Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
Deszczowe, ponure popołudnie zaczęło przeradzać się w jeszcze bardziej deszczowy, ponury i burzowy wieczór, gdy Ambroise zakończył kolejny dyżur w Mungu. Jak zawsze o takiej porze i w takich warunkach pogodowych, do szpitala trafiało mnóstwo nagłych przypadków i każdy z nich był na swój sposób wyjątkowy. Może nie dla uzdrowicieli, którzy widzieli już niemal wszystko, ale z pewnością dla bliskich poszkodowanych.
Zakładając gruby, czarny płaszcz, zamknął za sobą drzwi do jednego z gabinetów i już miał opuścić przybytek, gdy dopadła go koleżanka. Po prośbie miał przekazać informację o stanie zdrowia jednego z mężczyzn, których przyjęli kilka godzin wcześniej. To nie był jego pacjent, ale prowadzący go uzdrowiciel musiał pilnie udać się na interwencję medyczną a żadna uzdrowicielka, z którymi pełnił dyżur z jakiegoś powodu nie chciała go zastąpić. Ambroise niechętnie, choć z rozbawieniem (spodziewał się jakichś rewelacji, były niemal gwarantowane) przejął akta i powędrował korytarzem w kierunku miejsca, w którym spodziewał się spotkać odbiorcę wieści. Poczekalni.
Wciąż ubrany w płaszcz, w którego zdjęciu nie widział sensu, wymienił się spojrzeniami z inną pracownicą Munga (tak, potwierdziła kiwnięciem głowy i zajęła się jakimiś papierami - kolejny dowód na potencjalne rewelacje) a następnie podszedł do jedynej kobiety wyglądającej na zniecierpliwioną... a może bardziej wymęczoną... oczekiwaniem. Jeśli chodziło o to drugie, mogli podać sobie dłoń. Greengrass dosłownie padał na twarz, a musiał jeszcze odnieść teczkę na miejsce lub ubłagać koleżankę o przysługę.
- Z pacjentem wszystko w porządku - odezwał się spokojnym, opanowanym a nawet niemalże pozbawionym emocji głosem. W dalszym ciągu spoglądając na trzymane dokumenty, pobieżnie je przekartkował. - Względnym - dodał, a jedynym, co się zmieniło było nieznaczne drgnięcie prawej brwi. Uniósł ją w niemalże niezauważalnej mikroekspresji, przerzucając jeszcze kilka kartek. - We względnym porządku.
Nie miał wątpliwości, że został zrozumiany już za pierwszym razem. Dokończył wypowiedź wyłącznie dla formalności. Znacznie bardziej dla siebie niż dla stojącej przed nim kobiety, na którą do tej pory nie uniósł wzroku. Nie musiał. Informacje zawarte w karcie pacjenta, z którym wyraźnie trzymała nieznajoma (przynajmniej na tyle blisko, żeby być oficjalną osobą do kontaktu, nie wspominając o tym, że prawdopodobnie to ona przyciągnęła tu tego nieszczęśnika) oraz jedno spojrzenie na buty czarownicy wystarczyły.
Poszukiwacze wrażeń byli niejednorodną, ale jedną z większych grup odwiedzających szpital.
- Niektóre eliksiry mają datę ważności, tak? - spytał kładąc nacisk na to, żeby dosłownie każdy zauważył, że było to pytanie retoryczne.
Nie potrzebował odpowiedzi. Potrzebował zakodowania tej informacji i zmniejszenia grupy pacjentów, którzy pojawiali się na jego oddziale. Na początku liczba czarodziejów, którzy nie byli do końca świadomi, że przestarzałe eliksiry zachowywały się w różny sposób trochę go szokowała. Im dłużej tu pracował tym bardziej przestawało go to dziwić.
- Jeśli nie wiemy, które są bezpieczne? Pytamy albo czytamy- poinformował, marząc już o wyjściu. Potarł powieki wierzchem dłoni. - Jeśli są świeże, ale przechowywaliśmy je w wątpliwych warunkach? Pytamy i używamy w ostateczności. Jeśli nadal nie wiemy czy możemy podać? Nie podajemy - nie chciał wypadać grubiańsko. Zależało mu na jasnych komunikatach. Konkretne przekazy spotykały się z oburzeniem ze strony pacjentów, ale zazwyczaj docierały tam, gdzie miały. Poza tym był zbyt zmęczony na długie wywody. Tak zmęczony, że nie rozpoznał czarownicy, do której mówił, nawet wtedy gdy na nią spojrzał.
- Niech mi pani uwierzy, pani - zamilkł na ułamek sekundy, żeby dać czarownicy szansę na przedstawienie się, po czym kontynuował nie przykładając uwagi do tego, czy skorzystała z tej możliwości - że w większości przypadków wolimy leczyć świeże urazy odzwierzęce niż powikłania po eliksiralnym mumbo jumbo. Proszę uczulić na to partnera - dokończył. Nie przejmował się słusznością lub brakiem słuszności założenia, że zarówno pacjent jak i blondynka byli jakiegoś rodzaju poszukiwaczami wrażeń. Z karty mężczyzny wynikało, że robił coś głupiego z niebezpiecznymi zwierzętami i próbował zaleczyć rany bardzo głupią mieszanką eliksirów. Natomiast terenowe buty i sama obecność kobiety mówiły, że miała z tym coś wspólnego. Cokolwiek. To wystarczyło, żeby poinformował ją o głupich skutkach głupich poczynań z eliksirami.
- Nic mu nie będzie, ale musimy zatrzymać go na noc. Proszę wrócić do domu i w miarę możliwości odpocząć - dodał, uśmiechając się po raz pierwszy. Pokrzepiająco kiwnął głową, po czym popatrzył na nieduże okno. W tym momencie prawie całe wypełnione czernią, którą od czasu do czasu przerywał rozbłysk światła. Jeszcze nie grzmiało, ale to miało się zmienić. - Szykuje się burza dekady - mruknął bardziej do siebie i przeniósł wzrok znowu na czarownicę. - Możemy pozazdrościć pani koledze bezpiecznego schronienia na ten wieczór.