Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
Jak na niemal środek maja było stosunkowo ciepło i słonecznie a niemal całkowity brak wiatru sprawiał, że pogoda była wręcz idealna do rozłożenia się z kocem na plaży. Tym razem faktycznie pustej i pogrążonej w ciszy. Niedużej o spadzistym zejściu bez jakichkolwiek schodków, co przysparzało równie dużo zabawy co problemów z eleganckim zejściem a tym razem byli przecież (tfu) normalnymi ludźmi bez różdżek. W oczach lokalnych ludzi: wynajmującymi jeden z małych, całkiem przeuroczych nadmorskich domków, który całkiem dogodnie miał wszystkie rzeczy jakich potrzebowali. No, prawdopodobnie dlatego, że nie był to wynajem a włamanie i zawłaszczenie, ale kto by się tym przejmował.
Mieli zniknąć w czwartek po południu, jakby ich tam nigdy nie było. Plan idealny.
- Wodzisz mnie na pokuszenie - mruknął do leżącej na brzuchu Geraldine, przesuwając palcami pod materiałem coraz bardziej uniesionej koszulki.
Wyjątkowo mugolskiej jak na jego standardy, ale tym razem było to najlepsze, co mogli zrobić. Nie byli w magicznych rejonach tylko w nadmorskim letnim kurorcie dla średniozamożnych mugoli, więc należało zachować jakieś pozory i nie wyróżniać się na tle innych ludzi. Spotkanie tu kogokolwiek było raczej średnio możliwe, bo był wtorkowy poranek na kilka tygodni przed rozpoczęciem sezonu i większość ludzi mających tu swoje letnie domki pewnie zasuwała gdzieś w biurze. Z samego rana zdążyli odwiedzić pobliski sklep i kilka innych miejsc zanim zalegli na kocu piknikowym w niedużej półokrągłej zatoczce osłoniętej od świata i nieproszonych oczu.
Opierając się na jednym łokciu, samym czubkiem palca wodził wokół zarysu kręgosłupa Geraldine, chcąc dać jej tym do zrozumienia, że być może powinni wrócić niedługo do domu, bo miał z nią coś do omówienia. Co prawda nawet nie zdążyli dobrze wyjąć wszystkich rzeczy z wiklinowego kosza, przygotować sobie z nich śniadania ani wyjąć nabytej butelki wina. Dzień był całkiem wczesny i dopiero się rozpoczynał, ale czy to miało aż takie znaczenie? Mogli tu zostawić to wszystko i wrócić za jakiś czas, może uprzednio pozwalając sobie na odrobinę magii, żeby osłonić to miejsce przed mewami.
Brzmiało dobrze, aczkolwiek chyba nie tak dobrze, żeby przekonać do tego Geraldine. Tak jak on była niezwykle uparta, kiedy coś sobie uwidziała a wypad na plażę tak wczesną porą był jej pomysłem, nie jego. Ponoć mugole mieli tu jakieś niezwykłe wodne stworzenia, o których nie wiedzieli i które mylnie określali jako morskie ryby. Ambroise był całkiem rozbawiony faktem, że nawet w takim momencie życia i rozwijającej się relacji najwidoczniej przegrywał z rybami (zdążył zapomnieć właściwe określenie; naprawdę nie był dobry z magicznych zwierząt), ale wyjątkowo jeszcze tego nie skwitował. Starał się siedzieć cicho i nie płoszyć czegoś, co mogło wyłonić się z morskiej toni w każdym momencie.