adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic VI
Brenna była trochę sceptyczna wobec wróżb, ale kiedy Morpheus zobaczył na dnie jej filiżanki szkielet i zapowiedział, że to oznacza obrażenia, nie zastanawiała się nawet, czy ta przepowiednia się spełni. Pytanie brzmiało raczej w jaki sposób i ile razy w najbliższej przyszłości.
Może jednak było sporo prawdy w tych wszystkim symbolach, skoro jakimś chichotem losu w jej filiżance znalazł się szkielet, a kolejnego dnia inferius usiłował Brennę udusić. Spłonął chwilę później, potraktowany ognistymi zaklęciami, ale i te musnęły Brenny, gdy mocowała się z nieumarłym w zwarciu - osmaliły ją tu i ówdzie, a chociaż wiggenowy pomógł na większość obrażeń, to poparzone dłonie i kolana oraz szyja, pokryta ciemnymi plamami, potrzebowały nieco skuteczniejszych środków. Pobyt na wyspie odcisnął swoje piętno na ciele, duszy i umyśle: dłonie i kolana piekły, ledwo mówiła, jak wszyscy inni była wykończona po tych wszystkich koszmarach, a poza tym Brennie zdawało się, że ciemność wciąż czai się w kątach, gotowa po nią sięgnąć.
Tym razem nie protestowała przeciwko pomocy uzdrowiciela. Nie mogła iść do Munga, gdzie padłoby zbyt wiele pytań, bo aż ślady na szyi aż nadto jasno pokazywały, że ktoś próbował ją zamordować, ale sama poprosiła Heather, aby przysłała do niej któregoś z Lupinów. Nie mogła chodzić po Dolinie ani nawet po Domu całymi tygodniami z takimi obrażeniami, musiała wracać do pracy najpóźniej kolejnego dnia nocą i potrzebowała kogoś, kto zadba o to, aby szybko doszła do siebie.
Poza tym - abstrahując od tego, że chciała działać, to Brenna wbrew pozorom nie była materiałem na męczennicę. Ignorowała skaleczenia czy drobne rany, ale nie widziała powodów, aby męczyć się z cholernie bolącymi rękami, nie móc utrzymać różdżki i mieć kłopoty z chodzeniem, skoro można było na to zaradzić.
Czekała więc na Cedrica w swoim pokoju. Sypialnia Brenny była dość sporym pomieszczeniem. Jak w większości pokoi stały tu meble doskonałej jaskości i w doskonałym stanie, ale nie nowe – służyły wcześniej innym pokoleniom. Wspaniałe, duże, drewniane łóżko, również drewniana szafa, zdobiona, zabytkowa skrzynia, mogąca służyć też za siedzisko. Wielki regał, zastawiony książkami i komiksami, i mugolskimi, i czarodziejskimi. Wygodny fotel pod otwartym oknem, biurko, jak zwykle zasłane papierami. Ze ściany nad nim ze zdjęć spoglądali przyjaciele i rodzina.
Sama lokatorka usadowiła się na fotelu, nogi podpierając na ustawionym obok niego krześle, by poparzone kolana mniej bolały. Odziana w koszulkę i w krótkie spodenki, spoglądała za okno, odrobinę zirytowana, bo chociaż była zmęczona i chętnie by odpoczęła, to taki odpoczynek związany z tym, że nie mogła niczego wziąć do ręki, wcale się jej nie podobał. Po raz kolejny zatęskniła za Danielle – tęskniła za kuzynką i w normalnych, codziennych sytuacjach, ale w tej chwili była to tęsknota za obecnością uzdrowicielki w pokoju obok, która mogłaby podsunąć odpowiednie specyfiki na te obrażenia.
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.