• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[01.1958] well, aren't you just a little ray of pitch black || Ambroise & Geraldine

[01.1958] well, aren't you just a little ray of pitch black || Ambroise & Geraldine
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#1
28.10.2024, 20:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.12.2024, 09:26 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic II
Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Ze wszystkich miejsc, w których można było zaznać względnego spokoju w Hogwarcie o tej porze roku, cóż, łazienka Jęczącej Marty na pewno nie była najlepszym wyborem, ale nie za bardzo istniał jakiś inny. Wszystkie pozostałe miejscówki były zajęte. Tylko w tej jednej mógł zaszyć się bez większego ryzyka natrafienia na jakiegoś desperata szukającego odrobiny ciszy.
Przy okazjonalnych napadach zawodzącego płaczu bardzo niestabilnego ducha Marty Warren trzeba było umieć wykazać się całkowitym brakiem empatii. To nie była niska cena za samotność. Inaczej uszy nie były jedynym, co cierpiało. Morale szybko spadały, miejsce przestawało być znośne, trzeba było szukać innego, same problemy. A on nie chciał ich więcej. Miał dostatecznie pokaźną sakiewkę.
Jednakże póki stosował się do swoich niepisanych zasad, wizyty w łazience nie były aż tak chaotyczne jak mogłoby się wydawać.
Najgorszym, co można było zrobić było zaangażowanie się w rozmowę. Przynajmniej tak słyszał, bo przezornie nigdy nie dał się wciągnąć w dyskusję z płaczliwą zjawą. Kiedy dostatecznie ostentacyjnie ją ignorował, ona zaczynała ignorować jego. Przez lata wyrobili sobie pewien schemat.
Ona furczała na niego, że to damska toaleta!, on miał na to szczerze wyjebane. Ona rzucała w niego stekiem posklejanych słów, on udawał głuchego. Ona wskakiwała do toalety, on starał się nie wleźć w mokrą plamę w drodze na swoje upatrzone miejsce: punkt widokowy na całą łazienkę ulokowany tuż przy oknie w rogu za jednoczesną osłoną z kolumny z umywalkami, która znajdowała się na samym środku pomieszczenia.
To dawało trochę prywatności. Nie, żeby ktoś tu często dobrowolnie wchodził. Marta Warren skutecznie zniechęcała większość znających ją osób ze starszych roczników. Od czasu do czasu pojawiały się jakieś pierwszaki, które szybko się ulatniały. Nauczyciele raczej nie czuli potrzeby zbyt częstego kontrolowania tego miejsca.
I słusznie. Całkiem właściwie. Inaczej to miejsce straciłoby cały urok, którego nie miało zbyt wiele.
Rozsiadł się na szerokim parapecie przy otwartym na oścież oknie, opierając jeden but na gładkiej powierzchni z zimnego kamienia a drugi niżej na podłodze. Niespiesznie zaciągał się papierosem ze zdobycznej paczki od kolegi z dormitorium, który nie miał szczęścia w wybuchającym durniu. Starannie kitrany przez cały dzień kartonik był pomięty i wilgotny po upadku na śnieg podczas pospiesznych wędrówek z zajęć na zajęcia. Same fajki były raczej obrzydliwe, ale w tym wypadku miały wystarczyć.
Nie był wyjątkowym koneserem tego typu rzeczy, kiedy grał w szkolnej drużynie Quidditcha. Jasne - już wtedy karmił nałóg, zdobyty bardzo wcześnie w życiu, ale ograniczał się do lepszego towaru i rzadszego popalania. Obecnie kopcił jak smok, z czego wynikała konieczność dostosowania oczekiwań do możliwości. Nie mógł kręcić nosem, jeżeli nie było zbyt wielkiego wyboru.
W milczeniu zaciągał się dymem, wypuszczając go przez uchylone okno, przez które ciągnęło chłodem. No, może inaczej - wiało lodowatym zimnem.
Coś za coś. Przezornie zostawił sobie płaszcz po zajęciach praktycznych w szklarni numer pięć, teraz okrywając nim ramiona wraz z szalikiem domu oplątanym wokół szyi. Było mu całkiem ciepło jak na to, że mieli sam środek stycznia i na zewnątrz panowały naprawdę nieludzkie temperatury. Albo i nie. Tak właściwie to nie było, ale to też miał gdzieś. Obecnie wiele rzeczy miał gdzieś.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#2
28.10.2024, 21:27  ✶  

Była wkurwiona. W sumie wkurwiona, to chyba zbyt łagodne określenie, ale nie znała żadnego innego, które byłoby w stanie określić stan w którym się znajdowała. Miała ochotę pobyć sama, żeby przypadkiem nie wyładować się na Millie, czy którymś chłopaku z jej roku. Cóż, nie popisali się dzisiaj na eliksirach, jej kociołek wybuchł, osmaliła sobie niemalże całe włosy, ubranie i twarz i niewiele brakowało, aby straciła swoje rzęsy. To nie był jej najlepszy dzień, nie znosiła, gdy coś nie szło po jej myśli. Do tego mieli te zajęcia ze Ślizgonami, oczywiście nie omieszkali jej wyśmiać, kiedy płomień buchnął jej w twarz.

Bardzo szybko opuściła klasę i pognała przed siebie. W Hogwarcie były miejsca, które nie cieszyły się ogromną popularnością, była tego świadoma, bardzo dobrze wiedziała, gdzie najlepiej jest się ukryć.

Nogi zaprowadziły ją do łazienki, damskiej łazienki, którą wszyscy omijali szerokim łukiem.

Weszła do środka z hukiem, pizdła drzwiami tak, że odbiły się od ściany. Wiedziała, że i tak nikt tego nie usłyszy, zamknęła za sobą drzwi i w końcu dała upust swoim emocjom.

Warknęła głośno, wydała z siebie niemalże zwierzęcy wrzask.

- Nie wkurwiaj mnie dzisiaj Marta, bo zabiję cię drugi raz. - Rzuciła jeszcze w eter, zapobiegawczo, bo wiedziała, że duch mieszkający w tym pomieszczeniu bywał trudny, tak właściwie to nie znała chyba nikogo, kto był bardziej męczący od niej.

Póki co szła przed siebie, nie rozglądała się wokół, bo była pewna, że nikogo tutaj nie ma. Zazwyczaj to miejsce było zupełnie puste.

Jej dwa warkocze furwały to w jedną, to w drugą stronę, bo poruszała się bardzo energicznie.

Zamierzała zmyć ze swojej twarzy resztki sadzy, która osiadła na jej policzkach, czuła ten obrzydliwy smak na ustach.

Była zła, czy właściwie musiała chodzić na te zajęcia z eliksirów? Wiedziała, że jej się do niczego nie przydadzą, miała jasno określoną ścieżkę kariery zawodowej, dlaczego kazali jej na siłę mieszać w tym kotle? Nie miała pojęcia. Wkurwiało ją to niemiłosiernie, miała świadomość, że to była strata czasu, że zupełnie nie powinna się tym zajmować.

W końcu doszła do umywalki. Odkręciła wodę, lodowatą i zaczęła pozbywać się tych ciemnych smug ze swojej twarzy, zaczęła od ust, bo ten smak irytował ją najbardziej. Trwało to dłuższą chwilę, miała wrażenie, że nadal czuje w powietrzu zapach spalenizny, tylko, może nieco się różnił od tego, który czuła na sobie jeszcze przed chwilą. Zakręciła w końcu wodę.

Coś jej nie pasowało w tym, że nadal coś capiło tak, jakby gdzieś unosił się zapach dymu, odwróciła się gwałtownie i wtedy do niej dotarło, że nie była tutaj sama.

Dostrzegła typa siedzącego na parapecie. Na całe szczęście miał mundurek w tych samych barwach, bo nie zniosłaby w tej chwili konfrontacji z żadnym, pojebanym Ślizgonem.

- To damski kibel. - Rzuciła, jakże rezoltunie.

  - Marta, dlaczego go stąd nie wyrzuciłaś? - Postanowiła skorzystać z pomocy natrętnego i irytującego ducha, chciała być tutaj sama, a niestety okazało się, że nic z tego, musiała więc sobie jakoś z tym poradzić.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
28.10.2024, 22:54  ✶  
W przeciwieństwie do blondynki z mysimi warkoczami, Ambroise praktycznie od razu zorientował się, że przestał być sam. Marty, rzecz jasna, nie liczył. Nie próbowała go przeganiać z kibla, nie nawiązywała rozmowy. Raz na jakiś czas wydawała z siebie przeciągły szloch podkreślający to, jak bardzo jest nieszczęśliwa i samotna, ale dopóki zbywał to nawet bez machnięcia ręki, dopóty miał względny spokój.
Niestety nie tak długo jak mógłby tego chcieć. Ten dzień już wcześniej był niełatwy. Roise mógł spodziewać się, że w dalszym ciągu nie zostanie mu darowane. W ostatnim czasie raczej zaliczał wtopę za wtopą, upadek za upadkiem (choć już nie tak dosłowny jak w tamtym roku, kiedy zaczęła się spirala złej passy). Nie powinno go zdziwić, że kiedy znajdzie sobie względnie spokojne miejsce to nagle pojawi się ktoś kto już na starcie zacznie zachowywać się jak irytujące, stanowczo zbyt nafochane na cały świat stworzonko.
Umorusane, usmolone i jakże waleczne w kierunku wszystkich, którzy znaleźli się w polu widzenia.
Ach, ten jazgot. Ach, ta jędzowatość objawiająca się już w tak młodym wieku (zakładał, że mogła mieć jedenaście, może dwanaście lat, bo TE WARKOCZE) i w jednoznaczny sposób wskazująca na to, że panienka z powodzeniem mogła już zapomnieć o nawiązaniu zbyt wielu szkolnych przyjaźni. Ach, jak bardzo uroczo, że się tu pojawiła, szukając poklasku u drugiej, tym razem widmowej zołzy. Bez wątpienia to było na miejscu. Świetna interakcja towarzyska. Godnie reprezentowała jego dom. No, najprawdziwsza DAMA z DAMSKIEJ łazienki.
- Nie widzę tu żadnych dam - odpowiedział bez namysłu, wzruszając ramionami i taksując dziewczątko wymownym spojrzeniem.
No. W dalszym ciągu nie dostrzegał tu nikogo, kto mógłby być urażony lub zgorszony jego obecnością. Szczególnie, że nie planował ruszać się ze swojego miejsca. Nie zwykł robić tego, czego nawet nie próbowano mu jawnie dać do zrozumienia. Sugerowanie czegoś Marcie było raczej godne pożałowania, ale nawet o to się nie pokusił, tylko ponownie zaciągnął się papierosem, ostentacyjnie strzepując popiół na zewnętrzny parapet.
Jeśli młoda Gryfonka chciała go zmieszać to raczej sięgnęła po żenująco słabe metody. Jak do tej pory na tyle nieskuteczne, że nawet Warren jeszcze nie wyłoniła się ze swojej przytulnej kabinki. Może akurat zajmowała się wyciem do kolanka albo nawiedzaniem odpływu. W to również nie wnikał jakoś mocno, tym bardziej, że spodziewał się, że zgorszona koleżanka zaraz czym prędzej opuści toaletę. Może po to, żeby na niego naskarżyć, może nie. Nie wyrokował o tym, bo do czasu jej ewentualnego powrotu już go miało nie być.
- Chyba ma na ciebie wyjebane - odezwał się z lekkim rozbawieniem.
Klasyczna Marta. Pojawiała się tylko wtedy, kiedy mogła robić zamieszanie wokół siebie. W innych wypadkach była ewidentnie bezużyteczna. Młoda powinna to wiedzieć. Z drugiej strony nie wyglądała tak, jakby zbyt często kalała swoją śliczną główkę jakąkolwiek myślą. Szczególnie z tą smołą na włosach i na twarzy tam, gdzie nie dostrzegła niedomytych śladów.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#4
28.10.2024, 23:48  ✶  

Yaxleyówna nie miała w zwyczaju uciekać od konfrontacji, bez względu na to z kim przyszło jej się mierzyć. Miała w głębokim poważaniu to, czy ten chłopak należał do jej domu, czy wręcz przeciwnie. Nie powinno go tu być. Miała znaleźć się tutaj sama, dac upust swoim emocjom, wykrzyczeć się, może coś kopnąć, a później pójść do dormitorium. Plan był prosty i sprytny, a wysypał się już na samym początku. Tyle, że to ona miała większe prawo znajdować się w tej łazience, bo do Morgany, to była DAMSKA ŁAZIENKA. Może i miał długie włosy, ale nawet Marta by się domyśliła, że jest chłopakiem, mimo tego, że miała problemy ze wzrokiem.

Założyła sobie ręce na piersiach, stała nieco oddalona od niego, nie uciekała jednak spojrzeniem, w jej oczach pojawił się błysk, najwyraźniej zachęcił ją do konfrontacji. W sumie może tego właśnie potrzebowała, dobrze było trafić na kogoś kto nawinął się zupełnie przypadkiem i móc na nim wyżyć. Idealna sytuacja, aby jakoś poradzić sobie ze swoimi nie do końca przyjemnymi emocjami.

- Najwyraźniej masz problemy ze wzrokiem. - Skrzywiła się nieco, bardzo górnolotny komentarz, nie ma co. Nie powinna się spodziewać zbyt wiele, tak. Miała świadomość, jacy bylo chłopcy. Okropnie wkurwiający, tak, zdecydowanie on zachowywał się w typowy dla nich sposób.

- Myślę, że profesor Mcgonagall może być zainteresowana tym, co palisz w damskim kiblu. - Nie umknęło jej to, że dym, który wcześniej wyczuła w powietrzu dochodził z jego strony. Cóż, donos mógł się okazać jej najlepszym rozwiązaniem, może niezbyt koleżeńskim, ale to on zaczął. Nie ona, chciała utrzeć mu nosa, obojętnie w jaki sposób.

Mimo swojego dosyć młodego wieku, dziewczyna była całkiem wyrośnięta jak na czwartoroczną, miała nadzieję, że już więcej nie urośnie, bo ten wzrost okazał się być dla niej dosyć mocno problematyczny, nie przestawała się wpatrywać w chłopaka. Irytowało ją to, że traktował ją lekceważąco, nie znosiła tego.

Och, powinna się spodziewać tego, że Marta oleje ją teraz, kiedy faktycznie mogła się na coś przydać. Zazwyczaj wyłaziła niemalże od razu, zaczynała płakać i opowiadać o swoim smutnym żywocie. - Marta, dlaczego jak pierwszy raz w życiu cię potrzebuję, to mnie olewasz? - Rzuciła jeszcze w eter, licząc na to, że duch postanowi jednak z nią współpracować. Nie mogła liczyć na pomoc nikogo innego, nie w tym momencie.

Bywała w tej łazience wiele razy i jeszcze nigdy nie musiała tyle czekać na to, żeby ona się pojawiła. - To pewnie twoja wina, co jej zrobiłeś, co? - Oczywiście, całkiem szybko połączyła fakty. Pewnie wkurwił Warren i przez to ta nie zamierzała wyjść ze swojej jaskini, którą był najpewniej któryś kibel.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#5
29.10.2024, 17:18  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.10.2024, 17:19 przez Ambroise Greengrass.)  
- Ty za to ewidentnie nie - odgryzł się bez konieczności dodawania, że to nie był komplement.
Potrafiła z precyzją wkurwionego psa gończego zlokalizować kogoś zajmującego się własnym życiem i zacząć na niego szczekać jak mały sznaucerek. Co dodatkowo kontrastowało z jej pokaźnym wzrostem, który z kolei nie pasował do dziecinnych rysów twarzy, jakie znowuż to wyglądały całkiem idiotycznie przy sposobie, w który układały się szaty.
Wyglądała młodo staro. Zachowywała się jak rozwydrzone dziecko szukające zaczepki i puszczające parę z uszu, gdy nie dostawała efektów.
- Mhm. Leć, leć - lekceważąco machnął ręką w kierunku drzwi, zataczając kółko papierosem trzymanym między palcami. - Gryffindor dawno nie stracił żadnych punktów. W dormitorium będą cię uwielbiać - podkreślił zachęcająco, wyraźnie do przesady.
Nawet nie próbował kryć sarkazmu, bo szczerze wątpił, że osoba tego pokroju byłaby w stanie go wyczuć nawet jak byłby ciśnięty prosto w jej okrągły dziecinny nos i wyłupiaste niebieskie oczęta, które ślepiły na niego nawet z tak sporej odległości. Sporo zasługi temu efektowi można było przypisać czerni sadzy centralnie przy dolnych powiekach.
Do tego wydęte usta, zadarty podbródek, pyskówki opuszczające jej usta ze świszczącym tempem niemal dorównującym wymianie zaklęć w szkolnym klubie pojedynków (z tym, że tu chodziło o jednostronne ciskanie irytacją, on pozostawał spokojny i powątpiewający).
Ta. Wyobrażał sobie, że dziewczątko może być właśnie takie jak się prezentuje: bez wątpienia wyrośnięte, ale ujawniające swój bardzo młody wiek w pierwszej chwili, gdy się odzywało. Jeśli mogła sprawiać jakieś poważniejsze wrażenie to rozmywało się wraz z czepliwymi, nieprzemyślanymi wypowiedziami i rzucanymi groźbami bez pokrycia.
Z drugiej strony trochę nie pasowało mu do tego obrazka osmolenie na jej twarzy. Mogło świadczyć o skłonności do ładowania się w kłopoty a nie zwalania ich na innych ludzi, ale nawet pupilkom nauczycieli zdarzały się wypadki. Kto wie. Może wkurzyła kogoś tak bardzo, że postanowił podpalić jej mysie ogony, ale niestety nie trafił?
Miał niemalże stuprocentową pewność, że wszelkie zasługi w oddaleniu od nich wygranej w Pucharze Domów zostaną przypisane nie jemu a Pannie Skarżypycie. Gryfoni zwykli trzymać się razem, stanowiąc jedną drużynę a nie zachowując się jak bardziej upośledzona i porywcza wersja Krukonów czy, pożal się Merlinie, Ślizgonów. Choć tam też wątpił w patrzenie przez palce na zagrywki godzące w ich wspólny cel.
Miała być w tym całkowicie sama. Roise w pewnym sensie miał ochotę zobaczyć jak to się potoczy. Szlaban nie był mu w żaden sposób straszny. Nie byłby pierwszym ani zapewne nie ostatnim. Za to ostracyzm społeczny, którego blondyneczka mogła zakosztować był całkiem zabawny.
- Ta, która donosi na własnych ludzi. Konfidentka i złamaska. Żenujący przypadek braku ducha zespołowego i niekoleżeństwa - niemalże był w stanie usłyszeć te szepty, szczególnie, że Marta przestała wyć w kolanku umywalki.
Smród kapusia mógłby przez dłuższy czas pociągnąć się za blondyneczką. Być może nawet chwilę po tym jak on opuści budę, bo raczej planował przytakiwać wyrzutom i dorzucać swoje trzy knuty za każdym razem, kiedy ktoś wspomni przy nim o (chwilowo jeszcze bezpiecznie anonimowej) małej pieniaczce. Potrafił być perfidny, gdy ktoś sobie zasłużył. Ostatnio również bez potrzeby, ale to była inna sprawa.
- Poza tym to papierosy, nie trawa - rzucił gwoli wyjaśnienia, skoro nie poznawała zapachów nawet wtedy, gdy waliły ją w nos aż tak, że musiała się do nich przysrać. - A ja jestem pełnoletni. McGonagall może mi naskoczyć - to nie były przezorne słowa, miały stosunkowo niewiele wspólnego z rzeczywistością, ale pasowały do absurdu sytuacyjnego, więc się nie krępował.
Znał nauczycielkę od obu stron. Tej surowej i trzymającej wszystkich za kark, ale również tej łagodniejszej i przymykającej oko, gdy chodziło o członków drużyny Quidditcha domu Godryka Gryffindora. Tak się składa, że kilkukrotnie widział jak wielką fanatyczką była i że umiała odpowiednio nagiąć zasady dla dobra wspieranego zespołu.
Co prawda już w nim nie był, ziejąc poczuciem frustracji i nienawiści do brutalnego losu (a przy tym także jednego ze Ślizgonów), ale pewne nawyki pozostały. Prócz tego na tym etapie edukacji chciał po prostu skończyć szkołę, później robiąc cholera wie, co. Nie musiał przejmować się zbyt wieloma rzeczami. Przynajmniej tak do tego podchodził, czerpiąc z tego jak największą satysfakcję...
...czyli stosunkowo niewielką, ale ta mimo wszystko trochę wzrastała na widok wściekłości Gryfonki i kompletnego braku zaangażowania Marty, która zazwyczaj była prawdziwą królową dramatów. Cisza z jej strony była bardzo wymowna.
Parsknął rozbawiony, znowu zaciągając się fajką. Zaraz dopali i się stąd zwinie, wtedy z pewnością będzie warto ściągać tu McGonagall.
- Jak to co? Zabiłem ją - stwierdził teatralnie, rozszerzając przy tym oczy i robiąc wymowne, trochę karykaturalne: uuUuUUu wraz z odpowiednim ruchem dłoni mające naśladować stereotypowe dźwięki niespokojnych duchów, wprowadzając atmosferę grozy i suspensu. - Zarówno teraz, jak i w tamtą mroczną, deszczową noc...
Od burzowych nocy zawsze zaczynały się najlepsze historie, prawda? Ta też naturalnie musiała. Szczególnie, że nie zamierzał jej kontynuować ani kończyć.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#6
29.10.2024, 22:27  ✶  

- W dupie mam to, czy mnie uwielbiają, nie jestem pączkami. - Wydawało jej się, że pączki lubią chyba wszyscy, stąd ta analogia. Mniejsza o to, była zirytowana, bo ten dzień nie należał do najlepszych, a teraz jeszcze nie mogła go sobie przetrawić w spokoju. To była jej bezpieczna przystań, zazwyczaj, dzisiaj się coś zmieniło i zdecydowanie jej się to nie podobało. Będzie musiała znaleźć sobie jakieś nowe miejsce, gdzie uda jej się wyładowywać swój gniew, tak by nikt tego nie widział. Nie znosiła być na tym przyłapywana, bo uważała, że to, iż nie radzi sobie z emocjami może być dosyć kontrowersyjne. Zresztą i tak już gadali na jej temat przez to, że często pakowała się w bójki i próbowała udowadniać siłą, że ma rację. Cóż, widać było skąd pochodzi, to było niezaprzeczalne. Nie była jedną z tych ułożonych uczennic, które potrafiły się zachować.

Przez chwile przeszło jej nawet przez myśl, że może wreszcie zapunktowałaby u Mcgonagall gdyby na kogoś doniosła, ale w sumie wypadałoby chyba wybrać kogoś z innego domu, dzięki czemu na pewno miałoby to jakiś lepszy efekt. Swoich powinno się zostawiać w spokoju, czy coś. Ten pomysł więc chyba nie był taki doskonały, jak się jej wydawał być na samym początku. Westchnęła sobie głośno, właściwie do siebie, w ten sposób odreagowała te wszystkie swoje przemyślenia.

- Jedno i drugie śmierdzi, nie widzę więc szczególnej różnicy. - Zresztą to była szkoła, mógłby chociaż znaleźć w sobie odrobinę przyzwoitości i wyjść na zewnątrz. Zdecydowanie ten typek uważał, że wszystko mu wolno. Ci starsi tak mieli, zdawała sobie z tego sprawę, okrpnie się panoszyli, co ją irytowało.

- Nie sądzę, żeby pani profesor robiło to różnicę. - Dalej, znajdowali się w szkole, Minewra na pewno nie byłaby zadowolona, gdyby doszły do jej uszu informacje o tym, że jeden z nich nie potrafi się zachować. Yaxleyówna była tego pewna.

- Nie wyglądasz mi na kogoś, kto mógłby kogoś zabić. - Zmierzyła go przy tym komentarzu od stóp do głów. Nie, żeby znała się na mordercach, czy coś, ale sporo czasu spędzała z łowcami, którzy potrafili odbierać życia. Ten tutaj wydawał się nie wiedzieć o czym mówi, był za bardzo wymuskany, zadzierał nosa, a krowa która dużo ryczy mało mleka daje, tak, zdecydowanie.

Nie bała się tych opowieści, wcale. Nie robiły na niej wrażenia, myślał, że ją przestraszy? Dobre sobie. - Ponoć umarła w czerwcu, faktycznie mogła być wtedy burza. - Zastanowiła się przez chwilę, właściwie to nie ciągnęła nigdy Marty za język, a w sumie chętnie usłyszałaby tę opowieść z jej ust.

Gdzie ona właściwie była?

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#7
29.10.2024, 23:53  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.10.2024, 23:55 przez Ambroise Greengrass.)  
- Tak właściwie to - ostentacyjnie zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu, przekrzywiając głowę raz w jedną raz w drugą stronę i marszcząc połowę twarzy.
Wymownie, paniczu Greengrass. Wyśmienicie wymownie, mogła to sobie odebrać tak jak chciała w zależności od własnych kompleksów i poczucia beznadziejności typowej dla warchlaków w jej wieku. Nie była dla niego w żaden sposób towarzyska, więc raczej odpłacał się pięknym za nadobne. Tyle, że bez gróźb. Za to ze starannie opakowanymi obelgami.
- Niech zgadnę - wypuścił chmurę dymu już nie przez otwarte okno a w stronę dziewczyny. - Nie jesteś szczególnie światła z zielarstwa ani z eliksirów, co? - Uniósł brew.
Różnica była bardzo wyraźna. Dostrzegalna na jeden ruch nozdrzy. Mało kto by tego nie wyczuł. Chyba tylko całkowita ignorantka w dwóch ściśle powiązanych dziedzinach. Zielarstwo prowadziło do tworzenia składników. Składniki do warzenia eliksirów. Eliksiry czasami były wykorzystywane do podkręcania mocy fajek przez moczenie w nich bletek, co było częstą praktyką Greengrassa i ekipy, bo co jak co - do wszystkich wymienionych wyżej dziedzin miał naturalny, niewymuszony dryg.
Ku szczęściu profesorów prowadzących wszystkie zaklęcia i ich ogólnemu niezadowoleniu oraz brakowi aprobaty, gdy zakomunikował im, że nie ma najmniejszego zamiaru robić botanicznej bądź alchemicznej kariery, bo to Quidditch jest tym, co chce robić w życiu.
Mimo upływu czasu nadal nie dopuszczał do siebie myśli, że może wrócić z podkulonymi ogonem. To go wkurwiało, bo rzecz jasna tylko kwestią czasu było ponowne opanowanie miotły. Zaparł się. Nawet tego konkretnego dnia, przez którego słaby przebieg był teraz zły i potrzebował ciszy. Nie pierdolenia nad uchem.
- Idziesz już się poskarżyć? No, leć. Jeszcze stracisz okazję - znów machnął ręką w kierunku drzwi, ale nie wyszła.
Nie przestała trajkotać. Wręcz przeciwnie. Usiłowała mu w dalszym ciągu działać na nerwy. Ewidentnie nie rozumiała żadnego przekazu.
- Właśnie o to chodzi - zasugerował pokazując górny rząd zębów w najbardziej niepokojącym uśmiechu na jaki go było stać; odbicie w oknie dostrzeżone kątem oka całkiem go usatysfakcjonowało, ale też nie od dziś był pozerem.
W jak najlepszym znaczeniu tego słowa - rzecz jasna. Lubił bawić się w sprawianie wrażenia. Dzięki temu bywało znacznie łatwiej. Inni ludzie mieli o nim swoje zdanie, on nie potrzebował tego weryfikować ani niespecjalnie zabiegał o ich aprobatę, bo wnioskowali o nim na podstawie starannie stworzonej persony. Nieskromnie mówiąc: roku na rok robił się w tym coraz lepszy (a skromnością świata nie zbawiał).
Coraz bardziej bawiła go ta nieoczekiwana rozmowa, nawet jeśli dziewczyńsko w dalszym ciągu bzyczało mu koło ucha jak natrętna mucha skupiająca się na poszukiwaniu swojego urojonego smoczego gówna. Nie dostając reakcji, której z dużym prawdopodobieństwem chciała, żeby móc się wyładować za swój zły dzień (raczej mało kto miałby dobry dzień wyglądając tak jak ona, gdy wpadła do łazienki) usiłowała go wciągnąć w coś, co z dużym prawdopodobieństwem śmierdziało szlabanem. Zdecydowanie wolał zapach własnych cudzych papierosów.
Z tą myślą zgasił jeden niedopałek w śniegu na okiennej zewnętrznej framudze - między szybą a parapetem, po czym po chwili namysłu wyciągnął i odpalił drugiego. Jeszcze bardziej odruchowo wyciągając otwartą paczkę w kierunku blondyneczki.
Nie był aż takim sknerą - to po pierwsze. Przywykł do podobnych gestów obracając się w starszym środowisku - po drugie. Stosunkowo wcześnie zaczął dawać ujście nałogowi, więc bezwiednie założył, że mogła się na nim wyżywać z głodu nikotynowego - trzecie. Pewnie było jeszcze czwarte, piąte i szóste. Tysiąc powodów, dla których wzruszyłby ramionami, gdyby przyjęła milczącą ofertę i to samo zrobiłby, gdyby się obruszyła.
No, skoro już zdecydował się tu zostać jeszcze przez kilka minut to równie dobrze mógł zapewnić sobie alibi, wciągając ją we wszystkie nielegalne czynności, bo wtedy nie wezwie na niego psiarni kociarni McGonagall. Jak zwał tak zwał. Na siebie by nie doniosła, nie? Choć kto wie jak bardzo jest pieprznięta. Miała niepokojąco niebieskie oczy. Szczególnie wtedy, kiedy ciskały gromy. Bardzo adekwatnie do tematu letnich burz.
- No przecież mówię - uniósł wzrok w kierunku sufitu, westchnął z politowaniem i zaciągnął się kolejnym papierosem, chowając paczkę do kieszeni. - Słuchasz mnie czy nie? - - Jak dla niego to mogła sobie iść na skargę albo ogólnie w cztery dupy, natomiast skoro mieli chwilę czasu to mógł wziąć na niej odwet, swoim pierdoleniem bzdur wyławiając Martę z kibla i fundując Gryfoneczce rant życia.
- A więc - odchrząknął znacząco zachęcony grobowym milczeniem - znów: jakże klimatycznym. - To był jeden z tych burzowych letnich wieczorów. Wierzchołki drzew w Zakazanym Lesie kołysały się targane gwałtownymi porywami złowróżbnego wiatru, który od rana zawodził w tej tu właśnie toalecie przez niedomknięte okna. Zapowiadał nadejście strasznych, strasznych wydarzeń - przeciągał czekając na Martę.
Gdzie ona była, do jasnej cholery?


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#8
30.10.2024, 00:41  ✶  

- Tak właściwie to nie. - Dokończyła za niego. Pączki były małe, okrągłe, ona zdecydowanie nie należała do pączków i zdawała sobie z tego sprawę, była bardziej faworkiem, prostokątnym i wysokim, zdecydowanie nie pączkiem i miała tego świadomość. Może nie była jakoś bardzo pewna siebie, ale miała też oczy i wiedziała, że do pączka jej daleko (no, może nie licząc tych jej pucułowatych policzków).

- Brawo, ależ jesteś bystry. - Nie trudno wcale było się tego domyślić zważając na to, jak wyglądała, kiedy weszła do tej łazienki. Prawie podpaliła dzisiaj salę do eliksirów, nie sądziła, że był to jakiś wielki wyczyn, pewnie zdarzał się na co drugich zajęciach, mimo wszystko nie była z tego powodu szczególnie dumna. To były jej pięty achillesowe, zabawne, bo przecież druga część świata przyrody była jej naprawdę bliska. Na zwierzętach znała się wyśmienicie, te dziedziny nie wydawały się być ze sobą jakoś bardzo odległe.

- Nie sądzę jednak, żeby to mi w jakikolwiek sposób przeszkadzało. - Musiała coś dodać. Nie angażowała się specjalnie w te przedmioty, chociaż mogłaby i wtedy pewnie radziłaby sobie całkiem nieźle, aczkolwiek nie wydawało jej się, aby mogło się jej to przydać w przyszłości. W przeciwieństwie większości uczniów w Hogwarcie, którzy raczej nie mieli pojęcia, gdzie skończą, jej ścieżka była określona odkąd tylko złapała sztylet w swoją dłoń. Miała zostać łowcą potworów, jak ojciec, jego rodzina i starszy brat, który skończył szkołę całkiem niedawno. Zazdrościła mu tego ogromnie, bo mógł już zwiedzać świat w poszukiwaniu najbardziej brutalnych bestii, też tego chciała. Zamiast tego musiała tracić czas na naukę tych wszystkich dziedzin, które miały jej się nigdy w życiu do niczego nie przydać.

- Nie spieszy mi się jakoś szczególnie. - Nie zamierzała wykonywać niczyich poleceń, zdecydowanie nie należała do tego typu osób, postanowiła tu zostać chociażby tylko po to, żeby zademonstrować, że ma swoje zdanie - jakie, to nie było ważne, istotne zaś że było inne od tego jego. Tylko to się liczyło, buntowała się przeciwko wszystkim i wszystkiemu.

- Co się tak krzywisz? - Nie umknęło jej to, że pokazał jej zęby w tym dziwnym uśmiechu. Coś mu się stało, czy chciał ją wystraszyć? Jeśli to drugie - to nie działało. Zdecydowanie już wtedy brakowało jej instynktu samozachowawczego, nie miała problemu z tym, żeby zaczepiać i denerwować starszych od siebie i większych uczniów, którzy zdecydowanie mogliby pokazać jej, że nie jest to najlepsze rozwiązanie.

To była krótka chwila, spoglądała na niego i na paczkę fajek, która znajdowała się w jego dłoni ledwie kilka sekund. To nie byłby jej pierwszy raz, kiedy sięgnęła po papierosa. Jeden ze starszych kuzynów pokazał jej podczas wakacji różne takie specyfiki, jednak jakoś specjalnie się w to nie wciągnęła, no i pamiętała smak szluga, którego ukradła ojcu, kiedy miała jedenaście lat pchnięta do tego swoją ciekawością. Szybka decyzja. Podjęła ją bez zawahania. Może to mogło jej pomóc ukoić gniew? Wiedziała, że ludzie w jej otoczeniu palili po to, aby pozbyć się negatywnych emocji. To zawsze była jakaś metoda, której zamierzała spróbować w tym momencie, bo nadażyła się ku temu okazja.

Powoli podeszła w jego stronę i sięgnęła do paczki fajek, którą trzymał w dłoni. Wyciągnęła z niej szybkim ruchem jedenego szluga, którego wsadziła sobie do paszczy. Czekała, aż podzieli się z nim również ogniem, wolała uniknąć odpalania go różdżką, bo z jej szczęściem skończyłaby dzisiaj ze spalonymi brwiami.

Nie spoglądała jednak na niego, przynajmniej jak na razie, bo trochę jej było głupio, że najpierw chciała donieść na chłopaka, a teraz robiła to samo. Z drugiej strony, jeśli on postanowi odwrócić kota ogonem, to będą siedzieć w tym razem, potrafiła sobie owinąć McGonagall wokół palca.

Bez słowa postanowiła wdrapać się na parapet, właściwie to na niego usiąść. Po przeciwnej do niego stronie. Spróbowała zaciągnąć się dymem z fajki, szło jej to raczej opornie, widać było u niej brak doświadczenia, potwierdzony został łzami, które pojawiły się w jej oczach przez kłujący je dym.

- Próbuję cię słuchać, ale nie mówisz do końca sensownie. - Dodała jeszcze zupełnie szczerze, dobrze by było, gdyby w końcu przeszedł do rzeczy, a nie robił to na okrętkę. Trochę ją zaciekawił, właściwie dlatego póki co jeszcze nie wyszła z tej łazienki.

Wpatrywała się w niego bez słowa, gotowa wysłuchać opowieści, którą chyba zamierzał ją wystraszyć.

Geraldine tego jeszcze nie widziała, ale nie była jedyną osobą, którą zainteresowało to, co miał do powiedzenia, znad jednej z kabin zaczęła bowiem wystawać głowa, która znajdowała się w powietrzu. Najwyraźniej Marta była ciekawa tego, co opowie o jej śmierci.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#9
30.10.2024, 02:59  ✶  
- Tak właściwie to tak - nie pokusił się o ten komentarz tylko dlatego, że popiół z trzymanego papierosa wleciał do środka razem z przeszywającym podmuchem lodowatego powietrza zamiast opaść na śnieg na zewnętrznym parapecie.
Niby nie miał już wielu zajęć tego dnia, ale nadal nie zamierzał chodzić brudny. W przeciwieństwie do niektórych tu obecnych raczej preferował schludność. Nie zeskoczył z parapetu. Wstępne strzepał z siebie syf, po czym wyciągnął różdżkę, żeby dokończyć dzieła, jednocześnie nie odrywając wzroku od wykonywanej czynności dopóki nie skończył.
- Co poradzę, naturalne predyspozycje - wzruszył ramionami, rzecz jasna wyłapując próbę ciśnięcia w niego sarkazmem naprawdę niskich lotów, ale przez swój słabiutki poziom ten przytyk przeleciał gdzieś w okolicach kostek Greengrassa.
Zdecydowanie w niego tym nie trafiła. Szczególnie, że jedną nogę miał w górze w dalszym ciągu na parapecie, natomiast drugą podparł na pręcie wystającym ze ściany po jakiejś oberwanej szafeczce czy czymś takim. No cóż. W Hogwarcie średnio dbano o bezpieczeństwo uczniów. Nawet Marta Warren była tego jęczącym dowodem. Szkoła, do której brytyjscy czarodziejowie z braku możliwości posyłali swoje pociechy miała zatrważająco wysokie statystyki śmiertelności.
Z drugiej strony trudno było wyrażać zdziwnienie. Zwłaszcza przy takich interakcjach jak ta. Marta mogła szybciutko zyskać nową rośnie irytującą koleżankę, jeśli dziewczyna nie przestanie skakać do gardeł przypadkowych uczniów. Szczególnie tych starszych.
Oni byli z tego samego domu a dla Greengrassa miało to całkiem spore znaczenie, bo zazwyczaj nie tykał swoich. Nieważne jak bardzo mu działali na nerwy. Stanowili kolektyw przez przynajmniej rok do całych siedmiu lat.
W przypadku blondyneczki to była wyłącznie kwestia kilku kolejnych miesięcy i miała sobie z powodzeniem przejąć po nim tę DAMSKĄ toaletę. Szybko przekonując się, że nie jest jedyną osobą ostrzącą sobie zęby na całkiem wygodną miejscówkę na lokalnym parapecie.
Z tym, że nawet w takich miejscach panowała hierarchia. Z duchem martwej uczennicy szło się od biedy dogadać (albo ostentacyjnie milczeć jak to robił Ambroise) ale z innymi uczniami nie zawsze. To, że teraz był tu względny spokój, przynajmniej zanim go nie postanowiła zakłócić, nie miało trwać wiecznie. Miała mieć swoich ciekawskich pierwszaków i zdesperowanych uczniów różnej maści poszukujących ucieczki. Takich jak ona w tej chwili. Dokładnie takich.
Na jego oko, czekała ją zacięta wieloletnia walka o pozycję w damskim kiblu. Na długo po nim. Jak dobrze, że jej się nie spieszyło. Mogła się tu zabunkrować do ukończenia szkoły za... ...pięć?... ...sześć lat? Skoro to było dla niej takie istotne, żeby zostać brygadzistą uderzeniowym klopa. Byleby przestała dziamdziać i dała mu spokój. Mogła sobie zająć jakąś wolną kabinę albo co. Parapet był jego.
- Zaczynają się górnolotne pytania - skomentował bez przejęcia, kwitując to trochę protekcjonalnym tonem i przenosząc wzrok na paczkę fajek, którymi w przypływie koleżeństwa postanowił się z nią podzielić.
To była niska cena za alibi. Zgadza się - kiedy sięgnęła po papierosa, przypieczętowała z nim pakt braku zaangażowania McGonagall w cały proceder. W razie czego miał przewalić wszystko na upominanie młodej uczennicy, że nie należy smrodzić fajami w łazienkach. Poczuł dym, przejął się pożarem czy coś, przyłapał ją na gorącym uczynku. W tak młodym wieku!
Obdarzył ją spojrzeniem spod uniesionych brwi, po czym wygrzebał zapalniczkę z kieszeni, pstrykając ją palcami i wyciągając ogień w stronę blondynki, żeby podpalić jej papierosa. Mógł się dzielić fajkami, ale ani myślał rozstawać się ze swoim źródłem ognia.
Raczej nie przepadał za wykorzystywaniem magii tuż przy swojej twarzy. Co prawda nie miał zarostu, który mógłby przypadkiem podpalić, golił się na gładko, ale włosy to było już coś innego.
Dostrzegł, że przez cały proces ani razu na niego nie spojrzała, ale wzruszył na to ramionami. Nie zamierzał zaglądać darowanemu hipogryfowi pod ogon. Irytujący trajkot ustał. To miało największe znaczenie.
Co prawda okupił to stratą kilku przyjemnych chwil palenia. Pewnie miał tego pożałować, kiedy stanowczo za szybko wypali resztę paczki, ale to był problem Ambroisa z przyszłości. Ten tu teraz doceniał palenie w milczeniu.
W przeciwieństwie do dziewczyny patrzącej gdzieś indziej, Greengrass cały czas śledził wzrokiem jej poczynania. Z piskiem podeszwy przesunął but po kamiennym parapecie, żeby zrobić blondynce trochę miejsca. Miała długie nogi, potrzebowała trochę przestrzeni a on nie był ostatnim bucem.
- Nie tak - skomentował bez przejęcia, nieznacznie kręcąc głową. - Tak się przydusisz, dostaniesz zawrotów głowy i wyplujesz sobie płuca - to było całkiem obrazowe, szczególnie że już zaczęła odhaczać kolejne punkty na liście; nie trudno było stwierdzić, że nie była wprawiona w popalaniu. - W ten sposób. Wolniej. Nie ciągnij tego jak fujary - no cóż, niby byli w kiblu a w kiblach czasami działy się różne rzeczy, ale nie chciał musieć ją zbierać z podłogi.
Mogła się odtlenić, przytruć, zakaszleć - cholera wie. Bardzo mgliście pamiętał swoje pierwsze doświadczenia w tym zakresie. Teraz to przychodziło naturalnie. Aż musiał zastanowić się nad tym, co robi, żeby móc wykonać uczynną demonstrację. A potem jeszcze raz to powtórzyć dla utrwalenia. No nie był aż tak niepomocny.
W tej łazience było miejsce wyłącznie dla jednego upierdliwego ducha, który nagle wymiksował się, gdy był potrzebny i mógł mieć okazję do dania przedstawienia. Choć może Marta zbierała siły? Wyskoczyła gdzieś na szybko przećwiczyć nowy repertuar szlochów i zawodzeń?
- Mówię z klimatem. Tak się opowiada historie w normalnym towarzystwie - pokręcił głową z politowaniem. - To słuchasz czy nie słuchasz? - Nie miał zamiaru rozmawiać z ludzkim odpowiednikiem umywalki z zapchanym kolankiem, w którym nie było słychać żadnego echa.
- A więc - powtórzył znacząco po raz drugi. - Długi deszczowy dzień, wrażenie narastającej grozy, rozbujane wierzchołki drzew, zawodzący wiatr, ciemne burzowe chmury nadciągające zza horyzontu - streścił pokrótce, zanim przeszedł do dalszej części historii - tym razem już bez teatralności, bo i tak tego nie doceniała w tym swoim móżdżku.
- Warrenówna nie była uwielbiana, nie? Jeśli by się tak zastanowić to mógłbym wam wykazać pewne niepodważalne podobieństwa - wzruszył ramionami, bo co? Taka prawda. - Poprztykała się z jakąś pannicą. To była żarliwa kłótnia pokroju tych naprawdę poważnych - na moment wrócił do tonu narratora, ale to już nie było to, więc zaprzestał - typu: kartofle czy ziemniaki, ale w jakiejś bardziej babskiej wersji. Ta druga też była suczą, ale ładną. Ładne sucze wam robią pod górę i tak było tym razem. Marta wyleciała z wielkiej sali, podjęła wysiłek potruchtania tu po schodach, żeby... ...trzask, prask... ...spróbować zawyć się na śmierć. A wtedy - już miał przejść do tej części, w której umieszcza się w tej jakże pasjonującej historii, kiedy drzwi kabiny zatrzęsły się i rozwarły z hukiem.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#10
30.10.2024, 11:25  ✶  

Yaxleyówna miała starszego brata, nie bała się więc szczególnie typów, którzy byli nieco bardziej wyrośnięci od niej. Wiedziała, że to nic nie zmienia. Do tego miała świadomość, że byli raczej nieszczególnie rozsądni, większość z nich miała zbyt wielkie ego, w stosunku do tego, co byli w stanie sobą reprezentować. To też już przerabiała. Nie bała się ich w ogóle, chociaż nie zawsze było to rozsądne, w sumie to nie przeszkadzało jej bycie ich wrzodem na tyłku, wręcz przeciwnie bardzo chętnie przyjmowała tę rolę.

Na pierwszym roku miała trochę łatwiej, nie groził jej żaden przypał ze strony innych uczniów, bo James jeszcze był w szkole i chcąc nie chcąc nieco jej pilnował, więc nie do końca mogła pozwolić sobie na żadne nieprzemyślane ruchy, miała wrażenie, że był jej cieniem i zupełnie niepotrzebnie ją ograniczał. Na szczęście aktualnie znajdował się gdzieś w dzikiej Afryce i nie musiała się dłużej przejmować jego obecnością. Mogła robić to na co miała ochotę, to wiele ułatwiało.

- Skromność jest ci obca, co? - Strasznie zadzierał nosa, a ona trochę gardziła takimi osobami, szczególnie, że w większości byli w stanie tylko pierdolić głupoty, nie szły za tym żadne czyny.

- Nie wiem, czy jesteś gotowy na wszystkie, które mogę ci zadać. - Och tak, to był dopiero początek, a Ger nie miała zamiaru się hamować, nigdy tego nie robiła, więc i tym razem powinno być podobnie. To, że był obcy niczego nie zmieniało, miała w głębokim poważaniu to, co sobie o niej pomyśli, nie znała go, nic dla niej nie znaczył, w ogóle nie obchodziła jej opinia takich ludzi.

Fajka skutecznie zamknęła jej usta, przynajmniej na chwilę. To nie mogło trwać wiecznie, jednak aktualnie skupiła się na tym, żeby przypadkowo nie udusić się dymem.

Uniosła w końcu wzrok, kiedy zasugerował jej, że nie radzi sobie ze szlugiem, nie zamierzała tego negować, bo była to prawda. Skrzywiła się jednak, gdy wspomniał o ciągnięciu fujary i nie zamierzała ukrywać swojego obrzydzenia. Chłopcy właśnie tacy byli - fujka.

- Miałbyś z tego niezłą pożywkę na przyszłość. - Mimo wszystko postanowił jej jednak zademonstrować w jaki sposób powinna to robić. Cóż, może nie był taki najgorszy, jak się jej na początku wydawało. Nadal podchodziła do niego z dystansem, nie zamierzała mu ufać, ale nieco opuściła gardę, już nie była taka nastroszona. Próbowała naśladować jego ruchy, może faktycznie to działało? Trochę się przy tym krzywiła, bo smak szlugów nie do końca jej pasował, ale skoro już zadecydowała się sięgnąć po fajkę, to nie zamierzała odpuścić. Do wszystkiego można przywyknąć.

- To trochę nudne, nie lepiej przejść od razu do sedna historii? - W końcu to było najważniejsze, finał, a nie zupełnie niepotrzebne rysowanie klimatu, przecież liczyło się tylko i wyłącznie zakończenie.

Przewróciła oczami, gdy zaczął swoją opowieść od nowa, jeśli będzie to robił w ten sposób, to będzie trwało wieki.

Na jej twarzy pojawił się grymas, gdy wtrącił kolejną uwagę. Nie zamierzała dać po sobie cisnąć, temu typowi, bo najwyraźniej gówno o niej wiedział. - Posrało cię do reszty, że nas porównujesz. - Najwyraźniej wkurwił ją ten komentarz. Usrał sobie, że nikt jej nie lubi. Ubodło ją to porównanie do Marty. - Nie jestem taką niedorajdą jak ona. - Szczególnie, że w tym roku zaczęła grać w drużynie quidditcha i otaczała się sporym wianuszkiem znajomych.

- NAM ROBIĄ POD GÓRKĘ?! - Było tylko gorzej, Gerry była bliska tego, żeby się odpalić. Wbrew pozorom wcale nie uważała siebie za jakąś gorszą, może nie była typową pięknością, ale typ zaczął przeginać. W jej oczach pojawiły się pioruny, którymi strzelała w jego stronę.

Duch najwyraźniej zainteresował się sprawą, bo wyleciał w końcu znad kabiny i się zaczął im przyglądać, już mniej dyskretnie. Nie do końca Marcie chyba podobało się to, o czym rozmawiają, bo zaczęła wyć, w typowy dla siebie sposób, który był znany wszystkim bywalcom tego damskiego kibla.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (6082), Ambroise Greengrass (7843)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa