• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
lato 1972 // śmierć w fikcyjnych opowieściach - tego się nie robi kotu III

lato 1972 // śmierć w fikcyjnych opowieściach - tego się nie robi kotu III
Czarodziejska legenda
Wilderness is not a luxury but a necessity of the human spirit.
Czarodzieje dążą do zatarcia granicy pomiędzy jaźnią i resztą natury, wchodząc tym samym na wyższe poziomy świadomości. Część z nich korzysta do tego z grzybów, a część przeżywa głębokie poczucie spokoju i połączenia podczas religijnych obrzędów i rytuałów. Ostatecznie jednak ciężko opisać najgłębsze wewnętrzne doświadczenia i uznaje się, że każdy z czarodziejów odczuwa je na swój sposób. Zjawisko to nazywane jest eutierrią.

Eutierria
#1
17.10.2024, 07:08  ✶  
Na tropie zaginionych kotków!

Straż Sąsiedzka w Dolinie Godryka postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Co prawda zaginione koty nie są czymś, co zagraża życiu ludzkiemu, lecz przecież wiele osób traktuje te zwierzęta jak swoją własną rodzinę. Rozpacz ludzi, którym zaginęły koty, jest realna - oni cierpią. Istnieje szansa, że koty wpadły w pułapkę lub weszły gdzieś, skąd nie mogą wyjść: właśnie dlatego potrzebni jesteście wy! Bohaterowie z Doliny Godryka, którzy pomogą w poszukiwaniach. Wasza przygoda rozpoczyna się w momencie opuszczenia domu jednego z właścicieli kotów, w którym dostaliście informacje na temat zaginionego pupila - możecie zainspirować się Słupami Ogłoszeniowymi lub wykreować własną historię. Ale czy jest to kot, którego uda wam się odnaleźć?

Sesja jest pozbawiona ryzyka i urocza, chociaż zawiera element niespodzianki - być może będziecie musieli poprosić kogoś o pomoc. Zapraszam do niej każdego, kto chciałby wziąć udział, ale niekoniecznie chce pisać cokolwiek w konwencji horroru.

zadanie od mistrza gry
Idziecie szukać kotka! Rozegrajcie minimum dwie tury szukania zwierzęcia, a potem niech pierwsza osoba w kolejce rzuci kością !Kot3. Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.


there is mystery unfolding
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#2
03.01.2025, 22:02  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.01.2025, 20:30 przez Nora Figg.)  
24.08.1972

Temat zaginionych kotów był bardzo palący, szczególnie dla Figgów, którzy może nie mieszkali w Dolinie, ale byli z kotami mocno związani, zresztą mieszkało tu wielu ich znajomych, w tym babcia Norki, czy Ambroise. Jako, że dziewczyna bywała tutaj dosyć często postanowiła się zaangażować w sprawy związane ze znikającymi kotami. Przeprowadziła już jedną interwencję zakończoną sukcesem wraz z bratem i jego znajomą, więc liczyła na to, że ponownie uda jej się odnaleźć zaginione koty.

Postanowiła zaangażować w sprawę swojego przyjaciela, może nie była fanatykiem kotów tak bardzo jak ona, jednak wiedziała, że zawsze może na niego liczyć, udało jej się ostatnio po wielu latach wepchnąć mu nawet jednego z ich azylowych kotów, co sugerowało, że mógłby się przejąć losem zaginionych zwierząt, może nie tak bardzo jak ona, ale to niewiele zmieniało, ważne, że miała wsparcie. Sama bowiem miała dosyć mocno ograniczone możliwości.

Ubrana standardowo dla siebie, w krótką sukienkę w kolorze fuksji, która niemalże odsłaniała jej tyłek i w te szpile, w których mało kto potrafił się poruszać opuszczała wraz z Ambroisem jeden z domów, na którym dostrzegli informację o zaginionym kocie. Właścicielka zwierzaka nie powiedziała im zbyt wiele, cóż sporo kotów ostatnio zaginęło i praktycznie nikt nie wiedział, co się z nimi stało. Taki już mieli aktualnie klimat w tej nieszczęsnej Dolinie.

- Tak właściwie nawet nie wiem, gdzie powinnismy zacząć szukać tego Karmelka. - Starownika, pani Swan nie udzieliła im niemalże żadnych wskazówek. - Martwi mnie to, że ich tak wiele znika, wiesz Ambroise, najpierw koty, a co będzie później, ludzie? - Wolała nawet nie myśleć o tym, jaką poczułaby pustkę gdyby jej Lady nagle postanowiła ją opuścić, tyle właśnie, nie wiadomo, czy te koty robiły to same z siebie, czy ktoś im w tym pomagał. Dolina nie była ostatnio bezpiecznym miejscem, ale widma, o których było głośno, przez które był zakaz wchodzenia do Kniei chyba żywiły się ludźmi?

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
06.01.2025, 04:54  ✶  
To był całkiem ładny dzień w Dolinie Godryka. W powietrzu unosił się zapach świeżo skoszonej trawy a promienie słońca przebijały się przez liście drzew, tworząc migoczące plamy światła na bruku. To był z pozoru idealny moment na spacer, bo jesień jeszcze nie zdążyła nadejść. Wciąż było ciepło, ale już nie gorąco.
A jednak w powietrzu dało się wyczuć pewien rodzaj chłodu, który nie płynął od strony nieba czy nie pochodził z wiatru. Nie był wywołany niczym naturalnym. Żadną siłą, która powinna tu być. Chodziło o coś rodem nie z tego świata, o coś, co zaczęło się panoszyć w Kniei a teraz chyba coraz bardziej wyciągało łapska ku Dolinie.
Mimo to nie podejrzewał, aby te dwie sprawy mogły być ze sobą powiązane. Raczej wydawało mu się to mało prawdopodobne, gdy pierwszy raz usłyszał o zaginięciu jakiegoś mruczka, chyba nawet średnio zwracając na to uwagę. Miał inne problemy niż cudze zwierzęta, nie uważał się też za aspirującego członka straży sąsiedzkiej.
Ba! Gdyby nie prośba ze strony Nory, Greengrass pewnie sam z siebie nie pojawiłby się u starszej pani, z której domu właśnie wyszli, ciężsi o pakiet informacji i wciśnięte im ciastka. Bardzo mgliście znał tę kobietę, nie powiedziała im też nic szczególnego o domniemanym zaginięciu pupila, a jednak skoro Figgównie tak bardzo na tym zależało, mieli faktycznie wyruszyć na dalsze poszukiwania.
Zawsze wydawało mu się, że koty tak po prostu mają. Szczególnie te wychodzące na zewnątrz. Znikają na pewien czas, żeby zajmować się swoimi kocimi sprawami. Na jak długo? Nie wiedział, bo się na tym nie znał. Zakładał, że nie dłużej niż kilka tygodni? Od kilku minut do kilku tygodni? Tydzień? Mniej? Więcej?
No cóż. Zdecydowanie nie był kociarzem, toteż nigdy nie przywiązywał specjalnie głębokiej uwagi do tego, aby dowiedzieć się więcej o zwyczajach mruczków, nawet jeśli niedawno Nora dosłownie zasypała go informacjami, wskazówkami i faktami dotyczącymi zajmowania się jednym takim elementem.
Tyle tylko, że ten jego kot (jak to w ogóle brzmiało) raczej nie był zupełnie standardowym futrzakiem, przynajmniej jak na oko Ambroisa, który w dalszym ciągu czuł się co najmniej dziwnie, gdy wracał do już nie tak pustego domu i zastawał tam stworzenie, o którego posiadanie nigdy by się nie spodziewał.
Oczywiście, że winił Norę za ten stan rzeczy. Może wcale nie tak bardzo jak z początku udawał, bardzo teatralnie zgrywając kogoś wręcz obrażonego o wykorzystanie jego chwilowej niepoczytalności umysłowej. Bowiem w gruncie rzeczy nie było to aż takie niemiłe jak mógłby zakładać, jednak gdyby to całkowicie od niego zależało to raczej w dalszym ciągu zapierałby się przed tym rękami i nogami.
Tyle tylko, że od pewnego czasu trochę inaczej niż na początku. Trochę mniej: nie chcę kota, bo to wredne, podstępne bestie a poza tym wcale nie potrzebuję takiego ciężaru ani nie czuję się samotny bez czegoś takiego pod nogami. Zaś bardziej jak: w ostatnim czasie zdecydowanie zbyt wiele widziałem, Dolina Godryka to nie jest już bezpieczne miejsce, szczególnie nie dla kotów i nie chcę mieć żadnego na sumieniu, bo nie sądzę, że jestem w stanie go dopilnować i ochronić.
Sam nie wiedział, kiedy to stało się mniej oporne a bardziej skomplikowane. Być może wtedy, kiedy po niemalże półtora miesiąca wzajemnego dystansu wywoływanego głównie przez Greengrassa, kiciuch wreszcie po raz pierwszy uwalił się na nim w samym środku nocy? Podczas jednej z tych naprawdę dołujących chwil pozbawionych jakiegokolwiek światła i ciepła, powoli zagłuszających wszelką nadzieję.
Od tamtej pory było... ...inaczej. Zupełnie inaczej, bo nawet jeśli by tego nie przyznał, chyba nawet zawarł z kotem coś na kształt bliskiej relacji. W tym momencie nie kwapiąc się do tego, aby pozwalać zwierzakowi na wyjście z domu. Wbrew przekonaniu, że w zaginięciach innych zwierząt nie było niczego przerażającego, bo prawdziwe zło karmiło się czymś innym.
Stając z Norą na stopniach przed domem pani Swan, zamyślił się na moment, mrużąc oczy i poprawiając podwinięte rękawy lnianej koszuli w kolorze ciemnozielonego melanżu. Przeczesał włosy palcami, wbijając wzrok w płotek przy domku i machnięciem głową kierując (jak miał nadzieję) uwagę Nory właśnie w tamtą stronę.
- Tylny ogródek? Drewutnia? Szopa? Może wcale nie trzeba szukać daleko. Czasami w istocie najciemniej jest pod latarnią, nie? - Odpowiedział w pierwszej chwili, jednak moment później skierował badawcze spojrzenie w stronę Figgówny, mierząc ją nim może nie od stóp do głów, ale na pewno od podbródka do czubka głowy.
- To całkiem mroczny wniosek jak na ciebie - odezwał się, nie pozwalając sobie na uniesienie brwi, nawet jeśli miał ku temu chęć. - To na pewno nic takiego. Jakaś trywialna sprawa, większość kotów zaraz się znajdzie i problem zniknie - naprawdę starał się zabrzmieć lekko i miękko, posyłając Norze coś na kształt półuśmiechu, choć w głębi duszy nie był o tym tak przekonany.
W ostatnich dniach starał się robić dobrą minę do złej gry i teraz chyba weszło mu to na tyle głęboko, że nawet w tym wypadku nie zamierzał opuścić skrzętnie budowanych wokół siebie murów. Wszystko miało być z nim w porządku, więc było. Nawet jeśli w istocie wyglądał jak bardziej wycieńczony, wymęczony, może nawet na swój sposób udręczony cień siebie jeszcze z lipca, kiedy jakkolwiek panował nad otaczającą go rzeczywistością.
Teraz był mocno opalony tak jak zawsze latem, a jednak jednocześnie wprost chorobliwie blady. Miał jasne, rozjaśnione słońcem włosy kryjące jednak w sobie stanowczo zbyt dużo bieli, która miała tam pozostać wraz z nadejściem jesieni, zimy i kolejnych lat. Spoglądał na przyjaciółkę podkrążonymi oczami i zmatowiałymi tęczówkami nie kryjącymi w sobie tego samego uśmiechu, który próbował jej posłać.
Zawsze był z nią szczery, ale w tym momencie uciekał się do dosyć marnych prób uspokojenia jej obaw, bo nie powinna się tym zadręczać. Wiedział, czym są koty dla Figgów i dlatego tu razem byli. Mieli znaleźć Karmelka. Przy łucie szczęścia może nawet jeszcze jakąś inną futrzastą zgubę, bo za cholerę nie wiedział, czy koty nie trzymały się razem.
Tak czy inaczej, tyły domu były chyba najbardziej sensownym miejscem na rozpoczęcie spaceru poszukiwawczego, nie?


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Bloody brilliant
Soft idiot, a sappy motherfucker, a sentimental bastard if you will
Wysoki, bo 192 centymetry wzrostu, postawny, dobrze zbudowany mężczyzna. Czarnowłosy. Niebieskooki. Ma częściową heterochromię w lewym oku - plamę brązu u góry tęczówki. Na jego twarzy można dostrzec kilka blizn. Jedna z nich biegnie wzdłuż lewego policzka, lekko zniekształcając jego rysy, co nadaje mu surowy wygląd, mimo to drobne zmarszczki w kącikach oczu zdradzają, że często się uśmiecha lub śmieje. Inna blizna, mniejsza, znajduje się na czole. Ma liczne pieprzyki na całym ciele. Elegancko ubrany. Zadbany. Bardzo dobrze się prezentuje.

Cornelius Lestrange
#4
07.01.2025, 18:30  ✶  

Cornelius szedł wzdłuż wąskiej uliczki Doliny Godryka, ciesząc się spokojem, który panował w tym malowniczym miejscu. Liście drzew otaczających ulice mieniły się w słońcu, a delikatny wiatr niósł ze sobą zapach świeżo skoszonej trawy. Urok tej okolicy zawsze go uspokajał, a teraz, po dłuższej nieobecności, odczuwał szczególną satysfakcję z powrotu w miejsce bliżej natury, tym bardziej, że spacerując mógł nacieszyć się samotnością i ciszą. Ostatnimi czasy nie miał zbyt wiele okazji, żeby wyrwać się z Londynu. W związku z zatrzęsieniem pracy, której nigdy im nie brakowało w biurze, a teraz na domiar złego przybywało z dnia na dzień w związku z nastrojami panującymi w świecie czarodziejów, raczej spędzał wolne we własnym mieszkaniu, odpoczywając od natłoku informacji. Raz po raz wyrabiał nadgodziny, dostawał kolejne sowy z Ministerstwa, a akta kolejnych spraw śniły mu się po nocach, pod postacią zwałów teczek i segregatorów przysłaniających mu pole widzenia. Nic dziwnego, że, gdy znalazł chwilę wolnego, dostając zaproszenie od swojej starszej krewniaczki, postanowił skorzystać z możliwości oderwania się od miejskiego zgiełku.

Do Doliny Godryka przybył w dobrym nastroju, ale po obiedzie u ciotki, gdzie spędził czas na rozmowach o codziennych sprawach, nie czuł się szczególnie podekscytowany. Jego humor nie ucierpiał na tych dwóch godzinach, ale wyjście stamtąd przyniosło mu więcej ulgi, niż by się spodziewał. Nie do końca tak wyobrażał sobie to spotkanie, bo jednocześnie nieoczekiwanie spotkał się nie tylko z Winifred, a z całą najbliższą rodziną ojca. To była miła chwila, nie mógł powiedzieć, że nie, ale siedział tam bez większego entuzjazmu, wychodząc w pierwszym usprawiedliwionym momencie. Obiad był kulturalny, tyle tylko, że zadawano mu stanowczo zbyt wiele pytań, jako, że był tam jedyną osobą, która na stałe przebywała w wielkim mieście. W zamian, krewni zalali go opowieściami z rodzimego podwórka, a codzienne życie w małym miasteczku nie sprzyjało wielkim emocjom.

Gdy w Londynie ginęli ludzie, w Dolinie Godryka ginęły... koty. Milusińskie mruczki starszych pań i żywe maskotki małych dzieci, za którymi Cornelius niespecjalnie przepadał. Za kotami, jasna sprawa, nie za dziećmi, bo z dziećmi łączyło go prywatne doświadczenie w posiadaniu bardzo żywego i aktywnego syna, obecnie znajdującego się pod opieką domowego skrzata, który na stałe zamierzał w mieszkaniu Lestrange'a na wiosnę zeszłego roku. Co tyczyło się jakichkolwiek zwierząt, Corio nie był ich entuzjastą, tak samo psów, jak i kotów, sów czy kanarków. Nie miał czasu, żeby opiekować się jakimś pupilem, więc ten rodzaj przywiązania był mu nieznany, nawet, jeśli wieść o tego typu problemach w Dolinie Godryka odrobinę go poruszyła. Nie miał serca z kamienia, potrafił wyrazić smutek, nawet, jeżeli ten temat go nie dotyczył.

Mimo to nie planował angażować się w tą sprawę, prawdę mówiąc zapomniał o niej tak szybko, jak opuścił dom ciotki. Wychodząc od krewniaków, planował przespacerować się do lokalnej kawiarni, wypić kawę, bez konieczności interakcji z kimś znajomym, kogo pewnie spotkałby na ulicy, gdyby był teraz w magicznym Londynie. Szedł przed siebie, ubrany w swoją standardową błękitną koszulę, granatowe spodnie i brązowe buty pasujące do skórzanego paska, delektując się ładnym dniem i odbębnioną wizytą rodzinną, bo co prawda był zaskoczony tym spędem, w który go wmieszano, ale to znaczyło, że nie musiał widzieć się z ojcem co najmniej przez najbliższe dwa tygodnie, idealnie.

Nie od razu spostrzegł znajome towarzystwo rysujące się na bliskim horyzoncie. Z początku przesunął spojrzeniem po widzianych sylwetkach, nic nie robiąc sobie z tego widoku, bo nie spodziewał się, że podczas tak krótkiej drogi, w samym środku dnia roboczego, natrafi nie na jedną, a na dwie znajome osoby. Prawdopodobnie powinien o tym pomyśleć, bo to nie była nietypowa lokalizacja ani dla Ambroise'a, ani dla Nory, ale i tak zmarszczył brwi, posyłając spojrzenie w kierunku chodnika po drugiej stronie. Rzecz jasna, w pierwszej chwili dostrzegł męską część osobliwego duetu, choćby przez wzrost i charakterystyczną blond fryzurę, która wraz z posturą nasuwała na myśl morską latarnię odbijającą światło słoneczne, bardzo dyskretne. W miarę zbliżania się, dostrzegł także niziutką blondwłosą kobietę, która stała obok Ambroise’a. Od razu poznał ją jako Norę, jego znajomą z Towarzystwa Herbologicznego.

Już z odległości, uniósł dłoń w geście powitania, przechodząc na ukos przez ulicę w celu skrócenia sobie drogi.

- Roise. - Powiedział, szczerząc się i wyciągając rękę na powitanie. - Nie spodziewałem się, że cię tu zobaczę. - Dodał, z żartobliwym uśmiechem. - Czyżbyś w końcu postanowił wyjść z jaskini? W Mungu skończyli się chorzy? - Gdy znaleźli się blisko, Cornelius ścisnął dłoń Ambroise'a, a następnie przyciągnął go do siebie, klepiąc go po plecach, dopiero wtedy puścił przyjaciela, darując sobie inne gesty, bo nie byli sami. Normalnie pewnie nie powstrzymał by się od jakiejś kolejnej uszczypliwości związanej z długim, niemal dwutygodniowym okresem milczenia między nimi. Następnie jego wzrok padł na Norę, która stała obok. Zmniejszył nieco entuzjazm, ale wciąż zachował uprzejmość. Skinął głową w jej stronę, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.

- Cześć, Nora. Miło cię widzieć. Jak się masz? - Jego ton był uprzejmy, lecz nie tak ekspresyjny jak w przypadku Ambroise'a. Unikając bliskiego kontaktu, zachował pewien dystans, ale w jego oczach można było dostrzec życzliwość.

Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#5
07.01.2025, 20:59  ✶  

Nie, żeby ciastka były czymś, czego potrzebowała, miała ich bowiem pod dostatkiem, ale wiedziała, że dla Pani Swan odwdzięczenie się w ten sposób za zainteresowanie sprawą sporo znaczy. Sama Norka raczej stroniła od słodyczy, objadała się jedynie nimi, kiedy była mocno zdenerwowana - w ten sposób radziła sobie z narastającym stresem.

Poszukiwania kota nie były dla niej szczególnie nerwowe, znaczy to nie tak, że ignorowała to, że mogła mu się stać krzywda, jednak raczej nastawiała się, że Karmelek się skrył gdzieś daleko, bo coś go wystraszyło. Tak samo, jak miało to miejsce z Miaurycym, którego znaleźli kilka dni temu. Oczywiście okropne było to, że koteczki przed czymś musiały uciekać, nie czuły się bowiem w Dolinie bezpiecznie, co mogło świadczyć o tym, że  ludziom również będzie coś groziło. Zresztą Knieja była zamknięta od maja, nie można było do niej wchodzić przez te nieszczęsne widma, to mogło być ze sobą powiązane, w końcu zwierzęta, miały wyczulone zmysły.

- Możemy zacząć tak właściwie od tego, co znajduje się nieopodal, chociaż obawiam się, że mógł zniknąć gdzieś dalej, Miaurycy, którego szukaliśmy z Tommym i jego koleżanką oddalił się dość mocno od domu. - Nie musiało to jednak oznaczać, że Karmelek działał w ten sam sposób. Mogli więc na spokojnie zacząć poszukiwania od terenu, który należał do posesji pani Swan.

Figgówna była zadowolona, że udało jej się namówić Ambroisa do tego, żeby pomógł jej w tych poszukiwaniach. Sama miałaby pewnie problem, aby nawet zajrzeć w niektóre miejsca, bo sporo z nich znajdowało się poza zasięgiem jej wzroku, no i od zawsze w jego towarzystwie czuła się jakoś tak, bezpieczniej? Nie odważyłaby się zająć tymi poszukiwaniami w pojedynkę. Nawet jeśli nie groziło im tutaj nic strasznego. Na pewno jakoś się odwdzięczy za to Greengrassowi w przyszłości, że postanowił poświęcić jej czas.

- Czy ja wiem, czy taki mroczny, nawet ja zdaję sobie sprawę z tego, że przestaje być bezpiecznie. - No, tym bardziej, że sprawa dotyczyła kotków! To naprawdę ją poruszało, chociaż to, że ludzie mogliby zastąpić koty było jeszcze gorszą opcją. Norka miała świadomość, że ostatnio działo się wiele złego. Może nie wyglądała na kogoś, kto stawiał w jakikolwiek sposób opór śmierciożercom, ale ta słodka, urocza blondynka należała przecież do Zakonu Feniksa, miała świadomość, jak wiele złego działo się wokół nich. Widma pojawiły się w Dolinie po ataku Voldemorta podczas Beltane, obawiała się, że to nie jest przypadkowe. Może to byli jego sojusznicy? Tyle, czy właściwie był w stanie wymusić na nich posłuszeństwo, z tego, co słyszała te stwory były straszne, wysysały życie, więc może i on powinien się ich bać? Cóż, pewnie szybko się tego nie dowiedzą.

- Obyś miał rację. - Tak, zdecydowanie lepiej było się nastawić pozytywnie, to przyciągało w końcu dobrą energię.

Nie dostrzegła zbliżającego się mężczyzny, gdyż całą swoją uwagę skupiała na swoim towarzyszu, musiała zadzierać głowę do góry, aby na niego patrzeć, kiedy z nim rozmawiała. Zauważyła go dopiero, gdy się odezwał, przeniosła więc wtedy swój wzrok w stronę Corneliusa, aby zobaczyć kto się do nich zbliżał.

Uśmiechnęła się promiennie na przywitanie, jak to miała w zwyczaju. Czyżby znaleźli kolejną osobę, którą będzie mogła zaangażować w sprawę zagubionych kotów, tak, to było pierwsze, co przyszło jej na myśl.

- Cześć, wyśmienicie, a Ty? - Warto było zacząć rozmowę w miarę neutralnie, czyż nie. Nie miała pojęcia, jaka relacja łączyła obecnych tutaj mężczyzn, ale wydawało jej się, że są blisko. Może więc Ambroise powinien namówić go do dołączenia do poszukiwań.

Właściwie to wydawało jej się lepszą opcją, może i potrafiła sobie nieco urobić Roisa, ale nie znała, aż tak bardzo Lestrange'a, aby próbować na nim swoich metod.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#6
07.01.2025, 22:53  ✶  
W pierwszej chwili kiwnął głową, dopiero moment później łapiąc się na tym, że dotarł do niego cały sens słów Nory.
- Czekaj, czekaj. Nie wspominałaś wcześniej, że to nie jest pierwszy kiciuch, którego szukasz - zmierzył Norę badawczym spojrzeniem, zdecydowanie wyłapując to, jak lekko napomknęła o tym fakcie. - Planujesz przeprowadzkę do Doliny? Zakładasz straż sąsiedzką czy coś? Powinienem o czymś wiedzieć? - Naprawdę starał się, żeby ich rozmowa przebiegała w tym zwyczajowym całkiem lekkim tonie.
Jak do tej pory, Nora ani słowem nie zająknęła się na temat tego, w jaki sposób do niej dołączył. Był trzeźwy i ogarnięty, bo przecież w dalszym ciągu nie miał w zwyczaju upijać się w samym środku tygodnia (a mieli czwartek) ani przestać przykładać uwagę do prezencji. Jednakże ostatnie wydarzenia zdecydowanie się na nim odbiły.
Nie schudł. W dalszym ciągu był kawałem czarodzieja niemalże (albo praktycznie) dwa razy większym od jego towarzyszki, jednak bez wątpienia wymizerniał na twarzy. Gdy się do niej odzywał, brakowało mu tego typowego dla ich relacji błysku w oczach i szczerej lekkości w głosie.
Prawdę mówiąc, kiedy poprosiła go o wsparcie w poszukiwaniu zaginionego kota, Ambroise w pierwszej chwili zamierzał jej odmówić. Nie zwykł tego robić. Nie w stosunku do najbliższych mu osób a do takich zdecydowanie zaliczał Figgównę.
Tym bardziej, że miał obecnie kilka dni pół-wolnego (pół, bo wyłącznie w swojej oficjalnej pracy w Mungu) wzięte w celu załatwienia kilku raczej naglących spraw. Być może poszukiwania zaginionych zwierzaków do nich nie należały, ale po chwili namysłu doszedł do wniosku, że być może dzięki temu mógł choć na chwilę odsunąć swoje myśli od trawiących go problemów.
Mimo to, pomimo pełnej świadomości tego, co zaczęło dziać się w Dolinie Godryka i jej okolicach, pewna mroczna refleksyjność Nory była dla niego zaskoczeniem. Jasne, zdawał sobie sprawę z tego, że jego przyjaciółka zawsze dostrzegała naprawdę dużo spraw. Po prostu wybierając bycie promyczkiem i poprawę świata poprzez swoje radosne zachowanie.
Tym bardziej, że nie miał przecież zielonego pojęcia o jej powiązaniach z organizacją mającą na celu zwalczanie popleczników Voldemorta czy samego czarnoksiężnika. W innym razie z pewnością patrzyłby na Figgównę zupełnie inaczej. Czy przychylniej? Niekoniecznie, bo już teraz spoglądał na nią lepiej niż na większość znanych mu ludzi. Po prostu... ...inaczej.
I cholernie by się o nią martwił, bo to też (wbrew całej swojej z pozoru obojętnej i zdystansowanej wobec świata postawie) było w jego naturze. Gdy mu na kimś zależało, potrafił schować własne dobro do kieszeni, zbierając się do wyciągnięcia dupy ze swojej samotni w rodzinnej posiadłości i ruszenia z tą osobą w odwiedziny do starszej pani rozpaczającej po stracie ukochanego kotka.
Swoją drogą, rzeczywiście powinni zacząć go szukać, jeśli chcieli wrócić do domu przed zapadnięciem zmroku. Wbrew wszelkim oczekiwaniom i założeniom, nie byli przecież o
wprawionymi tropicielami a ich cel był z dużym prawdopodobieństwem ruchomy i nawet teraz mógł coraz bardziej się od nich oddalać. Ambroise powoli kiwnął głową.
- To raczej dobrze, że jesteś tego świadoma, ale tak jak mówię... ...raczej mam rację. Raczej na pewno mam rację. Nie widzę, czemu miałbym jej nie mieć - mrugnął do niej jednym okiem, siląc się na całkiem pokrzepiający ton głosu dokładnie w tej samej chwili, w której kątem oka dostrzegł ruch na (inaczej bądź co bądź całkiem pustej i spokojnej ulicy).
Nie potrzebował ani chwili, aby zorientować się w ich nagłym towarzystwie, instynktownie unosząc rękę na powitanie i odpowiadając przyjacielowi w dokładnie ten sam sposób - wypowiedzeniem imienia Lestrange'a. Bez potrzeby mówienia mu cześć czy tym bardziej oficjalnego witaj. Na siema też się nie pokusił.
- Corio - niemal od razu wyciągnął rękę ku Corneliusowi, bez wahania pozwalając sobie na odpowiedzenie tym samym uściskiem i całkiem solidnym pierdolnięciem Lestrange'a w plecy; tym bardziej, że i tak zdawał sobie sprawę z tego, że dla przyjaciela będzie to bardziej jak nieco mocniejsze pogłaskanie.
Moment później odsunęli się od siebie a Greengrass zmrużył oczy, unosząc wzrok w kierunku nieba i kręcąc głową.
- Mnie? W Dolinie? No rzeczywiście, kurwa, dziwne. Normalnie tu nie bywam - stwierdził, jednocześnie ponownie unosząc brwi i nawet nie próbując skomentować poziomu żartu o braku pacjentów w Mungu.
Zamiast tego znacząco pociągnął nosem, odsuwając się jeszcze o pół kroku.
- Eau de formaldehyd? - Spytał gładko, nie pozwalając sobie na drgnięcie nawet najmniejszego mięśnia twarzy, przypatrując się Corneliusowi.
Nie to, żeby sam zazwyczaj pachniał dużo lepiej, opuszczając szpital. Przez kilka pierwszych miesięcy wspólnej egzystencji tuż obok kogoś, kto szczerze nienawidził szpitali, wielokrotnie musiał znosić kręcenie nosem i wymowne miny. Później wyrobili sobie z tym pewną rutynę.
Tak jak on celowo brał zazwyczaj powtórny prysznic po powrocie do domu, korzystając ze sprawdzonych środków do ciała czy włosów, tak i jego była dziewczyna chyba przywykła do towarzyszącej mu woni medykamentów i sterylnej nuty szpitalnych środków do czyszczenia.
Od tamtej pory minęło dużo czasu. Czasami wydawało mu się, że zbyt wiele. Niemalże całe wieki lub wręcz życie, bo to obecne było jak zupełnie inne. Cudze, nie jego, ale chyba powoli zaczął się do niego przyzwyczajać. Do reinkarnacji w nowym, zdecydowanie nie lepszym świecie.
Mimo to w dalszym ciągu trzymał się pewnych wypracowanych schematów. Nawet teraz, kiedy zdecydowanie nie czuł się jak ktoś kto miał zbyt wiele do zaoferowania w kwestii bycia świetnym towarzyszem wspólnie spędzanego dnia, starał się robić dobrą minę do złej gry.
Przeczesał włosy palcami, układając je na nowo w coś na kształt celowo niedbale zwichrzonej czupryny. Przybrał całkiem pogodny wyraz twarzy. Przywołał lekko kąśliwy, zawadiacki uśmieszek na usta. Tylko mimowolnie obciągając rękawy koszuli. Rozprostowując jeden po drugim i wygładzając materiał ręką, bo zrobiło mu się nieoczekiwanie chłodno.
Dookoła było ciepło. Można było wręcz powiedzieć, że to był kolejny z tych wciąż jeszcze ładnych letnich dni. A jednak gdzieś tam czuł ten podskórny ziąb. Mimo to obdarzając resztę towarzystwa neutralnym spojrzeniem, jednak wbrew nadziejom Nory wcale nie zamierzając zabrać głosu w temacie Karmelka. No, ni za cholerę.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Bloody brilliant
Soft idiot, a sappy motherfucker, a sentimental bastard if you will
Wysoki, bo 192 centymetry wzrostu, postawny, dobrze zbudowany mężczyzna. Czarnowłosy. Niebieskooki. Ma częściową heterochromię w lewym oku - plamę brązu u góry tęczówki. Na jego twarzy można dostrzec kilka blizn. Jedna z nich biegnie wzdłuż lewego policzka, lekko zniekształcając jego rysy, co nadaje mu surowy wygląd, mimo to drobne zmarszczki w kącikach oczu zdradzają, że często się uśmiecha lub śmieje. Inna blizna, mniejsza, znajduje się na czole. Ma liczne pieprzyki na całym ciele. Elegancko ubrany. Zadbany. Bardzo dobrze się prezentuje.

Cornelius Lestrange
#7
08.01.2025, 13:00  ✶  

Nie wziął sobie do serca tej niedojrzałej odgryzki, zwłaszcza, że sam zaczął, doskonale wiedząc, że Ambroise zawsze miał talent do formułowania absurdalnych komentarzy. Jego ton był ironiczny, a Cornelius nie potrafił się powstrzymać od przewrócenia oczami. Znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że jego żarty miały na celu rozładowanie atmosfery, nawet jeśli czasami były nieco kontrowersyjne. On sam był mężczyzną, który preferował konkretne rozmowy, ale czasami pozwalał sobie na chwilę wytchnienia od powagi. Przez moment pomyślał, jak bardzo brakowało mu tego rodzaju interakcji w ostatnich tygodniach, gdy zanurzył się w pracy. Najwidoczniej tak bardzo, że aż... śmierdział? Zmrużył jedno oko, drugim okiem łypiąc na Greengrassa, bo jakoś mu, kurwa, nie dowierzał. Co prawda, jako koroner, był przyzwyczajony do tego zapachu, który dla innych mógł być odpychający, ale dla niego był częścią codzienności. Od zawsze, odkąd przyjął propozycję z Ministerstwa, towarzyszył mu specyficzny aromat, który z czasem stał się dla niego niemal neutralny. Miał świadomość, że wielu ludzi nie potrafiłoby znieść tej części specyfiki jego pracy, ale on już dawno się do niej przyzwyczaił, nie czując woni formaliny wplecionej we włókna ubrań. W końcu, co by tu się dziwić? W pracy z ciałami, trudno było uniknąć zapachów, które dla innych mogły być nie do zniesienia. Z charakterystycznym dla siebie nikłym uśmiechem, pokiwał głową, jakby przyjmował to jako wyzwanie. Tak było, nie kłamał, partia została podjęta, piłeczka - rzucona i odbita.

- Oh, „Eau de Autopsie”. Korzystam z niego zawsze, gdy nie ma mnie w pracy. Mają też serię dedykowaną dwunastogodzinnemu wycieraniu wymiotów z kitla. - Odparł, starając się zachować powagę, mimo że w jego głosie pobrzmiewała nuta żartu. Z łaski swojej nie dodał „i sraczki”, bo byli w towarzystwie damy, a on pilnował się przed zbyt ekspresywnymi, dosadnymi żartami w obecności osób trzecich, które mogły nie docenić jego poczucia humoru, wbrew pozorom, całkiem niepoważnego i niereformowalnego, jak na kogoś o podobnym statusie.

- Poza tym, cóż, gdybyś nie był takim przeczuleńcem, mógłbyś docenić, jak dobrze to komponuje się z moimi osiągnięciami. To nie jest zapach kostnicy, to aromat sukcesu zawodowego, ale wiem, wiem, nie wszyscy tutaj mogą to zrozumieć. - Dodał, z błyskiem w oku, wiedząc, że jego znajomi z pewnością dostrzegli ironię w jego słowach, bo nie ukrywał jej w żaden sposób, w szczególności czując, że jego drobny pstryczek trafił dokładnie tam, gdzie powinien. A miał trafić przede wszystkim do Ambroise'a, nie umykając blondynowi, bo Nora bez dwóch zdań odnosiła sukces w swojej piekarni, a więc cel został osiągnięty. Chciał, by jego przyjaciel w końcu wziął sobie do serca jego wcześniejsze sugestie, mimo tego, że był świadomy tego, że to nie moment na takie rozmowy. W towarzystwie osób trzecich, nie zwykł prowadzić prywatnych konwersacji na drażliwe tematy. Kiedy Nora zadała mu pytanie o samopoczucie, odbijając jego pytanie, nie wahał się długo.

- Całkiem bezbłędnie. Wolny dzień i takie tam. - Cornelius uśmiechnął się w odpowiedzi, wciąż zachowując neutralny dystans, czując, że takie podejście było odpowiednie w tej sytuacji. Choć nie znał jej zbyt dobrze, wydawała mu się sympatyczną osobą. - Słuchajcie, nie będę wam dłużej przeszkadzał, bo chyba jesteście zajęci. - Z lekkim skinieniem głowy, Lestrange odwrócił się, gotowy wypowiedzieć pożegnanie i ruszyć dalej.

Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#8
08.01.2025, 13:24  ✶  

Wpatrywała się w Roisa dłuższą chwilę, faktycznie, chyba zapomniała o tym wspomnieć? Cóż, zapomniała, a może nie chciała, żeby uznał ją za wariatkę, która zamierzała uratować każdego kota w Dolinie... Miała jednak trochę za długi język i oczywiście wszystko wypeplała. - Myślałam, że Ci o tym mówiłam, gapa ze mnie. - Uśmiechnęła się przy tym uroczo, jak miała w zwyczaju. - Ja? Do Doliny? Nigdy w życiu, ledwo przeniosłam się do Londynu, dobrze mi tam. Tutaj bywam często, bo wiesz, Erik, moja babcia, jakoś tak. - Mieszkała tam raptem pół roku i na pewno nie chciała tego zmieniać. Przez całe swoje dorosłe życie walczyła o to, żeby kupić i wyremontować cukiernię, więc zamierzała się tego trzymać. Cóż, jej życie nieco się ostatnio skomplikowało, ale chyba nie był to dobry moment na to, aby opowiadać o tym teraz Ambroisowi. Nie spotkali się tutaj przecież po to, aby plotkować. Jak znajdą kota, to może znajdzie chwilę, aby mu się wyspowiadać z tego, co przytrafiło jej się w ostatnim miesiącu.

- Tak, na pewno masz rację, ale lepiej dmuchać na zimne, czy coś. Ostrożności nigdy zbyt wiele. - W końcu nawet w miejscach, które wydawały się być bezpieczne mogło pojawić się zagrożenie. Figgówna miałą tego świadomość, teraz jednak chyba nie mogła czuć się bardziej bezpiecznie, bo pojawił się obok nich kolejny, znajomy mężczyzna. Swoją drogą musiała wyglądać całkiem zabawnie między tymi wielkoludami. Nie miała pojęcia skąd brali się tacy wysocy ludzie, w sumie jej brat też był podobnych rozmiarów... Może to ona była nienaturalnie niska? Mrugnęła dwa razy, żeby przestać myśleć o pierdołach, bo to nie było istotne.

Przenosiła wzrok to na jednego, to na drugiego mężczyznę, nie do końca rozumiejąc ich wymianę zdań, to musiały być jakieś branżowe dowcipy, czy coś, ale nie zamierzała im w tym przeszkadzać. Najwyraźniej byli dość blisko.

Oczy błysnęły jej, kiedy Cornelius wspomniał o tym, że ma wolny dzień. CÓŻ ZA ZBIEG OKOLICZNOŚCI. No, idealnie się składało. Nie mogłaby z tego nie skorzystać, nim jednak się odezwała próbowała wzrokiem dać znać Ambroisowi, aby on może zaproponował koledze, by do nich dołączył. Wydawał się jednak nie zauważać tego spojrzenia, cóż, nic dziwnego, skoro znajdowała się na wysokości ich piersi.

- Jeśli masz wolny dzień i takie tam... - Zebrała się na odwagę, aby spróbować go zaangażować w te drobne, samozwańcze poszukiwania kota. Najlepiej byłoby to zrobić tak, żeby nie miał jak jej odmówić.

- Tak właściwie, to Ambroise pomaga mi znaleźć kota, Karmelka, pewnie słyszałeś o tym, że ostatnio w Dolinie sporo futrzaków nie wracało do domu. - Do meritum Figg, tak, chociaż nie miała pojęcia, czy Cornelius faktycznie był zaznajomiony z tematem. - Na pewno przyda nam się pomoc, może zaczniemy od tego ogrodu? - Nie pytała go o to, czy ma ochotę pójść z nimi, po prostu sama ruszyła w stronę ogrodu pani Swann, żeby zacząć poszukiwania od najbliższej okolicy.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#9
08.01.2025, 14:53  ✶  
Nie był w stanie stwierdzić, czym tak właściwie był uśmiech Nory - faktycznym daniem mu znać o jej wyrzutach sumienia (choć było to trochę zbyt mocne określenie) z powodu zatajenia przed nim jej dotychczasowego udziału w sprawie czy też po prostu mydleniem mu oczu i wykorzystywaniem na nim uroku osobistego.
Tak czy inaczej, krótko pokręcił głową, kwitując to niczym więcej jak machnięciem ręki. Znacznie bardziej interesowały go jej kolejne słowa, na które już uniósł brwi, posyłając Figgównie badawcze spojrzenie. Jasne, zdawał sobie sprawę z przyjaźni łączącej Norę z Longbottomem, ale wymienienie go przed jej własną babcią było poniekąd całkiem osobliwe.
Swego czasu sam całkiem lubił tego człowieka. Jasne, Erik solidnie wkurwiał go w czasach szkolnych, podczas gdy rywalizował z nim o pozycję w drużynie (a później rzeczywiście ją dostał, co podkurwiło dochodzącego do siebie Ambroisa). Jednakże później, już w dorosłym życiu, Longbottom raczej wzbudzał w Greengrassie neutralne odczucia.
Jeszcze do dwóch lat wstecz zdarzało im się wypić wspólne piwo w barze w Dolinie, prowadząc całkiem ciekawą rozmowę. Teraz? Obecnie Erik działał mu na nerwy. Na tyle mocno, że Ambroise wolał trzymać się od niego z daleka, nie zamierzając pozwolić sobie na zrobienie jakiegoś głupstwa w imię...
...no, właśnie. W imię czego? Bo było całkiem sporo powodów, dla których Roise już na samo wspomnienie o ich znajomej gwieździe reagował co najmniej alergicznie. O ironio, nie dzieląc się z Norą tymi przemyśleniami ani swoimi powodami, choć prawdopodobnie, gdyby to zrobił, jego życie momentalnie stałoby się łatwiejsze.
Ale przecież w istocie nie lubił go sobie ułatwiać, prawda? Podświadomie stronił od poruszania tematu własnego skrajnie urażonego ego i poczucia wielowymiarowej zdrady. Teraz po prostu zamykając japę i nie odpowiadając, żeby nie powiedzieć czegoś, czego by pożałował.
W ostatnich dniach nie był rozmowny. Jeszcze bardziej niż zazwyczaj, jeśli to w ogóle było możliwe. A najwyraźniej było.
- Rzeczywiście - przytaknął zamiast tego, nieświadomie pochmurnym spojrzeniem wpatrując się w horyzont. - W tych czasach lepiej uważać na to, co się myśli i robi - stwierdził krótko, nie bawiąc się w zbyt zawiłe dyskusje odnośnie tego, jak bardzo zaskoczyło go nagle całkiem ponuro racjonalistyczne podejście Nory.
No cóż, w ostatnim czasie zaczęło robić się tak pochmurno, że nawet najjaśniejsze promyczki najwidoczniej nie były w stanie unikać podobnych tematów. To było...
...smutne. Tragiczne. Niepokojące. Wszystko na raz? Zresztą nie musiała mówić mu o niektórych sprawach a on nie musiał pytać. Znali się na tyle długo i dobrze, że Ambroise wiedział, że nigdy nie miała łatwego życia, starając się jej je choć trochę ułatwić, jeśli tylko mógł to zrobić.
Poszukiwania kota, na którym ewidentnie jej zależało, były jedną z takich rzeczy. Być może wcale nie pałał entuzjazmem ku temu, aby snuć się po okolicy za mruczkiem, ale zamierzał to zrobić. Nijak nie spodziewając się, że ich dwuosobowy spacer tak szybko ewoluuje w znacznie szerszą ekspedycję.
Kogo jak kogo, nie spodziewał się wpaść tu na Corneliusa, szczególnie że przecież zdawał sobie sprawę z chaosu panującego obecnie w Ministerstwie. Wraz z nadejściem wojny i jej stopniowym acz niezaprzeczalnym rozwojem, biuro koronera co rusz zyskiwało nowe sprawy.
Jeśli miałby być ze sobą całkowicie szczery (co w ostatnim czasie było dla niego trudniejsze niż zazwyczaj) komukolwiek innemu prawdopodobnie wymierzyłby już lepę na mordę albo co najmniej posłałby przeraźliwie oziębłe spojrzenie, wypluwając z siebie jakąś wymownie jadowitą odpowiedź. Mało kto miał u niego tyle szczególnych względów, co Cornelius.
W żadnym razie nie oznaczało to, że od czasów solidnego napierdalania się na korytarzach czy błoniach Hogwartu, gdy mieli po góra dwanaście lat, ani razu nie dali sobie po mordzie. Przy ich charakterach nie dało się tego uniknąć na dłuższą metę, zresztą żaden z nich nie próbował tego jakoś specjalnie ukrywać. Nie raz rzucili się na siebie z pięściami, chwytając się nawzajem za fraki i całkowicie zapominając o dobrych manierach, ale to nie był ten moment.
W tej chwili, Ambroise wyłącznie uniósł wzrok ku niebu, parskając cicho i kolejny raz wymownie kręcąc głową. Żenujące. Trafne acz żenujące. Nawet nie próbował kryć politowania rysującego mu się na twarzy, gdy dwukrotnie kląsnął językiem o podniebienie.
- Osobiście nazwałbym to raczej wstecznym nepotyzmem, skoro własna ciotka tak bardzo nie mogła znieść twojego ryja, że aż postanowiła pociągnąć za sznurki i wypchnąć cię do Ministerstwa, ale skoro uważasz to za swój osobisty sukces - nieznacznie rozłożył ręce, kwitując to wzruszeniem ramion. - Wiem, wiem. To strasznie wyczerpujące, tak szybko przeskakiwać po szczeblach kariery - mógłby ewentualnie dodać jeszcze coś w rodzaju nie dostań zadyszki, frajerze albo dobrze, że natura wyposażyła cię w tak długie kulasy, bo jeszcze byś nie nadążył, ale zamiast tego posłał Corio wymowne spojrzenie spod uniesionych brwi.
Nie spodziewał się tego, co przez ten cały czas kłębiło się w głowie Nory. Prawdę mówiąc, nie dostrzegł żadnego z tych wymownie sugestywnych spojrzeń, które mu posłała, choć bez wątpienia robiła to na tyle intensywnie, że jeszcze moment i byłaby w stanie zacząć wymuszać to na nim na przekaz myśli. Dostrzegł ten fakt dokładnie w tej samej chwili, w której spojrzał na nią ze zdziwieniem, słysząc słowa kierowane do Corneliusa.
Nawet nie próbował jej przed tym powstrzymać. Nie tylko z uwagi na to, że gdy Figgówna postanowiła pomóc komuś czynić dobro, nie było siły, która by ją przed tym powstrzymała. I to nawet w momencie, w którym wspomniana osoba raczej sama z siebie nie planowała być bohaterem dnia (coś o tym przecież wiedział). Lecz także w uwagi na fakt, że Nora zdążyła ruszyć w kierunku tylnej części ogrodu pani Swan.
Co prawda, nawet gdyby postanowiła naprawdę gwałtownie wyrwać do przodu, żaden z nich raczej nie miałby problemu, aby dogonić ją w dwóch bądź trzech krokach. Jednak zamiast stać jak kółek, Ambroise wzruszył ramionami. Z raczej całkiem neutralnym, może nieco rozbawionym wyrazem twarzy, posłał jednoznaczne spojrzenie w kierunku przyjaciela i wzruszył ramionami.
No sorry, nie musiał dodawać nic więcej. Machnięciem dłoni puścił go przed sobą, jednocześnie rzeczywiście bez problemu doganiając Figgównę.
Nie czuł potrzeby udzielania zaległej odpowiedzi na pytanie zadane przez Norę, skoro dziewczyna i tak skierowała się do ogródka. Czcza gadanina nie była w jego stylu. Zamiast tego zajął się przesuwaniem wzrokiem po okolicy, poszukując czegokolwiek, co mogłoby być związane z Karmelkiem.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Bloody brilliant
Soft idiot, a sappy motherfucker, a sentimental bastard if you will
Wysoki, bo 192 centymetry wzrostu, postawny, dobrze zbudowany mężczyzna. Czarnowłosy. Niebieskooki. Ma częściową heterochromię w lewym oku - plamę brązu u góry tęczówki. Na jego twarzy można dostrzec kilka blizn. Jedna z nich biegnie wzdłuż lewego policzka, lekko zniekształcając jego rysy, co nadaje mu surowy wygląd, mimo to drobne zmarszczki w kącikach oczu zdradzają, że często się uśmiecha lub śmieje. Inna blizna, mniejsza, znajduje się na czole. Ma liczne pieprzyki na całym ciele. Elegancko ubrany. Zadbany. Bardzo dobrze się prezentuje.

Cornelius Lestrange
#10
09.01.2025, 00:03  ✶  

Cornelius z rozbawieniem obserwował swojego przyjaciela, który, jak zwykle, nie omieszkał wylać na niego wiadra cynicznych uwag. Ambroise, z jego wyspecjalizowanym talentem do uszczypliwości, z pewnością potrafił wywołać u Corneliusa zarówno uśmiech, jak i chęć do odgryzienia się. Był bezczelny jak zawsze, ale Corio musiał przyznać, że po części miał rację, znajomości mocno ułatwiły mu życie, tym bardziej, że nie każdy potrafiłby przetrwać w ministerialnym gąszczu bez odpowiednich pleców. To, co dla jednych było wstecznym nepotyzmem, dla niego stanowiło sprytny krok ku lepszemu życiu.

- Tak, tak, drogi przyjacielu. - Odpowiedział z przekornym uśmiechem, na jego twarzy pojawił się grymas pełen nieskrępowanej kpiny. - Może to i wsteczny nepotyzm, ale przynajmniej nie muszę się martwić o to, czy dostanę miejsce w kolejce po awans. A ty, jak rozumiem, wciąż walczysz z biurokratycznymi zawirowaniami na swoim etacie? - Zaraz po tym, jak wypowiedział te słowa, natychmiast poczuł satysfakcję, w końcu jego przyjaciel, z tą swoją złośliwą naturą, zasługiwał na odrobinę pokory. - Poza tym, wspinaczka po szczeblach kariery to naprawdę wyczerpujące zajęcie. Wiesz, niektórzy twierdzą, że nepotyzm to brzydka rzecz. - Kontynuował, nie mogąc się powstrzymać. - Ale czy nie jest to po prostu inteligentne zarządzanie swoimi relacjami? Przecież gdybym miał tylko talent, a nie znajomości, to pewnie wciąż błąkałbym się po korytarzach Munga, czekając na łaskę losu. A tak, mam swoje miejsce, nawet jeśli niektórzy nie mogą znieść wspomnienia widoku mojego ryja tam, gdzie już mnie nie ma. - W tym momencie wymownie spojrzał na swojego przyjaciela, jakby chciał powiedzieć: „nie jesteś lepszy, szach-mat”.

W zależności od odpowiedzi, był gotów dorzucić coś więcej, zanim odejdzie, ale zamiast tego przystanął w miejscu, zaskoczony nagłym zapałem Nory, przyglądając się jej z nieco zdziwionym wyrazem twarzy. Odkąd się poznali, raz na jakiś czas widując się w ramach spotkań TH, zdążył już zorientować się, że potrafiła być dość zdecydowana i bezpośrednia, ale to, co właśnie zrobiła, przerosło jego oczekiwania. Zmarszczył brwi, z trudem hamując falę wątpliwości, która natychmiast pojawiła się w jego umyśle, bo słowa Nory brzmiały jak nieco niezdarny wstęp do propozycji, której się nie spodziewał, bo niemal od razu, z wyraźnym zapałem w oczach, zaczęła mówić o jakichś poszukiwaniach kota. Karmelka, jak go nazywała. W swoim wolnym czasie unikał prowadzenia śledztw, poszukiwania śladów, zajmowania się badaniami, bo nie był pracoholikiem, a wręcz przeciwnie, stronił od tego, jak tylko mógł, żeby nie zrobić z pracy koronera swojej jedynej cechy osobowości. Ambroise o tym wiedział, był tego świadomy, Nora najwidoczniej nie dostała tej notatki.

- Karmelka, mówisz? - Zawahał się przez chwilę, a potem wzruszył ramionami, nie powiedział Norze, że ta propozycja była dla niego porównywania do zaoferowania leśniczemu spaceru po lesie w ramach jednodniowej rekreakcji, a zamiast tego posłał jednoznaczne spojrzenie w kierunku Ambroise'a, który jednocześnie spojrzał na niego rozbawiony. Nora jednak nie czekała na jego odpowiedź, zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę ogrodu pani Swann, jakby już podjęła decyzję, że Cornelius nie miał tu nic do powiedzenia. Zatrzymał się na moment, przyglądając się jej z powątpiewaniem. Chciał coś powiedzieć, wyrazić swoje wątpliwości:

Przecież w Dolinie zawsze coś się działo, koty znikały, psy uciekały, a on miał wrażenie, że to wszystko to jedynie chwilowe zawirowania. Zdarzało się, że zwierzęta wracały do domów po kilku dniach, a może nawet tygodniach.

Ale w końcu wzruszył ramionami, czując, że argumenty w tej sytuacji były zbędne.

Niedowierzając, Corio jeszcze raz spojrzał na twarz przyjaciela. Ostatnio w Dolinie rzeczywiście krążyły niepokojące wieści o znikających futrzakach, ale czy to naprawdę wymagało takiego zaangażowania? Ambroise? Mężczyzna, który, jak Corio wiedział, potrafił być nieco zbyt poważny i zdystansowany, wobec większości ludzi, miałby wspierać ten nieco absurdalny projekt? Niespodziewanie poczuł, że niewiele brakowało, aby się roześmiał, komentując nowe dziwactwo Greengrassa, który najwidoczniej postanowił zostać starą panną, do czego potrzebował pomocy Nory w chwytaniu kotów z okolicy, lecz szybko powstrzymał się, bo w końcu to nie była sytuacja do żartów.

- No dobrze, niech będzie, może rzeczywiście warto sprawdzić ten ogród. - Odezwał się w końcu, starając się nadać swojemu głosowi ton, który miał brzmieć jak zgoda, ale jego głos był zabarwiony sceptycyzmem.

- Nie mogę uwierzyć, że poświęcam swój czas na poszukiwania kota, który prawdopodobnie zechciał po prostu na chwilę zniknąć, żeby odpocząć od swojej szurniętej właścicielki. - Cicho dodał, idąc za Norą, ale kierując te słowa tylko do Greengrassa, milknąc, zanim weszli do ogrodu, zaczynając rozglądać się za zaginionym Karmelkiem we wszystkich zakamarkach.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Eutierria (296), Nora Figg (3226), Pan Losu (108), Ambroise Greengrass (5944), Cornelius Lestrange (4253)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa