• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[08.08. Warownia] Wypełniona przepowiednia

[08.08. Warownia] Wypełniona przepowiednia
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
08.07.2024, 10:35  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.11.2024, 21:37 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic VI

Brenna była trochę sceptyczna wobec wróżb, ale kiedy Morpheus zobaczył na dnie jej filiżanki szkielet i zapowiedział, że to oznacza obrażenia, nie zastanawiała się nawet, czy ta przepowiednia się spełni. Pytanie brzmiało raczej w jaki sposób i ile razy w najbliższej przyszłości.
Może jednak było sporo prawdy w tych wszystkim symbolach, skoro jakimś chichotem losu w jej filiżance znalazł się szkielet, a kolejnego dnia inferius usiłował Brennę udusić. Spłonął chwilę później, potraktowany ognistymi zaklęciami, ale i te musnęły Brenny, gdy mocowała się z nieumarłym w zwarciu - osmaliły ją tu i ówdzie, a chociaż wiggenowy pomógł na większość obrażeń, to poparzone dłonie i kolana oraz szyja, pokryta ciemnymi plamami, potrzebowały nieco skuteczniejszych środków. Pobyt na wyspie odcisnął swoje piętno na ciele, duszy i umyśle: dłonie i kolana piekły, ledwo mówiła, jak wszyscy inni była wykończona po tych wszystkich koszmarach, a poza tym Brennie zdawało się, że ciemność wciąż czai się w kątach, gotowa po nią sięgnąć.
Tym razem nie protestowała przeciwko pomocy uzdrowiciela. Nie mogła iść do Munga, gdzie padłoby zbyt wiele pytań, bo aż ślady na szyi aż nadto jasno pokazywały, że ktoś próbował ją zamordować, ale sama poprosiła Heather, aby przysłała do niej któregoś z Lupinów. Nie mogła chodzić po Dolinie ani nawet po Domu całymi tygodniami z takimi obrażeniami, musiała wracać do pracy najpóźniej kolejnego dnia nocą i potrzebowała kogoś, kto zadba o to, aby szybko doszła do siebie.
Poza tym - abstrahując od tego, że chciała działać, to Brenna wbrew pozorom nie była materiałem na męczennicę. Ignorowała skaleczenia czy drobne rany, ale nie widziała powodów, aby męczyć się z cholernie bolącymi rękami, nie móc utrzymać różdżki i mieć kłopoty z chodzeniem, skoro można było na to zaradzić.
Czekała więc na Cedrica w swoim pokoju. Sypialnia Brenny była dość sporym pomieszczeniem. Jak w większości pokoi stały tu meble doskonałej jaskości i w doskonałym stanie, ale nie nowe – służyły wcześniej innym pokoleniom. Wspaniałe, duże, drewniane łóżko, również drewniana szafa, zdobiona, zabytkowa skrzynia, mogąca służyć też za siedzisko. Wielki regał, zastawiony książkami i komiksami, i mugolskimi, i czarodziejskimi. Wygodny fotel pod otwartym oknem, biurko, jak zwykle zasłane papierami. Ze ściany nad nim ze zdjęć spoglądali przyjaciele i rodzina.
Sama lokatorka usadowiła się na fotelu, nogi podpierając na ustawionym obok niego krześle, by poparzone kolana mniej bolały. Odziana w koszulkę i w krótkie spodenki, spoglądała za okno, odrobinę zirytowana, bo chociaż była zmęczona i chętnie by odpoczęła, to taki odpoczynek związany z tym, że nie mogła niczego wziąć do ręki, wcale się jej nie podobał. Po raz kolejny zatęskniła za Danielle – tęskniła za kuzynką i w normalnych, codziennych sytuacjach, ale w tej chwili była to tęsknota za obecnością uzdrowicielki w pokoju obok, która mogłaby podsunąć odpowiednie specyfiki na te obrażenia.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
The Healing Light
some superheroes
wear a white coat
Przystojny, wysoki (180 centymetrów wzrostu), trochę wychudzony uzdrowiciel o łagodnym usposobieniu. Nieśmiały, trochę za cichy, ale bardzo sympatyczny. Widać po nim od razu, że zdecydowanie za dużo czasu spędza w zaciszu swojej pracowni alchemicznej, ale pomimo kilku dziwactw wplecionych tu i ówdzie, wzbudza sympatię i szacunek. W pracy nosi szpitalny fartuch. Poza pracą również ubiera się w jasne kolory.

Cedric Lupin
#2
15.07.2024, 15:45  ✶  
Gdy ruszał na spotkanie z Jagodą, nie spodziewał się, że ktoś będzie potrzebował jego pomocy. Gdyby tak było, zapewne nie wypiłby alkoholu. Co prawda nie było tego dużo, bo ledwo dwa kufle piwa, ale w jego przypadku nawet to mogło stanowić odczuwalną ilość. Zwłaszcza że ostatnie dni pozostawiały wiele do życzenia, jeśli chodzi o zdrowe... jakiekolwiek odżywianie. Był przemęczony, smutny i całkowicie rozbity, ale czy złamane serce pozwalało mu wziąć wolne od obowiązków? Zdecydowanie nie. Zwłaszcza że chodziło o Brennę. Skoro nie pojawiła się w Mungu, musiało chodzić o tę mniej oficjalną działalność, której podejmowała się w wolnym czasie. Świadomość, że należał do jakiejś tajnej organizacji, wciąż była nieco dziwna, ale idące z tym obowiązki traktował śmiertelnie poważnie. Złe samopoczucie nie zwalniało go ze służby. Poza tym, zajęcie głowy czymś innym niż Vior brzmiało bardziej niż kusząco.
Nie czekając wiele dłużej, zebrał do torby wszelkie potencjalnie potrzebne eliksiry i przedmioty, po czym, korzystając z sieci FIuu, wylądował w Warowni.
Pierwszym co odnotował, był fakt, że było tutaj zaskakująco cicho. Zazwyczaj miejsce pełne było Longbottomów, ich krewnych oraz przyjaciół, ale tego wieczoru wszyscy chyba gdzieś wyszli. Nie, żeby mu to przeszkadzało. W końcu przybył tutaj w bardzo konkretnym celu i zatrzymywanie się na uprzejme pogaduszki raczej nie mogło mieć miejsca. Dojście do pokoju Brenny nie zajęło mu zbyt wiele czasu, ale po drodze i tak zdołał się nieco zgubić, skręcając w zły korytarz. To miejsce naprawdę było ogromne. Gdy znalazł się pod drzwiami, krótko zapukał. Gdy odpowiedziała mu cisza, postanowił wejść do środka. Normalnie zapewne czekałby do skutku, ale niespodziewanie w jego głowie pojawiła się myśl, że kobieta mogła zemdleć. Wizja ta była na tyle nieprzyjemna, że ten jeden raz grzeczność i konwenanse postawił z boku. Jak się okazało, bardzo dobrze zrobił.
Znali się już dość długo, ale wciąż zadziwiało go, jak często pakowała się w kłopoty. Kiedyś reagował na to śmiechem, ale teraz na jego twarzy widniały jedynie troska oraz zmartwienie. Voldemort i jego poplecznicy byli zwyczajnie niebezpieczni. Wiedział, że czasem nie dało się uniknąć ryzyka, ale i tak nie chciał, żeby coś się jej stało. Co prawda nie miał żadnego wpływu na jej decyzje, ale i tak miałby wyrzuty sumienia.
— Chcę pytać? — rzucił tylko, podchodząc do niej szybkim krokiem. Mogła poczuć, że jest na nią zły. W oczy rzucały się też nieco za bardzo wklęsłe policzki oraz koszula, która leżała na nim dziwnie luźno. Gdy podszedł, dało się też wyczuć zapach alkoholu. — Nie ruszaj się. Zaraz zajmę się tymi kolanami, ale najpierw sprawdzę to gardło — z jego głosu zniknęła już jakakolwiek surowość, zastąpiła je troska. Sięgnął do torby, z której wyjął maść recepty jego ojca. Nałożył solidną warstwę na krtań, po czym sięgnął po flakonik, podsuwając pod jej usta. — Wypij. Jeśli masz jakieś obrażenia od środka, to pomoże w regeneracji. Uprzedzam, jest strasznie gorzkie — wyjaśnił cierpliwie, a gdy Brenna wypiła zawartość, wyjętą wcześniej maść nałożył także na jej kolana i dłonie. — Złagodzi objawy oparzeń i przyśpieszy regenerację — rzucił, po czym odłożył niemal puste pudełko na stolik. Następnie lekko się wyprostował i przyjrzał kobiecie z góry. — Potrzebujesz czegoś na ból? Mam pastylki i eliksir — dorzucił jeszcze, posyłając jej pytające spojrzenie.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
15.07.2024, 20:09  ✶  
Morpheus i Erik mieli chwilowo zabezpieczyć ich „zdobycz”, nim będą mogli zastanowić się, jak ją zniszczyć – żadne z nich chyba nie ufało tej broni i Brenna bardzo nie chciała, aby okazało się, że ktoś zostanie opętany. Zwłaszcza po tym, co wuj powiedział, zabierając sztylet z jaskini. Matka, na całe szczęście, była w sklepie Potterów, a chociaż ktoś pewnie jak zwykle kręcił się po domu, to gdzieś na dole. Za Cedriciem do salonu przydreptała więc jedynie skrzatka, która zajęta czymś innym nie od razu ruszyła do drzwi.
Uśmiechnęła się tylko do Cedrica i machnęła lekko poparzoną dłonią, niezbyt przejmując się jego złością: żałowała jedynie, że chłopak te obrażenia zmartwią, ale ktoś musiał ją poskładać, a Danielle nie było już pod ręką, z kolei Mungo byłby zbyt ryzykowny. Nie odzywała się najpierw, nie chcąc nadwyrężać gardła i wydobywać z siebie głosu nazbyt chrapliwego, nieprzyjemnego dla ucha. Czy wyłapała oznaki świadczące o tym, że coś jest nie tak? Nie w pierwszej chwili. Oko Brenny zwykle było bardzo baczne, gdy chodziło o wychwytywanie niewyspania, smutku czy złości u najbliższych, ale tego wieczora była zmęczona i obolała, a to przytępiało nieco zmysły. Dopiero gdy podał jej flakonik – wypiła go bez protestów, bo Brenna marudziła okropnie na próby uziemiania jej w łóżku, ale nigdy na smak zaordynowanych leków, poza tym chciała, by przestało boleć ją gardło – wyczuła zapach alkoholu, a potem przyjrzała się Lupinowi trochę uważnie, gdy on zajmował się jej dłońmi.
– Obrażeń wewnętrznych raczej nie ma – powiedziała w końcu: ale eliksir, cokolwiek Lupin jej nie podał, a może maść, sprawiła, że mówienie stało się łatwiejsze, a chociaż ręce dalej piekły, to szyja i krtań, którą starał się zmiażdżyć nieumarły, przestały dawać się we znaki tak mocno. – Dzięki, Ced, przepraszam za zawracanie głowy w dzień wolny, ale w szpitalu jakbym trafiła na Basiliusa, mógłby zadawać niewygodne pytania, na przykład „kto próbował cię udusić”.
Możliwe, że potraktowałby to jako część jej pracy, ale pewnie wszystko trafiłoby do jej akt, a Brenna wolała być z tym… ostrożna.
– Nie jest tak źle.
Nie chciała uzależniać się od środków przeciwbólowych. Poparzenia owszem, bolały na początku, ale zażyła eliksir wiggenowy, a teraz specyfiki zastosowane przez Cedricka z połączeniem z wyciągiem ze szczuroszeta powinny dopełnić dzieła i pozwolić skórze wygoić się dostatecznie szybko, by nie musiała faszerować się dodatkowymi eliksirami. Tak, ona mogła obyć się bez eliksirów przeciwbólowych, za to on wyglądał, jakby ktoś powinien go nakarmić – jak zdołał ujść przed matką w takim stanie? Czyżby pani Lupin była bardzo zajęta pracą albo gdzieś wyjechała?
– Malwa, przyniosłabyś Cedricowi lemoniadę? I może coś do poczęstowania? – poprosiła gładko, zwracając się do skrzatki, która śledziła poczynania uzdrowiciela wielkimi oczyma. Malwa widziała obrażenia u domowników wielokrotnie, ale nie oznaczało to, że się nimi nie przejmowała. – Usiądziesz na chwilę? – dodała, wskazując Lupinowi fotel.
Tak, dopiero wyszła z ciemności, która usiłowała pożreć ją, jej rodzinę, jej przyjaciół, tak, dusił ją ingernus i tak, oberwała „przyjaznym ogniem”, w sensie dosłownym.
Tak, chwilowo zamierzała odsunąć to wszystko na bok i spróbować dowiedzieć się, co się dzieje.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
The Healing Light
some superheroes
wear a white coat
Przystojny, wysoki (180 centymetrów wzrostu), trochę wychudzony uzdrowiciel o łagodnym usposobieniu. Nieśmiały, trochę za cichy, ale bardzo sympatyczny. Widać po nim od razu, że zdecydowanie za dużo czasu spędza w zaciszu swojej pracowni alchemicznej, ale pomimo kilku dziwactw wplecionych tu i ówdzie, wzbudza sympatię i szacunek. W pracy nosi szpitalny fartuch. Poza pracą również ubiera się w jasne kolory.

Cedric Lupin
#4
22.07.2024, 23:40  ✶  
Początkowo planował jedynie krótkie spotkanie z Jagodą, ale los ewidentnie miał wobec niego inne plany. Nie był to pierwszy raz, gdy widział poobijaną Brennę, ale widok i tak był nieprzyjemny. Nie bawiąc się w jakieś wyszukane pogawędki i kurtuazyjne powitania po prostu przeszedł do momentu, w którym ją opatruje.
Nie omieszkał też przywitać się ze skrzatką, która od lat służyła Longbottomom, posyłając jej przy tym przyjazny uśmiech.
— Mam nadzieję, że to tylko taki żart? — zaczął, unosząc brwi ku górze. — To jest według Ciebie zawracanie głowy? Masz oparzone dłonie i kolana, a Twoja szyja wygląda, jakby ktoś próbował cię udusić i jednocześnie podpiec — rzucił zaskakująco surowym jak na siebie głosem. Normalnie zapewne nie odważyłby się na aż taką śmiałość, ale wypite piwo dodało mu nieco animuszu. Znali się od dziecka i niejednokrotnie był świadkiem jej przesadnie odważnych wyczynów. Przypadkowe siniaki i otarcia towarzyszyły jej praktycznie zawsze, przez co bardziej się dziwił, gdy akurat spotykał ją w pełnym zdrowiu. Wciąż jednak się o nią martwił. Tym razem wyglądała naprawdę nieprzyjemnie.
— Jestem przekonany, że Basilius zadawałby niewygodne pytania. Tak właściwie to sam mam ochotę kilka zadać, ale podejrzewam, że nie możesz mi nic powiedzieć? — odparł, zerkając na przyjaciółkę zatroskanym spojrzeniem. Pracował dla Zakonu już kilka miesięcy, ale w sumie to nie wiedział zbyt wiele o jego działaniach. Po prostu pomagał tym, których trzeba było opatrzeć. Traf chciał, że najczęściej była to właśnie ona. Bo przecież na pewno nie robiła nic, co mogłoby sprzyjać takim wypadkom, prawda?
— Teraz nie jest źle. Gdy zejdą z ciebie efekty eliksirów i maści, raczej nie będzie tak przyjemnie. Zostawię ci pastylki. Możesz wziąć, jeśli będziesz czuła potrzebę. Jeśli nie... jestem przekonany, że przydadzą się w przyszłości — kończąc zdanie, westchnął lekko. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to zdecydowanie nie był ostatni raz, gdy przyjdzie mu ją łatać. Nie, żeby narzekał. W końcu właśnie dlatego dołączył do tego ugrupowania.
Przez chwilę kusiło go odmówić, gdy padła propozycja lemoniady i poczęstunku, ale ostatecznie jedynie pokiwał głową na znak, że z chęcią skorzysta z oferowanej gościnności. Po części przez żołądek, który nagle dał o sobie znać. Przede wszystkim jednak nie chciał jeszcze wracać do domu. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdy tylko znajdzie się w swoim pokoju, znowu dopadnie go ta cholerna niemoc. Rozmowa z Brenną przyjemnie zajmowała jego uwagę, odciągając na bok nieprzyjemne myśli.
Bez słowa usiadł na wskazanym fotelu, zatapiając się w wygodnym materiale. Było mu na tyle przyjemnie, że pozwolił sobie nawet na głośne westchnięcie. Zaraz jednak się opanował, zerkając w stronę przyjaciółki z lekkim zmieszaniem. — Wybacz. Ostatnie dni były... nie najlepsze. Jestem trochę przemęczony — rzucił nieco ciszej. Na samo wspomnienie ostatniej rozmowy z Vior jego żołądek ściskał się w nieprzyjemny supeł. — Prześpię się i mi przejdzie — dorzucił jeszcze, chcąc nieco zbyć ten temat, ale cóż, nigdy nie był z niego szczególnie dobry kłamca.
— Jak się trzymasz? Tak poza najnowszymi obrażeniami — dodał, zerkając w stronę kobiety. Kolejna próba przerzucenia jej uwagi na coś innego niż on sam.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
23.07.2024, 10:17  ✶  
– Moje żarty zawsze są bardzo śmieszne i na pewno w tej chwili umierałbyś ze śmiechu, gdybym żartowała – odparła Brenna, uśmiechając się do niego, surowy ton kompletnie ignorując. Ten działał na niej tylko w trzech przypadkach, i te trzy przypadki to byli matka, Albus Dumbledore i Patrick Steward. Może dlatego, że korzystali z tej sztuczki niezmiernie rzadko i gdy już to robili, wiedziała, że ma przerąbane.
Jej wyczyny za dzieciaka częściej były głupie i szczeniackie niż faktycznie odważne, ale różne drobne i mniej drobne obrażenia były dla niej normą. Rzadko jednak wykraczały ponad coś więcej niż parę siniaków czy skaleczeń, na które niekiedy szkoda było wręcz marnować kroplę eliksiru wiggenowego. Praca i Zakon trochę zmieniły… ale Brenna wciąż uważała, że mieści się w normie: w końcu członkowie Brygady Uderzeniowej mieli w Mungu swoją własną salę…
– To nie tak, że nie mogę – stwierdziła, tonem już mniej lekkim, wpadającym w łagodne tony. – Ale nie sądzę, żeby ta wiedza coś zmieniła w twoim życiu, a… sam wiesz. Lepiej by nie każdy wiedział o wszystkim.
Ona też nie wiedziała o niektórych kontaktach Patricka. Tak samo jak nie każdy, kto pakował się do walki, był świadom, jakie zamówienia spływały do wytwórców. Nie z powodu braku zaufania – chociaż Brenna bała się wręcz panicznie, że kiedyś przyjdzie dzień, gdy wpuszczą w szeregi zdrajcę, to nie wierzyła, że taki teraz był pośród nich – a raczej z obawy przed tym, że ktoś znajdzie się pod wpływem zaklęcia, zostanie schwytany czy własne zaufanie ulokuje w złej osobie.
A to co zobaczyła w ciemnościach znikającej wyspy, nie było czymś, o czym chciała rozmawiać. Na razie z kimkolwiek. Może nigdy z nikim. Pod pewnymi względami Brenna była bardzo szczera, pod innymi niemożliwie więc skryta.
– Bywało gorzej – zbyła go. – Poza tym jak zejdą te efekty, to już część będzie wygojona, nie? Dwie godziny temu nie mogłam w ogóle mówić, więc już nie mam na co narzekać i w ogóle – oświadczyła, poprawiając się nieco na swoim miejscu. Starała się jeszcze za bardzo nie ruszać, aby dać kolanom odpocząć i nie podeprzeć się przypadkiem dłońmi, a pozostawanie w bezruchu dla kogoś takiego jak Brenna było mało naturalne.
Obserwowała Cedricka, przekrzywiając lekko głowę, w ten charakterystyczny sposób, jakiego nabyła po tym, jak stała się animagiem. Robiła to często jako wilk, i niekiedy robiła jako człowiek.
Ofiara właśnie weszła do pułapki.
– Pewnie znowu siedzisz w pracy w nadgodzinach, co? Przygotowali ci tam już łóżko z twoim imieniem? – spytała. Doskonale widziała przecież, że to nie tylko przemęczenie. I nie tylko to, że jadł za mało, co miała nadzieję naprawić, gdy tylko skrzatka wróci z lemoniadą i przekąskami. – Ale chyba nie tylko praca cię dręczy, co? – zapytała, z pełną premedytacją przepychając rozmowę na niego, nie na siebie.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
The Healing Light
some superheroes
wear a white coat
Przystojny, wysoki (180 centymetrów wzrostu), trochę wychudzony uzdrowiciel o łagodnym usposobieniu. Nieśmiały, trochę za cichy, ale bardzo sympatyczny. Widać po nim od razu, że zdecydowanie za dużo czasu spędza w zaciszu swojej pracowni alchemicznej, ale pomimo kilku dziwactw wplecionych tu i ówdzie, wzbudza sympatię i szacunek. W pracy nosi szpitalny fartuch. Poza pracą również ubiera się w jasne kolory.

Cedric Lupin
#6
29.07.2024, 21:12  ✶  
Przez chwilę po prostu patrzył na nią z góry, nie reagując na jej słowa. Próbował zachować tę surowość i zbudować jakikolwiek medyczny autorytet, z pomocą którego mógłby na niej wymusić większą rozwagę. Niestety wciąż był tylko sobą, czyli kompletnym przeciwieństwem wyżej wymienionych. Gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, wręcz odruchowo się uśmiechnął, zaprzepaszczając wszelkie szanse na przemówienie jej do rozumu. O ile coś takiego było w ogóle możliwe w przypadku panny Longbottom.
— Owszem, Twoje żarty są śmieszne i lubię ich słuchać. Nieco mniej za to lubię widzieć cię w takim stanie — odparł, przyjmując przy tym bardziej łagodny ton głosu. Ciężko było mu się na nią złościć, szczególnie dzisiaj. Niby nie wypił dużo, ale akurat tyle, żeby dodatkowo się podłamać ostatnimi wydarzeniami. Nie chciał stracić kolejnej bliskiej mu osoby. — No ale dobra. Skoro już ustaliliśmy, że z naszej dwójki mi zdecydowanie lepiej idzie rozpoznawanie i leczenie uszkodzeń, możemy skupić się na ważniejszych rzeczach — dorzucił jeszcze, po czym skupił się na odpowiednim opatrzeniu wszelkich obrażeń, które udało mu się znaleźć. Odruchowo chciał jej zasugerować co najmniej kilka tygodniu odpoczynku, ale dobrze wiedział, że na nic się to nie zda. Brenna zapewne już następnego poranka pogna ku nieznanemu, stawiając czoła wszystkiemu, co będzie na tyle odważne (albo głupie), żeby się z nią zmierzyć. Czasem zazdrościł jej tej odwagi. Może rozmowa z Vior potoczyłaby się inaczej, gdyby nie bał się mówić, co faktycznie czuje?
— Nie możesz, ale bez tej wiedzy będę lepiej spał? — westchnął, kręcąc przy tym głową. Z jednej strony było mu może nieco przykro, ale wiedział, że miała rację. — Lepiej by nie każdy wiedział o wszystkim — powtórzył za nią, ewidentnie nieco zasmucony. — Wiem, że masz rację, ale nieszczególnie mnie to pociesza. W sensie... to nie tak, że chcę ci czegoś zakazywać. Po prostu martwię się o przyjaciółkę, okey? — dokończył, rzucając jej uważne, zatroskane spojrzenie. Jego oczy śmiało mogłyby teraz konkurować ze szczeniakiem, który chce wyciągnąć od właściciela nieco więcej smaczków.
— Dwie godziny temu nie mogłaś mówić, ale i tak powinnaś nie nadwyrężać gardła. Ciało potrzebuje czasu na regenerację, nawet z pomocą magii — rzucił, patrząc na nią nieco krytycznie. Niby człowiek wiedział, a i tak się łudził. Teraz miał już pewność, że jedynym odpoczynkiem, na jaki kobieta sobie pozwoli, będzie przespanie kilku godzin w nocy. W normalnych warunkach zapewne próbowałby się z nią kłócić, ale raz jeszcze uderzyły w niego wspomnienia z Windermere. Co, jeśli w ten sposób ją do siebie zrazi?
Uśmiechnął się tylko cierpko, gdy wspomniała o pracy. Bo tak w zasadzie to ostatnimi tygodniami naprawdę rzadziej brał na siebie nadgodziny. Wszystko za sprawą Vior, z którą spędzał coraz więcej czasu. Oczywiście teraz była to już przeszłość, a rzeczy zaczęły wracać na swoje miejsce. — Ostatnimi czasy nieco się rozleniwiłem, ale powoli wracam do formy — odparł tylko, próbując ukryć za żartem swoje faktyczne uczucia. Wyszło mu to wyjątkowo okropnie.
— Po czym poznałaś? — rzucił cicho, patrząc na nią ze smutkiem przemieszanym z rezygnacją. — Tak naprawdę nic się nie stało. Po prostu zrobiłem sobie za duże nadzieje względem jednej sprawy... w pracy — dokończył gwałtownie, bo wciąż nie był pewien, czy chce o Vior rozmawiać. Bo czy było w ogóle o czym? Przecież wiedział, że wszystko to stało się z jego własnej winy. — Urlopy zdecydowanie mi nie służą — mówiąc to, westchnął cicho, wbijając spojrzenie w podłogę. Naprawdę mocno próbował się przed nią nie rozkleić.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
30.07.2024, 12:56  ✶  
Bliscy i obcy ludzie czasem złościli się na Brennę, a ona nigdy tą złością nie przejmowała się nadmiernie – w pewnych sytuacjach wzbudzała w niej wyrzuty sumienia, zwłaszcza jeśli coś zrobiła faktycznie nie tak, ale bardzo rzadko na gniew odpowiadała gniewem. Wkurwiała się głównie w pracy, natykając na te najmniej przyjemne przypadki, albo gdy uważała, że ktoś z Zakonu albo rodziny z nadmierną beztroską podchodził do środków bezpieczeństwa: może i miała paranoję równą Moodyemu i jego stałej czujności, ale od śmierci Derwina nawet nie próbowała z tą walczyć. W towarzystwie obcych nie piła już właściwie niczego, a bliskich obserwowała podwójnie uważnie, zwłaszcza odkąd na Lammas wręczono jej eliksir wielosokowy, nie ufając im, a raczej… zastanawiając się czasem, jak duży problem może wywołać jedna mikstura, jedno imperio, jeden metamorfomag albo jedno rzucone przez nich słowo do jakiegoś „przyjaciela”.
Ale nie miała powodów gniewać się na Lupina, a jeśli on byłby na nią zły, to jakoś by to zniosła.
– Niby mogę, ale… no tak, pewnie będziesz lepiej spał i zapewniam, że nie było tak źle, jak na to wygląda. Poza tym oberwałam tylko ja i to głównie dlatego, że miałam trochę pecha.
I tylko dlatego, że inferiusy potraktowali ogniem, najskuteczniejszy sposób w przypadku tych stworów, ale problematyczny był fakt, że Brenna znajdowała się… blisko. Bardzo blisko. I w efekcie gdy on zapłonął, ona też się poparzyła, na szczęście nie jakoś straszliwie poważnie.
Patrzyła na Cedrica, na jego minę, na te wychudzone policzki i wzdychała trochę w duchu: ten chłopak nie umiał kłamać. Naprawdę nie umiał. Nie żeby Brenna była mistrzynią łgarstw – świetnie szło jej zmienianie tematu albo snucie absurdalnych opowieści, ale z kłamaniem było dość ciężko – ale Lupin to miał wszystko wypisane na twarzy.
– Rozleniwiłeś się? Znaczy się wziąłeś dwa dni wolnego z tych czterdziestu wciąż ci należnych na ten rok? – spytała, a kiedy skrzatka pojawiła się z cichym pyknięciem, podsunęła mu szklankę z lemoniadom oraz bardzo małe, trójkątne kanapeczki, takie żeby dało się je zjeść trochę bezmyślnie, na jeden czy dwa ugryzienia. – Rozumiem, że… wyjazd się nie udał? – zapytała ostrożnie. Z tego co się orientowała, miał wybrać się z Vioricą nad wodę i chyba nie rozklejał się tak dlatego, że dostali nieładny domek albo ryba zaserwowana im na obiad była za słona. Chyba że ryba była za słona, a Viorica zrobiła o to awanturę – Brenna ją kojarzyła, trochę ze szkoły, trochę z włóczenia się po podejrzanych miejscach, nie zakładała więc wcale, że taki scenariusz jest niemożliwy. Martwiła się trochę już wcześniej, czy to na pewno dobry pomysł, ale… niektóre złe pomysły bywały zbyt kuszące, żeby ich nie zrealizować.
Tyle że ten miał przykre skutki, patrząc po Cedricu.
Nie wiedziała jeszcze, jak dużą to przyjmuje skalę, ale Zakoniarze naprawdę mieli tendencje do oglądania się za bardzo niewłaściwymi osobami. (Nie żeby ona była tu wyjątkiem.)
– Pokłóciliście się? – spytała wprost.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
The Healing Light
some superheroes
wear a white coat
Przystojny, wysoki (180 centymetrów wzrostu), trochę wychudzony uzdrowiciel o łagodnym usposobieniu. Nieśmiały, trochę za cichy, ale bardzo sympatyczny. Widać po nim od razu, że zdecydowanie za dużo czasu spędza w zaciszu swojej pracowni alchemicznej, ale pomimo kilku dziwactw wplecionych tu i ówdzie, wzbudza sympatię i szacunek. W pracy nosi szpitalny fartuch. Poza pracą również ubiera się w jasne kolory.

Cedric Lupin
#8
12.08.2024, 13:08  ✶  
Zazwyczaj był niepewny i wycofany, ale medycyna była tym jednym aspektem życia, w którym czuł się pewniej. Przynajmniej w większości przypadków. Nawet tutaj zdarzały się sytuacje, w których czuł się po prostu bezradny, co z kolei dość mocno go dołowało. Zdarzali się trudni pacjenci, którzy odmawiali współpracy czy w ogóle pomocy, a tego naprawdę nie lubił. Nie mógł nikogo do niczego zmusić, ale nie lubił świadomości, że komuś dzieje się krzywda. Chyba dlatego tak negatywnie podchodził do tego, w jaki sposób prowadziła się Brenna. Chodzi tutaj oczywiście o to, jak często działa się jej krzywda. Była zdolną i mądrą czarownicą, a i tak niepokojąco często trafiała do Munga z mniej lub bardziej poważnymi obrażeniami. Gdyby tego było mało, teraz doszło do tego jeszcze zajmowanie się nią prywatnie, w ramach organizacji, do której obydwoje należeli. Niby wiedział, na co się pisze, ale i tak przygnębiała go świadomość, jak wiele z tych osób ryzykowało swoim życiem dla lepszego jutra. Idea z pewnością szlachetna i godna podziwu, ale... naprawdę nie chciał, żeby jego przyjaciółka przesadnie kusiła los. Bo do tej pory dokładnie to robiła.
— Leczenie na ślepo czasem bywa zdradliwe, ale... niech będzie. Chociaż od razu zaznaczę. Gdyby rany nie chciał się goić, opowiesz mi wszystko. Czy tego chcę, czy nie — odparł, grożąc jej przy tym palcem. — Cieszy mnie, że obyło się bez większej ilości ofiar, ale i tak nie zachwyca mnie to, co spotkało ciebie — dodał jeszcze, patrząc na nią ze szczerą troską. Kolejna dawka zamartwiania się o pannę Longbottom z pewnością przyśpieszy u niego proces siwienia włosów, ale tym razem wyjątkowo na to nie narzekał. Skupienie się na rozmowie pomogło mu odciąć się od innych, mniej przyjemnych elementów jego życia. Co prawda temat Windermere zapewne pochłonie go, gdy tylko opuści Warownię, ale przecież nie musiał się śpieszyć, prawda? Szczególnie że zaoferowano mu poczęstunek. W sumie to był trochę głodny.
W pierwszej chwili nie skomentował jej słów, chociaż lekko się uśmiechnął. W sumie to nawet celny żart.
Upił łyk lemoniady, po czym zgarnął kanapeczkę, pochłaniając ją praktycznie bez gryzienia. Jeszcze przed chwilą się uśmiechał, ale teraz jego twarz zrobiła się zdecydowanie bardziej blada, a spojrzenie wypełniło się zmęczeniem i głębokim smutkiem.
— Dwa dni wolnego to w moim przypadku dwa dni za dużo — odparł cicho, chwilowo nie reagując na pytanie o wyjazd. No tak, przecież Brenna o tym wiedziała, więc to oczywiste, że w końcu pojawią się pytania. Problem był jednak taki, że nie do końca wiedział, co ma jej powiedzieć. Bo chociaż fakty były dość jasne, wciąż nie mógł się z nimi w pełni pogodzić.
— Nie udał — rzucił w końcu, tuż po tym jak nerwowo wcisnął w siebie kilka kolejnych kanapeczek.
Nim znowu się odezwał, minęło dość dużo czasu.
— W sumie to... nie wiem? — Mówił znacznie ciszej, a sam głos brzmiał, jakby miał się za chwilę złamać. — Chyba tak — kontynuował, zaciskając dłonie na szklance z lemoniadą. — Przyjechaliśmy do tego Windermere. Stresowałem się, ale było miło. Przez pół godziny. Potem... chyba zrobiłem coś nie tak, bo nagle wstała i wyszła z domku... a wieczorem wróciła do domu — powrót do tych wydarzeń był wyjątkowo nieprzyjemny, co zresztą zobaczyć mogła jego rozmówczyni. Ostatnie słowa wypowiedział ledwo słyszalnie, a w międzyczasie zaczął się nerwowo kołysać na drzewie. Nie patrzył jej też w oczy, bo nie chciał pokazać, jak blisko jest płaczu.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
12.08.2024, 22:40  ✶  
W przypadku swojego zdrowia i obrażeń Brenna zazwyczaj starała się zachowywać rozsądek, problem polegał jednak na tym, że to co było rozsądne jej zdaniem nie zawsze było takim w opinii uzdrowicieli. Na przykład szła do magimedyków bez protestów ze wszelkimi obrażeniami, które mogły wpłynąć na jej sprawność – tak jak ignorowała skaleczenia, siniaki i stłuczenia, tak w te pędy była gotowa się zgłaszać z klątwami, tajemniczymi, czarnymi plamami, złamaniami, znikającymi kośćmi i krwotokami. Dawała się obejrzeć, opatrzeć, nie marudziła (co najwyżej gadała bez opętania), przyjmowała wszystkie wskazane jej eliksiry oraz maści. Ba, nawet zgadzała się chwilę posiedzieć i poczekać aż taka kość odrośnie. Była jednak absolutnie głucha na sugestie takie jak „zagoi się w dwa dni, ale potem powinnaś wypoczywać jeszcze przez tydzień” (bo skoro zagoi się w dwa, to dwa dni wystarczą, może, jeśli się da, jeszcze jeden nienadwyrężania się, ale to już różnie bywało), „powinnaś wziąć trzy dni zwolnienia” czy „najlepiej zostać w łóżku”. Brenna wypoczywała grzecznie dokładnie do tego momentu, w którym obrażenia znikały, a organizm przestawał protestować wobec wysiłku. I nawet smutne spojrzenie Lupina nie mogło przekonać ją do zmiany tych zwyczajów.
– Słowo, nie będzie problemów. Oberwałam całkiem zwykłym zaklęciem i to przez przypadek, to nawet nie była czarna magia – zapewniła Brenna pośpiesznie, bo i Cedric miał rację, że czarnomagiczne czary miewały tendencję do pozostawiania trudno gojących się ran. Tym razem… no dusił ją inferius, ale tak po prostu fizycznie, a płomienie były małym wypadkiem przy pracy.
Tak naprawdę najgorsze rzeczy działy się w ich umysłem, a organizm był osłabiony utratą energii oraz wyziębieniem znacznie bardziej niż tymi ranami. Ale Brenna fizycznie naprawdę czuła się już lepiej, a jeśli szło o psychikę… Przywykła po prostu, że człowiek jest w stanie poradzić sobie z zaskakująco wieloma rzeczami. Pokolenie jej rodziców pamiętało wojnę, tę prawdziwą, brutalniejszą niż ta tocząca się obecnie, i nasłuchała się od nich wystarczająco dużo, aby wiedzieć, że ludzie potrafili przetrwać znacznie gorsze rzeczy niż te, którym musiała stawić czoło ona. Odepchnęła więc wspomnienie lepkiej ciemności, skupiając uwagę na Cedricu i jego opowieści. Krótkiej, ale wiele mówiącej.
– I to ja za mało wypoczywam, hm? – rzuciła tylko, a potem przekrzywiła odrobinę głowę, gestem, którego nabyła gdy stała się animagiem, przysługując reszcie historii. Spochmurniała trochę, ale nie pozwoliła, aby coś uwidoczniło się na jej twarzy. Śliczna, wesoła Viorica, lubiąca zabawę i często będąca na przekór z prawem, nie była dziewczyną, którą Brenna widziałaby u boku Lupina – ale też Brenna była ostatnią osobą, która mogła rzucać w takiej sytuacji kamieniem. Niestety, nie mogła od razu zakładać tu jakiegoś nieporozumienia, bo jej pierwszą myślą było, że może Zamfir nagle zmieniła zdanie.
Chciałaby powiedzieć coś pocieszającego. Zapewnianie, że będzie dobrze, gdy sytuacja wyglądała tak jednoznacznie, byłoby jednak paskudnym kłamstwem: a Brenna nie chciała okłamywać Cedrica. Oszukiwanie siebie i innych w takich sprawach nigdy nie było dobrym pomysłem. Pocieszające słowa mogła mu dać dopiero za dwa dni, gdy sama została wciągnięta w zagadkę Windermere.
– Nie musiałeś zrobić niczego nie tak, Cedric. Niektórzy… mhm, różnie reagują, potrafią wściec się o głupoty. Mogła po prostu uznać, że nie podoba się jej to miejsce i zniknąć. Jeśli to było coś takiego, i tak by wam nie wyszło – powiedziała w końcu i ścisnęła na moment jego dłoń. – Przykro mi, że tak wyszło.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
The Healing Light
some superheroes
wear a white coat
Przystojny, wysoki (180 centymetrów wzrostu), trochę wychudzony uzdrowiciel o łagodnym usposobieniu. Nieśmiały, trochę za cichy, ale bardzo sympatyczny. Widać po nim od razu, że zdecydowanie za dużo czasu spędza w zaciszu swojej pracowni alchemicznej, ale pomimo kilku dziwactw wplecionych tu i ówdzie, wzbudza sympatię i szacunek. W pracy nosi szpitalny fartuch. Poza pracą również ubiera się w jasne kolory.

Cedric Lupin
#10
16.08.2024, 19:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.08.2024, 20:27 przez Cedric Lupin.)  
W swojej karierze medycznej wielokrotnie zdarzało mu się mierzyć ze skutkami przypadkowo, bądź źle rzuconych zaklęć, także był w stanie uwierzyć w jej historię. Jednocześnie w jego głowie pojawiło się jednak kilka pytań, na które miał ochotę otrzymać odpowiedzi. Bo kto do cholery rzuca tego typu zaklęcia bez namysłu? Jasne, obrażenia Brenny raczej nie stanowiły zagrożenia na dłuższą metę, ale wciąż były. Gdyby oberwała nieco mocniej, jej krtań mogłaby być w znacznie gorszym stanie.
— Naprawdę kiepsko idzie ci odciąganie mnie od zadawania pytań — rzucił, kręcąc przy tym głową z widoczną dezaprobatą. — Wiem, że mierzycie się z różnymi zagrożeniami z racji na obowiązki i potrafię to zaakceptować. Mniej mi się jednak podoba świadomość, że nasi ludzie potrafią być tak nierozsądni. Bo jak rozumiem, oberwałaś rykoszetem od kogoś z naszych? — kontynuował, rzucając jej nieco uważniejsze spojrzenie. Nie miał zamiaru dopytywać o szczegóły, nie wiedział nawet, czy odpowie mu chociaż na to. Nie mógł jednak przejść obok tego obojętnie. Ludzie musieli w końcu zacząć myśleć, szczególnie gdy chodzi o używanie magii w niebezpiecznym otoczeniu.
— Weź pod uwagę, że ja po prostu siedzę w szpitalu i przyjmuję pacjentów, a Ty biegasz po Londynie i okolicy, nadstawiając przy tym karku. Naprawdę nie mam do ciebie podejścia — odparł tylko, gdy wspomniała o małych ilościach odpoczynku.
— Jesteś wyczerpana, widać to na pierwszy rzut oka. Do zwiększenia ilości snu pewnie cię nie zmuszę, ale mogę dopilnować, żebyś coś jadła. Zacznę ci przysyłać do pracy solidniejsze posiłki. I słodycze. Może nie są najzdrowsze, ale mają sporo cukru. Z Twoim trybem życia zdecydowanie przyda ci się więcej energii — zadeklarował, lekko się uśmiechając. Pozytywny nastrój długo się go jednak nie trzymał. Wszystko przez to, że rozmowa nagle przeszła do omawiania jego problemów. Nie do końca chciał otwierać znowu tę puszkę, ale jednocześnie naprawdę chciał się komuś wygadać. Rozmowa z Jagodą była, hm, miła, ale nie pomogła mu się pozbierać. Kto wie, może Brenna zdoła mu jakoś pomóc? Doradzić? Viorica postawiła sprawę dość jasno, ale naprawdę ciężko było mu o tym wszystkim tak po prostu zapomnieć. Wisiorek, który od niej otrzymał, wciąż znajdował się na jego szyi. Jeszcze niedawno stanowił przyjemny element ubioru. Teraz natomiast ciążył mu niczym ciężki kamień uwiązany do jego ciała. Nie miał jednak serca go wyrzucić. Wiązało się z nim zbyt dużo przyjemnych wspomnień. Przyjemnych, a jednocześnie cholernie bolesnych.
Nie musiał zrobić niczego nie tak? W teorii powinno go to pocieszyć, ale z jakiegoś powodu zadziałało wręcz odwrotnie. Naprawdę wolałby, żeby to była jego wina. Wtedy mógłby próbować to jakoś naprawić.
— Naprawdę nie wiem, co się stało — głos miał dość chwiejny, jak gdyby zaraz mógł się rozkleić, co w sumie nie było dalekie od prawdy. — Przyjechaliśmy, zaczęliśmy się rozpakowywać. Potem poszliśmy na herbatę na werandzie... i w trakcie rozmowy rzuciła, że musi pobyć sama. Wtedy odbiegła — mówił coraz wolniej, a każde kolejne słowo boleśnie odtwarzało w jego głowie tę sytuację. — Potem, w domku... Płakała. Powiedziała... powiedziała, że boi się, że ktoś znowu ją skrzywdzi — teraz mówił już przez zęby i chociaż starał się ukryć twarz, patrząc w podłogę, to Brenna mogła zauważyć łzy, które powoli skapywały na gładki dywan. Dłonie zaciskały się na jego kolanach tak mocno, że knykcie pobielały.
Zazdroszczę temu, kto naprawdę będzie ciebie wart. — chciał powtórzyć również te słowa, ale nie dał rady. Po prostu go to przerosło. Przygarbił się nieco, chowając twarz w dłoniach. Teraz nawet nie potrafił już ukrywać swoich emocji. Zaszlochał cicho, jeszcze bardziej zwijając się w kłębek na fotelu.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (3454), Cedric Lupin (3954)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa