• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Klinika magicznych chorób i urazów v
1 2 Dalej »
[14.08.1972] Ambroise i Calas, kaktusowy incydent na SOR

[14.08.1972] Ambroise i Calas, kaktusowy incydent na SOR
Widmo
Blessed is the mind too small for doubt.
Blisko dwa metry wzrostu, dobrze zbudowany, pociągła twarz o bliskowschodnich rysach i ciemniejszej cerze. Poza domem najczęściej chodzi w wełnianym płaszczu do kolan, prostej koszuli i ciężkich butach.

Calas Flitwick
#1
30.09.2024, 17:57  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.12.2024, 09:32 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

W wyniku nietypowego zrządzenia losu, które wiązało się z czyszczeniem komina, a następnie kąpieli w deszczu sadzy Calas po kilku próbach mycia włosów tradycyjnym szamponem odkrył, że sadza z magicznego pieca tak łatwo się nie zmywa. Z daleka wyglądało wszystko w porządku, lecz co jakiś czas z głowy sypało się kilka okruszków ciemnego pyłu. Próbował wielokrotnie płukać, skrobać i czyścić czuprynę lecz po kilku godzinach spokoju zauważał na ladzie swojego sklepu kilka okruszków sadzy. Frustracja z nawracającego problemu popchnęła go w stronę eksperymentów z bardziej radykalnymi środkami czystości. Niestety magiczne specyfiki bywają nieobliczalne w swoich efektach. Możliwe, że nie powinien kupować szamponu na którym większość napisów była po hiszpańsku. Możliwe, że godło Meksyku jakie się znajdowało na butelce wyglądało nietypowo. Akurat zapach tequili był przyjemną niespodzianką, ale zakup szamponu od jegomościa z prowizorycznego straganu nie było najlepszym pomysłem.

Po umyciu włosów z uważnie obserwował swoje biurko w poszukiwaniu czarnych śladów. Pierwsza godzina minęła bez oznak nawrotu węglowego łupieżu. Kiedy chciał sprowokować przypadłość za pomocą przeczesania włosów ręką, natrafił na bolesną niespodziankę. Z syknięciem cofnął rękę i obserwował rosnącą kropelkę krwi na głowie. Kolejne ruchy były już bardziej uważne i po krótkim badaniu palcami i w lustrze mógł z całą pewnością określić, że czubek jego głowy zasiedlił kaktus.

Naturalnie zaczął swoje nieszczególnie udolne próby pozbycia się roślinki za pomocą czarów, lecz z tego narośl nie robiła sobie wiele. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie wypróbować któregoś z nowych rękodzieł na sprzedawcy. Jednak dobra rozmowa czasami potrafi czynić cuda, więc próbował go znaleźć w bardziej pokojowych celach. Problemem jednak była obecność krzaka na głowie. Jako osoba z natury raczej dumna Flitwick założył na głowę jakiś wyświechtany cylinder i wyruszył w poszukiwania szarlatana. Niestety, te okazały się być bezowocne. Z braku innych opcji mężczyzna skierował się w stronę Szpitala św. Munga.

Bez większych przeszkód dotarł do zamkniętego domu handlowego i po odprawieniu tradycyjnego rytuału z manekinami, wszedł do środka kliniki. Jak to bywało w placówkach medycznych, ludzi było o wiele za dużo, wszyscy w pośpiechu szli w sobie znanych kierunkach i Cal czekał w jego ocenie o wiele za długo na jakikolwiek kontakt z personelem. Na pierwsze pytanie co mu jest, po prostu odchrząknął i ściągnął nakrycie głowy wskazując pokaźny już kaktus.

Rozbawiona pielęgniarka skierowała go do gabinetu na trzecim piętrze gdzie miał czekać na kogoś, kto zajmie się jego przypadkiem. Oczekując na kogokolwiek kowal zdążył przeliczyć kafelki w pomieszczeniu, zapoznać się z plakatami informującymi o profilaktyce nietrzymania moczu i dających inne bezcenne rady. W końcu ponownie siadł na kozetce i obserwował klamkę drzwi licząc, że w końcu się poruszy.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#2
01.10.2024, 14:48  ✶  
To była któraś z rzędu godzina dyżuru, który robił niemal ciągiem z poprzednim. No cóż. Mung miał poważne braki kadrowe a przepisy BHP i takie tam banialuki nie były mocną stroną czarodziejów. Zdarzało mu się, że praktycznie trzy dni nie wychodził z pracy, kimając na leżance podczas spokojniejszych godzin. Niemal nie dało się po nim tego dostrzec.
Nawet w swoich paskudnych szatach typowych dla uzdrowicieli w Mungu starał się nosić z godnością. Miał starannie przycięty, podgolony zarost a gęste, długie za ramiona włosy (falowany obiekt zazdrości niektórych koleżanek z pracy) tego dnia związane były w praktyczną kitkę. Wchodząc do gabinetu, przywitał mężczyznę kiwnięciem głowy.
- Dzień dobry. Pan Ca... - ...ctus... -...las Flitwick, jak mniemam? - Zawahanie w jego głosie było praktycznie niewychwytywalne, tak samo zresztą jak bardzo nieznaczny, leciutki uśmieszek błąkający się na wargach Greengrassa, który zniknął całkiem w tym samym momencie co uniesienie przez niego wzroku znad karty pacjenta.
- Ambroise Greengrass, uzdrowiciel - przedstawił się, ale zgodnie z procedurami nie podał mu ręki.
Zamiast tego przekartkował papiery, pokiwał do siebie głową i znowu uniósł wzrok na pacjenta.
Ich magipielęgniarki były naprawdę niezastąpione. Zaledwie w przeciągu kilku chwil odnalazły właściwe papiery i zaczęły wypełniać najważniejsze dane w zgodzie z tym, co mogło być mu potrzebne. Dostał też średnio grubą teczkę, na której zawartości zdążył zawiesić oko w drodze przez korytarz. Tak właściwie nigdy nie mieli na tyle czasu, żeby móc przygotować się do interakcji z pacjentem i uwzględnić wszystko, co o nim uprzednio wiedzieli.
Tak właściwie to było tylko minimalnie możliwe w przypadku ustalonych wcześniej wizyt kontrolnych, a tak się składało, że uzdrowicielowi tym razem przypadły doraźne, nagłe przypadki wymagające szybkiej interwencji i odesłania pacjenta do domu. W miarę możliwości, oczywiście. Nie wywalali nikogo chorego na bruk, ale liczba łóżek była ograniczona, toteż musieli prowadzić bardzo wprawną selekcję i na bieżąco radzić sobie z resztą problemów.
Choć ustalony grafik wizyt miał swoje niezaprzeczalne zalety, Ambroise lubił tempo pracy własnie przy tym aktualnym przydziale. Nie pozwalało mu myśleć zbyt wiele o prywatnych problemach, których miał teraz jeszcze większą mnogość niż jeszcze kilka miesięcy temu. Jego życie znowu zaczęło przyspieszać i usiłować zjeżdżać z toru, na który starał się je z powrotem naprowadzać. Odnosił wrażenie, że idzie mu to żenująco pokracznie. Jak krew z nosa i to do tego Astarotha Yaxleya: ciemna i gęsta, kiedy rozkwasił mu go o podłogę ponad miesiąc temu.
No właśnie. To były już praktycznie dwa miesiące a on nadal nie otrzymał żadnej informacji odnośnie tego, co dalej z małym polowaniem na drugiego Yaxleya. Tym razem jednocześnie istniejącego i nie. Widmowy Thoran najpewniej w dalszym ciągu siał spustoszenie. Powinni załatwić go już miesiące temu, ale jeśli tak się stało (czego nie mógł być przecież pewny, pomimo niechętnych ustaleń dających mu angaż w samym środku wydarzeń) to nie został poinformowany. Wręcz miał wrażenie, że znowu bawią się z byłą w podchody, tylko tym razem bardziej wzgardliwe niż kiedykolwiek wcześniej.
Nic dziwnego, że rzucił się w wir pracy a magiczne nagłe przypadki były najlepszymi, na jakie mógł trafić. Codziennie wręcz nie mógł się od nich odpędzić. Był środek lata, przez co mieli pełne ręce roboty. Od przypadków przewidywalnych i powszechnych poprzez te trudne i skomplikowane, które wymagały naprawdę ciężkiej pracy po egzotyczne rośliny doniczkowe rosnące nie w doniczkach a na głowach.
To nie był taki pierwszy przypadek. Najpewniej nie miał być również ostatni. W pokoju socjalnym (a bardziej składziku na uzdrowicieli i miotły) stawiano zakłady odnośnie tego, jaki miał być następny kolor. Bardziej jasnozielony, oliwkowy, brązowawy? Miał mieć krótkie kolce czy długie? Była szansa, że zakwitnie? No cóż. To Ambroise był tym farciarzem, który miał się pierwszy przekonać, choć magipielęgniarka mruknęła do niego okiem, gdy mijał ją w drodze do gabinetu.
- A więc co tu mamy? - Spytał poza tym oczywistym, czyli rosnącą rośliną na czubku głowy Pana Flitwicka. - Jak się pan czuje? Jak dawno zauważył Pan, że coś jest nie tak? Czy wie Pan, co może być przyczyną Pańskiego stanu? Prócz tego, czy podejmował Pan jakiekolwiek środki własnoręcznego pozbycia się problemu? Mam na myśli zarówno manualne jak również eliksiry. Jeśli przychodzi Panu do głowy coś istotnego, to jest czas, żeby o tym poinformować - stwierdził gotowy wpierw zadawać pytania a potem działać dalej.
W pracy wyjątkowo nie był w gorącej wodzie kąpany, tylko wręcz przeciwnie. Oficjalny, profesjonalny, może trochę chłodny. Nosił się z wyższością typową dla magicznych elit. Już na pierwszy rzut oka dało się stwierdzić, że jest czystokrwistym czarodziejem, który dba o swój zawodowy wizerunek. Nazwisko również nie pozostawiało wątpliwości. Oczywiście. Bywał przyjacielski, jednak należał do tych bardziej zdystansowanych medyków.
Widmo
Blessed is the mind too small for doubt.
Blisko dwa metry wzrostu, dobrze zbudowany, pociągła twarz o bliskowschodnich rysach i ciemniejszej cerze. Poza domem najczęściej chodzi w wełnianym płaszczu do kolan, prostej koszuli i ciężkich butach.

Calas Flitwick
#3
03.10.2024, 19:44  ✶  

Siedząc na średnio wygodnej leżance Calas zaczynał wątpić na co idą jego podatki. Jak to jest możliwe, że z takiego multum ubranych w fartuchy ludzi, żadne nie mogło trafić do jego pokoju. Przecież nawet nie mieściło się to z czystego prawdopodobieństwa, ktoś tu musiał prędzej czy później trafić nawet z przypadku. Niestety najwyraźniej w tym pozornym chaosie musiał być jakiś porządek. Jakaś niewidzialna siła, która odpychała lekarzy od nowych petentów. Przecież, przedstawił swoje potrzeby jeszcze manekinowi przed wejściem. To przecież powinno ułatwić pracę, a nie odstraszyć uzdrowicieli od pacjentów, co najwyraźniej miało miejsce. Po chwili nakręcania się doszedł do wniosku, że nigdzie to nie prowadzi, więc oparł się o ścianę przy, której stała kozetka. Następnie wrócił do studiowania drzwi.

Obserwacja klamki w końcu przyniosła oczekiwane efekty. Obróciła się i przez próg przeszedł blond uzdrowiciel. Flitwick przez chwilę pozostał bez ruchu obserwując uważnie wchodzącego mężczyznę. Był stosunkowo wysoki, przyzwoicie zbudowany i, o ile było dane mu to ocenić, na brak kobiecego zainteresowania nie powinien narzekać. Przyszedł tu jednak mu pomóc, a nie wyglądać więc Cal z niecierpliwością oczekiwał rozwoju wypadków.

- Dzień dobry. - Odpowiedział lekko skłaniając głową. - Zgadza się. - następnie potwierdził swoją tożsamość. Dostrzegł cień rozbawienia na twarzy mężczyzny, który taktownie równie szybko zniknął co się pojawił. Cóż, nie mógł go za to winić. Przypadek był dosyć kuriozalny i gdyby nie dotyczył jego samego, również byłby rozbawiony.

Następnym krokiem doktora Greengrassa było zasypanie kowala lawiną pytań o okoliczności jego nietypowej przypadłości.

- Cóż… - zaczął dosyć niepewnie, zastanawiając się czy wszystkie informacje uzdrowiciel zapamięta, czy raczej zacznie coś pisać. - Problem jest raczej widoczny. To kaktus. - Odpowiedział powoli z lekkim uśmiechem na pierwsze pytanie, budując w ten sposób czas na zebranie myśli. - Pojawił się dzisiaj rano, po myciu włosów. - Urwał jednak zdając sobie sprawę, że początek historii jest w innym punkcie wydarzeń. Przecież wszystko się zaczęło od nieszczęsnego deszczu sadzy, a nie potrzeby eksperymentów kosmetycznych.

- Może zacznę od początku. Parę dni temu czyściłem komin i pobrudziłem włosy sadzą. Piec jest magiczny więc zwyczajne środki czystości nie pomagały. Spotkałem jakiegoś handlarza, który mi sprzedał nowy szampon no i cyk! Dzisiaj rano wyrosła mi na głowie taka sympatyczna roślinka. Chociaż, jak tak patrzę to rosnąć nie przestała. - Wzruszył na koniec ramionami. Prawdę mówiąc roślinka na pewno była mniejsza jak wychodził z mieszkania. Jak tak przedstawił, tą historię, to zorientował się, że równie dobrze mógł zgłosić się tutaj z pierwszym problemem. Ten jednak był raczej delikatnie uciążliwy, a nie przeszkadzał w życiu. Przecież szczypta sadzy na biurku nikogo nie zabiła, a taki komiczny kaktus mógł co gorsza przegonić klientów.

- Co próbowałem zrobić? - Powtórzył odruchowo pytanie, po czym podrapał się po brodzie, kiedy przeszukiwał pamięć. - Zwykłe zaklęcia rozpraszające. Nie pomogło. - Jednak popchnęło go to do pomysłu. - Myśli pan, że magiczny sztylet mógłby zadziałać? - Zapytał z błyskiem w oczach. Nawet nie musiałby to być jakiś artystyczny rarytas. Kawałek dobrej stali, kilka run rozpraszających. W jego głowie rozpoczęła się nieco wariacka gonitwa myśli i szkicowanie projektu narzędzia. Zagadką było czy odcinanie bulwy byłoby bolesne. - Nawet dałoby się zrobić. - Mruknął na koniec, już bardziej do siebie niż do medyka.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#4
05.10.2024, 00:19  ✶  
Postukał w teczkę palcami, uważnie wpatrując się w roślinę.
- Micranthocereus estevesii jak na moje oko - skwitował, choć bardziej dla siebie i do swojego raportu aniżeli dla pacjenta, który najpewniej i tak nie znał się na rodzajach kaktusów.
Pan Flitwick wyglądał raczej na konkretnego człowieka, dla którego kaktus to kaktus a kaktusy nie rosną na głowach, proszę pana, należy mi go zlikwidować, toteż Ambroise nie planował rozwodzić się nad detalami w zbyt dokładny sposób. Najprawdopodobniej wystarczyło tylko zająć się zażegnaniem kryzysu bez specjalnego wdawania się w szczegóły, czemu pacjent miał wyjątkowe szczęście, że nie trafił choćby na przykład na Mammillaria plumosa, którego pozbycie się byłoby bardziej problematyczne.
- W sprzyjających warunkach mogą dorastać do sześciu metrów w górę i piętnastu centymetrów w średnicy - odpowiedział dając tym samym do zrozumienia, że o ile czubek głowy nie był zbyt żyznym miejscem do wzrostu, o tyle kaktus miał jeszcze całkiem duże pole, żeby rosnąć.
Na pewno robił to w dalszym ciągu, bo nawet w tym momencie wydawał się trochę wyższy i odrobinę grubszy, gibiąc się na głowie pacjenta. Poddany takiemu stresowaniu niechybnie mógł się bardziej zakorzenić i rosnąć jeszcze szybciej, a tego niewątpliwie nie chcieli. Trzeba było interweniować jak najszybciej.
- Będę potrzebować więcej informacji odnośnie tego sprzedawcy do raportu dla Ministerstwa, które już przygląda się tej sprawie - uprzedził, bo nie łamał tym tajemnicy lekarskiej a najzwyczajniej stwierdzał fakt, że to nie był pierwszy (ani najpewniej ostatni) przypadek w ostatnim czasie.
Na ten moment nie notował odpowiedzi, ponieważ cała historia mniej więcej pokrywała się ze znanym scenariuszem.
Magiczny żartowniś próbujący konkurować z Potterami od jakiegoś czasu kręcił się to tu, to tam sprzedając swoje produkty i zapewniając uzdrowicielom w Mungu stałą dawkę rozrywki, którą zmienili w swoją bardzo specyficzną i nieoficjalną grę zgadnij jaki kaktus - zresztą z uwagi na to również musiał odnotować w głowie, że tym razem to był Micranthocereus estevesii. Szczególnie, że jeszcze takiego nie mieli.
- Jesteśmy niemal w połowie drogi do kolejnej pełni, która wypada - zawahał się, przy czym rzucił okiem na kalendarz na ścianie, gładko kontynuując - dwudziestego piątego. To dobrze - dodał dla uświadomienia pacjenta, co tak właściwie miało dla niego znaczyć to, w jakiej kwadrze był akurat księżyc.
Co do pełni, pełnie zawsze wszystko komplikowały. Były jednymi z najbardziej szalonych dni w Mungu i Ministerstwie. Stanowiły nieodmienny zlepek ciągłych dziwnych przypadków medycznych wynikających z osobliwego wpływu księżyca nawet na ludzi niebędących wilkołakami. Rośliny również reagowały wtedy inaczej. W tym momencie mieli raczej ułatwiony przypadek, choć nie tak banalnie prosty, żeby załatwiać go w sposób nagle zasugerowany przez Flitwicka.
Greengrass słyszał już różne głupoty toteż obcinanie kaktusa jakimś ostrym narzędziem nie było zaskakującym pomysłem, natomiast wywołało u Ambroisa uniesienie brwi. Uniósł rękę w przeczącym geście, przy czym powstrzymał głębokie westchnienie.
- Nie sądzę, żeby pragnął pan wyciąć sobie przy tym dziurę w mózgu - stwierdził spokojnie, nie dając po sobie poznać czy w ogóle brał pod uwagę istnienie takowego przy takich pomysłach, pacjenci trochę przestali go zadziwiać, choć zawsze trafił się ktoś kreatywny. - Ten rodzaj kaktusa jest znany ze specyficznych wymogów pod kątem światła i temperatury. Sądzę, że zwykłe zaklęcie mrożące wspomagane maścią po zabiegu wystarczy, żeby móc podjąć się usuwania problemu w mniej bolesny sposób. Najpewniej nie zajmie to dłużej niż znalezienie i odkażenie sztyletu - objaśnił.
To chyba było dostateczne wyczerpanie tematu na ten moment.
- Czy ktoś z personelu pomocniczego przekazywał panu jakieś dokumenty do wypełnienia? - Spytał jeszcze, chcąc upewnić się, że nic takiego nie zostało pochopnie zrobione, ponieważ stażyści na jego oddziale bywali przesadnie pomocni a Ambroise chciał mieć kompletną, ułożoną dokumentację ze wszystkimi zgodami i informacjami o wskazaniach do zabiegu.
Jednym określeniem: dupokryjki. Nawet przy luźnym podejściu czarodziejów do BHP i standardów ochrony zdrowia wolał mieć tu pełną jasność.
Widmo
Blessed is the mind too small for doubt.
Blisko dwa metry wzrostu, dobrze zbudowany, pociągła twarz o bliskowschodnich rysach i ciemniejszej cerze. Poza domem najczęściej chodzi w wełnianym płaszczu do kolan, prostej koszuli i ciężkich butach.

Calas Flitwick
#5
07.10.2024, 19:02  ✶  

Na bezcenny zlepek sylab, który brzmiał na łacinę, Calas podniósł brew w pytającym grymasie. Jednak doszedł do wniosku, że powstrzyma się od komentarza. Brzmiało to jak jedna nazw z lekcji zielarstwa w Hogwarcie, które prawdę mówiąc nie darzył wielką sympatią. Domyślił się więc, że chodzi tu o nazwę roślinki na jego ciemieniu.

- Niebywałe. - Skomentował potencjał do rozrostu kaktusa tonem pasującym do jego umiarkowanego zafascynowania botaniką. O ile drewna jeszcze kojarzył, głównie z przyczyn estetycznych, to na zielonych częściach roślin znał się jak czarodziej na samochodach. Nierzadko jakiś czarodziej chciał mieć element broni czy biżuterii wzbogacony jakimś egzotycznym materiałem. Tak więc z konieczności musiał się w tym aspekcie flory rozwinąć. Reszta była niepotrzebną komplikacją.

- Jakich dokładnie informacji? - Zapytał lekko zdziwiony dociekliwością uzdrowiciela. Prawdę mówiąc zaskoczył go chęcią tak ochoczego wspierania Ministerstwa. Spodziewał się raczej skupienia na przypadku, rozwiązania go i ewentualnej sugestii skierowania przypadku do władz. Może miał gdzieś tam znajomych, którym jednak postanowił pomóc. - Obskrobany stragan jakich mnóstwo na Horyzontalnej. - Zaczął szukać szczegółów w swojej pamięci. Odruchowo sięgnął do skroni, żeby się podrapać. Jednak udało mu się zatrzymać rękę odpowiednio przed bolesnym przypomnieniu o przypadłości. - Szampony sprzedawał mężczyzna o ciemniejszej karnacji, w sombrero… takim szerokim kapeluszu. - Dodał dla pewności, gdyby Greengrass nie wiedział o czym mówi. - Wąsaty z tego co pamiętam. - Wzruszył na koniec ramionami. Problem z czarodziejami był taki, że mogli zwyczajnie zaczarować swój wygląd. Naturalnie były metody, które takie przebrania z łatwością ściągały. Jednak mało kto biega po ulicy i na wszelki wypadek rozprasza każdemu magię z twarzy.

Oparł się ponownie o ścianę za sobą uważając by nie połamać kolczastej roślinki, ciekawe czy by go to bolało, i uważnie słuchał dalszych komentarzy Ambroisea dotyczących jego przypadłości. Póki co, nie mając nic więcej do dodania wysłuchiwał o pełni, usuwaniu przy okazji mózgu i proponowanej metodzie leczenia. Kiedy medyk zakończył, przyszło na jego pytania.

- Więc co teraz? Rozumiem, że pełnia zbliżająca się pełnia to dobra wiadomość, tak? Chodzi o to, że nie ma jej w tym momencie? - Wolał się upewnić w kwestii astronomicznej, gdyż z wypowiedzi uzdrowiciela nie był do końca pewny, czy ma do tej fazy księżyca czekać, czy po prostu od razu można przystąpić do leczenia.

- Myśli pan, że ów kaktus spenetrował moją czaszkę i w miejscu korzeni jest w niej dziura? - Zapytał stosunkowo zaniepokojony o swoje pokrywy mózgu. Może nie była to jego najmocniejsza strona, ale wciąż cenił swoje szare komórki. Niewykluczone, że z przyzwyczajenia.

- I tą maść mam sam sobie zorganizować, czy dostanę jakiś kwitek na nią? Patrząc po moim szczęściu z zakupami magicznych specyfików to nie chciałbym, żeby wokół kaktusa zaczęły rosnąć jeszcze przebiśniegi. Zaklęcia mrożące też nie są moją najmocniejszą stroną. - Mruknął w oczekiwaniu na dalsze zalecenia blondyna. Jeszcze podgrzewanie mu całkiem nieźle wychodziło. Raczej to było kwestią praktyki. Nie bardzo też widział siebie celującego w czubek głowy z różdżki. Kowal jednak oczekiwał, że zostanie w szpitalu pozbawiony swojej dolegliwości, a nie zostanie wysłany do kolejnych wątpliwych metod. Te mogły zwyczajnie w skutkach wygenerować kolejnego pacjenta, a raczej kolejną przypadłość. - A jak już ten kaktus odmarznie czy zdechnie to powinien się oderwać, czy mam coś z nim zrobić? - A jednak mówił, że nóż się przyda. - Nie będę miał łysego placka na czubku głowy? Liczyłem, że uda mi się jeszcze parę lat uciec przed łysieniem. - Rzucił czerstwym żartem dla rozbicia jego licznych wątpliwości. Bądź co bądź był fanem kompleksowych usług. Sam przecież nie sprzedawał szpady zrób-to-sam.

- Nie przypominam sobie. - Rozłożył szeroko puste ręce pokazując brak jakikolwiek dokumentów do wypełnienia. - Co mam wypełnić? - Zakończył niewinnym tonem.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#6
11.10.2024, 03:25  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.10.2024, 03:27 przez Ambroise Greengrass.)  
- Wyczerpujących temat - odrzekł spokojnie Greengrass, spodziewając się przecież podobnego pytania. Nie był tu pierwszakiem.
Jako uzdrowiciel z konkretnego oddziału, na którym nawet nieznaczne odchylenia w kolorze wypitego eliksiru mogły mieć znaczenie dla zdrowia i życia pacjenta nauczył się, że to było najlepsze, czego można było oczekiwać - całkowitego, często wręcz przesadnego wyczerpania zakresu posiadanych informacji. Zatem o takie prosił. Spojrzeniem dając Flitwickowi do zrozumienia, że mężczyzna może mu przekazać nawet te najbardziej absurdalne i trywialne drobiazgi, jeśli uważa je za potencjalnie przydatne.
Na początku kariery zawodowej było to piętą achillesową Greengrassa (choć sam raczej nie był świadomy ani nie znał tego określenia, mimo że w ostatnich latach przestał być aż takim ignorantem jak wcześniej). Obecnie było mu bardziej niż mniej wszystko jedno, bo spędzał tu tyle czasu, że mógł wysłuchać szczegółowego, barwnego opisu koloru węża, z którego kłów pozyskano jad do autorskiego eliksiru.
Wcale nie miał więcej cierpliwości. Jedynie potrafił wyłączyć się na tyle, żeby wyłapywać i przetwarzać jedynie niezbędne informacje. Zazwyczaj dzięki temu pacjenci sami stosunkowo szybko kończyli wypowiedź, bo nie zwykł karmić ich potrzeby pogawędek. Jasne, czasami wdawał się w jakąś ciekawszą, ale to nie było zbyt częste. Zazwyczaj po prostu słuchał, czasem notował a pytania w trakcie opowieści zadawał wyłącznie z gatunku tych koniecznych.
Dzięki temu zyskiwał względnie kompletny obraz sytuacji, pacjenci byli zadowoleni z zostania wysłuchanymi a wizyty, o dziwo, wcale nie trwały znacznie dłużej niż standardowo. Mógłby wręcz pokusić się o stwierdzenie, że ciągnięcie ludzi za język zajmowało mu dłużej niż słuchanie historii życia gaduł.
Całe szczęście pana Flitwicka nie trzeba było słuchać ani długo, ani ciągnąć za język. Trafił mu się całkiem normalny, nieprzesadnie kontaktowy i konkretny pacjent. Greengrass przyjął to raczej pozytywniej niż okazał na zewnątrz. Z zewnątrz nadal był sztywnym, oficjalnym sobą - tego dnia jeszcze dodatkowo umiarkowanie skorym do zbytniego spoufalania się z pacjentami.
Słysząc odpowiedź, parokrotnie kiwnął głową nawiązując kontakt wzrokowy, ale w pewnym momencie faktycznie machając różdżką na samopiszące pióro na biurku, żeby przymusić je do notowania słów na czystym pergaminie.
- Godny zaufania sprzedawca meksykański lub peruwiański. El Iksirro, rozumiem - skwitował krótko, ten jedyny raz dając do zrozumienia, że być może miał gdzieś tam głęboko ukryte jakieś niewielkie pokłady humoru.
Jednakże moment później spoważniał, szykując się do głębszych wyjaśnień. Tym razem jak najbardziej klarownych.
- W tym wypadku mamy doświadczenia z wcześniejszych przypadków pozwalające mi stwierdzić, że nie doszło do żadnych poważnych uszkodzeń. Pełnia rzeczywiście wiele by popsuła, ponieważ znacząco zwiększa efekty takich eliksirów, jednakże szczęśliwie w tym momencie nam nie przeszkadza - stwierdził tak pocieszająco jak to było możliwe przy tonie świadczącym o medycznej, całkowicie niewzruszonej neutralności. - Roślina domyślnie chciałaby na panu pasożytować. To jasne. Natomiast na tym etapie rozwoju jeszcze wchodzi w pewny... ...nazwijmy to komensalizm... ...albo dla ułatwienia: współbiesiadnictwo... ...a więc we współbiesiadnictwo z pana włosami, wykorzystując cebulki włosów, żeby przetworzyć je w korzenie z czasem. Należy usunąć roślinę w taki sposób, żeby nie zorientowała się, że musi bardziej się zaczepić - zgadza się, mówił o kaktusie jako o czymś wręcz przystosowanym do myślenia i wyciągania wniosków wartych natychmiastowego wcielenia w życie.
W tym wypadku nie chodziło nawet o to, że Ambroise był Greengrassem, a Greengrassowie słynęli z dość osobliwego podejścia do świata roślinnego. Po prostu poprzednie doświadczenia z tego typu roślinami na głowach wcześniejszych pacjentów nie pozostawiały zbytnich wątpliwości: dopóki kaktus nie czuł się zagrożony, dopóty dziura w głowie nikomu nie groziła. Co innego byłoby, gdyby spróbować wyciąć go na siłę. Nieważne jak ostrym narzędziem i jak pozornie precyzyjnie.
- Przebiśniegi wyrosłyby dopiero na wiosnę. Najpewniej w miejsce wymrożonego kaktusa - stwierdził poważnie, trochę zbyt zamyślony, żeby wyłapać żart. - Wypiszę panu... ...kwitek... ...na wszystko, co będzie konieczne do dalszego leczenia - stwierdził spokojnie, co prawda z akcentem na określenie, które on sam zamieniłby na bardziej odpowiednie - recepta, natomiast zazwyczaj starał się dostosować język do pacjenta, więc zmimikował ten nieszczęsny kwitek, żeby nie było żadnych wątpliwości.
- Zaklęcie mrożące rzucimy tutaj, maść wykupi pan najlepiej u panienki Paxton w sklepie. W miarę możliwości odczeka pan również chwilę w poczekalni - niestety, bo nie byli w stanie pozwolić sobie na zbyt długi przestój w zabiegówce - do czasu, gdy kaktus sam odpadnie. Nie trzeba z nim nic robić, najlepiej go nawet nie łapać - podkreślił znacząco, bo wydawałoby się to logiczne, ale nie - najlepiej było pozwolić roślinie spaść gdzieś na ziemię i zostać sprzątniętą przez odpowiednich pracowników uprzedzonych o tej konieczności.
- Z plackiem na głowie z pewnością pomogą panu Potterowie. Mają wyśmienite, bezpieczne produkty zapewniające należyte efekty w prawie żadnym czasie - na swój sposób pocieszył mężczyznę, choć ponownie nie załapał żartobliwego wtrącenia czy dwóch, zamiast tego kierując się do biurka po adekwatne dokumenty i pióro, które wyciągnął w kierunku mężczyzny. - Standardowe zgody na leczenie, klauzule informacyjne, poświadczenia o ubezpieczeniu zdrowotnym, upoważnienia dla bliskiej osoby, jeśli ma pan kogoś, kto ma mieć wgląd w pańską dokumentację, jeszcze kilka pomniejszych karteluszków. Proszę w miarę możliwości się z tym zapoznać. W razie wątpliwości służę pomocą - stwierdził bez większego przejęcia. Ot formułki.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Widmo
Blessed is the mind too small for doubt.
Blisko dwa metry wzrostu, dobrze zbudowany, pociągła twarz o bliskowschodnich rysach i ciemniejszej cerze. Poza domem najczęściej chodzi w wełnianym płaszczu do kolan, prostej koszuli i ciężkich butach.

Calas Flitwick
#7
18.10.2024, 12:43  ✶  

Krótka rozmowa z Greengrassem utwierdziła Calasa w przekonaniu, że trafił do dobrego miejsca. Konkretniej to w dobre ręce, bo w jednym szpitalu mogło się znajdować bez liku uzdrowicieli o różnych standardach leczenia. Z samolubnego punktu widzenia doszedł do wniosku, że udzielenie wszystkich informacji będzie dla niego najlepsze. Niby oczywistość, lecz czasem trzeba być uważnym w dzieleniu się prywatnymi sprawami. Niewykluczone, że trafi się na kogoś nawiedzonego i dajmy na to uzna, że czystość krwi ma podstawowy wpływ na zakres udzielonych świadczeń. Można było trafić na każdego.

- Z tego co pamiętam to buteleczka była zielona, z rysunkiem meksykańskiego herbu. Orzeł na kaktusie. - Dorzucił szczegóły. - Sama roślina pojawiła się około godziny po myciu. Chociaż poczułem ją przypadkiem, więc niewykluczone, że od razu pojawił się pączek, czy jak tam kaktusy kiełkują. - Wypowiadał się dosyć powoli, gdyż każde słowo było poszukiwane w głowie razem ze szczegółami pamięci, a tej wybitnej nie miał. Zwłaszcza do tego typu szczegółów.

- Sprzedawca niższy ode mnie. Koło pięćdziesiątki, małe czarne oczy. Kapelusz zasłaniał większość szczegółów. Poza szamponem miał, więcej specyfików w różnych butelkach. Kilka medalików, pierścionków czy innych amuletów, ale akurat te były nikczemnej jakości. - Skrzywił się do pamięci. - Wie Pan, tombak nie złoto, koślawe, jakby ktoś pijany nad nimi pracował. Osobiście bałbym się takie zaklinać pół magii wyleci uszczerbioną krawędzią, a drugie pół zadziała nie wiadomo jak. Badziewo. - Machnął ręką z niesmakiem kończąc niepotrzebnie długi wywód na temat biżuterii szarlatana.

- A nie zwiększy też efektów maści mrożącej? - Zapytał w kwestii pełni wiedziony grzeszną ciekawością. Była to jedna z jego wielu ujmujących wad i zaczynał się zastanawiać, kiedy Ambroise straci cierpliwości do jego pytań. Prawdę mówiąc gdyby ktoś pytał go co pięć minut o szczegóły robocizny to zacząłby się zastanawiać czy go sprawdza, a to już o krok do braku zaufania do produktu.

- Sprytne te kaktusy. - Kiwnął ze zrozumieniem głową. Choć i on nigdy się nie zastanawiał nad życiem intelektualnym okolicznej flory. Przypomniał mu się incydent z mandragorami na zielarstwie jeszcze w Hogwarcie. Może i paskudne z wyglądu, ale te roślinki żarzyły się jakąś prymitywnym sprytem. Może z magicznymi kaktusami było podobnie.

Dalsze zalecenia wraz z zaakcentowaniem “kwitka”, Cal kwitował spokojny potakiwaniem. Nie każda wypowiedź musiała się wiązać z potwierdzeniem słowym lub komentarzem. Wyraźnie ucieszył się z ulgą, gdy usłyszał, że roślina zostanie zaatakowana niską temperaturą tutaj. Może i by mu się udało, ale po co ryzykować. W razie czego będzie miał kogo winić. “Tą okropną służbę zdrowia.” To akurat było uniwersalnym kłopotem zarówno czarodziei i mugoli. Naturalnie sami uzdrowiciele zazwyczaj nie mieli wiele do gadania, a sam system stał na głowie, ale szary petent rzadko kiedy miał okazję wylać czarę goryczy na polityków.

- Dziękuję, skorzystam. - Potwierdził informacje o pomocy u Potterów. Miał nadzieję jednak, że wiele cebulek kaktus nie skomensalizował. Na ogół był przywiązany do swoich włosów. Dostał nauczkę, żeby dbać o nie za pomocą rekomendowanych środków, a nie byle czym. Skoro wszystko wskazywało, że zachowa głowę, to zamierzał utrzymać ją w jak najlepszym stanie.

Na wieść o litanii dokumentów brew Flitwicka powędrowała w górę. Ich sama liczba go zaskoczyła. Zdawał sobie sprawę, że większość to wariacja na temat dupochronu, ale wciąż było ich nieprawdopodobnie dużo. Pobieżnie przeczytał co podpisuje, lecz ostatecznie bez gadania podpisał co dostał do ręki. - Zawsze tyle tego? I wy tak żyjecie? - Zapytał przesuwając karty w kierunku uzdrowiciela. W tym wypadku było w jego wypowiedzi więcej współczucia niż ciekawości. On sam w większości przypadków, poza księgami, miał styczność z papierem w formie podpałki.

- Jak coś to jestem na czczo. - Powiedział przygotowując się do zmrożenia czubka głowy.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#8
20.10.2024, 19:48  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.11.2024, 01:29 przez Ambroise Greengrass. Powód edycji: ustaliliśmy koniec wątku, brak dopisku ze strony współgracza )  
Słuchając szczegółowego opisu sytuacji, mimowolnie kiwał głową w sposób, który mógłby z powodzeniem pasować do magiterapeuty z Lecznicy Dusz podczas jednej z początkowych sesji terapeutycznych. Oczywiście sam Ambroise nigdy nie brał udziału w żadnej takiej pierdole, ale wyobrażał sobie, że to musi być coś podobnego.
Słuchał, odnotowywał fakty w głowie i przy wykorzystaniu samopiszącego pióra, nie wcinając się aż do samego końca wypowiedzi Flitwicka. Niewątpliwie doceniał wyczerpanie tematu. Ministerstwo miało być zadowolone z nowych faktów - choć w dalszym ciągu tak samo upierdliwie niepomocne, tego Greengrass był pewny.
- Zakładam, że chodziło o nieprzetworzony fragment kaktusa zdolny do ukorzenienia się pod wpływem innych składników eliksiru - zawyrokował bez większego przejęcia tym, jak to mogło zabrzmieć.
Ot stwierdzał fakt. Niektórzy co mniej błyskotliwi lub bardziej pochopni twórcy eliksirów nieostrożnie podchodzili do kwestii sporządzenia roztworów z różnorodnych roślin. Często mieli także dostęp do składników gorszego sortu, więc dla niepoznaki dorzucali do eliksiru całe elementy roślin, żeby z czasem rozpadły się i wzmocniły stopniowo słabnący produkt. A przy tym dodatkowo sprawiały wrażenie bardziej luksusowych, bo widok rośliny zatopionej w cieczy przyciągał wzrok.
Ambroise w tym wypadku stawiał na tą pierwszą okoliczność. Nieroztropny domorosły alchemik lub jego dostawca nie zadbali o odpowiednie stężenie wyciągu, przetestowali produkt, dostrzegli swoje niedociągnięcie i spróbowali dołożyć trochę pospiesznie zmiksowanej rośliny. Raczej nie chodziło o nasiona pływające wewnątrz buteleczki tylko o fragmenty, które pod wpływem eliksiru nie musiały być zbyt duże, żeby móc zakorzenić się wraz z cebulkami włosów.
Magia bywała czasem naprawdę fascynująca i przekorna. Jednocześnie Greengrass wraz z siostrą od wielu tygodni pracowali nad podbiciem właściwości roślin w szklarniach w Dolinie Godryka. Z większym i mniejszym powodzeniem wspólnych eksperymentów. Tymczasem jakiś pokątny sprzedawca osiągał niezmiernie imponujące wyniki w rozmnażaniu kaktusów z miniaturowych kawałeczków najpewniej nie większych od ziarnika sezamu, które umykały wzrokowi i czuciu opuszków palców poszkodowanych klientów.
Ambroise był na swój sposób pełen podziwu dla wątpliwie wykorzystywanego talentu El Iksiro. Swoją drogą powinien podsunąć nowe określenie na tego człowieka reszcie uzdrowicieli wmieszanych w sprawę, bo z samozadowoleniem stwierdził, że udało mu się na poczekaniu wymyślić coś całkiem chwytliwego. Tak. Niewątpliwie lubił doceniać własną kreatywność. Nie miał z tym najmniejszych oporów.
Tak samo jak z uniesieniem brwi na komentarz o tombaku i reszcie towarów.
- Nie pomyślał pan, że obok tych... ...innych towarów nikczemnej jakości... ...raczej nie znajduje się selekcja wybitnych eliksirów i produktów godnych zaufania? - Spytał starając się zachować dla siebie ewentualne niedowierzanie, na twarzy w dalszym ciągu zachowując maskę, choć brwi zdecydowanie na ułamek sekundy niemal złączyły mu się z linią blond włosów.
No cóż. Praca w Mungu nigdy nie przestawała go zaskakiwać. Na oddziale przyjmowali naprawdę różne osobliwe przypadki pozwalające z powodzeniem zwątpić w zdrowy rozsądek społeczeństwa. Przypadek pana Flitwicka nie był najbardziej zatrważającym przejawem chwilowego zamroczenia umysłu zapewne w pilnej potrzebie i biegu, bo Greengrass nie wątpił, że mężczyzna jest naprawdę zapracowanym człowiekiem. Wyglądał na właśnie takiego.
Z dwojga złego Calas nie wspomniał (jeszcze?) o żadnym pochopnym rzucaniu Episkey! na swoją głowę. To było chyba najczęściej wykorzystywane zaklęcie lecznicze, którego bez powodu nadużywali pacjenci. Prawdziwą zmorą szpitala.
- Nie. Nic takiego się nie stanie - odrzekł z pewnością i niemal niezachwianą cierpliwością wobec tych wszystkich pytań.
Oczywiście wolałby ich uniknąć, jednak zawsze jakieś się pojawiały. To była norma. Z zadowoleniem przyjął za to brak pytań związanych z papierami do wypełnienia - o ile te medyczne kwestie mógł wyjaśniać, o tyle legalnych już wyjątkowo nie lubił. Prawdę mówiąc ogólnie niespecjalnie lubił się z prawem, jeszcze szczególniej z uwagi na własną pozaszpitalną działalność na czarnym rynku. Cóż. Mung nie płacił zbyt dobrze. Nie przynosił też aż takich korzyści w postaci znajomości lub informacji.
- Archiwizacja dokumentów na szczęście nie jest naszą działką - skwitował dając do zrozumienia, że owszem - musiał wydać te wszystkie papierzyska, odpowiedzieć na ewentualne wątpliwości a potem sprawdzić czy wszystko zostało poprawnie wypełnione i podpisane (co też zrobił w chwili, w której Calas dał mu znać, że skończył) jednak największą upierdliwość mieli na głowach pracownicy sporego szpitalnego archiwum.
Ci to dopiero mieli ubaw w swojej części podziemnych gabinetów, mierząc się z wysokimi szafami, segregatorami i całą resztą. Nawet wspierani przez skrzaty mieli pełne ręce roboty. Szczególnie, że wszystko należało trzymać w stosownych miejscach, biorąc pod uwagę kolejność alfabetyczną, daty (w tym również te urodzenia, szczególnie w przypadku szesnastego Johna Weasleya) i całą resztę drobiazgów. Nieustannie żonglowali papierami, wydając je i odbierając. Greengrass wolał nie wiedzieć, jak bardzo to tamci mieli trudne zadanie.
Jego w porównaniu do tego było może nie całkiem proste, ale przynajmniej znacznie ciekawsze - każdy przypadek był na swój sposób wyjątkowy. Nie było dwóch identycznych. Nawet w przypadku serii kaktusowych wypadków.
- Wyśmienicie. A więc możemy przechodzić do rzeczy - poinformował, odkładając papiery na biurko; odchrząknął i wyciągnął różdżkę. - To nie będzie zbyt przyjemne, ale wrażenie nie utrzyma się zbyt długo - poinformował zaraz przed tym jak wprawnym ruchem różdżki i zdecydowanym tonem zajął się zamrażaniem rośliny, zaledwie kilkanaście sekund później rozcierając już dłonie z zimna i informując: na tę chwilę gotowe. Kaktus musi odpaść naturalnie, receptę na maść wypiszę panu w trakcie oczekiwania na efekty - raczej miało być już gładko. - Ma pan jeszcze jakieś wątpliwości lub pytania? - Musiał o to spytać. Liczył, że nie, bo kolejka na korytarzu była już całkiem długa.
Całe szczęście obyło się bez dalszej potrzeby rozwijania tematu, więc Ambroise mógł udać się do swoich dalszych zajęć.

Koniec sesji


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Widmo
Blessed is the mind too small for doubt.
Blisko dwa metry wzrostu, dobrze zbudowany, pociągła twarz o bliskowschodnich rysach i ciemniejszej cerze. Poza domem najczęściej chodzi w wełnianym płaszczu do kolan, prostej koszuli i ciężkich butach.

Calas Flitwick
#9
27.10.2024, 23:06  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.11.2024, 00:55 przez Baba Jaga.)  

Calas zainteresował się komentarzem na temat jego ograniczonego łączenia faktów. Skoro amulety sprzedawane przez szarlatana były po prostu słabe o ile działające, to czemu nie zastanowił się nad jakością szamponu. W swoim pośpiechu i również naiwności założył dobrą wolę sprzedawcy. Dał się oszukać. Takie było proste wytłumaczenie, którego nie zamierzał ukrywać pod stertą wymówek. Jednak w rzeczy samej mógł zorientować się po reszcie produktów. Jednak przeszkodził mu w tym jego dosyć jednowątkowy umysł. Sam był kowalem, rzemieślnikiem i rzeczoznawcą swojej dziedziny. Wykazał się więc naiwnością pochodzącą z jego własnego doświadczenia. On sam opanował obróbkę metali, a w kwestii eliksirów, maści czy innych naturalnych produktów jego wiedza była mocno ograniczona. Na tej podstawie nie chciał zakładać, że jedna grupa produktów, której jakość pozostawiała wiele do życzenia, poświadczy o jakości wszystkich. Błąd za który teraz płacił wizytą w Mungu.

Pomijając już fakt, że handlarz najpewniej nie był wytwórcą swoich towarów. Znów błąd wynikający z założenia, że większość osób funkcjonuje podobnie do jego samego. Meksykanin prawdopodobnie sprzedawał wszystko co mu wpadło w ręce po zawyżonej cenie. Konsekwencje tych transakcji przecież go nic, a nic nie interesowały. Choć pewnie zaczną z uwagi na trwające śledztwo prowadzone przez Ministerstwo. Pytanie tylko jak bardzo się rzeczony organ zainteresuje takim problemem. Z doświadczenia Flitwicka wynikało, że zanim biurokratyczny moloch zrobi krok w stronę wąsatego szarlatana, ten będzie na drugim końcu Anglii. Przynajmniej z dala od Pokątnej. Z drugiej strony jakby się ten pojawił pod jego pracownią, na pewno znalazłoby się kilka projektów gotowych do przetestowania. Nie żeby skrzywdzić kogoś permanentnie, ale opaska na kostkę blokująca aportację byłaby całkiem ciekawym prezentem. Z rozmarzenia, aż mężczyzna się pogładził po brodzie.

- Gdybym pomyślał, to bym tu nie był, prawda? - Odparł z niewinnym uśmiechem. Nie mówił tego z przesadną złośliwością czy przekąsem. Bardziej w formie żartu. Nie zamierzał na obrażać uzdrowiciela, w którego rękach była jego głowa. Jeszcze by się okazało, że przypadkiem zamrozi mu głowę z wyjątkowo dużym marginesem błędu. Zamiast niewielkiego placka łysinki mógłby wtedy z powodzeniem uchodzić za mnicha. Tonsura byłaby pierwszej jakości.

Potem Calas uznał, że zrozumiał już wszystko. Tak mu się wydawało, a konkretniej to rozumiał wszystko czego potrzebował do szczęśliwego zakończenia swojej wizyty w tym przybytku. To było w końcu najważniejsze. Trzeba było wrócić do pracy. Przecież same zlecenia się nie zrealizują.

Określenie “nieprzyjemne wrażenie” nie było wyolbrzymieniem ze strony Ambroisea. Co ciekawe nie był do końca pewny, czy było to wrażenie gorąca czy zimna. Najwyraźniej umierające zakończenia nerwowe wysyłały podobne impulsy niezależnie czy zgubę niosła wysoka czy niska temperatura. Cierpienie Flitwick przyjął jednak ze stoickim spokojem. Trochę bólu nikogo nie zabiło, a terapia musiała być przeprowadzona. Do tego nagła ucieczka głową mogła mieć negatywne efekty, zwłaszcza kiedy jest pod wpływem precyzyjnego strumienia zimna. Jeszcze tego brakowało, żeby miał odmrożenia na uchu.

- Raczej to wszystko, dziękuję. - Odpowiedział otrząsając się lekko z zimna. Kiedy ustało bezpośrednie pieczenie zabiegu w końcu poczuł, że w rzeczy samej był to promień zamrażający. Następnie wygodnie się rozsiadł i zgodnie z założeniem zaczął powoli odczuwać, że coś odkleja się od jego głowy. Na początku kiedy roślinka była niewielka, w ogóle jej nie czuł. Następnie kiedy urosła miał wrażenie podobne jakby uplótł z włosów masywny kok na głowie. Nie żeby kiedykolwiek miał takie długie, ale był w stanie sobie to wyobrazić. Tak czy inaczej, kaktus był odczuwany jak fragment jego ciała, teraz jednak przypominało to jakby wielki strup odchodził samoczynnie z jego głowy.

- Oho, działa. - Skomentował postępy powolnego oddzielania się rośliny. Nie minęło wiele czasu, a roślinka ze smętnym plaśnięciem wylądowała na podłodze. Zgodnie z wcześniejszymi zaleceniami Calas przygotował się i nie zamierzał łapać kolczastej bulwy.

- Dziękuję, to chyba już wszystko. - Odparł odbierając receptę. Gdyby to był jego warsztat, to podałby mu rękę, tak więc odruchowo poruszył ramieniem. Jednak natychmiast się zreflektował. Spostrzegł, że zapewne z przyczyn higienicznych uzdrowiciele unikali bezpośredniego kontaktu z pacjentami. Była w tym jakaś logika i zgodnie z zasadą “jeśli wejdziesz między wrony…” odpuścił sobie i uprzejmie się skłonił.

- Pomimo, że jesteśmy w szpitalu... do zobaczenia. Oby w innych warunkach. - Jeśli Greengrass nie miał nic więcej do dodania, Cal w pośpiechu zwolnił gabinet i udał się w kierunku apteki.


Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Ambroise Greengrass (3103), Calas Flitwick (2892)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa