• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 10 Dalej »
[25.08 Basilius & Millie] Plaża w Devon – Omamieni

[25.08 Basilius & Millie] Plaża w Devon – Omamieni
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#1
16.07.2024, 23:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.09.2025, 12:12 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Millie Moody - osiągnięcie Badacz Tajemnic

25.08

To nie do końca było tak, że musiała odpocząć od hałasów i zgiełków. Najchętniej to odpoczęłaby totalnie od siebie. Ten dzień miał wyglądać zdecydowanie inaczej i to podwójnie. Inaczej miała wyglądać rozmowa z Eden. Inaczej miała wyglądać impreza zakonniarzy. Inaczej, inaczej, inaczej...

Chodziła bez celu po okolicy już od godziny i trochę rozbolały ją nogi. Nie chciała zabierać się stąd zupełnie, w tym przypływie masochistycznego pragnienia dopierdolenia sobie jeszcze bardziej. Miała wrażenie, że jeśli znów wejdzie między ludzi to porzyga się z nerwów, albo zacznie krzyczeć i znów zamkną ja w Lecznicy. A tak, mogła udawać, że potrzebowała zaczerpnąć świeżego powietrza na pierdolonym pikniku i och zapatrzyła się w gwiazdy bo te nasrane przez kosmicznego kota ciapki już się pojawiły i migotały im nad głowami. Musiała być w pobliżu i nienawidziła samą siebie za ten przymus. Nie wiedziała co zrobić. Czy potem pojedzie z Alkiem, czy może Alek będzie chciał robić coś innego, kto się na niej zaopiekuje, czy ktokolwiek się zapyta co u niej, a może nikt nie zapyta, jakby znów pożarła ją ziemia? Nie umiała ocenić co gorsze, w głowie miała mętlik i wielkie zamieszanie spowodowane... tym wszystkim.

Ale musiała wracać. Musiała do nich wracać, żeby się nie martwili. Musiała.

I wtedy jak na ratunek - zamajaczyła jej odchodząca od spendu sylwetka. Poznała go niemal od razu i odetchnęła z ulgą, bo akurat okładu z przyjaciela geja potrzebowała tego wieczoru najbardziej. Bazyliszek zawsze spojrzał na nią tak, że jej w pięty szło, dawał jeść, pacał po głowie albo pił bimber i śpiewał chociaż nie powinien.
– Idziesz się przewietrzyć? Strasznie dudni co? Ledwie da się wytrzymać. – powiedziała momentalnie zawracając, aby nadać sobie azymut ten sam co mężczyzna. Jebało ją to bardzo, że większość zabawy spędziła w "bezpiecznej" odległości. – Chodźmy na klify co? Są zajebiste i morze, morze wygląda zajebiście nocą. – Brzmiała smutno i cicho, chociaż próbowała wykrzesać z siebie cokolwiek. Bardzo zależało jej na tym, by ukryć to jak chujowo się czuła, ale po trzech miesiącach w szpitalu psychiatrycznym było to na prawdę kurewskim wyzwaniem nawet dla niej.

Krąży
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#2
17.07.2024, 03:51  ✶  
Pomijając to, że zleciał z miotły na oczach innych uczestników zabawy i wciąż był trochę poobijany i pewnie dalej miał trochę piasku we włosach, to bawił się całkiem dobrze. Zwłaszcza, że muszla najwyraźniej dalej działała na tyle, by wyjątkowo nie musiał zawracać sobie głowy tym jak bardzo będzie zaraz zmęczony. Tylko, że nawet dodającą trochę energi muszla nie mogła uchronił Prewetta od zmęczenia tym całym zgiełkiem. Dlatego też w pewnym momencie po prostu postanowił przewietrzyć się na chwilę z dala od hałasów dobrej zabawy. Najlepiej po prostu jedząc w spokoju kanapkę, którą zgarnął ze stołu po drodze.
Nie zaszedł jednak daleko, kiedy zobaczył znajomą sylwetkę. Millie. Po pogodnym obliczu czarodzieja, przejechał cień zmartwienia. Przyjaciółka większość imprezy spędziła w pewnym oddaleniu od reszty, chociaż może tyle się tutaj działo, że może po prostu czegoś nie wyłapał.
Skinął głową, próbując przywołać na swoją twarz, poprzednie zadowolenie, udając jakby wcale się o nią nie martwił.
– Tak, zdecydowanie mam dosyć tej muzyki na dłuższą chwilę. I rozmawiania z większą ilością osób, niż jedną na raz– skłamał, bo prawdę mówiąc planował jedynie krótką przerwę, tak by zaraz ponownie dołączyć do zabawy. – Chodźmy. – Morze rzeczywiście mogło wyglądać zajebiscie dopóki miało się gwarancję, że się do niego nie wpadnie. A zwłaszcza nie z klifów i nie w nocy, ale cokolwiek mogliby o tym sądzić niektórzy przy Millie czuł się na tyle bezpiecznie, by nie musieć się obawiać, nawet irracjonalnie, spowodowanego głupotami upadku do tej bezkresnej toni zagłady.
Nie podzielił się jednak z nią tymi przemyśleniami na głos, a zamiast tego, gdy już przeszli kilka kroków, podsunął jej  kanapekę  z warzywami.
– Wszystko w porządku? – spytał się cicho, uważanie studiując twarz przyjaciółki, jakby to miało odsłonić mu wszystkie sekrety Millie Moody.[/b]
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#3
18.07.2024, 23:14  ✶  
Zastanawiała się jakby miała to ująć słowami, to wszystko co wybuchało jej w głowie, co nakurwiało obecnie w sercu, w żołądku, który absolutnie nie byłby w stanie przyjąć nic. Była rozbita. Była z-d-e-w-a-s-t-o-w-a-n-a była przytępiona, ale... nie była sama. I było w tym coś krzepiącego, łącznie z tym, że mimo wielu wspólnych dupogodzin nie przeruchali się ze sobą ani razu. Dobrze było mieć kumpla geja. To kiedyś był żart, ale powtarzała to tak wiele razy, że w sumie sama zaczęła w to wierzyć. Kumpel jednak nie wiedział o wszystkim. Na przykład o tym, że jej współlokator jest tam gdzieś pewnie przy ognisku i rozmawia z jej byłą partnerką nie tylko zawodowo ale tak w jakimś pojebanym układzie w którym było za dużo namiętności, a za mało rozmawiania.

Westchnęła.

– Za mało jestem najebana, by odpowiedzieć Ci szczerze na to pytanie – odmówiła odpowiedzi, co samo przez się było już odpowiedzią. Szli ramie w ramie, zmierzali w mrok, w szum fal rozbijających się pod skałami. – Wybacz, nie przełknę tego. Jutro, jutro możemy umówić się u Bucky'ego i zjem całą jego chałkę ale dzisiaj kurwa nie dam rady. – Była zaciśnięta i markotna, miała wrażenie, że słyszy śpiew z oddali, ale przywykła do tego, żeby aż tak ufnie nie podchodzić do swoich zmysłów. – A Ty? Jak właściwie się dostałeś tutaj? W sensie, kto Cię zaprosił? – Zmarszczyła nos przypatrując mu się z uwagą. Pamiętała jak jej mówili o wytycznych tej imprezy. Czyim dejtem był Bazyliszek? Bo na pewno nie był hehe członkiem Zakonu, chyba że przyjęli go kiedy hehe spała.

!omamieni
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#4
18.07.2024, 23:14  ✶  
Postanowiliście oddalić się od reszty i odpocząć na klifach. W pewnym momencie...
...waszych uszu dobiegła pieśń.
Dobiegała z morza, spomiędzy fal i oczarowała was melodią, choć nie potrafiliście zrozumieć słów. Dopiero po chwili otrząsnęliście się na tyle, by zrozumieć, że świat wokół was się zmienia. Że nie znajdujecie się już na klifach, a... pod wodą, w przedziwnym, podwodnym ogrodzie.

W dowolnej chwili, aby ruszyć dalej, rzućcie kością !omamieni2
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#5
18.07.2024, 23:57  ✶  
Popatrzył na nią przez chwilę kalkulując, czy powinien ciągnąć temat, czy raczej odpuścić.
– Rozumiem – powiedział w końcu, przyciągać ją do siebie w dość energicznym, jak na niego, objęciu ramieniem. Mogła zobaczyć, że stara się to ukryć, ale dzisiaj naprawdę oczy świeciły mu się pełne energi spowodowanej muszlą i przynajmniej częściowym zniwelowaniem rzez nią typowego basiliusowego zmęczenia. Nie chciał jednak za bardzo tego okazywać, gdy widział, że czarownicę coś dręczyło. Prawdę mówiąc to nie rozumiał Millie. Nie rozumiał jej, ani przed Beltane, ani tym bardziej teraz. Ale był w stanie zrozumieć, że jej nie rozumiał i dlatego czasem lepiej było zrozumieć, że nie warto było ciągnąć tematu i po prostu powiedzieć rozumiem. Nie ważne, że przekonywała go ciągle, że jest gejem i to z taką pewnością siebie, że gdy raz po raz jej zaprzeczał, czuł się czasem, jakby to on się mylił, a ona jakimś cudem wiedziała więcej od niego samego. I tak ją lubił.
– I coś co nie jest pieczywem. Na przykład warzywa – dodał, chowając kanapkę, nie chcąc dzisiaj na nią naciskać. Czasem dziwił jej się, że jeszcze nie kazała mu definitywnie spadać za te wszelki próby wciskania jej jedzenia, a nawet jeszcze nie zagroził jej nigdy, że przestanie brać leki, jeśli nie będzie jadła.
– Hm? – Zmarszczył brwi. – Brenna mnie zaprosiła, a co? – Nie miał przecież pojęcia, że jego przyjaciółka, o którą się martwił, że nie jadła kanapki, była tak naprawdę w podziemnej organizacji zwalczającej Śmierciożerców. Ani że ta impreza była dedykowana członkom tej samej podziemnej organizacji. Po prostu założył, że Brenna chciała zorganizować zabawę i zaprosiła swoich znajomych. Nie do końca rozumiał więc czemu miałby się tu jakoś dostawać.
Nie miał jednak okazji, by pociągnąć dalej tego tematu, bo nagle usłyszał ten dziwny śpiew.
– Słyszysz to?– spytał, marszcząc brwi. Pieśń. Pieśń dobiegająca prosto z morza, tak piękna, że przez chwilę dał się jej porwać, uznając, że może rzeczywiście w tej głębi błękitu nie czaiło się żadne zagrożenie, a jedynie piękno.
A potem zaczęło robić się naprawdę śmiesznie.
Woda. Wszędzie wodą. Kiedy wszedł do wody? Na Matkę byli pod wodą. To ta pieśn. Zostali wciągnięcj. Woda wokół nich. Wodą wokół niego. Woda wszędzie. Woda ich zaraz zabije. Pierdolić widoki i przedziwny podmorski ogród. Byli pod wodą. Utopią się. Nie, nie, nie. On nie chciał. Nie, nie, nie. Jak się stąd wydostać? Czy już się topił? Nie, chyba nie, bo odychał. Oddychał? Tak oddychał i to zdecydowanie szybciej niż zwykle.
– Nie, nie, nie. Millie – wyszeptał przez zacisnięte zęby, wbijając drżące palce w ramię przyjaciółki, rzucając jej spanikowane spojrzenie.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#6
23.07.2024, 10:56  ✶  
Millie jeszcze nim cała akcja zdążyła się rozkręcić, nim śpiew zabrał ich ze sobą w podróż, zdążyła Bardzo Wyraźnie Się Zdziwić.
– Ty i Brenna? W końcu się zeszliście? Bogowie, myślałam już że to nigdy nie nastąpi! – Och tak, ona jak zapomniała o tej imprezie kiedy jej nogi prowadziły ją ku klifom, jej nogi prowadziły ją obok czyichś innych nóg ostatni raz, nigdy więcej, nigdy więcej, tak teraz z każdym detalem pamiętała że miała to być impreza Zakonniarzy i ich jebanych dejtów. Randka randka randka, pamiętała jaki miała problem z tym, żeby wymyślić kogokolwiek, kto nadawałby się na to wyjście jako jej para. Jak to pięknie się złożyło, że przyszła tu z Eden, a Alastor z Bertiem. Doskonale można było się kurwa wymienić. Perfekcyjnie. Jak przebiegle...

Ale śpiew, śpiew odwrócił jej uwagę, a raczej fakt, że Basilius mniej więcej w tym samym czasie odwrócił się ku morzu i też to słyszał.

Kurwa

Przestrzeń zaczęła falować, a dookoła nich pojawiały się coraz to nowe, coraz to wymyślniejsze, coraz to wspanialsze i bardziej przerażające... wodorosty? Korale? Kurwa RYBY?! Zamrugała obracając się do Basiliusa i zdała sobie sprawę, że on zdecydowanie gorzej znosi sen na jawie. Koszmar na jawie. Coś. Na. Jawie. Ledwie dwa dni temu Moody przyćpała ostro ze swoimi przyjaciółmi na poddaszu swojego ulubionego domu, więc jej pierwsza myśl była taka, że przecież nie pili tego samego. A druga, bardzo i zaskakująco logiczna - jesteśmy nad jebanymi klifami. Krok w niewłaściwą stronę i...

...o ile w pogardzie miała swoje istnienie, zmęczona samą sobą, demonami, które budziły się w niej bez względu na porę dnia i nocy, nie mogła, po prostu nie mogła dopuścić żeby Bazyliszkowi cokolwiek się stało.

Jej dłoń opadła miękko na zaciśniętą pięść, a twarz dziwnie rozpogodziła się. Łagodnie.

Kiedy przyciśniesz kurczaka do ziemi, ten myśli, że coś zaraz go zje i będzie przez kilka minut udawał martwego, by przeżyć.
Jeśli kurczak widzi, że drugi kurczak leży spanikowany na ziemi - nie ruszy się nawet godzinę.
Jeśli kurczak widzi, że drugi kurczak jest spokojny i dziobie sobie ziemię w poszukiwaniu jedzenia - podniesie się od razu.
Czy bazyliszki nie przypominały przerośniętych kurczaków z łuską i wielkimi wybałuszonymi oczami.

– Bardzo nie lubię wody – powiedział jej kiedyś, choć może tylko jej się zdawało. Pod ziemią nie poszli ku wodzie. Woda nie przyszła po nich.

Otoczyła go ramionami i przytuliła do siebie. Ona, doświadczona w atakach paniki, w rzeczach, które wydają się, że istnieją, chociaż wcale ich nie ma. Była chujowa w ogarnianiu rzeczywistości, zagubiona krwią w świecie na pograniczu życia i śmierci, na pograniczu jawy i snu. Ale była doskonałym gospodarzem w tym pieprzonym limbo, w zetknięciu światów. Była jebanym Wergiliuszem.

– Połóż się ze mną. Nic Ci nie będzie, ale nie możemy uciec. – Przycisnęła go do siebie i pociągnęła w dół, na trawę. – To minie. – szeptała cicho do ucha, gładząc go opiekuńczo po głowie. – Zamknij oczy i oddychaj powoli. Powoli wdech... trzymaj cztery sekundy. Teraz wydech... i kolejne cztery. Jestem tu z Tobą, nie jesteś sam. – Jej głos stał się lepki jak miód oczu przypatrujących się wizji. Palce masowały skalp Bazyliszka, drapały go po karku wyciszająco. Cóż, miała nadzieję, że Brenna nie będzie miała jej za złe, że uspokaja jej chłopaka. Najważniejsze, żeby nogi nie poprowadziły na klif. Najważniejsze, żeby Bazyliszek dotarł do końca.

To minie, to minie... – powtarzała sobie w myślach obserwując z zaciekawieniem podwodny świat, zachwycając się kolorami i myśląc, myśląc też o tym, jak dziwnie było odzyskać ogon.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#7
24.07.2024, 14:44  ✶  
Basilius absolutnie nie uważał, że byli jacyś winni tej całej sytuacji, ale nie sposób było nie zauważyć, że jego koszmar zaczął się akurat w momencie, kiedy wspomnieli o Brennie i nawet nie był w stanie zaprotestować na informację, że jest jej chłopakiem, bo kolejne wydarzenia potoczyły się zbyt szybko.
Gdy jako dziecko uczył się pływać, coś poszło bardzo nie tak i zaczął się topić. Po tej przygodzie nigdy więcej nie zebrał się na odwagę, by przełamać lęk, a niezaleczony strach jedynie rósł i rósł, tworząc w jego psychice barierę nie do przeskoczenia. Nie było to coś nad czym bardzo ubolewał. W końcu po prostu wystarczyło nie pakować się do mórz, czy jezior.
A teraz kurwa wszędzie była woda, a wokół nich pływały ryby. I domyślał się, naprawdę się domyślał, że to nie było prawdziwe. Że tak naprawdę z jakiegoś powodu doznawali właśnie halucynacji. Najwyraźniej jednak ta mniej racjonalna część Prewetta miała to absolutnie gdzieś.
Na całe szczęście poza rybami była tutaj Millie.
Dał się objąć, samemu trwając sztywno nie odwzajemniając uścisku, i sprowadzić się na trawę, chociaż jedynie usiadł, a nie położył się, tak jak prosiła, zbyt przerażony perspektywą leżenia na dnie morza. Za dużo wody nad nim. Zbyt bierna pozycja do jakiejkolwiek próby obronienia się.
Bardzo nie lubię wody – powiedział jej kiedyś. Niedopowiedzenie kurwa roku.
Nic Ci nie będzie, ale nie możemy uciec.
Serce próbowało wyrwać mu się z klatki piersiowej przybierają podobne tempo, co jego oddech. Mogli. Bardzo, ale to bardzo mogli. Chciał teraz uciec i był szalenie pewien, że dałby radę. Gdzieś tam podświadomość podpowiadała mu, że byli nad klifami, ale przecież chyba pamiętał, z której strony przyszli… Czemu to się nie mogło już skończyć? Niech to się już skończy.
To minie.
Drżącymi palcami wczepił się w materiał bluzki na plecach czarownicy, będącą jedynym, co sprawiło, że jeszcze jakkolwiek był w stanie myśleć.
Nie. Musiał tu zostać. Millie powiedziała, że to minie, więc musiało to kiedyś minął. Nie ważne ile razy wywracał na nią oczami, nie ważne ile razy wzdychał, gdy gadała głupoty. W chwilach takich jak ta ufał jej. I absolutnie nie ufał sobie.
Zamknął oczy i oparł czoło na jej ramieniu.
Kurwa, kurwa, kurwa, niech to minie. Nie da rady. To było zbyt prawdziwe.
– Zajebiste. Kurwa. Klify – wymamrotał, roztrzęsionym głosem, pomiędzy jednym spanikowanym oddechem, a drugim, próbując skoncentrować się na wszystkim poza świadomością, co zobaczy, gdy tylko otworzy oczy.
Powoli wdech...
To nie było prawdziwe, ale jej głos był prawdziwy. Głos, który chyba nigdy wcześniej nie był wobec niego tak łagodny.
Trzymaj cztery sekundy.
Czuł rytm jej oddechu. Spokojny. Opanowany. Taki jak i jego powinien być.
Teraz wydech... i kolejne cztery.
Skupił się na jej dotyku. Na tym, że czuł jak jej palce wsuwają się pomiędzy jego włosy. Jak dłoń schodzi na kark w uspokajającym geście. Jak jej kosmyki łaskoczą mu twarz. Była tutaj. Była prawdziwa. I mówiła, że to minie.
– Jak to robisz? – wydusił z siebie, gdy nieco uspokoiło oddech. Wciąż nie patrzył. Wciąż był przerażony, ale trzymał się jej niczym liny ratunkowej, więc chyba da radę.
Tymczasem wokół nich podwodny ogród dalej kwitł i pysznił się w kolorach, niczym z akwarelowego obrazka, pełen barw i wymyślnych kształtów. Nic tylko brać inspiracje do malowideł.

!omamieni2
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#8
24.07.2024, 14:44  ✶  
To nie był podwodny ogród.
To była iluzja.
Przekonujecie się o tym, gdy próbujecie się ruszyć i omal nie spadacie z klifu - niewidocznego, ale wciąż istniejącego. Oboje wykonajcie test na aktywność fizyczną (1 rzut na postać), w przypadku sukcesu rzucacie kością !omamieniaf, w przypadku gdy komuś nie wyjdzie, w kolejnej turze - !omamieniaf2
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#9
24.07.2024, 14:44  ✶  
Postanowiliście oddalić się od reszty i odpocząć na klifach. W pewnym momencie...
...waszych uszu dobiegła pieśń.
Dobiegała z morza, spomiędzy fal i oczarowała was melodią, choć nie potrafiliście zrozumieć słów. Dopiero po chwili otrząsnęliście się na tyle, by zrozumieć, że świat wokół was się zmienia. Że nie znajdujecie się już na klifach, a... pod wodą, w przedziwnym, podwodnym ogrodzie.

W dowolnej chwili, aby ruszyć dalej, rzućcie kością !omamieni2
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#10
26.07.2024, 14:21  ✶  
Wolał siedzieć i przyjmowała to ze spokojem i akceptacją. Mogli siedzieć, najważniejsze było się nie ruszać, jak wtedy gdy czerń wlewała się jej przez gardło, rozrywając płuca. Albo wtedy gdy Alastor zakwitł, jakby już był martwy i tylko zapraszał ją do powolnego wspólnego gnicia, na ucztę kruków i lisów znajdujących ich ciała przy drodze. Nie wolno było się ruszać, bo świat materialny nie stawał się jak ten, jak świat snu. Nie dało się go kształtować, nie dało się przekonać, że tej ściany tu nie było przed momentem. A byli na klifach i choć Millie spojrzała w czerń i słyszała jej wołanie, tak bardzo, bardzo nie chciała by cokolwiek stało się Bazyliszkowi.

Teraz mężczyzna tulił się do niej, jak marynarz do syreny, na moment przed tym gdy podwodna potwora rozwierała paszczę by jednym sprawnym kłapnięciem przetrącić kark i sycić się krwią doprawioną słonością wody przez kolejne dni. Tulił się do niej ufnie, i ufał jej bardziej w tej chwili, niż ona ufała sama sobie i to było dziwne. Zwykle to Mildred trzeba było łapać za łachy, wyciągać ją z gówna, ratować, trzymać włosy nad kiblem, składać po misjach, gdy nie wybierała nudnej drogi a tą najciekawszą. Albo gdy widmo za którym pobiegła nie było prawdziwe...

– Lata praktyki. Z resztą niedawno wypuścili mnie z wariatkowa, nie pamiętasz? – zaśmiała się, jej serce biło miarowo mając przy sobie wrażliwe ucho przerażonego mężczyzny. Był słaby, a słabością należało gardzić. Sen był dla słabych. Śmierć była dla słabych. Tylko służba i czujność, tylko parcie przed siebie, bez przerwy, bez wytchnienia, bez pochylenia się nad łzami, które płynęły alkoholową rzeką, bo tylko wódka pozwalała w końcu odpuścić i poczuć jak chujowo się człowiek czuł sam ze sobą.

Nie przestawała go głaskać, tak jak zawsze pomagało to jej, po śmierci matki, jak dotyk pozwalał znaleźć uziemienie, pozwalał zamknąć oczy i zapominać o demonach wychodzących spod łóżka.

– Dawno, dawno temu, na dalekim karaibskim morzu żyła sobie syrena. Zakochała się bardzo w księciu, którego uratowała, gdy ten wpadł do morza ze swojego statku podczas sztormu. Zakochała się, ale bardzo nie wiedziała co z tym zrobić, więc poszła do wiedźmy i poprosiła ją, żeby wyczarowała ogród, w którym ona i książę mogli by się spotkać. W którym ona i książę mogliby porozmawiać choć oboje byli od siebie bardzo bardzo różni. Książę był bogaty i.. oczywiście nie umiał oddychać pod wodą, a syrenka była... była tylko syrenką i nawet jeśli jej głowa wystawała nad wodą, to niemal od razu było widać, że ma ogon i nikt z ludzi nie byłby zainteresowany wiesz... nie poruchasz z kimś kto nie ma nóg, co nie? – Włosy się nie unosiły, a powietrze pachniało morzem i wodą, ale w ruchu, w wietrze, który ją lizał wieczorną bryzą. Drapała skalp przyjaciela oby Brenna potem nie chciała uciąć jej tej ręki i opowiadała dalej, zabierając czas i lęk, tak jak jej był zabierany, z biegiem lat coraz rzadziej. – No i ta wiedźma powiedziała: dobra spoko, ogarnę ten ogród, ale musisz mi coś dać w zamian. Syrenka nie miała zbyt wiele, więc oddała swój głos. Bo w sumie i tak nie była w stanie powiedzieć zbyt wiele przy księciu, a wierzyła, że pięknem ogrodu będzie w stanie go przekonać, żeby sam został syreną. Głupia była, co nie? – głos na moment zadrżał Millie, gdy tak patrzyła przed siebie na wijące się kształty, na barwne ławice, na mieniące się złociście zatopione skarby. Ale była tu z nim i tak się składało, że czasem opowiadali sobie o tym jak mają przejebane w życiu. To chyba był taki moment, nawet jeśli senna opowieść miała być tylko dodatkiem.

To minie

Przełknęła ślinę tuląc go do siebie mocniej.
– Kim byś był w takiej opowieści? Pewnie księciem co? Też nie chciałbyś się bzykać ze śmierdzącą rybą, nawet jak ma niezłe cycki? – spróbowała zażartować.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (311), Millie Moody (3151), Basilius Prewett (3374)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa