zdradliwe kieliszeczki... Czknął znów. – Czy to będzie teraz ta... Twoja wersja gry terenowej? Czeka nas zagadka? Jakieś... niuchacze w środku do ustrzelenia? – parsknął, wyobrażając sobie drewniane drzewa ustawione jako dekoracje i małe uciekające jedenastoletnie szczurki.

Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#2
27.06.2024, 15:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.06.2024, 18:38 przez Jonathan Selwyn.)  
Życie z pewnością dalej było piękne, tylko jakoś w obecnej chwili ponure chmury to piękno przesłoniły. Nie w całości, oczywiście, a jednak ciężko było być w dobrym humorze, kiedy kolejny akt sztuki pod tytułem Niesamowite wesele Jonathana, Lottie i Neda nie zapowiadało się dość optymistycznie w swojej wymowie, przynajmniej dla jednego z głównych bohaterów. Rodzice byli wściekli, dalsza rodzina była wściekła, przyjaciele rodziny byli wściekli głównie dlatego, że jego rodzina była wściekła, a Jonathan nie okazywał najmniejszej skruchy, bo paradoksalnie każda awantura, każdy wyrzut, czy każdy foch, utwierdzał go w przekonaniu, że postąpił słusznie i za nic na świecie nie zmieniłby biegu wydarzeń. No i Lottie była szczęśliwa.
Lottie...
Merlinie, uchroń go przed tym, by kiedykolwiek był na tyle głupi by jej to powiedzieć, ale tak strasznie za nią tęsknił. Oczywiście bardzo doceniał to, że obok wciąż byli Anthony i Morpheus, ale chyba nawet oni czuli, że ich grupa nie była teraz kompletna i Jonthan po cichu bał się, że to uczucie nigdy nie zniknie.
Nie planował ciągnąć dzisiaj Shafiqa na alkoholowy wypad z towarzystwie swojej depresyjnej aury. Jednak udał się dzisiaj na kolejne przesłuchanie do niewielkiego, niezależnego teatru, w którym na dzień dobry usłyszał, że nie wątpię, że ma talent, ale naprawdę, nawet nie warto w obecnej sytuacji próbować. Niezależny teatr! I to by było na tyle z tej niezależności! Oczywiście powiedział to na głos, więc nawet jeśli miał jeszcze jakiekolwiek szanse, to bezpowrotnie je stracił, nazywając wszystkich zgromadzonych miernymi lizusami.
A potem gdy wyszedł, trzaskajac drzwiami, uznał, że chyba to koniec na jakiś czas z udawaniem, że wszystko jest w porządku i potrzebował się upić w towarzystwie przynajmniej jednej z dwóch osób, które miał obecnie za swoje najmocniejsze oparcie.
Nie powiedział Anthony'emu co się stało, gdy razem pili niebieskiego shota za shotem, zachwycając się barwą alkoholu. Nie chciał o tym rozmawiać, a zresztą Shafiq i tak orientował się dobrze w jego sytuacji. Po prostu potrzebował przyjaciela obok i alkoholu w swoim organizmie, tak by przynajmniej na chwilę ta cała sytuacja wydawała mu się nieco bardziej zabawna, niż w rzeczywistości była.
A po shotach jakoś tak wyszło, że znaleźli się przed samą manifestacją jego problemów w postaci teatru Selwynów. Jonathan obrzucił budynek zirytowanym spojrzeniem. Jego nazwisko było zapisane w murach tego teatru i co? I pozbawili go możliwości występowania tutaj, jednocześnie wciąż zachecajac widzów na przyjście i zobaczenie nowych spektakli o sprzeciwiającym się rodzinom bohaterach, którym wszyscy biją brawa. Hipokryci. A przecież ostrzegał, mówił rodzicom, by zmienili zdanie odnośnie ślubu, tłumaczył, że to zły pomysł, ale nie... Naprawdę nie rozumiał czego się spodziewali. Od strony ojca miał zapisany dramatyzmu we krwi, a matka od małego opowiadała mu jak porzuciła swoją rodzinę z miłości do jego ojca i teatru.
Im dłużej patrzył na ten budynek, tym bardziej miał ochotę zrobić coś głupiego, a że za bardzo lubił ten teatr, by dramatycznie wysadzić się z nim w powietrze, to przystał na pomysł Anthony'ego.
– Myślę... – wymamrotał, nie za bardzo myśląc. Zachichotał. – Myślę, że to będzie lepsza gra terenowa, niż tamta. –  Chwiejnym krokiem podszedł do jednego z plakatów reklamujących sztukę, która miała być wkrótce wystawiana, sztukę w której jeszcze w czerwcu miał grać jedna z ważniejszych, drugoplanowych ról, i kilkoma machnięciami różdżki zamazał plakat, niebieską buźką z wystającym językiem. Odwrócił się gwałtownie w stronę Anthony'ego, tak że tylko cudem nie stracił równowagi.
– Chodź, wejdźmy przez tylnie okno. Znajdźmy jakieś... fajne kostiumy. Kto... Kto znajdzie najfajnieniejszy ten pierwszy pije na scenie. – Albo mogli po prostu iść i pić na scenie. Jak on bardziej chciał teraz na złość wszystkim pić na tej scenie. – Chodź mój Horacy! Noc jest jeszcze młoda! – zawołał i jeśli Anthony nie protestował, złapał go za rękę i zaciągnął na tyły budynku.

the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#3
29.06.2024, 11:40  ✶  
– Czymże jesteś,
Że w tej godzinie nocy chcesz się wałęsać
W postaci pięknej, wojowniczej,
W jakiej czasem majestat pogrzebanej
Danii chodził?
– próbował cytować szczerze i z pełnia powagi, choć ledwie dawał radę powstrzymać śmiech, mląc w ustach wyrzut że został sprowadzony do roli zdystansowanego powiernika i świadka wydarzeń. Z drugiej strony, czyż nie słusznie? Wszak to on obserwował upadek swojego przyjaciela, sam mają przestrzeń by okazywać mu opanowanie i rozsądek, choć może nie w chwili, gdy zaproponował "wizytę" w teatrze. Zawsze też mogło być gorzej. Zawsze mógł być w głowie Jonathana zestawiony skojarzeniami z Ofelią.

Podtrzymał więc chwiejącego się, gratulując mu artystycznej, plastycznej ekspresji, a potem podążył za nią do wspomnianego okna.
– Będziesz wykopywał czaszki i rozważał sens istnienia i zemsty? Błagam nie rób tego. Zaklinam. Oddam Ci wiele za to byś wybrał inną sztukę. Może tą zabawniejszą? Przecież zawsze wolałeś te śmieszne... – Namawiał go, woląc błaznować z nim niż rozpaczać. O słodka ironio, czyż zwykle nie było odwrotnie, gdy Jonathan interpretował jego introwertyczne spojrzenie w okno, jako naglącą potrzebę i jednoznaczny sygnał do tego, by odwiedzić wesołe miasteczko? A teraz proszę, sam musiał stosować jego techniki na poprawę humoru, choć teraz gdy jego zamroczony alkoholem dotarł do tych skojarzeń, nie był pewien czy może właśnie nie powinni odwiedzić gabinetu luster zamiast wielkiej sali na której Jonathan - mimo najszczerszych chęci własnych i serdecznych życzeń ze strony przyjaciół - najprawdopodobniej już nigdy nie wystąpi. – I bez czarów kolego! – czknął ponownie podpierając się o ścianę. – Wypiliśmy tyle tych błękitnych fiolek, że nasza krew pewnie też w końcu ma jej kolor. Dzisiejsza premiera tak! Czarowanie niet. – Zadarł głowę i spojrzał w pozbawione gwiazd i nadziei niebo. Alcuin nie pochwalałby tego. Już słyszał jego zaniepokojony głos ustawiający go do pionu, wszak takim zachowaniem ryzykował swoją urzędniczą karierę. Westchnął ciężko skupiając się na Jonathanie i uśmiechem kryjąc nagły niepokój.
– Biegnij, biegnij, wiem jak lubisz być pierwszy. – parsknął. – Tylko zajmij mi miejsce tuż obok siebie poproszę. – zachichotał niekontrolowaną salwą i ewentualnie próbował pomóc uporać się przyjacielowi z wejściem do środka.

Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#4
29.06.2024, 18:35  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.06.2024, 18:39 przez Jonathan Selwyn.)  
Jonathan nawet nie próbował powstrzymać się od kolejnego chichotu.
– WIesz kim jestem? – powiedział wesoło i dopiero, gdy już otworzył usta, by dodać najwyraźniej absolutnie nikim, bo nie mogę być aktorem, dotarło do niego, że to nie zabrzmi, aż tak zabawnie, jak myślał. Zmarszczył brwi i pokrecił głową. – Jednak nie ważne. To brzmi śmieszniej jedynie po myślowemu.
Miał też dziwne wrażenie, że gdyby rzeczywiście powiedział to na głos, to jego przyjaciel mógłby się zacząć martwić, a to przecież on z ich dwójki był po to, aby martwić się o samopoczucie tego drugiego. Anthony po prostu czasem przypominał mu tego wychudzonego samotnego kruka na cmentarzu, którego koniecznie należało wprowadzić w świat kolorów, bo inaczej na zawsze zapadnie się w ponurą ciemność. Co z tego, że przyjaciel właśnie śmiał się obok niego?
– Czaszki nie... Ja... Obiecuję ci mój drogi, że dzisiaj będzie jedynie śmiesznie. Z ręką na sercu – obwieścił przyciskając swoją dłoń do klatki piersiowej. Na co były komu dramaty, sens istnienia i zemsty, gdy można było po prostu pić?
– Nie mogę bez czarów! Jestem przecież naturalnie czarujący – poskarżył się, ale ostatecznie skinął głową na znak, że się zgadza i znowu zachichotał. – Chciałbym by moja krew była niebieska, wiesz? Wszyscy wiedzieliby od razu, że pochodzę z rodziny bufonów, a pozatym to chciałbym... Chciałbym, abyś widział ją taką jaką jest. Pamiętasz, jak kiedyś zleciałem z tego drzewa w Hogwarcie? Zapewniam cię, że wyglądałbym dla ciebie bardziej majestatycznie krwawiąc barwą, którą możesz dostrzec – oznajmił, klepiąc go po policzku. — A więc aktorzy na scenę!
Był przekonany, że okno było zamknięte, a że nie mogli używać czarów, to całe zadanie wydawało się jeszcze bardziej ekscytujące. Ale zabawa!
Okno było otwarte.
To znaczy nie na oścież, ale gdy Jonathan spróbował je uchylić, ku jego rozczarowany okazało się, że mógł to zrobić, więc nie trzeba było kombinować.
Oh...
Nieco smutny, więc z tego powodu, jednocześnie wciąż chichocząc pod nosem, bo Anthony się śmiał, a skoro Anthony się śmiał, to on też nie mógł przestać się śmiać, wgramolił się przez okno na ciemny korytarz, a potem pomógł przedostać się do świata teatru przyjacielowi. O dziwo nawet się przy tym nie poobijali. Zanim jednak ruszyli dalej, Jonathan nagle spoważniał i złapał Shafiqa za ramiona. Niebieską koszulę miał krzywo zapiętą, co było o tyle dziwne, że nie pamiętał, aby majstrował przy guzikach.
– Wiesz, co... Myślałem o tej czaszce i innych rzeczach i chyba jednak... Tony, mogę powiedzieć ci coś głupiego? Ale nie takiego głupiego, że hahaha, takiego głupiego bardziej do myślenia. Ale obiecuje, że powiem tylko to, a potem już całą noc będzie tylko śmiesznie dobrze?

the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#5
06.07.2024, 22:55  ✶  
Zmarszczył czoło na pytanie o to kim Jonathan niby był, bo przecież wiedział, że chodziło o Hamleta, a akurat cytat z Horacego kierowany był do ojca nieszczęsnego księcia, ale chyba przyjacielowi chodziło o coś innego, bo potem zaczął się wymigiwać... Anthony wzruszył więc ramionami i przeszedł ponad tym do porządku, nie chcąc wymuszać powiedzenia żartu, który w najwidoczniej nie był aż tak dobry. W ogóle Anthony nie lubił wymuszać czegokolwiek. To znaczy... lubił mieć rzeczy pod kontrolą, lubił gdy działy się po jego myśli i lubił znać dźwignie, które można było poruszyć by z ust rozmówcy wypadały złociste słowa nagrody. Ale żeby to było od razu wymuszenie?

– Tak tak i te uroki, którymi rzucasz od czasu do czasu to też przez to jaki uroczy jesteś... – powiedział kręcąc głową bez przekonania, bez własnej wiary w to co mówi, ale przypatrywał się szamoczącemu Jonathanowi z rosnącym uczuciem dyskomfortu. Nagle ten cały wypad stał się jakąś podróżą sentymentalną, jakby znów byli w Hogwarcie, tylko fajniej, bo mogli bez problemu pić i robić pod wpływem alkoholu niezbyt mądre rzeczy, jak odwiedziny teatru Selwynów w okolicach północy. A sentymentalne podróże były miłe tak długo jak nie niosły zbyt wielu uczuć, które dawno już temu zostały spalone w imię czegoś lepszego i trwalszego - w imię przyjaźni, która miała przetrwać lata. Z resztą teraz... był Alcuin. Z resztą Jonathan nigdy nie był i nie będzie taki jak on, pogodził się z tym brakiem wzajemności już bardzo dawno temu.

Mimo tego przełknął ślinę, czując pieczenie policzka po tym poklepaniu, ciesząc się na wezwanie do wyjścia na scenę. Kiedyś, dawno, dawno temu fantazjował sobie na temat swojej kariery aktorskiej, przyjemnie było przez moment poudawać z kimś bliskim, że rzeczywiście tym aktorem się jest.

Nie mieli jednak szansy zdecydować się na sztukę, gdy już padła kolejna deklaracja, a ciężkie ręki wyższego towarzysza opadły na barki, wypychając resztki powietrza z płuc. Bardzo, ale to bardzo nie chciał patrzeć mu w oczy, bojąc się, że zdradzi to jakkolwiek przez Selwynem dawną słabość, niedogodność dawno w dołku zgniecioną, ale teraz gdy stali tak blisko.
– Możesz... możesz mówić co chcesz przecież wiesz, od tego są przyjaciele prawda? Żeby sobie pomagać. Mało to głupot musiałem od Ciebie wysłuchiwać przez te lata? Dlaczego nagle teraz masz jakiekolwiek opory? – próbował zażartować, a tak na prawdę stalowe oczy zafiksowały się na nierównym rzędzie guzików. Zacisnął szczękę i nie zauważył nawet kiedy jego dłonie znalazły się przy kołnierzyku. Jeden guzik rozpięty, jeden zapięty. Jeden rozpięty, jeden zapięty. – Wybacz, ale muszę przywrócić Cię do porządku, bo nie mógłbym myśleć, że występujesz na scenie w niechlujnie zapiętej koszuli. – Usprawiedliwiał się. Przecież nie robił nic złego. Nie rozbierał go. Jeden rozpięty, jeden zapięty. – Więc mówiłeś? – zasugerował powrót inicjatywy rozmowy na powrót Jonathanowi.

Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#6
07.07.2024, 02:55  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.07.2024, 04:20 przez Jonathan Selwyn.)  
Jonathan wiedział, że był uroczy. Uroczy, urokliwy, czarujący i w ogóle. Nikt nie musiał go o tym przekonywać, a jednak dla jego pijanego umysłu komplement, który padł z ust przyjaciela brzmiał zdecydowanie milej.
To było miłe. Jego słowa były miłe.
Wpatrywał się chwilę w Anthony'ego próbując zebrać myśli, tak by jak najlepiej przekazać mu to, co miał do powiedzenia.
Shafiq jednak nie patrzył mu w oczy. Dlaczego? Ah, no tak. Zapinał mu guziki. Przesunął spojrzeniem w dół na długie palce przyjaciela zwinnie naprawiające stan jego koszuli.
To też było miłe. Zaskakująco wręcz przyjemne nawet.
– Tak, tak. Oczywiście – wymamrotał, wyrwany nieco z toku swoich własnych myśli. Zaraz... O czym to on? Ah, tak. Głupoty. Wiedział, że mógł powiedzieć Anthony'emu wszystko, a on tego wysłucha. Charlotte pewnie odpowiedziałaby jakoś złośliwie, ale chyba nie tego dzisiaj potrzebował. Zresztą gdyby Charlotte tutaj była i mogła skrytykować jego gadanie, to miałby na głowie zupełnie inne problemy. Na przykład to, że byłby jej mężem. Czy chciałby być mężem Charlotte? Nie, bo kochała Neda i zasługiwała na to, aby to on był jej mężem. A on kochał, na swój przyjacielski sposób, Charlotte i chciał by była szczęśliwa. A inaczej pewnie żadne z ich nie byłoby szczęśliwe i wtedy... Ugh, akohol szumiał mu w głowie. Jeszcze raz. O czym to on? Ah, tak. Głupoty.
– Wiesz Tony... Myślałem ostatnio dużo. Nad Szeksirem, wiem szokujące. Ale... Myślałem o Romeo i Julii i tym, jaka to przedramatyzowana historia miłosna, ale że jak się popatrzył głębiej, to jest to też historia o pięknej przyjaźni. Tragicznej przyjaźni. Romeo i Merkucjo. Jeden wygnany na banicję za pomszczenie tego drugiego. Piękne prawda? ‐ Spoważniał, a nacisk na ramiona Shafiqa jedynie się zwiększył. Normalnie dramatyczne monologi w teatrze wypowiadało się w blasku światła reflektorów, ale oni trwali w ciemności jednego z korytarzu, do którego dostali się przez okno. Jeszcze przecież nie mogli pójść na scenę. Na scenie miało być śmiesznie, a Selwyn musiał najpierw wyrzucić z siebie te poważne głupoty. – I teraz... Teraz mnie posłuchaj mój drogi. Bardzo, bardzo bym nie chciałbym, aby żadne z was było dla mnie, abyś ty nie był dla mnie, pod żadnym pozorem Merkucjem, dobrze? Ani Romeem – On mógł robić skrajnie głupie rzeczy dla przyjaciół, ale oni nie. Nigdy. – Ale myślałem też o Hamlecie... I... Pamiętasz jak nazwałem cię moim Horacym? – Horacy przeżył cały ten szekspirowski armagedon. Horacy na prośbę Hamleta żył dalej, by opowiedzieć historię przyjaciela i czy właśnie na tym nie polegały przyjaźnie? By trwać wiele lat u swego boku, żartując i się wygłupiając, tylko po to by, lata później, gdy nadejdzie finał dramatu jednego z nich, okazać swoje wsparcie w tej najważniejszej chwili? Horacy i Hamlet znali się przecież lata zanim duński książe zobaczył ducha swego ojca. Czy mógł w tym szukać analogii do ich sytuacji? Że też znali się długo, jakby szukując się do tego, by pewnego dnia wspierać się w tragedii? Tragedii, która może nie była taka tragiczna, ale alkohol zdecydowanie pchał go do innych przemyśleń. – Mógłbyś mi obiecać, że tym właśnie będziesz dla mnie nie ważne co się stanie? Moim Horacym? Że nawet... Nawet, jakbym umarł, metaforycznie oczywiście i nigdy już tutaj nie wystąpił, to ty dalej będziesz? I będziesz opowiadał o twoim pięknym, wspaniałym, uroczym przyjacielu i jego historii? Proszę, przysięgnij mi, że będziesz moim Horacym, ja mogę być twoim Hamletem, lub kimkolwiek tylko zechcesz, ale ty bądź moim Horacym. Nie Hamletem, ani tym bardziej nie Merkucjem, dobrze? Bo oni nie kończą dobrze. – Zmarszczył na chwilę brwi, jakby teatralno-filozoficzny duch, który go nawiedził, właśnie opuścił jego ciało. – Ale jakbym z jakiegoś powodu umarł też naprawdę, to proszę zachowaj moją czaszkę i zrób niej rekwizyt w Hamlecie. To będzie śmieszne.
A przecież miało być śmiesznie.

the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#7
10.07.2024, 20:25  ✶  
Bardzo chciał się skupić na guzikach, a Jonathan jak na złość bardzo chciał, żeby skupił się na nim. Westchnął, wobec tak bezpośredniego przywołania, podniósł oczy na przejętą twarz swojego przyjaciela. Był tak samo piękny jak w szkole. I tak samo głupi. Jego szumny monolog bawił, rozczulał, irytował w ten przyjemny sposób, gdy patrzysz na psiaka, który goni za swoim własnym ogonem. Oczywiście, Jonathan cierpiał, życie mu się zawaliło na głowę, ale był przy tym tak przesłodko rozczulający...

Może gdyby Selwyn był bardziej trzeźwy, może wtedy miałby szansę to zobaczyć, To wszystko przed czym Anthony uciekał, będąc pewnym, że jest jedyną osobą w całym zamku, która po prostu nie czuje tego, co wszyscy wkoło. Potem oczywiście znalazł się Morpheus, który po ich pamiętnej rozmowie był największym wsparciem Shafiq'a w tej materii. Ale wciąż Morpheus był po prostu głodny świata, a on...

...on miał ochotę wsunąć palce między ciemne kosmyki, zabrać wszystkie smutki i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Pół roku temu zrobiłby to, kierowany niebieskim likierem krążącym w ich żyłach. Pół roku temu zaryzykowałby, to było na swój sposób takie romantyczne, stali tu na scenie, w przejęciu chwili, zawsze w przypadku odrzucenia mógłby zwalić na odgrywanie sceny, szekspir w awangardowym wykonaniu. Zawsze mógłby jakoś to ograć, byle tylko móc przez moment odpowiedzieć sobie na pytanie, które gnębiło go przez ostatnie trzy lata szkoły. Jakby to było? Jakby smakował? Jak mocno by chwycił?

Źrenice zrobiły się większe, spłycony oddech dał o sobie znać. Jonathan mówił, ale trudno było go usłyszeć. Ewidentnie bredził. Czy to miał być ten żart?

– Słuchaj...– powiedział powoli, podnosząc rękę, chcąc ująć jego twarz, chcąc oprzeć czoło o czoło, chcąc zapewnić go, że jutro będzie lepiej, choć nie mieli na to żadnej gwarancji. Zamiast tego, w połowie drogi zmienił zdanie i zatrzymał się na klatce piersiowej. Na sercu. – Ja nie będę Romeem. Nie będę Mercuciem. Nie będę Horacym, ani bogowie broń Hamletem. Będę Twoim Anthonym, o którego zawsze się troszczyłeś, a teraz powinieneś pozwolić Anthony'emu zatroszczyć się o Ciebie. Jonathan wiesz, że masz mnóstwo atutów wykraczających poza deski tego miejsca prawda? Masz mnóstwo zalet, którymi błyszczałeś zwłaszcza w ostatnich latach. Jesteś... jesteś urodzonym przywódcą Johny, zawsze uważałem, że to wielka strata dla ministerstwa, że chcesz iść w odgrywanie ról napisanych cudzą ręką. – Czuł jego tętno pod palcami, czuł jego ciepło, czuł ciężar dłoni i bzdurna młodości, w głowie kręciło mu się od tego wrażenia. Może Alcuin miał rację, nie chcąc go wypuścić na wspólny wypad z przyjacielem?

Zacisnął usta, a potem wygiął je w szerszym uśmiechu, przesuwając dłonie i poklepując go po barkach, odsuwając się, unikając jego rąk.
– Proszę, wygrałeś, masz prawo pierwo picia. Tylko zostaw coś dla mnie dobrze? – rzucił lekko, rozglądając się po opustoszałej scenie za czymś wygodnym do siedzenia, ale wkoło były tylko deski. Nie ważne. Położył się na nich i zapatrzył w sufit. – Jakby co, to mówię absolutnie poważnie. Mam już wszystko obcykane, wiem komu co i jak mówić, a powiem Ci że... och, Twoje oczy przydałyby się na korytarzu. Nie sądziłem, że tak wielu polityków nie jest oklumentami. Z Twoją percepcją, moim mózgiem i Somnią w Wizengamocie... bylibyśmy niepokonani. – Włożył ręce pod głowę, jakby leżał na łące. Może to wcale nie była taka zła myśl, chociaż ewidentnie pijacka. Może w biurowej codzienności Anthony każdego dnia przypominałby sobie, dlaczego ostatecznie nie zaryzykował. Z drugiej strony już układał sobie wygodny plan dla Selwyna, by wypchnąć go na ambasadę dajmy na to włoską. Wtedy placówki blisko granicy, mieliby do siebie mniej niż skok z Londynu do Little Hangleton.

Przygryzł wargę. To było tak nierozsądne. Ale co innego widzieć się codziennie, a co innego przesunąć tą dobrą i zdrową granicę, która była między nimi prawda? Dawał radę tyle lat, dlaczego nie miałby dawać i teraz? Zwłaszcza, że już nie musiał szukać, nie musiał się bać. Alcuin dawał mu wszystko to, o czym nigdy nie odważył się marzyć.

Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#8
12.07.2024, 18:20  ✶  
Teatr miał tę niesamowitą zdolność, że przędąc niezliczone historie, jednocześnie odsłaniał prawdy o tych, którzy te historie oglądali. Może więc dlatego, to właśnie w teatrze, zamroczony błekitną mgłą, Jonathan zrozumiał trzy prawdy o samym sobie i Anthonym.
Po pierwsze, nie potrzebowałani Horacego, ani żadnej innej fikcyjnej postaci, nabazgranej kiedyś na papierze. Potrzebował Anthony'ego. I Morpheusa. I Charlotte, ale w tym momencie, tej nocy, jego myśli krążyły w okół Shafiqa.
Po drugie, Anthony, ten chuderlawy, smutny Krukon, któremu zawsze bohatersko chciał nieść ratunek niczym rycerz na białym koniu, sam był dla niego wsparciem już od dawna, a Selwyn, za bardzo zaoferowany, chęcią chronienja go przed wszystkim, był za głupi by to wcześniej zauważyć.
Po trzecie, dłoń Shafiqa na jego sercu niemal go paliła i Jonathan miał wrażenie, że jedynym ratunkiem na też pożar będzie dalszy dotyk.
Selwyn spojrzał w oczy przyjaciela i ze smutnym uśmiechem położył mu prawą dłoń na piersi w bliźniaczym geście.
– Naprawdę tak myślisz? – spytał cicho, jak to nie on, ale w jego głosie dało się słychać pewną nadzieję. Odgrywanie ról napisanych cudzą ręką, jak to jedno proste zdanie, zdejmowało prawie cały urok z wymarzonego zawodu Selwyna i pewnie gdyby powiedział to ktokolwiek inny, to może i by się obraził, ale przecież wiedział, że Shafiq nie był jakimś bezczelnym ignorantem, który nie doceniał aktorskiego rzemiosła.
Najpiękniejsze było w tym wszystkim to że, sam nie wiedział kiedy, ale ta cała rozmowa zdążyła przenieść się na deski sceny tego przeklętego teatru.
– Nie wiem mój Tony – wymamrotał, jeszcze nie pijąc, a zamiast tego kładąc się obok przyjaciela, gapiąc się w sufit. — To co mówisz ma sens, ale... – Ale co? Inaczej planował swoje życie? Nie widział dla siebie miejsca na świecie poza sceną, na której właśnie leżeli pijani? Z drugiej strony, to co mówił Shafiq miało naprawdę dużo sensu. Nigdy na to w ten sposób nie patrzył, ale rzeczywiście mógłby się przydać w Ministerstwie. Być szanowanym politykiem, uwielbianym przez obywateli i samego Ministra Magii, a przecież, czy polityka i aktorstwo stały, aż tak daleko od siebie? No i robiłby coś, co uniezależniłoby go od rodziny. Bo nawet jeśli mu wreszcie wybaczą, chociaż nie zrobił nic złego, i pozwolą wrócić do pracy w tym miejscu, to co dalej? Kolejne zaplanowane przez nich zaręczyny z niezawodną kartą przetargową w ręku? Kochamy cię, ale rób to co ci powiemy, a pamiętasz, jak skończyło się to ostatnim razem twoje nieposłuszeństwo? No i pewnie musiałby przeprosić, a chociaż już nie raz udzielał rodzicom fałszywych przeprosin, tu nigdy nie zamierzał tego robić. Westchnął cicho i obrócił się na prawy bok, tak by przyglądać się twarzy przyjaciela.
– Powiedz mi szczerze, bo ty jesteś mądry. Czemu mogłem poświęcić aktorstwo dla niej, ale nie jestem w stanie poświęcić innych rzeczy dla aktorstwa? – spytał, unosząc się na chwilę po to by ponownie się położyć z tą jednak różnicą, że tym razem za oparcie jego głowy robił mu brzuch przyjaciela. – Mam wrażenie, że powinienem w tym momencie proponować ci wspólną ucieczkę gdzieś do... Ameryki, Kanady, Nowej Zelandii, Australii, kolonii... Moglibyśmy zabrać Morphy'ego i mieć własny teatr. Moglibyśmy tworzyć własne sztuki, przelewać w nie własną wrażliwość. Zadbałbym o to, by dla ciebie nawet kurtyny nie były czerwone... – mamrotał, zamroczony wizjami, które na trzeźwo nie miały sensu – Ale nie wiem. O ile byś bardzo nie chciał, chyba nie chcę zostawiać wszystkiego. I was, gdybyście jednak nie chcieli mieć ze mną teatru w Montrealu.

the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#9
16.07.2024, 15:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.07.2024, 15:22 przez Anthony Shafiq.)  
– Na prawdę myślisz, że okłamałbym Cię w takiej kwestii? – uśmiechnął się lekko. – Jako naczelny prefekt musiałem znać bardzo dobrze mocne i słabe strony swojego zespołu. Prześwietliłem Cię na wylot i to efekt moich analiz – parsknął, żeby zmiękczyć trochę ten komunikat, żeby poudawać, że to taki żart tylko, choć to wcale nie był żart. Był taki czas, kiedy bardzo dużo o nim myślał. Zdecydowanie za dużo. Na tyle za dużo, by po plecach przeszedł dreszcz na stwierdzenie "mój Tony" chociaż to przecież była tylko parafraza tego, co sam powiedział sekundy wcześniej.

Dyskomfort rósł, a młody ministerialny pracownik zastanawiał się z każdym słowem jak to ogarnąć. Kiedy to się stało, że leżeli na deskach teatru, kiedy to się stało, że stał się nagle poduszką. Przymknął oczy i skupił się na celu, na tym w jakie miejsce w ogóle ta rozmowa ich miała poprowadzić. Oddychał spokojnie, pomimo niepokoju. Czy to już jest zdrada? Gdzie leży granica intymności, którą mogą dzielić z przyjacielem, a która powinna być zarezerwowana tylko dla ukochanego? Zgodnie z myślicielami wschodu, już samo postawienie pytania sugerowało, że granica została przekroczona. Ale nie... Może, gdyby po prostu wyobraził sobie, że to kolejna rozmowa z Morpheusem, to byłoby prościej. Chociaż ciężko byłoby mu zaakceptować, że Morpheus powiedziałby tak absolutnie wprost "bo ty jesteś mądry".

– Wiesz, wydaje mi się, że nie poświęciłeś dla niej aktorstwa. W sensie... że nie wiedziałeś, że tak to się skończy. Wliczałeś to oczywiście w ryzyko, ale i tak... gdybyś był pewien, że akcja ze ślubem przekreśli Ci teatr, nie startowałbyś w przesłuchaniach, więc... – mówił bardzo powoli, ważąc każde słowo zgodnie z wagą znajdującą się na sygnecie. Swoje ręce, obie ręce ułożył pod głową, dla własnej wygody i zabezpieczenia, że nie zacznie nagle przeczesywać kosmyków Selwyna, by dotykiem przynieść mu ukojenie. To nigdy nie była i nie powinna być jego rola.

– Niebieskie kurtyny... to brzmi jak spełnienie marzeń. Ale zobacz, Morpheus to naukowiec. Jego ciągnie do Departamentu Tajemnic, to kwestia roku, dwóch, żeby się tam znalazł. A ja... kocham sztukę, ale jeszcze bardziej... kocham pieniądze. Podróże. Ułudę wolności, którą masz, gdy na drabince wespniesz się odpowiednio wysoko. Tam chciałbym być. Mój ojciec chce, żebym objął ambasadę we Francji lub Brukseli, ale ja... och ja marzę by być wyżej od niego. Niezależny finansowo, z uzbieranym własnym majątkiem i wpływami, które w każdej chwili mogłyby ukręcić łeb jego stacjonowaniu w Egipcie. Zadbam o to... kiedyś, zadbam o to, żeby o tym wiedział. – Na moment dał się porwać marzeniu, dał wybrzmieć swojej agendzie jak przysiędze, niepomny na to, że nie było nic poza tym, nie było wartości, ideałów, o które mógłby walczyć gdy strąci króla z tronu. Bunt miał być celem i on mu przyświecał najjaśniej. I tym buntem chciał teraz zarazić duszę przyjaciela, odwołując się wobec jego lojalności nie do rodziny, a przyjaciół. W końcu przyjaciele byli rodziną z wyboru...

– I o ileż przyjemniej byłoby Jonathan, jakbyś nie był tu zatrudniony, ale łaskawie mecenasował. To mecenasi decydują co będzie wystawione. Kto zagra. Kto zaśpiewa. Pieniądz rządzi światem, nie sztuka. I nie... nie chcę jechać do Montrealu. Tam mają swoich Longbottomów, Shafiqów i Selwynów. Tu mamy więcej przetartych ścieżek, nawet teraz jak żadnych nie widzisz bo wpadłeś w dołek. Ale ja... ja mogę Ci pomóc. Wiesz, że w moim oddziale szukają jeszcze kogoś na staż, bo Jeff zrezygnował? – podjął próbę, licząc, że ilość słów nie przysłoni komunikatu, który chciał mu przekazać. – To nie będzie Montreal, tylko biedny Londyn. Mógłbym... Mógłbym pogadać z Alcuinem, jeśli potrzebowałbyś gdzie przenocować z dala od swojej walniętej rodzinki. Mógłbym pomóc Ci w starcie, moglibyśmy... – urwał na moment, bo nie chciał przeszarżować, ale przecież och, jak cudownie by to było gdyby – ... moglibyśmy działać razem, tak jak kiedyś. Nie chciałem Ci tego mówić ale...– wziął głęboki wdech. Czy da radę? Czy dźwignie odpowiedzialność za kilka kolejnych słów? Był wściekły na teatr, który przeżuł i wypluł Selwyna, ale może wcale Ministerstwo nie byłoby spełnieniem jego marzeń? Może powinien go puścić, tak jak chwile wcześniej wypuścili Charlie? Moneta wyboru przetoczyła się widmem w jego umyśle i upadła. W takich chwilach nie było miejsca na zwątpienie:
– potrzebuję Cię Jonathan– przyznał cicho, tonem, który mniej miał ze stwierdzenia faktu, a więcej z prośby zaszytej w słowach, cichego zwierzenia, dotknięcia dźwigni którą Selwyn miał w środku. Jonathan musiał kogoś ratować i choć Anthony świetnie sobie radził w urzędzie bez niego, był w pełni świadomy, że odwracając role osiągnie dokładnie to, co chce.

Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#10
16.07.2024, 20:24  ✶  

– Zazdroszczę ci. Prześwietlanie mnie na wylot musiało być naprawdę fascynujące – odpowiedział niby to żartem, niby to na serio. Lubił te momenty, gdy Shafiq pozwalał mu jakkolwiek widzieć jego samego tymi jasnymi oczami. Dziwnie było nie znać nici, które ich łączyły. I oczywiście, wiedział, że uczucia przyjaciela do niego są szczere, ale nie oznaczało to, że Selwyn nigdy się nad tą przeklętą, antoniuszowa nicią, osłonioną oklumencją, nie zastanawiał. Jak bardzo zielona była? Jak gruba? Czy barwa była piękna nie tylko znaczeniowo, ale i kolorystycznie? Oh, nad tym akurat zastanawiać się nie musiał. Wszystko przecież, co jakkolwiek łączyło się z Anthonym było piękne, ale w ten sposób co piękny był dla Jonathana kolor niebieski. Kolor, który może, z wyjątkiem dzisiaj, nie nosił za często, uważając, że może inne barwy były ładniejsze, ale potem patrzył w błękit nieba, taflę wody, lub oczy przyjaciela i zmieniał zdanie. Alcuin naprawdę miał dużo szczęścia, że trafił na Tony'ego i chyba to wiedział.
Przymknął na chwilę oczy, gdy przyjaciel, przedstawiał mu swoją interpretację jego własnych myśli. Może rzeczywiście miał rację? Liczył się z takim następstwę ślubu, ale jednak się łudził. Tak, to chyba miało sens. A może po prostu pewne osoby były warte każdego ryzyka, a inne rzeczy dało się zastąpić?
– Tęsknię za nią – wyszeptał. – I boję się, że kiedy dostaniemy w końcu list od niej, będę tęsknić jeszcze bardziej.
Nie łudził się, że naprawdę mogliby otworzyć razem teatr, sam przecież nie chciał opuszczać Londynu, a jednak... A jednak szkoda, że ta piękna wizja nie mogła trwać trochę dłużej. Przynajmniej tyle ile wystarczyłoby mu wyobrażenie sobie tego, co mogliby założyć na premierę ich pierwszego spektaklu.
Cieszył się, że Anthony nie widział wyrazu jego twarzy, bo nagle zaczęły się w nim zbierać bardzo silne emocje. Smutek spowodowany stratą tego co mieli w Hogwarcie – ich czwórki zawsze w jednym miejscu, zmartwienie słowami Anthony'ego, bo chciał, by przyjaciela napędzało coś więcej, niż chęć, słusznego, pokazania ojcu gdzie jego miejsce, i wreszcie złość. Złość bo mecenasowanie nie było i nigdy nie będzie przyjemniejsze od grania. Czy on tego nie rozumiał? Miał gdzieś, że mógłby rządzić sztukami, miał gdzieś, że pieniądzmi mogły decydować o tak wielu aspektach teatru, gdy zamiast występować, grać na scenie, siedziałby na jednym z miejsc w loży. Nie mogę grać, to będę mówić wam co macie robić, krzyczałaby najpewniej wtedy jego mina. Nie obchodziło go bycie mecenasem. Obchodziło go bycie artystą.
Może w takim razie znajdziemy kogoś kto już ma wpływy i komu zapłacisz, aby przeskoczył w hierarchi twojego ojca? – chciał powiedzieć złośliwie, nawet jeśli trochę bez sensu. – Chodź, znajdziemy ci jakąś utrzymankę lub utrzymanka, którego będziesz wspierać w dalszych awansach i rozwijać ich karierę, a ty będziesz sobie stał z boku i na to wszystko patrzył?
I już miał mu to wygarnąć. Już miał z siebie to wyrzucić, a zamroczony alkoholem i rozpaczą umysł podpowiadał, by jeszcze na dokładkę, krzyknąć, że Tony w takim razie się na niczym nie znał. Już miał...
Potrzebuję Cię Jonathan.
Jonathan zamrugał oczami i tak, jak chciał powiedzieć bardzo dużo rzeczy, tak nagle nie powiedział nic.
Tony, jego Tony, go potrzebował, a on miał tak naprawdę jedynie dwa wybory – Nie robić nic lub przydać się chociaż na coś przyjacielowi. Przyjacielowi, o którego się martwił, bo nie można całego życia motywować jedynie wygraną nad ojcem. Powinien go ochronić prawda? Wtedy, gdy Shafiq osiągnie już swój cel, powinien być przy nim i zadbać o to, by miał kolejne. By nie zagubił sie w tym pragnieniu. By upewnić się, że jego przyjaciel zawsze kwitł, zamiast więdnąć.
Milczał. Mijały kolejne sekundy, a on wciąż nic nie mówił. Może... Może mógłby. Przynajmniej na przeczekanie... Poza tym Tony go potrzebował, skoro nie mógł być aktorem, mógł być chociaż jego wsparciem.
– Dobrze – powiedział w końcu. – Dobrze, zróbmy to. Ale na bogów, nigdy nie mów mi, że mecenasowanie może być przyjemniejsze, bo przysięgam nigdy, nigdy się z tym nie zgodzę drogi przyjacielu.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Anthony Shafiq (3547), Jonathan Selwyn (3239)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa