Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
Ostatnio bardzo rzadko ruszała się z Whitby. Raczej ograniczała niepotrzebne wyjścia, ale nie mogła siedzieć wiecznie uwiązana do tego domu. Nie była osobą, która dobrze czuła się w czterech ścianach. Dlatego też przyjęła jedno, drobne zlecenie w Dolinie, zresztą było oficjalne, nic wielkiego, żadna skomplikowana sprawa. Stado gnomów ogrodowych, których trzeba się było pozbyć. Gdyby nie to, że to byli znajomi jej rodziny, to pewnie olałaby sprawę, bo wolała się zajmować bardziej skomplikowanymi zleceniami. Postanowiła jednak im pomóc. Oczywiście, poinformowała o tym Ambroisa, żeby nie było, że robi coś w tajemnicy. Ostatnio informowała go o wszystkim, wiedział dokąd wychodzi, z kim wychodzi i o której powinna wrócić. Tak było bezpieczniej. Szczególnie, że śmierciożercy zaczęli powoli panoszyć się po okolicznych miastach i atakować niewinnych. Nie, żeby jej to miało dotyczyć, przecież jej krew była odpowiednia, więc póki co się nie interesowali takimi jak ona.
Także poinformowała swojego chłopaka o tym, że wybiera się do Doliny, wspomniała, że będzie gdzieś na obrzeżach, zapomniała chyba jednak dopowiedzieć, że osoby, którym miała pomóc to jej znajomi mugolacy. Ups. Nie, żeby to coś zmieniało, nie powinno zmieniać, przecież nie mogli się od nich izolować. Znała Davida Smitha od pierwszego roku nauki w Hogwarcie, kiedyś spędzali dużo czasu grając razem w quidditcha, później poszli swoimi drogami, ale pamiętał o tym, czym się zajmowała. Nie mogła mu odmówić. Do tego był aktualnie gwiazdą Zjednoczonych z Puddlemere, była ciekawa, czy ta popularność w jakiś sposób go zmieniła.
Gdy pojawiła się pod drzwiami wielkiej rezydencji cicho zagwizdała pod nosem. Nie spodziewała się, że na quidditchu można się, aż tyle dorobić. W drzwiach przywitał ją mężczyzna, który faktycznie nieco się zmienił, wydoroślał i jego gromadka trzech dzieciaków, czego zupełnie się nie spodziewała. Kiedy miał czas na to, żeby je wszystkie spłodzić? Wolała nie zadawać pytań. Po wymianie uprzejmości, przeszła do pracy. Poświęciła trochę czasu na pozbycie się bandy gnomów, które okazały się być bardzo zawzięte. Nie spodziewała się, że zejdzie jej na tym tyle czasu, trochę się wkurzyła, że zbliżał się zmrok, bo nie zakładała, że spędzi tutaj, aż tyle czasu.
Nie zamierzała się jednak poddawać, była bliska zakończenia sprawy. Do jej uszu jednak dotarł odgłos tłuczonego szkła, i jakiegoś huku, jakby coś, gdzieś wybuchnęło.
Nieco ją to zaniepokoiło, bo przecież w tym domu były dzieciaki. Nie zastanawiając się zbyt długo, nad tym, co właściwie czyni chwyciła w dłoń swoją różdzkę i ruszyła w stronę rezydencji.
Yaxleyówna nie bała się praktycznie niczego, więc po prostu wlazła do środka. Usłyszała dzieciaki i ich rodziców, które biegły spanikowane po schodach. To nie wróżyło niczego dobrego, sama zaś starała się być jak najciszej, bo zdecydowanie ktoś zaatakował to miejsce. Świadczyło o tym szkło, które walało się po podłodze i palące się meble. Nie widziała jednak osób, które do tego doprowadziły. Może to i lepiej. W końcu usłyszała stukot, dochodził od drzwi wejściowych. Nie przejmując się niczym wbiegła więc na górę, aby pomóc swojemu koledze ewaukować stąd dzieciaki.
Znalazła się na piętrze w kilka sekund, udało się jej ich odnaleźć w jednym z pokoi, mieli szczęście, że ta rezydencja była naprawdę wielka. Nawet na górze jednak było czuć smród dymu, który powoli roznosił się po tym domu.
- Najlepiej by było, gdybyście weszli do lasu, tam nie powinni was znaleźć. - Zasugerowała Davidowi. Jako, że nie mieli za bardzo innych możliwości zaakceptował tę myśl. Pomogła mu i jego żonie wyprowadzić dzieciaki, sama zaś rzuciła jeszcze okiem przez swoje ramię i wtedy dostrzegła dwie zamaskowane osoby, które biegły w ich kierunku. - Wiejcie! - Krzyknęła do dawnego znajomego, a sama chwyciła mocniej różdżkę i zaczęła rzucać zaklęcia. Właściwie bez celu, chciała wystraszyć napastinków, zasugerować im, że podążanie za nimi było bardzo głupim pomysłem. Miała nadzieję, że odpowiednie służby pojawią się tu niedługo i nie będzie musiała sobie radzić z problemem sama. Póki co jednak twardo atakowała, a po chwili czarowała wokół siebie tarczę, żeby nie stała się jej krzywda, przynależność do Klubu Pojedynków miała swoje plusy.