11.08.2024, 18:50 ✶
Przyjęcia urodzinowe organizowane dla bliższych i dalszych członków rodziny Prewett zawsze łączyła jedna rzecz - przepych. Na kolejne godziny posiadłość w Keswick jaśniała od przepięknej magii, świateł i dźwięków, zapachów. Wyselekcjonowana lista gości pełna “odpowiednich, potencjalnych kawalerów i panienek”, pompatyczny blichtr wyglądający z każdego zakamarka. W oświetlającym świetle łatwo było się zatracić. Zagubić. Zapomnieć, że czystokrwista szlachta bliższa jest ludziom niż bogom, na których się kreowała.
Takie imprezy nigdy nie były dla solenizantów, którzy szybko ginęli w cieniu ważnych dysput. I jeszcze ważniejszych układów zawieranych za zamkniętymi drzwiami.
Lorien lubiła je porównywać do maskarady, na którą wszyscy zapomnieli masek, a jednak nikt nie odważył się przyznać, że widzi cały ten fałsz. Sztuczne uśmiechy na wyszminkowanych ustach arlekinów, duszący odór ich perfum i nużące konwersacje o niczym - tak wyglądał jej Wielki Dzień. Najgorszy w całym roku
Panienka Lorien Crouch, po kądzieli Prewett. Nasza mała Lorienka! Kto by pomyślał, że… tu zwykle słodkie komentarze cichły, bo nikt nie miał odwagi powiedzieć na głos tego co wszyscy myśleli, a ona pozwalała sobie na lekkie wzruszenie ramionami. “że dożyje” wydawało się brzmieć co najmniej niegrzecznie, rzucone w twarz drobnej dziewczynie. A jednak życzenia w stylu “obyśmy się spotkali w przyszłym roku w równie szacownym gronie” brzmiały jeszcze gorzej.
Na krótko przed północą główna zainteresowana zniknęła z głównej sali.
Muzyka i tak przestała na razie grać, ktoś kto do tej pory okupował fortepian zniknął, zapewne porwany przez gości. Zdążyła mu się przyjrzeć przez parę chwil, choć słodkich tonów uciekających mężczyźnie spod palców słuchała w cichym zachwycie przez cały wieczór. Grał dla niej, choć nie miał tego żadnej świadomości, bo nikt nie raczył małej ptaszyny z grajkiem sobie przedstawić.
Ludzie połączyli się w małe grupki, rozprawiając o wszystkim tym o czym możnowładcy magicznego świata rozprawiać uwielbiali. O polityce. Pieniądzach. Drogich miotłach i szybkich kobietach. A może to szło jakoś inaczej. Nie traciła czasu na takie bzdurne rozważania.
Uwierał ją gorset, a w głowie szumiało od kiepskiego, rozcieńczonego ponczu. Jutro, gdy ją odnajdą - dziwaczny twór natury - owiną jej małe, ptasie ciało w bogate, czarne atłasy i zaniosą do rodzinnego mauzoleum. Ale dzisiaj jeszcze żyła. W powietrzu unosił się słodki zapach wrześniowego wieczoru, księżyc tkwił zawieszony nad malowniczymi polami Keswick jak scenografia dziwacznego przedstawienia, a gwiazd zdawało się być niemal dwukrotnie więcej niż zazwyczaj.
Gdyby miała w dłoniach kieliszek uniósłby się w geście niemego toastu. “Alla vita!” zakrzyknęłaby płaczliwie, wpatrując się martwo w przestań. Ale kwestia nieubłaganie rozsypującego się piasku w klepsydrze mogła zaczekać. Wpijające się w ciało fiszbiny wydawały się teraz bardziej naglącym problemem.
Solenizantka stanęła pod drzwiami z tabliczką, na której ktoś na czas przyjęcia przyczepił tabliczkę “wstęp tylko dla artystów”. Wsparła dłonie na biodrach, auć, kolejna fiszbina, debatując sama ze sobą czy zakaz w ogóle jej dotyczy. W gruncie rzeczy, przecież była pewnego rodzaju artystką. Nawet jeśli świat jeszcze nie odkrył jakiego konkretnie… Kolejne ukłucie pod żebra pomogło jej podjąć decyzję.
Wślizgnęła się do środka licząc, że pomieszczenie będzie puste. A jednak nawet nie sprawdziła tego jakoś szczególnie uważnie, starając się natychmiast sięgnąć do zbyt ciasno związanych wstążek gorsetu na plecach i uskuteczniając przedziwne figury akrobatyczne rozplątać solidne węzełki.
Takie imprezy nigdy nie były dla solenizantów, którzy szybko ginęli w cieniu ważnych dysput. I jeszcze ważniejszych układów zawieranych za zamkniętymi drzwiami.
Lorien lubiła je porównywać do maskarady, na którą wszyscy zapomnieli masek, a jednak nikt nie odważył się przyznać, że widzi cały ten fałsz. Sztuczne uśmiechy na wyszminkowanych ustach arlekinów, duszący odór ich perfum i nużące konwersacje o niczym - tak wyglądał jej Wielki Dzień. Najgorszy w całym roku
Panienka Lorien Crouch, po kądzieli Prewett. Nasza mała Lorienka! Kto by pomyślał, że… tu zwykle słodkie komentarze cichły, bo nikt nie miał odwagi powiedzieć na głos tego co wszyscy myśleli, a ona pozwalała sobie na lekkie wzruszenie ramionami. “że dożyje” wydawało się brzmieć co najmniej niegrzecznie, rzucone w twarz drobnej dziewczynie. A jednak życzenia w stylu “obyśmy się spotkali w przyszłym roku w równie szacownym gronie” brzmiały jeszcze gorzej.
Na krótko przed północą główna zainteresowana zniknęła z głównej sali.
Muzyka i tak przestała na razie grać, ktoś kto do tej pory okupował fortepian zniknął, zapewne porwany przez gości. Zdążyła mu się przyjrzeć przez parę chwil, choć słodkich tonów uciekających mężczyźnie spod palców słuchała w cichym zachwycie przez cały wieczór. Grał dla niej, choć nie miał tego żadnej świadomości, bo nikt nie raczył małej ptaszyny z grajkiem sobie przedstawić.
Ludzie połączyli się w małe grupki, rozprawiając o wszystkim tym o czym możnowładcy magicznego świata rozprawiać uwielbiali. O polityce. Pieniądzach. Drogich miotłach i szybkich kobietach. A może to szło jakoś inaczej. Nie traciła czasu na takie bzdurne rozważania.
Uwierał ją gorset, a w głowie szumiało od kiepskiego, rozcieńczonego ponczu. Jutro, gdy ją odnajdą - dziwaczny twór natury - owiną jej małe, ptasie ciało w bogate, czarne atłasy i zaniosą do rodzinnego mauzoleum. Ale dzisiaj jeszcze żyła. W powietrzu unosił się słodki zapach wrześniowego wieczoru, księżyc tkwił zawieszony nad malowniczymi polami Keswick jak scenografia dziwacznego przedstawienia, a gwiazd zdawało się być niemal dwukrotnie więcej niż zazwyczaj.
Gdyby miała w dłoniach kieliszek uniósłby się w geście niemego toastu. “Alla vita!” zakrzyknęłaby płaczliwie, wpatrując się martwo w przestań. Ale kwestia nieubłaganie rozsypującego się piasku w klepsydrze mogła zaczekać. Wpijające się w ciało fiszbiny wydawały się teraz bardziej naglącym problemem.
Solenizantka stanęła pod drzwiami z tabliczką, na której ktoś na czas przyjęcia przyczepił tabliczkę “wstęp tylko dla artystów”. Wsparła dłonie na biodrach, auć, kolejna fiszbina, debatując sama ze sobą czy zakaz w ogóle jej dotyczy. W gruncie rzeczy, przecież była pewnego rodzaju artystką. Nawet jeśli świat jeszcze nie odkrył jakiego konkretnie… Kolejne ukłucie pod żebra pomogło jej podjąć decyzję.
Wślizgnęła się do środka licząc, że pomieszczenie będzie puste. A jednak nawet nie sprawdziła tego jakoś szczególnie uważnie, starając się natychmiast sięgnąć do zbyt ciasno związanych wstążek gorsetu na plecach i uskuteczniając przedziwne figury akrobatyczne rozplątać solidne węzełki.