Wyszli tą samą drogą — on przodem, ona za nim — choć oboje nieco bardziej chwiejnym krokiem i oboje ciężsi o coś niewerbalnego, co zawisło między nimi niczym całun. Logan, skoncentrowany wyłącznie na mającej zostać zawartej przysiędze i nowym zadaniu, nie skupiał się na niczym innym; choć coś jeszcze z pewnością było. Ale cała reszta zdawała się być w tym momencie tylko niewiele znaczącym tłem.
Uśmiechnął się krzywo na dźwięk jej przytyku i posłał ten grymas gdzieś w przestrzeń przed sobą, nie odwróciwszy się w stronę Astorii. Nie chciał, żeby zauważyła w jego oczach cokolwiek, co w chwili obniżonej czujności mogło się w nich pojawić i wyjawić jej więcej niż byłby zdolny powiedzieć na głos. Dawno już nie odwiedzał rodzinnej posiadłości, uprzytomniło mu to nieprzyjemnie wspomnienie kontrowersyjnych ozdób wzbudzających wiele plotek wśród reszty rodzin należących do Skorowidza. Dawno już wyparł ze swojej świadomości — mimo że wciąż dumne tytułował się tym nazwiskiem — że jest potomkiem jednych z Borginów.
To był niebezpieczny obszar świadomości, na który lepiej było się nie zapuszczać zbyt daleko, szczególnie pod wpływem.
Dlatego Logan odepchnął od siebie te myśli i skupił się na Astorii, której wyraźnie się nudziło albo pod wpływem whisky poczuła naglącą potrzebę konwersacji.
— Mówiłem przecież, że to zaufany człowiek — odparł z nutą irytacji w głosie, kładąc szczególny nacisk na to jedno słowo, które w jego ustach brzmiało niczym parodia tak wzniosłego uczucia. Kolejne natarczywe pytania chamsko i bezceremonialnie zignorował, ale chwilę później zatrzymał się przed wąskimi drzwiami prowadzącymi na dziedziniec na tyłach wysokich, obskurnych nawet w ciemnościach kamienic. — Jesteśmy na miejscu. — Z tymi słowami odwrócił się w stronę Astorii.
Wtedy się zawahał. Spojrzał jej głęboko w oczy. Przez chwilę wydawało mu się, że dotknie jej twarzy, przesunie opuszkami palców po chłodnym policzku. Niemal czuł jej ciepło ponownie promieniujące pod swoimi palcami i tylko twarde szkło oraz kanciasty kontur butelki trzymanej w dłoni kotwiczył go w rzeczywistości, gdzie nie było miejsca na takie czułości. Nie powinien był pić tak szybko; przeszyło go przerażenie, że zaraz ją pocałuje. W samym środku deszczowej nocy, stojąc na chodniku u progu domu Gwaranta przysięgi mającej wiązać ich nadgarstki niewidzialną nicią do końca życia. Wtedy zrozumiał coś, co go otrzeźwiło.
Astoria jest ważniejsza niż coś tak przyziemnego.
Nie mógł tego po prostu przekreślać chwilą słabości dla irracjonalnego pragnienia.
— Przodem — szepnął i tym sposobem wyrwał się do reszty z nostalgii, w jaką wpadł na długie sekundy pod wpływem spojrzenia jej w oczy i znalezienia tam czegoś, co doskonale w nim rezonowało.
Nacisnął na klamkę i po chwili oboje zniknęli w ciemnych czeluściach wysokiego, śmierdzącego stęchlizną korytarza.
just wanna bury them