• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[jesień 1964] nerwowe szeleszczenie gałązek || Ambroise & Brenna

[jesień 1964] nerwowe szeleszczenie gałązek || Ambroise & Brenna
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#1
24.09.2024, 18:25  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.12.2024, 09:26 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic VI
Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Banda skurwysynów.
Miałby na nich znacznie szerszy zasób określeń, gdyby nie wykorzystał wszystkich na raz w przeciągu pięciu minut od zjawienia się na miejscu. Prawdopodobnie zużył wtedy wszystkie znane (i nieznane - potworki językowe też mu wyszły z ust) przekleństwa zanim nie doszło do tego, co ich tu dalej trzymało. Okay. Mógłby się zarzekać, że próbował rozmawiać z tymi ludźmi. Wbrew pozorom to nie było kłamstwo. Miał krótki lont. Niemalże nieistniejący, kiedy chodziło o jego tereny. Aczkolwiek bywał człowiekiem kultury. Macocha położyła duży nacisk na to, żeby nie rzucał się z mordą do wszystkich, którzy mogli mu zaleźć za skórę. Nie chciał być znany jako szaleniec goniący ludzi z siekierą (w tym wypadku ich własną i zaczarowaną). Dolina Godryka już miała swoich świrów.
Natomiast...
...ależ NATOMIAST...
...nic go tak nie rozwścieczało jak ignorancja i zaniechanie prób dojścia do porozumienia. Wystarczyło, że zmierzył się na spojrzenia z domniemanym szefem tych ludzi i wiedział, że to popołudnie nie pójdzie dobrze. Krótko mówiąc: mieli w rzyci to, że przebywali na terenach Greengrassów. Nie. Nie tylko w Kniei, którą ród uznawał za swoją. Nie. Oni przebywali dokładnie na terenach Greengrassów. Nie dało się być bardziej na prywatnej posesji, chyba że postanowiliby wycinać im te konkretne drzewa przed samym domem.
Zanim Ambroise zorientował się w nielegalnym, nieautoryzowanym procederze, zdążyli stracić cztery przepiękne drzewa. Wiekowe, rzadkie okazy wycinane po jednym na przestrzeni ostatnich tygodni. Był pewien, że chronione prawnie, jeśli ochrona ze strony Greengrassów nie byłaby dostateczną przesłanką do wybicia tego pomysłu z głowy kogokolwiek kto zlecił wycinkę. Mimo wściekłości próbował porozumieć się odnośnie tego, kto odpowiadał za kradzież. Równie dobrze mógłby rozmawiać ze ścianą. Dodatkowo z uwagi na to, że żyli w magicznym świecie to prawdopodobnieństwo uzyskania odpowiedzi od tej ściany byłoby wyższe.
Odwrócił się na chwilę, żeby nie dać nikomu w mordę. To był jego błąd. Rozpierzchli się po lesie jak pierdolone leśne duszki. Zostawili wszystko, co przy sobie mieli (czyli niewiele i nic konkretnego, chyba standard). Teleportowali się zanim zdążył coś zrobić. Zupełnie jakby ich nie było.
To zapoczątkowało konflikt. Następnego popołudnia stracili kolejne drzewo. W następnej dobie jeszcze dwa. Nie byli w stanie ponownie złapać sprawców. Nawet nie wiedzieli, w którym momencie ci wchodzili na ich tereny. Gdyby nie pierwsze spotkanie, Greengrass zakwestionowałby czy mieli do czynienia z czarodziejami czy z jakąś nadnaturalną siłą.
Po tygodniu nasilania się strat musiał odpuścić. Zrobił coś, czego nie chciał robić. Wezwał Brygadę Uderzeniową, na którą czekał przy najnowszej ofierze - magicznej sekwoi a raczej jej pozostałościach. Przedstawiciele prawa jakoś się nie spieszyli.
No do kurwy nędzy.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
24.09.2024, 20:58  ✶  
Ktoś ukradł las.
Zgłoszenie było na tyle absurdalne, że kiedy Brenna je dostała, uniosła tylko brwi. Nie żeby była zaskoczona, że wepchnięto je właśnie jej – pracowała w Brygadzie od stosunkowo niedawna, a poza tym dobrze znała Dolinę Godryka, gdzie doszło do nietypowego przestępstwa. Gdy już szykowała się do wyjścia, dyżurna rzuciła hasło „Greengrassowie” i „drzewa”, i wtedy Brenna pomyślała, że może jednak ktoś coś źle zrozumiał – może nikt nie robił sobie żadnych żartów odnośnie wykradania lasu, a faktycznie coś stało się w Kniei. Tę rodzina Greengrassów traktowała bardzo poważnie.
Teleportowała się w pobliżu ziem Greengrassów, w najbliższym sobie znanym miejscu, położonym blisko posiadłości tej konkretnej gałęzi rodu, i dalej powędrowała już piechotą. Nie próbowała się kryć, miała w końcu na sobie mundur, i otrzymali oficjalne zgłoszenie, nie powinna więc być… hm, może inaczej – mogła być niemile widzianym gościem, ale była zarazem gościem z pewnością spodziewanym.
Już z daleka wypatrzyła to, co pozostało po sekwoi. Nie miała pojęcia, jakie drzewo padło ofiarą, za słabo je znała, aby móc rozpoznać na podstawie resztek, ale historia z kradzieżą lasu wreszcie nabierała sensu. Nie kradziono całej puszczy, a jej elementy, a biorąc pod uwagę, że czarodzieje byli przywiązani do natury, Knieję jako świętą traktowali nawet sami Greengrassowie, a tutaj to już zaczynał się totalnie teren prywatny…
…złodzieje byli desperatami, idiotami albo mieli życzenie śmierci. Brenna naprawdę nie widziała innej możliwości.
Gdy zbliżyła się, w mężczyźnie stojącym przy resztkach pnia rozpoznała Greengrassa, na którego kilka miesięcy temu wpadła w Kniei. Uśmiech przemknął jej przez usta, ale zaraz znikł, zastąpiony najbardziej profesjonalnym wyrazem twarzy, jaki mogła przywołać. Wątpiła też, by on rozpoznał ją, w mundurze i nawet wyjątkowo uczesaną, gdy widzieli się zaledwie przez kilka minut: Brenna zwracała uwagę na ludzi i twarze, on prawdopodobnie lepiej rozpoznawał okoliczne drzewa niż mieszkańców.
– Brygada Uderzeniowa, Brenna Longbottom – rzuciła, wyciągając z kieszeni odznakę, by ją zaprezentować, a potem obrzuciła spojrzeniem nieszczęsną sekwoję. Te resztki nic jej nie mówiły, za to miejsce mogło już „powiedzieć” całkiem sporo widmowidzowi i animagowi.
Greengrass mógł uznać, że ma pecha, skoro wysłano mu to taką gówniarę, ale w gruncie rzeczy miała całkiem spore szanse na znalezienie winnych.
– To jedyna ofiara, czy są jakieś inne? Kiedy zauważano, że jest ścięta? Ktoś widział w pobliżu potencjalnych sprawców? – wyrecytowała, chowając odznakę, by teraz dla odmiany wyciągnąć notatnik.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
24.09.2024, 22:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.09.2024, 22:22 przez Ambroise Greengrass.)  
Nie potrzebował wiele czasu, żeby zorientować się, że miał towarzystwo. Wyczekiwał nadejścia kogoś z Ministerstwa, więc kątem oka monitorował okolicę. Prócz tego liczył, że może uda mu się dostrzec i samemu złapać złodziei, oszczędzając tym samym czas sobie i przedstawicielom systemu prawnego. A właściwie przedstawicielce. Sztuk: jedna. Kobiecie o młodym wyglądzie.
Wyśmienicie. Przysłali mu żółtodzioba. Nie to, żeby miał duże oczekiwania, ale westchnął zanim do niego dotarła i zrównała się z nim na miejscu zbrodni. Zmierzył ją spojrzeniem, faktycznie nie rozpoznając w niej osoby, którą miał już okazję kiedyś spotkać. Może mgliście mu kogoś przypominała, ale miał większe sprawy na głowie niż to.
- Ambroise Greengrass. Właściciel - przedstawił się, bo tego wymagała kultura.
Może nie był za pan brat z systemem prawnym, ale potrafił popisać się dobrym wychowaniem. Od dziecka wpajano mu jak ma się zachowywać wobec odpowiednich ludzi na odpowiednim miejscu. Toteż odnosił się do niej z względnym szacunkiem, choć ewidentnie już ją ocenił. Tylko nie wygłaszał opinii na głos - może dla ich wspólnego dobra.
- Do jednego drzewa byśmy was nie wzywali - stwierdził bądź co bądź z brakiem zadowolenia, powstrzymując się, żeby nie westchnąć nad tym, że musi mówić o oczywistych oczywistościach.
No dobrze. To była praca dziewczyny. Miewał do czynienia z członkami Brygady Uderzeniowej. Starał się być bardziej wyrozumiały. Teoretycznie rozumiał, że wszystko wiązało się z biurokracją. Przesadną jak na jego oko, ale w Mungu bywało podobnie. Uzdrowiciele również mierzyli się z nadmiarem papierkowej roboty. Dlatego próbował patrzeć na to od tej strony, choć to był również powód dla którego wstrzymywał się przed wezwaniem stróży prawa. Podejrzliwie traktował system.
- Ta tutaj została ścięta i zauważona dzisiaj. Najpewniej w odstępie dwóch... ...no... ...może trzech godzin. Jeśli się Panienka pochyli, może to Panienka zobaczyć... ...o... ...tutaj. Po tym miejscu - wskazał ręką fragment drzewa, który pozostał.
Nie było zbyt wiele do patrzenia. Ktoś nie tylko wyciął sekwoję przy pomocy czarodziejskiej siekiery a również postarał się, żeby zrobić to jak najbliżej ziemi. Cięcie było świeże i poprowadzone tak, że nawet nie pozostawiło zbyt wiele korzeni. W tych pozostałych zrobiono niewielkie dziurki albo nawierty, przez które wyciągnięto jak najwięcej drogocennych soków. Ślady opowiadały jasną historię. Przynajmniej dla zielarza.
- Pozostałe kradzieże odnotowaliśmy na przestrzeni kilku tygodni. Nasiliły się ostatnio, odkąd złodzieje zostali przyłapani na gorącym uczynku, co sprowadza nas do odpowiedzenia Panience na ostatnie, mam nadzieję, luźne pytanie - kląsnął językiem o podniebienie, zakładając rękę na rękę na piersi. - To ja widziałem tych ludzi. Spierdolili, gdy tylko mieli okazję - uściślił, tym razem mniej kulturalnie, bo nie mógł tego inaczej skomentować.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
25.09.2024, 08:38  ✶  
Greengrassowie byli wrośnięci w Dolinę równie mocno jak Longbottomowie, ponoć wywodzący się od samego Gryffindora, który to tutaj przyszedł na świat i na cześć którego nazwano miejscowość. I jedni, i drudzy należeli do tego miejsca: ono należało do nich. Brennie historia nieślubnego syna, o dziwo uznanego przez ojca, obiła się więc oczywiście o uszy, bo światek Doliny nie był wielki, ale akurat z nim samym poza przypadkowym spotkaniem w Kniei nie miała styczności. Ta gałąź rodziny utrzymywała z potomkami Godryka Longbottoma raczej sporadyczne kontakty od wojny z Grindewaldem i nie bywali na co dzień w Warowni, a sam Ambroise byli o tyle starszy, że w Hogwarcie trochę się minęli. Może raz czy dwa znaleźli się na tym samym przyjęciu, łatwo było jednak nie zwrócić na nich na siebie nawzajem uwagi.
Obrzuciła go krótkim spojrzeniem, zanim odnotowała najważniejsze informacje w notatniku. Czy domyślała się, że był niezadowolony na jej widok? Pewnie tak. Czy ją to poruszało? Niezbyt, bo reakcja była nawet na swój sposób zrozumiała, a Brenna nigdy jakoś specjalnie nie brała do siebie, że ktoś ma ją za głupią/za młodą/za bardzo kobietę/zbyt denerwującą/inne – niepotrzebne skreślić. Wypchnięto ją tutaj faktycznie dlatego, że nikomu nie chciało się biegać za złodziejami lasu, zgłoszenie potraktowano jako żart, a ona pracowała od niedawna i w dodatku nie narzekała, niezależnie, jaką sprawę jej wepchnięto. Że przy okazji naprawdę miała szanse znaleźć winnych, to już nawet nie była zasługa jej, a magii płynącej we krwi, zwykłego kaprysu genetycznego.
Nie miała pojęcia, co rozumiał przez „luźne” pytanie, bo luźne nie było, a standardowe, i sprowadzało się do tego, że jeśli widziano tu kogoś podejrzanego, to teraz następowało „rysopis proszę”, ale nie zamierzała w to wnikać. Wystarczyło, że faktycznie ich widział i to w dodatku przyłapał na gorącym uczynku. I że to drzewo ścięto dwie godziny temu – Brenna wątpiła, aby jacyś walnięci drwale, którzy wpierdolili się na teren Greengrassów, wpadli na pewne środki ostrożności.
Rzuciła spojrzenie na wskazany przez Ambroisa fragment drzewa, który nie mówił jej absolutnie niczego, ale już rozmówki, które to drzewo na pewno „zapamiętało”, skoro miały miejsce niedawno, mogły powiedzieć całkiem sporo. Poza tym przesunęła wzrokiem po najbliższej okolicy, szukając śladów bardziej oczywistych: zadeptanej trawy, czegoś, co wskazywałoby na to, czy drzewo załadowano na jakiś pojazd, czy też mieli odpowiedni, zaczarowany sprzęt, który ułatwił transport, pozostawionych rzeczy.
– Świetnie, w takim wypadku to nie powinno być specjalnie trudne – skwitowała, odnotowując fakt, że Ambroise Greengrass przyłapał raz szalonych drwali na gorącym uczynku. Nie pytała, czy ich rozpoznał: gdyby byli miejscowi, nie odważyliby się podnieść ręki na drzewa Kniei, a on już by sypał ich nazwiskami. – Czy coś po sobie może zostawili? – Jak tak, to już totalnie byli w domu. W lesie, znaczy się. – Zapamiętał pan, jak wyglądali? Każdy szczegół ma znaczenie. Wzrost, potencjalny wiek, ubranie, kolor włosów, akcent, bo zakładam, że nie są miejscowi i tak dalej. Będę musiała obejrzeć potem kolejne… hm, miejsca zbrodni. A tu być może zostać na parę minut sama, kilka zaklęć, cudza obecność może zakłócić odczyt – wyrecytowała, kłamiąc bardzo bezczelnie, bo nie o żadne zaklęcia chodziło, ale ani myślała wystawiać tutaj świec przy nim.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#5
25.09.2024, 13:41  ✶  
Ze spokojem przyjął optymistyczne podejście młodej Brygadzistki, choć on sam myślał w bardziej realistycznych kryteriach. Może nie był wykształconym detektywem, ale jak do tej pory nie udało mu się nic ustalić na własną rękę. Śmiał powątpiewać w to, że teraz miało pójść już z górki. Szczególnie, że nie mogli wiedzieć, czy i kiedy pokażą się sprawcy. Tamci równie dobrze mogli wszystko pozyskać i nie mieć zamiaru tu wrócić. Szczególnie, że w tym tygodniu ewidentnie nasilili intensywność działań.
- Trochę śmieci i magiczną siekierę w innym miejscu wycinki - odpowiedział pomocnie, nie dodając, że ta ostatnia sprawiła mu nie lada problem, bo po porzuceniu nadal próbowała ciąć wszystko dookoła.
Musiał ją unieszkodliwić mocnym zaklęciem. Zwykłe nie wystarczyły, więc siekiera już nie przypominała przedmiotu, którym powinna być. Teraz była wygięta i osmolona. Dodatkowo dociśnięta głazem do ziemi, w którą udało mu się ją wbić. Za to ku swojemu niezadowoleniu nie posprzątał papierków. Jedynie rzucił na nie zaklęcie przylepca, żeby nie zostały rozwiane przez wiatr. Wszystkie leżały nieruszone na swoim godnym pożałowania miejscu.
- Oczywiście. Zaprowadzę Panienkę do wszystkich miejsc zbrodni - kiwnął głową, bo głównie to wyłapał z lawiny słów, jakie wystrzeliła z ust. - Co zaś odnośnie pozostałych pytań... ...będzie je Pani musiała powtórzyć, Funkcjonariuszu Longbottom, niestety nie mam hiper pamięci - uniósł kącik ust, nie mogąc powstrzymać się przed tą drobną uszczypliwością.
Tym bardziej po tym jak zaczęła go wypraszać z jego własnego terenu.
- Jak daleko mam odejść, żeby nie naruszyć delikatności tych Pani - znowu wykrzywił kącik ust i nawet nie próbował brzmieć na zadowolonego z oddelegowania go - profesjonalnych metod badawczych?
Nie miał zamiaru roztrząsać, o jakie zaklęcia jej chodzi, ale jakoś przeszło mu przez myśl, że to mogła być próba pozbycia się go z miejsca zdarzenia. Nie zarzucał jej tego ze stuprocentową pewnością. Oczywiście. Jakżeby śmiał. Natomiast działania członków Brygady Uderzeniowej nie były mu tak całkiem nieznane. Nigdy wcześniej nie został wyproszony z terenu zbrodni. Czy to własnego, czy to dla przykładu w Mungu albo na Pokątnej. To był pierwszy raz. Tym bardziej kwestionował zatem podobne metody, bo ich nie znał ani o nich nie słyszał.
Nie zakładał również, że Ministerstwo przysłało im swoją najsilniejszą wojowniczkę. Może był w tym trochę grubiański i krótkowzroczny (całe szczęście w swojej głowie mógł taki być bez konsekwencji). Natomiast zdążył ocenić młodą funkcjonariuszkę Longbottom. Nie brakowało jej entuzjazmu (najpewniej) nowicjusza - to oczywiste. Aczkolwiek Ambroise założył, że nie była też najostrzejszym sztućcem w mininistralnej szufladzie.
Znając przyjemniaczków z Biura i ich podejście, szczególnie do zabawnie brzmiących przypadków (dla kogo śmiesznie dla tego śmiesznie, oczywiście) dali mu tutaj kogoś, kto nie korzystał z żadnych zajebiście delikatnych i innowacyjnych metod. Dużo szybciej założył, że przez jej niski staż zawodowy po prostu nie umiała rzucać stabilnych zaklęć i nie chciała się przy nim stresować. Wbrew pozorom był to w stanie zrozumieć.
Nie winił młodej kobiety za to, że banda tamtych nie dbała o relacje z Greengrassami. Ich by przyrównał do tłuczka do ziemniaków blokującego wcześniej wspomnianą szufladę przed otwarciem. Tak jak wszystkie miejsca, Ministerstwo potrzebowało świeżej krwi a uporczywie się wzbraniało przed korzystnymi zmianami. Ambroise z rozgoryczeniem stwierdził, że jakkolwiek pójdzie ich współpraca, postara się nie zarżnąć ambitnego jagniątka, które mu tu wysłali.
Nie potrzebowali pokutnych ofiar tylko wzięcia złodziejów za mordy, żeby tamci pożałowali całego procederu. Najlepiej do końca ich żałosnych egzystencji.
- Wolałbym tu Pani samej nie zostawiać - dopowiedział w próbie bycia uprzejmym, ale stanowczym. - Nie wątpię, oczywiście, w Panienki kompetencje, ale tych szabrowników było wielu.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
25.09.2024, 14:18  ✶  
– Siekierę i śmieci w takim razie później zabieram jako dowody w sprawie – poinformowała z poważną miną. Siekiera zaiste mogła być dowodem w sprawie, ale też przede wszystkim była jakże przydatnymi akcesoriami dla Brenny przy przyjrzeniu się drwalom, zasadzającymi się na drzewa Greengrassów. – Rysopis, panie Greengrass. Wszystko, co pańska pamięć zdołała odnotować na temat ludzi, których pan widział – powiedziała gładko, spoglądając na niego wyczekująco, gotowa odnotować szczegóły. Nie liczyła na naprawdę wiele, większość ludzi po prostu nie współpracowała na co dzień z bumowym rysownikiem ani nie uczyli się zmieniać twarzy, więc nie zwracali uwagi na takie szczegóły, jak choćby struktura kostna. Ale jakiekolwiek wskazówki, cechy charakterystyczne, mogły się w przyszłości przydać.
Zamilkła na chwilę, czekając na ewentualnie opisy, czy szczegółowe, czy ubogie, gotowa zapełnić nimi swój notatnik. Potem będzie potrzeba zapewne dodatkowego przesłuchania ze wszystkimi druczkami i podpisami, ale w tej chwili potrzebowała jakichś podstaw, ot dla zorientowania się w sytuacji.
– Daleko. Pięć minut wystarczy. Ale tym możemy zająć się na końcu i bez obaw, najpierw upewnimy się, że w pobliżu nikogo nie ma – stwierdziła. Nie wierzyła, że tutaj gdzieś tkwili, najwyraźniej uprawiali partyzantkę leśną, ale i tak zamierzała przecież najpierw sprawdzić ślady i zobaczyć, czy się stąd teleportowali, czy też odeszli na własnych nogach i gdzieś w pobliżu mieli obozowisko. Obie wersje były równie prawdopodobne, bo kiedy się rozejrzała, dostrzegła, że śladów było całkiem sporo i biegły w stronę lasu – jeśli nawet stąd znikli, to do sekwoi zakradli się już z samego lasu. Urywały się nagle, ale równie dobrze mogli się deportować, jak po prostu usunąć ślady zaklęciami, by zmylić pogoń. Jeśli jakimś cudem jednak kręciliby się na granicy lasu, czekając aż Ambroise i Brenna sobie pójdą (głupota, ale przecież wycinali K n i e j ę), to nie było bata, żeby nie udało się ich wywęszyć. – Będzie później potrzeba pełnej listy… hm, strat. Poza panem, rozumiem, nikogo tutaj nie było? Przepraszam na chwilę.
Notatnik został wsunięty do kieszeni, podobnie jak ołówek, a Brenna pochyliła się nad pozostałościami pnia i jej ciało w ułamku sekundy odmieniło się: na trawę opadły wilcze łapy. O ile bardzo pilnowała, by nadmiernie nie poszerzać grona osób, które wiedzą, że jest widmowidzem, tak w przypadku animagii nie miało to żadnego znaczenia – i tak jej nazwisko figurowało w odpowiednich rejestrach.
Zaczęła węszyć wokół pnia, a potem przesunęła z nosem przy trawie w stronę drzew. Ambroise miał rację, było ich kilkoro, od trzech do pięciu, zapachy nadmiernie zmieszały się, aby mogła być pewna, ale dzięki temu trop pozostawał charakterystyczny. Nie więcej niż dwie godziny temu się stąd ulotnili i dobrze – dzięki temu wszystko nie zdążyło się ulotnić.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#7
25.09.2024, 16:09  ✶  
- Niscy, prawie trzcinowato chude pokurcze. Trzy tak samo rude głowy. Najpewniej bracia albo kuzyni. Na pewno nie bliźniacy. Wyglądali na różny wiek, ale wszyscy, jakby byli świeżo po Hogwarcie - zaczął, starając się ubierać to we w miarę przystępne słowa, żeby miała gotowy rysopis. - Ci mieli krótkie włosy i piegowate nosy, ale coś mi w nich nie grało. To nie byli Weasleyowie, natomiast aż za bardzo starali się wyglądać na Weasleyów. Najpewniej farbowane lisy, więc nie wiem czy sugerowałbym się tym, co widziałem przy okazji naszej interakcji. Był też czwarty. Tłustszy, równie niski i rudy. Starszy. Koło pięćdziesiątki. Ten nie wyglądał na przebierańca - zawyrokował.
Nieczęsto podważał słuszność własnych spostrzeżeń. Zazwyczaj twardo stał za tym, co zobaczył. Natomiast niekiedy przydawało mu się to, że nie upierał się przy całkowitym wierzeniu w to, co widział na pierwszy rzut oka. Niektórzy wytykali mu noszenie foliowej czapki. Sam Ambroise nazywał to widzeniem więcej. Nie upierał się, że to byli kosmici. Nie był idiotą. Kosmici nie wiedzieliby, że należy się przebrać za Weasleyów a jeśli już to spróbowaliby odzwierciedlić ich wygląd. Mieli znacznie lepszą technologię i dokładne zaklęcia kamuflujące. To były raczej...
-...diabły z kosmosu - stwierdził bez wprowadzenia funkcjonariuszki w tok myślowy.
Zgadza się. Powiedział to całkiem poważnie. Te sztucznie długie nosy. Wydłużone ręce przy małych, niskich ciałach. Spiczaste, niemalże trójkątne łokcie. Piskliwe głosiki i zniknięcie niemalże w tym samym momencie, w którym skonfrontował się z ich szefem. Najpewniej jakimś Wyższym Kosmicznym Diabłem. Na chwilę odwrócił wzrok od człowieka (nie, nie człowieka - już mu się to rozjaśniło w głowie) i to wystarczyło, żeby się teleportowali.
To także wyjaśniało ich szybką i precyzyjną robotę. I to, że pojawiali się i znikali, bo mieli inną technologię niż oni. Najpewniej wrota kosmicznych piekieł ukryte gdzieś na widoku, ale niewidoczne dla postronnych. Wycinali im drzewa, ponieważ w kosmosie nie mieli tlenu ani nie mogli ich hodować. Wykorzystywali łącznik w postaci swojego Wyższego Diabła z Kosmosu, który na stałe mógł przebywać na Ziemi, żeby wycinać trochę drogocennych drzew to tu, to tam.
To było jasne i przejrzyste. Że też nie doszedł do tego przed wezwaniem funkcjonariuszki z Brygady Uderzeniowej.
No cóż. Nadal zamierzał współpracować.
- Zatem kiedy nadejdzie pora, odejdę na tyle, na ile da się w dwie i pół minuty, żeby nie przeszkadzać - nie oponował już, bo i po co.
Znalazł rozwiązanie. Wpadł na to, co się tu działo i wiedział, że niewiele mogą zrobić. Jeszcze nikomu nie udało się złapać Diabła z Kosmosu. Te istoty obowiązywały inne reguły i prawa. Greengrass ich nie znał, ale był pewien, że są skomplikowane. Ponadto nie zniechęcał funkcjonariuszki Longbottom przed szukaniem dalszych dowodów, bo wiedział, co miała znaleźć. Z jej pomocą mogła się przyczynić do zdobycia pierwszych materialnych dowodów. Był niezmiernie zainteresowany.
- Sporządziłem już odpowiedni spis. Mam go w torbie przy tamtym drzewie - stwierdził, bo był zaznajomiony z biurokracją urzędową a i jego rodzina potrzebowała mieć swoje notatki odnośnie ich roślin. - Tak. Nikogo innego tu nie było. Ojciec jest w delegacji. Siostra gdzieś pojechała a macochy nie interesuje las - wyjaśnił zwięźle, po czym uprzejmie odsunął się do tyłu.
Nie potrzebował pytać, co planowała. Zresztą zanim to zdążył zrobić, Brenna Longbottom sama pokazała mu to na żywo.
Czy się zdziwił? Brwi powędrowały mu w górę, ale nie do końca był zdziwiony. Tu chodziło o kradzież dokonaną przez nie byle jakich Obcych. Nawet poczuł nieznaczny respekt wobec kobiety, bo w rozwiązywaniu tej sprawy niewątpliwie miały się przydać wszystkie umiejętności.
Nie wchodził jej w drogę. Obserwował ją z jednego miejsca z założonymi rękami i czekał na wyraźny znak, że ma się przemieścić.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
26.09.2024, 08:42  ✶  
- Albo więc na wszelki wypadek zadbali o kamuflaż... Bo Weasleyów nie widzę wycinających drzewa w Kniei... – To była stara, czarodziejska rodzina, znana w okolicy. Może i teraz półkrwi, ale ich linia biegła daleko w przeszłość magicznego świata. Nawet jeśli trafiłby się jakiś wyrodek, Brenna nie dowierzała, że cała grupa postanowiłaby biegać po Kniei z siekierami. Pomijając już fakt, że większość Weasleyów była miłymi ludźmi, dochodziły świadomość możliwych konsekwencji, że było to naruszenie pewnego sacrum i potencjalne zniszczenie reputacji całej, licznej rodziny. – Albo to po prostu Irlandczycy.
A i to niekoniecznie. Ostatecznie Weasleyowie nie byli jedyną rudą i piegowatą rodziną z długimi nosami na terytorium Wielkiej Brytanii, chociaż w czarodziejskim światku to ich kojarzyło się w ten sposób w pierwszej kolejności. Jeśli drwale się maskowali... to miało trochę utrudnić sprawy i świadczyło o tym, że jednak są na swój sposób sprytni, ale Brenna postanowiła, że na razie nie będzie się tym przejmować, bo i tak mieli więcej niż oczekiwała. Ambroise mógł ich rozpoznać, nawet jeżeli okaże się, że piegi i rude czupryny były doprawiane.
Spojrzała na niego z pewnym roztargnieniem, kiedy wspomniał o tych diabłach z kosmosu. Nie miała pojęcia, do czego pił, uznała więc to za obelgę, ot trochę nietypową, rzucaną pod adresem złodziei.
– Doskonale. Jeśli mają państwo wskazówki, w jaki sposób to drewno może zostać użyte, to też będzie przydatne. Muszą je w końcu albo sami przerobić, albo gdzieś sprzedać. Różdżki, amulety, coś jeszcze?
Nie znała się na zastosowaniu takiego drewna, ale miała niejasne wrażenie, że nie kradniesz magicznych drzew z cudzego terenu, tylko po to, żeby palić kłodami w kominku w zimne noce. To drzewo prędzej czy później wypłynie, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało. A to dawało możliwości pchnięcia śledztwa w innym kierunku niż diabły z kosmosu. Trzeba było sprawdzić dostawców, pośredników i miejsca, które takie drewno wykorzystywały. Żmudna, nudna robota, dość typowa w Brygadzie, której Brenna jako córka, wnuczka, siostra i bratanica Brygadzistów się spodziewała.

Tymczasem zajęła się punktem pierwszym na liście niekonwencjonalnych metod śledczych czyli próbie dosłownego wywęszenia sprawców. Pobiegła na skraj lasu i węszyła tam przez moment, najpierw przy ziemi, a potem w powietrzu. Kręciła się przez chwilę w kółko, wsadziła nos w krzaki, a potem skierowała się w stronę Ambroise, przemieniając już w ruchu, w jednej chwili po trawie szła ciemna wilczyca, w drugiej krok ku niemu robiła Brygadzistka. Minę miała jakby trochę dziwną.
– Wie pan co, to zostawianie mnie tu samej póki co nie jest konieczne, za to powinniśmy wezwać drugiego Brygadzistę. Oni się stąd nie teleportowali, trop prowadzi w las, jest stosunkowo świeży, możliwe, że gdzieś w pobliżu mają kryjówkę. Mogą ciągle tam być, gdzieś na południe stąd. I to by wyjaśniało, jak dokonują tych… eee… zuchwałych zbrodni. Ukryli ją jakoś czarami, obserwują i czekają na dobry moment.
Diabły z kosmosu najwyraźniej nie zdążyły jeszcze wsiąść na pokład swojego statku kosmicznego. A Brenna może nie powinna o tym mówić, ale nie miała pojęcia, jak cholernie uparty był Ambroise i że wbił sobie do głowy, że ataki na jego ziemię przeprowadzają kosmici.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#9
26.09.2024, 23:27  ✶  
Uniósł brwi na sugestię, że złodzieje mogli być Irlandczykami. Miał niemal stuprocentową pewność, że nie byli Weasleyami. Natomiast nie brał pod uwagę Irlandczyków, choć nie miał problemu, żeby rozważyć taką możliwość. Tym bardziej, że nie lubił ludzi z Irlandii. Nie ze względu na kolor włosów. Oczywiście. Irlandczycy nie pasowało mi z uwagi na wiele względów. Na przykład byli w większości rudzi. Począwszy od absurdalnego akcentu, który go bawił (swój własny uważał za najnormalniejszy). Poprzez zwyczaje, które pewnie mógłby zrozumieć, ale nie chciał. Skończywszy na tej nieszczęsnej rudości i to nie tylko głów, ale też serc. Irlandczycy byli podstępnymi lisami. Natomiast do Weasleyów nic nie miał. Nawet szacunku.
- Państwo, Obywatelu Greengrass? - Spytał z uniesioną brwią, choć może powinien się powstrzymać. - Jako przedstawiciel wszystkich tych, których tu nie ma i którzy to nie są zaangażowani w sprawę... ...jeszcze... ...mogę Państwu, Funkcjonariuszko Longbottom rzec następująco: wszystko zależy od tego, o którym ściętym drzewie mowa. Co zatem z tego wynika: ta tutaj sekwoja ma drogocenne soki stanowiące przyzwoity choć przekombinowany zamiennik do przykładowo eliksiru wiggenowego. Mamy... ...albo raczej nie mamy... ...również jeszcze bardziej drogocenne drzewa, które oczywiście wskażę. Z jednego z nich można zrobić amulety ochronne. Inny typ jest przydatny w mroczniejszych dziedzinach magii. Ukradziono nam również fragmenty obalonego drzewa, których można używać do okadzania pomieszczeń przed, po lub w trakcie seansów spirytystycznych. Na moje oko, Funkcjonariuszko Longbottom, ktoś miesza w wielu różnych biznesach - zakończył usłużnie.
Brakowałoby tylko, żeby się przed nią skłonił. Wcale nie podchodził zbyt luźno do prawa. Wcale a wcale.
Szczególnie, że przecież już ustalił wszystko, co powinien wiedzieć. To były diabły z kosmosu. Albo raczej: Diabły z Kosmosu. Prawdziwe osobistości. Nie codziennie spotykało się wizytorów z innej galaktyki. Zazwyczaj bywali na chwilę w jednym miejscu. Potem znikali i już tam nie wracali. Wszystkie informacje jakie spłynęły z ust Ambroisa były zbędne względem tego, że on już wiedział z czym mają do czynienia. Znalazł punkt wiążący wszystkie kradzieże. W przeciwieństwie do teorii o złodziejach, którzy kradli co popadnie, żeby sprzedać to w kilku miejscach. On dodał dwa do dwóch i zrozumiał, że chodzi o przemieszczenie gatunków tam, gdzie nie było drzew i tlenu.
Oczywiście. Nadal był wkurwiony. Diabły z Kosmosu były najbardziej parszywym rodzajem przybyszów z kosmosu. Miały wygórowane wymagania, lepkie rączki i małe fiutki. Sprytnie kryły się pod niezbyt udanym przebraniem Weasleyów (bądź innych rudzielców - Irlandczycy mogli być), ale nie wiedziały, że trafiły pod zły adres.
Niestety tylko on był tu widocznie poinformowany. Próbował podzielić się swoimi spostrzeżeniami, ale młoda kobieta zignorowała jego śmiałe założenie. Zaczęła węszyć na miejscu zbrodni. Ku jego zaciekawieniu - dosłownie. Obserwował ją przez cały czas, gdy pozostawała pod postacią zwierzęcia. Stał z rękami w kieszeniach. Nie ruszał się i patrzył na poczynania panny Longbottom. A kiedy wróciła do ludzkiej postaci, wysłuchał ją bez zbędnych wtrąceń, choć na jego twarzy zaczął pojawiać się coraz bardziej rozbawiony i pewny siebie uśmieszek.
- To przenośne wrota kosmicznych piekieł, Panno Longbottom. Słyszała pani kiedyś o czymś takim? - Spytał, ale uprzedził odpowiedź. - Tak jak mówiłem. Diabły z Kosmosu. Małe, wyjątkowo złodziejskie kurwie. Sprowokowane nie są niebezpieczne. To tchórze. Być może damy radę sobie sami i nie będzie potrzeba mieszać w to kogoś jeszcze. Oczywiście, jeżeli nie będzie Panience przeszkadzać, że ja także ruszę na poszukiwania - w gruncie rzeczy to była bajera.
Miał serdecznie gdzieś to, czy chciała z nim iść dalej w las czy nie. On już podjął decyzję. A jeśli chodziło o dodatkowego pracownika Ministerstwa to Ambroise był przekonany, że wolałby dać sobie wyciąć kolejną sekwoję niż dostać jeszcze jednego stróża prawa do towarzystwa.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
27.09.2024, 09:26  ✶  
– Miałam na myśli pana i pańską rodzinę. Zakładałam, że niekoniecznie zna pan wszystkich handlarzy i dostawcy drewna w tym kraju – powiedziała Brenna, dalej nie przejawiając żadnej reakcji na jego przemowę. Mógł chcieć ją obrazić, mógł mieć specyficzne poczucie humoru, mógł być po prostu dziwny. Może w innych okolicznościach zaczęłaby się z nim przekomarzać, tak jak robiła to wtedy, gdy dyskutowali o wiewiórkach i szkodnikach, ale w tej chwili była w pracy, a jego nie znała, i to wymagało konkretnego zachowania. Chociaż przeszło jej przez głowę, że ciekawe czy to, co ostatnim razem brała za żarty, nie było z jego strony po prostu… sposobem bycia.
No cóż, Greengrassowie mieli swoje dziwactwa, dokładnie jak jej rodzina. Nie jej oceniać, prawda?
– Jeśli zastosowania są tak różne, muszą uderzać do większych dostawców, handlujących drewnem. Sprawdzę potem ich listę – podsumowała, przygryzając lekko końcówkę mugolskiego ołówka. Pióra i atrament były cholernie mało poręczne w terenie, nawet jeśli szanujący się czarodziej czystej krwi zwykle używał raczej właśnie takich. Nie było szans, aby ci tajemniczy rudzielce mieli tak szerokie znajomości, by tu współpracować ze sprzedawcą amuletów, tam z mistrzami eliksirów, gdzieś indziej do spirytystów. Wtedy byliby zbyt rozpoznawalni, sprawa szybko wypłynęłaby na wierzch, zapewne więc korzystali z jednego czy dwóch pośredników… i to dawało kolejny punkt zaczepienia w celu ich znalezienia.
Chociaż mogło to nie być ani trochę potrzebne, skoro Diabły z Kosmosu najwyraźniej mogły mieć w pobliżu obóz i jeśli nawet tam nie przebywały, można było znaleźć tam coś, co naprowadzi na ich ślad.
Brenna oderwała spojrzenie od swoich zapisków i przypatrywała się Ambroise’owi. Jej wyraz twarzy zastygł, wyrażając absolutną pustkę: można by pomyśleć, że w głowie młodej Brygadzistki nie ostała się ani jedna myśl. W istocie jednak myślała całkiem sporo, na przykład czy nie poznała dotąd Greengrassa, bo nie zapraszają go na żadne przyjęcia z obawy, że zrobi coś dziwnego – jak ogłosi, że gospodarze to w istocie jaszczuroludzie, udający tylko czarodziejów albo uzna noszenie ubrań za nienaturalne i stawi się zupełnie nagi. Czy może tylko naigrywał się z niej, niezadowolony, że przysłano tutaj kogoś koło dwudziestki, zamiast jakiegoś Detektywa z dwudziestoletnim stażem?
– Panie Greengrass, jest pan cywilem – powiedziała w końcu, takim bardzo łagodnym tonem. – Wolałabym, żeby pan nie ruszał na poszukiwania, eeee, diabłów z kosmosu. Nie powinnam zabierać pana na… przesłuchanie i być może aresztowanie podejrzanych. A z kolei jeśli pójdę sama, istnieje zagrożenie, że zdołają uciec.
Albo zrównają ją z ziemią – wprawdzie skoro trudnili się drwalnictwem, Brenna wątpiła, by byli utalentowani w pojedynkach, ale jednak istniała szansa, że skończyłaby tam jedna na czterech i wtedy moment pecha mógłby wystarczyć, aby ją rozwalili. Dlatego chciała wezwać drugą osobę. I póki co nie była świadoma bardzo mocnego postanowienia Ambroise’a, że on tam idzie i tak, więc jeszcze próbowała odwieść go od tego pomysłu. Nie żeby nie zdarzało się jej nagiąć procedur – w jej rodzinie niby prawie każdy był stróżem prawa, ale jednocześnie większość z nich miała… elastyczne podejście – ale Greengrassa w końcu nie znała.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (6449), Ambroise Greengrass (8023)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa