• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 14 Dalej »
[14.08 | okolice Awinionu] Senna mara – Obława

[14.08 | okolice Awinionu] Senna mara – Obława
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#1
02.07.2024, 17:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.11.2024, 22:37 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Pierwsze koty za płoty

—14/08/1972—
Francja, okolice Awinionu
Anthony Shafiq
[Obrazek: Pc7df9L.png]

Obława! Obława! Na młode wilki obława!
Te dzikie, zapalczywe, w gęstym lesie wychowane!
Krąg śniegu wydeptany, w tym kręgu plama krwawa!
Ciała wilcze kłami gończych psów szarpane!



TW: krzywda zwierząt



Nocne oglądanie Perseid z Morpheusem powinno być przyjemną aktywnością, ale pozostawiało Anthony'ego w stanie dyskomfortu i odrętwienia. Rewelacje, które zdjął ze swojego serca Longbottom nie powinny go dziwić, oczywistym było, że jakiś podziemny ruch oporu wobec działań Voldemorta powstanie. A jednak co innego domyślać się, a co innego usłyszeć, dotknąć tajemnicy, która mogła zaważyć na wszystkim. Co innego bać się o zdrowie i życie bliskich mu osób z powodu pracy, którą wykonywali, co innego wiedzieć, że w ramach czasu wolnego ryzykują tysiąckrotnie bardziej. Nie chciał mu pokazywać jak bardzo to go dotknęło, jak zburzona nieświadomość drżeniem obejmuje ciało. Co innego było bać się momentu, gdy ktoś z przyjaciół z którymi popijało się szampana na wystawnych przyjęciach złoży Ci propozycję nie do odrzucenia. Co innego teraz, było bać się zobaczyć twarz ów przyjaciela nad truchłem bratniej duszy, nad truchłem ukochanego.

Co znosić trud zaciskania oczu. Co innego było patrzeć teraz szeroko rozwartymi powiekami na konflikt, który bagatelizowało się tyle miesięcy.

szlachetność nie znosi kompromisów

W głowie zabrzęczał cytat z jego ulubionej sztuki. Czy był szlachetny? Czy nie widział swojej duszy przeżartej cieniem i zaspokajaniem głodu spokojnego, dostatniego życia, poszerzania kolekcji smoczych głów, kolekcji ludzkich dusz...? Leżał w swoim podwójnym łóżku nękany tymi myślami, zapatrzony w dość niski drewniany strop sypialni usytuowanej w sercu winnicy Château des Dragons. Drewniane belki zdobne w inkrustowaną winorośl, jak deski trumny zbite w pośpiechu nad zmartwiałym ciałem i sparaliżowaną strachem duszą. Zatopiony w pościeli i defetystycznych myślach, w lęku o żywot tych których kochał, w lęku o ich bliskich, sądził że nie zaśnie tej nocy wcale. Tymczasem upojony winem i powietrzem Prowansji nie zauważył nawet tego momentu. Sen przyszedł zaskakująco szybko...

Było ciemno, ciasno i ciepło. Było bezpiecznie i cicho pomrukiem, wibrującym oddechem innych, wspólnie wymienianym powietrzem. Unią. Zdarzało mu się już śnić, że tkwi pośród piasków, niczym dżin, ifryt lub beznogi, złocisty smok. Zdarzało mu się śnić we śnie, marzyć o ciepłych promieniach słońca, które nie paliło, ale napełniało skórę energią i wolą życia. Tym razem jednak wrażenie było inne. Wyzbyte łusek, wyzbyte słońca... Tylko pachnąca wilgocią ziemia i... futro.

Świadomość tego, że był wilkiem nie pojawiła się wcale. Jak to bywa w krainach snów, zmiana formy zdawała się śniącemu czymś oczywistym i absolutnie naturalnym, podobnie jak świadomość otoczenia, które mimo całej swojej absurdalności było czym było. Mózg nie zadawał pytań. Podniósł łeb i nie widział nic w tej jamie, ponad to, że jest bezpieczny. Obok niego spały dwa małe wilczki, zupełnie ślepe, ufnie przytulone do jego boku. Wilczym biodrem dotykał biodra swego wilczego brata, pokrytego gęstym czarnym futrem, gdzieś przeciągnęła się szara wilczyca, gdzieś u wylotu nory spał zaś stary wilk znające las i życie, jak żadne z nich. Dotyk nie przeszkadzał mu. Łapy szorujące opuszkami i pazurami o ziemię, współdzielenie oddechu ze zbiorowością. Normalne. Kojące. Przyjemne.

To był moment. Uderzenie serca. Poczuł nienawistną woń w powietrzu i zadarł łeb strzygąc uchem, do którego dobiegło ostrzegawcze warknięcie stary wilka przewodnika. Mimo sennego paraliżu wizja była tak rzeczywista... Dreszcze przebiegły przez jego ciało, gdy rozpoznał niebezpieczeństwo, choć nie wiedział jeszcze, skąd nadejdzie. Jego ciało napięło się zalane adrenaliną, futro zjeżyło przy dołączających warczących gardłach. Byli bezpieczni, lecz bezpieczeństwo to kłamstwo, to dławiące opium sprowadzające śmierć na nieostrożnych, na pozbawionych czujności. Na wszystkich...

Nagle, z oddali, usłyszeli wszyscy krótki, stanowczy rozkaz: "Goń!". Z czterech stron wypadły na nich gończe psy, szczekając i warcząc z wściekłością, gdy nie mogli zostać już w norze, bronić swoich pozycji. Musieli uciekać, musieli walczyć na zewnątrz o przetrwanie. Gończe psy, ich bracia, tacy sami jak oni, cztery łapy, głowa, futro. A jednak na ich szyjach lśniły srebrne węże zaciskające się obłudą zwycięstwa, czyniące z nich marionetki w rękach człowieka. Jeden z nich rzucił się na Anthony'ego, ale ten był szybszy. Jego kły wbiły się głęboko w ciało psa, a krew trysnęła z rany brocząc na zęby, na futro, na otaczający ich śnieg. Może powinien pomyśleć o nim, jak o bracie, którego trzeba było uratować, może był sposób na zdjęcie niewolącego srebra, na naprostowanie ścieżek, na powrót do stada? Ale nie teraz, nie w walce, na życie i śmierć, nie w desperackiej próbie ochrony tych których kochał. Świst zaklęć nad głową, zielony odór nienawiści i życzenia śmierci unosił się w mroźnym powietrzu gasząc wszelką nadzieję. Pozostawało chronić własną skórę, pozostawało w amoku liczyć na to, że inni zrobią to samo.

Ruszył do przodu galopem, ile sił w łapach, ile miejsca starczy w tym zwierzęcym ciele. Ucieczka jedyną nadzieją, ucieczka przed psami, przed myśliwym, przed krwawym obrazem wypalonym w miękkich gałkach ocznych. Małe wilczki, jego podopieczni, leżały u stóp człowieka rozszarpane na strzępy. Bezbronne, ślepe, nie miały szans w starciu z okrucieństwem łowcy i jego psów. Gniew i smutek zapłonął w jego sercu, lecz musiał uciekać, musiał biec, ratować chociaż siebie, pozostawić za sobą odgłosy beznadziejnej walki. Wiedział, że stary wilk też nie przeżyje, choć rozpaczliwie próbował wywalczyć dla nich szansę na przeżycie, skupić na sobie uwagę wroga ostatnią szarżą. Ale był otoczony przez trzy psy, stał w kałuży własnej krwi brocząc z licznych ran, nie było już dla niego ratunku...

Wypadł na otwartą przestrzeń, pędząc, czując pianę toczącą się z pyska i ostre kłucie w piersi. Widział braci i siostry śmigające pomiędzy drzewami, ale z każdej strony otaczał ich czuł odór ludzi i psów. Myśliwy, który go dostrzegł, uśmiechnął się paskudnie i szeroko, podniósł pewną ręką dłoń z różdżką. Anthony rzucił się w bok, uciekając na oślep, aż ziemia zmieszana ze śniegiem pryskała spod jego łap. Pierwszy strzał przeszył mu kark, a ból eksplodował w jego ciele, lecz nie tracił tchu, pędził dalej, słysząc przekleństwa myśliwego, który strzelił po raz drugi, a zielony błysk mignął nad jego głową. Tym razem spudłował. Nie... nie spudłował. Znajomy głos zaskowyczał, gdy czarne cielsko opadło obok wilka na ziemię bez życia. A on, pędzący on, nie miał nawet szans ostatni raz pożegnać swojego przyjaciela. Swojego brata.

Nie czuł łap, nie czuł bólu rany na karku i zawiniętych mrozem płuc. Nie myślał o śladach, które pozostawił, ani o tych, których porzucił. Udało mu się wyrwać z obławy i schować w gęstym lesie. Po godzinach biegu padł w śniegu, czując, jak życie powoli wraca do jego ciała, ale świadomość umyka, mrok zasnuwa oczy i...

...palący ból wokół szyi, srebrzysta obroża zaciskała się dusząc go i zmuszając do posłuszeństwa. Anthony szarpał się i dusił, próbując łapami, pazurami i zębami rozedrzeć węża łamiącego jego wolę. Gdyby to był łapa, odgryzłby ją, o tak, na wysokości łokcia, by palący znak przestał palić jego przedramię. Szamotał się i warczał, parskał rzucał, trzymany pięcioma hyclowymi tykami przez roześmianych mężczyzn. Brakło tchu, brakło woli, a wspomnienie martwych ciał rozłożonych na śniegu łamało bardziej niż cierpienie zadawane przez zielony dym.

– Nie skończyła się obława, dopóki wszystkie wilki na całym wielkim świecie nie zdechną, a ich skóry nie zawisną na mojej ścianie. A Ty psie będziesz teraz biegać jak Ci rozkażę i wbijać swoje zęby w wilcze karki sycąc się ich życiem i mięsem. Nic innego nie dostaniesz ponad słodycz polowania dwulicowy psie. – Lodowaty głos zasadził rozkaz w jego głowie, pozostawiając po sobie tylko jad nienawiści. Pozostawiając upokorzenie złamanego umysłu, chlubiącego się tyle lat tym jakie spiżowe mury go tworzą, jak jest niemożliwy do pokonania. Została dudniąca w uszach cisza i kolana zmuszone do klęku, do uległości, obrzydliwego, paskudnego poddaństwa wbrew temu co ważne i kochane. W palącej żałobie, w gorzkiej wizji nadchodzącej egzystencji niekończącej się niewoli. W pustce i głodzie osieroconego wilczego serca zamienionego bezpowrotnie w bezdusznego gończego psa żywiącego się truchłem swoich braci i sióstr.

...zbudził się gwałtownie, zlany zimnym potem, ze zmiętym, wilgotnym przerażeniem prześcieradłem owiniętym wokół szyi. Echo koszmaru odbierało mu dech, chwycił w długie palce czaszkę, skanując swoje bariery, ostatni bastion, lecz nikt i nic nie naruszyło go tej nocy, tylko on sam, jego sumienie chichoczące w ciemności, niczym przewrotna hiena. I teraz on w malignie, jak lunatyk, wyczołgał się ze swojego łóżka dysząc ciężko, jakby wciąż nosił ranę z nierównego pojedynku, jakby jego szyja rozerwana była tnącym zaklęciem, a blizna, boląca blizna miała już na zawsze przypominać mu to, dla jakich wartości biło jego serce. Kiedyś zazdrościł Morpheusowi daru, lecz teraz wznosił w tej godzinie wilka modły dziękczynne, że to nie była wizja, to nie była prawda, to tylko sen. To aż sen...

Dłoń opadła ciężko na drewnianą podłogę, surową, pozbawioną lakieru. Dłoń opadła raz, drugi, kolejny, by oddać energię, by znaleźć uziemienie. Powinien do niego iść, powinien upaść na łóżko przyjaciela wyzbyty do cna maski zobojętnienia. Powinien usiąść, aby wydobyć go ku sobie w objęcie żarłocznie trawiącej go rozpaczy, powinien tulić go w regresji przerażonego małego chłopca, i łkać i błagać w wielu, wielu językach o to, by nie umierał, by nie opuszczał go, by nie dał się zabić, aż w końcu zrozumie, aż uciekną, ukryją się razem. Ale Anthony wiedział, że to nie zadziała. Że Longbottom nie odpuści, jakby to ktoś rzucił na niego czar zmuszający go do pojedynku z mordercami jego brata. Zwinięty w kłębek na twardej podłodze wyciszał oddech.

Obława będzie trwać jak długo wilcze skóry nie zawisną na złowieszczych ścianach. Myśliwy przyjdzie ze swoimi psami, a oni... oni będą musieli być na to gotowi.

Koniec sesji

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Anthony Shafiq (1569)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa