19.11.2022, 18:39 ✶
Poczuł jak jego własne serce przyspiesza, dudni w klatce piersiowej, jak wypełniające pomieszczenie emocje próbują przebić się przez warstwę niezrozumienia nękając jego spokój. Nie wiedział jak radzić sobie z takimi sytuacjami, jak kierować wypełniające go uczucia w stronę rozmówcy. To wszystko było tak nielogiczne i działo się tak szybko, że najchętniej poprosiłby Eden, aby przestała na chwilę, dała mu sekundę, aby mógł się zastanowić. Ale życie tak nie działało, nie mógł dostać dodatkowych paru minut, aby zastanowić się czy jak doleje danego specyfiku do i tak już bulgoczącej mikstury da mu upragniony wynik.
Wszystko docierało do niego z opóźnieniem, a dźwięk lejącej się na dywan herbaty odbijał się nieprzyjemnym echem w jego głowie. Fakt, że było w niej mleko jedynie zachęcał do stwierdzenia, że nie należy płakać po jego wylaniu; trzeba działać, sprawić, aby od teraz wszystko było lepiej. William nie brał pod uwagę emocji w swoich rachunkach, rozrachunkach i podsumowaniach. Nawet, gdy planował swoje własne słowa, reakcje, czyny czy dni. Nie uważał, że zmęczenie, smutek czy roztargnienie powinny mieć udział w jakichkolwiek czynnościach, że powinny spowalniać cokolwiek, więc tak też założył, że działają relacje, że w momencie, gdy coś negatywnego się wydarzy, gdy trybik nie będzie odpowiednio naoliwiony automatycznie obydwoje się zorientują. Oczywiście musiał teraz przed sobą przyznać jak błędnym i idiotycznym założeniem się kierował, bo jego własne ciało, fakt, że zrobiło mu się nieprzyjemnie gorąco, tak, ze ubrany niedawno sweter zaczynał go dusić, a serce chciało wyrwać się z piersi, zacząć żyć własnym życiem gdzieś poza jego organizmem, bardzo mocno uświadomiło mu, ze coś jest nie tak. Bardzo szybko odczuł, że jego własne dłonie są nieprzyjemnie spocone, że wilgoć na nich nie należy jedynie do słonych łez wciąż wypływających spod powiek żony.
Przełknął ślinę, przez chwilę chciał uciec, zaszyć się w laboratorium, nie wychodzić przez następnych parę dni, aby zanurzyć myśli w tym, co dawało mu jasne odpowiedzi i działało w dane sposoby, kiedy wykonywał regularne czynności. Uświadomił sobie jak bardzo uciekał od rzeczywistości i, że faktycznie, po raz pierwszy w życiu komuś to przeszkadzało. Nigdy wcześniej, w domu rodzinnym czy szkole nikt nie przejąłby się nim aż tak mocno, aby uważać, że swoim zapatrzeniem się w naukę zaniedbał jakąś relację. Być może jego aktualne, nowe założenie było błędne, ale pokazane przez Eden, jak miał nadzieję, prawdziwe emocje dały mu do zrozumienia, że jest kimś, kogo chciała, i chyba wciąż chce, w swoim życiu. Nie wiedział jak się do tego ustosunkować. Zazwyczaj schodził ludziom z drogi, rozmawiał z nimi rzadko, bo też nikt nigdy nie pragnął, aby znaleźć się w jego towarzystwie, aby z nim rozmawiać. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego taka kobieta jak Eden potrzebowała jego, aby czuć się dobrze, aby wiedzieć, że jest wartościową osobą. Oczywiście, każdy z nich miał wady, ludzie już tacy byli - innym blondynka mogła wydawać się postrachem, naprawdę wredną, marudzącą jedzą, ale dla Willa była kolejnym człowiekiem, który swoimi sposobami próbował radzić sobie z otaczającym ją światem. Nie potrzebował jej demonizować, nie musiał się jej bać. Momentami przypominała mu nawet bardzo nastroszonego kota, który z powodu wcześniejszego, gorszego traktowania drapał cię ostrzegawczo.
Wszystkie myśli i emocje uderzyły go jednocześnie, więc z początku nie był pewien, co ma powiedzieć. Po tak zdecydowanych ruchach jak sprawdzenie temperatury, uklęknięcie, starcie łez w końcu oniemiał, bo dał fali zrozumienia obmyć wcześniej nietkniętą plażę podświadomości.
Dostawanie sprzecznych informacji nie było nowością. Od conajmniej roku próbował rozszyfrować kod, w jakim komunikowała się z nim Eden, ale tym razem poczuł się jak zagubione dziecko we mgle. Naprawdę chciał wiedzieć co miał zrobić, aby było dobrze. Czuł się jakby nikt nigdy nie dał mu instrukcji co do tego jak zachować się w tej sytuacji i stresowało go to bardziej niż cokolwiek, co przeżył w życiu. Czuł się idiotycznie, był zdezorientowany i przepełniony emocjami, których nie rozumiał, a które w swojej podniosłości sprawiały, że zdrowy rozsądek wyparowywał z jego głowy uszami, bo cała postać Lestrange'a wydawała się w tym momencie kipieć od zdezorientowania.
- N-nie bardzo rozumiem po co miałbym kłamać - zająknął się, ale postanowił to zignorować. Jeżeli teraz zacząłby się starać, aby wypowiadać swoje myśli w odpowiednio retoryczny sposób to zamknąłby usta na kolejne trzy dni, a to nie było im potrzebne - Nie rozumiem też dlaczego musiałaś czekać do momentu wybuchu, aby o tym wszystkim powiedzieć, po co zbierać te negatywne emocje przez tak długi czas zamiast po prostu powiedzieć jeżeli coś ci przeszkadzało. Przecież nigdy bym ci nie powiedział, że twoje zmartwienia albo to, że się źle czujesz są nieistotne. Wręcz odwrotnie. - myślał się, po tym jak wiele razy zagościli u rodziców Eden, że jej ojciec raczej nie rozumiał pojęcia popełniania błędów i uważał posiadanie słabości czy zmartwień za takowe, ale nie czuł się też w pozycji, aby uczyć kobietę tego jak się funkcjonuje. Przecież to on z ich dwójki wydawała się bardziej zagubiony w świecie niż ona. Cała ta sytuacja była zbyt złożona, aby mógł ją rozumieć, być może łapał się już jakichś wskazówek, ale na pewno nie był u szczytu rozwiązania.
- Mniejsza - bąknął - No, z pożarami wszystko w porządku dopóki te nie zaczną pożerać Ciebie i wszystkiego co cię otacza. - dodał, zasadniczo dość filozoficznie jak na swój prostolinijny i logiczny umysł, ale takie porównanie jako pierwsze przyszło mu na myśl, bo w gruncie rzeczy tym właśnie był wybuch żony. Wybuchem, który próbował palić wszystko na swojej drodze, bo zabutelkowane w środku języki ognia postanowiły wydostać się na zewnątrz.
Pozwolił jej spleść dłonie ze swoimi i sam je ścisnął czując jak łzy blondynki skapują mu na palce, a potem płynął wzdłuż dłoni, aby zagubić się w materiale golfa.
- Ch-chcesz żeby ci poczytać? - zapytał, trochę nieśmiało, lekko uciekł spojrzeniem w bok, ale tylko na sekundę, jakby zawstydzała go cala ta sytuacja, ale w gruncie rzeczy po prostu nie wiedział co ma zrobić, aby pomóc Eden - Albo jakiejś... gorącej czekolady, czy czegoś takiego. Na pewno mamy ją w kuchni, bo gdzieś ją widziałem. Możemy też wyjść na spacer jak chcesz, może uda nam się porozmawiać. - dodał po chwili, bo nie wiedział, która opcja jest najlepsza. Gubił się, gdy chodziło o takie sprawy - Albo możemy pomilczeć. Chociaż nie wiem, bo milczeliśmy już chyba trochę za długo. - wyswobodził jedną dłoń z uścisku i sięgnął po czystą serwetkę lekko przecierając jej policzek, bo ten wciąż przyozdobiony był mieniącymi się w świetle dnia słonymi łzami.
Wszystko docierało do niego z opóźnieniem, a dźwięk lejącej się na dywan herbaty odbijał się nieprzyjemnym echem w jego głowie. Fakt, że było w niej mleko jedynie zachęcał do stwierdzenia, że nie należy płakać po jego wylaniu; trzeba działać, sprawić, aby od teraz wszystko było lepiej. William nie brał pod uwagę emocji w swoich rachunkach, rozrachunkach i podsumowaniach. Nawet, gdy planował swoje własne słowa, reakcje, czyny czy dni. Nie uważał, że zmęczenie, smutek czy roztargnienie powinny mieć udział w jakichkolwiek czynnościach, że powinny spowalniać cokolwiek, więc tak też założył, że działają relacje, że w momencie, gdy coś negatywnego się wydarzy, gdy trybik nie będzie odpowiednio naoliwiony automatycznie obydwoje się zorientują. Oczywiście musiał teraz przed sobą przyznać jak błędnym i idiotycznym założeniem się kierował, bo jego własne ciało, fakt, że zrobiło mu się nieprzyjemnie gorąco, tak, ze ubrany niedawno sweter zaczynał go dusić, a serce chciało wyrwać się z piersi, zacząć żyć własnym życiem gdzieś poza jego organizmem, bardzo mocno uświadomiło mu, ze coś jest nie tak. Bardzo szybko odczuł, że jego własne dłonie są nieprzyjemnie spocone, że wilgoć na nich nie należy jedynie do słonych łez wciąż wypływających spod powiek żony.
Przełknął ślinę, przez chwilę chciał uciec, zaszyć się w laboratorium, nie wychodzić przez następnych parę dni, aby zanurzyć myśli w tym, co dawało mu jasne odpowiedzi i działało w dane sposoby, kiedy wykonywał regularne czynności. Uświadomił sobie jak bardzo uciekał od rzeczywistości i, że faktycznie, po raz pierwszy w życiu komuś to przeszkadzało. Nigdy wcześniej, w domu rodzinnym czy szkole nikt nie przejąłby się nim aż tak mocno, aby uważać, że swoim zapatrzeniem się w naukę zaniedbał jakąś relację. Być może jego aktualne, nowe założenie było błędne, ale pokazane przez Eden, jak miał nadzieję, prawdziwe emocje dały mu do zrozumienia, że jest kimś, kogo chciała, i chyba wciąż chce, w swoim życiu. Nie wiedział jak się do tego ustosunkować. Zazwyczaj schodził ludziom z drogi, rozmawiał z nimi rzadko, bo też nikt nigdy nie pragnął, aby znaleźć się w jego towarzystwie, aby z nim rozmawiać. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego taka kobieta jak Eden potrzebowała jego, aby czuć się dobrze, aby wiedzieć, że jest wartościową osobą. Oczywiście, każdy z nich miał wady, ludzie już tacy byli - innym blondynka mogła wydawać się postrachem, naprawdę wredną, marudzącą jedzą, ale dla Willa była kolejnym człowiekiem, który swoimi sposobami próbował radzić sobie z otaczającym ją światem. Nie potrzebował jej demonizować, nie musiał się jej bać. Momentami przypominała mu nawet bardzo nastroszonego kota, który z powodu wcześniejszego, gorszego traktowania drapał cię ostrzegawczo.
Wszystkie myśli i emocje uderzyły go jednocześnie, więc z początku nie był pewien, co ma powiedzieć. Po tak zdecydowanych ruchach jak sprawdzenie temperatury, uklęknięcie, starcie łez w końcu oniemiał, bo dał fali zrozumienia obmyć wcześniej nietkniętą plażę podświadomości.
Dostawanie sprzecznych informacji nie było nowością. Od conajmniej roku próbował rozszyfrować kod, w jakim komunikowała się z nim Eden, ale tym razem poczuł się jak zagubione dziecko we mgle. Naprawdę chciał wiedzieć co miał zrobić, aby było dobrze. Czuł się jakby nikt nigdy nie dał mu instrukcji co do tego jak zachować się w tej sytuacji i stresowało go to bardziej niż cokolwiek, co przeżył w życiu. Czuł się idiotycznie, był zdezorientowany i przepełniony emocjami, których nie rozumiał, a które w swojej podniosłości sprawiały, że zdrowy rozsądek wyparowywał z jego głowy uszami, bo cała postać Lestrange'a wydawała się w tym momencie kipieć od zdezorientowania.
- N-nie bardzo rozumiem po co miałbym kłamać - zająknął się, ale postanowił to zignorować. Jeżeli teraz zacząłby się starać, aby wypowiadać swoje myśli w odpowiednio retoryczny sposób to zamknąłby usta na kolejne trzy dni, a to nie było im potrzebne - Nie rozumiem też dlaczego musiałaś czekać do momentu wybuchu, aby o tym wszystkim powiedzieć, po co zbierać te negatywne emocje przez tak długi czas zamiast po prostu powiedzieć jeżeli coś ci przeszkadzało. Przecież nigdy bym ci nie powiedział, że twoje zmartwienia albo to, że się źle czujesz są nieistotne. Wręcz odwrotnie. - myślał się, po tym jak wiele razy zagościli u rodziców Eden, że jej ojciec raczej nie rozumiał pojęcia popełniania błędów i uważał posiadanie słabości czy zmartwień za takowe, ale nie czuł się też w pozycji, aby uczyć kobietę tego jak się funkcjonuje. Przecież to on z ich dwójki wydawała się bardziej zagubiony w świecie niż ona. Cała ta sytuacja była zbyt złożona, aby mógł ją rozumieć, być może łapał się już jakichś wskazówek, ale na pewno nie był u szczytu rozwiązania.
- Mniejsza - bąknął - No, z pożarami wszystko w porządku dopóki te nie zaczną pożerać Ciebie i wszystkiego co cię otacza. - dodał, zasadniczo dość filozoficznie jak na swój prostolinijny i logiczny umysł, ale takie porównanie jako pierwsze przyszło mu na myśl, bo w gruncie rzeczy tym właśnie był wybuch żony. Wybuchem, który próbował palić wszystko na swojej drodze, bo zabutelkowane w środku języki ognia postanowiły wydostać się na zewnątrz.
Pozwolił jej spleść dłonie ze swoimi i sam je ścisnął czując jak łzy blondynki skapują mu na palce, a potem płynął wzdłuż dłoni, aby zagubić się w materiale golfa.
- Ch-chcesz żeby ci poczytać? - zapytał, trochę nieśmiało, lekko uciekł spojrzeniem w bok, ale tylko na sekundę, jakby zawstydzała go cala ta sytuacja, ale w gruncie rzeczy po prostu nie wiedział co ma zrobić, aby pomóc Eden - Albo jakiejś... gorącej czekolady, czy czegoś takiego. Na pewno mamy ją w kuchni, bo gdzieś ją widziałem. Możemy też wyjść na spacer jak chcesz, może uda nam się porozmawiać. - dodał po chwili, bo nie wiedział, która opcja jest najlepsza. Gubił się, gdy chodziło o takie sprawy - Albo możemy pomilczeć. Chociaż nie wiem, bo milczeliśmy już chyba trochę za długo. - wyswobodził jedną dłoń z uścisku i sięgnął po czystą serwetkę lekko przecierając jej policzek, bo ten wciąż przyozdobiony był mieniącymi się w świetle dnia słonymi łzami.
“Education never ends. It is a series of lessons, with the greatest for the last.”