• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 10 Dalej »
[10.7.72, Epping Forest] Miłości Żar

[10.7.72, Epping Forest] Miłości Żar
pies wojny
I get mean when i'm nervous
just like a bad dog
Krótko przystrzyżony szatyn, o gęstych brwiach i dłuższych bokobrodach. Bez zarostu za to niedokładnie ogolony, jakby od tępej brzytwy. W rozciągniętym swetrze w dodatku podziurawionym. Sprawia wrażenie bezdomnego, jednak dobrze zbudowanego, wysokiego[187] i o pełnym, bielutkim uzębieniu. Niesie za sobą nieprzyjemną woń wilgoci i zmokłego kundla. Zielone oczy ze smutnym spojrzeniem, zwykle wbitym gdzieś pod nogi.

Maddox Greyback
#1
06.09.2024, 23:30  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.04.2025, 01:53 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Faye Travers - osiągnięcie Piszę, więc jestem

Konkurencja może i była dobra dla zdrowej kondycji przepływu dóbr i usług, ale nie dla czarnego rynku. Ojcu Maddoxa, Fenrisowi, zapewne śnił się po nocach obrazek jak z laurki kiedy miał monopol na cały nielegalny obrót eliksirami w Podziemnych Ścieżkach. Cała klientela o niezwykle elastycznym kręgosłupie moralnym wyłącznie dla niego, tak by mógł swobodnie i bez żadnych obiekcji mógł według własnego uznania dyktować nie tylko ceny, ale i całą podaż. Niestety stary Greyback nie był jedynym liczącym się graczem na tej scenie i musiał akceptować współistnienie innych "podmiotów gospodarczych" obok siebie. Taki swoisty Pax Achemical".

Na całe szczęście zasady te kompletnie nie dotyczyły małych graczy. Cały ten sezonowy plankton sezonowych cwaniaczków, którzy może nie byli zbyt bystrzy jako całokształt, ale na tyle zorientowani by samemu potrafić uwarzyć spory kocioł silnych eliksirów miłosnych. Takich okazjonalnych "alchemików" nie chronił żaden układ, więc nikt po nich nie zapłacze jeśli któregoś zabraknie prawda? Prawda.

No i kiedy tylko szef Sfory dowiedział się, że grupa takich sytuacyjnych dorobkiewiczów planuje pod Londynem rozbić obóz w środku Epping Forest i przez kilka dni na zmianę mieszać w kotłach i walić podłą berbeluchę do odcinki, czym prędzej posłał tam swojego syna, by ten przejął całe przedsięwzięcie. Maddoxowi niespecjalnie się to podobało, bo wiedział, że podążanie ich śladem i całe tropienie może potrwać nawet kilka dni. A przecież już dzisiaj miało dojść do całkowitego zaćmienia słońca, a Maddy bardzo chciał być tego świadkiem.

Ta wielka kula ognia, buchająca promieniowaniem na naszą malutką planetę. Piekielny pożar, który nie gasł od milionów lat i jeszcze tak prędko nie zgaśnie, na moment, krótką chwilę, przyćmiony innym, malutkim obiektem. Było w tym coś pociągającego, zobaczyć jak nawet te wściekle żarzące się kurwisko musiało chociaż raz na jakiś czas ustąpić wobec znacznie mniejszego od siebie. Widział w tym wiele alegorii do wszystkich swoich politologicznych teorii, a to sprawiało, że podkręcał się jeszcze bardziej.

Dlatego Mad będzie w cholerę MAD, jeśli z powodu jakiś śmierdzących ochlejmord przegapi najpiękniejszy widok tej dekady. Szedł ich tropem całą noc, pewnie byłoby łatwiej gdyby wcześniej mógł zasmakować choć kszty kropli krwi któregoś z nich, ale tak nie było, więc musiał posiłkować się tylko tym co sam znalazł.

I kiedy wpadł już na trop czyjejś obecności, czyli pozostałości po naprawdę niewielkim obozowisku na początku ucieszył się podekscytowany, że w końcu coś miał. Jednak coś mu tu nie grało, bo ślady sugerowały obecność tylko jednej osoby, w dodatku raczej niewielkich rozmiarów sądząc po śladzie buta. Mimo wszystko nie zamierzał tego zignorować, zaciekawiony też tym dlaczego ktoś, właściwie tuż przed świtem, zaserwował sobie śniadanie wyłącznie z mięsnych dodatków. I nie żeby był tutaj oceniający, on też nie pogardziłby kilkoma serdelkami, kanapką z szarpaną wołowiną, ale zastanawiał się co za boskie stworzenie było tak małe i tak kochało białko zwierzęce.

Odpowiedź przyszła szybko i choć nie powinna go wcale szokować, to był zdziwiony tak spontanicznym spotkaniem ze znajomą mu buźką. Na początku zachował dystans kiedy wpatrywał się co właściwie robi tu Fajka i czego szuka w tej okolicy. Po kilku minutach obserwacji zrozumiał i właściwie wszystko złożyło się w super jasną całość. Te drobne rzezimieszki koczowały tu od kilku dni i pichciły te swoje nielegalne substancje, a przy okazji magiczny płomień pod ich kociołkami nie na moment nie gasł. Idealne wręcz środowisko do życia dla Popiołków. Upici idioci pewnie nawet nie wiedzieli, że tuż obok ich namiotów jaja składają te magiczne, ogniolubne węże. Za to Faye zapewne wiedziała bardzo dobrze i to pewnie one były powodem, dlaczego niedługo przed pierwszymi promieniami poranku czaiła się w krzakach.

- Walisz gorzej, niż jama trolla... - zwrócił się w końcu do niej, szeptem. Zbliżył się i przyklęknął tuż za roślinną zasłoną obok niej. Delikatnie rozbawiony uniósł dłonie lekko do góry, w ironicznym geście poddania się, gdyby pani Travers zamierzała wycelować mu w pysk za takie podkradanie się od tyłu. Mówił oczywiście o mięsnej nutce zapachowej, którą za sobą zostawiała i pewnie gdyby nie to, że miał podobne smaki co ona nie zauważył by tego, aż tak. - No co, zgubiłaś się Małgosiu? - rzucił, dalej zwracając się do niej szeptem. Tym razem nieco bardziej pieszczotliwie, ale nieco uszczypliwie, wyszczerzył bielutkie kiełki w zadziornym uśmiechu.

Leśna powsinoga
Może lew jest silniejszy od wilka, ale wilka nigdy nie widziałem w cyrku.
Niewysoka, mierząca około 155 cm. Ma wysportowaną sylwetkę i gibki chód, zdradzający że dużą część czasu poświęca na aktywność fizyczną. Faye ma brązowe włosy, mieniące się rudością w świetle słonecznym, oraz jasnobrązowe oczy. Usta są wiecznie rozciągnięte w uśmiechu, a nosek zadarty.

Faye Travers
#2
07.09.2024, 00:11  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.09.2024, 00:18 przez Faye Travers.)  
Zaćmienie słońca nie było czymś, co chciała przegapić. Wielka, żarząca się kula ognia piekielnego, która grzała niemiłosiernie i nieprzyjemnie jej ciało od początku czerwca mocno dawała się Traversowej we znaki. Nie było tajemnicą, że kobieta należała raczej do zimnolubnych stworzeń: w końcu była jesienią. Jej zapach, jej uroda, jej zamiłowanie do pożółkłych liści i spokoju, który wtedy spadał na cały świat - wszystko to biło jednym, swoistym rytmem i składało porozsypywane elementy układanki w jedną, spójną całość. Podobnie jak Maddox chciała zobaczyć, jak chociaż na chwilę słońce gaśnie i ustępuje na kilka chwil siłom, które są słabsze od niego samego. Siłom, które być może nie mogły równać się ze słońcem, lecz rządziły nią samą. To księżyc dyktował warunki i podporządkowywał sobie wszystkie wilkołaki. Jeżeli również wierzyć nauce, to miał również moc rządzenia morzami i oceanami, nie wspominając o kosmicznym wręcz wpływie na wszelkie istoty żyjące na tym świecie. Rządził nie tylko wilkołakami, ale również czarodziejami, wilkołakami, wampirami i mugolami. W teorii wespół ze słońcem, bo przecież bez słońca nie mógłby lśnić na nieboskłonie i wzywać swoich dzieci do siebie. W praktyce Faye doskonale wiedziała, że te dwie wielkie siły niemalże podzieliły świat na pół i jedno drugiemu nie wchodziło w drogę.

Z wyjątkiem takich chwil, jak ta.

Tej chwili nie chciała przegapić za żadne skarby, lecz nie mogła również zignorować zlecenia, które dostała. Zlecenia z pozoru prostego, acz irytująco lakonicznego. Sprawdź, co się tam dzieje. Och, normalnie pewnie nie działoby się nic złego, Popiełki przecież wcale nie żyły długo i wcale a wcale nikomu nie zagrażały. Lecz składały jaja w specyficznych warunkach - jaja, które trzeba było przechwycić jak najszybciej i rzucić na nie odpowiednie zaklęcia, by nie straciły swoich właściwości. Ich jaja były cholernie cenne i ciężkie do odnalezienia, lecz to nie to zaniepokoiło osobę, z którą rozmawiała. To magiczny ogień, który płonął niekontrolowanie zbyt długo - to właśnie on sprawiał, że Popiełki się rodziły. Rodziły? Czy może po prostu powstawały? Och, powinna była zapytać, skąd ten cholernik wiedział, w którym miejscu powinna szukać. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, nie omieszka zadać mu kilku pytań, na które będzie wymagała odpowiedzi. Bo prawdę mówiąc wytropienie kogokolwiek w tym lesie nie było takie łatwe, szczególnie jeżeli dostawało się ochłapy informacji. Z początku wylądowała w innej części Epping Forest i podejrzewała, że gdyby nie jej doświadczenie, wyostrzone zmysły oraz krew Yaxleów, która w niej płynęła, to nie znalazłaby obozowiska tych... Kimkolwiek byli.

Faye była cierpliwą osobą - gdy złapała trop, nie odpuszczała. Cierpliwie podążała za ofiarą i zdobywała informacje. Co robili? Jakie mieli zwyczaje? Co jedli? Dlaczego w ogóle tu byli i czemu się nie przemieszczali? Na wiele z jej własnych pytań dość szybko uzyskała odpowiedź, bo przecież z ogromnej odległości czuć było smród spalonych eliksirów, połączonych z kiepskiej jakości alkoholem. Czy ona wyczuwała kiepskiej jakości bimber, którego jedynym zadaniem było skopać i sponiewierać bez pomiziania kubków smakowych? A może to po prostu była wóda, wstrętna i paląca gardło, niemająca nic wspólnego z alkoholem, który pozwalał rozkoszować się chwilą, gdy ciecz pędziła wzdłuż przełyku.

Percepcja

Rzut Z 1d100 - 98
Sukces!


- Ze mnie przynajmniej nie zrobili wychodka, Greyback. Cuchniesz jakby całe ich stado postanowiło sobie na tobie ulżyć - oczywiście, że go wyczuła tak samo, jak on wyczuł ją. Z tą różnicą, że gdy tylko się zbliżył i usłyszała szelest liści, a także wyczuła charakterystyczną woń Maddoxa, obróciła głowę w jego kierunku, na moment tracąc z oczu obozowisko. Jej głos był nieco cichszy od szeptu, podobnie jak jego: żadne z nich nie chciało przecież zaalarmować domorosłych alchemików. - Kiedy ostatnio brałeś porządny prysznic, Dox?
Posłała mu uśmiech. Jeden z tych, którymi obdarowywała go jeszcze w szkole. Zadziorny, nieco złośliwy, ale najzwyczajniej w świecie przyjemny. Blask jej brązowych oczu bił ciepło, sugerując że to wszystko było wyłącznie odpowiedzią na jego zaczepkę, a on wcale nie pachniał jak gówno trolla. Po prawdzie nawet podobał jej się jego zapach, być może to dlatego doszedł do jej nozdrzy tak szybko.
- A co? Chcesz rzucić mi okruszki chleba, żebym znalazła drogę do domu? - przekrzywiwszy nieco głowę, zmrużyła nieznacznie oczy. Znając go to prędzej rzuciłby w nią całym bochenkiem, niż kłopotałby się jakimiś okruszkami. Odwróciła więc łeb z powrotem, poprawiając nieco pozycję. Nie była zbyt wygodna, ale konieczna. Była tu, by zebrać jaja: najlepiej wtedy, gdy wszyscy pójdą spać. Problem w tym, że pijani ludzie mieli to do siebie, że chodzili spać albo równo ze wschodem słońca, albo nawet później. Nie chciała burdy, chociaż nie ukrywała, że gdyby to było konieczne, to by taką wszczęła. Zawsze jednak starała się najpierw szukać rozwiązań, które pozwolą na uniknięcie konfrontacji. Najlepiej by było, że wszystkich po prostu ścięło, a ona mogłaby zakraść się do namiotów. Widziała, że Popiełki właśnie tam znikały i podejrzewała, że właśnie tam znajdzie jaja. - Czy może potrzebujesz mapy i kogoś, kto chwyci cię za łapkę i odprowadzi na skraj lasu?
pies wojny
I get mean when i'm nervous
just like a bad dog
Krótko przystrzyżony szatyn, o gęstych brwiach i dłuższych bokobrodach. Bez zarostu za to niedokładnie ogolony, jakby od tępej brzytwy. W rozciągniętym swetrze w dodatku podziurawionym. Sprawia wrażenie bezdomnego, jednak dobrze zbudowanego, wysokiego[187] i o pełnym, bielutkim uzębieniu. Niesie za sobą nieprzyjemną woń wilgoci i zmokłego kundla. Zielone oczy ze smutnym spojrzeniem, zwykle wbitym gdzieś pod nogi.

Maddox Greyback
#3
07.09.2024, 23:41  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.09.2024, 10:26 przez Maddox Greyback.)  

Jego relację z księżycem nazwałby raczej skomplikowaną. Nie było co ukrywać, że praktycznie od zawsze miał do niego pewne pretensje. Oczywiście w pierwszej kolejności o to, że bez możliwości wejścia w żadną dyskusję, a co dopiero w otwarty konflikt, musiał mu się podporządkować. Co prawda były pewne metody by łagodzić skutki tej toksycznej relacji, jednak wciąż wyciągał z niego tego drugiego, bez pytania o zgodę. Co ciekawe nie miał nigdy żalów o tkwiącą w nim wilczą hybrydę, właściwie to u Greybecków nawet unikało się nazywania likantropii klątwą, w tym pejoratywnym znaczeniu. Fenris na każdym możliwym kroku podkreślał jacy to oni wszyscy nie byli wyjątkowi, dzięki tej zdolności, temu daru wręcz. Maddox rzecz jasna łykał to jak młody pelikan, ale rzeczywistość jednak weryfikowała tą propagandę. Wygodnie się mówiło te wszystkie piękne, okrągłe zdania, ale to on razem z rodzeństwem wspólnie musieli dokładać starań, kombinując jak koń pod górę, żeby tylko nie dać się złapać na przemianie.

A dzisiaj będzie, a właściwie teraz to już będą, mieli okazję wspólnie poobserwować jak ten blady skurwielek zajmuję posadę słońca. Nawet jeśli miało to potrwać zaledwie kilka minut, to widok ten naprawdę zapierał dech w piersi. Wedle reguły dzień należał do słońca, a noc do księżyca, prosty podział. Jednak przychodził taki moment, średnio raz na kilka dekad, kiedy Srebrny Glob przejmował nieboskłon, mając totalnie w dupie ustalane reguły.

Dlatego to było tak ważne dla niego, bo Dox odnajdywał w tej sytuacji w nawiązaniu do siebie i swojej sytuacji, swoje własne odbicie. I mógł się założyć, że Faye wiedziała, że to właśnie dzisiaj tak dobrze jak wiedział to on. Przecież jej też to dotyczyło. Chociaż zawsze wypominał jej, że ona nie do końca wie jak to jest, że zawsze miała prościej i lepiej, niż on. Mogła całą pełnię przeleżeć nawet we własnym łóżku jeśli tylko wytrzymałoby ciężar hybrydy. Co najwyżej wystawałyby jej stópki spod kocyka. Nie musiała przejmować się tym, aż tak jak on, czy inne wilkołaki. Nie każdego było stać na tojadowy. No i spędzanie całej nocy zamkniętym w magicznym kręgu, sprawiało że czarodziej czuł się jak zwierze w klatce.

Zazdrościł jej. Zazdrościł, że miała mniej zmartwień.

- Z Tobą, w łazience prefektów... - odrzucił od razu, odgryzając się pyskatej łowczyni. Odwzajemnił zadziorny uśmieszek i szybko rachując w głowie, że sytuacja o której wspomniał miała miejsce jeszcze w Hogwarcie, jakieś kilkanaście lat temu. To, że był łachmaniarzem nie oznaczało, że nie wiedział co to woda i mydło. Bez przesady. Ale dobrze wiedział, że to tylko takie ich urocze uprzejmości. Bo gdyby faktycznie miała z nim jakiś szczery problem, to wcale nie szeptaliby sobie niemalże do uszek, na kuckach w krzaczkach pod Londynem. Potem tylko wywalił jęzor i wykrzywił buźkę w nieprzyjemny grymas, w niewybredny sposób odgrazając się za te kolejne uszczypliwości.

- Lepiej gadaj po coś tu przylazła, psia końcówo. - odezwał się w końcu, a kiwnięciem głowy do góry i krótkim uniesieniem brwi zasugerował szybką i szczerą odpowiedź z jej strony. Jeszcze strzelił palcami w opadający kosmyk jej włosów, bo jakoś tak wpadły mu w oko, kiedy tak ładnie mu się odgryzała. Dobrze wiedział czym się zajmowała, ale najwidoczniej miał mniejszą wiedzę o magicznych stworzeniach by wiedzieć, że gdzieś tam między płomieniami pod kotłami, są jakieś jaja do zebrania. Jemu najbardziej zależało na dorwaniu tych domorosłych alchemików i zabraniu im tego nad czym się napracowali kilka ostatnich dni. No i zdążyć na zaćmienie. Póki co.

Leśna powsinoga
Może lew jest silniejszy od wilka, ale wilka nigdy nie widziałem w cyrku.
Niewysoka, mierząca około 155 cm. Ma wysportowaną sylwetkę i gibki chód, zdradzający że dużą część czasu poświęca na aktywność fizyczną. Faye ma brązowe włosy, mieniące się rudością w świetle słonecznym, oraz jasnobrązowe oczy. Usta są wiecznie rozciągnięte w uśmiechu, a nosek zadarty.

Faye Travers
#4
08.09.2024, 14:53  ✶  
A która relacja Maddoxa nie była skomplikowana? Greyback był na tyle specyficznym typem, że przez te wszystkie lata w szkole, które spędzili razem, Faye zdążyła wyrobić sobie o nim odpowiednią opinię. Fakt, że po Hogwarcie ich drogi rozeszły się dość mocno, wcale nie sprawił, że zmieniła zdanie - a wręcz przeciwnie. Utrwaliła je sobie i co prawda gdzieś tam w duchu co prawda wiedziała, że przecież minęła ponad dekada, ale nie potrafiła jej zmienić. Nie przy pierwszym, przypadkowym spotkaniu, nie wtedy kiedy... Cóż: zachowywał się tak samo.

Czy wiedziała, że jej zazdrościł? Oczywiście. Niemal każdy, kto nie posiadał naturalnego daru kontrolowania się pod przemienioną postacią, jej zazdrościł. A raczej nie jej, a im. Sama nie wnikała, dlaczego to akurat jej rodzina była w stanie zachować świadomość podczas tak skomplikowanego, brutalnego procesu - starała się tym jednak nie chwalić na prawo i lewo, bo... Cóż. Społeczeństwo różnie traktowało wilkołaki, sam fakt że osoby za nich odpowiedzialne wrzucono do kontroli nad magicznymi ZWIERZĘTAMI dużo mówił o podejściu. Maddox jednak wiedział: wiedział, bo razem przeżywali to, czego nie powinno się przeżywać. Powinni przebywać wtedy w osamotnieniu, nie szukać u nikogo pocieszenia: przecież każda pełnia niosła ze sobą ogromne ryzyko, że mogą kogoś skrzywdzić. Dla dorosłych było to ciężkie do udźwignięcia, a co dopiero dla nastolatków, którymi byli. Jednak z jakiegoś powodu zdarzyło się, że kilkukrotnie napotkali siebie samych w zakazanym lesie, a każdy wiedział, że wilkołaki ciągnie do siebie jak muchy do gówna. I być może nie wyglądało to tak, że spacerowali przy świetle pełni na dwóch łapach, trzymając się pazurkami i szczekając do siebie słodkie słówka, ale nie dało się ukryć, że między tą dwójką nawiązała się pewna więź, którą ciężko było zignorować nawet po tylu latach.
- To szmat czasu, Dox. Trzeba to powtórzyć, skoro sam nie potrafisz się umyć - odszepnęła z błyskiem rozbawienia w oczach. Potrząsnęła jednak głową, bo to nie był czas ani miejsce na ich pyskówki, nawet jeżeli były cholernie urocze w jego wydaniu. Tak bardzo się starał jej dokuczyć i dogryźć, że to było aż rozczulające. Doskonale wiedziała, że gdyby chciał ją zranić i sprawić jej przykrość, miał cały arsenał słownej i fizycznej broni, który mógł wykorzystać. Z jakiegoś powodu jednak tego nie robił i mógł kreować się na lekkodusznego dupka, który był hot, dopóki nie otworzył gęby - ona jednak podejrzewała, że gdzieś tam głęboko Maddox również czuje do niej jakieś przywiązanie lub chociażby sentyment, który nie pozwalał mu do tej pory przekroczyć cienkiej granicy między uszczypliwością a byciem skończonym chujem. Inna sprawa, że wrażliwość Faye była na zupełnie innym poziomie niż większości osób: gdy ma się dobre serce, trzeba mieć twardą dupę, tak mawiała jej matka, a ona wzięła sobie tę radę do serduszka. - Widzisz tych tam?
Wypuściła powietrze nosem nieco za szybko, gdy tak bezczelnie pstryknął w kosmyk jej włosów, powodując szybkie mrugnięcie, jakby jednak spodziewała się, że ją trzepnie.
- Musieli rozpalić magiczny ogień, który pali się od dłuższego czasu. Uważałeś na zajęciach? Wiesz, jakie stworzenia przyciąga taki ogień? - oczywiście, że nie mogła mu tak po prostu odpowiedzieć, przecież to by było za łatwe. Jeszcze by uznał, że jej odpowiedź jest logiczna i on sam nie ma tu czego szukać i by sobie polazł, a prawda była taka, że tęskniła odrobinę za tymi ich rozmowami, które toczyły się w krzakach w różnej części kraju. - Dostałam sygnał, że mogą znajdować się tu Popiełki. Wiesz, czym są?
Nie wdawała się w szczegóły, bo sama ich nie znała. Ona nie pytała - jeżeli osoba była sprawdzona, zaufana i działała legalnie, to nie miała powodów by dopytywać o szczegóły. Co innego, gdyby to był ktoś, kogo nie znała: wtedy wystarczył odpowiedni list, by prześwietlić delikwenta, jeżeli nie byłby skory do rozmów.

Faye ostrożnie odgarnęła zielone liście, prężące się na cienkich gałązkach. Mieli stąd dość dobry widok i nie ryzykowali, że ktoś ich dostrzeże. Być może gdyby ich cele były trzeźwe, to sytuacja wyglądałaby inaczej, ale wyglądało na to, że nieźle się porobili i nie zwracali uwagi na otoczenie. Duża część z nich już spała, ale było kilku maruderów, którzy siedzieli na pieńkach i raczyli się mocnym alkoholem z cynowych kubków. Kopcili jak smoki, roztaczając wokół siebie aurę śmierdzącego dymu tytoniowego i opium. Jedynym zagrożeniem byłoby, gdyby któryś z nich postanowił pójść w krzaki i wybrałby właśnie te, w których się chowali z Maddoxem.
- Ale coś mi tu śmierdzi, wiesz? I nie mówię o tym, że są tu ludzie, bo to było oczywiste. Coś mi w nich nie gra - zdecydowała się podzielić swoimi obawami, bo przeczuwała, że zaraz mężczyzna zacząłby dopytywać, czemu po prostu nie podeszła do nich i nie wyjaśniła, że czegośtam potrzebuje. Bo byłaby do tego zdolna, gdyby to byli normalni, porządni ludzie. Ci jednak na takich nie wyglądali. - A ty? Czemu się szlajasz po krzakach? Szukasz polanki do obserwowania zaćmienia słońca, czy może to twoi kumple, którzy nie zaprosili cię na popijawę?
pies wojny
I get mean when i'm nervous
just like a bad dog
Krótko przystrzyżony szatyn, o gęstych brwiach i dłuższych bokobrodach. Bez zarostu za to niedokładnie ogolony, jakby od tępej brzytwy. W rozciągniętym swetrze w dodatku podziurawionym. Sprawia wrażenie bezdomnego, jednak dobrze zbudowanego, wysokiego[187] i o pełnym, bielutkim uzębieniu. Niesie za sobą nieprzyjemną woń wilgoci i zmokłego kundla. Zielone oczy ze smutnym spojrzeniem, zwykle wbitym gdzieś pod nogi.

Maddox Greyback
#5
09.09.2024, 00:11  ✶  

No już nie przesadzajmy. Kilka relacji było całkiem poukładanych i jednocześnie nie prostych. Na przykład z młodszą siostrą, całkiem się im układało. Nawet nie miał jej za złe, że po ukończeniu pełnoletności opuściła rodzinny dom. Scylla nie była obarczona ciężarem klątwy, więc nie oczekiwał od niej, że poświęci się marzeniu ich ojca, ich wspólnym marzeniu. Chociaż nie do końca pochwalał jej znajomości z tym bogatym dupkiem od wróżb, to doceniał jaką postawę przyjęła po tym jak matka opuściła ich wszystkich. Zresztą tak samo w zdradzieckim stylu jak wyrodna Asena. Chuj im na łeb. Obu.

Łatwiej było znieść ten ciężar w tamtych czasach kiedy dowiedział się, że jest ktoś oprócz niego i jego siostry z podobnym problemem. Pamiętał jak nienawidził tego co miesięcznego wykręcania się przed koleżkami, że musi wracać do domu na weekend, bo to, bo tamto. Ojciec musiał mieć pełną kontrolę nad swoimi dzieciakami, więc przymusowo musieli spędzać te felerne noce w tym, wtedy znienawidzonym przez niego magicznym kręgu. Pamiętał jak kilka razy się zbuntował i nie wracał do Lasu Wisielców na pełnię, tylko z zaciśniętym w pięści eliksirem tojadowym uciekał do zakazanego lasu. Mając tylko nadzieję w głowie, że spotka tam Faye. Bo było w tym coś kojącego. Nie musieć wiecznie ustawiać się pod dyktando Fenrisa, największego control freaka jakie tylko można było spotkać w całym Londynie. I chociaż dzisiaj pozostaje jego najwierniejszym żołnierzem w stadzie, to pewnie nie byłby tym samym dupkiem w bokobrodach co dzisiaj, gdyby nie miał wtedy Fajki.

A jak miał reagować na jej widok, niż uszczypliwością? Nawet jeśli tego nie okazywał, bo może nie potrafił, to cieszył się że ją widział. Tak było łatwiej. Spotykać się przypadkiem w losowych okolicznościach, niż pisać do siebie listy, czy umawiać się na niezręczne rozmowy o byle czym. Tak na dobrą sprawę etap szczerych rozmów mieli już za sobą i najwyraźniej nic z tego szczególnego nie wyszło, skoro dzisiaj żyli osobnymi życiami.

- No widzę, nie mądrz się tak, szczawiku... - odparł przewracając oczami. A ta znowu swoje. Wydaje się jej, że musi mu wyjaśniać cały Matczyny świat, bo pewnie jedyne co w jej mniemaniu rozumie on, to tylko jak obić komuś mordę. No i ewentualnie jak poprowadzić zamieszki na ulicy. Rozumiał o wiele więcej, niż się jej wydawało, tylko patrzyli na rzeczy trochę z odmiennych punktów widzenia. Zresztą on też mógł jej czasem tłumaczyć coś godzinami, a ona nawet nie raczyła go wtedy słuchać. Szczególnie, że Maddox tak łatwo się emocjonował kiedy nawijał o tym swoim wyzwalaniu się z niewolniczych okowów.

- Wiem czym są Popiołki, burku. I znów docinka, ale sama go do tego podpuszczała, zwracając się jak do opóźnionego chłopca. I znowu wystawił jęzor, bo była coraz bardziej nieznośna.- I wiem, że gotują nielegalne eliksiry miłosne i to na przepisach ojca. - wyjaśnił krótko. Bez owijania w bawełnę, bo przecież i tak wiedziała kim był, z kim współpracował i komu służył. Nie było sensu się wykręcać i zmyślać zastępcze historyjki. - I zamierzam ich skasować, więc lepiej żeby nie wzięło Cię na żadne współczucie i litość, bo nie wziąłem ze sobą tojadowego. Dookreślił nie starając się nawet ukrywać swoich morderczych zamiarów. Uśmiechnął się jedynie, lecz tym razem bardziej złowrogo i tą iskierką morderczej bestii w oku. Oboje mieli tutaj jakąś misję do wypełnienia, najwyraźniej. Jednak on nie zamierzał w żadnym wypadku odpuszczać ze swojej, tylko z powodu sentymentu do jej biustu, czy tyłka. Była robota do wykonania i to się dla niego najbardziej w tej chwili liczyło.

Leśna powsinoga
Może lew jest silniejszy od wilka, ale wilka nigdy nie widziałem w cyrku.
Niewysoka, mierząca około 155 cm. Ma wysportowaną sylwetkę i gibki chód, zdradzający że dużą część czasu poświęca na aktywność fizyczną. Faye ma brązowe włosy, mieniące się rudością w świetle słonecznym, oraz jasnobrązowe oczy. Usta są wiecznie rozciągnięte w uśmiechu, a nosek zadarty.

Faye Travers
#6
09.09.2024, 00:30  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.09.2024, 00:46 przez Faye Travers.)  
Te wszystkie wyzwiska, którymi ją raczył, spływały po niej niczym woda po kaczych piórach. Burek, szczawik - mógłby wyzywać ją gorzej, a ona i tak siedziałaby obok, w krzakach, i patrzyła się po prostu na niego, oczekując w końcu jakiejkolwiek konkretnej odpowiedzi. Maddox miał tendencję do kłapania ozorem, gdy coś go interesowało na tyle, że uważał, że będzie w stanie zmienić świat. Miał zupełnie inne podejście do życia i zupełnie inny światopogląd: i to chyba była jedna z tych głównych rzeczy, przez które im nie wyszło. Byli od siebie zupełnie różni, chociaż Faye sama siebie nigdy nie nazwałaby łagodną. Była jednak w duszy dobrą osobą i wierzyła, że zawsze najpierw da się rozwiązać przy pomocy innej niż przemoc. Maddox z kolei był brutalny, ale w tym stopniu, który nie do końca jej się podobał. Widziała to nie tylko podczas pełni, lecz również podczas tych innych dni. Jednocześnie coś ją do niego ciągnęło i być może były to te problemy, które krzyczały, że można go naprawić, że to przecież nie jego wina i to jego stary tłucze mu do głowy te wszystkie kocopoły, które potem powtarzał przy każdej okazji.

Bo to nie było tak, że ona go nie słuchała: ona go po prostu nie rozumiała. Mógłby jej powtarzać swoje podejście milion razy, a ona i tak nie byłaby w stanie go zrozumieć. Była zakałą rodu Travers, chociaż nikt nigdy jej tego nie powiedział wprost. Tiara Przydziału to jednak wiedziała i być może to zapoczątkowała, umieszczając ją w Gryffindorze, nie Slytherinie. Była osobą, która złamała pewną tradycję już wcześniej, gdy gdy na jaw wyszło, że nie podziela w zasadzie żadnych dziwnych poglądów swojej rodziny. Dziwnych oczywiście dla niej. Najprościej byłoby wziąć pod lupę ją i Nicholasa. Ona była ogniem, on był lodem. Ona była wiecznie uśmiechnięta, on z kolei nie wiedział, co to uśmiech. Ona tańczyła w blasku zachodzącego słońca, wśród jesiennych liści, on z kolei zaszywał się w budynkach i studiował księgi. Ogień i lód - i Nicholasowi dużo bliżej było do całej ich rodziny, niż jej. Myślała nawet przez jakiś czas, że ktoś ją kiedyś podrzucił gdy była mała, bo tak do nich nie pasowała, lecz szybko okazało się, że po prostu jest felerna, bo inaczej nie ciążyłaby na niej klątwa i rodzinny dar. Wiedziała, co to toksyczna rodzina, lecz po prostu nigdy się tym nie przejmowała. Robiła swoje: po cichu. Wpuszczała ich gadanie jednym uchem, wypuszczała drugim. Z pozoru robiła, co chcieli, ale w praktyce i tak wychodziło na jej. A gdy już mogła, to po prostu opuściła rodzinny dom i zamieszkała gdzie indziej. Nie było tu żadnej dramaturgii czy płaczu, krzyków i przemocy. Ot, normalne wylecenie ptaka z gniazda.
- O? - dobrze, że powiedział coś konkretnego. Ale niedobrze, że mówił dalej. Eliksiry miłosne były potężne i silne, ona w ogóle uważała, że to gówno powinno być zakazane. Zmarszczyła więc nieco brwi, bo nie spodobało jej się to, że ktokolwiek może chcieć coś takiego robić nielegalnie. I zapewne rozprowadzać potem po zaniżonej cenie. Kto wie, co tam mogli dodać? Receptura jego ojca to jedno, ale przecież liczyły się w tym biznesie tez umiejętności. Bardzo łatwo było zjebać eliksir i ona doskonale o tym wiedziała, a ci tu byli najebani jak szpadle. Z drugiej jednak strony zaniepokoiło ją coś jeszcze. - Co to znaczy: skasować?
Zapytała cicho, wyciągając rękę. A niech straci, spróbowała go chwycić za nadgarstek, żeby tylko nagle nie wyskoczył zza tych krzaków i nie zaczął ciskać pijanymi po drzewach. Jednocześnie nie zrobiła tego w taki sposób, by Maddox mógł poczuć się w jakikolwiek sposób zagrożony. Mógł na spokojnie zabrać rękę, jeżeli nie życzył sobie dotyku.
- Może po prostu poczekaj, aż zasną i zabierz recepturę? A kociołek wysadź w powietrze, jak zbiorę jaja Popiełków - oczywiście, że MUSIAŁA zaproponować swoje bardziej pokojowe rozwiązanie. Nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła.
pies wojny
I get mean when i'm nervous
just like a bad dog
Krótko przystrzyżony szatyn, o gęstych brwiach i dłuższych bokobrodach. Bez zarostu za to niedokładnie ogolony, jakby od tępej brzytwy. W rozciągniętym swetrze w dodatku podziurawionym. Sprawia wrażenie bezdomnego, jednak dobrze zbudowanego, wysokiego[187] i o pełnym, bielutkim uzębieniu. Niesie za sobą nieprzyjemną woń wilgoci i zmokłego kundla. Zielone oczy ze smutnym spojrzeniem, zwykle wbitym gdzieś pod nogi.

Maddox Greyback
#7
12.09.2024, 20:19  ✶  

To jeszcze nie były wyzwiska, jeśli już, to co najwyżej uszczypliwe pseudonimy. I nie rzucał nimi na koniec prawie każdego zdania, bo chciał ją urazić, tylko dlatego, że robił to z sympatii. Jeśli kogoś już naprawdę lubił, co nie było zbyt częstym wydarzeniem, to miał w manierze przypisywanie komuś takiemu wymyślonej ksywki. A tak się składało, że dla Faye miał ich cały worek i to bez dna. Pewnie dlatego tak gładko wychodziły spod jego języka, do tego stopnia, że nawet sam nie zwracał na to szczególnej uwagi.

W porównaniu do samego siebie i towarzystwa wokół jakiego się obracał na Ścieżkach, Faye uchodziła w jego mniemaniu za naprawdę łagodną. To, że potrafiła się bić, nie zmieniało tego jakie miała podejście do rozwiązywania swoich kłopotów. Z jednej strony było to na swój sposób urocze, z drugiej potrafiło go to irytować niesamowicie. On uważał, że nie było ich na to stać. Nie powinno. I w ogóle nie potrafił pojąć, jak Traverska mogła tak egocentrycznie podchodzić do tematu ich klątwy. Mógł jej setkami godzin tłumaczyć, po co i dlaczego powinna się bardziej zaangażować w sprawę konfliktu na linii wilkołaki kontra Ministerstwa, najlepiej dołączając do niego w Sforze, a ona i tak jego retoryczne wysiłki traktowała jak brednie. Nie mówiąc już ignorowaniu jego romantycznych ciągutek do zagadnień do anarchii, ale do tego mało kto potrafił podejść z odpowiednią w jego mniemaniu dojrzałością, więc o to najmniej się denerwował.

Maddox żył z wielkim poczuciem misji w tym co robił on sam oraz co robił Fenris. Dlatego gęba na ten temat mu się nie zamykała i kiedy tylko miał okazję o tym porozmawiać, to gadał, aż kogoś nie przegadał. A, że istniał kiedyś epizod w którym zależało mu na szatynowej łowczyni, to nie potrafił przeboleć, że nic nie robiła sobie z jego górnolotnych postulatów.

Zaśmiał się bezdźwięcznie, kręcąc przy tym głową, kiedy usłyszał jej niewinne pytanie z prośbą o wytłumaczenie skasować.

- Skasować znaczy zajebać. Zamordować, pyszczku... - odrzucił bez większego namysłu. Zadowolony z tego, że mógł ją w ten brutalny sposób wyprowadzić z niemalże cnotliwej naiwności. Uśmiechnął się, szczerząc się przy tym swoimi, kształtem przypominające bardziej zwierzęce kły, niż ludzkie zęby. Właśnie dlatego miał do niej takie przekonanie jakie miał. Ale to nic złego. Pogodził się już z tym, że nie będzie jego partnerką w rewolucji. Rozumiał też jej sytuację rodzinną i to w jaką rolę dostała w tym wszystkim. Właściwie to u niego odbywała się dość bliźniacza sytuacja, z tym że on swojej "łagodnej" siostry niemalże nienawidził i nie potrafił inaczej.

- Ehhh... - westchnął niepocieszony. I jak jej tu teraz wytłumaczyć, że sprawy na powierzchni nie mają się tak samo, jak na Podziemnych Ścieżkach i trudno szukać tutaj "kompromisów". Spuścił na moment głowę, żeby podrapać się po karku, kiedy myślał przez moment, jak to odpowiednio dla niej ubrać w przekaz. - Oni... Wiedzieli w co grają i z kim pogrywają, zanim jeszcze wymyślili sobie te alchemiczne kolonie. - wyjaśnił krótko, najprościej jak potrafił bez potrzeby tłumaczenia jej moralnego kompasu rodem z półświatku - Grają w głupie gry, więc wygrywają głupie nagrody, okej? - dookreślił jeszcze na prędko, aby mieć pewność, że przynajmniej część tego co tutaj szył na bieżąco, dotrze do niej. Nie miał jej za głupiej, nie o to chodziło. Po prostu chodziło tutaj o kodeks z ulicy i to tej najbrudniejszej z magicznego Londynu, którego zapewne Fajka nie pochwalała, a tym bardziej nie uznawała. Duża rybka, zjada małą rybkę. Po prostu.

Potem w ucho wpadło mu słowo jaja, na które zareagował instynktownie. Od razu nadstawił ucha, a brew drgnęła mu z zainteresowania, ale nie skomentował tego w żaden sposób, póki co nie zamierzał zdradzać swoich potencjalnych zamiarów. Jaja Popiełków były cennym składnikiem i przy okazji bazą dla wielu eliksirów miłosnych, ojciec zapewne ucieszyłby się gdyby Maddox przyniósłby mu garść takowych.

- Nie będzie wysadzania żadnego kociołka, co najwyżej mogę Cię w nim utopić jak wejdziesz mi w drogę... - odburknął, ewidentnie niezadowolony z jej pomysłu. Takie rozwiązania mogła sobie wziąć i schować gdzieś bardzo głęboko, bo to żadne rozwiązanie. Odwrócił w końcu spojrzenie od zatroskanej pani łowczyni i poprzyglądał się dłuższą chwilę temu obozowisku przed nimi. Te ich trzymanie warty było naprawdę o kant rozbić, bo ani to się nie trzymało, ani nie wartowało. Co najwyżej chrapało i kurczowo trzymało się butelczyny. Jednak nie wszyscy spali. Ktoś tam jeszcze pomiędzy namiotami i szałasami dalej się krzątał, więc faktyczna akcja skradania była dalej utrudniona.

- Pamiętasz Galloway, w Szkocji? - odezwał się w końcu, a kącik ust wygiął mu się w zadziornym uśmieszku. Nie pytał dlatego, że nagle wzięło go na sentymentalne wspominki, tylko dlatego, że wtedy mieli dość analogiczną sytuację. Wtedy najprawdopodobniej to on pomagał jej z kłusownikami w południowej Szkocji i wtedy wymyślili wspólnie całkiem zgrabny podstęp. Wybiegająca zza linii lasu przerażona kobieta, której trzeba pomóc bo zobaczyła straszną bestię w lesie. Taki widok trafia w czuły punkt, nawet zdeprawowanych facecików, a jeśli do tego rzekoma dama w opałach jest całkiem zgrabna ze śliczną buźką, jeszcze trudniej się oprzeć. Tą bestią oczywiście był Maddox w wymuszonej przemianie, a kiedy zobowiązani rycerze w swoich spaczonych i śmierdzących zbrojach wychodzili mu na przeciw, zza plecami pojawiała się kolejna wilcza hybryda. Na taki widok nie było już mocnych i kolesie najzwyczajniej w świecie rozpierzchli się niczym prusaki we wszystkie strony.

Może taka zagrywka będzie odpowiednim kompromisem w tej sytuacji?

Leśna powsinoga
Może lew jest silniejszy od wilka, ale wilka nigdy nie widziałem w cyrku.
Niewysoka, mierząca około 155 cm. Ma wysportowaną sylwetkę i gibki chód, zdradzający że dużą część czasu poświęca na aktywność fizyczną. Faye ma brązowe włosy, mieniące się rudością w świetle słonecznym, oraz jasnobrązowe oczy. Usta są wiecznie rozciągnięte w uśmiechu, a nosek zadarty.

Faye Travers
#8
14.09.2024, 18:02  ✶  
Tak - Faye zdecydowanie była łagodną istotą. Nie taką idealnie łagodną, bo przecież nie mazała się przy każdym uderzeniu, nie chlipiała, gdy zdarła sobie skórę z kolana i zdecydowanie nie unikała pracy fizycznej. Lecz jej usposobienie było obrzydliwie optymistyczne, do bólu wręcz. Jeżeli musiała kogoś trzepnąć, to zwykle wybierała takie miejsca, które zabolą, ale nie uszkodzą drugiej osoby. Z reguły jednak starała się z kimś dogadać, bo wychodziła z założenia, że przecież nie istniała sytuacja bez wyjścia. Co prawda życie weryfikowało jej poglądy niemal na każdym kroku, ale ona traktowała to po prostu jako wyjątki potwierdzające regułę. I to chyba było najgorsze: bo każda normalna osoba po prostu by uznała, że świat jest czarno-biały, że są rzeczy złe i dobre. A Faye widziała świat nawet już nie tyle co w odcieniach szarości, a po prostu w przeróżnej gamie kolorów i ich odcieni. Było naprawdę wiele osób, które nazwałaby złymi. I być może dlatego trzymała się swego czasu blisko Maddoxa, bo przecież on nie był zły. Wierzyła, może naiwnie, że te pojedyncze uśmiechy, którymi ją kiedyś obdarzał, delikatne odgarnianie włosów za ucho czy czułe pocałunki oznaczały, że gdzieś tam pod tą idiotyczną pozą kryje się naprawdę dobry chłopak. Pewnie nawet dzień dobry mówił na klatce.
- Maddox... - zaczęła najłagodniej i najciszej jak potrafiła. Wyciągnęła dłoń, chcąc dotknąć jego policzka. On przecież nie był taki. Co się zmieniło przez te wszystkie lata? W jej brązowych oczach pojawiło się rozczulenie pomieszane z żalem i niezrozumieniem. Ona była jebnięta, przecież KAŻDY na takie słowa by zareagował co najmniej wezwaniem Brygady. Ale nie Faye. Faye miała do niego sentyment, Faye wierzyła, że teraz po prostu tak pierdoli jak te swoje głupoty o anarchii i innych rzeczach, których nie rozumiała i już nie pamiętała, ale kojarzyła że był z gruntu złe i burzyły ustalony porządek świata, który znała. - Przecież ty byś tego nie zrobił.
Proszę wybaczyć, ale koleżanka była pierdolnięta i to ewidentnie.
- Oczywiście, że pamiętam. Nie mam problemów z pamięcią - powiedziała, smyrając jego policzek wierzchem dłoni. Przewróciła oczami, niby to oburzona tym, że mógł pomyśleć, że mogłaby zapomnieć coś tak istotnego. Istotnego nie tylko dlatego, że było z nim, ale też dlatego, że to była jedna z tych sytuacji, w której musiała nagiąć swój kręgosłup moralny i zasady, gdy pokazał jej, że świat wcale nie jest taki dobry, jak chciałaby wierzyć, że jest. Z tym, że jak to u niej, ta lekcja przyniosła inny skutek niż Dox chciał. To wtedy zaczęła rozważać wszystko indywidualnie. Cholera jasna, gdyby postawić ją przed Śmierciożercą, to ta debilka pewnie zapytałaby się go, czy chce herbaty a potem zaczęła rozmawiać o jego problemach z mamą i brakiem akceptacji w rodzinie. - Ale to jest to, o czym mówiłam. Masz łeb na karku, skarbie.
Uśmiechnęła się szeroko. O tak, o to jej chodziło. Doskonały kompromis. I nawet nie podejrzewała że jeżeli Dox się zmieni, to może przegonić tych napitych ludzi i po prostu wyrżnąć ich w pień poza zasięgiem jej wzroku: bo oczywistym było, że jak tylko znikną z pola jej widzenia, to ona zajmie się zbieraniem jaj.

Faye poprawiła się odrobinę, bo pozycja była dość niewygodna. Wydęła nieznacznie usteczka w zamyśleniu, a potem poczochrała sobie włosy.
- To co, gotowy na przedstawienie? Są tak pijani że pewnie się nie zorientują nawet, że wcale nie jestem tak zmęczona, jak powinnam być, gdy wypadnę z krzaków - dodała, strzelając karkiem. - Tęskniłam za tymi twoimi pomysłami. Daj znać, jak będziesz gotowy.
I jeżeli tylko dał jej ten znak, to była gotowa wypaść z krzaków, przyjmując przerażoną minę przy akompaniamencie wrzasku POMOCY!, który doskonale wiedziała że gówno dawał wśród tłumu, ale zwracał uwagę, szczególnie w lesie, gdzie powinni być sami.
pies wojny
I get mean when i'm nervous
just like a bad dog
Krótko przystrzyżony szatyn, o gęstych brwiach i dłuższych bokobrodach. Bez zarostu za to niedokładnie ogolony, jakby od tępej brzytwy. W rozciągniętym swetrze w dodatku podziurawionym. Sprawia wrażenie bezdomnego, jednak dobrze zbudowanego, wysokiego[187] i o pełnym, bielutkim uzębieniu. Niesie za sobą nieprzyjemną woń wilgoci i zmokłego kundla. Zielone oczy ze smutnym spojrzeniem, zwykle wbitym gdzieś pod nogi.

Maddox Greyback
#9
27.09.2024, 20:39  ✶  

Bycie łagodnym nie oznaczało z definicji bycie mazgajem bez ikry. Wręcz przeciwnie, zmuszało do wykrzesania z siebie dodatkowych pokładów silnej woli. Maddox w jej uporczywym układaniu rzeczywistości w pozytywnych wibracjach widział sporo determinacji, takiej do której sam, w wielu sytuacjach, nie był zdolny. Nie stać go było na takie rozdrabnianie się, inaczej musiałby zacząć kwestionować samego siebie na zbyt wielu płaszczyznach. Jeśli uderzał to po to by uszkodzić, jeśli walczył to po to by wygrać. Dlatego obcowanie z postawą Faye było, jeśli nie zawsze się z nią zgadzał, było do pewnego stopnia budujące. Czasami jednak, ta jej rozległy idealizm dla wszystkich i wszystkiego dookoła potrafił być tak żenująco infantylny, że aż chciałby jej uświadomić (i to najbardziej dosadnie jak tylko mógł), że ten świat jest przegniły z każdej możliwej strony. Żeby w końcu uświadomiła sobie, że tylko wewnątrz małych, komunalnych społeczności ma rację bytu coś takiego jak empatia, miłosierdzie, czy altruizm. A potem uświadamiał sobie, że gdyby na świecie było więcej takich lykanów jak ona, a mniej takich jak on, czy jego ojciec, może żaden przeklęty nie musiałby żyć jak zaszczute zwierze.

Przymknął oczy, kiedy poczuł jak przyłożyła dłoń do jego policzka. Wbił nerwowo twarde paznokcie w materiał poszarpanego swetra, bo zbyt bardzo odwykł od ciepłego dotyku. Przynajmniej łatwiej było mu przełknąć gorycz tego, że pozwolił się jej odciągnąć od swojego pierwotnego zamiaru. Nie przepadał za zmienianiem własnych decyzji pod wpływem cudzej ingerencji. Gdyby chodziło tylko o sam fakt mordowania tych gości, nie miał sobie nic do zarzucenia. Tłumaczył sobie, że to ojciec chciał ich śmierci, on był tylko narzędziem, poza tym tak było prościej. Prosty przekaz dla pozostałych, gdyby komuś znowu przychodził do głowy pomysł, że może sobie tak łatwo pogrywać z Fenrisem.

Ale zmienił decyzję, bo ona tak chciała. Zrobił to dla niej, bo jakoś podskórnie wierzył, że była dla niego lepszym kompasem moralnym, niż Maddox mógł być dla samego siebie. - Zawsze mi wszystko psujesz perliczko... - rzucił kręcąc przy tym głową, niby rozczarowany. Jednak uśmiechnął się zaczepnie, bo gdzieś tam w głębi poczuł coś w rodzaju oczyszczenia. Zapewne jeszcze pożałuje tej decyzji w którym momencie, ale teraz miał wrażenie jakby doznał rozgrzeszenia, za grzechy których z jednej strony nie uznawał, a z drugiej ciążyły mu w jakimś stopniu. - Nooo, leć. - syknął w końcu, popędzając Fajkę.

Odczekał krótki moment, aż akcja nabierze tempa. Obserwował w ukryciu co zapijaczone mordy zrobią i czy w ogóle łykną ten jakże sprytnie przygotowany blef. Aż trudno uwierzyć, że tak łatwo wkręcić facecikom rolę rycerza, nawet jeśli z mordy przypominali najszczerszą recydywę. Kiedy zobaczył jak zaczęli się zbierać wokół Traversówny, jak zaczęli jej nadskakiwać z każdej strony, zaśmiał się bezdźwięcznie pod nosem. W końcu kilku odważnych ruszyło we wskazanym przez panienkę w opałach kierunku, więc Maddox wyszedł im naprzeciw, jednocześnie spinając się wewnątrz, by wydusić z siebie to co było w nim przeklęte.


wymuszona przemiana
Rzut PO 1d100 - 92
Sukces!

Rzut PO 1d100 - 3
Akcja nieudana
Leśna powsinoga
Może lew jest silniejszy od wilka, ale wilka nigdy nie widziałem w cyrku.
Niewysoka, mierząca około 155 cm. Ma wysportowaną sylwetkę i gibki chód, zdradzający że dużą część czasu poświęca na aktywność fizyczną. Faye ma brązowe włosy, mieniące się rudością w świetle słonecznym, oraz jasnobrązowe oczy. Usta są wiecznie rozciągnięte w uśmiechu, a nosek zadarty.

Faye Travers
#10
27.09.2024, 22:15  ✶  
- To sens mojego istnienia, Dox - szepnęła, zabierając dłoń. - Wchodzenie ci pod nogi.
Albo i pomiędzy nie, ale tego już nie dodała, darując sobie tę obcesowość. Nie był to ani czas, ani miejsce na to, by przywracać wspomnienia, które co prawda nigdy nie zostały pogrzebane, ale zbladły w obliczu teraźniejszości. Czy Faye kiedykolwiek dłużej zastanawiała się nad tym, co Maddox przechodził? Czy starała się mu przemówić do rozsądku, czy może wpoiła sobie pewien jego obraz, wizerunek, i uparcie w niego wierzyła? Przecież kłamstwo powtarzane kilkadziesiąt razy stawało się w końcu prawdą. Być może to była jej prawda: prawda Faye.

Nie była nigdy doskonałą aktorką, ale trzeba było jej przyznać, że dzięki aparycji łatwo jej było odgrywać damę w opałach. Była niska, szczupła i ładna, a na dodatek gdy tylko wyginała usta w smutną podkówkę, to łatwo było łyknąć tę ściemę. Fakt był jednak taki, że tym lepszy magik, im bardziej pijana była jego widownia. A tutaj widownia była napruta jak bele. Zerwali się na równe nogi, otoczyli ją i zaczęli obskakiwać jakby od tego, kto pierwszy dorwie tego potwora zależało to, komu odda swoją rękę. Faye nikomu nie zamierzała oddawać ani ręki, ani nogi, ani tym bardziej żadnej innej części swojego ciała czy duszy - jedyne co chciała, to wywiązać się z zadania, które zostało jej powierzone. I, w miarę możliwości, uchronić Maddoxa przed popełnieniem błędu. Taka wisienka na torcie.
- Tam... Tam pobiegł! - wskazała w krzaki drżącą ręką, robiąc krok w tył. Niemalże wpadła w ramiona tego mężczyzny, który stał najbliżej. Zachwiali się oboje, lecz udało im się utrzymać pion. - Tam... Uważajcie, nie wiem co to było!
Wyswobodziła się z uścisku, co nie było wcale takie trudne. Bowiem przyszedł czas na grande finale - główną gwiazdę tego dnia. A trzeba było przyznać, że mimo upływu czasu wciąż razem z Maddoxem stanowili zgrany zespół. Wyszedł im naprzeciw w idealnym momencie. Sprawił, że krew w ich żyłach na chwilę zmroził strach. Stała się zimna, odpłynęła z kilku twarzy nagle, niespodziewanie. A potem ruszyła, gdy pierwsze podrygi serca nakazały jedno: wiać.

To nie byli rycerze w lśniących zbrojach. To nie byli wojownicy, to nie byli aurorzy czy nawet odważni ludzie. To byli tchórze. Ich tchórzliwe umysły nawet nie wiedziały do końca, co się dzieje, lecz gdy zobaczyli przed sobą bestię, zwierzęcy instynkt zadziałał.
- WIAĆ! - jebać damę w opałach, jebać kociołek, w którym warzyły się eliksiry. Jebać wszystko, trzeba było ratować siebie. Zdawało się, że część z nich wytrzeźwiała natychmiastowo, gdy stanęli oko w oko z Greybackiem. Rzucili się do ucieczki - rozpierzchli we wszystkie strony świata. A ona... Ona czmychnęła pod namiot.
- Już dobrze... - szepnęła, dostrzegając z boku połyskujące tajemnicą jaja. Uśmiechnęła się niemalże czule w ich kierunku. Ktoś wybiegł z namiotu, ale szczęśliwie sekundy za późno, by natrafić na kobietę, która właśnie wyciągała różdżkę.

Rzut na zamrożenie jaj - transmutacja
Rzut N 1d100 - 87
Sukces!

Rzut N 1d100 - 60
Sukces!
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Maddox Greyback (4412), Faye Travers (4413)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa