Pierwsze słowa, które usłyszał ze strony małżonki tylko podżegały kipiącą w nim złość. Był gotów otworzyć usta, aby wbić jej kolejną szpilę, nie miał skrupułów, jeżeli w taki sposób pragnęła prowadzić rozmowy to był gotowy dokładnie to jej dać, nawet jeżeli nie leżało to w jego codziennej naturze, a każdy znający go od dawna człowiek nawet nie spodziewałby się, że tego typu myśli mogłyby zaprzątać jego skupioną na medycynie, eliksirach i próbie niezająknięcia się głowę. Zamiast tego postanowił posłuchać, spoglądając na zbielałe od zaciskania się na filiżance knykcie żony odczuł satysfakcję. Eden pochodziła z rodziny, która jako priorytet stawiała wizerunek, jej nawykiem było opanowanie złości i nie okazywanie, że cokolwiek mogłoby ją zranić. Mimo to William nie był ślepy na takie rzeczy, jak wielu osobom mogłoby się wydawać. Ignorował je zazwyczaj i zajmowało mu więcej czasu niż przeciętnemu charyzmatycznemu bywalcowi salonów, aby je odgadnąć, ale gdy już ułożył sobie wszystko w głowie wiedział czego szukać i co dany gest oznacza. Stworzył sobie przez te wszystkie lata, w myślach, podręcznik ruchów blondynki, bo też wyciąganie z Eden informacji, które miałaby powiedzieć na głos było drogą przez ciernie, katusze i dżunglę. Jego wiedza na ten temat wciąż pozostawiała wiele do życzenia, ale definitywnie był mniej skonfundowany niż te pare lat temu, gdy brali ślub.
Nie potrafił zrozumieć, dlaczego zranienie jej przynosi mu taką satysfakcję, przecież zazwyczaj nie ciągnęło go do sprawiania innym bólu, czy to fizycznego, czy psychicznego. W jakiś sposób go to niepokoiło, ale poziom irytacji, jaki wzbudzała w nim zaistniała sytuacja pomiędzy nimi zdawał się wymazywać wszystkie znaki stopu oraz momenty, w których powinien powiedzieć sobie dość, dać na wstrzymanie. Nie było barier ani niczego, co mogłoby go powstrzymać przed odegraniem się za to, jak źle czuł się będąc tak traktowanym przez małżonkę. Przynajmniej nie do momentu, w którym zaczęła swoją kolejną wypowiedź.
- Mnie nic nie interesuje? To ty... - zaczął, ale brak umiejętności wysławiania się zawsze był jego zgubą. Zamilkł więc słuchając wyliczanki, pozwalając kolejnym słowom wbijać się w duszę, ja robią to odłamki pokruszonego lustra, w którym niegdyś można było zobaczyć uśmiech bliskiej osoby.
Podnoszenie głosu było czymś... może nie nowym, ale definitywnie szokującym. Will poruszył się niespokojnie na krześle jakby przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien po prostu wstać i wyjść. Nie mógł teraz uciec, a zresztą, po krótkiej chwili zorientował się, że jego irytację i niepewność zastępuje fascynacja. Od kiedy Eden dawała aż tak ponieść się chwili, aby pozwolić oddechowi nie nadążać za wyrzucanymi z siebie słowami? Przekrzywił lekko głowę i zmarszczył brwi. Nie był jeszcze pewien jak powinien zareagować, a każda kwestia, o którą go oskarżała wydawała mu się bardzo nieprawdziwa. Przecież jej nie ignorował, dawał jej przestrzeń? Nie chciał jej budzić w środku nocy, przeszkadzać swoją osobą w jej idealnie ułożonej rutynie. Sam nie był pewien, kiedy takie podejście zaczęło brać górę nad chęcią sprawdzenia, czy z żoną wszystko w porządku. Czy kiedykolwiek posiadał taką chęć? Może po prostu... zwyczajnie sobie wmówił, że tak było, bo poddał się chwilowej fascynacji i działaniu serotoniny, bo blondynka zdawała się akceptować go takim, jakim był, nawet zgadzała się z nim w wielu sprawach (i w innych też nie, jak w kwestii Skrzatów Domowych, ale ten temat zdawał się już zamknięty. Nawet on kojarzył mu się dziwnie dobrze w porównaniu z aktualną sytuacją).
Z dziwnego transu obserwacji stanu kobiety i przyjmowania do wiadomości jej słów wybudziła go lecąca w jego stronę filiżanka poprzedzona krzykiem. Odsunął się automatycznie i zasłonił rękoma. Odłamkom porcelany nie udało się zranić jego twarzy ani rąk, ale niektóre wylądowały na jego ubraniu i obok butów, jak i na stole. Will odwrócił głowę pośpiesznie, nie będąc pewien czy jest w szoku, czy po prostu ogromnym niezrozumieniu. Obstawił to pierwsze.
Wraz z pierwszymi łzami cieknącymi po jeszcze sekundę temu idealnie podkreślonej makijażem bladej twarzy przyszły też wyrzuty sumienia. Dotarło do niego jak mocne znaczenie miały słowa, które chwile temu z taką pewnością ciskał w stronę Eden. Przełknął ślinę, otworzył i zamknął usta, ale nie wiedział, co ma powiedzieć, słowa ugrzęzły mu gardle i czuł, że jeśli cokolwiek z siebie wyrzuci to będzie to bałagan jąkających dźwięków. Zamiast tego odsunął gwałtownie krzesło i nie zważając na to, że pociągnął obrus trochę za mocno, przez co stojąca na nim filiżanka z herbatą przechyliła się i zabrudziła nakrycie stołu zaczynając ściekać na drewnianą podłogę i dywan, podszedł do żony. Z czystego przyzwyczajenia położył jej najpierw dłoń na czole, nie zważając na protesty, bo tak mimowolne opadnięcie na krzesło nie wyglądało dla niego dobrze, zwłaszcza w niezbyt stabilnym stanie emocjonalnym. Oczywiście, że była rozgrzana, ale to przecież mogły być też nerwy i płacz. Klęknął na jednym kolanie i starł jej zmieszane z tuszem łzy z twarzy kciukiem, tylko po to, aby zaraz sięgnąć po jedną z leżących na stole materiałowych serwetek.
- Przepraszam. - wymamrotał - To nie tak, że o tobie nie myślę, że... - nie wiedział co dokładnie ma powiedzieć, jak się wytłumaczyć. Skłamałby jakby wyznał, że spojrzałby na nią, gdyby to małżeństwo nie było zaaranżowane - Jeżeli to jakoś pomaga w sytuacji to nie spojrzałbym raczej na nikogo, wiesz, ja raczej nie myślałem nigdy o takich sprawach. Zasadniczo jestem zaskoczony, że faktycznie zgodziłaś się zostać w tym małżeństwie jak cała ta sytuacja z twoją nogą się wyjaśniła. - skrzywił się trochę, ale kontynuował - Nigdy nie ... no nie wiedziałem, że tak bardzo, nie, to nie ma sensu, wszystko, co teraz powiem będzie brzmiało jednakowo idiotycznie, ale proszę cię nie płacz, nie wiedziałem, że sprawia ci to tyle przykrości. Myślałem, że jesteś... po prostu zła. I tyle. - chciał złapać jej twarz w dłonie albo po prostu ją przytulić, ostatecznie zrobił to pierwsze - Teraz na ciebie patrzę. I nie chcę przestawać na ciebie patrzeć, ale... też nie chcę sprawiać ci problemów. Budzić cię w środku nocy, kiedy przecież zawsze rano wstajesz. Rozstawiać wszystkiego po domu tylko po to, aby cię to irytowało, przynosić ci wstydu przed wszystkimi tymi ludźmi z kijami ... w no, sztywnymi ludźmi bardzo, bo. No. Nie ma to sens. Zależy mi na tobie, ale nie jestem też wszechwiedzący. Jeżeli ci coś we mnie przeszkadza to musisz mi o tym powiedzieć. - nie był pewien na ile jasno się wyraził, ale to nie było teraz istotne.
Serce stanęło mu w gardle i nie rozumiał, dlaczego zachowywał się w ten sposób, ani co pchało go do powiedzenia tak ckliwych rzeczy i tych okropnych, wcześniejszych też. Emocje były enigmą tak jak cała ta relacja.
Czuł się winny i uważał, że słusznie, ale był też w tym wszystkim zagubiony.
Nie potrafił zrozumieć, dlaczego zranienie jej przynosi mu taką satysfakcję, przecież zazwyczaj nie ciągnęło go do sprawiania innym bólu, czy to fizycznego, czy psychicznego. W jakiś sposób go to niepokoiło, ale poziom irytacji, jaki wzbudzała w nim zaistniała sytuacja pomiędzy nimi zdawał się wymazywać wszystkie znaki stopu oraz momenty, w których powinien powiedzieć sobie dość, dać na wstrzymanie. Nie było barier ani niczego, co mogłoby go powstrzymać przed odegraniem się za to, jak źle czuł się będąc tak traktowanym przez małżonkę. Przynajmniej nie do momentu, w którym zaczęła swoją kolejną wypowiedź.
- Mnie nic nie interesuje? To ty... - zaczął, ale brak umiejętności wysławiania się zawsze był jego zgubą. Zamilkł więc słuchając wyliczanki, pozwalając kolejnym słowom wbijać się w duszę, ja robią to odłamki pokruszonego lustra, w którym niegdyś można było zobaczyć uśmiech bliskiej osoby.
Podnoszenie głosu było czymś... może nie nowym, ale definitywnie szokującym. Will poruszył się niespokojnie na krześle jakby przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien po prostu wstać i wyjść. Nie mógł teraz uciec, a zresztą, po krótkiej chwili zorientował się, że jego irytację i niepewność zastępuje fascynacja. Od kiedy Eden dawała aż tak ponieść się chwili, aby pozwolić oddechowi nie nadążać za wyrzucanymi z siebie słowami? Przekrzywił lekko głowę i zmarszczył brwi. Nie był jeszcze pewien jak powinien zareagować, a każda kwestia, o którą go oskarżała wydawała mu się bardzo nieprawdziwa. Przecież jej nie ignorował, dawał jej przestrzeń? Nie chciał jej budzić w środku nocy, przeszkadzać swoją osobą w jej idealnie ułożonej rutynie. Sam nie był pewien, kiedy takie podejście zaczęło brać górę nad chęcią sprawdzenia, czy z żoną wszystko w porządku. Czy kiedykolwiek posiadał taką chęć? Może po prostu... zwyczajnie sobie wmówił, że tak było, bo poddał się chwilowej fascynacji i działaniu serotoniny, bo blondynka zdawała się akceptować go takim, jakim był, nawet zgadzała się z nim w wielu sprawach (i w innych też nie, jak w kwestii Skrzatów Domowych, ale ten temat zdawał się już zamknięty. Nawet on kojarzył mu się dziwnie dobrze w porównaniu z aktualną sytuacją).
Z dziwnego transu obserwacji stanu kobiety i przyjmowania do wiadomości jej słów wybudziła go lecąca w jego stronę filiżanka poprzedzona krzykiem. Odsunął się automatycznie i zasłonił rękoma. Odłamkom porcelany nie udało się zranić jego twarzy ani rąk, ale niektóre wylądowały na jego ubraniu i obok butów, jak i na stole. Will odwrócił głowę pośpiesznie, nie będąc pewien czy jest w szoku, czy po prostu ogromnym niezrozumieniu. Obstawił to pierwsze.
Wraz z pierwszymi łzami cieknącymi po jeszcze sekundę temu idealnie podkreślonej makijażem bladej twarzy przyszły też wyrzuty sumienia. Dotarło do niego jak mocne znaczenie miały słowa, które chwile temu z taką pewnością ciskał w stronę Eden. Przełknął ślinę, otworzył i zamknął usta, ale nie wiedział, co ma powiedzieć, słowa ugrzęzły mu gardle i czuł, że jeśli cokolwiek z siebie wyrzuci to będzie to bałagan jąkających dźwięków. Zamiast tego odsunął gwałtownie krzesło i nie zważając na to, że pociągnął obrus trochę za mocno, przez co stojąca na nim filiżanka z herbatą przechyliła się i zabrudziła nakrycie stołu zaczynając ściekać na drewnianą podłogę i dywan, podszedł do żony. Z czystego przyzwyczajenia położył jej najpierw dłoń na czole, nie zważając na protesty, bo tak mimowolne opadnięcie na krzesło nie wyglądało dla niego dobrze, zwłaszcza w niezbyt stabilnym stanie emocjonalnym. Oczywiście, że była rozgrzana, ale to przecież mogły być też nerwy i płacz. Klęknął na jednym kolanie i starł jej zmieszane z tuszem łzy z twarzy kciukiem, tylko po to, aby zaraz sięgnąć po jedną z leżących na stole materiałowych serwetek.
- Przepraszam. - wymamrotał - To nie tak, że o tobie nie myślę, że... - nie wiedział co dokładnie ma powiedzieć, jak się wytłumaczyć. Skłamałby jakby wyznał, że spojrzałby na nią, gdyby to małżeństwo nie było zaaranżowane - Jeżeli to jakoś pomaga w sytuacji to nie spojrzałbym raczej na nikogo, wiesz, ja raczej nie myślałem nigdy o takich sprawach. Zasadniczo jestem zaskoczony, że faktycznie zgodziłaś się zostać w tym małżeństwie jak cała ta sytuacja z twoją nogą się wyjaśniła. - skrzywił się trochę, ale kontynuował - Nigdy nie ... no nie wiedziałem, że tak bardzo, nie, to nie ma sensu, wszystko, co teraz powiem będzie brzmiało jednakowo idiotycznie, ale proszę cię nie płacz, nie wiedziałem, że sprawia ci to tyle przykrości. Myślałem, że jesteś... po prostu zła. I tyle. - chciał złapać jej twarz w dłonie albo po prostu ją przytulić, ostatecznie zrobił to pierwsze - Teraz na ciebie patrzę. I nie chcę przestawać na ciebie patrzeć, ale... też nie chcę sprawiać ci problemów. Budzić cię w środku nocy, kiedy przecież zawsze rano wstajesz. Rozstawiać wszystkiego po domu tylko po to, aby cię to irytowało, przynosić ci wstydu przed wszystkimi tymi ludźmi z kijami ... w no, sztywnymi ludźmi bardzo, bo. No. Nie ma to sens. Zależy mi na tobie, ale nie jestem też wszechwiedzący. Jeżeli ci coś we mnie przeszkadza to musisz mi o tym powiedzieć. - nie był pewien na ile jasno się wyraził, ale to nie było teraz istotne.
Serce stanęło mu w gardle i nie rozumiał, dlaczego zachowywał się w ten sposób, ani co pchało go do powiedzenia tak ckliwych rzeczy i tych okropnych, wcześniejszych też. Emocje były enigmą tak jak cała ta relacja.
Czuł się winny i uważał, że słusznie, ale był też w tym wszystkim zagubiony.
“Education never ends. It is a series of lessons, with the greatest for the last.”