Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
Od paru dni przesiadywał w swojej samotni. Zmuszony do wzięcia kolejnego chorobowego w przeciągu niecałych trzech tygodni, nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Mimo to, nie mógł zbyt wiele zrobić, bo pogorszający się stan zdrowia wymagał od niego zamiany dyżurów w Mungu i przesiedzenia choroby w domu. No. O ile ogrzewana przydomowa szklarnia dała się nazwać domem.
Może to było celowe przedawkowanie eliksirów w momencie kryzysu, który tego wymagał. Możliwe, że zawodziła go psychosoma albo dobiły go warunki atmosferyczne panujące podczas pamiętnej zamieci. Może nawet wszystko na raz? Nie mógł zaprzeczyć. Zastanawiał się nad tym nie raz, gdy cisza trochę za mocno go przytłaczała a inne myśli były już stanowczo za ciężkie. Nie chciał cały czas wracać wspomnieniami do tamtej nocy.
Wytrzymał wszystko do samego końca. Ciemność lasu nie przytłoczyła go nawet na chwilę. Nie obawiał się upiornej atmosfery panującej w głuszy, gdy przedzierali się przez nią z transmutowanym trupem, którego uparł w nieść aż do samego końca drogi. Najgorszą siłą, jaka kryła się w mroku nocy było ich dwoje. To oni na chwilę stali się bestiami, na które ktoś mógł zapolować. A jednak jakimś cudem uszło im to na sucho. Nikt ich nie śledził ani nie zaatakował. Zajęli się sprawą, a potem rozeszli w milczeniu.
Od tamtych wydarzeń mijały już cztery dni a on nie usłyszał słowa od Geraldine. Nie wysłał do niej sowy ani nie dostał listu przekazanego przez jej jastrzębia. Tak było najlepiej. Łączyła ich wspólna makabryczna tajemnica, ale zachowywali się jak nieznajomi.
Jeśli chodziło o ich nieznaną ofiarę, Ambroise nie drążył tematu. Szybko zaczął czuć się na tyle źle, że darował sobie jakiekolwiek wypady do miasta. Prawdę mówiąc, nawet gdyby czuł się dobrze, nie był także na tyle głupi, by zadawać pytania. Sądził, że to był dobry omen. Nikt otwarcie nie szukał zaginionego. Mogli poczuć się trochę bezpieczniej...
... przynajmniej do tego poranka, gdy macocha wróciła do domu z zaskakującą wieścią, że ktoś zaczepił ją z pytaniem, czy nie widziała Billy'ego Farciarza - człowieka, który zazwyczaj sprzedawał gazety na rogu Pokątnej.
No wiesz, tego młodego rudzielca z krzywym nosem i dużymi uszami. Tego, który zawsze kręcił się w tamtych rejonach, jakby coś knuł. Miły chłopak. Ciekawe, co się z nim stało?
Dla Evelyn to była tylko ciekawostka, jednak uzdrowiciela nagle olśniło. Zupełnie, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody a potem parzącego wrzątku. Szybko wymówił się złym samopoczuciem.
Potrzebował spędzić czas sam ze sobą w ogrzewanym budynku służącym mu za prywatną szklarnię. Zakręcił się w koc na jednym z foteli w kącie, lejąc sobie coraz większe porcje gorącej herbaty z wkładką. Nie wiedział, co słyszała Geraldine. Mieli nie wymieniać oficjalnej korespondencji, więc powstrzymał się przed tym. Liczył, że jeśli coś wiedziała, również postanowiła się przyczaić.