adnotacja moderatora
Rozliczono - Rodolphus Lestrange - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
Trigger warning: Krew, śmierć
wiadomość pozafabularna
Zadanie Miesiąca równości 3/528/29.06.1972
Noc
Noc
Ten dzień był wyjątkowo intensywny. Rodolphus nie marzył o niczym innym, tylko o położeniu się do łóżka i zapadnięciu w spokojny odpoczynek bez snów. Najpierw zaliczył dość intensywny poranek w pracy, porządkując dokumenty i nanosząc na nie swoje uwagi, a potem został oddelegowany do przeprowadzenia kolejnych analiz przy eksperymencie, nad którym pracowali w Departamencie Tajemnic od początku lata. Jego własny umysł działał na najwyższych obrotach przez cały ranek, a po południu wpadł na Brennę Longbottom. Celowo, oczywiście, bo dlaczego by nie. Zaczepianie jej było jedną z tych przyjemności, których nie mógł sobie odmówić. Potem dla odmiany wpadł na swojego współlokatora na ulicy Pokątnej, gdy miał w planach odwiedzić pewien sklep z eliksirami. Potrzebował eliksiru wielosokowego tak na wszelki wypadek, a obecność Nicholasa w zasadzie tylko mu się przydała. Pech chciał, że opuszczając sklep wpadli na jego byłą: Aghaty. Zgrzytał zębami i pluł sobie w brodę za każdym razem, gdy widział jej długie, czarne włosy. Nie miał pojęcia, co widział w tej dziewczynie - przecież każdy mówił mu, że powinien sobie odpuścić. Ale nie, on postanowił zrobić na przekór całemu światu i spróbować swoich sił. No i cóż... Dostał za swoje - Aghata nie odpuszczała nawet pomimo upływu tylu lat i jego zaręczyn.
Obyło się tym razem bez rękoczynów, lecz domyślał się, że kolejne spotkania mogą tylko zaognić sytuację. Zwłaszcza że ta franca postanowiła podrywać Nicholasa. Pewnie gdyby na jego miejscu był ktokolwiek inny, to by się ugiął pod naporem jej czaru. W duszy dziękował sobie samemu za dobór ludzi, którymi się otaczał - tylko tego mu by brakowało: jego ex i osoby, z którą jest blisko, razem.
Lestrange zjadł lekką kolację, zanim poszedł zmyć z siebie smród Ministerstwa Magii. Z każdym kolejnym dniem tam miał wrażenie, że pogrąża się coraz mocniej w oceanie hipokryzji. Że ona wchodzi mu w krew, dominuje jego zachowaniem i sprawia, że musi coraz mocniej się pilnować. Ministerstwo pełne było nieudaczników i szlam, ale Departament Tajemnic zdawał się jeszcze jako tako trzymać. Szkoda tylko, że odnosił wrażenie, że ta forteca prawilności sypie się z każdym dniem coraz bardziej.
Jeszcze tuż przed zamknięciem oczu pomyślał, że jeżeli Mistrzowi nie uda się przejąć władzy, to będzie musiał pomyśleć nad odejściem. Powstrzymywał go do tej pory wyłącznie fakt, że w Departamencie Tajemnic miał dostęp do badań, do których nie miał dostępu zwykły śmiertelnik. Innych plusów nie widział.
Rodolphus otworzył oczy. Czuł się wyjątkowo dziwnie. Przede wszystkim dlatego, że nie był w miejscu, w którym zasypiał. Przypadkowa teleportacja? Ostatnio ponoć to było częste - czytał w Proroku, że wystarczało kichnięcie i nagle znajdowało się w zupełnie innym miejscu, niż w tym w którym się kichało. Ale on przecież nie był chory: zasnął we własnym, współdzielonym łóżku.
Lestrange ostrożnie usiadł na twardym, pojedynczym łożu i spuścił nogi na ziemię. Był ubrany w swoje zwykłe ciuchy, a przecież zasypiał w piżamie - i na pewno nie miał na sobie butów. Mężczyzna zmarszczył brwi z zastanowieniem i rozejrzał się po wnętrzu, w jakim przyszło mu się obudzić. Było... proste, jeżeli nie powiedzieć prostackie. To była CHYBA sypialnia, ale daleko jej było do sypialni, do których przywykł. Chata była typowym przykładem tradycyjnego budownictwa ludowego na angielskiej wsi. Zbudowana została z naturalnych materiałów, takich jak drewno, glina i kamień, które były łatwo dostępne w okolicy. Najgorszy był jednak zapach - zapach starych ludzi, śmierci i czegoś jeszcze, czego nie chciał identyfikować. Podobnie waliło na Nokturnie, ale jednak tam wyczuwał czarną magię i dym, a tutaj... To był chyba spalony garnek. Zmarszczył nos, wstając z łóżka.
Chatę wzniesiono na planie prostokąta, a jej konstrukcja opierała się na solidnych belkach drewnianych. Ściany wykonano z drewnianych desek, a następnie obudowano gliną, która pełniła funkcję izolacji termicznej i chroniła przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi. Dach pokryto słomianą strzechą, która nadawała całości charakterystyczny wygląd. Wygląd biedny i obrzydliwy. A nawet... Mugolski. Lestrange zmrużył oczy, przyzwyczajając je powoli do półmroku.
Wnętrze chaty było skromne, chociaż w jego opinii - po prostu biedne. W centralnym miejscu pokoju, w którym się znajdował, postawiono palenisko. Przy nim siedziała na krześle kobieta. Raczej niezbyt stara, chociaż gdy ruszył w jej stronę i przyzwyczaił wzrok do blasku ognia, dostrzegł że mogła mieć nie więcej niż 40 lat.
- Khem - odchrząknął, by dać znać o swojej obecności. Odruchowo zaczął szukać różdżki, lecz nie mógł jej znaleźć. Zorientował się jednak, że kobieta w ogóle nie zareagowała na jego głos. - Kim jesteś?
Zapytał głupio, głośniej niż wcześniej. Jednak podobnie jak chwilę temu - kobieta nie odpowiedziała. Zamiast tego zaniosła się okropnym kaszlem, który zmusił Rodolphusa do cofnięcia się o kilka kroków. A jeśli to jest zaraźliwe?
Kobieta odwróciła się w jego stronę, ale zdawała się go nie dostrzegać. Wzrok miała zamglony a z jej ust sączyła się krew. Spływała cienkimi strużkami z kącików ust. Nie przestawała kaszleć a kolejne krwawe plwociny lądowały to na niej samej, to na podłodze. W końcu upadła na ziemię, blednąć coraz bardziej. Zdawała się wyciągać rękę w jakimś kierunku, lecz była zbyt słaba, by ją unieść. Lestrange zrobił krok w stronę drzwi, a potem...
Potem świat zawirował, a on znalazł się w zupełnie innym miejscu. Zdążyło mu przemknąć przez myśl tylko, że co to za pierdolone sztuczki, lecz nie zdołał wypowiedzieć swoich słów na głos. Tym razem był w miejscu, do którego przywykł. Rezydencja - przestronna, urządzona ze smakiem i gustem. Pełna magicznych przedmiotów i unoszących się wokół wielkiego łoża z baldachimem filiżanek i leków. Stał przy oknie, przez które musiał zerknąć. Słońce już chyliło się ku zachodowi, oświetlając przepiękny ogród z pieczołowicie utrzymanymi rabatami kwiatów i krzewów. Widział główny budynek, wzniesiony w stylu klasycystycznym, imponował swymi monumentalnymi kolumnami i symetryczną fasadą.
W sypialni, w której się znalazł, posadzka wykonana była z marmuru, a meble z hebanu. Szlachetne drewno idealnie kontrastowało z jasną podłogą i złocistymi sufitami, kryształowymi żyrandolami i delikatnymi tkaninami, które na pierwszy rzut oka przypominały satynę i jedwab. I na tej jedwabnej pościeli, na tych puchowych poduszkach, leżał mężczyzna.
Był tak samo blady i wychudzony jak kobieta, którą widział jeszcze chwilę temu. Cała rezydencja emanowała bogactwem, wyrafinowaniem i dbałością o najdrobniejsze szczegóły, odzwierciedlając status i wyrafinowany gust jej właścicieli - lecz gdy teraz Lestrange patrzył na wiotkie, wychudzone ciało, zaczynał wątpić że to mógł być właściciel rezydencji. Może jakiś pracownik? Przy jego łóżku siedziała kobieta, która coś do mężczyzny szeptała. Ona wyglądała dużo lepiej: była ładna, dobrze odżywiona i pełna życia. Na jej twarzy malowała się troska, gdy wycierała krew z kącików ust zanoszącego się kaszlem czarodzieja.
Czy cierpiał na tę samą chorobę, co mugolka, którą widział w chacie chwilę temu? Oczywiście że wiedział, że czarodzieje i mugole dzielili niektóre choroby, szczególnie te śmiertelne, ale... Skutecznie to wypierał z pamięci.
Nie odczuwając już strachu podszedł do łóżka, domyślając się że musiał znaleźć się w czyichś wspomnieniach. Tak to wyglądało, gdy korzystał z myślodsiewni. Chociaż teraz... Przecież zasypiał we własnym łóżku.
- Kochanie, na mnie pora. Czas odejść - wyszeptał ledwo słyszalnie czarodziej, a Lestrange drgnął. Przy łóżku, unosząc się nad ziemią, unosiła się zakapturzona postać.
Nie miała sierpa, nie miała żadnych insygniów, świadczących o tym, że to byłaby Śmierć z wyobrażeń mugolskich. Jednak nie miał wątpliwości, że to właśnie była Śmierć. Czarna szata miała tak głęboki odcień, że zdawała się pochłaniać nie tylko wszelkie inne kolory, ale również całą radość z pomieszczenia. Dzierżyła w kościstej, obciągniętej cienką jak papier i bladą skórą dłoni długą, czarną różdżkę. Kojarzył ją: taką samą widział na rycinach w baśniach. Postać obróciła powoli głowę, a Rodolphusa oblał zimny pot. Pod kapturem nie skrywało się absolutnie nic. Nie było twarzy, była tylko otchłań.
- W OBLICZU ŚMIERCI WSZYSCY JESTEŚMY RÓWNI - powiedział śmierć, wyciągając dłoń z różdżką w stronę kaszlącego czarodzieja. Jego głos odbijał się echem w czaszce Rodolphusa. Równi, równi, równi... Lestrange cofnął się. Czuł, że nie powinien tu być. Co prawda nie czuł się jak intruz, bo on nigdy nie czuł się jak intruz, ale nagle zapragnął się obudzić. Bo to musiał być jakiś chory sen, prawda? Może zjadł coś niedobrego przed snem i to dlatego eliksir nie zadziałał tak, jak powinien? Chyba powinien rozważyć zmianę dostawcy eliksirów nasennych. A może nawet wesprzeć się kadzidłami? Przecież nikt nie powiedział, że nie można stosować obu tych rzeczy naraz, prawda?
Śmierć machnął różdżką, a czarodziej wytrzeszczył oczy. Zaraz jednak jego twarz rozluźniła się, a powieki powoli opadły. Można było przysiąc, że na jego twarzy zastygł uśmiech ulgi. Odszedł nie na własnych zasadach, ale w obecności osoby, którą kochał. Zupełnie inaczej, niż ta mugolka, którą widział Rolph. Mimo iż różnie odeszli, to jednak efekt był ten sam: nie żyli oboje.
Lestrange ostrożnie usiadł na twardym, pojedynczym łożu i spuścił nogi na ziemię. Był ubrany w swoje zwykłe ciuchy, a przecież zasypiał w piżamie - i na pewno nie miał na sobie butów. Mężczyzna zmarszczył brwi z zastanowieniem i rozejrzał się po wnętrzu, w jakim przyszło mu się obudzić. Było... proste, jeżeli nie powiedzieć prostackie. To była CHYBA sypialnia, ale daleko jej było do sypialni, do których przywykł. Chata była typowym przykładem tradycyjnego budownictwa ludowego na angielskiej wsi. Zbudowana została z naturalnych materiałów, takich jak drewno, glina i kamień, które były łatwo dostępne w okolicy. Najgorszy był jednak zapach - zapach starych ludzi, śmierci i czegoś jeszcze, czego nie chciał identyfikować. Podobnie waliło na Nokturnie, ale jednak tam wyczuwał czarną magię i dym, a tutaj... To był chyba spalony garnek. Zmarszczył nos, wstając z łóżka.
Chatę wzniesiono na planie prostokąta, a jej konstrukcja opierała się na solidnych belkach drewnianych. Ściany wykonano z drewnianych desek, a następnie obudowano gliną, która pełniła funkcję izolacji termicznej i chroniła przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi. Dach pokryto słomianą strzechą, która nadawała całości charakterystyczny wygląd. Wygląd biedny i obrzydliwy. A nawet... Mugolski. Lestrange zmrużył oczy, przyzwyczajając je powoli do półmroku.
Wnętrze chaty było skromne, chociaż w jego opinii - po prostu biedne. W centralnym miejscu pokoju, w którym się znajdował, postawiono palenisko. Przy nim siedziała na krześle kobieta. Raczej niezbyt stara, chociaż gdy ruszył w jej stronę i przyzwyczaił wzrok do blasku ognia, dostrzegł że mogła mieć nie więcej niż 40 lat.
- Khem - odchrząknął, by dać znać o swojej obecności. Odruchowo zaczął szukać różdżki, lecz nie mógł jej znaleźć. Zorientował się jednak, że kobieta w ogóle nie zareagowała na jego głos. - Kim jesteś?
Zapytał głupio, głośniej niż wcześniej. Jednak podobnie jak chwilę temu - kobieta nie odpowiedziała. Zamiast tego zaniosła się okropnym kaszlem, który zmusił Rodolphusa do cofnięcia się o kilka kroków. A jeśli to jest zaraźliwe?
Kobieta odwróciła się w jego stronę, ale zdawała się go nie dostrzegać. Wzrok miała zamglony a z jej ust sączyła się krew. Spływała cienkimi strużkami z kącików ust. Nie przestawała kaszleć a kolejne krwawe plwociny lądowały to na niej samej, to na podłodze. W końcu upadła na ziemię, blednąć coraz bardziej. Zdawała się wyciągać rękę w jakimś kierunku, lecz była zbyt słaba, by ją unieść. Lestrange zrobił krok w stronę drzwi, a potem...
Potem świat zawirował, a on znalazł się w zupełnie innym miejscu. Zdążyło mu przemknąć przez myśl tylko, że co to za pierdolone sztuczki, lecz nie zdołał wypowiedzieć swoich słów na głos. Tym razem był w miejscu, do którego przywykł. Rezydencja - przestronna, urządzona ze smakiem i gustem. Pełna magicznych przedmiotów i unoszących się wokół wielkiego łoża z baldachimem filiżanek i leków. Stał przy oknie, przez które musiał zerknąć. Słońce już chyliło się ku zachodowi, oświetlając przepiękny ogród z pieczołowicie utrzymanymi rabatami kwiatów i krzewów. Widział główny budynek, wzniesiony w stylu klasycystycznym, imponował swymi monumentalnymi kolumnami i symetryczną fasadą.
W sypialni, w której się znalazł, posadzka wykonana była z marmuru, a meble z hebanu. Szlachetne drewno idealnie kontrastowało z jasną podłogą i złocistymi sufitami, kryształowymi żyrandolami i delikatnymi tkaninami, które na pierwszy rzut oka przypominały satynę i jedwab. I na tej jedwabnej pościeli, na tych puchowych poduszkach, leżał mężczyzna.
Był tak samo blady i wychudzony jak kobieta, którą widział jeszcze chwilę temu. Cała rezydencja emanowała bogactwem, wyrafinowaniem i dbałością o najdrobniejsze szczegóły, odzwierciedlając status i wyrafinowany gust jej właścicieli - lecz gdy teraz Lestrange patrzył na wiotkie, wychudzone ciało, zaczynał wątpić że to mógł być właściciel rezydencji. Może jakiś pracownik? Przy jego łóżku siedziała kobieta, która coś do mężczyzny szeptała. Ona wyglądała dużo lepiej: była ładna, dobrze odżywiona i pełna życia. Na jej twarzy malowała się troska, gdy wycierała krew z kącików ust zanoszącego się kaszlem czarodzieja.
Czy cierpiał na tę samą chorobę, co mugolka, którą widział w chacie chwilę temu? Oczywiście że wiedział, że czarodzieje i mugole dzielili niektóre choroby, szczególnie te śmiertelne, ale... Skutecznie to wypierał z pamięci.
Nie odczuwając już strachu podszedł do łóżka, domyślając się że musiał znaleźć się w czyichś wspomnieniach. Tak to wyglądało, gdy korzystał z myślodsiewni. Chociaż teraz... Przecież zasypiał we własnym łóżku.
- Kochanie, na mnie pora. Czas odejść - wyszeptał ledwo słyszalnie czarodziej, a Lestrange drgnął. Przy łóżku, unosząc się nad ziemią, unosiła się zakapturzona postać.
Nie miała sierpa, nie miała żadnych insygniów, świadczących o tym, że to byłaby Śmierć z wyobrażeń mugolskich. Jednak nie miał wątpliwości, że to właśnie była Śmierć. Czarna szata miała tak głęboki odcień, że zdawała się pochłaniać nie tylko wszelkie inne kolory, ale również całą radość z pomieszczenia. Dzierżyła w kościstej, obciągniętej cienką jak papier i bladą skórą dłoni długą, czarną różdżkę. Kojarzył ją: taką samą widział na rycinach w baśniach. Postać obróciła powoli głowę, a Rodolphusa oblał zimny pot. Pod kapturem nie skrywało się absolutnie nic. Nie było twarzy, była tylko otchłań.
- W OBLICZU ŚMIERCI WSZYSCY JESTEŚMY RÓWNI - powiedział śmierć, wyciągając dłoń z różdżką w stronę kaszlącego czarodzieja. Jego głos odbijał się echem w czaszce Rodolphusa. Równi, równi, równi... Lestrange cofnął się. Czuł, że nie powinien tu być. Co prawda nie czuł się jak intruz, bo on nigdy nie czuł się jak intruz, ale nagle zapragnął się obudzić. Bo to musiał być jakiś chory sen, prawda? Może zjadł coś niedobrego przed snem i to dlatego eliksir nie zadziałał tak, jak powinien? Chyba powinien rozważyć zmianę dostawcy eliksirów nasennych. A może nawet wesprzeć się kadzidłami? Przecież nikt nie powiedział, że nie można stosować obu tych rzeczy naraz, prawda?
Śmierć machnął różdżką, a czarodziej wytrzeszczył oczy. Zaraz jednak jego twarz rozluźniła się, a powieki powoli opadły. Można było przysiąc, że na jego twarzy zastygł uśmiech ulgi. Odszedł nie na własnych zasadach, ale w obecności osoby, którą kochał. Zupełnie inaczej, niż ta mugolka, którą widział Rolph. Mimo iż różnie odeszli, to jednak efekt był ten sam: nie żyli oboje.
Obudził się nagle. Zlany potem, blady i chyba chory. Szczękał zębami, ale nie obudził go własny krzyk. Słowa sennej Śmierci, którą spotkał, nadal dźwięczały mu w uszach. Co ten sen mógł oznaczać? Lestrange potarł twarz otwartą dłonią. Co to miało w ogóle znaczyć? Zniecierpliwiony i kompletnie rozbudzony odrzucił na bok kołdrę. Musiał się umyć i przebrać. Na sen nie miał już co liczyć. I dobrze, bo chyba nie chciałby zasnąć teraz i narazić się na ponowne spotkanie ze Śmiercią. Będzie musiał odtworzyć wszystkie swoje kroki i to, co jadł, bo winił albo kolację, albo obiad. Może był też przemęczony i to dlatego umysł płatał mu w nocy figle? Może powinien przystopować? Ale przecież to nie wchodziło w grę, nie teraz i nie przez następne kilka miesięcy.
Koniec sesji