Przełknął jej sarkastyczną uwagę wraz z nerwową gulą w gardle. William nie rozumiał sygnałów, wyrazów twarzy, gestów, tonów, ale po wielu latach przebywania z człowiekiem uczył się go, jak gdyby studiował właściwości substancji, eliksirów i ziół. Jego mózg działał bardzo charakterystycznie, niektórzy uznaliby, że jest wybrakowany i, że powinien był więcej czasu spędzić na ćwiczeniu ogłady w towarzystwie, pewnie mieliby częściową rację, ale jednocześnie okropnie by się mylili. Lestrange'a nie obchodziło to, co sądzili o nim inni, jak był odbierany, głównie dlatego nakładanie masek nie miało w jego przypadku większego sensu; bardzo stresował go ten taniec emocji, który od dłuższego czasu był jedyną aktywnością, jaką z żoną podejmowali razem.
W milczeniu nalał jej herbaty przyglądając się jak bursztyn naparu okrężnym ruchem wypełnia białe dno porcelany, zaparowały mu odrobinę okulary, ale zajął się nią, dopiero gdy filiżanka Eden była odpowiednio pełna. Ściągnął szkła z nosa i przetarł je materiałem golfa i odłożył na stół. Nie czytał ani nie przyglądał się niczemu z bliska, a niezadowolenia żony wolał po prostu nie widzieć. Nie, aby jego wzrok był znowu tak zły, zaczął potrzebować okularów dopiero jakiś czas temu, bo zbyt długo pracował w ciemnym pomieszczeniu i czytał bez odpowiedniego naświetlenia. Okulary zdarzało mu się gubić, łamać i kruszyć nazbyt często, więc co najmniej co parę miesięcy musiały być wymieniane.
- Jeżeli cię to nie interesuje to nie pytaj. Łatwiej mi się funkcjonuje w ciszy niż z twoim sarkazmem. - odparł bez zawahania, bo tak właśnie wyglądały ich rozmowy od dobrego roku. Wziął do ręki dzbanuszek z mlekiem i wlał jego odrobinę, dosłownie dwie kapki, do swojej herbaty zaraz też mieszając gorący napar złotą łyżeczką idealnie ułożoną z resztą sztućców, które mimowolnie poprzestawiał, bo irytowało go, gdy leżały zbyt równo. Nie chciał zabrzmieć nieprzyjemnie, ale trudno było mu nie podłapać negatywnych odczuć partnerki, której pojawienie się w pomieszczeniu tylko zagęściły atmosferę do tego stopnia, że można byłoby ją ciąć nożami położonymi przy serwetkach.
- Nie rozumiem czemu jesteś taka niemiła od rana. Powiedziałem ci, że jadę, przyjechałem dokładnie wtedy, kiedy miałem. Coś się stało jak mnie nie było? - nie wiedział właściwie, o co ma się zapytać, bo nie docierało do niego co jest nie tak. Do innej sypialni się przeniósł po tym, jak parę razy w nocy obudził Eden i mieli na ten temat sprzeczki, więc nie sądził, że było to to. Wolał kolejnych unikać, więc schodził jej z drogi, a ona wynajdowała kolejne problemy. Wydawało mu się czasem, że robi to celowo... ale po co? Nie był pewien. Przecież jakby czegoś od niego chciała to by zapytała, tak zakładał, bo tak sam by zrobił.
- Pytam szczerze, nie wyglądasz dobrze. Znaczy nie, że nie wyglądasz dobrze, bo wyglądasz źle, bo nie wyglądasz źle, raczej nigdy nie wyglądasz źle, ale wyglądasz mniej dobrze niż zawsze. - zawiesił się na chwilę - Nie, też nie to, bo wyglądasz nienagannie, ale... na Merlina, nie o to mi chodzi, wyglądasz na zmęczoną. Jakby coś się faktycznie stało. Żyje z tobą, wiem jak reagujesz na rzeczy, czegokolwiek byś nie mówiła. - zirytował się swoją niemożnością wypowiedzenia słów, a raczej myślą, że małżonka mogłaby skupić się na czymś, co powiedział i odwrócić kota ogonem, zacząć uszczypliwie podważać każdy sens w jego wypowiedzi. Nie znosił tego do tego stopnia, że w swoim spokoju i chęci unikania konfliktów potrafiło go to doprowadzić do białej gorączki. Układanie myśli w sentencje zawsze było jego piętą achillesową, Eden wiedziała to od początku ich relacji, wtedy nie zdawało się to dla niej problemem... tak jak wiele innych rzeczy. William czasami myślał, że po tych wszystkich latach po prostu zaczęła go traktować jak wszyscy inni. Zupełnie jakby przez te wszystkie miesiące nie mieli możliwości poznać się lepiej, zrozumieć, a wręcz odwrotnie.
Wziął jednego tosta dość energicznie, na tyle, że ten zakręcił się parę razy na talerzu, zanim przyległ do środka naczynia i spoczął na nim spokojnie.
W milczeniu nalał jej herbaty przyglądając się jak bursztyn naparu okrężnym ruchem wypełnia białe dno porcelany, zaparowały mu odrobinę okulary, ale zajął się nią, dopiero gdy filiżanka Eden była odpowiednio pełna. Ściągnął szkła z nosa i przetarł je materiałem golfa i odłożył na stół. Nie czytał ani nie przyglądał się niczemu z bliska, a niezadowolenia żony wolał po prostu nie widzieć. Nie, aby jego wzrok był znowu tak zły, zaczął potrzebować okularów dopiero jakiś czas temu, bo zbyt długo pracował w ciemnym pomieszczeniu i czytał bez odpowiedniego naświetlenia. Okulary zdarzało mu się gubić, łamać i kruszyć nazbyt często, więc co najmniej co parę miesięcy musiały być wymieniane.
- Jeżeli cię to nie interesuje to nie pytaj. Łatwiej mi się funkcjonuje w ciszy niż z twoim sarkazmem. - odparł bez zawahania, bo tak właśnie wyglądały ich rozmowy od dobrego roku. Wziął do ręki dzbanuszek z mlekiem i wlał jego odrobinę, dosłownie dwie kapki, do swojej herbaty zaraz też mieszając gorący napar złotą łyżeczką idealnie ułożoną z resztą sztućców, które mimowolnie poprzestawiał, bo irytowało go, gdy leżały zbyt równo. Nie chciał zabrzmieć nieprzyjemnie, ale trudno było mu nie podłapać negatywnych odczuć partnerki, której pojawienie się w pomieszczeniu tylko zagęściły atmosferę do tego stopnia, że można byłoby ją ciąć nożami położonymi przy serwetkach.
- Nie rozumiem czemu jesteś taka niemiła od rana. Powiedziałem ci, że jadę, przyjechałem dokładnie wtedy, kiedy miałem. Coś się stało jak mnie nie było? - nie wiedział właściwie, o co ma się zapytać, bo nie docierało do niego co jest nie tak. Do innej sypialni się przeniósł po tym, jak parę razy w nocy obudził Eden i mieli na ten temat sprzeczki, więc nie sądził, że było to to. Wolał kolejnych unikać, więc schodził jej z drogi, a ona wynajdowała kolejne problemy. Wydawało mu się czasem, że robi to celowo... ale po co? Nie był pewien. Przecież jakby czegoś od niego chciała to by zapytała, tak zakładał, bo tak sam by zrobił.
- Pytam szczerze, nie wyglądasz dobrze. Znaczy nie, że nie wyglądasz dobrze, bo wyglądasz źle, bo nie wyglądasz źle, raczej nigdy nie wyglądasz źle, ale wyglądasz mniej dobrze niż zawsze. - zawiesił się na chwilę - Nie, też nie to, bo wyglądasz nienagannie, ale... na Merlina, nie o to mi chodzi, wyglądasz na zmęczoną. Jakby coś się faktycznie stało. Żyje z tobą, wiem jak reagujesz na rzeczy, czegokolwiek byś nie mówiła. - zirytował się swoją niemożnością wypowiedzenia słów, a raczej myślą, że małżonka mogłaby skupić się na czymś, co powiedział i odwrócić kota ogonem, zacząć uszczypliwie podważać każdy sens w jego wypowiedzi. Nie znosił tego do tego stopnia, że w swoim spokoju i chęci unikania konfliktów potrafiło go to doprowadzić do białej gorączki. Układanie myśli w sentencje zawsze było jego piętą achillesową, Eden wiedziała to od początku ich relacji, wtedy nie zdawało się to dla niej problemem... tak jak wiele innych rzeczy. William czasami myślał, że po tych wszystkich latach po prostu zaczęła go traktować jak wszyscy inni. Zupełnie jakby przez te wszystkie miesiące nie mieli możliwości poznać się lepiej, zrozumieć, a wręcz odwrotnie.
Wziął jednego tosta dość energicznie, na tyle, że ten zakręcił się parę razy na talerzu, zanim przyległ do środka naczynia i spoczął na nim spokojnie.
“Education never ends. It is a series of lessons, with the greatest for the last.”