Aleja Horyzontalna, Londyn
Wiosny nie interesowało jak dużym mrokiem owiany był świat brytyjskich czarodziejów. Delikatnym dotykiem rozbudzała zieleń i dotychczas przymrużone kolorowe rzęsy pnączy oplatających cegły budynków. Słodki nektar wabił okoliczne insekty do skosztowania największego przysmaku, jaki dane im będzie kiedykolwiek spróbować. Cień rzucany przez kamienice nie mógł zatrzymać powrotu natury do życia po chłodach zimy.
Słońce musnęło kolejne złote oczy, które nie doznały przyjemności wiosennych rozkoszy od wielu lat. Słodki sen nieprzerwany od kilkudziesięciu lat pozwalał zebrać energię dziecku wyrwanemu światu. Lecz tym razem wiosna postanowiła zakończyć przydługi spacer po meandrach snu. Odgarnęła srebrzyste kosmyki z czoła, gdzie złożyła swój życiodajny pocałunek.
Strumień światła zwiększał swe natężenie. Nie pamiętał, kiedy ostatnio doświadczył takiej intensywności. Jasność ogarnęła go otwierając strumień świadomości. Powolutku cały dotychczasowy świat wydawał się gliną tylko, gdy ostre krzemień rzeczywistości obejmował go z każdej strony.
Poczucie ciężkości, niewypowiedziany dyskomfort cielesności, zawroty głowy. Srebrzyste płatki rozchyliły się powoli pochłaniając jeszcze więcej światła do złocistego wnętrza. Ziarenka piasku opadały w klepsydrze, szybciej niż by przypuszczał, przyglądając się cudowi.
W otępiałym stanie spędził kolejne minuty z absolutną pustką w głowie po raz pierwszy. Obce to było uczucie, ale umysł powoli nakręcał każdą kolejną zębatkę do pracy. Nie był w stanie się podnieść, więc tylko obrócił się na bok. Przy zaśmieconym papierami biurku spał staruszek. Ale chłopcu w oczy rzuciło się coś innego. Niepozorny kijaszek, lecz coś z głębi pamięci podszeptywało o wadze tego obiektu.
Wstał. A raczej chwiejnie ześlizgnął się z mebla, na którym spoczywał. Nie było to łóżko, bardziej stół. Doczłapał na czworakach do biurka i chwycił kijaszek. Co teraz? Musiał się stąd wydostać. Nie potrafił jeszcze stwierdzić czemu. Ruszył w stronę drzwi, a później wdrapał się po schodach. Zewsząd ogarniała go cisza. Nikły szmer ulicy prowadził go do wyjścia. Tam też widok płaszcza przypomniał o nagości ciała. Nie mógł tak wyjść. Podbierając się o wieszak, przyjął pozycję pionową. Odzienie osłoniło wątłego młodzieńca. Otworzył drzwi wyjściowe i potoczył się na chodnik, podtrzymując się rękoma przed upadkiem. Był tak słaby...