• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 14 Dalej »
[05.1966] Strawberries & Cigarettes || Ambroise & Geraldine

[05.1966] Strawberries & Cigarettes || Ambroise & Geraldine
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#1
03.10.2024, 12:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.12.2024, 09:28 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic II
Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Jak na niemal środek maja było stosunkowo ciepło i słonecznie a niemal całkowity brak wiatru sprawiał, że pogoda była wręcz idealna do rozłożenia się z kocem na plaży. Tym razem faktycznie pustej i pogrążonej w ciszy. Niedużej o spadzistym zejściu bez jakichkolwiek schodków, co przysparzało równie dużo zabawy co problemów z eleganckim zejściem a tym razem byli przecież (tfu) normalnymi ludźmi bez różdżek. W oczach lokalnych ludzi: wynajmującymi jeden z małych, całkiem przeuroczych nadmorskich domków, który całkiem dogodnie miał wszystkie rzeczy jakich potrzebowali. No, prawdopodobnie dlatego, że nie był to wynajem a włamanie i zawłaszczenie, ale kto by się tym przejmował.
Mieli zniknąć w czwartek po południu, jakby ich tam nigdy nie było. Plan idealny.
- Wodzisz mnie na pokuszenie - mruknął do leżącej na brzuchu Geraldine, przesuwając palcami pod materiałem coraz bardziej uniesionej koszulki.
Wyjątkowo mugolskiej jak na jego standardy, ale tym razem było to najlepsze, co mogli zrobić. Nie byli w magicznych rejonach tylko w nadmorskim letnim kurorcie dla średniozamożnych mugoli, więc należało zachować jakieś pozory i nie wyróżniać się na tle innych ludzi. Spotkanie tu kogokolwiek było raczej średnio możliwe, bo był wtorkowy poranek na kilka tygodni przed rozpoczęciem sezonu i większość ludzi mających tu swoje letnie domki pewnie zasuwała gdzieś w biurze. Z samego rana zdążyli odwiedzić pobliski sklep i kilka innych miejsc zanim zalegli na kocu piknikowym w niedużej półokrągłej zatoczce osłoniętej od świata i nieproszonych oczu.
Opierając się na jednym łokciu, samym czubkiem palca wodził wokół zarysu kręgosłupa Geraldine, chcąc dać jej tym do zrozumienia, że być może powinni wrócić niedługo do domu, bo miał z nią coś do omówienia. Co prawda nawet nie zdążyli dobrze wyjąć wszystkich rzeczy z wiklinowego kosza, przygotować sobie z nich śniadania ani wyjąć nabytej butelki wina. Dzień był całkiem wczesny i dopiero się rozpoczynał, ale czy to miało aż takie znaczenie? Mogli tu zostawić to wszystko i wrócić za jakiś czas, może uprzednio pozwalając sobie na odrobinę magii, żeby osłonić to miejsce przed mewami.
Brzmiało dobrze, aczkolwiek chyba nie tak dobrze, żeby przekonać do tego Geraldine. Tak jak on była niezwykle uparta, kiedy coś sobie uwidziała a wypad na plażę tak wczesną porą był jej pomysłem, nie jego. Ponoć mugole mieli tu jakieś niezwykłe wodne stworzenia, o których nie wiedzieli i które mylnie określali jako morskie ryby. Ambroise był całkiem rozbawiony faktem, że nawet w takim momencie życia i rozwijającej się relacji najwidoczniej przegrywał z rybami (zdążył zapomnieć właściwe określenie; naprawdę nie był dobry z magicznych zwierząt), ale wyjątkowo jeszcze tego nie skwitował. Starał się siedzieć cicho i nie płoszyć czegoś, co mogło wyłonić się z morskiej toni w każdym momencie.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#2
03.10.2024, 13:43  ✶  

Maj był całkiem wygodnym miesiącem, jeśli chodzi o ucieczkę w takie miejsca. Nie był to czas, kiedy większość osób wybierała podobne aktywności, cóż, zazwyczaj pojawiali się tutaj kiedy słońce grzało najmocniej, aby w pełni wykorzystać to, że znajdowali się nad morzem. Nie taki był jednak cel wizyty w okolicy Ambroise'a i Geraldine. Oni chcieli się nacieszyć sobą, więc trafili idealnie, a do tego towarzyszył im całkiem malowniczy krajobraz, czy mogła chcieć czegoś więcej? Nie, to było doskonałe.

Nie kłamał jej, kiedy wspominał o tym, że zna lepsze miejsce od tej plaży, na której byli ostatnio. Faktycznie tak było. Yaxleyówna była zachwycona okolicą, o czym omieszkała wspominać co chwilę.

Zupełnie nie przeszkadzało jej to, że włamali się do czyjegoś domku, nie przejmowała się takimi szczegółami, ba uważała to wręcz za sprytny plan. Nikt ich przecież nie zauważył, nie zostawią po sobie śladu, nikogo nie krzywdzili.

- Jestem ciekawa, jak długo uda ci się opierać. - To wciąż było dla niej całkiem świeże, ale podobało jej się to, jak uczyli się siebie na nowo. Dotyk Ambroise'a był delikatny, ale przyjemny, bardzo. Powoli zapominała dlaczego wyciągneła go na tę plażę, przy nim jakoś łatwo przychodziło jej zapominanie o całym świecie. Nie, żeby to było coś złego, przecież nic nie musieli, znajdowali się daleko od czarodziejskiego świata, mogli robić to, co im się podobało. Lubiła jednak mieć jakiś cel, w tym wypadku zamierzała sprawdzić, czy w tym morzu faktycznie można było znaleźć jeżanki, aczkolwiek z każdą minutą spędzoną w towarzystwie Greengrassa coraz mniej ją to interesowało. Pieprzyć jeżanki, nimi zajmie się kiedyś indziej.

Mimo wszystko ciągle wpatrywała się w morze, była szansa, że te magiczne ryby same się jej pokażą, zdecydowanie nie zamierzała się ruszać z tego koca, zbyt przyjemnie jej się leżało.

W pewnym momencie po prostu przymknęła oczy i pozwoliła sobie odpłynąć. Fakt, może jeszcze przed chwilą wspominała swojemu chłopakowi o tym, że te jeżanki są naprawdę interesujące, jednak aktualnie zmieniła zdanie. Jego dotyk zdecydowanie wygrywał z tymi rybami. Oczywiście nie wspomniała o tym na głos, jeszcze nie, nie chciała mu dać satysfakcji, za łatwo przychodziło mu rozpraszanie jej uwagi. To bardziej on ją wiódł na pokuszenie, niż ona jego.

Czuła spokój, takiego, którego jeszcze nigdy nie doświadczyła. To było całkiem przyjemne po tych kilku miesiącach, podczas których chodziła po ścianach i nie mogła sobie poradzić z narastającymi w niej emocjach.

- Roooise, jak będziesz tak dalej robił, to będę musiała przenieść te obserwacje na inny dzień. - Och tak, chciała, żeby poczuł się współwinny temu, że nie mogła się skupić, jak niby to miała zrobić, kiedy był tak blisko niej?

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
03.10.2024, 19:11  ✶  
Uśmiechnął się pod nosem. Jasne, że była tego ciekawa.
- To zależy. Jak długo masz zamiar mnie wodzić? Do wieczora? - Spytał z uniesionym kącikiem ust, bardzo powoli muskając palcami jej ciepłą skórę.
Już trochę rozgrzaną słońcem a może tylko tak mu się wydawało. Ciepłe promienie przyjemnie otulały skórę, ale było jeszcze zbyt wcześnie, żeby mogli opalać się na piasku. Jednocześnie to była idealna pora, bo latem mogło być tu stanowczo zbyt wielu ludzi. W tym momencie widok krył w sobie tę urzekającą dzikość, szczególnie że przez poprzednie miesiące nie mogło być tu wiele osób. Roślinność wskazywała na to, że wybrali niemalże idealnie - dziewicze piaski i wysokie trawy, do tego szum morza, przyjemna bryza i wyłącznie ich wzajemne towarzystwo.
- Mam nadzieję, że nie do wieczora - zaznaczył po chwili, nie ukrywał wyraźnej nuty zaniepokojenia tą możliwością, która wydawała mu się wyjątkowo nieetyczna.
Przecież otwarcie przyznawała się do wodzenia go na pokuszenie a on nawet nie ukrywał, że to było dla niego bardziej niż kuszące i wcale nie zamierzał z tym walczyć. Nie musiała tego robić przez kolejne długie godziny. Wystarczyło, że naczekał się na nią przez długie miesiące. Teraz nie chciał już tracić czasu, którego mieli może bardzo dużo (nie aż nadto - nie sądził, by kiedykolwiek miał mieć jej nadto), ale i tak pragnął tylko błogo rozkoszować się każdą upływającą minutą.
Tak właściwie to nawet nie musieli się stąd ruszać, żeby to robił. Na zewnątrz było przyjemnie. Mieli przy sobie praktycznie wszystko, czego mogli potrzebować i własne towarzystwo. Przede wszystkim towarzystwo. Mimo to jeżanki nie były tym, co planował oglądać podczas kolejnych godzin. Mógł wylegiwać się na plaży, ale trochę inaczej to sobie wyobrażał a jak dotąd nawet nie pozwalała mu wejść do wody. Zimnej, bo zimnej, ale choć trochę ochładzającej pobudzone zmysły. Dzięki temu może trochę dłużej zostałby z nią na kocu trzymając ręce przy sobie. No, mniej więcej przy sobie.
- Możemy tu wrócić za jakiś czas - stwierdził niewzruszony tym, że próbowała wmanewrować go w poczucie winy w związku z jakimiś magicznymi rybami, które jak dotąd chyba miały ich w swoich magicznych dupach (czy ryby miały dupy?), więc nie zasługiwały na uwagę.
- Jutro, pojutrze? Za miesiąc, rok? Kupimy tu sobie mugolską, mugolską! - podkreślił znaczenie swojego poświęcenia i wkładu dla sprawy tych całych stworzeń - chatę, żeby dorwać te ryby, spędzimy pół życia na plaży a potem okaże się, że one tu nie występują, bo chodziło o inne Whitby - stwierdził, jakby naprawdę dopuszczał tę wizję, nie do końca wiedząc czy był nią rozbawiony, czy zażenowany.
Tak czy inaczej, mówił na serio - nawet z tym małym elementem, który tak znacząco podkreślił. Nie wyobrażał sobie bratania się z mugolami i życia pośród nich na dłuższą metę, ale mógłby się zgodzić na zakup czegoś niedużego przy jakiejś plaży w pewnej odległości od większych skupisk ludzkich, szczególnie tych mugolskich. Co prawda jako główne miejsce do życia widział raczej Dolinę, ewentualnie Londyn, ale dodatek w postaci sezonowego miejsca na błogie weekendy nie brzmiał źle. Mógłby to dopuścić, jeśli tak bardzo marzyła o tych swoich zwierzankach... ...jeżankach?... ...jeżykach?... ...no. Czymś, co nie było zwykłymi rybami tylko zasługiwało na specjalne traktowanie.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#4
03.10.2024, 21:18  ✶  

Yaxleyówna miała cierpliwość, mogłaby sobie odmówić przyjemności tylko po to, żeby się nad nim nieco poznęcać, ale czy faktycznie tego chciała? To chyba nie był jej plan na dzisiaj, póki co miała chęć nacieszyć się tym, że wreszcie mogli dostać to na co tyle czekali. Nie miała pojęcia, kiedy będzie w stanie w pełni się nim nasycić, póki co czuła ciągły, niezaspokojony głód. Domagała się jego bliskości.

- Może nawet do jutra... - Nie, nie było na to szans, ale ton jej głosu sugerował, że mogłaby to zrobić, niestety wiedziała, że jej ciało nie byłoby jej w stanie tego wybaczyć. Zdecydowanie domagało się bliskości.

- Kto by pomyślał, że ledwie kilka dni temu nie miałeś problemu z tym, aby trzymać ręce przy sobie. - To było całkiem zabawne. Szczególnie, że sama wiedziała, ile mogło go to kosztować, bo sama przecież przeżywała to samo. Dosłownie chodziła po ścianach na samą myśl o tym, że będzie znajdował się obok i nie będzie mogła go dotknąć.

- Wiesz, że cierpliwość to jedna z największych cnót? - Której brakowało i jej i jemu, oczywiście zdawała sobie z tego sprawę, ale nie mogła sobie odmówić chociaż drobnego prowokowania go do działania.

Jej myśli znajdowały się zdecydowanie bardzo daleko od jeżanek, próbowała się skupić na czymś innym niż na jego palcach, które wędrowały w okolicach jej kręgosłupa, ale nie potrafiła tego zrobić, mogłaby tu spędzić cały dzień nie przejmując się niczym.

- Muszę pomyśleć, czy jest coś, co mogłoby mi wynagrodzić zaprzestanie tych obserwacji. - Już ona bardzo dobrze wiedziała, co mogło jej to wynagrodzić, póki co jednak, wolała udawać, że się nad tym zastanawia. Trochę jej się podobało to, że patrzył na nią takim wygłodniałym wzrokiem.

- Chcesz kupić chatkę? - Nie spodziewała się, aż takich poważnych kroków, cóż, może to wcale nie był taki najgorszy pomysł. Mieliby swoje miejsce na ziemi, do którego mogliby uciekać, kiedy tylko najdzie ich ochota. Całkiem przyjemna myśl. W ogóle nie myślała o tym, że chodziło o to, aby być blisko jeżanek. - ale, żeby mugolską, tego się po tobie nie spodziewałam, cóż za poświęcenie Mój Drogi. - Nie ma się co oszukiwać, byli czarodziejami od pokoleń i to nie było raczej dla nich typowym posunięciem, jak widać Ambroise był w stanie się dla niej poświęcić. - nie przejęłabym się specjalnie tym, że nie ma tutaj ryb, moglibyśmy się zająć czymś innym. - Tak, zdecydowanie jeżanki zeszły teraz na drugi plan, a może nawet trzeci.

Podnosiła się w pewnej chwili do siadu, otrzepała przy tym z piasku, który znajdował się w różnych, dziwnych miejscach - plaża nie była szczególnie wygodna pod tym względem, nie mogła tak leżeć bez przerwy, chociaż było jej całkiem błogo. Wpatrywała się krótką chwilę w Ambroise'a, aż w końcu krzyknęła. - Kto ostatni w wodzie ten skrzydlata ropucha! - Nie zamierzała zwlekać. Podniosła się na nogi i zaczęła biec w stronę wody powoli zrzucając z siebie wszystkie warstwy ubrania. Wokół nie było ludzi, więc mogła sobie na to pozwolić, może w ten sposób znajdą te przeklęte jeżanki?

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#5
04.10.2024, 09:59  ✶  
Z ust Greengrassa wydobyło się kaszlnięcie. Coś pomiędzy zakrztuszeniem się śliną, wyrazem niedowierzania a śmiechem.
- Ta, jasne - skwitował nie kryjąc sarkazmu i dumnie wypinając pierś, choć jedną z jego brwi uniosła się niepoważnie. - To dlatego, że jestem dżentelmenem - no, może tak, było w tym coś więcej niż czcze słowa.
W stosunku do niej nim był. Tak właściwie to nigdy nie robił niczego bez świadomości, że było to odwzajemnione. Z tym, że w przypadku Geraldine to wszystko odbywało się znacznie inaczej. Zupełnie, zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy wystarczała mu wyłącznie niewielka sugestia w postaci zaczepnego uśmiechu albo kilku flirciarskich słówek podszytych zaproszeniem na coś więcej niż tylko drinka. Pierwszy raz w życiu kwestionował wszystko, co dostrzegał. Analizował każde niedopowiedzenie.
W ciągu tych długich tygodni a nawet wręcz miesięcy zachowywał się nietypowo jak na siebie. Zastanawiał się nad znaczeniem wszystkiego, co razem robili i tego, co kryło się pod spojrzeniami i drobnymi gestami, które w innym przypadku kilka razy wystarczyłyby mu do podjęcia kroków. Nie chciał jej stracić przez pochopność i potraktowanie tego wszystkiego, co mieli tak jak to zwykł robić w przypadku nic nie znaczących flirtów. Teraz zdawał sobie sprawę z tego, że aż do przesady. Szczególnie, że nie omieszkała mu o tym przypomnieć już któryś raz, jakby nadal ją to bawiło.
- Wspaniale, że masz mnie za cnotliwego człowieka - posłał jej krzywy uśmiech. - Trzeba to będzie naprawić - co prawda jej sugestie były godne wszelkiej pobłażliwości, jaką miał w sobie Ambroise a także wywrócenia oczami, ale humor miał nienaganny.
Naganne było wyłącznie to, co sobie wobec niego teraz całkiem świadomie powzięła. Widział to w jej uśmiechu i w błyszczących oczach. Reagowała na jego dotyk równie mocno, co on na jej. Acz była też uparta, bardzo dobrze o tym wiedział. On również potrafił taki być. Mogli pogrywać tak do wieczora, wodząc się wzajemnie za nos i wyłącznie podkręcając napięcie. Tym razem przyjemniejsze, ale w dalszym ciągu raczej im niepotrzebne. Nie teraz, może później, kiedy odzyskają trochę straconego czasu. Być może wtedy będzie w stanie ciągnąć te zagrywki, teraz był na to stanowczo zbyt nienasycony.
- Mogę ci pokazać co najmniej kilkadziesiąt takich powodów - stwierdził zawadiacko, przenosząc się z muskania jej skóry czubkiem palców do zerwania malutkiego źdźbła trawy, którym połaskotał Geraldine.
Może dzięki zmianie miała zwrócić na niego większą uwagę niż na ryby (i tak wiedział, że nie patrzyła na żadne ryby, on też ich nie szukał).
- Chcę kupić chatkę? - Odbił pytanie chcąc dać jej do zrozumienia, że ta decyzja nie należy tak do końca do niego.
Zadziwiające, ale oddawał ją w jej ręce i nie miał z tym najmniejszego problemu. Niespecjalnie przeszkadzało mu przywłaszczenie sobie cudzej nieruchomości, bo właściciele i tak zdecydowanie nie bywali w niej poza sezonem. Kiedy wybrali czyjś domek na swoje tymczasowe lokum, meble były poprzykrywane białymi kapami a na większości nie zakrytych powierzchni osiadła warstwa kurzu.
Wewnątrz pachniało ładnie, ktoś - prawdopodobnie czyjaś żona lub matka zadbała o wysprzątanie całego budynku i wypełnienie go pachnącymi bibelotami (całą masą pachnących świec, torebeczek zapachowych, potpourri, pachnących misiów-marynarzy i tak dalej; pachnąco aż do omdlenia) ale w powietrzu unosił się też zapach braku wietrzenia pomieszczeń.
To był dobry znak. Jeden z głównych, dla których Ambroise postawił właśnie na ten konkretny domek. Szczególnie, że pamiętał go ze swoich wcześniejszych eskapad w okolice Whitby w Yorkshire.
Tylko raz czy dwa widział zapalone światła, co pasowało do tego, że w szafach wisiały samotne pozostawione relikty poprzedniej dekady. Nie znał się na mugolskiej modzie. Tak właściwie to na żadnej, bo przez całe życie nosił się tak samo - klasycznie, elegancko, praktycznie ponadczasowo. Natomiast nietrudno było zauważyć, że niektóre koszule i bluzki pamiętały inne czasy. O ile w ogóle opuściły w nich wnętrze szafy, bo z części należało zerwać metkę. Poza wyjedzeniem części prowiantu to była jedyna wyraźna ingerencja w nie swój domek, ale to także dało się zniwelować przy pomocy magii.
- Im więcej razy powtorzysz mugolska tym mniejsze szanse, że ją kupimy, bo w którymś momencie dotrze do mnie jakie to poświęcenie - ostrzegł, unosząc wzrok w kierunku nieba i kręcąc głową.
Tak czy inaczej zaraz posłał pytające spojrzenie w kierunku dziewczyny. To było bardzo proste. Chciałaby mieć chatkę, mogli mieć chatkę. Nie uważał tego za nic pochopnego ani nieprzemyślanego pod kątem rozwoju tej relacji. To nie tak, że się oświadczał. Było go stać na to, żeby nabyć sezonową nieruchomość tu lub gdzieś indziej, gdzie by sobie tego życzyła. Jasne - ją też, ale chodziło o gest. Prócz tego mieliby swoje stałe miejsce z daleka od magicznego świata. Nie stronił od niego, był jego dumną częścią, nie zamieniłby tego na stałe, ale czasami? Miło byłoby mieć miejsce z dala od pompatycznych wydarzeń towarzyskich, ciekawskich oczu i pilnowania się konwenansów.
- Nie ma tutaj ryb - stwierdził niemal od razu w jednej chwili z bardziej zdecydowanym wsunięciem dłoni pod koszulkę blondynki.
Niemalże bardziej jej ją podwinął, wodząc pożądliwym spojrzeniem po jej odsłoniętej skórze i zarysie piersi, kiedy Geraldine nieoczekiwanie poderwała się z koca. Zamrugał parokrotnie zaskoczony i zmuszony z powrotem oprzeć się na obu łokciach. Słowa o skrzydlatej ropusze obiły mu się o uszy, ale ich sens dotarł do niego trochę za późno, żeby od razu zareagował. Szczególnie, że była szybka i...
...wow...
...przez chwilę odniósł wrażenie, że mógłby być ropuchą. Skrzydlatą a nawet jednorogą. Byleby tylko móc obserwować wszystkie poczynania prowadzące do fali ciepła rozlewającej się po ciele. Bycie w tyle miało swoje niewątpliwe zalety.
Z drugiej strony był skory do rywalizacji. Szczególnie, jeśli to była taka rywalizacja. Z co najmniej minutowym opóźnieniem (ale za to jak szerokim uśmiechem) wreszcie zerwał się z koca, niemal od razu zostawiając gdzieś przy nim koszulę i spodnie, co dało mu pewną przewagę, bo nie musiał tego robić w biegu. Reszta rzeczy również szybko znalazła się na piachu.
- Powodzenia w byciu skrzydlatą ropuchą! - Roześmiał się, niemalże jak dziecko pokazując Geraldine język, kiedy niemalże ją wyminął.
W ostatniej chwili podejmując impulsywną decyzję, żeby złapać kobietę w pasie i po ostatnich dwóch krokach rzucić się z nią w lodowato zimną wodę, której temperatura wywołała u niego kolejny roześmiany acz niecenzuralny okrzyk, gdy tylko wynurzył się spod fali.
- Kurwa mać!
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#6
04.10.2024, 11:59  ✶  

Przeginała, może trochę, nie, gdzie tam. Przecież się tylko z nim droczyła, nic więcej. Miała z tego przyjemność, przynajmniej drobną.

- i to jakim dżentelmenem... - Jeszcze chyba na takiego nie trafiła w swoim życiu. Nie, żeby to o niej specjalnie dobrze świadczyło, ale cóż, ona też miała w zwyczaju po prostu brać to na co miała ochotę. W tym wypadku bardzo długo się powstrzymywała, bo zaczęło jej na nim zależeć. Było zdecydowanie inaczej niż zwykle, podobało jej się to, chociaż było to dla niej coś zupełnie innego.

Nie przeszkadzało jej to, że musiała czekać to, co się zaczęło między nimi dziać, wręcz przeciwnie cierpliwość przyniosła nagrodę, i to taką jakiej się nie spodziewała, chociaż miała nadzieję, że tak się stanie. Nie była jednak pewna, bo niczego przecież nie można być pewnym.

Udało jej się stworzyć z nim pewną nić porozumienia, o którą nigdy się nie starała, nawet nie próbowała tworzyć czegoś podobnego wcześniej. Nigdy jej nie zależało, tym razem było zupełnie inaczej, naprawdę się w nim zakochała, mimo, że raczej nie wydawało jej się, że będzie możliwe, aby zainteresowała się kimś w ten sposób. Była młoda, miała prawo nie wierzyć w miłość, na szczęście dosyć szybko zweryfikowała swoje podejście.

Roześmiała się słysząc jego kolejne słowa. Faktycznie jej drobna gra zaczynała działać. Naprawdę doceniała jego cierpliwość, nie powinna dalej się z niej nabijać, nawet jeśli były to tylko zupełnie nieszkodliwe żarty i głupie docinki. Wiedziała, że wcześniej trudno im było zrobić pierwszy krok, bali się odrzucenia, co było całkiem zrozumiałe zważając na to, że łączyło ich coś więcej niż zwyczajny pociąg fizyczny. Tak, dopatrywała się w tym pewnego połączenia dusz, naprawdę czuła, że są dla siebie stworzeni. Nie było to tylko chwilową myślą, przez te kilka miesięcy kiedy się spotykali jako przyjaciele zauważyła, że bardzo lekko jej przychodzi kooegzystowanie z nim.

- Kilkadziesiąt? Teraz to ty zaczynasz mnie kusić. - Przyjemny dreszcz przeszedł jej po ciele, gdy dotknął jej skóry źdźbłem trawy, była zaintrygowana tym, co jeszcze mógłby jej pokazać i to bardzo.

- Chcesz kupić chatkę. - Powiedziała bardzo pewnym tonem. Skoro tak wyglądała sprawa, to zamierzała mu uświadomić, że dokładnie tego potrzebują. Strasznie podobała się jej perspektywa posiadania własnego miejsca z dala od świata, takiego które należałoby do ich dwójki. Jasne, mogłaby sobie kupić takich chatek na pęczki, ale nie o to chodziło. To miała być ich, wspólna chatka. To zmieniało postać rzeczy. Świadczyło o tym, że widział ją w swoim życiu w przyszłości, a to było naprawdę sporo. Wydawało jej się, że wreszcie spotkała kogoś, kogo ona sama widziała w swojej przyszłości, a co najważniejsze on również uważał, że to nie było tylko chwilowe. To musiało być coś więcej, czego jeszcze nie było jej dane zasmakować.

- Nigdy więc nie powtórzę tego słowa! - Na pewno była w stanie to zrobić, to nie powinno być trudne, chociaż czasem miewała problemy z panowaniem nad tym, co opuszczało jej usta. Zależało jej na tym, żeby faktycznie kupili ten domek. Już sobie zaczęła wizualizować wszystkie weekendy, które spędzą w tym miejscu, daleko od świata, między mugolami. Niby niewielka rzecz, a ogromnie ją cieszyła. Wszystko przez to, że o tym pomyślał, pewnie nie spodziewał się, że sprawi jej to, aż taką przyjemność, chociaż może? Wiedział, jak ją sobie owinąć wokół palca, nie wyczuwała w tym jednak żadnego podstępu, nie wydawało jej się, że mógłby być.

Cóż, Geraldine zaaprobowała ten pomysł. Nie było już odwrotu. - Będziemy mieć chatkę! - Rzuciła z nieukrywanym entuzjazmem, naprawdę cieszyła się z tej możliwości, oczy jej błyszczały, a na ustach gościł promienny uśmiech. Dawno nie czuła się tak beztrosko.

- Ryb, jakich ryb? - Spojrzała na niego, jakby w ogóle nie wiedziała, o czym mówił. Tak, ryby to była tylko wymówka, aby znaleźć się na tej plaży, nie, żeby jakiejś potrzebowała, ale zawsze lepiej to wyglądało.

Może wybrała nie do końca odpowiedni moment, bo przyjemność sprawiały jej dłonie mężczyzny wędrujące po jej ciele, ale nie mogli tak siedzieć, kiedy woda, aż prosiła się o to, aby do niej wejść. Do tego nikogo nie było w okolicy, takie okazje nie zdarzają się zbyt często.

Dlatego też właśnie poderwała się do biegu, była pewna, że ma przewagę, bo przecież zaskoczyła go tym posunięciem, jednak to całe ściąganie ubrań po drodze okazało się być dosyć dużym utrudnieniem. Omal nie zaplątała się w spodnie i nie przewróciła jak długa na piach, jakoś udało jej się uwolnić z tej części garderoby, ale wtedy zobaczyła, że Ambroise się do niej zbliża, a była już tak blisko celu! No nie.

- Szlag. - Prawie ją wyprzedził, na jej twarzy pojawił się grymas spowodowany rozczarowaniem, zdecydowanie musiała zacząć pracować nad akceptowaniem porażek. - Uważaj, bo ci odfrunę. - Oczywiście, że też pokazała mu język. Była jak wkurzony dzieciak, chociaż kiedy zmierzyła go wzrokiem w sumie stwierdziła, że może warto było przegrać dla takiego widoku. Była to jednak jedna, bardzo krótka myśl, a później... później kiedy chwycił ją w pasie było już tylko gorzej.

Woda była zimna, lodowata. Bardzo szybko do niej dotarło, że nie był to chyba najbardziej przemyślany pomysł. Wynurzyła się w końcu i złapała głęboki oddech. - Ja pierdoooole. - Odezwała się równie elokwentnie co jej towarzysz.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#7
04.10.2024, 14:03  ✶  
- Takim, który ma nadzieję, że wkrótce pozwolisz trzymać cię za rękę. Kto wie, może pocałować w policzek - odrzekł gładko, jakby nie mógł myśleć o niczym innym jak dotarciu z nią do pierwszej bazy.
Zupełnie tak, jakby poprzedniego wieczoru nie był skłonny rozpocząć wspólnego weekendu na kontuarze tuż za drzwiami, gdyby nie te paskudne figurki misiów marynarzy. Odnotował sobie, żeby je stamtąd zestawić w pierwszej chwili, gdy wrócą do domku, bo mebel sam w sobie wydawał się dość solidny i stał w naprawdę dogodnym miejscu, aby tę solidność sprawdzić tuż po kolacji na mieście.
- Niestety dopiero wieczorem i przy zgaszonym świetle - cmoknął, wzruszając ramionami.
Też umiał grać w tę grę, którą zaczęła Geraldine. Oczywiście w żadnym razie nie chciał i nawet nie było mu to na rękę, bo najchętniej zaciągnąłby ją do domu udowadniając, że nie składał jej obietnic bez pokrycia i mogli mieć dużo ciekawsze popołudnie niż były jej w stanie zaoferować morskie ryby. Nawet magiczne. Z drugiej strony nie chciał wychodzić na niewyżytego desperata, więc w efekcie nadal tu siedzieli a on ograniczał się do nie trzymania przy sobie rąk w mniejszym zakresie niż to byłoby satysfakcjonujące.
Choć może musiał oddać Yaxleyownie trochę podziwu, bo swoim uporem sprawiała, że zaczynał jej składać kolejne obietnice, roztaczając przed oczami wizję, o której nie pomyślałby jeszcze kilka miesięcy wcześniej - zanim odkrył, jak bardzo mu na niej zależy. Później wcale nie było z górki a może nawet mógłby pokusić się o stwierdzenie, że wręcz przeciwnie. Droga do tego, co teraz mieli była kręta i prowadziła niemal przez pionowe wzniesienie. Jakże śmieszno godne politowania było to, że tuż obok, niemal w zasięgu wzroku przez cały czas znajdowały się szerokie schody. Mimo to nie był do końca zły na to, ile zajęło im dojście do wniosku, że nie mogą być przyjaciółmi.
Nie miał zbyt wiele czasu, żeby o tym myśleć, ale pewnie mógłby dojść do wniosku, że odroczona nagroda za trudy była lepsza niż chwytanie wszystkiego od razu. Nie to, że chciałby to świadomie powtórzyć, ale był ugruntowany w obietnicach, które składał Geraldine. Droga przez mentalną mękę uświadomiła go, że gdyby to nie było to najpewniej odpuściłby gdzieś na samym początku. Potrafił być wierny wyobrażeniu o ich wspólnej przyszłości i odwzajemnionych uczuciach, okazał się cierpliwszy niż mógłby założyć, nie ciągnęło go do tego, żeby wrócić do starego stylu życia a jednocześnie nie wiedział, co przyniesie los i czy nie zostanie odrzucony. To otwierało oczy. Może nie był gotowy na otwarte deklaracje miłości, było na to za wcześnie, ale zamieniał je na równie wiele mówiące plany i propozycje.
- No teraz to się zastanawiam - stwierdził poważnie, walcząc z sobą, żeby brzmieć tak jak ona wcześniej - jakby nadal rozważał różne możliwości, ale walkę zdradzało delikatne drżenie warg unoszących się w uśmiechu.
Zamilkł na chwilę kontynuując gilgotanie Geraldine źdźbłem trawy, żeby wzbudzić napięcie, bo przecież ustalił sam ze sobą, że nie był desperatem. To było coś nowego, nawet jeśli w jego głowie działo się znacznie dłużej. Wymagało odrobiny leniwego oczekiwania z jej strony na to, jaka będzie jego ostateczna odpowiedź. Nawet jeśli już ją znała.
- Niech stracę - to nie była kapitulacja wbrew temu jak brzmiały jego słowa, bo co prawda włożył trochę starań w to, żeby zabrzmieć, jakby to było mu co najwyżej obojętne, ale nie było.
Gdyby chodziło o kogoś innego raczej w życiu by się na to nie zdecydował. Przez lata zarzekał się, że to nie dla niego. Gardził stałymi zobowiązaniami wobec niestałych ludzi a za takich miał większość swoich dotychczasowych romansów. Kobiety pojawiały się i znikały. Jedyną stałą w jego życiu była praca. Z rodziną wychodził dobrze raczej głównie na zdjęciu lub raczej na portrecie. To był okres, w którym niespecjalnie dogadywał się z niewiele starszą macochą, a ojciec (całkiem słusznie, gdyby być szczerym) zazwyczaj stawał po stronie żony. Młodszą siostrę Ambroise traktował jak niezrozumiale rozkapryszone dziecko, tym bardziej, że była dopiero co po Hogwarcie. Kochał ją tak jak kocha się kogoś bliskiego na odległość, jasne, ale nie byli swoimi największymi powiernikami sekretów I nie sądził, żeby to mogło ulec zmianie, bo zakładał, że jak to było u czystokrwistych - zaraz miała wylecieć z gniazda. Miał przyjaciół, ale wszyscy zaczęli żyć własnym życiem w bardziej stały, odpowiedzialny sposób.
Może i na niego była pora? Jeszcze jakiś czas temu nie był w stanie sobie wyobrazić takiej zmiany, ale teraz to zaczęło ulegać zatarciu. Dopuszczał możliwość zmiany stylu życia. Może nie całego i nie od razu, ale pomagała mu w tym świadomość, że przy niej to nie musiało być wywrócenie wszystkiego do góry nogami. Jedynie (choć z charakterem Greengrassa może aż) nauka pójścia na kompromis i komunikacji, nad którą zdecydowanie musieli popracować. Tak. W tym wypadku, patrząc na nią z uśmieszkiem błąkającym się po twarzy Ambroise mógł stwierdzić, że to było coś, co musiał zrobić. Musiał, bo chciał.
Zdawał sobie sprawę z tego, że złożenie tego typu obietnicy jest dla niego wiążące. Nie należał do tego typu ludzi, którzy rzucają słowa na wiatr. Szczególnie, że sam wyskoczył z tym pomysłem, więc wycofanie się i kombinowanie byłoby co najmniej żenujące. Poza tym pragnął ułożyć sobie wspólne życie. Może to było szybkie i niekoniecznie przewidziane. Zaskoczyło go jakiś czas temu, kiedy to sobie uświadomił, ale minęło dostatecznie dużo czasu, żeby zaczął mieć to za pewnik. Szczególnie, gdy widział, że i ona przestała grać, powoli likwidując swoje mury. Mentalnie był z nią znacznie dłużej niż teraz, kiedy zdecydowali się, że dadzą sobie szansę.
- Kupimy swoją chatkę choćby w tym tygodniu - wcześniejsze udawane niezdecydowanie gładko zamienił w szeroki uśmiech angażujący oczy. - A potem będziemy ją chrzcić... ...aż dostatecznie sprawdzimy czy nie sprzedali nam ruiny - dodał znacząco, nachylając się, żeby musnąć ustami jej kark, na moment mocniej zaciskając rękę na talii Geraldine, jakby zastanawiał się nad tym jak szybko mógł ją obrócić na plecy i kontynuować pieszczoty w trochę mniej wysublimowany sposób.
Nadal nie dowierzał w to, że to wszystko, co wydawało mu się odległością nie do przebycia w rzeczywistości okazało się czymś na wyciągnięcie ręki. Teraz także wystarczyłoby trochę się ruszyć, żeby sięgnąć dalej. Szczególnie, że widział i słyszał o swoim sukcesie w starciu z rybami. Wygrał przynajmniej 1 : 0, ale z powodzeniem mógł to jeszcze zmienić, poprawiając ten wynik tak, żeby przez cały pozostały czas do powrotu do domu ani na chwilę nie wspomniała o niczym innym. Na głębokie rozmowy i odkrywcze wyprawy mieli jeszcze bardzo dużo czasu. W tym momencie najchętniej zaciągnąłby ją do chatki, bo plaża choć ładna nie wydała mu się najlepszym miejscem na kontynuowanie negocjacji odnośnie przebiegu dnia.
Prawdopodobnie tak by się to skończyło, gdyby nie postanowiła mu odfrunąć. Niemal przegrał z nią przez swoje gapiostwo. Choć wolał wersję, że przez piersi. Tak, to zdecydowanie były cycki Geraldine, które niemalże uczyniły z niego latającą ropuchę. Zaśmiał się z wyższością, prawie podejmując decyzję, żeby dać jej przegrać z kretesem, ale tym razem był skłonny uznać remis. To samo w sobie kompletnie nie było w jego charakterze, ale cóż - czuł się wprost dziecinnie szczęśliwy, jeśli można było powiedzieć coś takiego o kimś, kto chwilę wcześniej dosłownie rozbierał ją wzrokiem, pożerając nim teraz każdy kawałek ciała.
- Genialny pomysł, Yaxley! Nie powtarzajmy go już nigdy! - Zakrzyknął do niej przez szum wody, bo wynurzyła się kawałek dalej, po czym i tak dał nura przez plecy, bo skoro już tu zamarzali to mogli przez chwilę skorzystać z przerażająco zimnej wody. Nawet go to bawiło, choć zimno ogarniało całe ciało. Po chwili było nawet przyjemnie.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#8
04.10.2024, 15:19  ✶  

- Z tym całowaniem w policzek to bym się wstrzymała, to byłaby gruba przesada. - Próbowała się nie roześmiać, ale naprawdę bardzo trudno jej było utrzymywać powagę. Nie ma się co oszukiwać, Yaxleyówna nie należała do grona specjalnie wstrzemięźliwych dziewcząt. W tym przypadku faktycznie było nieco inaczej, bo trzymali się od siebie dosyć długo, na odpowiednią odległość, ale teraz, kiedy nie musiała się przejmować tym, że mogłaby zostać odrzucona mogła nadrobić stracony czas, bardzo chciała to zrobić.

- Zero frajdy... - Odpowiedziała z rozczarowaniem w głosie. Zdecydowanie to nie było coś, czego oczekiwała, ale wiedziała, że teraz on przeszedł do ofensywy. Sama zaczęła tę grę, teraz trochę jej żałowała, z drugiej strony wiedziała, że zakończy się to w jeden sposób. Prędzej, czy później znowu go dostanie. W końcu był jej, tak samo jak ona należała do niego. Zdążyli to przecież ustalić.

Mogła więc w sumie poczekać do wieczora, na pewno by sobie jakoś poradziła z tą palącą potrzebą, która zaczęła wypełniać jej ciało. Potrafiła być cierpliwa, chociaż wiele ją to kosztowało.

Zresztą czymże był ten jeden dzień oczekiwania przy tych miesiącach, które przeżyła w niepewności. Niczym strasznym, szczególnie, że wiedziała, że nagroda ją nie ominie, była pewna, wcześniej nie miała tej pewności. Kiedy wszystko się rozjaśniło zaczęło się robić tak sielsko i rajsko, nie zakładała, że to będzie takie proste. Z dnia na dzień przeszli na zupełnie inny etap znajomości i wszystko się w nim zgadzało. Dostała dokładnie to, czego chciała. Nie spodziewała się, że będzie to możliwe. Wydawało jej się, że Ambroise może nie spojrzeć na nią tak, jak ona patrzyła na niego. Może dostawała od niego drobne znaki, które mogły sprawić, że podejrzewała, że jest to coś więcej, to wreszcie była tego pewna. Chatka nad morzem była tego idealnym dopełnieniem, bo sugerowała, że będą mieć wspólną przyszłość, a ona naprawdę tego chciała. Jeszcze niedawno na pewno nie sądziłaby, że jest gotowa na takie deklaracje, jednak wiele się zmieniło, zbliżyła się do niego, to naprawdę zmieniało wszystko, przede wszystkim całą jej wizję świata. Była skłonna do dyskusji, kompromisów, naprawdę mogła wiele w sobie zmienić, żeby to mogło zacząć działać. Ambroise strasznie namieszał jej w głowie, ale w tej chwili zupełnie jej to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, wydawało jej się, że dokładnie tego brakowało w jej życiu.

- Czy to oznacza, że powinnam podjąć jakieś próby przekupywania? - Wszystko zmieniało się bardzo szybko, na pewno udałoby się jej zrobić coś, co mogłoby go namówić do zmiany decyzji, tak, była skłonna się poświęcić dla ich wspólnego szczęścia w tym mugolskim miasteczku. Teraz to już nie zamierzała przyjąć odmowy, zdążyła sobie już zacząć wyobrażać zimowe wieczory spędzone w tym miejscu, wteyd musiało być tu naprawdę malowniczo, pewnie nie przeszkadzałby jej nawet mroźny wiatr, który potrafił spowodować, że człowiek czuł, jak marzły mu kości. Zresztą wtedy mogliby się zaszywać w tej chatce i nie wychylać nosa nawet na chwilę. To brzmiało jak spełnienie marzeń.

Obeszło się jednak bez przekupstwa. Uśmiechnęła się, kiedy dotarło do niej, że udało im się dojść do konsensusu, całkiem nie najgorzej się jej z nim negocjowało, oby tak dalej. Może faktycznie razem byli w stanie wiele zdziałać, przynajmniej tak się to zapowiadało.

Mieli szansę poznać się dosyć dobrze podczas ich przyjaźnienia się. Gerry nie obawiała się więc tego, że coś może jej w nim nie pasować. Wiedziała jaki jest. Znała jego wady i zalety, przyjęła do siebie z tym całym pakietem. Tu nie było miejsca na niekoniecznie przyjemne niespodzianki, bo przecież naprawdę dobrze go znała. Ambroise również miał szansę poznać ją. To pozwalało jej wierzyć w to, że to faktycznie może się udać. To nie był tylko chwilowy kaprys, a proces, który dział się powoli, przez miesiące. To zdecydowanie było coś wiecej niż nic nieznacząca miłostka.

- Och tak, to bardzo ważne, będziemy musieli ochrzcić każde miejsce w tej chatce, aby mieć pewność, że faktycznie to nie bubel. - Na samą myśl o tym, co będą w niej razem robić serce przyspieszało jej rytm. Ta wizja jej się podobała, nie mogła się doczekać, aż wreszcie będą mogli zabawiać się w swojej własnej chatce, to nie tak, że kupili ją tylko do takich schadzek, prawda? Gdzie tam.

Poczuła to muśnięcie na karku, wraz z ręką zaciśniętą na talii spowodował, że niemalże nie podjęłaby próby wyciągnięcia go do wody. Miała w sobie jednak jeszcze resztkę asertywności i wyrwała się z tego przyjemnego uścisku. Tak, zachowywała się trochę jak nastolatka, która pierwszy raz się zakochała, z drugiej strony, czym właściwie się od niej różniła poza wiekiem? To było jej pierwsze prawdziwe zakochanie, rządziło się swoimi własnymi prawami, które nadal próbowała zrozumieć.

Nie brakowało jej spontaniczności, nie przejmowała się szczególnie tym, co wypada. Jeśli ktoś by ich tutaj zobaczył, pływających nago w morzu nic takiego by się nie stało. Nie miała oporu przed tym, aby wskoczyć do wody. Taka już była, niczym się szczególnie nie przejmowała, a przede wszystkim opinią innych. Zresztą najważniejsze było to, że miała przy sobie swojego chłopaka, który postanowił jej w tym towarzyszyć. To było wspaniałe, zamierzała cieszyć się każdą, drobną przyjemnością, którą mogli razem przeżywać.

Pierwsze zetknięcie z wodą było nieprzyjemne, można było poczuć, że zamarza ci wszystko - nawet mózg, takie dziwne uczucie. Na szczęście mijało równie szybko, co się pojawiało. Po krótkiej chwili bowiem już ta zimna woda przestawała przeszkadzać, Yaxleyówna oswajała się z jej temperaturą, nie czuła, żeby było aż tak źle, a na pewno nie tak źle jak myślała na samym początku.

- Nigdy nie mówiłam, że mam tylko świetne pomysły. - Ona czasem również się myliła, chociaż ten na pewno nie należał do najgorszych, zdecydowanie robiła w swoim życiu głupsze rzeczy. Jako, że już wleźli do tej wody, postanowiła położyć się na plecach i dać wodzie się na niej unosić. Wpatrywała się w niebo, które wyglądało całkiem malowniczo, kilka obłoków, słońce i jego promienie, które muskały jej skóre. Szkoda tylko, że fale co chwile powodowały, że woda wpadała jej do ust.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#9
04.10.2024, 17:48  ✶  
Nie potrzebował wiele czasu na to, żeby zareagować na słowa Geraldine, uderzając ręką o swoje czoło i krzywiąc usta.
- Ach. Gapa ze mnie. Zapomniałem, że to podlega pod konieczność spytania ojca o zgodę - jeszcze bardziej znacząco skrzywił się na swoje własne zaniedbanie i odchrzaknął, prostując plecy.
- Szanowny panie Yaxley. Pragnę poinformować, że pańska córka tak bardzo spodobała mi się nago, że postanowiłem ją uwieść i mieć w planach wielokrotne obracanie jej w bliższej i dalszej przyszłości. Czy mogę jednak wpierw uzyskać zgodę na to, aby całować ją w policzek? Kajam się, że już trzymałem ją za rękę bez pańskiej zgody. Proszę o wybaczenie i rozpatrzenie mej prośby w trybie natychmiastowym, ponieważ chciałbym zdążyć wrócić do naszego gniazdka przed najbliższym dyżurem i jeszcze trochę poobracać tę damę - kącik ust w dalszym ciągu trochę mu drgał, kiedy skłonił się w kierunku niewidzialnej czwartej osoby, dodając równie uprzejmym tonem. - Pani Yaxley, przepiękne rogi. Pasują do pani nieskazitelnie czerwonej karnacji.
Tak. To miało wypaść wyjątkowo dobrze. Pełna kultura, szczerość i odpowiedzialność należały do najważniejszych cnót w ich kręgach. Nie łudził się, że po czymś takim wyszedłby stamtąd żywy. Najpewniej miałby wypadek na polowaniu na buchorożca, na które dobrowolnie udałby się z Gerardem. Jeszcze pewniejsze było, że ojciec Geraldine tego dnia miałby równie złego cela co jego córka przed paroma miesiącami. Ot. Nieszczęśliwe zrządzenie losu.
- Nie ma co. Teściowie będą zachwyceni - skwitował usiłując zachować pełną powagę, choć w tym wypadku trochę bawiły go te konwenanse.
Nie łudził się również, że ominie go konieczność złożenia faktycznej wizyty u Yaxleyów w domu. Tym razem nie w roli uzdrowiciela a znacznie bardziej podchwytliwej, bo kawalera bądź co bądź starającego się o względy ich córki, nawet jeśli oboje dobrze wiedzieli jak to wygląda pomiędzy nimi i że o trzymaniu rąk przy sobie, odprowadzaniu przed północą i całej reszcie raczej nie było mowy. Mimo to był świadomy surowej oceny, jakiej miał podlegać. Całe szczęście zdążył się już dać poznać jako profesjonalista i ze wszech miar kulturalny człowiek, więc nie sądził, aby był odebrany jako najgorsza możliwa partia. Wręcz przeciwnie. Dodatkowo bawiło go stwierdzenie, że prawdopodobnie miał być tu tym bardziej odpowiedzialnym człowiekiem mającym szansę ustatkiwać Yaxleyównę. Zamierzał stworzyć wszelkie pozory, żeby tak było.
- Jedno przekupstwo wystarczy. Jestem prostym człowiekiem - jasne, ustalili, że wcale nie był - dokładnie tak jak ona, stąd wynikły ich pierwsze tarcia i dlatego ostatecznie uznał, że była jego drugą połówką.
Nikt go jeszcze tak nie drażnił ani nie potrafił go doprowadzić do białej gorączki w zaledwie kilku słowach, gdy jeszcze miał ją za swoją drogą przyjaciółkę. To zapewne nie miało ulec zmianom, ale jednocześnie przecież była także jedyną osobą, przy której czuł się całkowicie naturalnie, jakby nie potrzebował nic udawać. Po wielomiesięcznych podchodach zaczął zrzucać z siebie konieczność pilnowania się przed każdym gestem bądź słowem. To znacznie ułatwiało sprawę.
- Parokrotnie. Po kilku dniach będziemy mieć naprawdę porządne meble z drewna. Gwarantuję ci to - zapewnił ochoczo pozwalając, żeby pomiędzy głoski wkradły się drobne nuty rozbawienia.
Musiał powstrzymać się, żeby nie brzmieć cały czas tak jak się czuł, a czuł się dobrze. Znacznie lepiej z każdą upływającą minutą, lżej na sercu i na duszy, bo mieli za sobą chyba najtrudniejszy okres. Przynajmniej jak do tej pory, bo to wszystko było dla niego całkowicie nowe i nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad tym jak będą przebiegać te dalsze etapy od pierwszego zbliżenia do wspólnej przyszłości. Zazwyczaj kończyło się to znacznie szybciej i naturalnie znaczyło mniej. Teraz było inaczej, ale ta nowość zachęcała do sprawdzania. Była jak piaszczysta ścieżka między morskimi trawami falującymi na przyjemnym ciepłym wietrzyku a nie jak grząskie bagno, którego mógłby się obawiać. Chciał nią podążać, nawet jeśli miał świadomość, że czasem mogło mu się wsypać trochę piasku do butów albo jakaś mewa mogła spróbować spłoszyć go, żeby zawrócił z tej drogi. Dopóki miał pewność, że Geraldine chce z nim podążać w tym samym kierunku dopóty czuł się skory do przeżywania tej wyprawy.
A także do składania obietnic, które naturalnie mu przychodziło. Nie musiał myśleć o tym, co powiedzieć. Skoro zamierzali częściej ze sobą przebywać to nie chciał jej dłużej zapraszać do ciasnego mieszkanka na Pokątnej ani przez cały czas przesiadywać u niej, jakby obawiał się ją zaprosić do domu. Oczywiście z jego strony też miał nadejść moment zabrania ukochanej do Doliny Godryka i przedstawienia jej rodzinie a następnie również pokazania się w towarzystwie jako zajęty człowiek. Już nie jako wolna partia, której można było usiłować wciskać osoby towarzyszące i członkinie rodu. Jako świadomie zajęty człowiek mający daleko gdzieś wywołanie plotek o tym, w jaki sposób się ze sobą dobrali. Mimo to chciał mieć jakieś miejsce tylko dla nich dwojga. Nie takie należące do jednej albo drugiej strony tylko wspólne. Rozpoczęcie od chatki na uboczu brzmiało dobrze.
- Cieszę się, że mamy zgodność - tym razem porzucił resztki powagi, brzmiąc po prostu tak jak powinien - na szczęśliwego.
Dawno nie patrzył w przyszłość z takim optymizmem. Był przekonany, że znajdował się we właściwym miejscu w życiu z prawdopodobnie najwłaściwszą osobą, jaką poznał. To jasne, że czasami miał ochotę tłuc głową o ścianę albo zgrzytać zębami, szczególnie kiedy jeszcze nie wyjaśnili sobie nurtujących kwestii, które powstrzymywały ich przed ruszeniem dalej i niepotrzebnie wciskały ich w ramy wymuszonej, na nic nikomu niepotrzebnej przyjaźni. Skoro mieli to za sobą to mogło być łatwiej. Nie pogryzli się ani nie rozeszli, kiedy były między nimi rażące (tak, po czasie naprawdę rażące, gdy o tym myślał) niedomówienia i podteksty. Znała jego charakter praktycznie od każdej strony. W tym również tej, która w głupi sposób próbowała posłać ją w trzy diabły. Poza tym nic tak nie łączy ludzi jak wspólne morderstwo, prawda? No. To akurat go nie bawiło, ale faktycznie - znali swoje sekrety, brzydkie i ładne strony. Chciał z nią być. Nie sądził, żeby to mogło ulec zmianie.
- Przed obiadem kupimy gazetę. Tak to się chyba robi - nie miał pewności popartej doświadczeniem, ale wydawało mu się to logiczne, że również w mugolskich gazetach zamieszczano ogłoszenia o sprzedaży.
Skoro już się zdecydowali to mogli zacząć rozważać to czy faktycznie chcą się sezonowo osiedlić w tej okolicy czy w innej. W banku u Gringotta można było dokonać zamiany magicznej waluty na mugolską i to niemal od ręki, bo zaraz zaczynało się lato i czarodzieje mugolskiego pochodzenia dokonywali wymian w tę i w drugą stronę. Ambroise sądził, że to kwestia kilku dni zanim będą mogli chrzcić swój nowy... ...pierwszy?... ...dom. To nawet nie brzmiało tak nietypowo jak mógłby się spodziewać, choć jeszcze chwilę temu zarzekał się, że nie da sobie wciskać żadnych niepotrzebnych przedmiotów do mieszkania na Pokątnej. Teraz z powodzeniem mógłby dać jej swoją sakiewkę (nie to, żeby nie miała swojej - tu chodziło o gest) i wyciągnięte ręce do noszenia toreb z poduszkami i innymi takimi przydasiami do ocieplenia pomieszczeń, które zamierzali nabyć. No, może tylko misie marynarze nie wchodziły w grę i nie podlegały dyskusji.
Wszystko inne było dla niego negocjowalne. Nawet to czy mieli faktycznie szukać czegoś nad samym morzem lub oceanem, czy też na wrzosowiskach przy klifach albo bliżej jakiegoś zagajnika. To nie robiło różnicy. Szczególnie, kiedy Ambroise odnotował (trochę zbyt późno) w głowie, że morze przez większość roku bywało całkiem niemorskie a przynajmniej nie w tym pocztówkowym sensie - piękne, ale naprawdę, naprawdę zimne.
- Mój błąd - odpowiedział, zagryzając zęby, żeby nie dać po sobie poznać, że mu zimno. - Nie miałem jeszcze okazji weryfikować tego czy słusznie idealizuję moją kobietę i jej przekonania. Poprawię się w przyszłości - posłał Geraldine nienaganny uśmiech, znów cały się zanurzając, żeby nie zdołała sięgnąć go ręką.
Całkiem miło się pływało. Jeszcze milej było wynurzyć się na widok, który go zastał. Najmilej podpłynąć do niej od dołu i klepnąć ją w pośladek. To musiały być ryby, bo on wynurzył się pół metra dalej, patrząc na nią całkiem niewinnie.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#10
04.10.2024, 21:36  ✶  

Oczyma wyobraźni widziała właśnie swoich rodziców, którzy byli tutaj z nimi. Nie mogła powstrzymać śmiechu. Oj tak, tatuś na pewno byłby z niej dumny, gdyby coś takiego doszło do jego uszu. Każdy rodzic chciałby usłyszeć podobne słowa na temat tego w jaki sposób prowadza się jego dziecko. Taaaak. Nie, żeby Gerard jakoś specjalnie interesował się tym, co robi w wolnym czasie, jednak Jen cóż na pewno powiedziałaby co sądzi na ten temat. W jej rodzinie to matka była tą którą trudniej było urobić. Z drugiej strony oni znali Ambroise'a, bywał u nich w domu, od kilku lat był ich prywatnym uzdrowicielem. To nie był ktoś zupełnie obcy, wydawało jej się więc, że całkiem łatwo będzie mu się odnaleźć w ich rodzinnym domu. Może ta relacja miała się zmienić, to na pewno, jednak nie sądziła, aby jej rodzice mogli mieć z tym jakiś problem. Przy niej Ambroise wydawał się być naprawdę dobrą partią, zdecydowanie. Bardziej obawiała się tego, co będą o niej szeptać, kiedy pojawi się u jego boku. Yaxleyowie przecież zawsze byli uznawani za nieco szalonych, zresztą nie ma się co dziwić, byli łowcami potworów, bardzo narwanymi, zawsze w głos mówili co myślą o wszystkich możliwych tematach, mogła zostać uznana za nieodpowiednią partię mimo tego, że matka dbała o to, aby nie odstawała wychowaniem od innych czystokrwistych panien. Trochę ją to zmartwiło, jej myśli zaczęły zmierzać w nieodpowiednim kierunku, nie był to przecież problem na tę chwilę, ale miała tendencje do szukania kłopotów tam gdzie ich nie było. Może zupełnie niepotrzebnie, w końcu każda rodzina miała coś za uszami, nawet wśród tych czystokrwistych.

- Mama na pewno byłaby zachwycona tym, jaki uroczy jesteś. - Dodała jeszcze z uśmiechem, starała się nie myśleć o tych wszystkich głupotach, które przez chwilę przyćmiły jej umysł.

Gerard pewnie nie pokusiłby się nawet o udawanie, że to był wypadek. Zabiłby go bez mrugnięcia okiem, albo zaprosił na bimber, jedno z dwóch, w sumie nie była pewna, które byłoby pierwszą opcją. Wolała tego nie sprawdzać. Wiedziała, że to tylko hipotetyczne domysły, ale swoją drogą były całkiem zabawne.

- Pff, to będzie proste, znają cię. - No, może nie jakoś bardzo mocno, wszak ich relacja była raczej typowo biznesowa, jednak wiedziała, że jej rodzice szanują profesjonalizm i kompetencje Greengrassa, na pewno będą nim zachwyceni. Nie sądziła też, żeby wpieprzali się w ich życie z butami, na pewno będą szczęśliwi, że pozbyli się swojego największego problemu... czyli ukochanej i jedynej córeczki.

- Cóż, nie liczy się ilość, a jakość, podobno. - Tak, na pewno znajdzie odpowiedni pomysł, aby go przekupić. W głowie zaczynała układać sobie całą listę rzeczy, dzięki której mogłaby go sobie urobić, było ich zdecydowanie zbyt wiele. Właściwie to będzie mogła je pewnie wykorzystać na dalszych etapach rozwoju ich relacji, bo wierzyła, że był to dopiero początek, być może bardzo zagmatwany, ale otworzył furtkę do przyszłości, którą mieli razem spędzić. Tak, wierzyła, że wiele jeszcze przed nimi. Wiedziała, że może być różnie, jednak nastawiała się na to, że skoro już w to weszli, to będzie przede wszystkim przepięknie. Oczywiście nie mogła im ciągle towarzyszyć taka sielanka jak teraz, dochodziło między nimi do tarć mniejszych lub większych, ale to było chyba normalne, szczególnie w przypadku takich silnych charakterów, jakie mieli. Przede wszystkim gwarantowało to, że nie będą się nudzić, tego była pewna, co jak co, ale nie zniosłaby nudy i przewidywalności. To nie było w jej stylu. Ambroise już teraz wykazywał się kreatywnością, co naprawdę wróżyło całkiem niezłą przyszłość.

- Cóż, odpowiednie meble to podstawa. - Rozbawiła ją myśl o tym, że mogliby wszystko zniszczyć, aczkolwiek to wcale nie było takie trudne, wiadomo, jak miały się rzeczy w takich domkach, w których ludzie pojawiali się raz na kilka miesięcy. To nie były najlepsze jakościowo meble, zresztą podejrzewała, że z ich temperamentami mało które mogłyby sobie poradzić, faktycznie będą musieli sprawdzić, czy poradzą sobie z takimi trudnymi użytkownikami.

W przypadku Yaxleyówny nigdy nic się tak naprawdę nie zaczynało. Nie dopuszczała do siebie nikogo na tyle blisko, aby rozmawiać z nim o jakiejkolwiek przyszłości, to nie było w jej stylu. Strasznym przeskokiem więc dla niej było aktualne planowanie zakupu chatki nad morzem, tyle, że w ogóle nie wydawało się to dla niej być nienaturalne. Czuła, że Ambroise był jedynym facetem, któremu mogła pozwolić na takie posunięcie, z którym chciała to zrobić. Nie zamierzała się nad tym zastanawiać, wiedziała co to oznacza, wpadła i zakochała się po uszy, przynajmniej na to jej to wyglądało. Nie znała podobnych uczuć, więc mogła tylko strzelać, że to musi być to.

- Całkiem łatwo nam to idzie. - Niby nie powinna chwalić dnia przed zachodem słońca, ale faktycznie nie mieli problemu z tym, aby ustalić jakieś wspólne cele. Póki co naprawdę szło im całkiem nieźle, podejrzewała, że czasem może się to trochę skomplikować, ale dobrze było wiedzieć, że są w stanie patrzeć w jedną stronę i widzieć to samo. To było całkiem budujące i zwiastowało nawet udaną przyszłość.

- Możemy też podrzucić propozycję nie do odrzucenia właścicielom naszego domku. - Jasne, może i nie wiedzieli, że mają gości, ale mało kto byłby w stanie odmówić sprzedaży podobnej chaty, gdyby kwota była naprawdę odpowiednia. Szczególnie, że to miejsce nie wyróżniało się jakoś specjalnie, jeden z wielu podobnych do siebie domków.

Nie ustalili jeszcze, czy właściwie chcą kupić domek w tej okolicy, ale to wydawało jej się być całkiem trafione. Mogłoby się im kojarzyć z ich pierwszymi, wspólnymi, krótkimi wakacjami. Wbrew pozorom Geraldine była całkiem sentymentalna, przywiązywała wagę do takich rzeczy.

- Teraz będziesz mieć całkiem dużo takich okazji. - Ależ oczywiście, zamierzała go osaczyć jeszcze bardziej swoją obecnością, w sumie to teraz nie miał już wyboru, został skazany na permanentne towarzystwo panny Yaxley, czy mu się to podobało, czy nie. Zakładała jednak, że raczej tak, a przynajmniej wszystko co mówił i robił o tym świadczyło. Nie bała się już zupełnie odrzucenia, czuła, że ono nie nadejdzie. Może to były dosyć śmiałe założenia, ale miała wrażenie, że miały one sens.

Zniknął jej gdzieś pod wodą, nim zdążyła odpowiednio zareagować. Cóż, nie spodziewała się zupełnie, że zatakuje ją spod wody, to musiał być on, przecież nie było tu żadnych jeżanek! Pisnęła oburzona (wcale nie była oburzona), ale nie dostrzegła go obok siebie, wynurzył się nieco dalej. Nie zamierzała jednak zwlekać z odwetem, rzuciła się przed siebie, żeby spróbować go wepchnąć pod wodę, zasłużył na to, ależ tak.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (7855), Ambroise Greengrass (10126)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa