• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 4 5 6 7 8 … 10 Dalej »
[23-24.08 Erik & Anthony] Choć płomień zdawał się w rozłące gasnąć

[23-24.08 Erik & Anthony] Choć płomień zdawał się w rozłące gasnąć
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#1
26.07.2024, 21:51  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.07.2025, 15:58 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III


—23-24/08/1972—
Anglia, Londyn
Erik Longbottom & Anthony Shafiq
[Obrazek: ZGbaHkK.png]

O, nie mów, że me serce fałsz odwrócił,
Choć płomień zdawał się w rozłące gasnąć.
Prędzej bym siebie samego porzucił
Niż skrytą w piersi twej mą duszę własną.
To dom miłości mej. Jak ktoś zbłąkany,
Chcąc wrócić na czas, musi drogi szukać,
Tak i ja wracam. Czas nie przyniósł zmiany:
Przynoszę wodę, by brud z siebie spłukać.
Nie uwierz nigdy – choć wszystkie słabości
Krwi ludzkiej moją naturę ogarną –
Że niedorzeczność w niej taka zagości,
By tyle dobra mogła oddać darmo.
Bowiem w tym całym rozległym wszechświecie
Ty jeden, różo ma, istniejesz przecie.



Był tu już. Razem powrócili z teatru, razem wspięli się po eleganckiej klatce schodowej, która teraz naznaczona była brudem ich powolnych, nieregularnych kroków. Razem przekroczyli próg, prowadzący do przestronnej bieli, pokoju dziennego w którym zwykle większość interesantów była podejmowana, z niewielkim sekretarzykiem przy wejściu, który teraz zamknięty odpoczywał nocą, tak jak być powinno. Razem podeszli do ostatnich drzwi długiego holu, prowadzących do sypialni gospodarza i tam się rozstali wobec rzeczy, które musiały zostać uczynione.

Gdy Erik powrócił, było już po północy. Otworzył drzwi bez problemu kluczem, który zawczasu dostał od Anthony'ego. W białych przestrzeniach dostrzegł plik dokumentów pozostawionych przez lekarza, który miał dokonać zapisu efektów niedawnej przemocy. Jeśli tylko chciał choćby rzucić okiem w nie tak słabym świetle ulicznym docierającym tu przez niezasłonięte okna, mógł dowiedzieć się, że obrażenia choć rozległe, nie są zagrażające życiu, a rozcięcie na twarzy ściągnięte zostało trzema magicznymi szwami. Mógł odcyfrować nazwisko lekarza, który taką opinię wystawił, mógł to wszystko zrobić w nieco przytłaczającej ciszy wibrującej w mieszkaniu, które choć wpuszczało światło z ulicy, najwidoczniej nie przepuszczało ani jednego dźwięku.

Jeśli tylko podążył wzdłuż holu do drzwi przy których widzieli się po raz ostatni, jego oczom nie umknęło światło dobywające się spod dolnej szpary. Migoczący płomień marnym był wskazaniem drogi, zwłaszcza stłumiony drewnianą powierzchnią, pozostawał jednak cichym zaproszeniem, skłaniającym do wypełnienia niemego zapewnienia sprzed kilku godzin.

Sypialnia Anthony'ego nie różniła się znacznie od tej, którą przed miesiącem Erik miał szansę widzieć w Little Hangleton. Nie strzegł jej smok, brak było tu fortepianu, a ściany zamiast czarni, otulały głębią spokoju ultramaryny. Wystrój jednak podążał za podobną myślą – ściana z kominkiem, w którym teraz dogasały drwa, regały uginające się od ksiąg, gdzieniegdzie stały figurki smoków strzegących gospodarza. Pojedyncze drzwi prowadziły najpewniej do prywatnej łazienki, okna zasłaniały ciężkie story, a wkoło pachniało bibliotecznym kurzem, kadzidłem z dominującą nutą bursztynu i żywicy. Głównym meblem tego pomieszczenia pozostawało łóżko, równie wielkie jak to w letniej rezydencji. Przy wezgłowiu na złocistej tacy stały poustawiane pozostawione przez magimedyka eliksiry, w tym kilka pustych butelek. Górowała nad nimi karafka z wodą i towarzysząca jej osamotniona, pojedyncza kryształowa szklanka. Przy brzegu, wcale nie na środku, spał i on. Pozbawiony kurzu, krwi, pozostawiony samemu sobie na czas rekonwalescencji.

Być może pojawiła się pokusa, aby pozostawić tę spokojną scenę nienaruszoną. Wycofać się i dać przestrzeń leczniczej magii, by robiła swoje. Nim jednak decyzja miałaby być podjęta, przestrzeń wypełniło ciche westchnienie ulgi, z dołączającym doń szelestem ruchu pod materią przykrywającej ciało pościeli.
– To była piękna katastrofa, nie sądzisz? – zapytał miękko z głową odwróconą ku niemu. Oczy miał przymrużone, uśmiechał się tylko połową twarzy, by nie naciągać lekko opuchniętej wargi. Zaspany, obolały, a jednak wciąż, wrażliwy na obecność drugiego, sięgnął do kołdry, jakby zamierzał wstać. Skrzywił się jednak z bólu i opadł bezładnie na powrót do łóżka. W jego oddechu znać było kłębiącą się frustrację, która niestety również z braku sił, nie miała szansy wybrzmieć w pełni.   
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#2
28.07.2024, 23:10  ✶  
Czego jak czego, ale akurat jednej rzeczy Erik Longbottom był tego wieczora pewien w stu procentach: ta noc nie miała tak wyglądać. W najmniejszym stopniu. Wszystko poszło nie tak, pomyślał z niezadowoleniem, wspinając się po kolejnych stopniach kamienicy, starając się przy tym poruszać jak najciszej, co by przypadkiem nie pobudzić sąsiadów Anthony'ego, którzy zapomnieli wyciszyć swoje mieszkania przed odgłosami z zewnątrz. Wizyta w Ministerstwie Magii zajęła mu dłużej, niż zakładał, przez co zdążyła już wybić północ, ale przynajmniej zdołał pozałatwiać wszystkie wstępne prace papierkowe związane z przyjęciem nowego zgłoszenia.

Pokręcił z niedowierzaniem głową, wsuwając podarowany mu przez Shafiqa klucz do dziury, tylko po to, aby zaraz pokiwać z zadowoleniem głową, kiedy zamek wydał z siebie charakterystyczne kliknięcie. Może niedawno przeprowadzono tu remont i dlatego wszystko działało tak płynnie i dobrze? Chociaż to się dzisiaj udało, skomentował, wchodząc do środka i zamykając za sobą główne wejście. Miał nadzieję, że Anthony skończył już rozmowę z lekarzem. Bez tego Brygada Uderzeniowa będzie miała zdecydowanie za mało informacji, a jak dostaną potwierdzenie obdukcji od uzdrowiciela, to może szybciej wezmą się do roboty.

Nie miał zamiaru puścić tego płazem. I wbrew pozorom nie tylko dlatego, że odebrał atak bardzo personalnie, biorąc pod uwagę kto stał się jego ofiarą i w jakim stanie koniec końców skończyło. Chodziło o zasady. I przypomnienie co poniektórym, że wypadałoby zadbać o prawdziwe zabezpieczenia, zamiast wydawać pieniądze na kelnerów i sommelierów, którzy dorabiali sobie podczas premier w teatrze Selwynów. Może nadszedł najwyższy czas, aby Ministerstwo Magii wysłało tam paru urzędników na oficjalną kontrolę? Przeklął pod nosem, zdając sobie sprawę, że po raz kolejny nazwisko byłego kochanka bruździło mu w życiu uczuciowym. Wszedł powoli do sypialni, w pierwszej chwili mając wrażenie, że Anthony zdążył już zasnąć. Podskoczył minimalnie, gdy ten się odezwał.

— Ograniczyłbym się do określenia ''wyszła z tego jedna wielka katastrofa''. Nie było w tym nic pięknego — skomentował twardo, domykając drzwi butem, tylko po to, aby zaraz przywrzeć do nich plecami. Oddychał ciężko, starając się zostawić większość swojego bagażu emocjonalnego na progu pomieszczenia. — Przynajmniej z mojej perspektywy. Chyba że ty masz na to inny pogląd? Albo twój medyk? Ta poraniona twarz musiała go wręcz zachwycić.

Uniósł wymownie brwi, przyglądając się z daleka Antoniuszowi. Najładniejszą rzeczą, jaką zobaczył w tamtej przebieralni i podziemnych tunelach była co najwyżej rama lustra z tym denerwującym amorkiem, który postanowił się rozgadać. Oby zaklęcie uciszające trwało jak najdłużej. Och, jak żałował, że nie będzie w stanie usłyszeć tej wiązanki przekleństw, która wydobędzie się z tych przeklętych usteczek. Erik zaczął poklepywać się nerwowo po kieszeniach, aż sarknął w końcu z niezadowoleniem. Oczywiście, że papierosy i zapalniczka zostały w marynarce, która z kolei czekała na niego w biurach Brygady Uderzeniowej.

— Wszystko załatwione — odezwał się po dłuższej chwili, postanawiając przybliżyć Shafiqowi, co się działo podczas jego nieobecności. — Złożyłem zawiadomienie, przekazałem brygadzistom wszelkie kontakty do Teatru Selwynów, wypisałem własne zeznania dotyczące szczegółów zajścia... Ty też będziesz musiał to zrobić. Spisać je ręcznie albo przyjść do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, kiedy tylko będziesz miał na to siłę.

Przysiadł na skraju ławki znajdującej się w nogach łóżka, aby rozwiązać sznurówki, ściągnąć buty i odstawić je równo na bok. Przesunął się na łoże, przyglądając się z uwagą starszemu czarodziejowi; szukał na jego twarzy dowodu na to, że faktycznie było wszystko w porządku i nie był skazany na długą rekonwalescencję. Kto by pomyślał, że w przededniu wielkiego konfliktu Ministerstwa Magii ze Śmierciożercami, jeden z kluczowych pracowników rządowych mógłby paść ofiarą napaści dwóch prostackich porywaczy?


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#3
29.07.2024, 12:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.07.2024, 10:49 przez Anthony Shafiq.)  
W istocie, bardzo wiele rzeczy zależało od perspektywy. Ulga rozlewająca się po duszy Anthony'ego była wprost proporcjonalna do tłumionego eliksirami rozchodzącego się bólu tak głowy, jak i tułowia. Od lat Shafiq bardzo dbał o to, by przemieszczać się na rogatkach kulturowych zmian, które dopuszczały do głosu czarodziei niepredestynowanych władzy. Mugolak Ministrem Magii, marsze charłaków, rosnące głosy niezadowolenia ze strony czystokrwistych, aż w końcu szumne postulaty Voldemorta i zimna wojna, która skuła kraj swoim mrozem pełnym brutalności i niekończących się podejrzeń. Trzymał się z boku, lawirował, krążył, wił się i tworzył zasłony dymne by odsunąć się od osi konfliktu. A potem, ledwie tydzień temu zdał sobie sprawę, że za sprawą swojego serdecznego przyjaciela, za sprawą drugiej połowy jego własnej duszy, siedzi w samym jego centrum. Perspektywa się zmieniła...

W podziemiach, gdy odzyskał przytomność, był przekonany, że to śmierciożercy, którzy chcą uczynić zeń konia trojańskiego. Łatwy, nieoczywisty cel, strzeżony oklumencją ale nie wtedy, gdy jest nieprzytomny. Poczuł strach, poczuł smak krwi, poczuł echa koszmaru w którym nie tylko wyrżnięto brutalnie wszystkich mieszkańców Warowni, ale też uczyniono z niego bezwolną marionetkę, narzędzie mordu na tych, na których zależało mu najbardziej. On nie chciał się opowiedzieć po żadnej ze stron, ale jego serce zostało złożone w dłonie tych, którzy podjęli już wybór. Oczywiście nie mógł być tego pewien. To, czy przekraczający próg jego domu Erik również bierze udział w całym procederze pozostawało w sferze domysłów. Ale czyż nie widział go od lat jako ucieleśnienia ideałów dobra? A dobru wszak nie zawsze przecież po drodze było z praworządnością. Nie wtedy kiedy młoda krew wrze, a Ministerstwo zawodzi swoimi zachowawczymi krokami.

Perspektywa też sprawiała, że Erik poza lustrem nie widział sam siebie, a zwłaszcza nie widział siebie stalowymi oczyma Anthony'ego. A to właśnie jego osoba wpadająca z wściekłością do ukrytego pomieszczenia, jego święty gniew i później jego pełna troski twarz skanująca oblicze rannego... Jego obecność była czymś bezcennym, nawet wobec doświadczenia grozy i zadanej ciału przemocy. Przez chwilę Anthony zastanawiał się, czy mu o tym powiedzieć, ale zdało się, że zmęczony i sfrustrowany funkcjonariusz poczytałby to jako szyderstwo, lub - nie daj bogowie - założyłby, że Shafiq celowo dał się porwać tylko po to, by poddać go jakiejś chorej próbie, a potem tonąć w zachwytach temu jak jej podołał.

Dzięki eliksirom i interwencji Basiliusa, twarz dyplomaty wyglądała zdecydowanie lepiej, niż gdyby był mugolskim politykiem po podobnych przejściach. Próżno było szukać opuchlizny, magiczne szwy ściągały rozcięcie po lewej stronie czoła, pozostawiając na widoku tylko ciemną czerwienią pionową kreskę. Róż na wardze po prawej zdawał się ledwie zapodzianą szminką, nie zaś otwartym rozcięciem. Wciąż jednak, nienawykły do jakichkolwiek obrażeń, Anthony nie miał siły wstać, głównie przez wzgląd na reperkusje ciosów wyprowadzonych w brzuch, teraz ukryty pod materią yukaty i cienkiej kołdry pokrytej granatem jedwabiu. Ból zelżał, ale przy ruchu dawał niestety o sobie znać. Shafiq spojrzał na zegarek, który pozostawał na złocistej tacce i na moment zawiesił oko na zielonych buteleczkach kalkulując, czy jeszcze jednej by nie wypić. W końcu sięgnął po płynne otępienie zmysłów, gdy Erik podszedł do łóżka i skorzystał z ławeczki.

Longbottom zaczął też mówić i to było cudowne, choć Anthony nie zapamiętał nic z przedstawianych treści, zatopiony w cieple jego głosu, w miękko układanej intonacji kolejnych zdań. To niby był tak prosty gest: zdjęcie butów, przycupnięcie na skraju łóżku obok... Jak wtedy gdy siadają razem do stołu, gdy Erik podkrada mu ciastko z talerza, gdy ilość małych liścików między piętrami Ministerstwa wzrosła na nowo otworzonym szlaku... Jak wtedy gdy jeden drugiego trąci na spacerze barkiem widząc, że rozmowa zeszła ku smutkom i tajemnicom, których jeszcze nie mogli przed sobą zdradzić... Nie minął miesiąc, ale dla Anthony'ego Erik wrósł w jego życiową przestrzeń, jakby był w niej od zawsze. Jakby normalnym był widok jego zmęczenia po załatwianiu formalności w biurze, widok zdejmowanych w sypialni butów i otwieranie wspólnego wieczoru, bez względu na to, czy praca podyktowała tę inaugurację jeszcze przed, czy dużo po zachodzie słońca. To brak Erika po zmroku we wspólnej przestrzeni był dziwny i niekomfortowy. To samotny wieczór z książką i winem był aberracją, nawet jeśli to mogłaby być dopiero druga wspólna noc w tym nowym, choć trochę starym układzie.

Perspektywa, zmieniała wszystko.

Przełożył buteleczkę z eliksirem do dłoni od wewnętrznej stronie łóżka tylko po to, by drugą, już wolną, spróbować sięgnąć po rękę swojego gościa, by móc nie tylko go usłyszeć, ale też poczuć.

– Lubię to uczucie gdy... – zaczął, ale umilkł od razu, czując znów napływ słów, które może przesłoniły by sens tego, co chciał aby było usłyszane. Przełknął ślinę uśmiechając się trochę szerzej, w niezręczności, choć wciąż było to tylko pół uśmiechu częścią warg pozbawioną uszkodzenia.  – Lubię, gdy jesteś obok. – Odetchnął głęboko tym jednym zdaniem, które w żadnej mierze nie stanowiło reprezentacji uczuć, które za nim stały, całej gamy oczekiwań, napięć, tęsknot, lęków przesłoniętych jasną łuną nadziei.

– Przepraszam Erik. Powinienem... Powinniśmy od razu iść na łódź. Niepotrzebnie zgodziłem się na spektakl, a potem zupełnie już niepotrzebnie przyjąłem tę i tak podejrzaną propozycję... Nie chciałem dokładać Ci zmartwień – mówił cicho i powoli, kciukiem niespiesznie gładząc trzymane przez siebie palce, z wyczuciem jakim pieściłby klawisze fortepianu kością słoniową przyobleczone. Potem jednak, może też po to by ukryć własne rozgoryczenie i poczucie winy, podjął nieco lżejszym tonem: – Chcesz się czegoś napić? Pod gablotą w kącie jest barek, ja... ja już mam swojego zielonego drinka, jakby co. – Zakołysał fiolką z pozostawionym przez Basiliusa eliksirem, momentalnie żałując swojej propozycji, bo jeśli Erik by ją przyjął, to znaczyłoby, że znów dystans między nimi by się zwiększył, a on przed kilkoma godzinami mówił dokładnie to co myślał: pięć kroków, to o pięć za dużo...

viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#4
29.07.2024, 23:55  ✶  
Toretycznie mógł podejrzewać, że za całym porwaniem stali Śmierciożercy, tak jako pracownik Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów oraz członek Zakonu Feniksa zdążył się już jako tako zaznajomić z ich typowymi strategiami. I niezbyt mu to pasowało do sytuacji w Teatrze Selwynów. Czarnoksiężnikom Voldemorta można było wiele zarzucić, ale od osób odpowiedzialnych za ataki i porwania na ulicach... Nie oczekiwał wyczucia czy chęci krycia się ze swoimi działaniami. Zwłaszcza jeśli zakładały one wymuszenie czegoś na innej jednostce.

Bądź co bądź, jeszcze parę lat temu ta zgraja zamaskowanych przestępców potrafiła dosłownie wyciągnąć ludzi na środek ulicy, aby sąsiedzi mogli się przekonać, co się dzieje, kiedy nabruździ się w ich planach lub po prostu krzywo się na nich spojrzy. W ten sposób zniechęcali ludzi do reagowania i współpracy z organami bezpieczeństwa. Nikt nie chciał wylądować na celowniku. Z drugiej strony, to równie dobrze mogli być jacyś naśladowcy, pomyślał, bo i tych było pełne. Domorosłych czystokrwistych, którym marzyła się chwila chwały i zastrzyk adrenaliny, bo mogli poudawać tych gości, o których pisano w gazetach. Wyładować się. Zazwyczaj na słabszych od siebie.

Westchnął ciężko. Cieszył się, że to już było za nimi. Przynajmniej w jakimś stopniu. Obsługa teatru została zaalarmowana. Brygada Uderzeniowa powiadomiona. Anthony odbył sesję ze swoim zaufanym uzdrowicielem, który dostarczył mu potrzebne leki. Zrobili, co mogli, aby naprostować tę sytuację bez natychmiastowego rzucenia się w pościg za porywaczami. Ech, gdyby tylko Erik był wówczas bardziej skupiony. Gdyby splótł silniejsze zaklęcie, które odebrałoby przytomność obu napastnikom i pozwoliło na szybkie spacyfikowanie ich... Pokręcił powoli głową.

— A już myślałem, że powiesz: Lubię to uczucie, gdy po pobiciu w podziemiach teatru mogę wylegiwać się do woli naszprycowany eliksirami uzdrawiającymi. Nie ma drugiego takiego doświadczenia na tej ziemi, Eriku! Koniecznie musisz spróbować! — odparł z wyraźną nutą sarkazmu w głosie, wsuwając palce do dłoni Anthony'ego. Zerknął na niego. — Wybacz, że przyszedłem tak późno. Myślałem, że to krócej zajmie, ale wolałem załatwić teraz, ile tylko mogłem, żeby jutro nie robić kolejnej burzy w biurze. Dopilnuję, żeby zaczęli ich szukać.

Pozwolił Antoniuszowi mówić, bo... Czemu miałby mu tego zabraniać? Jakby na to nie patrzeć, przeżył tego wieczora dużo większy stres niż on. Też zasługiwał na to, aby ktoś go wysłuchał. Ktoś inny niż lekarz. Ktoś, kto też ten był. Ktoś, komu na nim zależało. Chociaż dalej siedział na skraju łóżka, tak przysunął się bliżej mężczyzny, co by ten nie musiał nadwyrężać zbytnio ręki. Powinien odpoczywać. Kto wie, jak będzie wyglądała sytuacja z nagłym urlopem, nawet jeśli ograniczy się on tylko do kilku dni nieobecności w biurze?

— Przestań. Nie dziwi mnie, że przyjąłeś ich ofertę. — Uśmiechnął się krzywo, chociaż ze świecą było zukać na jego twarzy jakichkolwiek oznak irytacji tą decyzją. Obecne tam było tylko zmęczenie i zmartwienie. — Zawsze byłeś bardzo... zaangażowany we wszelkiego rodzaju występy artystyczne. Po Włochach, Azji i Skandynawii naprawdę nie było to dla mnie duże zaskoczenie. Chociaż dalej utrzymuję, że nie wyszedłbym tam z tobą. Pod żadnym warunkiem.

Na informację o barku w sypialni, skinął głową i odszedł na moment, aby zaraz znowu wrócić na miejsce - tym razem z butelką whisky i szklanką. Na razie jednak odłożył oba naczynia na drugą stronę łóżka, bliżej poduszek, co by przypadkiem ich nie stłukli, wiercąc się na łóżku.

— Co powiedział medyk? — spytał, bo nie miał okazji przejrzeć pozostawionej notki. — To znaczy... Zakładam, że nie jest tragicznie, skoro nie wysłał cię od razu na oddział w Szpitalu św. Munga. Więc chyba będziesz żył. Musisz żyć.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#5
30.07.2024, 10:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.08.2024, 07:24 przez Anthony Shafiq.)  
Anthony, jak przystało na osobę z wyższych sfer, która żyje w swojej bardzo wygodnej, złotej bańce dedykowanej czystokrwistym i bogatym, nie znała typowych strategii tej konkretnej grupy terrorystycznej, ani żadnej innej. Ataki wtopiły się w pewien sposób w krajobraz ulic, tragiczne historie jednostek stawały się tylko statystyką kolejnych comiesięcznych raportów. Tak długo, jak nie był to cios wymierzony w któregoś z zagranicznych dyplomatów lub jego pracowników, tak długo nie obchodził Shafiqa. Nie mieli o tym zbytnio okazji rozmawiać, ich kontakt urwał się niedługo po ogłoszeniu postulatów Voldemorta, ale też i wcześniej Anthony unikał tematów politycznych i wprost mówiących o światopoglądzie. Jego działania mówiły co prawda całkiem sporo i było w tym dużo zaufania z jego strony, że podróżując po świecie nie odsłaniał przed Erikiem tylko dóbr i walorów magicznych kultur, ale częstokroć zabierał go na mugolskie przedstawienia, do mugolskich muzeów czy zabytków. To nie była moda na zakładanie jeansów, nie było w tym też fascynowania się technologią, ale niemagiczną sztukę, podobnie jak umiejętność wyrobu wina Anthony zdawał się stawiać wyżej, od dokonań magów, przynajmniej w tych dwóch dziedzinach. Z drugiej strony nie miało to żadnego przełożenia, gdy wracali do kraju. Między wronami, mężczyzna krakał jak one.

Wracając jednak do taktyk, ataki na ludzi poprzez wyciąganie ich z domu i linczowanie za pomoc magipolicji były prymitywne, ale też... nieskuteczne w wymiarze globalnym. Wojna trwała i nie widać było przesilenia dla żadnej ze stron. Dopiero atak na sabacie przechylił szalę ku marionetkom kogoś, kto szumnie nazywał siebie lordem nie posiadając najpewniej kawałka ziemi. Lęk Anthony'ego wynikał z faktu, że gdyby on był śmierciożercom, tak właśnie by zrobił. Znalazł słabe ogniowo, magicznie przysposobił je do zadania ciosu i zbierał żniwo podwójnego agenta, który nawet nie chce być agentem. Który nie wie, że nim jest. Może nie było to typowe działania, ale zapytany, zalecałby czujność w tym zakresie, bo sam przez lata bagatelizując tak Voldemorta, jak i jego popleczników, był współodpowiedzialny za obecny stan rzeczy w kraju. To nie była norma, ale co jeśli zaczną właśnie działać inaczej? Szczęśliwie, najczarniejszy scenariusz się nie spełnił, a zapewnienia o rozpoczęciu łowów na oprychów przyjmował z ufnością i ulgą.

– Z przykrością stwierdzam, że jeżeli pobicie w podziemiach teatru jest warunkiem brzegowym do tego, aby móc wylegiwać się do woli obok najbardziej pożądanego kawalera Wielkiej Brytanii, to... chyba będę musiał zdecydowanie zwiększyć swoje zapasy eliksiru wiggenowego – odbił od razu, jak spokojna tafla jeziora mogła być lustrem, jak tafla jeziora, po której może ponieść się echo. Pokiwał jednak głową przecząco na przeprosiny Erika, trochę mocniej na moment zaciskając dłoń na jego palcach. – Nie ma tu nic do wybaczenia. Tylko moja wdzięczność za ratunek, wdzięczność z to, że zająłeś się tą sprawą, że nie musiałem tego robić osobiście, tylko miałem czas, żeby spłukać z siebie ten bród, chwilę odpocząć, dać magii działać.

Wspomnienie ich wypraw, fakt, że Erik przywoływał je dość często w rozmowach, był przyjemnym doświadczeniem. Kiedy zerwali ze sobą kontakt, Anthony bardzo wyrzucał sobie, że być może rozrywki, które dla nich planował, atrakcje i punkty konieczne do odhaczenia, do zobaczenia, do posmakowania... że to wszystko nie zapisało się trwale w umyśle młodego Longbottoma, który być może też przez wychowanie i przywiązanie do rodzinnej ziemi lubił po prostu to co znane i bliskie, tak geograficznie, jak znaczeniowo. Wyrzucał to sobie wtedy, ale teraz, gdy rozmawiali tak regularnie, prowadził nieoficjalną statystykę do czego Erik wracał najchętniej. Więc może Włochy... może dałby się namówić zimą na mały skok na Sycylię? A może chciałby znów zanurzyć się w termach, zanurzyć we wspomnieniach pierwszego pocałunku skradzionego na ulicy gwiazd przed rozciągającą się pod nimi panoramą śpiącego miasteczka?

Tymi myślami osłodził sobie chwilową niedogodność, którą było skorzystanie przez Longbottoma z zaproszenia do eksploracji barku. Anthony wlał w siebie swój własny "drink", sapnął w niezadowoleniu na jego goryczkowaty posmak i odstawił pustą fiolkę, czując rozchodzące się ciepło po klatce piersiowej biegnące w dół, do zakwitłych siniaków, by otoczyć je należytą opieką.

– Jak na kogoś, kto pierwszy się wyrwał na scenę minionego świątecznego jarmarku, jesteś bardzo kategoryczny w swojej deklaracji. Chodzi Ci o miejsce, czy rodzaj aktywności? – A może osobę, która prosi? – zdanie pojawiło się w głowie, ale stłumił je równie szybko, nie chcąc dawać tej nocy upustu swojej zazdrości. Było to wciąż nowe uczucie do eksploracji i był nim tak zaciekawiony, jak zdegustowany. Obawiał się również, że jeśli zacznie mówić w tym temacie, w tym kierunku i kolorze, to nie przestanie... Zamiast tego przesunął się nieco bliżej centrum łóżka, robiąc więcej miejsca dla powracającego ku niemu Erika.

Nie skomentował położonych obok siebie szkieł, skupiony absolutnie i całkowicie na swoim rozmówcy, który znów znalazł się obok. Rozmówcy, który nomen omen znów coś mówił, ale słowa ponownie rozmywały się w ciepłą kołdrę, przyjemną melodię, która mogłaby trwać aż do świtu. Leżący tym razem nie ograniczył się w kontakcie do samej dłoni. Przez ostatnie tygodnie bardzo się pilnował, strzegł granic, które sobie wyznaczyli na początku sierpnia. Widząc, że Erik nie garnie się do niego tak jak kiedyś, nawet gdy byli sami, czując, że spina się niemal przy każdym kontakcie fizycznym, nie chciał wymuszać na nim żadnych dodatkowych kroków. Anthony przyjął z pokorą ofiarowaną mu przestrzeń, interpretując ograniczenia, jako potrzeby pokaleczonego serca, będącego w żałobie za kim innym. Teraz jednak był bardzo samolubny w swojej tęsknocie, może trochę też usprawiedliwiał się swoim stanem, gdy podciągnął się ku niemu i wślizgnął tułowiem na uda, czyniąc z nich swoją poduszkę. Przekręcił się na bok oplatając Erika zachłannie, ręką na której leżał nurkując pod marynarką, tak by złożyć płasko pod nią dłoń, między bielą a czernią, wprost na gorących, pochylonych ku niemu plecach. Blisko mu było teraz do węża układającego się na ciepłej skale, szukającego komfortu w przyjemnym rozlokowaniu ciała, dostosowania go do nieregularnego podłoża. Ciężkie powieki opadły, twarz rozluźniła się w błogości, którą niosła bliskość, ale też działanie kolejnego przeciwbólowego eliksiru.

– Muszę? – zapytał rozleniwiony, trochę jak dziecko, któremu ciotka nakazała natychmiast wstać i przygotować się do lekcji. A może był wciąż spragniony jego słów, argumentów, które przy tej okazji mogłyby się pojawiać, choć uścisk w zupełności mu wystarczył do tego, aby uczynić ten wieczór zdecydowanie znośniejszym. – Żebra, organy całe, siniaki zejdą na dniach. Wyglądało to źle, ale... jak sam mówisz, na tyle dobrze, że mogłem zostać tutaj – dodał mimo wszystko, nie chcąc trzymać go w niepewności. Może i miał tendencje do dramatyzowania, ale niekoniecznie w chwilach, kiedy odpowiadał na realne zmartwienie bliskiej mu osoby.


viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#6
01.08.2024, 00:00  ✶  
Może Erik powinien się cieszyć, że Anthony nie miał jeszcze zbytnio do czynienia z machinacjami Śmierciożerców. Sojuszników Ministerstwa Magii i Albusa Dumbledore'a można było znaleźć w najróżniejszych miejscach, a więc nie można było wykluczyć, że sympatycy Czarnego Pana też nie kryli się po kątach, uważając, żeby przypadkiem nie obnosić się za mocno ze swoimi poglądami. Im dłużej Shafiq utrzymywał neutralność, tym było lepiej dla niego. Nie tylko wygodniej, ale i bezpieczniej. Bądź co bądź, nie był szeregowym urzędnikiem, a piastował dosyć ważną rolę w swoim departamencie. Ktoś musiał podtrzymywać pozory normalnego funkcjonowania rządu.

— Ohohohoho, mnie w tego nie wciągaj! — ostrzegł z zaczepną nutką w głosie, unosząc wymownie palec wskazujący w górę. — Może ty jesteś najbardziej poszkodowany, ale ja też jestem ofiarą. — Przesunął spojrzenie w bok, aby spojrzeć prosto na mężczyznę. Ścisnął mocniej jego dłoń. — W pierwszej chwili chciałem po prostu wrócić na widownię. Myślałem, że się teleportowałeś. Że to jakiś żart. Nie wiem, co by się stało tam na dole, gdybyśmy... Gdybyśmy się mniej znali.

I tak będziesz musiał tam dać coś od siebie, odpowiedział bezgłośnie Erik, kiwając powoli głową na tłumaczenia Anthony'ego. Może nie zależało mu na rozgłosie i plotkach związanych z atakiem, ale Longbottom nie zamierzał pozwolić mu tak po prostu o tym zapomnieć po kilku godzinach. Musieli znaleźć tych ludzi i doprowadzić pod oblicze sprawiedliwości. Chyba, że zaczną stawiać agresywny opór. Wówczas możliwe, że trzeba będzie ich tam zanieść.

— Wolę przebywać na widowni tego teatru niż na jego deskach — odparł sucho, odpowiadając w ten sposób na pytanie bez zbytniego wdawania się w szczegóły. Wystarczyło, że jego przeszłość z Laurencem namieszała mu w życiu przed paroma tygodniami. Nie miał zamiaru jeszcze wyciągać tej kwestii na światło dzienne, gdy pobity Anthony leżał pod kołdrą i ledwo mógł się ruszać. — A może w tym wypadku po prostu szukałem wymówki, żeby móc uwiecznić twoje wygłupy sceniczne na zdjęciach, aby potem móc je wyciągać w najmniej odpowiednich momentach. Na pewno kręcił się tam jakiś przekupny fotograf.

Z niemałym trudem powstrzymał się przed wystawieniem języka, aby dodatkowo podkreślić żartobliwy charakter swych słów. Może gdyby byli za granicą czułby się pewniej. Poza Wielką Brytanią zawsze czuli się pewniej, jakby wraz ze skokiem na kontynent zostawiali w tyle wszystkie zobowiązania, zasady, tytuły i obowiązki. Owszem, dalej byli w pracy, ale w chwilach wolnych... Byli tylko Erikiem i Anthonym. I pozwalali sobie wówczas na rzeczy, na które te parę lat temu raczej po prostu nie znaleźliby miejsca w swojej codzienności.

Tęsknił za tym. I chyba dlatego tak ciężko było mu jednocześnie odnawiać kontakt ze starszym czarodziejem i trzymać emocje na wodzy z obawy o konsekwencje własnych działań. Teraz jednak nie musiał się już tego obawiać. Przynajmniej nie w tak dużym stopniu. Bądź co bądź, od zerwania rytuału w Szpitalu św. Munga minęło już parę dni i nic nie zapowiadało, aby ten miał się na nowo wybudzić ze snu. Wszystko wróciło do normy. A jednak Longbottom dalej tkwił w okresie pełnym zmian i roszad.

— Byłbym wielce zawiedziony, gdybyś zdecydował się odejść z tego świata bez uprzedzenia. I bez mojego wyraźnego pozwolenia — przyznał ciepłym głosem, wiercąc się nieco na łóżku i napierając plecami na dłoń mężczyzny, jakby zachęcał go w ten sposób do kontaktu. — Wiem, że moja rodzina jest szalenie utalentowana, ale pragnę zauważyć, że akurat z duchami i zaświatami mamy niewiele wspólnego. Byłoby niesamowicie trudno dotrzymać ci wtedy tempa, czy nawet skrócić dystans o mniej niż te nasze pięć kroków, nie sądzisz?

Uśmiechnął się do niego szelmowsko, wypuszczając powoli powietrze przez nos. Dobry Merlinie, jak bardzo się cieszył, że był cały i zdrowy. Względnie.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#7
01.08.2024, 21:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.08.2024, 07:11 przez Anthony Shafiq.)  
Erik był bardzo łaskawy w założeniu, że Anthony, czystokrwisty dyplomata z przyjemnie antymugolackiej rodziny, o szerokich wpływach a przez to i możliwościach przeróżnych działań nie do końca legalnych, nie ma nic ze śmierciożercami wspólnego. Nawet bratnia dusza Shafiqa obawiała się tego, obawiała się mroku i pragnienia władzy, które współdzielili w przymierzu cisowej, czarnoksięskiej różdżki w której biło jedno smocze serce. Anthony był jednak konformistą i odpowiadało mu życie tak jak płynęło. Teraz patrząc wstecz, dojrzewała w nim ta świadomość, że pomagał terrorystom, choć nie była to pomoc świadoma. Bo czy jego działania od dziesięciu lat nie sprzyjały temu ugrupowaniu? W mniej lub bardziej bezpośredni sposób... Podżeganie przeciwko Leachowi, aby odsunąć od siebie podejrzenia, tuszowanie części ataków, co bez jego działań mogło wywołać momentalne międzynarodowe sankcje; bagatelizowanie działań śmierciożerców pośród ludzi, którzy mogliby wymóc bardziej zdecydowane działania na rządzie... I w końcu odwracanie oczu, udawanie, że żadnej wojny nie ma, wszak bańka swobody, ekstrawagancji, bańka przyjęć i podróży trwała, na cóż to zmieniać?

To było. Minęło jak słodki, ale nieprawdziwy sen. Morpheus skutecznie zmienił tor myśli Anthony'ego, przynosząc mu zamiast ułudy jawę. Bez detali, bez nazwisk, bez naruszenia w pełni kontraktu tajemnicy, ale chłodny umysł dyplomaty już kalkulował. Na szczęście nie był to temat tej rozmowy, nie myślał już ani o tym, ani o poczuciu winy, które rozrastało się we wciąż wątłej, a teraz dodatkowo obitej piersi. Polityka... jej bagaż, jej ciężar, podobnie jak Erik pozostawił u progu tego pokoju. Podobnie jak Erik potrzebował teraz, zwłaszcza teraz nie myśleć o zagrożeniu, ale o tym, dlaczego w ogóle warto było wziąć udział w tej walce.

– Ofiarą?! – niemalże się zakrztusił z niedowierzania na reakcję Erika. Czasem po prostu nie wiedział, wciąż dał się łapać na jego gierki, na zgrywanie i wodzenie go za nos. Nie żeby nie pozostawał mu w tym dłużny, ale gdy czas niepewny, było to trudne, zwłaszcza gdy otaczali ich ludzie. Zwłaszcza, gdy nie mógł poczuć pewnie trzymającej go ręki, uspokajającej w wymiarze mówiącym Hej, jestem tu. Tak czy inaczej brwi powędrowały w niezrozumieniu ku górze, by ściągnąć się gniewnie, a potem od razu boleśnie, gdy nadmiar wrażeń naciągnął magiczne szwy. Anthony opadł na poduszkę, sapiąc wściekle na te rewelacje.
– Jak mogłeś... przez choćby moment... myśleć, że... Erik... na bogów – zapowietrzył się w zdenerwowaniu. Już to całe wyjście na scenę było za dużym naruszeniem tego wyjątkowego czasu, który został im dany, Anthony jednak liczył, że uda mu się złamać Erika w garderobie, że uda mu się przekupić go koszulą w kratę czy inną siekierą i wyciągnąć razem ze sobą. Niestety, nie starczyło czasu.

– Cóż, jeśli będziesz chciał ze mną iść na jakiekolwiek przedstawienie to pocieszę Cię, że ani widownia, ani scena tego teatru nie będą w żadnej mierze nas interesowały – oświadczył ostentacyjnym, snobistycznym tonem osoby, która od życia wymaga bardzo wiele i aktualnie jest śmiertelnie obrażona na The Globe. Całość jego dąsów przebił jednak ciąg dalszy wypowiedzi towarzysza. Oblizał niespiesznie wargę, wykrzywiając znów twarz w uśmiechu i podejmując zupełnie już innym tonem, tym razem pewniej wchodząc w grę, którą zaoferował mu Erik:
– Nie mów, że wciąż masz mi za złe zachowanie kliszy z Twoją miny z Lammas, gdy obecność jednej z tarcz potraktowałeś jako sugestię gdzie pod żadnym pozorem nie strzelać. – Jakby to miało być, żeby tylko Erik mógł docinać z powodu tego konkursu strzelniczego? Anthony oczywiście blefował, ku wielkiej rozpaczy nie posiadał tak wspaniałego uwiecznienia doskonale pięknej katastrofy drugiego strzału, ale nic to. – Dobrze, że ciotki nie lubowały się nigdy w rodzinnych albumach. Gotów być od nich wyłudzić moje zdjęcie w samej pieluszce i wyciągnąć w najmniej... – zmrużył ślepia, gdy nagle przyszedł mu do głowy pomysł – ... ale w Warowni na pewno macie takie albumy, prawda? – To brzmiało jak wyzwanie. W głowie mimowolnie układał się plan angażujący bardzo mocno Wergiliusza, który w ostatnim czasie dość często zaczął zaglądać do Doliny. W ramach wymiany przepisów oczywiście. Na wypadek gdyby Erik znów zamierzał odwiedzić Little Hangleton oczywiście.

Docierali się. Umysł, do umysłu, potrzeba, do potrzeby, ciało do ciała... Czas wymuszony nieszczęsnym rytuałem dał im przestrzeń na zadbanie o relację w sposób inny, niż zaspokojenie wielomiesięcznego głodu, dał im czas rozmów, czas powolnej degustacji tego, co obojgu było odmawiane, czego sami sobie odmówili sześć lat temu, gdy powrócili z Półwyspu Apenińskiego.
– Och Erik...– westchnął rozczulony, próbując się dźwignąć tak, by głowę wtulić w jego brzuch, tuż nad białym pasem, nogi podwinął tak, by czuć nad kolanami biodro. Było to trochę nieporadne, przyblokowane tak zbolałym mimo wszystko ciałem, jak i brakiem przyzwyczajenia, rutyny pomagającej dopasować istnienie do drugiego istnienia.
– Mówiłem Ci przecież, że nie wybieram się nigdzie. Nie chcę szukać nieba, gdy jesteś tutaj, gdy jesteś obok – wymamrotał cicho, dłoń ukrytą między marynarką a koszulą przesuwając wyżej, iędzu łopatki, dotulając go do siebie, oplatając niczym stary Uroboros oplatający ziemię, a może słońce, skoro kula pewnej fontanny lśniła złociście na całej swojej powierzchni?

viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#8
02.08.2024, 20:50  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.08.2024, 02:17 przez Erik Longbottom.)  
Nie był głupcem. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że całkiem spora liczba czystokrwistych czarodziejów i czarownic mogła wspierać działania Czarnego Pana na terenie kraju. Podejrzenia oparte na stereotypach i konserwatywnej przeszłości co poniektórych rodzin nie były jednak twardymi dowodami. To były jedynie poszlaki. Gdyby każdy równie chętnie wskazywał palcem na sojuszników Śmierciożerców, to konflikt już dawno by się jeszcze bardziej zaognił.

Tajemnica otaczająca tę grupę, podobnie jak Zakon Feniksa była obosiecznym mieczem: musieli w dużej mierze działać na własną rękę, ale też nikt nie był w stanie w stu procentach im niczego udowodnić. Poza tym, jak wiele by nie słyszał o reputacji niektórych rodów, tak nie potrafił sobie wyobrazić co poniektórych znajomych z tych kręgów w tej roli. A już na pewno nie z własnej woli.

— Wiesz, dawno nigdzie razem nie byliśmy — wytłumaczył się z pozoru lekkim tonem. — Skąd miałem wiedzieć, że nie zrobiłeś się bardziej kapryśny od naszego ostatniego spotkania? Albo, że nie zorganizowałeś za moimi plecami jakiejś gry przez którą mielibyśmy spędzić czas jakoś aktywniej niż na widowni?

Poniekąd tak się stało. Gdyby usunąć z historii podziemiach teatru porwanie i dwóch nieznanych napastników, to cała wyprawa byłaby wręcz świetnym materiałem na krótkie opowiadania. Kochankowie rozdzieleni przez los, jeden z nich ląduje w podziemnej krainie, a drugi musi do niej zejść, aby ponownie spotkać się ze swym partnerem. A kto wie, może historia jaka łączyła Antoniusza i Morfeusza i tutaj odcisnęłaby swe piętno? Bądź co bądź, starszy Longbottom znał się całkiem nieźle na kulturze i historii Greków... A ta opowiastka brzmiała nieco, jak mi o Orfeuszu i Eurydyce. W dużym uproszczeniu oczywiście.

— I pomyśleć, że podobno uchodzisz w towarzystwie za kwiat czarodziejskiej socjety. Te wszystkie maniery, ładne słówka, dzielenie się ciekawostkami na świecie... To po prostu jedna wielka zasłona dymna. — sapnął na wieść, że ten zachował zdjęcia z reportażu dotyczącego obchodów Lammas w Londynie. — Z pana jest plotkarz, panie Shafiq. Plotkarz i chamidło. Zupełny brak wyczucia.

Pokręcił teatralnie głową, udając, jak bardzo Anthony stracił w jego oczach tą małą anegdotką na temat pokłosia kiermaszu.

— Gdybyś to ty nie trafił, byłoby to po prostu urocze, ale w moim? To obniża zaufanie wobec służb bezpieczeństwa. Brygady Uderzeniowa... Biuro Aurorów… Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Już nigdy się z tego nie wygrzebiemy. A ty... Ty jeszcze zachowałeś dowody, żeby wyciągać je podczas swoich biesiad i przyjęć kostiumowych. — Westchnął smutno, ocierając policzek z niewidzialnej łezki. — Jeśli szukasz moich zdjęć, to mogę ci po prostu opłacić prenumeratę Czarownicy. Szalenie angażujący materiał.

Po plecach przeszedł mu dreszcz, gdy usłyszał własne imię z ust Anthony'ego. Zmniejszył ucisk wywierany na jego dłoń, aby przenieść rękę na jego nadgarstek, gładząc delikatnie palcami skórę mężczyzny. Zagryzł dolną wargę, gdy czarodziej nie przestawał mówić. Może i sam był całkiem niezłym mówcą, tak chyba daleko mu było do poetyckości, jaką wyróżniała się mowa Shafiqa. Zwłaszcza w takich chwilach.

— A więc oboje mamy szczęścia — przyznał, uśmiechając się do siebie na słowa Antoniusza. — Bo... Ja też się już nigdzie dzisiaj nie wybieram. Chcę tu zostać. Z tobą.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#9
02.08.2024, 23:30  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.08.2024, 14:30 przez Anthony Shafiq.)  
— Masz na myśli grę terenową? — zdziwił się nieco, choć rzeczywiście tego typu rozrywki nie były mu obce. Wręcz przeciwnie, sam przecież ledwie przed miesiącem urządził dla Morpheusa zwiedzanie domu strachów, nie uprzedzając go o dziejącej się zabawie, ale tu jednak rzecz miała się nieco inaczej... — Popraw mnie jeśli się mylę, ale czy nie należysz do tego typu ludzi, którzy jednak wolą znać zasady gry nim wezmą w niej udział? — zapytał całkiem poważnie, choć po chwili rozluźnił się już zupełnie, zdając sobie sprawę, że Erik balansuje znów, na pograniczu groteski i kpiny. Pomyślał o stresie, który ich spotkał tego dnia, o sposobach w jaki rozładowywali napięcie, o tym, jak śmiech pomagał ciału się rozluźnić. Sam wolał się nie śmiać. Nad przeponą miał całkiem spore pole fioletowych piwonii, które przy każdym drżeniu brzucha przypominały, dlaczego to nie jest dobry pomysł. Oblicze mu jednak złagodniało, nie chcąc teraz dociekać na ile Erik był z nim szczery, na ile próbował żartować o swoich błędnych interpretacjach zaistniałej sytuacji. — Tak jak Ci pisałem jakiś czas temu, wiesz... tylko za wcześniejszą zgodą. Nie ważne czy chodzi o ryzykowne zabawy, wcielanie się w role w ramach wyjścia czy, em... czy gdzieś indziej. Poza tym mówiłeś, że marzy Ci się odrobina spokoju w tym mało spokojnym czasie. Wbrew pozorom słucham Cię czasami, nawet jeśli widzisz... dzisiaj okoliczności nie były dla nas zbyt sprzyjające. — Czuł zmęczenie kładące mu się na barkach, ale dawno już nie był przez ową słabość i chęć snu porównywalnie skonflikotwany. Napięcie przyniosło upragnione rozprężenie, skonfrontowanie się ze strachem - nawet jeśli finalnie nie był on porównywalny do tego co zajmowało mu głowę - uwydatniało miękkość wspólnej chwili, czyniąc ją tym słodszą, tym bardziej wrażliwą i piękną.

— Tak sądzisz? Myślisz, że uchodzę za kwiat? — uśmiechnął się szeroko, przekrzywiając głowę, by znaleźć psotne iskierki w oczach obrażającego go Erika. Wsłuchiwał się w jego ton, w śpiewną intonację fałszywej przygany, ucząc się powoli, że nie musi się jej obawiać w ciemnych komnatach zbyt wielu myśli i skołtunionych lęków. — Jakim kwiatem byłbym według Ciebie? — zadał to surrealistyczne pytanie, absolutnie ignorując resztę insynuwacji i złotych porad w dodatku bezczelnie nie podpowiadał, nie podsuwał klucza odpowiedzi, podobnie jak milcząc stawiał przed nim wino, spragniony opowieści, ale przede wszystkim ciągu skojarzeń, które urodziły się w erikowej głowie bez nadawania im wcześniej toru. Sam przy okazji zastanawiał się nad odpowiedzią, bo choć naturalnym wydawało się przyrównanie Erika do słonecznika, zdawało się mu to zbyt trywialne, zbyt oczywiste, a przez to pospolite. Pewnie wszyscy mu to mówili.

Gdy człowiek jest po ataku leglimenty, gdy jego pamięć złośliwie naruszana i modyfikowana staje się materiałem do wzmożonej późniejszej pracy, która ma umożliwić powrót do koherentności obserwowanej i doświadczanej rzeczywistości, wtedy ważne jest aby patrzeć jakich mebli nie ma. Wspomnień, które być powinny, a jednak próżno je znaleźć. Anthony wielokrotnie wypominał sobie każdą jedną współną noc, każdą chwilę, kiedy zasypiali wtuleni w siebie, kiedy budzili się rano jeszcze przed początkiem dnia, wszystkie te kruche momenty, w których milczeli jak zaklęci i to bynajmniej nie dlatego, że nie było o czym mówić. To znaczy... przed laty tak to rozumiał, że dla obu sprawa była jasna, że układ w którym razem pracują, przyjaźnią się i przy okazji eksperymentują z każdą erotyczną techniką, która przyszła im do głowy podczas półrocznego okresu niewidzenia się ze sobą, że taki ukad wyklucza zaangażowanie emocjonalne inne niż sympatię i zaufanie do drugiej osoby, że tajemnica zostanie utrzymana. Mówienie o czymś więcej było ryzykiem odrzucenia i przekreślenia tych krótkich chwil szczęścia, w których samotność nie doskwierała tak bardzo. Przekreślenia radosnego okresu oczekiwania na kolejne spotkanie, całej fazy planów i przygotowań. Teraz, kiedy nie było ich wyjazdów, kiedy nagle nie było nic do stracenia, ale też gdy Anthony poczyniał sobie coraz śmielej, zwłaszcza dziś, zwłaszcza teraz, zasłaniając się swoim stanem: to nie ja, to Basilius musiał pomylić fiolki, teraz było to takie przyjemnie zaskakujące, że każdy krok trafiał na podatny grunt. Responsywny grunt. Przyjemny grunt...

Z żalem rozsupłał swój uścisk, tylko po to, by móc spojrzeć na jego uśmiech, na wyraz twarzy, by móc spróbować odnieść go do kiedyś, a może nadać nowy numer katalogowy uśmiechu Erika Alexandra Longbottoma w chwili, gdy mówił, że chce zostać mimo, że Anthony marnym był tego dnia towarzyszem czegokolwiek, bo nawet słowne przepychanki nie szły mu najlepiej, w zmęczeniu ciała i absolutnemu upojeniu bliskością drugiego mężczyzny. Głupiał przy nim straszliwie, nic nie mógł na to poradzić, ponad przyjęciem tego, z nadzieją, że jest to być może stan przejściowy.

— To może zdejmiesz to z siebie w końcu i się odświeżysz...? Twoja porcja wybranego eliksiru nasennego czeka obok i ja też nigdzie się dzisiaj już nie wybieram. Wiesz, może też wolałbym się przytulać bardziej... horyzontalnie. Bardziej poziomo — przyznał w końcu, choć już wiedział, że na pewno nie będą leżeć jak ostatnio. Dociskanie jego brzucha dzisiaj byłoby wyjątkowo złym pomysłem.

viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#10
04.08.2024, 02:18  ✶  
Wzdrygnął się na określenie podobnego zdarzenia ''grą terenową''. Parę tygodni wcześniej wziął udział w jednej z nich razem z Perseuszem Blackiem, co by wejść w czerwiec z przytupem po stosunkowo smutnym okresie majowym, który spędził przede wszystkim na żałobie po Derwinie i porządkowaniu spraw w pracy związanych z następstwami wydarzeń na Beltane. Tamten wypad... Nie skończył się dobrze. Raczej mało kto chciałby natknąć się w lesie na dziką sklątkę tylnowybuchową, a potem zgubić się w lesie na tyle, aby musieć spędzić noc w jakiejś norze czy gawrze.

Erik pokręcił powoli głową. Och, nie. Nie miał na myśli czegoś takiego. Prędzej nazwałby coś takiego ''rozgrywką towarzyską'' z naciskiem na otoczenie. W teatrze przynajmniej nie ma żadnej podejrzanej hodowli magicznych stworzeń, pomyślał, starając się jednak nie wyobrażać, jak wyglądałby udział sklątki czy innej salamandry ognistej w tego typu przedstawieniu. Ugh, w tym momencie wyobraźnia Longbottoma zdecydowanie nie pomagała. Mężczyzna wziął głęboki oddech, starając się skupić na tym, co było tu i teraz.

— Ciężko trzymać się ciągle zasad gry, gdy spędza się noc w towarzystwie kogoś, kto potrafi je nadzwyczaj zręcznie naginać do swoich potrzeb, aby osiągnąć... wymierne korzyści — odbił piłeczkę, celowo malując mężczyznę jako buntownika, dla którego granice w pewnych kwestiach były dosyć umowne. — Tylko czasami?? — Zamrugał, rozchylając usta w zdumieniu. Spojrzał na Anthony'ego takim wzrokiem, jakby właśnie oświadczył mu, że obecna Ministra Magii składała mu nieprzyzwoite propozycje, a przy okazji oświadczyła, że jest Nobbym Leachem w przebraniu. — Że też ja się dziwię, że udało im się ciebie porwać... Skoro ledwo mnie słuchasz, to odprawy bezpieczeństwa z czasów naszych delegacji pewnie już dawno wyparowały ci z głowy.

Wprawdzie kwestie zabezpieczeń poszczególnych lokali, miejsc spotkań, jak i hoteli spadały na barki jego i potencjalnie innych pracowników oddelegowanych do ochrony dyplomatów brytyjskiego Ministerstwa Magii za granicą, tak Anthony z pewnością miał okazje parę razy usłyszeć, jak powinien osobiście dbać o swój dobrostan. I nie chodziło w tym wcale o wymykanie się do barów pod osłoną nocy czy nieuważne korzystanie z punktów teleportacyjnych rozsianych po miejscowościach turystycznych, jakie zdarzało im się odwiedzać. Chodziło też o zwykły instynkt samozachowawczy.

— Obecnie? Przede wszystkim zwiędnięty — odparł bez zająknięcia, odwzajemniając szeroki uśmiech Antoniusza. — Twoje sumienie toczy choroba. Magazynujesz materiały, które mogłyby pogrążyć rządowe siły bezpieczeństwa, które godzą w dobre imię jednego z bardziej prominentnych rodów współczesnej socjety... A podobno czysta krew powinna trzymać się razem.

Zacmokał z udawanym rozczarowaniem. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie takiej odpowiedzi oczekiwał jego towarzysz. Zapewne liczył na coś bardziej poetyckiego, wypełnionego dwuznacznością i nawiązującego do ich wspólnej przeszłości. Kłębiące się w nim emocje musiały jednak znaleźć jakiejś ujście, a to sprawiło, że... Miał ochotę po prostu ciągnąć ten prosty żart w nieskończoność, gasząc entuzjazm Anthony'ego tylko po to, aby zaraz go rozpalić, podpalając lont jego reakcji.

— Niech będzie — przystał z łaską na jego propozycję, wykonując teatralny młynek oczami. — Tylko... Chyba będziesz musiał mi pomóc z guzikami od koszuli. — Ściszył nieco głos, brzmiąc, jakby nagle zaczął się czegoś wstydzić. — Chyba za bardzo mi palce latają. Bez ciebie będę się z tym męczył do rana.

Jakby na dowód swej nieporadności zaczął rozpinać guziki koszuli od dołu, co jednak szło mu dosyć opornie. A przynajmniej starał się, aby tak to wyglądało. Mniej więcej w połowie poddał się i wbił w Shafiqa błagalny wzrok, jakby był jego jedyną i zarazem ostatnią nadzieją.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Erik Longbottom (6886), Anthony Shafiq (9600)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa