• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[22.08.1972] see - I am gone || Ambroise & Geraldine

[22.08.1972] see - I am gone || Ambroise & Geraldine
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#1
01.10.2024, 22:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.12.2024, 09:33 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic II
Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Ostatnie dni przelatywały mu przez palce bardziej i szybciej niż mógłby sobie tego życzyć. Co prawda nie miał zbyt wielu dyżurów w szpitalu a propozycję czy dwie, żeby zostać na dodatkowe godziny zbył kulturalnym zaprzeczeniem. Wywołało to serię zdziwionych spojrzeń, bo na powrót przyzwyczajono się, że spędza w Mungu znaczną część czasu. Jednakże nawet rezygnacja z tej części zajęć nie zapewniła mu gwarancji powodzenia w tym, czym się zajmował. Doba nadal miała dwadzieścia cztery godziny, dwie doby miały czterdzieści osiem, trzy - siedemdziesiąt dwie i tak dalej. Nigdzie nie znalazły się dodatkowe minuty. Za to każda zwykła trwała jakby znacznie krócej.
Szczególnie, że nie mógł przeznaczać całego czasu na postępowanie wyłącznie w zgodzie z samym sobą. Miał też inne zobowiązania. Starał się ich nie zaniedbać, bo w obliczu tego, co czekało na niego w przyszłości postanowił przezornie podomykać niektóre otwarte sprawy. Spotkać się z przyjaciółmi, spędzić więcej czasu z bliskimi. Nawet z Evelyn, której pomógł załatwić kilka istotnych sprawunków w Londynie, otrzymując przy tym całkiem szeroki uśmiech, ale też pytające spojrzenie, na które nie odpowiedział. Nie wiedział czy dotyczyło bardziej jego nagłej chęci do pomocy czy też niedawnej wizyty, po której parokrotnie ewidentnie chciała go spytać, ale szczęśliwie tego nie zrobiła.
To nie tak, że był pesymistą i szykował się na najgorsze. Wręcz przeciwnie. Był niemal pewny, że wszystko się powiedzie. Może nie do końca z takim efektem, jakiego wewnętrznie by pragnął, ale zaczął przyzwyczajać się do tego, że nie zawsze dostawało się to, czego się najbardziej pragnęło. Nawet on, który mógł mieć materialnie niemal wszystko teraz zrobił się na powrót niechętny do korzystania z części tych możliwości. Niby był stanowczo bardziej towarzyski niż zazwyczaj (a nigdy nie należał do odludków; był duszą towarzystwa) i nie miał skłonności do alienacji, ale potrzebował móc skupić więcej uwagi wokół własnego domu. A raczej szopy. Dużej i murowanej, ale szopy.
Co więcej zdecydowanie kazał sobie nie przeszkadzać, przypominając o tym parokrotnie po ostatniej niespodziewanej wizycie Geraldine. Jasne. Tamto spotkanie miało konkretny powód i było niezbędne, ale raczej nie pragnął kolejnych gości, szczególnie że z większością bliskich znajomych i przyjaciół na bieżąco spotykał się na mieście. Jego samotnia na ten czas miała właśnie ten cel: być samotnią.
Jak dotąd po prostu to szanowano, toteż tego popołudnia zostawił lekko uchylone drzwi i pouchylane, choć zasłonięte kotarami okna, żeby zrobić trochę przeciągu w pomieszczeniu. Było całkiem ciepło i przyjemnie. Na tyle, że na pewien czas oderwał się od swoich ksiąg i wyszedł na spacer, starając się poukładać sobie wszystko w głowie, choć było to zgoła niełatwe zadanie.
Ostatecznie wrócił do siebie, kiedy Słońce nadal było wysoko na nieboskłonie, robiąc sobie kanapkę z masłem z braku laku posmarowanym małym sierpem do ziół, po czym usiadł na podłodze z herbatą i znów zagłębił się w teksty.
Tym razem na niezbyt długo, bo w którymś momencie zaczęło towarzyszyć mu natrętne przeświadczenie, że coś w pomieszczeniu jest nie tak. Przekonanie irytujące, bo poruszające coś na peryferiach jego mózgu. Jak ciągłe, natrętne bzyczenie niedostrzegalnej muchy. Nie był w stanie tolerować tego zbyt długo, toteż spędził następne pół godziny na poszukiwaniu przyczyny. Zlokalizował ją pod postacią małej czerwonej tasiemki, która musiała wysunąć się z tomu traktującego (o ironio) o mrocznych konsekwencjach opętania, cieniach, duchach i ożywieńcach, zawierając przy tym całkiem praktycznie wskazówki kontroli nad przebiegiem wędrówki na pograniczu światów.
Na ten moment nie próbował być przyjacielskim sąsiedzkim nekromantą - to raczej nie była jego melodia, choć tak naprawdę to kto go wiedział. Czasami łapał się na tym, że robił wiele różnych dziwnych rzeczy, które nie były już tylko związane z wiarą Ambroisa w teorie spiskowe. Choć ta wcale nie osłabła w ostatnim czasie a nawet wręcz przeciwnie - nasiliła się wraz ze wzrostem tego, co wydawało mu się, że dostrzegał. Bo skoro wiele tamtych domysłów i przypuszczeń okazało się prawdą to co jeszcze nią było?
Tak czy siak, nie miał jeszcze okazji zapoznania się z tą książką, jednak przekartkował ją pobieżnie, po czym skupił się na bzyczącej mu w mózgu tasiemce, która zaczęła go irytować.
Upewnił się, że przez zaciągnięte zasłony z ciemnozielonego weluru wpada zaledwie minimalna ilość światła. Tak samo jak przez szparę w nieznacznie uchylonych drzwiach, po czym przeszedł do rzeczy. Przynajmniej według tego, czego o tym wszystkim dowiedział się do tej pory.
Spokojnym, metodycznym ruchem ustawił świece na podłodze na uprzednio rozrysowanym i wysypanym czarną solą kręgu, zapalił je razem z kadzidłami i pogasił wszystkie inne źródła światła. Usiadł po turecku na poduszce pośrodku kręgu, trzymając wstążkę w dłoni i skupiając się na własnym powolnym, coraz wolniejszym oddechu, uniewrażliwiając się na wszystkie inne dźwięki, niepotrzebne myśli (choć z tymi było trudno) oraz nagłe zimno ogarniające pomieszczenie, jakby było głęboko w piwnicy, nie na parterze w samym środku słonecznego lata. Tylko oddech i wstążka, wstążka i oddech.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#2
01.10.2024, 23:31  ✶  

Wkurwiła się. Nie, żeby to było coś nowego, ale tym razem wkurwiła się wyjątkowo. Trafiła w kuchni na list, małe zawiniątko, które nie było może do niej zaadresowane, ale wpadło w jej łapska, przeczytała jego treść, zobaczyła, co było w przesyłce, to wystarczyło, aby poczuła żar. Czyż nie obiecał jej, że nie będzie się wpierdalał znowu do jej życia? Zrobił to, z miną zbitego psa prosił o to, aby pozwoliła mu się zaangażować w jej problem, zgodziła się na to i wierzyła, że to będzie wszystko. Ależ była naiwna. Pewnie za taką ją miał, skoro myślał, że się o tym nie dowie. Ciekawe ile to trwało, wiedział, że jej brat jest wampirem od jakichś dwóch miesięcy, czy faktycznie to ciągnęło się od wtedy? No nie, kurwa no nie.. Naprawdę była ślepa i naiwna, jakim cudem się do tej pory nie zorientowała? Była może zabiegana, miała sporo na głowie, ale powinna to wyłapać. Wkurw z każdą minutą robił się coraz silniejszy, musiała dać upust tym wszystkim emocjom, oczywiście. Nie zamierzała jednak rozmawiać z Astarothem - gówniarz powinien jej o tym powiedzieć, a tego nie zrobił. Miał czelność ją pouczać, a sam robił coś takiego za jej plecami. Na szczęście z nim aktualnie nie rozmawiała, więc jej gniew miał paść na kogoś innego. Bardzo kurwa dobrze. Nie zamierzała zostawić tej sprawy bez komentarza. Jako, że należała do tych osób, które od razu szły za ciosem postanowiła wyruszyć od razu. W dupie miała to, że wizyta w Dolinie nie była jej specjalnie po drodze. Musiała go opierdolić, to była bardzo silna, wewnętrzna potrzeba, która musiała znaleźć ujście.

Mogła wybrać miotłę, jednak postanowiła się teleportować, bo to zajęło mniej czasu, a ona chciała znaleźć się tam już. Tym razem nie pukała do drzwi, zapamiętała drogę. Szła przed siebie szybkim, pewnym krokiem, aż w końcu znalazła się przed tą jego jaskinią (nadal nie rozumiała racji jej bytu).

Gwałtownie otworzyła drzwi, nie zapukała, nie, nie, to nie był ten dzień, kiedy zamierzała czekać na zaproszenie. Wlazła tam z buta, w jednej dłoni miała pierdolony worek z krwią, a w drugiej zmięty liścik. To był dowody na jego przewinienie.

Zatrzymała się jedynie na chwilę, gdy dostrzegła, że ten pajac siedział sobie na podłodze i robił coś dziwnego. Popierdoliło go do reszty. Najwyraźniej, może samotność mu nie służyła? Chuj wiedział.

Zamachnęła się niemalże od razu i rzuciła w jego kierunku tą rzeczoną torebką wypełnioną krwią. Miała nadzieję, że rozbije mu się na twarzy, pięknie by wyglądał w tym burgundowym kolorze.

Dopiero teraz zauważyła, że w pomieszczeniu było ciemno, nie podejrzewała go o to, że bawił się w jakieś dziwne rytuały, ale kto to mógł właściwie wiedzieć. Wróciła jednak do punktu wyjścia, nie po to się tu pojawiła, żeby zastanawiać się nad tym, co tutaj robił. - Co to kurwa ma być? - Tak, wiedziała, że to była krew, tak, miała świadomość, że miał się żywić nią jej brat, ale nie miała pojęcia dlaczego znalazła się w jej mieszkaniu. NIE ŻYCZYŁA SOBIE, aby mieszał się w jej sprawy. Młodszy brat wampir był zdecydowanie jedną z takich spraw, tego była pewna.

- W jaki sposób mam się wyrażać, aby cokolwiek do ciebie dotarło, co? - Założyła sobie ręce na piersiach i wpatrywała się w niego dłuższą chwilę, z jej oczu strzelały pioruny, dosłownie.

Przeszkodziła mu tu chyba w jakimś czary-mary, tak, te świeczki, okrąg. Nie miała pojęcia jedynie co to był za rytuał, ale rozglądała się bardzo uważnie, aby spróbować to odgadnąć.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
02.10.2024, 00:28  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.10.2024, 02:48 przez Ambroise Greengrass.)  
Nie od razu wyczuł czyjąś obecność w pomieszczeniu. To znaczy, może trochę inaczej: jak najbardziej czuł czyjąś obecność w pomieszczeniu, wiele obecności, całkiem sporo wspomnień i historii z dawnych lat, zapomnianych już i zagubionych na kartach czasu. Szło mu coraz lepiej. Naprawdę do czegoś dochodził, był blisko i wtedy...
...wtedy coś gwałtownie wyrwało go z tego stanu. Dosłownie go z niego wydarło, przyprawiając Greengrassa o nagły ból głowy i nieznaczne zawroty. Nie od razu zauważył pękniętą torebkę ani to, że nie jest już sam w swojej samotni.
Bardzo powoli otworzył oczy, unosząc wzrok i obdarzając Geraldine nieprzeniknionym spojrzeniem. Miał pociemniałe, bardzo poważne oczy a jednocześnie wyglądał tak, jakby nie do końca orientował się w tym, że patrzy właśnie na nią. Trochę, jakby patrzył przez nią - jak gdyby była niematerialna albo co najmniej półprzezroczysta. Zawiesił na niej wzrok na stanowczo zbyt długą chwilę. Mogło się zdawać, że pobladł przy tym, może nawet, że wyraźnie się zaniepokoił. Przynajmniej zanim nie wyczuł lepkości na dłoniach i nie uniósł ich wyżej, żeby to sprawdzić. Zbladł jeszcze bardziej, oczy mu się rozszerzyły, rozchylił też wargi i wtedy dostrzegł przedziurawioną torebkę, która dodatkowo spadła na jedną ze świec i zaczęła się nadtapiać. Odsunął ją gwałtownym ruchem dłoni, przerywając tym samym zewnętrzną linię kręgu.
Momentalnie z bladego zrobił się niemal jasnoczerwony. Nieczęsto przybierał dwa tak skrajne kolory w przeciągu zaledwie kilku chwil. Prawdę mówiąc, nie mógłby przywołać w myślach żadnego momentu, w którym było po nim tak wyraźnie widać narastającą wściekłość.
- Kurwa mać! - Spomiędzy jego warg wydobyło się coś w rodzaju warknięcia, choć nie krzyknął a jedynie wyraźnie wyraził swoje wkurwienie.
- Ja pierdolę, Yaxley! Do końca ci odjebało? - Nie krzyczał, nie musiał tego robić, bo słowa opuszczające jego usta same w sobie cięły jak brzytwy.
Nigdy tak do niej nie mówił. Nieważne, co by się działo, nie posuwał się do wyzywania jej od wariatek. Mieli dużo bardziej wysublimowany, szeroki zakres wzajemnie wykorzystywanych obelg i słów, którymi potrafili się nawzajem bardzo umiejętnie krzywdzić. Najwyraźniej zawsze musiał być ten pierwszy raz. Szkoda tylko, że właśnie w takim momencie. Nie tylko wtedy, kiedy prawie posunął się dalej w czymś, co od lat zaprzątało mu głowę a od miesięcy było jednym z priorytetów. Również wtedy, kiedy aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak dużym jest laikiem w tym całym temacie i że gdyby do czegoś doszło, najpewniej by nad tym nie zapanował.
A ona przerwała jego krąg. Ba! Nie tylko go przerwała a on odruchowo dokończył dzieła, żeby nie wywołać pożaru. Ona przerwała jego krąg przy pomocy torebki z jebaną krwią. Tą, która rozchlapała się wewnątrz i na nim. Miał krew na rękach, wyglądał jak ktoś, kto składał czemuś ofiarę. Nie miał zielonego pojęcia, jak to miało się odbić na jego rytuale. Szczególnie, że w pomieszczeniu przestało być zimno, ale wiatr z hukiem pozamykał wszystkie drzwi i okna. To go niepokoiło. Bardziej niż głupotą Geraldine, poczuł się poruszony tym, do czego doszło.
Kurwa, kurwa, kurwa.
Gwałtownie podniósł się z podłogi, wypuszczając zakrwawioną wstążkę z jeszcze bardziej zakrwawionej dłoni. Ignorując Yaxleyównę, pospiesznie zbliżył się do okna, kopiąc po drodze kilka ksiąg, żeby szarpnąć za klamkę. Otworzyło się. W powietrzu nie było czuć niczego dziwnego. Tylko swąd palonego plastiku i ciężki zapach kadzideł. Wszystko było w porządku. No, poza tym, że teraz już nie słyszał tego bzyczącego dźwięku w uszach. Za to jak najbardziej jakieś bezsensowne słowa kobiety skierowane w jego stronę.
Czuł się bardziej zmęczony i skołowany niż kiedykolwiek wcześniej. Oddychał ciężko i nerwowo, opierając się o biurko. Powinna stąd wyjść. W tym momencie nie był w najlepszym nastroju, żeby z nią rozmawiać. To mogło skończyć się naprawdę paskudnie a przecież wcale tego nie chciał.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#4
02.10.2024, 08:09  ✶  

Przerwała mu w czymś. Czy się tym przejmowała? Niekoniecznie. Nie to było istotne. Dalej była nakręcona tym, co znalazła. Oczywiście, że przejmowała się tylko swoimi tragediami, zbyt wiele ich było, żeby je ignorowała. Szczególnie, że postawiła granicę, a on ją przekroczył. Znowu. Nie zamierzała na to pozwalać, już nie. Nie mógł znowu wpieprzać się w jej życie ze swoimi butami, jakby na wycieraczce czekało na niego wolne miejsce. Nie, nie było pustego miejsca, nie było też zajętego, żadnego!

Zauważył ją po chwili, musiał być w jakimś transie, bo mimo tego, że weszła tutaj dosyć głośno to z początku jakby jej nie dostrzegał. Dobrze, że w końcu udało mu się zwrócić na nią swoją uwagę, bo mieli do pogadania, znaczy ona miała mu do wyrzygania dosyć sporo, po tym zamierzała się stąd ulotnić.

Uśmiechnęła się do siebie, kiedy zobaczyła, że trafiła. Krew rozbryzgnęła się po pomieszczeniu, co dodawało tej sytuacji dramatyzmu, och - kochała dramatyzm. Idealnie się to wpasowywało do tego, co sobie tu stworzył. Świece, okrąg, brakowało tylko rytualnej krwi, którą dostarczyła. Wspaniale.

Och, jasne, wiedział, gdzie uderzyć, szczególnie, że ostatnio bardzo mocno kwestionowała jasność swojego umysłu. Po tym wszystkim, co się wydarzyło w jej życiu nie była pewna, czy nie zwariowała. Nie, żeby miała uwierzyć pod tym względem akurat jemu, bo cóż, patrząc na to, co teraz robił - to on wyglądał jej na wariata.

- Być może, ale widzę, że nie tylko mi. - Kolejny uśmiech, tym razem szyderczy pojawił się na jej twarzy. Mógł próbować jej dopierdalać, ale nie był pierwszy, ostatnio zdarzało się to zbyt często, żeby przejęła się faktycznie takim przytykiem, a przynajmniej nie sprawiała wrażenia, jakby to ją w jakikolwiek sposób poruszyło.

Okna zamknęły się z hukiem, przeniosła na nie wzrok. To chyba tylko potwierdziło jej domysły, że robił tutaj coś dziwnego, przerwała mu to całkiem efektownie. Nie przejmowała się ewentualnymi konsekwencjami, wiedziała, że nie powinno się zadzierać z wyższymi siłami, ale miała to w bardzo głębokim poważaniu.

Widziała, że się wkurwił, zresztą nie pierwszy raz, nie był to powód przez który opuściłaby to pomieszczenie, nie kiedy nie zrozumiał tego, co miała mu do powiedzenia.

- Zadałam ci pytanie. - Ton jej głosu był całkiem spokojny jak na to, co działo się pod jej skórą. Była nabuzowana, gotowa do kłótni.

- Dlaczego kurwa wpierdalasz się w moje sprawy? - Powtórzyła je, gdyby nie dotarło do niego o co jej chodziło. Astaroth był tylko i wyłącznie jej problemem, wydawało jej się, że to jest jasne. Zresztą jakoś radziła sobie z nim od stycznia, nie potrzebowała wsparcia Greengrassa w tej sprawie.

Ruszyła w stronę biurka, o które się opierał. Nie powinna się do niego zbliżać, ale znowu - nie specjalnie się tym przejmowała. Ger lubiła igrać z ogniem, powinien o tym pamiętać. To nie tak, że chciała zrobić mu na złość, po prostu strasznie wkurwiła się, że znowu miał gdzieś jej zdanie. Rzuciła mu tn zwinięty liścik na biurko.

- Znajdź sobie swoich własnych kolegów, a od mojego brata się odczep. - Nie miała pojęcia po co to robił, po co się w to angażował?

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#5
02.10.2024, 09:34  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.10.2024, 09:34 przez Ambroise Greengrass.)  
Sięgnął po leżącą na biurku szmatkę, żeby wytrzeć nią sobie dłonie i złapać kilka głębokich oddechów. Musiał ją stąd wyprosić i tu posprzątać. Wątpił, że gdyby zaczął robić to drugie, Geraldine sama zdecydowałaby się wyjść. Rzucenie mu liściku na blat jasno wskazywało, że przyszła tu w celu konfrontacji i faktycznie robiła z niego czarny charakter w swoim życiu. O ironio. Sam ją zapewnił, że może.
- Co cię znów opętało? - Był zły, naprawdę bardzo, bardzo zły, ale starał się, żeby powiedzieć to jak najspokojniej i nie wywołać czegoś, czego wcale nie chciałby wywoływać.
Jakimś cudem udało im się nie namieszać zbyt mocno tym krwawym pokazem. No, jej się udało, bo Greengrass nie miał raczej żadnej kontroli nad tą nieoczekiwaną częścią wydarzeń. To go wyłącznie bardziej rozjuszało, bo był we własnym domu i powinien kontrolować otoczenie. Zwłaszcza w sytuacji, w której nie był w stanie błyskawicznie zareagować na to, co się dzieje. Najpewniej znaczyło to mniej więcej tyle, że całkiem debilnie zignorował konieczność postawienia jakichś dodatkowych zabezpieczeń. Albo chociaż zamknięcia tych cholernych drzwi na klucz. To ostatnie irytowało go chyba najbardziej, bo było podstawową rzeczą, o której powinien pomyśleć.
- Jeśli nie zauważyłaś, kiedy zadawałaś mi pytanie byłem, jakby to powiedzieć... ... ewidentnie poza zasięgiem? - Starał się panować nad tonem głosu i wszystkim, co opuszczało jego usta.
Wystarczyło, że w naprawdę idiotyczny sposób przerwała mu to, co robił. Po namyśle również to, że tak bezpardonowo weszła mu na jego teren prywatny, wparowała wprost do domu i ewidentnie nie zamierzała zbyt szybko wyjść. Tak, to też stanowiło raczej niepodważalne utrudnienie życia. Tym bardziej, że nikogo się nie spodziewał. Konfrontacja (szczególnie z nią) była ostatnią rzeczą, na którą Ambroise był przygotowany. A to nie było zwiastunem niczego dobrego.
- Ja jebię, panno Yaxley, czy wzięła droga panna pod uwagę to, że po prostu wykonuję swoją część umowy? - Spytał zjadliwie, unosząc jedną rękę, żeby przetrzeć powieki jej wierzchem i powoli się wyprostować.
Nie musiał patrzeć na Geraldine, żeby widzieć, że już wcześniej prowokacyjnie zbliżyła się w jego stronę. Aż nazbyt dobrze odczuwał jej bliską obecność. Instynktownie spiął się sztywno, ale nie zrobił kroku w bok. W tył nie miał takiej możliwości z uwagi na biurko, jednak bez tego też w żadnym razie nie miał zamiaru nawet drgnąć w nieodpowiedni sposób. Nie zamierzał dawać Geraldine do zrozumienia, że była w stanie przyprzeć go do muru. Już nie. Te czasy się skończyły. To było gdzieś za nimi.
- Sama kazałaś mi coś sobie znaleźć - przypomniał, siląc się na przesadną chłodną uprzejmość, choć było na nią raczej trochę zbyt późno.
Poza tym Ambroise doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że swoimi słowami wyłącznie dolewa oliwy do ognia. Nie miał co do tego najmniejszych złudzeń. Po prostu miał to serdecznie gdzieś. Nie zamierzał się przed nią tłumaczyć - nie miał z czego. Kiedy ona odstawiała jakieś mniej lub bardziej chore akcje, on też po prostu robił swoje. Zgodziła się na to, tak? Co z tego, że praktycznie już po tym, gdy zaczął.
Ty pałętasz się w poszukiwaniu odpowiedzi, ja dbam o to, żeby krwiożerczy, nienażarty wampir nie zaatakował cię znowu w twoim własnym domu - tak, pił do tego, co już raz się stało i o co być może nadal miał do niej wyrzuty. - Ciebie albo kogokolwiek innego, bo wzięłaś sobie na barki wszystko a nie pilnujesz niczego - o tak, wiedział, gdzie powinien wbić szpilę, żeby zabolało.
Ale to przecież ona zaczęła, prawda? Nie powinna go nachodzić, bo nie miała do tego prawa. Już nie. Mimo ich tymczasowej współpracy, te drzwi były przed nią zamknięte. Chciał tego czy nie - sama wpływała na jego decyzję. Nie chciał się do niej znowu przywiązać, toteż szanowanie swoich granic (ta, jasne - to skąd były te szpile, które sobie wbijali?) było niezbędne.
- Do kurwy nędzy, zdecyduj się wreszcie - nadal starał się ochłonąć po niezamierzonym warkocie, ale w ton jego głosu zaczął na powrót wkradać się ten sam gniew.
Już nie tylko irytacja, bowiem przy okazji uświadomił sobie coś jeszcze. Wyparowując tak na jego teren prywatny, najprywatniejszy z prywatnych nie dała mu dostatecznie dużo czasu na ogarnięcie siebie, swojego kręgu na podłodze, lecz również wszystkiego innego, co zazwyczaj sprzątał przed wizytą ewentualnych gości. Nie to, żeby przejmował się tym, co miała sobie o nim pomyśleć (ależ właśnie, że w głębi duszy się tym zaniepokoił - stąd był tylko bardziej zjadliwy i wypraszający), po prostu nie chciał, żeby ktoś obnażał tę część jego życia. Szczególnie, jeśli tym kimś miałaby być Geraldine.
- Poza tym to był mój pacjent na długo zanim my - no właśnie, zanim oni - po prostu ja pierdolę, Geraldine. Świat nie kręci się wokół ciebie. Nieważne, że tak ci się teraz wydaje, bo Thoran, ataki, rozlane szambo - jeszcze był bardziej pasywno agresywny, nie chciał angażować się w otwartą kłótnię.
Chciał, żeby po prostu wyszła. Żeby trzasnęła drzwiami tak jak kilka dni wcześniej i nie odzywała się do niego aż do kluczowego momentu starcia siłowego z istotą, na którą mieli razem polować. Jasne. Gdzieś tam to bolało. Myśl, że nie potrafią już ze sobą rozmawiać i że nie ma między nimi nic, co warto byłoby zachować. Nie było w imię starych dobrych czasów, nic z tych rzeczy. Ale o to nie walczył. Spasował, choć jej bardzo bliska obecność niczego nie ułatwiała.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#6
02.10.2024, 11:29  ✶  

Ktoś musiał pełnić tę rolę. Właściwie życie Yaxleyówny aktualnie było pełne czarnych charakterów. Miała Thorana, Ambroise'a, a nawet Astarotha. Nie, żeby jej przeszkadzało, że było iż tak wielu, przynajmniej mogła na kogoś zrzucić swoje wszystkie niepowodzenia, było to całkiem wygodne, nie musiała skupiać się na sobie, prawda?

Ty mnie opętałeś. To była jej pierwsza myśl, ale nie powiedziała jej na głos. Nie. - Nic mnie nie opętało, wpierdoliłeś się po prostu znowu tam, gdzie nie powinieneś. - Tak, to ją rozjuszyło, to był powód jej irytacji. Ciągle to robił, a obiecywał, że będzie się od niej trzymał z daleka. Nie dotrzymał słowa. Musiała więc mu wyjaśnić w cywilizowany, lub mniej cywilizowany sposób, że to było niewłaściwie.

Miała w nosie to, co robił tutaj nim się pojawiła. Nie przejmowała się tym, że mogła mu w czymś przeszkodzić, sorry, wystarczyło jej niepotrzebnie nie wkurwiać, bardzo prosta sprawa.

- Mam wrażenie, że twój mózg jest wiecznie poza jakimkolwiek zasięgiem. - Nie słuchał jej, nie docierały do niego jej słowa. Nie miała pojęcia, co wyprawiał przed chwilą, nie wiedziała, czy powinna się tym przejmować, raczej nie powinna, bo to nie był jej zasrany interes, ale kiedyś, kiedy go znała nie bawił się w ten sposób. Faktycznie sporo musiało się zmienić od kiedy przestali być dla siebie kimś.

- Nie, tego nie było w naszej umówie. - Jasno przekazała mu, że jedyne w czym może jej pomóc to próba zlikwidowania jej wyimaginowanego brata bliźniaka, tego drugiego brata nie było na liście. Nie miał się wtrącać w ich kolejny, mały problem. Radzili sobie z nim bez niego i tak miało pozostać.

Stanęła tuż przed nim, nie przeszkadzało jej to, że był tuż obok. Wiele razy to przecież robili, byli specjalistami od kłótni, szczególnie od tych paskudnych, teraz jednak mogło być jeszcze gorzej, bo nic jej nie hamowało, nie było już ich, więc nie musiała się w ogóle przejmować tym, że może uderzyć zbyt mocno. Nie musiała się przed nim kajać, już nigdy więcej. Bardzo dobrze.

- Czy naprawdę powinnam ci zrobić listę rzeczy, którymi powinieneś móc się zajmować? - Fakt, może to był jej błąd, że jasno nie określiła jego roli. Powinien się jednak domyślić, że podkurwi ją strasznie tym, że będzie zajmował się jej obowiązakami. Nie ma się co oszukiwać, karminie jej młodszego brata było jednym z nich. Trochę jakby miała się opiekować zwierzątkiem, ale to kurwa było jej zwierzątko, a nie ich wspólne.

- Nie zaatakowałby mnie. - Wydawała się być tego bardziej niż pewna.

- Przede wszystkim nie znowu, on zaatakował ciebie, a nie mnie. - Tak, wydawało jej się to być dość istotną różnicą.[/b]

- Mój brat, mój wampir, mój problem, czego nie rozumiesz? - Wspomnienie o tym, że Astaroth mógł zrobić krzywdę komuś innemu, nieco w nią uderzyło, ale robiła wszystko, aby do tego nie doszło. Kurwa, przynosiła mu jedznie, pilnowała tego, żeby nie chodził głodny. Nie potrzebowała do tego Ambroise'a.

Jasne, nie pilnowała niczego, oczywiście, świetny argument, kurwa, naprawdę nie miał pojęcia, jak aktualnie wyglądało jej życie, nie widział tego, jak wiele kosztowało ją to, aby to wszystko jakoś ułożyć, jak się starała dźwigać na swoich plecach cały ten ciężar. Kurwa, wiedziała, że czasem nie udawało jej się wszystkiego odpowiednio ogarnąć, ale naprawdę się starała. Nie musiał jej przypominać o tym, że nic jej się nie udaje, i że zaczęła tracić kontrolę nad swoim życiem.

- Ja od samego początku jestem zdecydowana. - Mimochodem zerknęła na ten krąg, który znajdował się na podłodze, coraz bardziej zastanawiało ją, co wyprawiał tutaj przed jej przyjściem, nie zamierzała o to zapytać oczywiście, bo nie sądziła, żeby chciał się z nią tym podzielić. Na pewno jednak nie zapomni o tym, co widziała i zacznie grzebać. To leżało w jej naturze, czyżby zaczął się interesować tymi plugawymi dziedzinami magii? Nie powinna tego wykluczać.

- To był mój brat od zawsze Greengrass, z tym kurwa nie wygrasz, jebie mnie to, czy byłeś jego uzdrowicelem, kurwa nie było cię, kiedy umierał na moich rękach, więc naprawdę skończ to całe pierdolenie, bo nie mogę tego słuchać. - Zacisnęła dłonie w pięści, starała się powstrzymać narastający w niej gniew, jednak coraz bardziej traciła kontrolę, to nie wróżyło niczego dobrego, ale czyż właśnie nie tego pragnęła? Chciała konfrontacji, to ją dostała.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#7
02.10.2024, 12:30  ✶  
- Mam do tego naturalny talent, jeśli tego też nie pamiętasz - rozłożył ręce, kwitując to chłodnym oceniającym uśmiechem.
Byli sobie obcy, czyż nie tak to szło? Miała prawo tego o nim nie wiedzieć, więc ją o tym uświadomił.
- Porażające. Jak ja się po tym podniosę - skwitował, posyłając jej jeden z tych cynicznych uśmieszków, bo mierzyła naprawdę nisko.
Tak. Może ich mózgi nie nadawały już na tych samych falach. Kiedyś przez chwilę łudził się, że to niemożliwe i nigdy do tego nie dojdzie, ale najwyraźniej robił właśnie to: łudził się i zaczynał odnosić wrażenie, że na tych ułudach kiedyś zbudował sobie całkiem milusie gniazdko. Z tym, że teraz wszystko poszło się jebać. Zagnieździły się w nim sroki, wydarły wszystkie patyczki, obsrały resztki tego, co miało być trwałe a potem odleciały z głośnym ptasim wrzaskiem. Widocznie tak miało być. Najwidoczniej tylko on dbał o tamte wspomnienia. Uświadamiał sobie to z każdą minutą bardziej i bardziej.
- Odnoszę wrażenie, że wszędzie, gdzie się nie ruszę będziesz mi zarzucać wpierdalanie się - musiał jej to zasugerować, bo przecież był tego niemal pewny.
Naprawdę zrobiła sobie z niego kogoś, kto nawet oddychał w niewłaściwy sposób. Mogła zawczasu go o tym uprzedzić. Byłoby znacznie prościej (nie, nie byłoby), gdyby była w stanie jasno dać mu do zrozumienia, że przez cały czas, gdy kręcił się obok zamierzała być na niego cięta i traktować go gorzej niż robala pod butem. Wcześniej miała czelność wytknąć mu, że nie miał do niej szacunku tymczasem to ewidentnie brało się od niej. Nie on nachodził ją w jej domu.
No dobrze, może trochę tak, ale pod jej nieobecność i nigdy nie wchodził do środka. Przypisał sobie pewne zadanie, bo jasno kazała mu spadać na szczaw i znaleźć sobie coś innego, kiedy zajmowała się poszukiwaniami wskazówek. A teraz była, jasna cholera, wściekła o to, że to zrobił. I to on miałby tu niby mieć nie równo pod sufitem?
- Nie przypominam sobie, żeby była jakaś umowa. Za to przypominam sobie, że to ty nie chciałaś nic jasno określać - najwidoczniej musiał jej o tym przypomnieć, bo cierpiała na chroniczne zaniki pamięci.
Najpierw wymazała jego, ich wspólną przeszłości, później nie wiadomo co - pewnie miał się tego niedługo dowiedzieć, a teraz to. Przychodziła do niego w najmniej oczekiwanym momencie i atakowała go, więc jej się odgryzał. Najwyraźniej o tym, że potrafili się kłócić akurat wybiórczo pamiętała. Tak samo jak zresztą o jego adresie, pod którym w kilka dni pojawiła się częściej niż przez ostatnie miesiące a to naprawdę nieprzyjemnie kłuło.
Ewidentnie po prostu wcześniej tego nie chciała, postawiła na nim krzyżyk po raz ostatni tamtego poranka. Wielokrotnie wcześniej rozchodzili się i schodzili, i choć wyraźnie zaznaczył wtedy, że to była jego ostateczna świadoma decyzja (tylko Ambroise wiedział, ile go to kosztowało) to może łudził się, że mimo wszystko tak łatwo go nie wykluczy. Tak, to było całkiem wstrętne myślenie, bo zrobił coś niewybaczalnego, ale nie do końca panował nad swoimi uczuciami i myślami.
- Rób co chcesz, znajdziesz coś - dobre mi, ale przecież powinienem się domyślić zakresu wyłączeń - parsknął drwiąco.
Jasne. Wiedział, że sobie na to zasłużył, bo nie był głupi. Był po prostu uparty i butny, ale nie zidiowaciały. Mógł się domyślić, że jakiekolwiek próby pomocy wykraczające poza zakres zniszczyć doppelgangera, tego skurwysyna miały zostać odebrane właśnie w taki sposób, ale wciąż to zrobił. Gdzieś tam nadal się troszczył. Nieważne, że nie miała tego nigdy docenić a nawet, że była przez to w stanie wedrzeć mu się do domu. Choć tego ostatniego się akurat nie spodziewał.
W innym wypadku zamknąłby drzwi i nałożył ostrzeżenia. Samemu lub jeszcze lepiej - korzystając z wprawnej pomocy, szczególnie że miał przecież odpowiedniego człowieka na wyciągnięcie ręki. Musiał tu posprzątać i najpewniej przygotować się na taką konieczność. Geraldine ewidentnie nie obchodziło to, co robił (powinien się cieszyć, ale ta obojętność dogłębnie piekła), ale była chyba wyjątkiem pośród osób, które mogłyby go odwiedzić.
- Wyśmienicie. Może mi ją jeszcze wepchnij w gardło - nie wątpił w to, że byłaby w stanie to zrobić - widział to po niej i to też niesamowicie go podkurwiało.
No. Poniekąd dostał to, czego chciał, nie? Kiedy rozgrywał ich ewentualnie spotkanie w swoim umyśle wyglądało to mniej więcej w ten sposób. Co prawda nie było tam doppelgangera i Ambroise mógł tak po prostu w którymś momencie wyjebać z powrotem do swojego życia, ale cóż. To i tak było na swój sposób lepsze od oficjalności i lodowatego zimna, którym on też przestawał emanować. Osiągała swoje zamiary. Wnerwiała go.
- Jasne - wyśmiał to parskając, oczywiście, bo na pewno wierzył w to, że wygłodniały krwiopijca jakkolwiek by się powstrzymywał.
Co śmieszne, kiedyś naprawdę lubił tego gnojka. Teraz uważał go za mendę. Mimo tego, Ambroise i tak próbował być pomocny. Najwidoczniej mógł to sobie wsadzić w dupę.
- Trzeba było mu dać mnie zeżreć - syknął z goryczą, bezcelowo otwierając i zamykając książkę pod ręką, byleby tylko zająć czymś swoją uwagę.
Cholera, kłócił się z nią, choć wcale nie zamierzał. W dodatku celował nisko. Bardzo nisko, ale z drugiej strony przecież tylko mówił prawdę. Skoro to był jej wampir - jej problem, ale nie Geraldine została zaatakowana to z całą swoją obojętnością (której wtedy nie było, pamiętał o tym z rozgoryczeniem) wobec Greengrassa powinna zadbać o brata. Nie atakować go szklaną butelką. Na początku poczuł się nawet trochę źle sugerując takie rzeczy, ale wtedy ona uderzyła jeszcze niżej. W coś, na co niemal się skrzywił. Trafiła. Zabolało tam, gdzie miało.
- Zaczynamy bawić się w wytykanie takich rzeczy, co, Yaxley? Zgadza się. Nie było mnie. Powinienem być, nie było mnie, ale chcesz sobie robić z tego moją kolejną winę to śmiało - wyszczerzył zęby w nieprzyjemnym grymasie nie przypominającym uśmiechu, choć kąciki jego ust uniosły się.
To było rozgoryczenie. Chciała konfrontacji? Wybornie. Miała ją mieć, bo najwyraźniej właśnie o to chodziło Geraldine. Ewidentnie nie dał jej wystarczająco dużo powodów, żeby mogła wyładowywać na nim swoje emocje. Nie to, żeby sądził, że to było ją w stanie przed czymkolwiek powstrzymać. Oj nie. Natomiast chłód najwidoczniej zbyt mocno ją konsternował, więc musiała wywołać u niego rozdrażnienie. Wyjątkowo jej się to udało. On też zaczynał tracić resztki złudnego opanowania.
- Masz coś jeszcze innego do wyrzucenia? Czemu nie walisz wszystkim od razu? Dawaj, Geraldine - spojrzał znacząco na zaciśnięte pięści kobiety, stawiając jedną nogę na kupce książek na podłodze i jeszcze bardziej się ku niej nachylając.
- Powiedz mi, jaki masz do mnie problem, wyduś to z siebie nareszcie albo po prostu przestań na mnie szczekać - przeginał, miał taką świadomość, ale może w jakiś zjebany, masochistyczny sposób chciał tego od niej.
Chciał, żeby puściły jej hamulce. Chciał się dowiedzieć wszystkiego, co leżało Geraldine na wątrobie. Żeby trzasnęła go w pierś, żeby głos jej się załamał od wściekłości, żeby pokazała mu swoją furię, żeby coś tam jeszcze było. Może po prostu chciał zobaczyć swoją Geraldine a nie tego oschłego, zimnego kogoś? Nawet, jeśli na ułamek sekundy.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#8
02.10.2024, 13:37  ✶  

Prychnęła głośno, nie podobało jej się w jaki sposób do tego podchodził. Nie interesowały jej jego talenty, naprawdę, już nie teraz, niech ktoś inny się nimi martwi. - Niestety pamiętam. - Tak, niech wie, że wolałaby tego nie pamiętać, chciała, żeby go to zabolało, wcale nie oznaczało, że tak myślała, ale teraz nie liczyło się to, co faktycznie siedziało jej w głowie, tylko to, żeby jak najmocniej w niego uderzać. Wbijała w niego te małe igiełki, które miały się robić jak najbardziej niewygodne. Może nie do końca sobie na to zasłużył, ale ona naprawdę była w strasznie chujowym nastroju, przez ostatnie trzy miesiące, to musiało znaleźć ujście. Niestety to on się jej nawinął pod rękę, to na nim zamierzała wyładować tą całą złość.

Nie znalazła się tutaj dzisiaj po to, aby mierzyć wysoko, dlatego też zupełnie nie panowała nad tym, co właściwie mówiła, po które komentarze sięgała. Była wkurwiona, a jak znajdowała się w takim stanie, to nad niczym nie panowała, dosłownie.

- Miałeś się interesować tylko i wyłącznie dopplegangerem, o nic więcej cię nie prosiłam. - Jedna sprawa, konkretna. Zresztą to nie ona go prosiła, a on prosił po pozwolenie, by mógł się w to zaangażować. To nie był jej wybór.

Nie pojawiłaby się tutaj, gdyby nie to, że sam się o to prosił. Musiała stawiać granice. Nie mogła pozwolić, aby angażował się w te wszystkie, drobne problemy, które zaczęły się nawarstwiać, nie powinien tego robić. W szczególności teraz, po wszystkim. Nie chciała, żeby się przy niej kręcił, bo bała się, że mogłaby znowu pozwolić mu się osaczyć. Bała się tego, że nie byłaby skłonna nie reagować, a zbyt wiele razy przez niego cierpiała. Próbowała zbudować wokół siebie szczelny mur, tyle, że on zawsze znajdował jakieś wejście.

- Oczywiście, znowu to moja wina. Nie spodziewałam się jednak, że zaczniesz od dupy strony, zresztą jak zawsze. - Miała ochotę zawyć, doprowadził ją tym do furii. Niepotrzebnie wtryniał się, tam gdzie go nie chciała. Jasne, zdawała sobie sprawę, że w jej sytuacji pomoc była wskazana, nie była głupia, widziała, że wzięła na siebie zbyt wiele, ale pewnych rzeczy nie powinna przekazywać innym osobom, a w szczególności nie jemu! Nosz kurwa, wysyłał Astarothowi worki krwi, jakby był jakimś dilerem. Nie zamierzała pozwolić, aby to się powtórzyło. Sama była w stanie załatwić krew, a Ambroise nie był jedynym uzdrowicielem, na którym mogła polegać. Miała Florence, której w tej chwili zdecydowanie dużo bardziej ufała.

Tak, ona postawiła na nim krzyżyk, oczywiście. To wszystko było jej winą, jak zawsze. Bardzo wyraźnie pamiętała ten gówno mówiący list, który jej zostawił i to, że nawet nie chciał jej wtedy spojrzeć w oczy. Zniknął, zadecydował za nią, nie dał jej dojść do słowa, a teraz postanowił decydować o dość ważnych dla niej rzeczach. Dobre sobie, podjął decyzję rok temu, powinien się jej trzymać, skoro już skutecznie ją od siebie odsunął. Dlaczego tym razem nie wróciła do niego, nie szukała kontaktu? Bo jeszcze nigdy nie poczuła się, aż tak zraniona. Jasne, ich odchodzenie i wracanie do siebie było dość częstym rytuałem, tyle, że nigdy jeszcze nie zostawił jej bez słowa w momencie, w którym wydawało jej się, że było wręcz idealnie. Zburzył ich bezpieczny świat, jej bezpieczne miejsce i zostawił ją samą sobie, bez żadnego wyjaśnienia, bez możliwości zareagowania. To naprawdę zabolało.

- Najwyraźniej błędnie założyłam, że jesteś się w stanie tego domyślić. - Powinna się była spodziewać, że nie będzie próżnował. Tak już miał, nie spodziewała się jednak, że w ogóle będzie chciał się paprać w jej pozostałych problemach, źle założyła - znowu.

- Jeśli tego sobie życzysz z przyjemnością to zrobię. - Tak, miała ochotę zrobić mu krzywdę, fizyczną, a to się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Najchętniej by nim wstrząsnęła, żeby cokolwiek do niego dotarło, a nie zdarzyło jej się reagować w ten sposób, przynajmniej jak dotąd, wiedziała, że to źle świadczy o tym, co się między nimi działo. Do tego dochodził kolejny problem, o którym póki co nie mówiła, a mianowicie ten związany z tym, co działo się w jego jaskini przed tym, zanim się tutaj pojawiła, wiedziała, że nie wyglądało to dobrze, nie była głupia. Nie miała jednak pojęcia, czy faktycznie bawił się tu czarną magią, czy jeszcze czymś innym.

- Trzeba było, faktycznie, może jeszcze nadarzy się okazja, żeby to zrobił. - Nigdy w życiu nie pozwoliłaby na to, żeby jej brat go skrzywdził. Sam się jednak prosił o takie groźby. Nie chciała, żeby cierpiał, ale w tej chwili tak ją irytował, że zamierzała udawać, że jego los jest jej obojętny, jakże dojrzałe zachowanie.

Nie spodziewała się, że tak łatwo przyjdzie jej wyrzygiwanie z siebie tych wszystkich słów. Sporo się tego nazbierało, nie ma co ukrywać, jednak nie taki był cel jej wizyty w tym miejscu. Nie założyła, że wróci do tego co było, że sięgnie po to, co faktycznie bolało ją podczas jego nieobecności, nie powinna tego robić, niestety już zaczęła.

- Nie pozwoliłeś mi zawalczyć, zostawiłeś mnie jak popsutą zabwkę, którą się znudziłeś, miałeś mnie w dupie, wszystko popsułeś, moje życie zaczęło mi się wymykać z rąk, wszystko przez ciebie. - Nie powinna pozwolić mu się wyprowadzić z równowagi, wiedziała o tym, jednak na to było już zbyt późno. Zbliżyła się jeszcze do niego,tak, żeby zajrzeć mu w te zielone źrenice, znajdowała się blisko, za blisko, nie powinna tego robić, ale dzięki temu mógł zobczyć iskry w jej oczach, a może nawet bardziej pioruny.

- Nie było cię przy mnie, kiedy tego najbardziej potrzebowałam, a teraz masz czelność mówić mi co mam robić, wpierdalać się w to wszystko? - Ten ostatni rok był pełen wielu małych końców świata, wszystko zaczęło się wtedy, kiedy ją opuścił, później było tylko gorzej, aż znalazła sie tu gdzie była teraz - na dnie.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#9
02.10.2024, 14:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.10.2024, 15:11 przez Ambroise Greengrass.)  
Świetnie. Zajebiście cieszył się z tego, że pamiętała chociaż tę jedną informację. To stawiało ich w znacznie jaśniejszej sytuacji. Przynajmniej na pozór, bo nie dość, że nic nie było między nimi jasne to jeszcze znajdowali się w zaciemnionym, wypełnionym kadzidłowym dymem pomieszczeniu. Czy tak wyglądał czarodziejski odpowiednik piekła na ziemi? Powoli zaczęło mu się wydawać, że nie. Tam byłoby ciut lepiej.
- To jest związane z doppelgangerem - niemalże wszedł jej w słowo.
Gdzie leżała granica między tym, co było związane z bytem a nie było? Jak miałby ją postawić i jej nie przekraczać, skoro praktycznie nie istniała a Yaxleyówna na bieżąco wymyślała sobie kolejne punkty zaczepne, byleby tylko w niego przypierdolić?
- Dupy to przecież moja specjalność - pił do rzeczy, do których nie powinien pić, ale teraz było mu wszystko jedno.
Utracili każdą dobrą iskierkę tego, co mieli. Czemu więc Ambroise nie miałby jeszcze bardziej podkreślić tej przepaści między nimi? Zresztą przecież wiedział, że ona też nie prowadziła się już jak święta. O ironio, nawet w tym byli siebie warci. Warci, nie wartościowi.
- To przed czym się jeszcze powstrzymujesz? - Spytał prowokacyjnie, posyłając jej wyzywające spojrzenie spod uniesionych brwi.
To byłoby chyba lepsze od tego wszystkiego, co mówiła. Gdyby rzuciła się na niego z rękami, czułby wyłącznie realny ból o fizycznym podłożu a nie to całe gówno, które tak bardzo wciskała Ambroise'owi w głowę. Nie potrzebował dodatkowych przypomnień o tym, za jakiego zimnego skurwysyna go miała. Praktycznie od razu podała mu je wszystkie na srebrnej tacy. Jasne, nie był jej dłużny w zaczepkach, ale wkładał w to więcej siły niż chciał pokazać.
- Zawsze mamy doppelgangera - przypomniał nie siląc się na to, by brzmieć, jakby wcale nie chciał tego powiedzieć, bo skoro faktycznie życzyła mu skończenia w gardle Astarotha to po co się tak od razu ograniczać - jej drugi, fałszywy brat był równie dobry.
- Może będziesz mieć farta i pozbędziesz się dwóch problemów na raz - tak, to było kolejne żenująco niskie posunięcie i normalnie by jej czegoś takiego nie zasugerował, ale tym razem nic nie było między nimi ani normalne, ani tym bardziej zdrowe.
Wrogość między nimi wiła się jak gniazdo węży, w które nieświadomie wpadli, ale zamiast spróbować się wspólnie wydostać, oboje zaczęli bratać się z wężami i kąsać siebie nawzajem. Ambroise nie chciał posuwać się do tak paskudnych insynuacji, nie zwykł w teatralny sposób straszyć kogokolwiek, że przy dobrych wiatrach po prostu zdechnie i stanie się faktycznym duchem a nie tylko żywym widmem na kartach tragicznej historii. Wręcz normalnie uważałby to za karygodne. Zresztą starał się przecież zrobić wszystko, co mógł, żeby nikt nie musiał dokonywać jakichkolwiek poświęceń ani ginąć dla sprawy.
Mimo to chyba chciał zobaczyć wyraz twarzy Geraldine, choć jednocześnie tam pod skórą trochę obawiał się, co u niej dostrzeże. Raz za razem udowadniał sobie to, co było z pozoru najłatwiejsze w tym wypadku: że tylko niepotrzebnie ubzdurał sobie, że ich współpraca może przebiec względnie spokojnie i mogą potem tak po prostu pozostać na dłuższą chwilę we wspólnej rzeczywistości wrócić każde do własnego życia.
Nie chciał myśleć o tym, co miało być po rozwiązaniu całej sprawy. Wolał skupić się na teraźniejszości, bo zastanawianie się nad mglistą i wątpliwą przyszłością było jak dobrowolne sączenie jadu w nowo otwarte rany. Z jednej strony kuszące na ten destrukcyjny sposób. Z drugiej niedopuszczalne, bo jak miałby z nią porozmawiać o tym wszystkim, co się stało? Skoro już nie umieli rozmawiać? Poza tym żywił przeświadczenie, że teraz było jeszcze gorzej. Nie spodobałoby się jej to, co by zobaczyła. Był bardziej popsutym człowiekiem niż wtedy, kiedy odszedł, a przecież to już wtedy było tym głównym powodem. Może dlatego oczy mu się rozszerzyły, kiedy zasugerowała coś wręcz przeciwnego. Zawsze musiała obrócić kota ogonem.
- Nie waż się - wydusił z siebie, czując falę nachodzącego gorąca. - Nawet się nie waż - mógłby jej wszystko wykrzyczeć.
Tak tym razem mógłby jej to wykrzyczeć. Nie wyartykułować, nie wywarczeć, nie podnieść głos - tym razem pozwoliłby sobie na krzyk, który wstrząsnąłby budynkiem. Przynajmniej metaforycznie, bo te ściany były znacznie stabilniejsze niż Ambroise teraz.
- Nie odpowiadam za twoje własne demony - sarknął na nią, wychylając się jeszcze bardziej do przodu aż noga zsunęła mu się z książek, na moment pozbawiając go również fizycznej stabilności. Psychicznej już dawno nie było z nimi w pomieszczeniu. Ani u niej, ani u niego.
Ambroise złapał brzeg biurka, boleśnie zaciskając na nim rękę aż do białych knykci. Pierdolił to wszystko, wściekłym ruchem kopiąc butem w książki, które rozjechały się po podłodze, niemal wjeżdżając w zapalone świece - w dalszym ciągu główne źródło światła w pomieszczeniu.
- Nie przyszłaś do mnie. Komunikacja działa w obie strony. Czy może się mylę i w świecie Yaxleyówny jest inaczej? - Jak śmiała mu wytykać takie rzeczy?
Przecież byłby przy niej! Gdyby tylko o tym wiedział, jeśli wiedziałby, że go potrzebuje - byłby przy niej, choćby nawet kosztowało go to równie dużo, co teraz. Pojawiłby się, gdyby tylko jakkolwiek dała mu znać zamiast teraz czynić mu bolesne wyrzuty, przez które czuł się jak potwór bez serca. Przychodził do rodziny, pojawiał się na wezwanie przyjaciół, nie odmawiał pomocy znajomym. Do niej też by wrócił! Zwłaszcza do niej by wrócił, nawet jeśli to miałoby potrwać wyłącznie krótką, gorzką chwilę. Pomógłby jej wbrew temu, co mu teraz insynuowała. Grała nieczysto a to on był tu czarnym charakterem?
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#10
02.10.2024, 15:16  ✶  

Z każdą minutą robiło się coraz jaśniej, pioruny, które rzucała w jego stronę mogłyby rozjaśnić to pomieszczenie, zdecydowanie.

- Gówno prawda, to jest związane z moim drugim bratem. - Nie wiedzieć czemu, gdzieś w jej podświadomości potwór jawił się jako brat numer jeden. Powinna zdecydowanie już dawno skreślić go z listy braci, to wcale nie było takie proste, bo nadal wspomnienia, które z nim miała jej nie opuszczały, mimo, że wiedziała, że nie są prawdziwe, ciągle były gdzieś w tle.

Wypuściła głośno powietrze. Brakowało w tej rozmowie tylko tego, żeby wysłuchiwała o jego dupach, no kurwa wspaniale, naprawdę, nie powinna być zazdrosna o niego w ten sposób, ale też nigdy nie potrafiła sobie wyobrazić u jego boku kogoś innego niż siebie. To ją dopiero rozjuszyło. - Cieszę się, że jesteś w formie, gratuluję, ale nie przyszłam tu po to, aby wysłuchiwać o twoich dupach. - Wysyczała jeszcze przez zęby. Zdecydowanie nie chciała kierować swoich myśli w tę stronę, za bardzo ją to irytowało. Kurwa mać, mieli być ze sobą na zawsze, a teraz znajdował sobie na jej miejsce zastępstwo. To nie tak, że ona tego nie robiła, tyle, że to przecież ona bardziej cierpiała, miała prawo szukać jakiegoś pocieszenia, czyż nie? Ona została porzucona.

- Nie chcę ci dać tej przyjemności. - Tak, to by było zbyt wiele. Zobaczyłby do jakiego stanu ją doprowadzał, nie było opcji, żeby wyskoczyła do niego z rękoma, na pewno nie teraz, mimo to mocniej zaciśnęły pięści, knykcie miała całe czerowne, od powstrzymywania buzujących w niej emocji.

- Muszę cię rozczarować doppelganger poluje na mnie, nie na ciebie. - Wolała mu o tym przypomnieć. Nie chciała, żeby angażował się w tę sprawę od samego początku, bo jej na nim zależało. Kurwa, a teraz sam sugerował, że coś może mu się tam stać. To nie było odpowiednie, mimo, że w tej pojedynczej chwili miała ochotę go ukatrupić, to wcale nie oznaczało, że chciała, żeby stało mu się coś złego. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby to się wydarzyło. Zresztą już panikowała na samą myśl, że zabiera ze sobą niewinnych ludzi, aby pomogli jej go schwytać. Wolałaby tam pójść sama, zająć się sprawą, tyle, że wiedziała, że tym razem ona może nie wystarczyć, potrzebowała pomocy. To wszystko ją okropnie wkurwiało.

Było coraz gorzej, z każdym wypowiedzianym słowem zaczynało jej to wszystko coraz mocniej ciążyć. Nie chciała rozmawiać z nim w ten sposób, w ogóle nie chciała z nim rozmawiać, od tego trzeba było zacząć. Czy musiał wpychać nos w nieswoje sprawy, nadal to on był jej czarnym charakterem, to przez niego się tutaj znalazła, to wszystko jego wina! Teraz doprowadzał ją do szału.

Nie patrzyli jak kiedyś w jedną stronę, kiedy mogliby razem podpalić świat, aktualnie spalali siebie nawzajem, a w ich przypadku było to bardzo niebezpieczne, potrafili uderzyć dokładnie tam, gdzie bolało. Znali się przecież tak długo, to nie było nic trudnego.

- Czy nie tego chciałeś? - Jej ton głosu nadal był uniesiony. Mógłby się zdecydować, raz mówił jej, żeby wyrzygała mu wszystko, co leżało jej na sercu, a teraz zabraniał jej mówić. Sam się przecież o to prosił, nie zamierzała przestać, ona jeszcze nie skończyła.

- Moje demony pojawiły się tylko i wyłącznie przez ciebie. - Tak, zdecydowanie zrobiła go swoim czarnym charakterem, tak było prościej. Oczywiście nie miał nic wspólnego z tym, że Astaroth umarł jej na rękach, że stał się wampirem, to nie była jego wina, ale teraz mogłaby oskarżyć go o każde niepowodzenie w swoim życiu.

- Spodziewałeś się, że przyjdę? Czy ktokolwiek by przyszedł po czymś takim? Po tym, jak wiele razy mnie odrzucałeś? Mogłeś mnie kurwa chociaż uprzedzić, a nie spierdolić z jeszcze ciepłego łóżka. - Och, nadal nie mogła tego przeżyć. Najbardziej bolało ją to, że nie było żadnych znaków, które sugerowałyby, że mu coś nie pasuje. Zaskoczyła ją jego decyzja, bardzo, zupełnie się tego nie spodziewała. Przeżyła to bardzo mocno, szukała winy w sobie, przede wszystkim w sobie, bo w kim innym? Ona była nieodpowiednia, najwyraźniej nie dało się z nią stworzyć niczego trwałego. Nie spodziewała się, że może ją to zaboleć, bo przecież zawsze najważniejsza była dla niej wolność, ta, jasne, wszystko zmieniło się w momencie, w którym się w nim zakochała.

- Nie mów mi, że na mnie czekałeś, to była jakaś kolejna próba? Czy co znowu? Nie chciałeś tu być na zawsze! - Powieka jej drgała, w oczach zakręciły się łzy, zrobiły się czerwone, ale jeszcze nie płakała, chociaż była tego bardzo bliska. Właściwie, to może jeszcze nie do końca przerobiła tę żałobę związaną z zakopaniem ich związku.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (7542), Ambroise Greengrass (8835)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa