• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 14 Dalej »
[jesień 1964] Nieodpowiedzialne picie skraca życie | Ambroise & Geraldine

[jesień 1964] Nieodpowiedzialne picie skraca życie | Ambroise & Geraldine
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#1
24.08.2024, 16:48  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.12.2024, 09:26 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic II
Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Deszczowe, ponure popołudnie zaczęło przeradzać się w jeszcze bardziej deszczowy, ponury i burzowy wieczór, gdy Ambroise zakończył kolejny dyżur w Mungu. Jak zawsze o takiej porze i w takich warunkach pogodowych, do szpitala trafiało mnóstwo nagłych przypadków i każdy z nich był na swój sposób wyjątkowy. Może nie dla uzdrowicieli, którzy widzieli już niemal wszystko, ale z pewnością dla bliskich poszkodowanych.
Zakładając gruby, czarny płaszcz, zamknął za sobą drzwi do jednego z gabinetów i już miał opuścić przybytek, gdy dopadła go koleżanka. Po prośbie miał przekazać informację o stanie zdrowia jednego z mężczyzn, których przyjęli kilka godzin wcześniej. To nie był jego pacjent, ale prowadzący go uzdrowiciel musiał pilnie udać się na interwencję medyczną a żadna uzdrowicielka, z którymi pełnił dyżur z jakiegoś powodu nie chciała go zastąpić. Ambroise niechętnie, choć z rozbawieniem (spodziewał się jakichś rewelacji, były niemal gwarantowane) przejął akta i powędrował korytarzem w kierunku miejsca, w którym spodziewał się spotkać odbiorcę wieści. Poczekalni.
Wciąż ubrany w płaszcz, w którego zdjęciu nie widział sensu, wymienił się spojrzeniami z inną pracownicą Munga (tak, potwierdziła kiwnięciem głowy i zajęła się jakimiś papierami - kolejny dowód na potencjalne rewelacje) a następnie podszedł do jedynej kobiety wyglądającej na zniecierpliwioną... a może bardziej wymęczoną... oczekiwaniem. Jeśli chodziło o to drugie, mogli podać sobie dłoń. Greengrass dosłownie padał na twarz, a musiał jeszcze odnieść teczkę na miejsce lub ubłagać koleżankę o przysługę.
- Z pacjentem wszystko w porządku - odezwał się spokojnym, opanowanym a nawet niemalże pozbawionym emocji głosem. W dalszym ciągu spoglądając na trzymane dokumenty, pobieżnie je przekartkował. - Względnym - dodał, a jedynym, co się zmieniło było nieznaczne drgnięcie prawej brwi. Uniósł ją w niemalże niezauważalnej mikroekspresji, przerzucając jeszcze kilka kartek. - We względnym porządku.
Nie miał wątpliwości, że został zrozumiany już za pierwszym razem. Dokończył wypowiedź wyłącznie dla formalności. Znacznie bardziej dla siebie niż dla stojącej przed nim kobiety, na którą do tej pory nie uniósł wzroku. Nie musiał. Informacje zawarte w karcie pacjenta, z którym wyraźnie trzymała nieznajoma (przynajmniej na tyle blisko, żeby być oficjalną osobą do kontaktu, nie wspominając o tym, że prawdopodobnie to ona przyciągnęła tu tego nieszczęśnika) oraz jedno spojrzenie na buty czarownicy wystarczyły.
Poszukiwacze wrażeń byli niejednorodną, ale jedną z większych grup odwiedzających szpital.
- Niektóre eliksiry mają datę ważności, tak? - spytał kładąc nacisk na to, żeby dosłownie każdy zauważył, że było to pytanie retoryczne.
Nie potrzebował odpowiedzi. Potrzebował zakodowania tej informacji i zmniejszenia grupy pacjentów, którzy pojawiali się na jego oddziale. Na początku liczba czarodziejów, którzy nie byli do końca świadomi, że przestarzałe eliksiry zachowywały się w różny sposób trochę go szokowała. Im dłużej tu pracował tym bardziej przestawało go to dziwić.
- Jeśli nie wiemy, które są bezpieczne? Pytamy albo czytamy- poinformował, marząc już o wyjściu. Potarł powieki wierzchem dłoni. - Jeśli są świeże, ale przechowywaliśmy je w wątpliwych warunkach? Pytamy i używamy w ostateczności. Jeśli nadal nie wiemy czy możemy podać? Nie podajemy - nie chciał wypadać grubiańsko. Zależało mu na jasnych komunikatach. Konkretne przekazy spotykały się z oburzeniem ze strony pacjentów, ale zazwyczaj docierały tam, gdzie miały. Poza tym był zbyt zmęczony na długie wywody. Tak zmęczony, że nie rozpoznał czarownicy, do której mówił, nawet wtedy gdy na nią spojrzał.
- Niech mi pani uwierzy, pani - zamilkł na ułamek sekundy, żeby dać czarownicy szansę na przedstawienie się, po czym kontynuował nie przykładając uwagi do tego, czy skorzystała z tej możliwości - że w większości przypadków wolimy leczyć świeże urazy odzwierzęce niż powikłania po eliksiralnym mumbo jumbo. Proszę uczulić na to partnera - dokończył. Nie przejmował się słusznością lub brakiem słuszności założenia, że zarówno pacjent jak i blondynka byli jakiegoś rodzaju poszukiwaczami wrażeń. Z karty mężczyzny wynikało, że robił coś głupiego z niebezpiecznymi zwierzętami i próbował zaleczyć rany bardzo głupią mieszanką eliksirów. Natomiast terenowe buty i sama obecność kobiety mówiły, że miała z tym coś wspólnego. Cokolwiek. To wystarczyło, żeby poinformował ją o głupich skutkach głupich poczynań z eliksirami.
- Nic mu nie będzie, ale musimy zatrzymać go na noc. Proszę wrócić do domu i w miarę możliwości odpocząć - dodał, uśmiechając się po raz pierwszy. Pokrzepiająco kiwnął głową, po czym popatrzył na nieduże okno. W tym momencie prawie całe wypełnione czernią, którą od czasu do czasu przerywał rozbłysk światła. Jeszcze nie grzmiało, ale to miało się zmienić. - Szykuje się burza dekady - mruknął bardziej do siebie i przeniósł wzrok znowu na czarownicę. - Możemy pozazdrościć pani koledze bezpiecznego schronienia na ten wieczór.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#2
26.08.2024, 10:32  ✶  

Nie był to najlepszy dzień jej życia. Polowania kończyły się różnie, raz lepiej, raz gorzej. Ten dzień należał do tej drugiej kategorii. Właściwie dlatego wolała robić to sama. Nie musiała przejmować się tym, że komuś stanie się krzywda. Jej kuzyn Jack okazał się nie mieć dzisiaj szczęścia, oczywiście spowodowane to było również brawurą i chęcią zaimponowania jej, niektórzy członkowie rodziny Geraldine nadal nie mogli pogodzić się z tym, że ona jest im równa, ba ojciec czasem wspominał nawet, że wyróżnia się na tle całego ich pokolenia. Nie wszyscy mogli się z tym pogodzić, bo kto to widział, dziewczyna? Tyle, że nie byle jaka. Gerard od najmłodszych lat dbał o to, aby Gerry sprawnie władała bronią, nigdy jej nie odcinał od rodzinnego zawodu, jako jedyny dawał jej wsparcie. To naprawdę wiele dla niej znaczyło, nie chciała zawieść ojca i bardzo mocno angażowała się we wszystko o co ją poprosił.

Cóż, trochę na własne życzenie Jack został nieco poturbowany, panna Yaxley nie zamierzała go jednak zostawić, zawsze miała przy sobie pewien niewielki zestaw pierwszej pomocy, Florence Bulstrode od dawna powtarzała jej, że powinna nosić przy sobie eliksiry. Napoiła nimi kuzyna, tyle, że nie wydawało się to mu przynieść ukojenia. Chcąc nie chcąc wylądowała w miejscu, które wzbudzało w niej strach. Geraldine nie znosiła szpitali, Mung kojarzył jej się źle, unikała go jak ognia. Tym razem jednak musiała stawić czoła swojemu lękowi. Nie mogła pozostawić kuzyna na pastwę losu.

Deszcz uderzał w parapet coraz głośniej. Najwyraźniej aura była wyjątkowo niesprzyjająca. Marzyła tylko o tym, żeby znaleźć się w swoim mieszkaniu. Wypić szklankę whisky i odpocząć. Stała w poczekalni w swoim nieco przemoczonym płaszczu, buty ze smoczej skóry były umorusane w błocie. Nie ma się co dziwić, wróciła w końcu z lasu. Musiała upewnić się, że kuzyn miewa się dobrze, wtedy będzie mogła opuścić to okropne miejsce. Sam zapach, który unosił się w powietrzu wzbudzał w niej dziwne uczucie na żołądku. Zdecydowanie wolałaby już stąd wyjść.

Przechadzała się korytarzem od jednej do drugiej strony. Nie znosiła stać w miejscu, do tego miała ochotę sięgnąć po fajkę, wiedziała jednak, że zdecydowanie nie było tutaj to mile widziane. To wszystko powodowała, że humor miała raczej niezbyt dobry. Widać to było po jej twarzy, na której malował się grymas. Pojedyncze kosmyki włosów opadały jej na policzki, powinna była się uczesać, jednak nie znalazła na to chwili. Zresztą nigdy jakoś specjalnie nie przejmowała się tym, jak widzą ją inni.

W końcu usłyszała kroki. Uniosła wzrok, aby zobaczyć kto pojawił się w poczekalni. Mężczyzna, wyglądał, jakby miał zamiar zaraz stąd wyjść. Tyle, że miał w dłoni teczkę, co mogło wskazywać na to, że pracuje w tym miejscu. Nie do końca jednak rozumiała dlaczego wygląda, jakby zjawił się tutaj przypadkiem, jakby był wyrwany od innego zajęcia. Mung najwyraźniej miał problem z personelem medycznym skoro musieli wezwać kogoś kto zamierzał stąd wyjść.

Wyprostowała się niczym struna kiedy do niej podszedł. Najwyraźniej to on posiadał informacje dotyczące jej kuzyna. Wspaniale. - To w porządku, czy względnym porządku? - Zapytała jeszcze, bo może lepiej by było, aby się zdecydował. Najwyraźniej sam nie do końca wiedział, jak to właściwie z nim było.

Wpatrywała się w niego dłuższą chwilę, gdy wspomniał o tym, że niektóre eliksiry mają datę ważności. To ciekawe, może i nawet kiedyś posiadała taką informację, jednak co złego mogło się stać jeśli mikstura była o miesiąc przeterminowana, albo o trzy? Tak naprawdę nie miała pojęcia, kiedy wrzuciła je do swojej sakiewki pierwszej pomocy. Ciekawe.

Skrzywiła się, kiedy zaczął ją pouczać. Nie znosiła tego. Drgnęła jej powieka, wsunęła ręce w głąb kieszeni płaszcza. Czekała, aż wreszcie skończy tę pogadankę. - Nie zawsze jest czas na czytanie etykiet, ale co może o tym wiedzieć osoba, która spędza całe dnie w tym miejscu. - Powiedziała spokojnym tonem, a na jej twarzy pojawił się nieco złośliwy uśmiech. Łatwo przychodziło pouczanie innych, gdy siedziało się całymi dniami za biurkiem.

- Nie chciałam, żeby się wykrwawił. - Dodała jeszcze na swoje usprawiedliwienie, nie wiedzieć czemu wolała o tym wspomnieć.

Przeniosła spojrzenie za okno. Faktycznie zrobiło się ciemno. Na całe szczęście będzie mogła zaraz stąd wyjść i zamknąć się w swojej jaskini. Horyzontalna nie była tak daleko, odpuści sobie jednak spacer, chociaż chętnie by rozchodziła to całe napięcie, które się w niej zgromadziło. - Czy ktoś go powinien odebrać, czy będzie mógł wrócić sam? - Nie miała zamiaru tu wracać, wolała więc zapytać o to, czy powinna kogoś po niego przysłać. Wuj na pewno się ucieszy, jeśli będzie musiał zjawić się po Jacka rano. Trochę jej to nawet było na rękę, niech widzi jak świetnie radzi sobie jego syn.

- To nie do końca mój kolega, ale tak, niech sobie słodko śpi. - Dodała jeszcze, najwyraźniej nie interesowało ją, czy będzie bezpieczny, trochę na własne życzenie się znalazł w tym miejscu, a ona przez niego również marnowała czas na szpital. - Nie wiem, czy to odpowiedni moment, aby opuścić to miejsce, macie tutaj kominki? - Zapytała jeszcze, może to będzie prostsza metoda, aby znaleźć się w mieszkaniu.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
26.08.2024, 20:08  ✶  
Jako uzdrowiciel przywykł do różnych reakcji. Zdenerwowani i zmartwieni ludzie zachowywali się w bardzo różny sposób. Podczas swojej kariery był świadkiem całego przekroju reakcji. Włącznie z próbami pobicia go pośrodku korytarza. To dlatego z czasem uczył się coraz lepiej ignorować wszystkie niepasujące mu odzywki i nie brać ich do siebie. Daleko mu było do perfekcji, ale tym razem obdarzył nieznajomą (odnotował w pamięci, że nie skorzystała z możliwości przedstawienia się) pobłażliwym spojrzeniem.
- To zależy - od tego jak bardzo chce pani stąd uciec już teraz - od tego, ile pani ma czasu, żeby wysłuchać dłuższą lub krótszą informację - stwierdził. Mógł odgryźć się za tę niewielką uszczypliwość, ale postanowił być większym człowiekiem. To nie był jego pacjent. Ponadto Ambroise miał tego wieczoru plany. Nieczęsto tak się działo, ale tym razem miał.
- Najważniejsze wieści są takie, że pacjent wyjdzie stąd jutro na własnych nogach. Możemy przebrnąć przez dodatkowe, jeśli pani tego chce - nieznacznie wzruszył ramionami. Nie uważał tego za konieczne, ale zaniepokojeni bliscy często potrzebowali całego przekroju raportu. Szczególnie, jeśli mieli wyrzuty sumienia. Tłumaczenie się z intencji brzmiało jak zalążek poczucia winy, nawet jeśli maskowanego tycimi złośliwościami. Tak malutkimi jak plamki na butach czarownicy. Błoto? Krew? Krew z błotem? Mikroskopowe fragmenty ich podopiecznego?
- Nasi bardziej wiekowi pacjenci przyklejają dodatkową datę ważności w widocznym miejscu - odpowiedział niepomny tego, że chwilę wcześniej postanowił postarać się nie zabrzmieć mało empatycznie. Kobieta sugerowała istnienie problemu. Ambroise dawał rozwiązanie. Zwykłe "marzec 1965" napisane tłustym drukiem pod nazwą eliksiru albo przyklejone na małej kartce za pomocą zaklęcia przylepca.
Oczywiście, ci sami, którzy korzystali z tego pomysłu byli również tymi, którzy często trafiali do szpitala, ale czasami słabego wzroku się nie oszuka. Starość, choć odwleczona w przypadku czarodziejów, nadal była trudna i pełna wyzwań. Prócz tego Greengrass (i nie tylko on) był zdania, że niektórzy celowo mylili mniej groźne eliksiry, żeby trafić do miejsca pełnego zainteresowania i okazji do pogawędki. Dużą część dnia na oddziale zajmowały rozwleczone historie o przeszłych osiągnięciach i straconych możliwościach.
Wspominając o tym, nie sposób było nie zauważyć, że czarownica przed nim wyznawała zupełnie przeciwną zasadę. Nie czuła się komfortowo prowadząc rozmowę w tych warunkach i emanowała tym pewnie znacznie bardziej niż chciała.
- Zatem niewątpliwie osiągnęła pani swój cel. Nie wykrwawił się - odrzekł z bardzo nieznacznie wyczuwalnym przekąsem, na którym mógłby zakończyć, gdyby nie ten mały wewnętrzny głosik odzywający się w głowie na widok uśmieszku kobiety. - Zamiast tego prawie wypluł wnętrzności, ale wymioty na szczęście są już - spojrzał w kartę w ramach przerywnika, też potrafił być trochę teatralny. Wcześniej nie skomentował przytyku, ale teraz też był na to czas.- niemal zażegnane.
Zmagania z mniej przyjemnymi aspektami ludzkiej fizjonomii były na porządku dziennym. Na oddziale zatruć nie bywało dnia, podczas którego oszczędzono by im widoku treści żołądkowych albo innych płynów fizjologicznych. Całe szczęście Ambroise miał staż za sobą i nie musiał już wspomagać personelu pomocniczego w pozbywaniu się nieczystości. Z karty wynikało, że w przypadku tego pacjenta mogło być ich bardzo wiele i to na różnych etapach odtruwania.
- Po ustąpieniu wszystkich efektów ubocznych zażytych eliksirów i antidotum pacjenta czeka raczej parszywy poranek - poinformował ogólnikowo. Czy na podstawie takiej wypowiedzi można było zawyrokować o odebraniu Jacka Yaxleya ze szpitala? - Może pani pomyśleć o niedzielnym przedpołudniu po weekendowym zatruciu alkoholem - przybliżył. To było najbliższe temu, co miał odczuwać pacjent. Przykre konsekwencje dwudniowej balangi, ale bez balangi. Yaxley mógł zapomnieć o przyjemnym haju przed bolesnym upadkiem z powrotem w rzeczywistość. Wsparcie pacjenta w powrocie do domu było wskazane. Za to nie było niezbędne. Zapewne zależało od tego jak lubiany był ten człowiek. Na oko uzdrowiciela, skoro na tyle, żeby niechętnie i w stresie czekać w szpitalu na informację, to pewnie także na tyle, żeby wysłać po niego wsparcie.
Ambroise powstrzymał się od komentarza, że z wyrazu twarzy kobiety dało się powiedzieć, że każdy moment był doskonały, żeby opuścić szpital. Zbytnio szanował własną regułę o niespoufalaniu się z pacjentami i ich bliskimi. W swojej pracy miał leczyć, badać, a teraz przekazać informację i spadać. Tym szybciej, im bardziej zapowiadało się na burzę.
- Może być problem ze skorzystaniem. Przy tej pogodzie i o tej godzinie bywa gorąco. Co najmniej pół godziny oczekiwania. A tam lepiej nie będzie - zawyrokował na podstawie szybkiego spojrzenia w okno, które znowu rozbłysło. - Na zewnątrz, oczywiście.
Kilka suchych liści przeleciało tuż za szybą, przez moment przypominając małe, żółto-złote tornado. Niecałą minutę później rozległ się grzmot, który przetoczył się przez pomieszczenie mimo standardowego wiecznego gwaru szpitala. Jeżeli coś miało być oblegane to była tym najwygodniejsza droga wyjścia z Munga.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#4
27.08.2024, 12:01  ✶  

Yaxley należała raczej do narwanych osób, nie była pełna ogłady. Potęgował to jeszcze fakt, że znajdowała się w miejscu, w którym czuła się bardzo niepewnie. Jeżyła się przez to bardziej niż zazwyczaj. Nie znosiła szpitali, wzbudzały w niej negatywne emocje i kojarzyły się ze śmiercią, w przeciwieństwie do dzikich, leśnych terenów, gdzie niemalże codziennie stawała oko w oko z niebezpiecznymi bestiami. Trafienie do Munga wydawało jej się być ostatecznością, rzadko kiedy się tutaj pojawiała, wolała leczyć się na własną rękę, a raczej korzystać z domowych usług zaprzyjaźnionej uzdrowicielki. Przynajmniej nikt inny nie był świadkiem jej porażek. Tym razem nie chodziło jednak o nią, a o jej kuzyna. Nie chciała zawracać Florence głowy kimś innym niż sobą, i tak wisiała jej sporo przysług za te usługi, które jej oferowała po godzinach swojej pracy.

- Krótsza wystarczy. - Mruknęła jeszcze. Wolała nie dodawać, że z dłuższej pewnie niewiele by zrozumiała. Nie znała się zupełnie na leczeniu, nie była to jej bajka.

- Jeśli wyjdzie stąd jutro o własnych nogach oznacza to, że nic takiego się nie stało. - Stwierdziła fakt. Może więc te przeterminowane eliksiry nie były wcale, aż tak niebezpieczne. Szkody nie były, aż takie straszne jak się jej na początku wydawało.

Nie była, aż tak mało empatyczna, jak mogło się wydawać na samym początku. Nie chciała ponosić odpowiedzialności za złe samopoczucie kuzyna, a trochę czuła, że była to wina jej pośpiechu. Gdyby nie robiła wszystkiego tak szybko mogliby uniknąć wizyty w tym miejscu, zachowała się jednak jak zawsze, nie do końca odpowiedzialnie. Po raz kolejny przysporzyło jej to dodatkowych kłopotów, bo trochę tak traktowała wizytę w tym miejscu.

Wiekowi pacjenci? Naprawdę. Nie miała problemów ze wzrokiem, po prostu działała szybko. Nie miała czasu przeglądać etykiet, musiała podać miksturę jak najszybciej, aby John się nie wykrwawił. To tyle. - Nie jestem ślepa. - Mruknęła jeszcze niezbyt przyjemnie, bo trochę dotknęło ją porównanie do starszych pacjentów. Niby rozumiała zamiary jakie miała przynieść ta sugestia, jednak nie do końca jej się to spodobało. - Ale spróbuję skorzystać z tej metody... - Dodała po chwili zastanowienia, może faktycznie nie był to głupi pomysł, ale obeszłoby się bez porównywania jej do niedołężnych starców.

Gerry bała się starości. Nie umiała sobie wyobrazić siebie spędzającej czas w domu. Miała świadomość, że kiedyś będzie musiała porzucić swój zawód, bo wymagał w pełni sprawnego ciała i umysłu. Przerażała ją sama wizja tego. Najlepiej by było, gdyby kiedyś po prostu coś ją zeżarło podczas polowania, nie musiałaby tęsknić za życiem, które wiodła. Ceniła sobie wolność, którą dawała jej sprawność fizyczna.

Greengrass wydawał się być oazą spokoju. Nie reagował na jej słowne zaczepki. Pewnie codziennie musiał się mierzyć z podobnymi komentarzami. Yaxley wiedziała, że ludzie potrafili być niepełni rozumu gdy znajdowali się w szpitalu, szczególnie kiedy doznawali jakiegoś urazu. Ból powodował, że wyżywali się na wszystkich wokół. - Przyda mu się nauczka. - Najwyraźniej nie wzruszyło jej wcale to, że kuzyn omal nie wypluł swoich wnętrzności. Może to da mu do myślenia.

- Nie brzmi to zbyt dobrze, ale na pewno ma spore doświadczenie w tym, jak sobie radzić z takimi porankami. Mój kuzyn słynie raczej z dosyć mocno hulaszczego trybu życia. Powinien sobie poradzić. - Jak cała jej rodzina, tak właściwie. Yaxleyowie należeli do tych czarodziejów, którzy znani byli z tego, że sporo pili. Sama Geraldine dosyć często sięgała po alkohol, które było lekarstwem na jej wszystkie choroby i smutki. - Przyślę kogoś po niego. - Rzuciła jeszcze w eter, bardziej do siebie niż stojącego przed nią mężczyzny. Nie była, aż taka złośliwa, aby zostawić kuzyna samego sobie, jednak nie zamierzała sama się tutaj pojawić. Za bardzo nie znosiła tego miejsca, zresztą czuła, że już zrobiła to, co powinna, co należało do niej, teraz ten problem stanie się problemem kogoś innego.

Zmrużyła oczy, jakby się nad czymś zastanawiała, kiedy wspomniał o tym, że może być kolejka do kominków. To nie brzmiało zbyt optymistycznie, wiedziała, że nie wytrzyma tu zbyt długo. Przeniosła wzrok za okno, jakby chciała się upewnić, że na zewnątrz nie jest wcale tak źle. Widok nie należał do zachęcających do wyjścia, wręcz przeciwnie, jednak czuła się nieco zdesperowana. Wolała się nie teleportować w taką pogodę, była zresztą trochę zmęczona, jeszcze brakowało jej dzisiaj tylko do szczęścia rozszczepienia i szukania kończyn nie wiadomo gdzie.

- Cóż, jeśli tak mówisz, to chyba czeka mnie spacer, to na pewno będzie przyjemniejsze od spędzenia w tym miejscu więcej czasu. - Może i dobrze się stało, że ją ostrzegł, tak pewnie postanowiłaby zaczekać, przez co jej zdenerwowanie byłoby większe. - Nie znoszę szpitali. - Przeniosła wzrok, aby spojrzeć na jego twarz. Podzieliła się w tej chwili z nim czymś bardzo osobistym, pewnie nawet tego nie zauważy, ale dla niej było to dosyć sporo, jak na rozmowę z kimś obcym. Rzadko kiedy wspominała o swoich lękach, bo nie chciała, żeby inni wiedzieli, że i ona się czegoś boi.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#5
27.08.2024, 20:42  ✶  
Tak jak sądził. Niespecjalnie żałował, że kobieta nie wybrała dłuższego raportu. Najważniejsza informacja została przekazana. Pacjentowi nic nie groziło. Był w bardzo dobrych rękach i miał szybciej niż później wrócić do domu.
Mimo tych pozytywnych wieści, Ambroise uniósł brwi zanim w ogóle odpowiedział na to, co dotarło mu do uszu.
Przepraszam, że co?
Zazwyczaj bagatelizowano wkład medyków w nagłą poprawę złego stanu pacjenta, ale zawsze czuł się tym odrobinę urażony. Tym razem w imieniu kolegi z oddziału.
- Prowadzący uzdrowiciel mógłby być innego zdania - tym razem nie ugryzł się w język. Po karcie widział ile wysiłku włożył jego kolega. Dzień dobiegał końcowi, warunki atmosferyczne były coraz mniej sprzyjające, ale wszyscy pracowali mimo zmęczenia. Nie po to, żeby później usłyszeć coś takiego. Nie zamierzał znowu pouczać czarownicy ani nie unosił się na to, co powiedziała. To było raptem nieduże upomnienie. - Nie jestem nim i nie mówię o sobie w trzeciej osobie, jak się pani zapewne domyśliła, oczywiście. Kolega właśnie zajmuje się kolejnym - odchrząknął - błahym przypadkiem.
Oba zatrucia zajęły raptem kilka godzin odtruwania i współpracy w zakresie leczenia ran odzwierzęcych. Dzięki szybkiej interwencji miały być do wypuszczenia ze szpitala już jutro. Wyłącznie stali pracownicy Munga wiedzieli ile robiono, żeby radzić sobie z natłokiem zadań i nie zwariować. Okresy jesienno zimowe nie były dużo łatwiejsze niż wiosna lub lato. Niemal każdego dnia ktoś popełniał mniejszy albo większy błąd, który słał go do szpitala. Setki przypadków, każdy wyjątkowy a potem słyszało się, że to musiało być nic takiego i wszelkie zalecenia wpadały jednym uchem a wypadały drugim.
- Rozumiem - odpowiedział krótko, tym razem bez otwartego przekąsu. Przez chwilę wahał się między tym a "to dobrze", ale druga opcja mogła zabrzmieć zbyt prześmiewczo. Wystarczyło, że jego rozmówczyni nie szczędziła im humorów. Nawet w przyznawaniu racji. Przed kilkoma chwilami mówiła, że nie było czasu na szukanie dat. Teraz irytowało ją rozwiązanie tego problemu. Kobiety. Kto by je zrozumiał. - Wciąż polecam - dodał, powstrzymując się przed dodaniem "jednak" na początku zdania. Głównie przez to, że poniekąd rozważała ten pomysł. Jeśli miała skorzystać chociaż raz, to wystarczyło. Może oszczędzi trochę pracy zapracowanym uzdrowicielom z jego oddziału. Wątpił, ale może.
Coś mu mówiło, że znowu spotkają się w podobnych okolicznościach. Im bardziej ktoś nie chciał tu wracać, tym częściej stawał się stałym bywalcem kliniki.
- Pani kuzyn na długo zapamięta nasze przyjęcie - odchrząknął. Oczywiście, całkiem celowo dobierał słowa. Ambroise zdecydowanie pamiętał swoje pierwsze przyjęcie do szpitala. Nie był wtedy uzdrowicielem ani stażystą. To było na długo przed tym jak postanowił tu pracować. Jako dzieciuch założył się, że wypije autorską mieszankę aż do dnia. Nie dopił nawet jednej trzeciej. Nagły odlot posłał go razem z kumplami na jedną salę. Nie było tak fajnie jak sądzili. Do tej pory wyczuwał każdą ilość gałki muszkatołowej w dowolnym eliksirze. Bielunia również.
Sto razy bardziej wolał otworzyć sobie parasol w dupie (co przy tej pogodzie nie brzmiało niewykonalne) niż znowu przez to przejść. Być może Yaxley też już pokorniał. Jeśli nie spał, właśnie przeżywał prawdziwe męki. Wymęczony i zlany potem, ale przynajmniej w ciepłym łóżku. Z dala od zawieruchy.
- Oby niedaleki - odpowiedział, mimo że tak naprawdę nie wnikał, dokąd szła blondynka. Jego interesowały okolice Carkitt Market a następnie jeden z pobliskich barów. Rzut oka w okna wystarczył, żeby stwierdzić, że Ambroise nie miał szans dotrzeć na miejsce bez jakichkolwiek uszczerbku, ale liczył, że ten będzie niewielki. Miał jeszcze czas, żeby zdążyć doprowadzić się do porządku. Musiał wyjść z Munga w przeciągu pięciu, góra dziesięciu minut, ale to było zupełnie wykonalne. Tym bardziej, że znajoma pacjenta wyraźnie chciała wyjść. Nie dziwił jej się.
- Wielu ludzi przytłaczają szpitale - odpowiedział pokrzepiająco. - W sekrecie powiem pani, że nawet uzdrowiciele nie lubią być tu nie służbowo - uśmiechnął się nieznacznie.
Oczywiście, odnotował, że kobieta zwróciła się do niego na ty, ale wychowano go tak, żeby nie spoufalał się bez potrzeby. To dotyczyło zarówno pracy jak i wszystkich sytuacji towarzyskich na salonach. Może nie zawsze na takiego wyglądał, ale miał elementarny szacunek do kobiet. Tak jak do wszystkich innych i tak jak w przypadku kogokolwiek, przynajmniej do czasu aż ta osoba nie przekraczała niepisanej granicy. Później bywało, że robiło się niemiło. W tym momencie był w swoim środowisku zawodowym i zachowywał się całkiem poprawnie. W gruncie rzeczy był prostym człowiekiem.  Odzywał się dokładnie tak jak wymagała sytuacja. Teraz było miło, więc mógł dać kobiecie niewielką wskazówkę jak uniknąć dodatkowego stresu.
- Kontrolę można odbyć za kilka dni w formie wizyty domowej. Wystarczy zapisać się u rejestratorki. Teraz w imieniu pacjenta lub po wypisie - poinformował. Stwierdził, że rozmowa była na tyle kulturalna, że mógł zrobić coś miłego i podzielić się tą wiedzą. To nie był zbyt powszechny system i niewielu uzdrowicieli lubiło świadczyć takie usługi, ale były możliwe do uzyskania. - Niech pani lub ktoś z rodziny pacjenta - instynktownie założył, że młody człowiek mieszkał w rodzinnej posiadłości - wspomni podczas wizyty o konieczności sprawdzenia apteczki, o której mówiliśmy. W razie potrzeby uzdrowiciel na bieżąco zaoferuje zdatne specyfiki lub zamówi odpowiednie eliksiry - nie uprzedzał o konieczności przygotowania wypełnionej sakiewki w zamian za specjalne traktowanie. Na Merlina, tamci to byli Yaxleyowie. Przy swoim dorobku musieli wydawać niebotyczne ilości galeonów na opiekę medyczną.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#6
27.08.2024, 21:51  ✶  

Nie potrzebowała szczegółowych informacji, tym bardziej, że to niewiele by dla niej zmieniło. Nie była to dziedzina magii, o której posiadała zbyt wielką wiedzę. Uczono ją odbierać życia, a nie je ratować. Może powinna była wykazać nieco większe zainteresowanie, jednak nie byłoby to szczere z jej podejściem. Panna Yaxley bardzo ceniła sobie prawdę, nie zamierzała więc na siłę udawać, że jest inaczej.

To nie do końca tak, że bagatelizowała wkład medyków w to, że jej kuzyn miał się względnie dobrze. Sama bardzo doceniała swoją uzdrowicielkę, wiedziała, że to, że jeszcze chodzi po tym świecie to w dużej mierze jej zasługa, jednak najwyraźniej to, co przytrafiło się Johnowi wcale nie było takie poważne. Jeden dzień spędzony w szpitalu to nie koniec świata.

Najwyraźniej jej lekkie podejście nieco poruszyło mężczyzną z którym rozmawiała. Nikt nie lubił, kiedy lekceważyło się jego pracę. To było całkiem zrozumiałe. Może powinna była się ugryźć w język? Za późno jednak było na takie rozmyślenia.

- Przepraszam, nie do końca o to mi chodziło. - Miała w sobie nieco pokory, chociaż rzadko kiedy to pokazywała. Zdawała sobie sprawę, że może trafić się taki dzień, kiedy to i ona będzie potrzebowała pomocy, lepiej by wtedy było nie mieć wrogów w tym miejscu. Jak bardzo by nie znosiła tego szpitala miała gdzieś z tyłu głowy myśl, że i ona prędzej, czy później może się tu znaleźć w roli pacjenta. Jej praca należała do niebezpiecznych, każdy dzień mógł zakończyć się niespodziewaną wizytą w Mungu. Powinna o tym pamiętać.

- To dlatego nie jesteś zadowolony, że się tutaj znalazłeś, musisz dokańczać czyjąś pracę. - Skomentowała jeszcze. Nie wydawało się jej, że był mocno szczęśliwy, że to on musi przekazywać jej te informacje. Szczególnie, że pewnie gdyby nie to, to byłby już w drodze do domu, a stał tutaj i z nią dyskutował. Zdawała sobie sprawę, że nie jest szczególnie przyjemna w obyciu.

- Mam nadzieję, że ten kolejny błahy przypadek nie jest tak bardzo bogaty w dodatkowe atrakcje jak ten mojego kuzyna. - Zastanawiała się czy można przywyknąć do takiego widoku. Zapewne z czasem tak. Ona nie miała problemu z oglądaniem krwi zwierząt, chociaż na początku wcale nie było to takie przyjemne. Lata praktyki uodporniły ją jednak całkiem skutecznie, uzdrowiciele pewnie mieli tak samo jeśli chodzi o wymioty, czy inne wydzieliny, które opuszczały ludzkie ciało.

- Skoro tak polecasz, to pewnie się skuszę, żeby to przetestować. - Nic jej to nie kosztowało, a mogło zmienić coś w jej życiu. Być może faktycznie warto było skorzystać z jego rady, nie znosiła przyznawać innym racji, gdy chwilę wcześniej usilnie próbowała bronić swojego zdania. Tym razem jednak coś kazało jej to zrobić.

- Może to i lepiej, zapewne szybko nie będzie chciał ponownie wyruszyć ze mną na łowy. - Całkiem prosta metoda, aby pozbyć się wrzodu na tyłku. To nie tak, że nie lubiła polować z kimś, może trochę, jednak John był wyjątkowo upierdliwy, uwielbiał niepotrzebnie ryzykować, co nie do końca odpowiadało Yaxleyównie. Dobrze by było, gdyby faktycznie wyruszał do lasu w innym towarzystwie. Nie otruła go celowo, ale zamierzała skorzystać z tego, że wylądował w szpitalu, miała w tym trochę szczęścia.

- Niestety nie do końca niedaleki. - Nie wydawała się być tym jakoś szczególnie przejęta. Nie bała się burzy, co mogło się jej stać? Najwyżej zmoknie, albo będzie zmuszona do tego, aby zatrzymać się w jednym z barów, które znajdowały się po drodze. To nie było nic szczególnie nieprzyjemnego.

- Wydawało mi się, że uzdrowicielom nie robi to różnicy. - Rzuciła jeszcze cicho. W końcu znali to miejsce, spędzali tu sporo czasu, na pewno nie drażnił ich ten zapach, który unosił się w powietrzu. Wiadomo, że nikt nie lubił tego, gdy coś działo się z jego zdrowiem, jednak medycy wydawali się jej być nieco bardziej przygotowani do pobytu tutaj.

Gerry była bardzo bezpośrednia, dlatego pomijała te wszystkie formalności związane z etykietą. Matka uczyła ją, w jaki sposób powinna się zachowywać, na przyjęciach starała się nie przynosić wstydu ich rodzinie, jednak pewnych nawyków nie udało się jej zwalczyć. Bardzo dużo czasu spędzała z ojcem, po którym odziedziczyła sporo cech, jedną z nich właśnie była bezpośredniość. Wydawało jej się też, że to zmniejszało dystans między nią, a rozmówcą, dlatego właśnie nigdy nie skłaniała się ku paniowaniu, czy panowaniu.

- Nie wiedziałam, że jest taka możliwość. - Powiedziała jeszcze do mężczyzny. Właściwie tak rzadko korzystała z publicznej opieki medycznej, że zupełnie nie miała pojęcia, jak to działa. Chodziła do Flo, a raczej ona przychodziła do niej, za odpowiednią opłatą leczyła ją, kiedy tylko tego potrzebowała. Zresztą ich znajomość przerodziła się w przyjaźń, co też było całkiem dziwne, bo kobiety różniły się tak bardzo, że bardziej się chyba nie dało.

- Apteczką zajmę się sama, wyrzucę wszystko i kupię nowe eliksiry, tak będzie chyba prościej. - Zamierzała to zrobić, żeby niepotrzebnie nie ryzykować. Miała sporo pieniędzy, więc stać było ją na to, żeby wyrzucić nawet te mikstury, które były jeszcze zdatne do użytku. Ta droga wydawała się jej być po prostu łatwiejsza. Nie miała cierpliwości do tego, aby przyglądać się dokładnie każdej fiolce.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#7
28.08.2024, 11:13  ✶  
Nie obraziła go w żaden sposób. Tak właściwie, im dłużej o tym myślał, tym bardziej mógł sobie darować upominanie jej w czymkolwiek imieniu, ale nie czuł się z tym głupio. Przemawiało przez niego zmęczenie, może nieco również pogoda za oknem i konieczność wyjścia na zewnątrz. Niewątpliwie docenił sprostowanie z jej strony. Kiwnął głową na znak, że nie kryje urazy i uznał temat za zamknięty. Taka specyfika zawodu. Nie zawsze słuchał przemyślanych słów.
- To normalne - wzruszył ramionami. Czy był zły albo niezadowolony? Nie, niekoniecznie. Po prostu był zmęczony. - Działa we wszystkie strony. Możliwe, że jutro to mnie ktoś zastąpi. Nie musi się pani, panienko, tym przejmować. Nie wpływa to na podejście do pacjenta - zapewnił.
W gruncie rzeczy nawet nie był zły o to, że nie mógł wyjść o czasie. Prawie nigdy nie wychodził równo z końcem dyżuru. Tym razem było dokładnie tak jak niemal każdego dnia, ale z tą różnicą, że całkiem przyjemnie się zaskoczył. Reakcja koleżanek i to, że żadna z nich nie chciała zastąpić oryginalnego uzdrowiciela nasunęły mu na myśl, że będzie musiał ugłaskać jakiegoś wyjątkowo wściekłego członka rodziny pacjenta. Nie robił tego oficjalnie, ale w drodze tutaj szykował się na garść nieprzyjemności i możliwą awanturę. Tymczasem nie było przesadnie miło, ale ich rozmowa przebiegała względnie poprawnie. Nie mógł nie zauważyć, że momentami sam mógłby zachować się trochę dojrzałej i jak większy człowiek. Mentalnie, bo wzrostem prawie sobie dorównywali.
- Nie mogę rozmawiać o innych pacjentach, ale nikt nie broni powiedzieć, że jest mniej wykrwawiający się a trochę głupszy - uśmiechnął się porozumiewawczo. - Jeśli trafią na wspólną salę, pani towarzysz usłyszy ciekawe historie - dodał, bo to było całkowicie prawdziwe. Często łączyli przypadki o różnym podłożu, jeśli mogli to zrobić. Mimo różnej renomy i tego, co mówiono o ich szpitalu, uzdrowiciele próbowali dbać również o mentalne rany pacjentów. Nie zawsze mieli tę możliwość, ale w tym wypadku nie musieli łączyć dwóch mężczyzn po atakach zwierząt i zatruciu medykamentami. Oba przypadki były nagłe i trudne, ale miały mieć różne wspomnienia wydarzeń prowadzących na salę.
- Niech pani nie będzie dla niego zbyt surowa - powiedział nagle. Zadziwił tym sam siebie. Tak w gruncie rzeczy niewiele obchodził go dalszy los pacjenta, którego nie znał, kiedy Yaxley wyjdzie poza próg szpitala. Chodziło o coś innego, ale nie był pewny o co. - Przynajmniej nie jesteście teraz w środku głuszy - kiwnął głową w stronę okna. Ten niemalże tajfun rozwijał się mniej więcej od momentu trafienia pacjenta do szpitala. Greengrass nie wiedział zbyt wiele o całej sytuacji, ale miał wrażenie, że ta dwójka mogłaby skończyć gorzej niż marnując kilka godzin w bezpiecznym (choć stresującym) budynku. Nie raz, nie dwa widział przypadki poszukiwaczy wrażeń kompletnie zaskoczonych nagłą zmianą pogody. Nie trafiały do niego na oddział. Mknęły dalej. Często nie wracały tą samą drogą.
To była dziwna myśl, ale kobieta na pewno zdawała sobie z tego sprawę. Z dwojga złego spacer po mieście był bezpieczniejszy w tych warunkach. Można było schronić się pod jakimś zadaszeniem i spróbować przeczekać urwanie chmury. Możliwe, że nastąpi jakaś przerwa, przejaśnienie w deszczu. Ambroise pokiwał głową. Też nie czekała go zbyt krótka droga. Mentalnie szykował się na mokry, zimny trucht w miarę możliwości.
- Chodzi o brak kontroli - rozwinął niemal pewny, że była w stanie zrozumieć, o czym dokładnie mówił. - Większość z nas wolałaby wyznawać zasadę lekarzu, lecz się sam, ale to nie zawsze możliwe. Na ogół najlepiej odciąć nas od głębszych informacji dla naszego dobra. Fiksacje na punkcie własnych dolegliwości bywają trudniejsze do wyleczenia od ran - uśmiechnął się porozumiewawczo - ale to sprawia, że większość uzdrowicieli zaczyna czuć się nieswojo. Bliskie otoczenia stają się nieznane. Brak kontroli rozregulowuje. Na pewno to pani rozumie.
Blondynka wspominała o polowaniach. Ambroise nigdy nie był na żadnym. Nie miał zamiaru tego zmieniać, nie w najbliższej przyszłości, ale domyślał się, że wiedziała o czym mówił. Dla niej to był całkowicie znany teren (las, dolina, podnóża góry), który odwiedzała już wiele razy. Przedtem poznała go tak dobrze, że sądziła, że nic jej nie zaskoczy. Tymczasem któregoś dnia to wszystko stało się inne. Znajome drzewa wyglądały tak samo, ale inaczej. Zapach był ten sam, ale tym razem drażnił nozdrza i przyprawiał o wymioty. Kręciło się w głowie, więc kierunki zaczynały się zlewać. Na domiar złego, ktoś inny trzymał mapę ze wszystkimi instrukcjami. Ten ktoś nie chciał oddać dowodzenia ani nie rozmawiał na temat obranej drogi. Nie chciał mówić o tym, co odczuwała. Słuchał o jej zagubieniu. Natomiast przez ten cały czas odnotowywał coś w swoim dzienniku. Pisał o niej? Miała wrażenie, że tak. Wreszcie posadził ją na kamieniu, mówiąc o tym, że miała prawo czuć się zagubiona. Zaraz zrobią wszystko, żeby pozbyć się tego uczucia. Zostanie wyleczona ze wszystkich dolegliwości, ale musi współpracować i nie zadawać zbyt wielu pytań. Niech odpowiada, ale sama dostanie wyłącznie telegraficzny skrót spostrzeżeń i to bez medycznych interpretacji.
Z drugiej strony jest ktoś, kto w tej samej sytuacji mówi jej o wszystkim. Podejrzewa, że to skutek nieznanego zioła, przez które przedzierała się chwilę wcześniej, gdy inni uczestnicy wyprawy poszli dłuższą drogą. Nie wiadomo, co to była za roślina. Ktoś wróci i zbierze próbki, ale to jasne, że najpierw muszą poczekać. Nie należy od razu rzucać się na głęboką wodę bez przygotowania. Tymczasem muszą obserwować każdy efekt uboczny. Kobieta musi dawać znać o wszystkim. Mówi, że drzewa zaczynają robić się czerwone i gubić liście? To bardzo niepokojące, bo w rzeczywistości nic się nie zmieniło. Być może to wynik uszkodzenia mózgu a może bardziej krótkotrwałe działanie halucynogenne oparów. Powinni to dokładnie przeanalizować.
Żaden scenariusz nie był wyraźnie pozytywny. Natomiast to było znacznie większe szaleństwo, aby dzielić się całą wiedzą z pacjentem, nawet jeśli był w stanie pomóc. Dopóki ludzie zajmujący się leczeniem nie mieli stuprocentowej pewności, dopóty nie dawali chorym współpracownikom całego planu działania i wszystkich informacji. Oczywiście. Jak zawsze bywały wyjątki, czasami puszczali parę z ust, żeby leczeni uzdrowiciele przestali głośno sami się diagnozować. Na pewno nie było to w standardzie. To dlatego wielu uzdrowicieli nie lubiło przychodzić tu prywatnie. Nagle nie mogli robić tego do czego przywykli i znaczny kawałek wiedzy był poza ich zasięgiem, nawet jeśli wiedzieli, gdzie mogliby szukać.
Poza tym bywali też rodziną i bliskimi pacjentów, których nie mogli leczyć. Przychodzili do swojego drugiego domu, ale nie mogli zachowywać się jak gospodarze. Doradzali dyżurującym kolegom, ale to nie od nich zależały podejmowane decyzje. Czasami byli bezsilni i bezradni w miejscu, w którym chwilę wcześniej czuli się panami życia i śmierci. Mung potrafił sprowadzić na ziemię. Tu nie było miejsca na brak pokory.
- Większość potencjalnie zainteresowanych usługą -tych, których było stać, a więc pewnie również Yaxleyów, tego już nie dodał w ramach kultury - korzysta z regularnych usług jednego uzdrowiciela. W dobie prywatnych pakietów medycznych nie reklamujemy tej możliwości, ale jak najbardziej istnieje - odpowiedział. To było nieco brutalne, ale bogaci czarodzieje zazwyczaj mieli własnych medyków. Z usług Munga korzystali wyłącznie w nagłych wypadkach albo od wielkiego dzwonu. Tymczasem ci biedniejsi przychodzili tu znacznie częściej. Nie było ich stać na zewnętrzną usługę. Szerokie rozreklamowanie wizyt domowych i uczynienie ich darmowymi mogłoby napotkać ścianę. Mógłby być na nie zbyt duży popyt przy za małej podaży. Bardzo możliwe, że zabrakłoby im uzdrowicieli na miejscu lub do wychodzenia w teren. To dlatego ta usługa istniała, ale kosztowała swoje. Brutalne, lecz prawdziwe było, że kierowali ją do grupy, która mogła sobie na to pozwolić. Resztę można było policzyć na palcach jednej ręki. Z ramienia Munga, Ambroise był na dwóch czy trzech darmowych wizytach domowych a to wyłącznie z powodu braku możliwości leczenia pacjentów na miejscu w szpitalu. Wszystkie inne bezpłatne przypadki były jego dobrą wolą. Tak samo było w przypadku większości uzdrowicieli, którzy korzystali z prywatnego czasu i własnych zasobów, żeby pomagać poza szpitalem.
Były przypadki celowego przyjmowania eliksirów po terminie, żeby wyleczyć się jak najmniejszym kosztem. Nawet ryzykując zdrowie. A potem były takie jak ten stojący przed nim. Nie mógł takiego skrytykować podejścia, bo było (w gruncie rzeczy) całkiem poprawne. Jedynie dołożył swoje trzy knuty.
- Proszę zadbać o bezpieczną utylizację. Niech nikt nie wygrzebie eliksirów z kosza - powiedział. Nokturn i biedniejsze dzielnice przygotowały go na podobną okoliczność.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#8
28.08.2024, 21:56  ✶  

W sumie nie chodziło jej o to, aby go obrazić. Mogło wydawać się inaczej, ale taki już miała styl bycia. Nieco zadziorny, jakby ciągle prosiła się o konfrontację. Wynikało to z wielu powodów, między innymi z tego, że nigdy nie była traktowana poważnie przez mężczyzn, z którymi przyszło jej pracować. Wiecznie musiała coś udowadniać, nauczyła się, że warto pyskować, warto walczyć o swoje. Chcąc nie chcąc przybierała taką postawę również poza pracą, dla niektórych mogła wydawać się nieprzyjemna, ale średnio ją to obchodziło. Najważniejsze, że najbliżsi wiedzieli jaka jest naprawdę, że kiedy przychodzi co do czego, to pod tymi wieloma warstwami można znaleźć naprawdę wrażliwą osobę, skorą pomóc im z każdym problemem.

- Nie zdawałam sobie z tego sprawy... - rzuciła cicho - że to normalne. - Dodała jeszcze. Nie miała pojęcia, jakie zasady tutaj panują. To nie był jej świat, wolała zresztą zbytnio się w to nie zagłębiać. Minimum informacji było odpowiednią ilością, którą powinna posiadać.

Zastanawiała się czy praca w szpitalu jest bardzo powtarzalna. Pewnie trochę tak, medycy mieli stałe godziny pracy, wiedziała o tym z racji na znajomość z Bulstrode. Nigdy nie myślała o tym, jak często musi pozostawać po godzinach. Gdy trafi się jakiś poważny przypadek przed końcem pracy pewnie musieli się nim zajmować dopóki nie uratują życia. Mogło to być męczące, tak samo jak nocne godziny. W sumie ona miała nienormowany czas pracy. Nigdy nie wiedziała, jak szybko uda się jej dopaść bestię, ile czasu spędzi poza domem. Często wyjeżdżała za granicę, bo klienci byli zainteresowani głownie tymi rzadziej spotykanymi komponentami, sprowadzał im je, aby rodzinny interes się kręcił. Nie myślała nigdy o tym, jakby to było, gdyby na stałe pracowała na miejscu. Powoli wręcz wydawało jej się, że nie byłaby w stanie tego zrobić, nie potrafiłaby się tak zasiedzieć. Uwielbiała poznawać nowe miejsca, ich mieszkańców, a przede wszystkim polować na te bardziej niebezpieczne potwory, które można było spotkać głównie za granicą.

- Jest to nawet pocieszające, nie sądziłam, że ktoś może być głupszy. - Na jej twarzy pierwszy raz tego wieczora pojawił się uśmiech, niewielki, ale szczery, oczy również jej błysnęły. - Ciekawe, który będzie miał do opowiedzenia bardziej interesujące opowieści, mój kuzyn też jest w tym całkiem niezły. - Może dobrze mu zrobi, jeśli będzie miał obok kogoś podobnego sobie, chociaż z tego też mogło wyniknąć coś zupełnie przeciwnego. Była ciekawa, czy zaczną się licytować w tym, kto to, czego nie zrobił. To mogło być nawet całkiem zabawne, z drugiej strony przecież nawet nie miała pewności, czy wylądują w jednej sali.

- Uwierz mi proszę, że wolałabym być teraz w środku głuszy. - Rzuciła jeszcze, bo słowo przynajmniej zabrzmiało, jakby byłoby to coś gorszego od wizyty w szpitalu. Pogoda może nie była najlepsza, jednak nie straszna jej burza. Munga lękała się zdecydowanie bardziej. Fakt, przebywanie w lesie, podczas takiego oberwania chmury z wykrwawiającym się kuzynem mogło wydawać się przerażające, jednak pomyślała raczej o samotnej wizycie w tym miejscu, w taką pogodę. Nie było w tym nic strasznego. Uwielbiała oglądać takie spektakle będąc w ich centrum. Obserwowanie siły żywiołu to coś niesamowitego.

- Ale jak sobie życzysz, nie będę dla niego surowa. - Nie zamierzała już angażować się w tę sprawę. Zajmą się tym dorośli, nie ona. Miała nadzieję, że nikt nie będzie miał do niej pretensji o to, że John znalazł się dzisiaj w szpitalu. Wiedziała, że mogą to odebrać różnie. W końcu jej nic się nie stało, a on leżał w szpitalnym łóżku nieco pokiereszowany. Czy uwierzą jej, że zdarzyło się to na jego własne życzenie? Ojciec na pewno. Gerard zawsze stawał po jej stronie, nawet gdy nie miała racji. Miała niesamowite szczęście, że tak w nią wierzył, nawet kiedy nie do końca się z nią zgadzał. Nie mogła sobie wymarzyć lepszego ojca, na całe szczęście to on był nestorem ich rodziny i to on miał zawsze ostatnie słowo. Zdawała sobie sprawę, że dalsi krewni szepczą po kątach o tym, że owinęła sobie ojca wokół palca, może było w tym trochę prawdy, nie zmieniało to jednak faktu, że wszystko robiła dla niego, aby go również uszczęśliwić. Z matką jakoś nigdy specjalnie się nie liczyła, od dziecka jej więź z ojcem była zdecydowanie silniejsza.

- A, i jeszcze jedno, nie jestem panią, ani panienką - Trochę kuło ją w uszy, że zwracał się do niej w ten sposób, mimo, że od początku rozmowy mówiła mu na ty. Wyciągnęła przy tym swoją dłoń - lewą (Gerry była leworęczna), aby oficjalnie mu się przedstawić. Nie miała pojęcia o jego zasadach, o tym, że wolał się nie spoufalać z pacjentami, ani ich rodziną, najwyżej zignoruje ten gest. - Geraldine. - Powiedziała bez względu na to, czy uścisnął jej dłoń.
[a] - Tak, jak najbardziej to rozumiem, wydaje mi się, że to dotyczy większości osób. - Mało kto lubił się podporządkowywać, szczególnie w dziedzinie, w której czuł się pewnie. Trudniej było wtedy zaufać innym, w przypadku medyków tym bardziej bo chodziło o coś najcenniejszego własne życie i zdrowie. Nie potrafiła sobie wyobrazić jak to jest, kiedy ktoś inny musi zajmować się tym, do czego ciebie szkolono, gdy na szali jest twoje życie. Z drugiej strony może nawet zaczynała to rozumieć. Czyż w jej przypadku nie było bowiem podobnie? Jeden błąd i mogła stracić życie, zdecydowanie wolała polować sama, bo wtedy miała pewność, że jeśli coś pójdzie nie tak będzie to tylko i wyłącznie jej wina, no i nie chciała brać odpowiedzialności za stan zdrowia drugiej osoby. Nie mogła się wtedy skupić do końca na sobie i na tym, co chciała osiągnąć, z tyłu głowy bowiem zawsze pozostawał strach o swojego towarzysza, o to, że może nie wrócić do domu. Sobą się, aż tak bardzo nie przejmowała, to innych nie chciała zawieść.

Medycy mieli na sobie sporą odpowiedzialność, w końcu codziennie pomagali osobom, które tego potrzebowały. Wystarczył jeden mały błąd i czyjś mąż, żona, dziecko, rodzic mogli odejść z tego świata. Ciekawe, czy do tej odpowiedzialności dało się przywyknąć, czy jednak nie do końca.

- Tak, zdaję sobie z tego sprawę, że zazwyczaj korzysta się z pomocy jednego uzdrowiciela. Sama mam taką medyczkę, która zajmowała się mną jeszcze od czasów szkoły, już wtedy lubiłam pakować się w tarapaty. - Wiele razy wdawała się w bójki z innymi uczniami, bo stawała w obronie swoich mugolskich przyjaciół, zresztą nie był to jedyny powód. Geraldine miała bardzo krótki lont i byle pierdoła potrafiła wyprowadzić ją z równowagi, a do tego była skora do realizacji wszystkich głupich pomysłów swoich znajomych, no i grała w quidditcha, a tam też nie tak trudno było o urazy.

- Powiedzmy jednak, że dzisiaj nie była dostępna, no i nie chodziło o mnie. Przez to znalazłam się w Mungu. - Chciała się nieco z tego wytłumaczyć. Gdyby sprawa dotyczyła jej, pewnie leżałaby właśnie pod drzwiami Florence i czekała, aż ta wróci z dyżuru, albo znajdowała się w jej wannie, jak zazwyczaj.

- Nie pomyślałam o tym, upewnię się, że nie trafią w nieodpowiednie ręce. - Jeszcze nie do końca wiedziała w jaki sposób to zrobi, ale mężczyzna miał rację. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia co ona i mogli sobie pozwolić na to, aby od ręki kupić wszystkie potrzebne mikstury. Czasem zapominała o tym, jak wiele przywilejów miała dzięki swojemu bogactwu. Była przyzwyczajona do tego, że może sobie kupić to, czego potrzebuje w danej chwili. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Może na pierwszy rzut oka nie było po niej tego widać, bo nie nosiła się jak ktoś z wyższej warstwy społecznej, jednak do niej należała.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#9
29.08.2024, 13:37  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.08.2024, 14:41 przez Ambroise Greengrass.)  
- To wewnętrzny sekret - powiedział w przypływie wisielczego humoru - którym nie dzielimy się na prawo i lewo, bo nikt by tu nie pracował. Potrzebujemy utrzymać złudzenie, że każdy pracuje w swoich godzinach i trzyma się grafiku - wyjaśniając, nieznacznie nachylił się do kobiety. - Widzi pani, dzieląc się z panią tymi informacjami, właśnie podpisaliśmy ustny angaż w Mungu. Zaczyna pani jutro od wypisania kolegi - mrugnął do niej. Oczywiście, nie było to prawdą. Niewątpliwie chciałby, żeby szpital z taką łatwością wmanewrował kilka dodatkowych osób do pomocy, bo oddział Greengrassa miał duże braki kadrowe. Bywało, że mieli więcej rezygnacji w miesiącu niż przyjęć nowych pracowników. Starsi uzdrowiciele odchodzili na emeryturę, niektórzy wybierali prywatną praktykę. Nowi stażyści woleli dużo bardziej ekscytujące łamanie klątw albo bardziej krwawe urazy magizoologiczne. Na wszystkich tych oddziałach korzystało się z eliksirów, ale mało kto chciał leczyć nudne zatrucia.
- Tak czy siak nie można się dziwić, że ludzie nie mają tej wiedzy. Najpewniej nie ma szans, abym ja odróżnił powiedzmy - zmarszczył czoło, szukając odpowiedniego porównania - takiego bagnowyja od błotoryja albo od czegoś zbliżonego - powiedział wreszcie. Te szufladki w mózgu, w których składował wiedzę odnośnie magicznych bestii były, łagodnie mówiąc, dosyć mocno zakurzone. Wepchnął tam całą wiedzę z Hogwartu i trochę tematów poruszanych podczas stażu. Następnie zamknął to na cztery spusty i uznał sprawę za niebyłą.
Nieczęsto musiał korzystać z tej wewnętrznej encyklopedii fauny. Prawdopodobnie już w tym momencie udało mu się popełnić elementarny błąd klasyfikacyjny. Spojrzał na ubłocone buty blondynki i przywołał dwie nazwy, które kojarzyły mu się z moczarami. Czy te bestie tam bywały? Nie miał pojęcia. Ponadto na dziewięćdziesiąt dziewięć procent nie miały zbyt wielu zbieżnych cech w wyglądzie czy w zachowaniu. Niemniej przynajmniej próbował wyjść z jakimś kreatywnym porównaniem.
- Może jednak warto rozważyć angaż w Mungu? Szybko zweryfikuje pani wiedzę na temat głupoty - odpowiedział na jej uśmiech. Tak, potrafił podśmiewać się z rodziną pacjentów. Szczególnie, gdy zainteresowanych nie było w okolicy. - Na miejscu pani rodziny obawiałbym się tego spotkania. Kto wie, jacy mogą być w duecie, jeśli znajdą wspólny język - z jednej strony mówił tak w żartach. Nie wspomniał za to, że takie sytuacje bywały nader częste. Pacjenci połączeni wspólną niedolą nawiązywali różne zażyłości. Mało kto zdawał sobie sprawę z tego, ile relacji powstawało podczas rekonwalescencji.
Jeżeli to miał być kolejny taki przypadek, to Ambroise naprawdę współczuł bliskim Yaxleya. Z tego, co do tej pory powiedziała mu kobieta, mieli wystarczająco po dziurki w nosie wybryków kuzyna. Tymczasem mogło być jeszcze bardziej barwnie i ekscentrycznie. Oczywiście, o ile te dwa kolorowe ptaki nawiążą nić porozumienia a nie wejdą na drogę przechwałek na temat własnych osiągnięć, co poskutkuje kłótnią i bijatyką o to, kto jest lepszy. Takie sytuacje również miały miejsce. Częściej niż ktokolwiek mógłby pomyśleć.
Zamknięcie w czterech ścianach szpitala różnie działało na ludzi. Nawet krótkotrwała konieczność pobytu w miejscu, w którym nie chciało się być, wpływała na ludzi. Czarownica, z którą w tym momencie rozmawiał, najpewniej miała o tym bardzo duże pojęcie, bo z chwili na chwilę widział u niej coraz większe napięcie. Mimo to rozmowa zadziwiająco się kleiła i Ambroise z zaskakującą przyjemnością mógł powoli kwestionować przesadne nerwy koleżanek z pracy. Obawiając się kłótni, całkowicie niepotrzebnie posłały go na pole bitwy, która nie miała nadejść. Raczej nie miała.
- Naprawdę jesteśmy tacy niebezpieczni? Wydawało mi się, że poprawiliśmy opinie na nasz temat - uśmiechnął się porozumiewawczo. - W zeszłym roku obiecaliśmy, że zmniejszymy liczbę lochów dla pacjentów i niemal dotrzymaliśmy słowa.
W pewnym sensie rozumiał podejście panienki (prawdopodobnie, skoro była kuzynką pacjenta) Yaxley. Bywały chwile, kiedy najbezpieczniej czuł się w dziczy niedaleko Doliny Godryka. Chcąc odpocząć od konwenansów i pobyć sam na sam z myślami, wybierał się do lasu, gdzie spędzał kilka dni urlopu. W takich chwilach również nie obawiał się złych warunków pogodowych. Potrafił poradzić sobie z gniewem natury. Zazwyczaj wystarczyło nie bagatelizować siły żywiołu i odnosić się z należytym szacunkiem, znajdując schronienie i nie podejmując głupiego ryzyka. To był element, który odróżniał go od poszukiwaczy wrażeń. Ambroise był niemalże pewny, że rozmówczyni...
...Geraldine nie wyznawała tej ostatniej zasady. Mógłby założyć się, że to właśnie w tych najniebezpieczniejszych warunkach pogodowych znajdowała największą satysfakcję.
- Ambroise - odpowiedział w równie uprzejmy sposób. Nie spoufalał się z ludźmi, których przyjmował w szpitalu (wyjątkiem były wyłącznie dzieci, aczkolwiek je niespecjalnie lubił i musiał zmuszać się do niektórych reakcji), ale nie było potrzeby bycia niekulturalnym. - Ambroise Bertrand Greengrass, miło mi - instynktownie poprawił identyfikator, który niemal zagubił się w połach płaszcza.
Wychowano go jak na bywalca salonów przystało.
Geraldine wyciągnęła rękę w jego stronę, więc ją uścisnął. Konkretnie, trochę sztywno, jednak wcale nie przez oficjalność. Gdyby chciał być oficjalny, musiałby ucałować ją w rękę, a (słusznie, jak sądził po paru minutach rozmowy) założył, że to nie spotkałoby się z entuzjazmem. Poszukiwaczki przygód na ogół nie lubiły konwenansów, nawet te czystej krwi jak Yaxleyówny.
Miewał problemy z zaciśnięciem dłoni, więc wkładał w to znacznie więcej siły niż jeszcze kilka lat wcześniej. Postępująca choroba sprawiała, że z rozrzewnieniem wspominał czasy szkoły i beztroskiego latania na miotle. W tamtym okresie brał za pewnik to, czego już nie miał. Zadziwiające jak szybko życie weryfikowało plany, drwiąc z założeń, że pewne rzeczy były na wieczność. Może nie powinien być aż tak ostry dla kogoś, kto tę wieczność przypisał dacie ważności eliksirów.
On sam popełnił większy błąd, kiedy przypisywał sobie młodzieńcze zdrowie, którego utraty nie dało się wyleczyć. Tu nic nie dało otoczenie się uzdrowicielami. Nawet takimi prywatnymi, których w młodości załatwiał mu ojciec. Obecnie Ambroise nie miał swojego prywatnego medyka nie z uwagi na to, że nie było go stać (zdecydowanie było) a z faktu, że nie chciał czuć się jak małpka w cyrku. Tymczasowo zaleczał się sam. Co jak co, ale znał maksymalne dawki różnych substancji. To one czyniły truciznę.
- Tym lepiej - kiwnął głową. Dostęp do prywatnego medyka ułatwiał sprawę z kontrolą stanu pacjenta. - Na pewno nie zaszkodziłoby, gdyby mogła pa... - zreflektował się i niemal natychmiast poprawił - gdybyś mogła poprosić swoją uzdrowicielkę o skontrolowanie kuzyna po kilku dniach od wyjścia ze szpitala. W miarę możliwości tak od trzech dni do tygodnia - objaśnił. Nie wykluczał, że panicz Yaxley miał własnego prywatnego lekarza, ale prawdopodobnie zażyła, wieloletnia relacja między Geraldine a jej uzdrowicielką mogła być lepiej wykorzystana. W końcu to blondynka była naocznym świadkiem wypadku, więc mogła wyjaśnić wszystko to, czego nie powiedziałby wypis.
- W razie czego zapraszam na oddział - jakoś powątpiewał, że miała skorzystać. - Przyjmiemy i zutylizujemy wszystkie substancje - zapewnił. Na początku nie świadczyli podobnych przysług, ale zwiększona liczba zatruć i wypadków wymusiła na nich taką okoliczność. Na dodatek całkowicie nieodpłatną, wbrew niektórym głosom zarządu. Dużo łatwiejsze i zarazem tańsze było pozbywanie się eliksirów niż leczenie konsekwencji.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#10
29.08.2024, 21:30  ✶  

Przyglądała się mężczyźnie badawczo. Najwyraźniej sięgnął po drobny żart, ciekawe. Z początku ich rozmowy wydawało jej się, że atmosfera jest raczej nie do końca przyjemna, jak widać, wszystko mogło się bardzo szybko zmienić. - Obiecuję na mały palec, że nikomu nie zdradzę ten tajemnicy. - Wyciągnęła nawet ku górze lewą dłoń i wystawiła ten nieszczęsny palec. - Tylko nie zmuszajcie mnie do tego, żebym musiała tutaj pracować. - Na jej twarzy mógł zobaczyć rozbawienie. Sama wizja siebie w tym miejscu niesamowicie ją bawiła. Biedni ci, którzy musieliby skorzystać z jej usług, o Geraldine można było powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że była delikatna, ani w swoich gestach, ani w słowach. Mogłaby kogoś przypadkiem uszkodzić, albo powiedzieć coś zbyt nieprzyjemnym tonem. Nigdy w życiu nie rozważała nad tym, jakby to było, gdyby była uzdrowicielem. Stojący przed nią Greengrass jednak skłonił ją ku takich mrzonek, i choć była to chwilowa wizja, to naprawdę ją rozbawiła. - Na pewno nie jesteście tak zdesperowani, aby przyjmować tutaj kogoś mojego pokroju. - Dodała jeszcze nieco cichszym, konspiracyjnym tonem.

- Tak, większość tego, co uszyliśmy się w szkole leży gdzieś głęboko, zapomniana po zdanych egzaminach. Każdy zajął się swoją dziedziną, co wcale nie jest niczym dziwnym. - Ludzie mieli różne zainteresowania, różne prace. Bez sensu było zaśmiecać swój mozg informacjami, które nie były szczególnie potrzebne do życia codziennego. Wiadomo, jakąś podstawową, elementarną wiedzę wypadało mieć w każdym temacie, jednak mało kto posiadał takie umiejętności, aby być specjalistą we wszystkim, no, może poza Dumbeldorem, który był naprawdę wybitnym czarodziejem, ale takich było niewielu.

- Może to lepiej, że nie umiesz ich odróżnić, dzięki takim osobom jak ty, mam pracę. - Dodała z uśmiechem. Mało kto tak naprawdę znał się bardzo mocno na magicznych stworzeniach. Niektóre z nich było trudno od siebie odróżnić, jeśli nie posiadało się specjalistycznej wiedzy. Nie widziała w tym nic złego, ona miała problem z innymi dziedzinami magii i było jej z tego powodu raczej wszystko jedno.

- W tym faktycznie mogłabym wam pomóc, ale obawiam się, że mogłaby to być jedyna rzecz do której byłabym przydatna. - Widziała w swoim życiu wiele przypadków naprawdę kompletnej głupoty. Ludzie zbliżali się do stworzeń, o których nie mieli pojęcia, próbowali je oswajać. Ona musiała przychodzić im na ratunek. Czasem przynosiła zwłoki, i truchło stworzenia które odebrało życie. Niektórzy nie mieli za grosz zdrowego rozsądku i myśleli, że to świetna zabawa. Ona sama może nie należała do szczególnie zastanawiających się nad swoimi czynami osób, podejmowała decyzje spontanicznie, podczas walki także, ale wiedziała na co może sobie pozwolić. Znała swoje granice, wiedziała, że jej ciało jest maszyną stworzoną do zabijania magicznych stworzeń. Była tego bardzo pewna. Zresztą od lat pracowała nad tym, żeby właśnie tak było. Nawet jej zdarzały się błędy, jednak nie takie, aby kosztowało ją to najcenniejszej ceny - życia.

Yaxley przywykła do prowokowania, Ambroise jednak całkiem nieźle sobie z nią na początku poradził, stonował jej zachowanie. Oczywiście nadal miała w sobie ten swój pazur, ale zdecydowanie nie drapała tak mocno, jak potrafiła. Pogawędka należała do tych raczej przyjemnych, co ją zaskoczyło, bo nie spodziewała się spotkać w Mungu kogoś, z kim będzie mogła pogawędzić o czymś więcej niż o urazie swojego kuzyna. Tutaj jednak zupełnie przypadkiem przewijały się też inne tematy. Pewnie z każdym rozmawiał w ten sposób, musiał mieć za sobą setki takich rozmów o wszystkim i o niczym, nie przeszkadzało jej to jednak wcale.

- Nie ma się czego obawiać, moja rodzina korzysta z różnych metod, które potrafią naprawdę skutecznie pozbyć się z głowy głupot. - Powiedziała zupełnie lekko, chociaż ten komentarz mógł zostać odebrany różnie. Yaxleyowie byli raczej znani ze swojego nieokrzesania, nie byłoby nic dziwnego w tym, gdyby siłą próbowali naprostować sposób myślenia swoich latorośli.

- Dziwi mnie to, że nie zdajesz sobie z tego sprawy, to znaczy, że musisz się w tym upewniać. Mung to najstraszniejsze miejsce jakie istnieje. - Wolałaby zostać wrzucona do jaskini pełnej akromantuli, jeziora, w którym znajdowały się kolonie trytonów, mogłaby wymienić całą listę siedlisk magicznych stworzeń, których zapewne normalni ludzie bali się bardziej, jej największym lękiem nadal pozostawał szpital. - Lochy nie brzmią źle, o ile nie dokonujecie tam jakiś strasznych eksperymentów. - Rzuciła poważnym tonem, ale w jej oczach można było dostrzec błysk, który świadczył o tym, że próbowała zażartować. Jej poczucie humoru było dosyć mocno drewniane i nie trafiało do wszystkich.

- Czy będzie miło, to się dopiero okaże. - Odpowiedziała zaczepnie, nie wiedzieć czemu. Rzadko kiedy potrafiła powstrzymać się od tych nie do końca odpowiednich komentarzy. - Ach i Yaxley, Geraldine Artemis Yaxley, ale podejrzewam, że do tego już doszedłeś. - Nie trudno było się domyślić z jakiej rodziny pochodziła. Yaxleyowie należeli do grona najwyższych czarodziejów w Wielkiej Brytanii i jak jeszcze mężczyzn wysokich wcale nie brakowało, tak mało która kobieta mogłaby dorównać Geraldine wzrostem. Wyróżniała się, odkąd pamiętała. W czasach Hogwartu ten nietypowy wzrost był jej ogromnym kompleksem, dzieciaki się z niej wyśmiewały, z czasem zaczęła traktować go jako atut, pomagał jej podczas polowań, dzięki temu mogła równać się siłą z większością mężczyzn, dorównać im. Nadal kiedy pojawiała się w najróżniejszych miejscach ciekawskie spojrzenia skierowane ku jej osobie, ale nie przejmowała się tym tak bardzo, jak kiedyś, do wszystkiego można było przywyknąć, a przecież nie miała wypływu na to, że urosła taka wysoka, tego nie mogła zmienić. Może jako dziecko marzyła, żeby ktoś wymyślił jakąś miksturę, by na stałe mogła się nieco skurczyć, teraz jednak wcale nie żałowała, że nie ma takiej możliwości.

Wyczuła sztywność jego dłoni, nie wiedziała, z czego ona wynika. Nie dała jednak po sobie poznać, że dostrzegła, że coś jest nie tak, uważała to za nieco nietaktowne. Jej dłoń była nieco szorstka, nawet na palcach miała niewielkie blizny, które przypominały jej o tych stworzeniach, którym odebrała życie, była też dosyć ciepła, kiedy się denerwowała, to robiło jej się gorąco, a Mung powodował u niej ogromne rozdrażnienie.

- Nasz zawód raczej wymaga posiadania własnego medyka, nigdy nie wiadomo, kiedy coś odgryzie ci rękę, albo nogę. - Dodała jeszcze, jakby chciała wyjaśnić, że nie była to wcale kolejna fanaberia bogatej rodziny. W ich przypadku medyk, który zawsze czekał w gotowości mógł naprawdę ocalić wiele żyć. Nigdy nie wiadomo, kiedy powinie się noga. - trzy dni do tygodnia, tak jest. - Powtórzyła jeszcze po nim, dzięki temu prawdopodobieństwo, że o tym nie zapomni stawało się większe. Zdarzało jej się bowiem często nie pamiętać o takich sprawach.

- Zajmujesz się też takimi rzeczami? - Zapytała się jeszcze, chociaż nie wydawało jej się, aby faktycznie tak było. - Ciebie się nie boję, w przeciwieństwie do innych pracowników tego miejsca. - Dodała jeszcze, aby wyjaśnić skąd wzięło się to głupie pytanie. - Być może skorzystam z tej usługi..

Chyba wiedziała już wszystko, może był to odpowiedni moment, aby opuścić to miejsce, nim burza jeszcze nie rozpętała się na dobre. - Dziękuję za wszystko, na mnie już czas. - Dygnęła jeszcze całkiem zgrabnie jak na osobę jej rozmiarów i całkiem szybkim krokiem ruszyła w kierunku wyjścia z Munga.

Gdy tylko znalazła się przed wejściem do szpitala zatrzymała się na chwilę pod dachem, który znajdował się nad drzwiami. Odetchnęła głęboko chłodnym powietrzem, było naprawdę orzeźwiające, burze zawsze przynosiły wytchnienie, w tej sytuacji czuła to podwójnie. Opuściła miejsce, którego tak się bała. Deszcz dosyć mocno padał, nie przeszkadzało jej to zbytnio, nim jednak postanowiła udać się do domu wsadziła sobie w usta papierosa. Musiała zapalić, nałóg nie był czymś godnym pochwały, jednak od kilku lat fajki były jej przyjaciółmi. Odpaliła szluga swoją mugolską, srebrną zapalniczką, a później zaciągnęła się głęboko dymem, oparła się przy tym o szpitalną ścianę, jednak ten dzień nie był, aż taki straszny jak się jej wydawało.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Ambroise Greengrass (12012), Geraldine Yaxley (11557)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa