02.11.2022, 01:46 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.11.2022, 01:50 przez Eden Lestrange.)
Wciąż oswajała się z myślami o przedwczorajszej nocy.
Nie była w szoku; tym razem do pragmatyzmu wkradła się zauważalna doza marazmu, która sprawiła, iż ruchy Eden były ociężałe, spowolnione w czasie. Nie była pewna, czy spowodowała to sama śmierć Simone, czy raczej sposób, w jaki do niej doszło. A może to, w jaki sposób się o niej dowiedziała? Słowa, które padły, zarówno ze strony jej bliźniaka, jak i te, które sama wykrzyczała mu w twarz, wciąż przewijały się przez jej myśli, tam i z powrotem, niczym zepsuta pozytywka. Wracały na wyrywki, zmuszając ją do zastanowienia się nad nimi, nad swoim zachowaniem, które było ludzkie i naturalne, ale jednocześnie niestosowne i nieprzewidywalne. Była nimi zmęczona, bo nie dawały jej spać w nocy, zmuszały do wstawania i krążenia bezwiednie po pokoju lub leżenia nieruchomo, wpatrując się w sufit. Tak czy inaczej, była niewyspana, a niewyspana Eden jest nie do strawienia.
Markotna i nieznośna.
Zeszła z wolna po schodach, sunąc palcami po poręczy. Miarowo uderzała obcasami o stopnie, patrząc przed siebie, ale nie widząc. Myślami była gdzieś obok, ale minę miała zaciętą - co najmniej jakby staczała właśnie walkę z czymkolwiek, co odważyło się jej wejść do głowy. Układ domu znała jak własną kieszeń, a więc nie musiała zwracać uwagi na otoczenie. Jednak przez swoją obecność nie duchem, a jedynie ciałem, nie spostrzegła spojrzenia gosposi, która właśnie opuściła w dziwnym popłochu jadalnię. Nie zwróciła uwagi, że prawie się zderzyły, ani że wysyłała jej jasne, ostrzegawcze sygnały. Pracowała pod tym dachem już wystarczająco długo, by wiedzieć, że cokolwiek wydarzy się zaraz za zamkniętymi drzwiami, nie będzie niczym przyjemnym.
Choć Eden dałaby wiele, by choć raz było odwrotnie, na pewno nie dałaby za wygraną. Może to było tym, co stawało im na drodze.
Otworzyła dwuskrzydłowe drzwi na oścież; stanęła w nich z rozpostartymi ramionami, przez chwilę wydając się na zaskoczoną. Moment był niestety ulotny, bo nie minęły dwie sekundy, nim na twarz kobiety wpłynęła bezpłciowa maska, wyzuta z jakiegokolwiek uczucia. Jedynie oczy wydawały się przyćmione, wciąż noszące znamiona nieludzkiego zmęczenia. Poczuła na barkach ciężar nieprzespanych nocy, a na sercu ciężar obecności męża. Nie była pewna, który z nich bardziej ją w tym momencie przytłaczał, ale obydwa były jednako nieznośne. Przełknęła ślinę, a razem z nią narastającą gulę, kłębek nerwów, w który zmieniała się za każdym razem, gdy tylko widziała twarz Williama.
Zawsze uważała to za fascynujące, jak dwójka ludzi może żyć metr od siebie, ale w innych światach. Choć niechybnie powinna była mieć to za martwiące.
- Nieprawdopodobne, że przeszłam ci przez myśl. - Docinek mimowolnie opuścił usta, zmusił do kwaśnego uśmieszku pod nosem. Nie zdążyła wziąć po wszystkim oddechu, a już żałowała swoich słów; gorzki smak rozszedł się po języku, zmuszając ją do skrzywienia się. Zamknęła za sobą drzwi ostrożnie, niepotrzebnie wyprostowała dłońmi idealnie prostą, ciemnoszarą sukienkę. W jakim rodzaju przedstawienia będzie musiała grać tego poranka? Dramacie, horrorze, czy może komedii?
- Poproszę - dodała po chwili, zmierzając w kierunku stołu. Wiedziała, że jeżeli nie odpowie na jego pytanie, będzie stał z tym imbrykiem do usranej śmierci, nie będąc pewnym, czy kąśliwa uwaga była odpowiedzią twierdzącą, czy przeczącą. Usadziła się na swoim ulubionym miejscu, przysunęła się do stołu, palcami przyciągnęła do siebie dzisiejszy egzemplarz Proroka Codziennego, który zawsze czytała do śniadania, a więc czekał na nią z rana. Wszystkie ruchy wykonała machinalnie, niczym rytuał, coś, w co absolutnie wkładała już ani jednej myśli. Zupełnie jak William w to małżeństwo.
- Jak było w Paryżu? - zapytała od niechcenia, z wyuczonej grzeczności, obracając strony w gazecie opuszkami palców. Zrobiła to w taki sposób, jakby pytała nieznośną ciotkę podczas Yule jak zdrowie. Nie podniosła nawet spojrzenia, bo jego uwagę przykuł umieszczony na drugiej stronie artykuł o śmierci jej bratowej. Prychnęła cicho pod nosem; nawet brukowce nie potrafiły dać jej chwili spokoju od własnych myśli.
Nie była w szoku; tym razem do pragmatyzmu wkradła się zauważalna doza marazmu, która sprawiła, iż ruchy Eden były ociężałe, spowolnione w czasie. Nie była pewna, czy spowodowała to sama śmierć Simone, czy raczej sposób, w jaki do niej doszło. A może to, w jaki sposób się o niej dowiedziała? Słowa, które padły, zarówno ze strony jej bliźniaka, jak i te, które sama wykrzyczała mu w twarz, wciąż przewijały się przez jej myśli, tam i z powrotem, niczym zepsuta pozytywka. Wracały na wyrywki, zmuszając ją do zastanowienia się nad nimi, nad swoim zachowaniem, które było ludzkie i naturalne, ale jednocześnie niestosowne i nieprzewidywalne. Była nimi zmęczona, bo nie dawały jej spać w nocy, zmuszały do wstawania i krążenia bezwiednie po pokoju lub leżenia nieruchomo, wpatrując się w sufit. Tak czy inaczej, była niewyspana, a niewyspana Eden jest nie do strawienia.
Markotna i nieznośna.
Zeszła z wolna po schodach, sunąc palcami po poręczy. Miarowo uderzała obcasami o stopnie, patrząc przed siebie, ale nie widząc. Myślami była gdzieś obok, ale minę miała zaciętą - co najmniej jakby staczała właśnie walkę z czymkolwiek, co odważyło się jej wejść do głowy. Układ domu znała jak własną kieszeń, a więc nie musiała zwracać uwagi na otoczenie. Jednak przez swoją obecność nie duchem, a jedynie ciałem, nie spostrzegła spojrzenia gosposi, która właśnie opuściła w dziwnym popłochu jadalnię. Nie zwróciła uwagi, że prawie się zderzyły, ani że wysyłała jej jasne, ostrzegawcze sygnały. Pracowała pod tym dachem już wystarczająco długo, by wiedzieć, że cokolwiek wydarzy się zaraz za zamkniętymi drzwiami, nie będzie niczym przyjemnym.
Choć Eden dałaby wiele, by choć raz było odwrotnie, na pewno nie dałaby za wygraną. Może to było tym, co stawało im na drodze.
Otworzyła dwuskrzydłowe drzwi na oścież; stanęła w nich z rozpostartymi ramionami, przez chwilę wydając się na zaskoczoną. Moment był niestety ulotny, bo nie minęły dwie sekundy, nim na twarz kobiety wpłynęła bezpłciowa maska, wyzuta z jakiegokolwiek uczucia. Jedynie oczy wydawały się przyćmione, wciąż noszące znamiona nieludzkiego zmęczenia. Poczuła na barkach ciężar nieprzespanych nocy, a na sercu ciężar obecności męża. Nie była pewna, który z nich bardziej ją w tym momencie przytłaczał, ale obydwa były jednako nieznośne. Przełknęła ślinę, a razem z nią narastającą gulę, kłębek nerwów, w który zmieniała się za każdym razem, gdy tylko widziała twarz Williama.
Zawsze uważała to za fascynujące, jak dwójka ludzi może żyć metr od siebie, ale w innych światach. Choć niechybnie powinna była mieć to za martwiące.
- Nieprawdopodobne, że przeszłam ci przez myśl. - Docinek mimowolnie opuścił usta, zmusił do kwaśnego uśmieszku pod nosem. Nie zdążyła wziąć po wszystkim oddechu, a już żałowała swoich słów; gorzki smak rozszedł się po języku, zmuszając ją do skrzywienia się. Zamknęła za sobą drzwi ostrożnie, niepotrzebnie wyprostowała dłońmi idealnie prostą, ciemnoszarą sukienkę. W jakim rodzaju przedstawienia będzie musiała grać tego poranka? Dramacie, horrorze, czy może komedii?
- Poproszę - dodała po chwili, zmierzając w kierunku stołu. Wiedziała, że jeżeli nie odpowie na jego pytanie, będzie stał z tym imbrykiem do usranej śmierci, nie będąc pewnym, czy kąśliwa uwaga była odpowiedzią twierdzącą, czy przeczącą. Usadziła się na swoim ulubionym miejscu, przysunęła się do stołu, palcami przyciągnęła do siebie dzisiejszy egzemplarz Proroka Codziennego, który zawsze czytała do śniadania, a więc czekał na nią z rana. Wszystkie ruchy wykonała machinalnie, niczym rytuał, coś, w co absolutnie wkładała już ani jednej myśli. Zupełnie jak William w to małżeństwo.
- Jak było w Paryżu? - zapytała od niechcenia, z wyuczonej grzeczności, obracając strony w gazecie opuszkami palców. Zrobiła to w taki sposób, jakby pytała nieznośną ciotkę podczas Yule jak zdrowie. Nie podniosła nawet spojrzenia, bo jego uwagę przykuł umieszczony na drugiej stronie artykuł o śmierci jej bratowej. Prychnęła cicho pod nosem; nawet brukowce nie potrafiły dać jej chwili spokoju od własnych myśli.
Thousands eyes; they see all the worst in me
Is redemption out of reach?
Is it all I'll ever be?
~♦~
Is redemption out of reach?
Is it all I'll ever be?
~♦~