adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III
—23-24/08/1972—
Anglia, Londyn
Erik Longbottom & Anthony Shafiq
![[Obrazek: ZGbaHkK.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=ZGbaHkK.png)
O, nie mów, że me serce fałsz odwrócił,
Choć płomień zdawał się w rozłące gasnąć.
Prędzej bym siebie samego porzucił
Niż skrytą w piersi twej mą duszę własną.
To dom miłości mej. Jak ktoś zbłąkany,
Chcąc wrócić na czas, musi drogi szukać,
Tak i ja wracam. Czas nie przyniósł zmiany:
Przynoszę wodę, by brud z siebie spłukać.
Nie uwierz nigdy – choć wszystkie słabości
Krwi ludzkiej moją naturę ogarną –
Że niedorzeczność w niej taka zagości,
By tyle dobra mogła oddać darmo.
Bowiem w tym całym rozległym wszechświecie
Ty jeden, różo ma, istniejesz przecie.
![[Obrazek: ZGbaHkK.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=ZGbaHkK.png)
O, nie mów, że me serce fałsz odwrócił,
Choć płomień zdawał się w rozłące gasnąć.
Prędzej bym siebie samego porzucił
Niż skrytą w piersi twej mą duszę własną.
To dom miłości mej. Jak ktoś zbłąkany,
Chcąc wrócić na czas, musi drogi szukać,
Tak i ja wracam. Czas nie przyniósł zmiany:
Przynoszę wodę, by brud z siebie spłukać.
Nie uwierz nigdy – choć wszystkie słabości
Krwi ludzkiej moją naturę ogarną –
Że niedorzeczność w niej taka zagości,
By tyle dobra mogła oddać darmo.
Bowiem w tym całym rozległym wszechświecie
Ty jeden, różo ma, istniejesz przecie.
Był tu już. Razem powrócili z teatru, razem wspięli się po eleganckiej klatce schodowej, która teraz naznaczona była brudem ich powolnych, nieregularnych kroków. Razem przekroczyli próg, prowadzący do przestronnej bieli, pokoju dziennego w którym zwykle większość interesantów była podejmowana, z niewielkim sekretarzykiem przy wejściu, który teraz zamknięty odpoczywał nocą, tak jak być powinno. Razem podeszli do ostatnich drzwi długiego holu, prowadzących do sypialni gospodarza i tam się rozstali wobec rzeczy, które musiały zostać uczynione.
Gdy Erik powrócił, było już po północy. Otworzył drzwi bez problemu kluczem, który zawczasu dostał od Anthony'ego. W białych przestrzeniach dostrzegł plik dokumentów pozostawionych przez lekarza, który miał dokonać zapisu efektów niedawnej przemocy. Jeśli tylko chciał choćby rzucić okiem w nie tak słabym świetle ulicznym docierającym tu przez niezasłonięte okna, mógł dowiedzieć się, że obrażenia choć rozległe, nie są zagrażające życiu, a rozcięcie na twarzy ściągnięte zostało trzema magicznymi szwami. Mógł odcyfrować nazwisko lekarza, który taką opinię wystawił, mógł to wszystko zrobić w nieco przytłaczającej ciszy wibrującej w mieszkaniu, które choć wpuszczało światło z ulicy, najwidoczniej nie przepuszczało ani jednego dźwięku.
Jeśli tylko podążył wzdłuż holu do drzwi przy których widzieli się po raz ostatni, jego oczom nie umknęło światło dobywające się spod dolnej szpary. Migoczący płomień marnym był wskazaniem drogi, zwłaszcza stłumiony drewnianą powierzchnią, pozostawał jednak cichym zaproszeniem, skłaniającym do wypełnienia niemego zapewnienia sprzed kilku godzin.
Sypialnia Anthony'ego nie różniła się znacznie od tej, którą przed miesiącem Erik miał szansę widzieć w Little Hangleton. Nie strzegł jej smok, brak było tu fortepianu, a ściany zamiast czarni, otulały głębią spokoju ultramaryny. Wystrój jednak podążał za podobną myślą – ściana z kominkiem, w którym teraz dogasały drwa, regały uginające się od ksiąg, gdzieniegdzie stały figurki smoków strzegących gospodarza. Pojedyncze drzwi prowadziły najpewniej do prywatnej łazienki, okna zasłaniały ciężkie story, a wkoło pachniało bibliotecznym kurzem, kadzidłem z dominującą nutą bursztynu i żywicy. Głównym meblem tego pomieszczenia pozostawało łóżko, równie wielkie jak to w letniej rezydencji. Przy wezgłowiu na złocistej tacy stały poustawiane pozostawione przez magimedyka eliksiry, w tym kilka pustych butelek. Górowała nad nimi karafka z wodą i towarzysząca jej osamotniona, pojedyncza kryształowa szklanka. Przy brzegu, wcale nie na środku, spał i on. Pozbawiony kurzu, krwi, pozostawiony samemu sobie na czas rekonwalescencji.
Być może pojawiła się pokusa, aby pozostawić tę spokojną scenę nienaruszoną. Wycofać się i dać przestrzeń leczniczej magii, by robiła swoje. Nim jednak decyzja miałaby być podjęta, przestrzeń wypełniło ciche westchnienie ulgi, z dołączającym doń szelestem ruchu pod materią przykrywającej ciało pościeli.
– To była piękna katastrofa, nie sądzisz? – zapytał miękko z głową odwróconą ku niemu. Oczy miał przymrużone, uśmiechał się tylko połową twarzy, by nie naciągać lekko opuchniętej wargi. Zaspany, obolały, a jednak wciąż, wrażliwy na obecność drugiego, sięgnął do kołdry, jakby zamierzał wstać. Skrzywił się jednak z bólu i opadł bezładnie na powrót do łóżka. W jego oddechu znać było kłębiącą się frustrację, która niestety również z braku sił, nie miała szansy wybrzmieć w pełni.
Gdy Erik powrócił, było już po północy. Otworzył drzwi bez problemu kluczem, który zawczasu dostał od Anthony'ego. W białych przestrzeniach dostrzegł plik dokumentów pozostawionych przez lekarza, który miał dokonać zapisu efektów niedawnej przemocy. Jeśli tylko chciał choćby rzucić okiem w nie tak słabym świetle ulicznym docierającym tu przez niezasłonięte okna, mógł dowiedzieć się, że obrażenia choć rozległe, nie są zagrażające życiu, a rozcięcie na twarzy ściągnięte zostało trzema magicznymi szwami. Mógł odcyfrować nazwisko lekarza, który taką opinię wystawił, mógł to wszystko zrobić w nieco przytłaczającej ciszy wibrującej w mieszkaniu, które choć wpuszczało światło z ulicy, najwidoczniej nie przepuszczało ani jednego dźwięku.
Jeśli tylko podążył wzdłuż holu do drzwi przy których widzieli się po raz ostatni, jego oczom nie umknęło światło dobywające się spod dolnej szpary. Migoczący płomień marnym był wskazaniem drogi, zwłaszcza stłumiony drewnianą powierzchnią, pozostawał jednak cichym zaproszeniem, skłaniającym do wypełnienia niemego zapewnienia sprzed kilku godzin.
Sypialnia Anthony'ego nie różniła się znacznie od tej, którą przed miesiącem Erik miał szansę widzieć w Little Hangleton. Nie strzegł jej smok, brak było tu fortepianu, a ściany zamiast czarni, otulały głębią spokoju ultramaryny. Wystrój jednak podążał za podobną myślą – ściana z kominkiem, w którym teraz dogasały drwa, regały uginające się od ksiąg, gdzieniegdzie stały figurki smoków strzegących gospodarza. Pojedyncze drzwi prowadziły najpewniej do prywatnej łazienki, okna zasłaniały ciężkie story, a wkoło pachniało bibliotecznym kurzem, kadzidłem z dominującą nutą bursztynu i żywicy. Głównym meblem tego pomieszczenia pozostawało łóżko, równie wielkie jak to w letniej rezydencji. Przy wezgłowiu na złocistej tacy stały poustawiane pozostawione przez magimedyka eliksiry, w tym kilka pustych butelek. Górowała nad nimi karafka z wodą i towarzysząca jej osamotniona, pojedyncza kryształowa szklanka. Przy brzegu, wcale nie na środku, spał i on. Pozbawiony kurzu, krwi, pozostawiony samemu sobie na czas rekonwalescencji.
Być może pojawiła się pokusa, aby pozostawić tę spokojną scenę nienaruszoną. Wycofać się i dać przestrzeń leczniczej magii, by robiła swoje. Nim jednak decyzja miałaby być podjęta, przestrzeń wypełniło ciche westchnienie ulgi, z dołączającym doń szelestem ruchu pod materią przykrywającej ciało pościeli.
– To była piękna katastrofa, nie sądzisz? – zapytał miękko z głową odwróconą ku niemu. Oczy miał przymrużone, uśmiechał się tylko połową twarzy, by nie naciągać lekko opuchniętej wargi. Zaspany, obolały, a jednak wciąż, wrażliwy na obecność drugiego, sięgnął do kołdry, jakby zamierzał wstać. Skrzywił się jednak z bólu i opadł bezładnie na powrót do łóżka. W jego oddechu znać było kłębiącą się frustrację, która niestety również z braku sił, nie miała szansy wybrzmieć w pełni.