• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 10 Dalej »
[12.08.72] All of my devotion turns violent | Laurent x Perseus

[12.08.72] All of my devotion turns violent | Laurent x Perseus
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#1
07.11.2024, 20:43  ✶  
Poprzednim razem również przygotował mu lemoniadę.
Nierówno pokrojona cytryna - jakby brakowało mu czasu lub umiejętności, a najprawdopodobniej obu tych rzeczy - unosiła się wraz z lodem na powierzchni zamglonego dzbanka stojącego obok flakonu, do którego tego ranka włożył świeży bukiet słoneczników. Pragnął rozjaśnić nimi nieco gabinet, w którym odbyli swoją pierwszą rozmowę; sprawić, by pomieszczenie stało się mniej surowe i takie... takie jednoznacznie kojarzące się z jego mroczną prezencją. Być może i było to myślenie życzeniowe, ale chciał, żeby Laurent poczuł się przy nim swobodniej, a jednocześnie nie chciał przekraczać pewnej granicy. Dlatego postanowił porozmawiać z nim tutaj, siedząc naprzeciwko w wygodnych fotelach, zamiast zapadać się miękko w plusz kanapy, gdzie miał go na wyciągnięcie ręki, a w głowie kołatały mu desperackie wręcz myśli o dotykaniu alabastru jego skóry. Wolał mieć go blisko, ale wystarczająco daleko, by pozostawał poza zasięgiem jego dłoni. Czyż nie dość szkód narobił w Windermere?
Chodził po mieszkaniu nerwowo - tym razem bez laski, która spoczywała w towarzystwie dwóch innych w specjalnym stojaku zamówionym u rzemieślnika z Doliny - a stare deski jękliwie uginały się pod ciężarem jego arytmicznych kroków. Czuł się nieswojo; nie tylko przez stres, który towarzyszył mu w związku z czekającą go trudną rozmową, ale także dlatego, że miał na sobie białą koszulę. Laurent powiedział, że dobrze mu w bieli. Biel oznaczała czystość, kiedy człowiekowi zależało na tym, by podkreślić swoje dobre intencje albo umniejszyć swoją winę w danej sytuacji, ubierał się w ten kolor. Ubierając białą koszulę czuł się więc jak oszust, choć chciał jedynie wypaść dobrze przed człowiekiem, który tyle dla niego znaczył. Nerwowo podwijał więc i opuszczał rękawy, poprawiał włosy przed lustrem w przedpokoju, choć zdawał sobie sprawę z tego, że idealnie zaczesane do tyłu i podtrzymane żelem nie miały szans na rozpierzchnięcie się na wszystkie strony. Wokół niego unosił się charakterystyczny zapach jego piżmowych perfum, tak intensywny, że sam nadal go czuł, a przecież zazwyczaj mózg przyzwyczajał się do niego szybko i po kilku chwilach zaczynał go ignorować.
Kolejny raz podwinął rękawy i przyjrzał się swoim żylastym przedramionom. Cienkie siateczki pod jego skórą były wręcz granatowe, a nie sinobłękitne jak w przypadku większości ludzi. Przeklęta czarna krew Blacków! Leniwie przeniósł spojrzenie na czarnego strupa w kształcie foczych szczęk na prawym nadgarstku - charakterystyczny półksiężyc z drobnymi kropkami przednich zębów i kraterami kłów. Zastanawiał się, czy nie powinien ukryć ich przed Prewettem, aby przypadkiem nie wywoływać w nim wyrzutów sumienia, ale w tym momencie usłyszał pukanie do drzwi. Poruszył się niespokojnie, a żołądek podszedł mu do gardła. Nie zdąży opuścić rękawów i zapiąć mankietów, dlatego z cichym westchnieniem podszedł do drzwi.
Serce łomotało mu w piersi, kiedy zobaczył jego łagodne rysy przed sobą.
— Witaj, Laurencie — uśmiechnął się na powitanie i otworzył szerzej drzwi, zapraszając go do środka — Cieszę się, że znalazłeś dla mnie czas. Mam nadzieję, że to nie był dla ciebie kłopot? Proszę, rozgość się w moim gabinecie. Napijesz się czegoś?
Łatwo przychodziło mu te kilka utartych formułek, które powinny paść z ust gospodarza. Bezpiecznie było zapytać o poczęstunek i drogę, wymienić kilka uprzejmości, podziękować za przybycie. Prawdziwe schody miały zacząć się już za chwilę, kiedy tylko zasiądą w fotelach naprzeciwko. Ale skoro postawił już stopę na pierwszym stopniu, nie zamierzał zawracać i brać windy.


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#2
15.11.2024, 23:07  ✶  

Przez jego życie przewijali się różni ludzie, ale niewielu było tak unikalnych jak Perseus Black. Onyks, który zamiast bieli miał w sobie błysk jadeitu. Noc Kairu, która zapomniała, że miała błyszczeć gwiazdami i wybrała ciemność. W swojej własnej percepcji zamienił się w noc, w której już nie było lśnienia. Laurent znał go o wiele za mało, żeby ocenić, czy naprawdę myślenie ma to solidne podłoże, czy jednak stanowi wypadkową tragedii i nachalności rodziny, co spuściła na jego plecy swój bat. Znał go za mało, żeby zrozumieć, czym była ta plątanina chęci i emocji, jakie migotały pomiędzy. Nieznajomość nigdy dotąd nie była wielką przeszkodą, żeby uśmiechnąć się powabnie i zaprosić kogoś do swojego łóżka. Czuł jednak nieodparte wrażenie, że skrzywdziłby niesamowicie tego człowieka, gdyby wykorzystał tę słabość przeciwko niemu. Intuicja nie raz już powiodła go w szczere pole i pozwoliła się zagubić, choć składała obietnice odnalezienia. Nie raz również wpakowała go w krzewy jeżyn i ledwo się spośród nich wydostał.

Żałował za to, że wczorajszego dnia nie spędził z Perseusem. Albo że nie odszedł w swoją stronę, nie spędził wieczoru samotnie. Nie... tego by nie zrobił. Potrzebował rozkojarzenia, więc to dobrze, że nie został z czarnowłosym - Matka jedna wie, do czego by to doprowadziło... i podejrzewał też sam Laurent. Do niczego dobrego - oto wniosek. Żałował mimo to. Swojej głupoty, swojego zachowania, podłości, jaką się wykazał. Wysublimowania w tej podłości. Ze świadomym grzechem miał teraz stanąć przed Perseusem i... i co? Po co w ogóle? Nie sensowniej i bezpieczniej byłoby zerwać tę znajomość? Zsunął się z grzbietu Michaela. Wielki rumak spoglądał czerwonymi ślepiami na wszystkich z pogardą i niechęcią - nie dało się odebrać innego wrażenia. Ułożenie jego skrzydeł, których wcale nie ściągnął do swojego brzucha, były jak dach albo tarcza, rzucające cień na spoglądającego w drzwi Laurenta.

Stawiając kroki w stronę domu zastanawiał się, co chciał mu powiedzieć. Czy miał mu co powiedzieć. Czy magia ich splatająca miała im przynieść jakieś ukojenie, czy wręcz przeciwnie. Och, jaką czułością rozlałoby się jego wnętrze, gdyby tylko mógł teraz wzrokiem przenikać przez ściany..! Gdyby mógł odczytać myśli i zobaczyć, jak słodki był ten niepokój, niemal dziecięcy. Czysty i jednocześnie brudny - kiedy ci zależy, a jednocześnie bardzo chciałbyś coś dostać. Jeden dotyk? Dotykać. Jeden pocałunek? Całować mocniej.

- Wręcz przeciwnie, dziękuję za zaproszenie. - Uśmiechnął się delikatnie, bez większej energii, ale to nie odbierało wcale sympatii. Nadawało tylko w zespole ze znużoną twarzą więcej stoicyzmu wszystkiemu. Ospałości. Jeśli zbliżamy się powoli do jesieni, to może były pierwsze jej zajawki? Pierwsze bardziej leniwe promienie słońca, pierwsze złotawe liście na drzewach... Złoto w końcu zdobiło Laurenta - jak zawsze. Kolczyki, wisiorek, pierścionki. Subtelne, delikatne, równie wysublimowane co jego przedwczorajsze manipulacje. Wkroczył więc do wnętrza zastanawiając się, czy to tutaj byli ostatnim razem po laskę, czy w jakimś innym domu. Zgubił się w tym. Zagubił się całkowicie w tamtej nocy, która była wstrząśnięciem dla jego i tak niestabilnego już świata. - Herbaty z wielką przyjemnością. - Nie szkodzi, to dobrze - te formułki. Lubił je. Dyktowały rytm spotkań, był do nich przyzwyczajony, wtłaczały malutki schemacik w niepewności, jaką byli chwilowo okryci. Przysłonięci jak welur przysłaniał okna. - Mam nadzieję, że... - to "że" nie zostało gwałtownie urwane. Zdanie bardzo gładziutko cichło, aż po "że" nie było już niczego słychać. I sam Laurent zamiast wchodzić głębiej, to zatrzymał się, zamarł w bezruchu i zapatrzył na słoneczniki. Powoli przeniósł wzrok na Perseusa i nie był pewien, czy nie zacznie płakać. Nie dlatego, że było źle. Dlatego, że to było poruszające. Pytasz się więc: przypadek? Nie, pewnie nie. Nie znasz go tak dobrze, ale to bardzo sprytny i inteligentny człowiek. Celowe działanie - po co? W jakim celu? Och, odpowiedź była podpowiadana, diabeł ciągnął za włosy i próbował je powyrywać. Nie, zbyt krzywdząca, nie myśl tak. Czy wystarczy, żeby było miło? Uśmiechnął się znów. - Mam nadzieję, że nie będziesz miał mi za złe - nie przyszedłem z podarunkami w gości... przyniosłem tylko to. Choć pewnie już zająłeś się odpowiednio raną... - Wyciągnął mały słoiczek, ślicznie zapakowany, z wstążką - coś, co spodziewałeś się znaleźć na toaletce damy pudrującej nosek. - To maść na ranę. Nie ma wielkich właściwości leczniczych, ale przynosi ulgę. - Szkoda, że nie dało się stworzyć maści na serce.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#3
16.11.2024, 04:09  ✶  
Miał nadzieję, że wyjazd z Windermere pozwoli mu nabrać dystansu do Laurenta. Łudził się, że wszystkie towarzyszące mu tam emocje były jedynie wynikiem klątwy spowijającej jezioro, że słowa, które padły z jego ust nie były tak naprawdę jego, a rozgorączkowane pocałunki składane na jego dłoni gdy walka dobiegła końca stanowiły jedynie marginalny gest. Był przerażony, kiedy otwierał mu drzwi, bowiem wiedział, że po kilku uprzejmościach będą musieli przejść do sedna sprawy, a wtedy będzie musiał mu powiedzieć, że jednak wcale go nie kocha i że wybiera przyszłość u boku swojej żony. Najbardziej jednak bał się niewiedzy odnośnie tego, czy zrani go tym wyznaniem, czy też przyniesie mu ulgę. Żaden z tych scenariuszy mu się nie podobał, ponieważ oba najprawdopodobniej prowadziły do zerwania tej znajomości, podczas gdy coś głęboko w jego świadomości wzbraniało się przed tym ze wszystkich sił.
Kiedy jednak ich spojrzenia się skrzyżowały, a serce boleśnie zatrzepotało o kraty żeber, Perseus Black zdał sobie sprawę, że jego uczucia nie pochodziły z liliowej poświaty okalającej czarne jezioro, a z niego samego; Windermere sprawiło jedynie, że z nasiona zasianego w nim podczas ich pierwszego spotkania wyrósł kwiat, a później rozkwitł w całej swojej okazałości. Nie wiedział jeszcze, czy chce go pielęgnować, czy może skazać go na powolne zwiędnięcie. Konieczność wyboru przeraziła go jeszcze bardziej niż płomienność swojego afektu względem tego młodzieńca, dlatego też wpatrywał się w niego osłupiały przez dłuższą chwilę zanim zdobył się na odpowiedź.
— Jesteś tu zawsze mile widziany — rzekł wreszcie z całą pewnością tych słów; cokolwiek nie padnie pomiędzy nimi za kilka chwil, towarzystwo Laurenta niezmiennie będzie mu miłe. Nawet jeśli młodzieniec sam sobie wydawał się ospały, bezlitośnie wyzuty z radości życia i niosący ze sobą zapowiedź jesieni, to w oczach Perseusa był latem, lipcowym polem mieniącym się złotem słoneczników rozciągającym się po horyzont, słodyczą dojrzałych malin barwiących swym sokiem łapczywe palce i ukojeniem leśnego strumienia w upalne południe. Był falami rozbijającymi się o klify w Devonshire i błękitem nieba nad łąkami Somerset. — Rozgość się więc, a ja za chwilę ją przyniosę — nie miał przecież skrzata, na którego mógłby zrzucić obowiązki gospodarza. Za bardzo cenił sobie autonomię; według bliskich przesadnie wręcz celebrował proste czynności, które mógł oddelegować na służbę. Niegroźne dziwactwo, zabawna anegdotka do opowiadania przy obiedzie, pełne politowania spojrzenia rodzeństwa - nie mógł im przecież powiedzieć, że pragnie nacieszyć się sprawnością zanim odbierze mu ją choroba.
Choć na stoliku w gabinecie czekała na nich lemoniada, to Perseus przygotował się również na inną ewentualność, dlatego chciał się wycofać do kuchni, gdzie na srebrnej tacy czekał już pękaty imbryk z zaparzoną herbatą, kiedy ponownie pochwycił spojrzenie Laurenta i jego wymowne oddalenie się na słoneczniki. Ciche mam nadzieję, że zawisło pomiędzy nimi niczym ostrze gilotyny czekającej aż kat przetnie linę. Przełknął ślinę. Miał nadzieję, że.... co? Pod sklepieniem czaszki kotłowało mu się od najczarniejszych myśli. Czy to tak się rozstaną? Czy zaraz Laurent nakreśli granicę, której pod żadnym pozorem nie będzie mu wolno przekroczyć?
Nie. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
— Sama twoja obecność jest najpiękniejszym podarunkiem — odparł pocieszająco i dopiero po chwili zdał sobie sprawę z siły tego wyznania. Spojrzał z zakłopotaniem na swoje dłonie, a wtedy Laurent wyjął małe pudełeczko i Perseus nie mógł już powstrzymać uśmiechu. Ręce mu drżały kiedy przyjmował prezent - czarodziej miał rację, zajął się już swoją raną i nawet nie bolała już tak bardzo - ale nie chodziło o samą maść. To było coś, co dostał od niego - cząstka Laurenta, którą otrzymał na własność. Ujął pudełeczko z nabożnością, próbując przy tym powstrzymać wzruszenie. A potem spojrzał na Prewetta ze szczerą radością, zastanawiając się, czy zdawał sobie sprawę z tego, że właśnie podarował mu najcenniejszy przedmiot, jaki kiedykolwiek posiadał. Nie rodowe pamiątki, zdobiące jego palce sygnety, czy jedwabne koszule - to małe pudełeczko nieodzownie kojarzące mu się z postacią Laurenta.
— Dziękuję to... To bardzo pięknie z twojej strony. Ja również mam coś dla ciebie... Ale... Ale pozwól, że najpierw przyniosę herbatę — to była wygodna wymówka, która pozwoliła mu ochłonąć i opanować emocje. Stał przez chwilę w kuchni, gładząc wieczko przewiązane wstążką, przytulał prezent policzka i rozkoszował się zapachem Laurenta pomieszanym z ziołową wonią maści. Wreszcie schował pudełko do kieszeni i zabrał gotową tacę do swojego gabinetu. Porcelana była ładna i niewątpliwie warta małą fortunę - dwie małe czarne filiżanki z równie czarnymi spodkami, wszystkie ozdobione srebrnymi konwaliami. Do tego pasujący do nich imbryk i cukiernica, a razem z nimi kruche ciasteczka wypełnione nadzieniem jabłkowym.
Postawił tacę na stoliku obok lemoniady i nalał Laurentowi czarnej herbaty z płatkami kwiatów. Dłonie mu przy tym drżały, a kiedy podawał mu filiżankę omal nie wylał jej zawartości na jego spodnie. Udało się jednak bez katastrofy i Perseus z ulgą wycofał się w stronę swojego biurka, tylko po to by wyjąć w niego płaskie pudełko w kształcie kwadratu obite czarnym atłasem. Na wierzchu znajdowało się wybite logo sklepu jubilerskiego Burke'ów.
— Mam nadzieję, że nie przerazisz się tym gestem, ani nie pomyślisz, że oczekuję czegoś od ciebie w zamian. Zobaczyłem je i pomyślałem o tobie — podał mu pudełko i pozwolił samodzielnie otworzyć. W środku znajdował się krótki naszyjnik z pereł.


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#4
18.11.2024, 00:35  ✶  

Byłby bardzo nie-sobą, gdyby nie zadał sobie pytania o to, dlaczego Perseusz chce się z nim spotkać. No - dlaczego? Pytanie zadane, więc gdzie twoja odpowiedź, paniczu Prewett? Zadać pytanie a aktywnie szukać na nie odpowiedzi, aktywnie szukać - a ją znaleźć. Dostrzegasz te różnice, prawda? Cisza była czasem najlepszym wyborem - szczególnie w umyśle. A on potrzebował ciszy. Był zmęczony hałasem własnej głowy, a tym bardziej hałasem ludzi. Hałasem wielkiego świata i hałasem małych światów odczuć. Ta dziwna więź, ta czerwona nić między nim i Perseusem była wszystkim, ale nie czymś spokojnym. Była kolejną krzywdą bez względu na to, czy zostanie przeciągnięta na którąś ze stron, zerwana, czy na nowo spleciona w kłębek. Trzymanie jej w bezruchu też nie służyło niczemu dobrego. Jakoś w tej chwili było mu zupełnie obojętnie, co mogłoby się stać. Krytycyzm historii, która miała się potoczyć, spleciona była z nici goryczy. Obojętność była perłami na gładkim materiale.

Podobał mu się ton głosu Perseusa. Podobała mu się ta biel, chociaż nie chciałby, żeby dla niego miało się zmieniać coś w jego życiu, co lubił. Lubił czerń? Musiał lubić. Czy słowami powiedział, że czuł się w niej bezpiecznie, czy to był jeden z uśmiechów, jedno ze spojrzeń? Albo tylko czysta imaginacja. Laurent dobrze wiedział - ludzie czuli się bezpiecznie wśród tego, co znali. Biel wydawała się bardzo gwałtownym przeskokiem z tego, co uważał za przyjemne, swoje, normalne. A może tak naprawdę nigdy nie lubił czerni, która odzwierciedlała mrok, jakim się okrywał? Posłał krótki uśmiech mężczyźnie i skinął mu głową w podziękowaniu i potwierdzeniu jednocześnie. Nie, nie musisz się martwić, rozgoszczę się. Nie spadnie diadem z jego głowy, że skrzat nie obsłuży mości Pana. Nawet jeśli sam był mocno przyzwyczajony do tego, że skrzaty były wszędzie i obsługiwały czarodziejską socjetę. Traktowano je raz gorzej, raz lepiej, a najlepiej wiedział, jak problematyczne było wyzwolenie takiego, by zyskał wolność. Wiedział, bo próbował.

Tutaj nie było fioletowego blasku jeziora, za to był blask dnia wpadający przez okno. Prosto na te słoneczniki, które jak promienie słońca ogrzewało jego chłodne wnętrze. Skóry jednak chłodnej nie miał - ogrzało je letnie słońce, zanim tu doleciał. Podszedł do tego stolika i sięgnął palcami do żółtych płatków. Małe radości, niezbyt spektakularne - przecież tych kwiatów potrafiły rosnąć setki na polach. Potem je zakopywano w ziemi, żeby ją użyźniły - widział to nie raz. Nikt nie zawracał sobie głowy ich ścinaniem. Może nikt oprócz niego. Jego matka ceniła sobie zdecydowanie bardziej wysublimowane bukiety. Niestety przez swoje lata życia odkrył, że pieniądze wydane na kwiaty nie mogły kupić tego, by zostały dla ciebie stworzone z uczuciem. Nawet jeśli ułożą je najzdolniejsze ręce florystki na po tej stronie Tamizy.

Kilka osób mi to powiedziało. Dla wielu była to klątwa. Urocze tremble strun głosowych były jak świergot kosa wzlatującego popołudniem na parapet domu. Jego piękna pieśń miała chyba tylko jeden cel - uszczęśliwienie świata. Słowa Perseusa zdawały się też mieć tylko jeden cel - uszczęśliwienie Laurenta Prewetta. Jeśli cel był taki to był udany, chociaż nie zero jedynkowo. Pewnie nie było teraz takich słów, które nie przyniosłyby razem ze sobą smutku. Przemęczenie? To może być przemęczenie.

- Nie chciałbym cię fatygować... wszystko w porządku z nogą? - Z ręką? Winny, który nosi poczucie winy jak kolię z pereł, nie chce widzieć swoich dowodów zbrodni. Te zaś były bardzo wyraźne na bladej skórze Perseusa, którego rękawy koszuli nie zostały opuszczone w dół. Celowe działanie, czy może przypadkowe? Blondyn nie wiedział, ale nie miał mu niczego za złe. To, że nie chciał, żeby je nosił nie znaczyło, że udawał, że nie ma problemu. Czego zresztą dowodem był podarunek, który mu przyniósł. Poczucie winy chwilowo było tak samo odległym odczuciem jak czysta radość, jak miłość, jak gniew. Zatrzymajmy się. Opuśćmy w dół. W nicości wszystko wydawało się klarowniejsze.

Potrzeba wypicia herbaty nagle wydawała się całkiem głupia, bo przecież - no tak - Perseus nie miał skrzata. W swojej naturze miał przeproszenie za coś takiego - nie przeprosił jednak. Potrzebował herbaty, bo mimo ciepła lata to wcale nie czuł się rozgrzany. I być może czarnowłosy też tego potrzebował, bo chyba bardziej niż chętnie poszedł ją sporządzić. A kiedy wrócił to drżenie jego dłoni stawiało pytanie, czy to nerwy, stres, czy może jakaś choroba.

- Chciałbym, by było piękne. Bardzo łatwo przyszło ci zapomnienie, czyje kły nosisz na swoim przedramieniu. - Nie powiedział tego z wyrzutem czy z głębokim smutkiem, ale ciężko mówić o dużej radości. Miało zabrzmieć trochę lżej, mniej dramatycznie, niż dramatyzm, jaki na falach życiach układał im świat. Wystarczy, już dość. Sam fakt, że był w posiadaniu takich ostrych narzędzi była straszna. Jakoś kiedy zwierzęta zabijały, by przeżyć, posiadanie kłów wydawało się poprawne. Kiedy to człowiek używał ich do zranienia drugiego człowieka - już nie. - Bardzo mi miło. Z czym takim skojarzyłem się dżentelmenowi takiemu jak Perseus Black... jestem ciekaw... - Damę można było tu oskarżyć o pruderyjność, a Laurenta w tym momencie ledwo o kokieterię. Ten uśmiech, ocieplony ton, przesunięcie palcami po pudełku, którego nie otworzył, celowo przedłużając ten moment. Strzelał, że Perseus przeżywa ten prezent. Pomyliłby się? Nie sądził. A każdy moment oczekiwania przedłużał tę niecierpliwość, obawy. Kumulował emocje. Pudełko nie zostało jeszcze otworzone. Laurent podniósł wzrok znad niego na Perseusa. - Choć goszczę w twoich myślach nie tylko na widok biżuterii.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#5
09.12.2024, 01:10  ✶  
Bardziej niż wzniosłe słowa - choć sam nierzadko się do nich posuwał i zdawał się całkiem dobrze nimi operować; wszak częścią jego pracy było czarowanie rzeczywistości i przedstawianie jej w mniej ponury sposób - Perseus cenił sobie drobne gesty, drobne akty życzliwości, które wymagały jedynie dobrej woli, za to potrafiły zmienić wszystko. Kupił bukiet słoneczników, bo zapamiętał, że to ulubione kwiaty Laurenta. Przygotował wcześniej poczęstunek, aby jego gość poczuł się ciepło przyjęty. Założył biel, bo wciąż policzki mu pąsowiały na wspomnienie tego, jak Prewett skomplementował go wtedy w Windermere. To prawda, że nie czuł się w niej tak pewnie jak w czerni, nie przywykł jeszcze do jasności skupiającej na nim spojrzenia i nie był do końca przekonany, czy powinien częściej zakładać ten kolor, ale dla Laurenta był gotów na przesuwanie swoich granic, próbowania nowych rzeczy i wyruszania w nieznane. Nie tylko w kwestii swojej garderoby. Należy tu jednak dodać, że za wyborem bieli krył się drugi, nieco mroczniejszy powód; psychologiczna sztuczka wykorzystana przez niego z pełną świadomością - biel była kolorem niewinności. Biel miała podkreślić jego czyste intencje.
Noga. Przeniósł wzrok na swoją stopę, jakby dopiero teraz sobie przypomniał, że w ogóle ją posiada. W pewnym sensie tak właśnie było; często łapał się na tym, że nie słyszy swojego ciała. Zupełnie tak, jakby był tylko obserwatorem rzeczywistości, niematerialnym bytem wiszącym gdzieś w przestrzeni.
— Och, ależ to żaden problem. Dopóki jestem w stanie chodzić, to wszystko jest w porządku — odparł z beztroskim wzruszeniem ramion, pozostawiając w eterze inne pytanie: co się stanie, jeśli choroba sparaliżuje całą nogę?
— Uważasz, że zapomniałem...? — uniósł do góry brew, a zaraz potem dołączył do niej kącik ust; w oczach Perseusa natomiast pojawił się jadeitowy błysk szelmowskiego rozbawienia - być może nieco zbyt protekcjonalnego, ale nie kryły się za nim żadne złe zamiary. Czułość, z jaką po chwili spojrzał na ranny nadgarstek, a później znów na młodego Prewetta, była zbyt szczera, aby być wystudiowaną — W żadnym wypadku, Laurencie. Będę wypominał Ci to do końca Twoich dni, pójdę z tym do Proroka Codziennego i zacznę tworzyć paskudne plotki na Twój temat — pokręcił głową z dezaprobatą, ale lekkość jego tonu świadczyła o tym, że zrozumiał dyskretną próbę wyrwania się z oków patetyzmu i zejścia na nieco lżejsze tory; był mistrzem hermetycznych żartów, których nie rozumiał nikt poza nim samym i robieniem z siebie pośmiewiska. Jeśli więc Laurent nie uśmiechnie się z powodu jego osobliwego poczucia humoru, to wciąż pozostawała nieudolność Blacka — Mam nadzieję, że nie obwiniasz się o to, co się stało? To tylko mały wypadek przy pracy, ale za to jaki efektowny - pomyśl tylko, ilu czarodziejów może się pochwalić, że ugryzła ich selkie? Osobiście nie znam żadnego, więc czuję się ogromnie wyróżniony. Windermere wszystkim nam pomieszało zmysły; tylko Ty sprawiłeś, że wszystko to było dla mnie... bardziej znośne.
Chociaż sam Perseus sprawiał wrażenie, jakby był w rozsypce - zwłaszcza wtedy, na łodzi, gdy wszechobecna czerń doprowadziła go na skraj załamania psychicznego i tylko ramiona Laurenta były w stanie ukoić jego zszargane nerwy; on jako jedyny zdawał się rozumieć jak obciążający był grad emocji, który spadł na niego w tamtym momencie - to troska o Prewetta zdawała się być jedynym, co w jakiś sposób trzymało go w ryzach. Kiedy wszystko się skończyło, a on nabrał pewności, że Laurent był bezpieczny, poczuł tak silne znużenie, że przespał kolejne kilkanaście godzin bez wsparcia eliksirów nasennych, co w przypadku dręczącej go bezsenności było swego rodzaju anomalią. Pokpiwał w myślach z samego siebie, że może w takim wypadku powinien częściej zamartwiać się o los tego chłopaka - otwartą pozostawała jedynie kwestia tego, czy szybciej zacznie sypiać jak przeciętny człowiek, czy może prędzej nabawi się siwych włosów. Black o srebrnych włosach - cóż za ironia! Jednocześnie niezwykle trafne porównanie; on mógł być co najwyżej srebrem, jak główka kruka zdobiąca jego laskę, podczas gdy Laurent był białym złotem. Szlachetnym, pięknym i cholernie pożądanym.
Usiadł na fotelu, ale nie rozsiadał się wygodnie; był w gotowości, gdyby jego gość potrzebował pomocy z założeniem prezentu. Zakładając, że w ogóle chciałby to zrobić.
— Z perłami — odrzekł bez zbędnego kluczenia i pochylił się nieznacznie do przodu, kiedy usłyszał kokieteryjny ton w jego głosie. Czy on z nim flirtował? Serce Perseusa zabiło mocniej. — Są utożsamiane z tym, w jaki sposób Cię postrzegam; efemerycznie piękno, doskonałość i... niewinność.
A także z miłością, choć do tego przyznać się jeszcze nie potrafił. Zadrżał natomiast po usłyszeniu kolejnego zdania, jakie padło z ust Laurenta - nie przez słowa, lecz sposób, w jaki je wypowiedział. To nie było pytanie, lecz twierdzenie.
— Co mam Ci na to odpowiedzieć, aby Cię nie wystraszyć? Odkąd przekroczyłeś próg tego domu stałeś się moją pierwszą myślą po przebudzeniu i ostatnią przed zaśnięciem.


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#6
29.12.2024, 00:47  ✶  

Wplot niewinności do ich już obrzezanej przemocą codzienności był czystą nutą na pięciolinii. Bielą między czarnymi kropeczkami. Ulotnością unoszącą się na pryzmacie rozszczepionych bolączek i drak. Tak ślicznie wyglądał ten porcelanowy człowiek obleczony niewinnością, że zło zamiarów z Windermere, urojone zaklęciem, rozpryskiwało się jak pod dotykiem magii rozproszenia. Manipulacja jakże udana - i jakże tragiczna w swoich podwojach. Wilka tak dobrze czuł się przy korycie, że w owczą skórę postanowił się oblec. Głupia owieczko - niczego nie podejrzewasz? Śpij dalej smacznie, twój sen jest sprawiedliwy - gdy zbudzisz się nie ulegaj zdziwieniu. Wilcze kły już będą wbite w twoją nóżkę. W chorobliwej potrzebie akceptacji było coś wilczego i coś owczego. Pogoń za wpasowaniem się w miejsce, które sobie upatrzyłeś, nie mogła być sprintem dla kogoś, kogo pożerała powoli choroba. Nie było genialnego leku na tę przypadłość - mogliśmy mieć jedynie pobożne życzenia i odrobinę wiary. Kiedy ostatnio modliłeś się do Matki, Perseusie? Albo do Boga, skoro obracasz swoją głowę tak ochoczo w kierunku mugoli? Tego Jednego, tego w Trójcy Świętej, albo mesjasza z góry Synaj? Nie modlił się Zaklinasz Dusz - sięgnął po gusła znane mu, wystudiowane i badane latami. Czar znajomości ludzkiej psychologii potrafił zdziałać o wiele więcej niż zaklęcie czy cud boski.

Trywializacja problemu nie umknęła uwadze Laurenta, ale pozwolił ją zbyć na bok. Odtrącić tym wzruszeniem ramion, które zostało mu okazane. Rodziło się to jedno pytanie, ale było też dziesięć kolejnych. Dlaczego tak trywializował? Czy to tylko maska, czy jednak naprawdę tak uważał? Mógł poprosić, by tak nie mówił - słowo "dopóki" zwiastowało nastanie czasu, który przyniesie taki finisz sytuacji. Coś, czego nie chcesz, bo kto chciałby oglądać kogoś tak pięknego i dobrego jak Perseus u zbytku swych sił? W katastrofie, która już jest tym "dopóki".

Przerwane zastanowienie uśmiechem i jednym prostym pytaniem, które strącało z pantałyku. O tym strąceniu Laurent nie dał po sobie znać, ale przecież Perseusz mógł o wiele więcej. To "więcej" było już tematem do poruszenia - w całkowitym przeciwieństwie do "dopóki". Łatwo zrodzić niepewność, gdy wszystko w tobie nastawione było na potrzebę urządzenia tego spotkania w najbardziej łagodnym świetle. W poczuciu ciepła i bliskości zgoła innego rodzaju od... czego w zasadzie? Perseus stał na przeciwnym biegunie od Nicholasa, a gdzie znajdował się w ujęciu takiego Philipa? Gdzieś w niepoukładanej głowie już niemal wszystko i wszyscy ograniczali się do tego schematu - przeleć, a kiedy układ przelatywania przestawał pasować to... stop. Laurent uśmiechnął się nieco szerzej, bo jego mózg wykonał niezwykle brzydkiego fikołka przez te wszystkie wzgórza i doliny braku wartości. Piękne były to doliny - szkoda jedynie, że tak puste. Dzięki temu wyszło dokładnie tak, jakby uśmiechnął się do tego żartu. Wewnętrznie jednak ugryzł go niepokój. Kąsanie zupełnie niezgodne z wibracjami, jakie odbierał od człowieka, który takim lekkim tonem zażartował ze swojej nogi, a teraz z tego... tego, co było jedną z wielu rys na jego sumieniu.

- Czuję... - Trochę nieświadomie wszedł w słowo czarnowłosemu, bo sądził, że zadane pytanie wyczeka na odpowiedź, lecz nie. To chyba nawet lepiej, że ta odpowiedź była jednosłowna. Na końcu tego, co usłyszał, nawet cicho się zaśmiał, przysłaniając usta palcami. Gest wyuczony - można powiedzieć, że kurtuazją, ale bardziej czymś innym. Czymś gorszym. Czymś... bardzo podobnym do wilka, co przywdział się w biel. - Dziękuję. Cieszę się, bardzo się cieszę, że mieliśmy się okazję tam spotkać. Spędzić nieco czasu. - Rozluźnił się, rozgonił niepokój na cztery strony świata. Miał jeszcze kolejne cztery, żeby coś tam upchnąć i niemało miejsca pomiędzy tym. Róża wiatrów jak na razie im sprzyjała. Chyba ugłaskana była jak Laurent prezentem, który spoczywał w pięknym pudełeczku pod bladymi palcami. Dobrze było odetchnąć, bo nadal nie czuł się... w pełni sił po całym Windermere. I tym bardziej po tym, co wydarzyło się w nocy po niej.

Próżność była bardzo brzydką cechą - i doskonale wpasowywała się w istotę selkie siedzącej na tym fotelu. Zatrzymał swój paznokieć przesuwający się po pudełku wiedząc aż za dobrze, że nie powinien tego robić, tego mówić, rzucać takich haseł. Już dostał nauczkę, bardzo świeżą. W zasadzie to nawet niejedną na przestrzeni ostatniego miesiąca. Nie było takiego licznika, który mógłby to wszystko zatrzymać. Ani nie było możliwości, żeby tę próżność zaspokoić - tak mu się przynajmniej wydawało.

Spójrzcie, ile przyjął już Ocean. Nadal głodny był ofiar i wiecznie niezaspokojony.

- Pochlebiasz mi. - Brakowało tylko rumieńca na jego policzkach, kiedy tak nieśmiało opuścił spojrzenie z tym delikatnym uśmiechem. W końcu otworzył wieko. Przesunął palcami po perłach, które odbiły się w jego błyszczących oczach, kiedy je zobaczył. Próżność - oto ona. Wychwalanie wielości uczuć, ale brak zdolności do odkochania się w perłach, diamentach i jadeicie. Powstrzymywał się przed przebieraniem niecierpliwie nogami - zachował fason i klasę, kiedy wyciągnął delikatnie naszyjnik na swoje dłonie, by obejrzeć je w świetle pokoju. - Bardzo. - ...pochlebiasz. Chciał powiedzieć, że nie może ich przyjąć, albo raczej - nie powinien. Ale nie potrafił. Chciał je założyć. Spojrzał w końcu na Perseusa. - Mogę cię prosić? - Usiadł bokiem i wysunął naszyjnik w kierunku czarnowłosego. Dotknij płynnego złota.

Niektóre modlitwy jednak zostają wysłuchane. Nawet jeśli kierujemy je do nieistniejących bogów.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#7
14.01.2025, 11:14  ✶  
Dłoń trzymająca filiżankę zamarła w bezruchu w połowie drogi pomiędzy spodkiem, a ustami Perseusa, a parujący bursztyn zafalował niebezpiecznie blisko krawędzi porcelany. Przyglądał się Laurentowi ostrożnie, niczym zapędzone w róg zwierzę, które zastanawia się, czy zaraz nie spadnie na nie cios. Czy jego słowa były szczere? A może mówił to jedynie z grzeczności, narzuconej potrzeby utrzymania konwenansów. Nie musisz łechtać mnie kłamstwem, cisnęło mu się na usta, ale coś go przed tym powstrzymywało, jakby jakaś niewidzialna ręka zaciskająca się na jego ramieniu. Uśmiechnął się więc do Prewetta, lecz grymas ten pozbawiony był wesołości.
— Miło mi — odpowiedział wreszcie, przerywając niezręczną chwilę milczenia, podczas której jedynymi dźwiękami były ich własne oddechy i stłumione tykanie wiekowego zegara docierające z salonu. Odstawił filiżankę na stolik i zaplótł ze sobą palce, nie mając lepszego pomysłu, co powinien z nimi zrobić. — Przez cały czas odnosiłem wrażenie, że masz do mnie o coś żal. Albo że z jakiegoś powodu się mnie obawiasz...
Zgodnie z jego życzeniem podniósł się i podszedł na drżących nogach, a potem pomógł perłom znaleźć się na właściwym miejscu. Dłonie mu przy tym drżały, męczył się z zapięciem nieco dłużej, niż powinien. Bliskość Laurenta wcale nie pomagała zapanować mu nad własnym ciałem, a wręcz przeciwnie; był oszołomiony ciepłem bijącym od jego skóry i zapachem jego perfum, tak bardzo teraz intensywnym. Na przemian robiło mu się gorąco i zimno, serce kołatało boleśnie, a szum własnej krwi zdawał się zagłuszać wszystkie inne dźwięki. Patrzył na jego kark i walczył z pragnieniem złożenia na nim pocałunku - jednego, niewinnego pocałunku, wyrażającego całą jego tęsknotę. Wiedział jednak, że na jednym pocałunku się nie skończy, że usta będą łapczywie błądzić po jego szyi i linii żuchwy, aż w końcu odnalazłyby jego wargi i... Nie. Nie może dawać się tak podnosić fantazjom, to niemoralne, nieetyczne i pod każdym względem po prostu nie. Jeśli Perseus skrywał w sobie całe morze emocji, to w towarzystwie Laurenta zrywał się na nim sztorm.
Wreszcie udało mu się zapiąć naszyjnik; nie odszedł jednak od Prewetta. Zamiast tego uklęknął na jednym kolanie obok jego fotela, w taki sposób, by Laurent na nim górował. Nie za blisko, by nie zrobiło się zbyt niekomfortowo, ale zdecydowanie bliżej, niż gdyby pozostał na swoim miejscu.
— Mówisz o pochlebstwie, ale czy naprawdę tak jest? Czy może czujesz się jak zwierzę zagonione w róg?


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#8
19.01.2025, 14:42  ✶  

Okręć palcem nić przeznaczenia na swój paluszek. Na każdej niteczce wypisali historię, która miała się dopiero wydarzyć. Połączenie z filiżanką trzymaną w dłoniach było połączeniem z ziemią. Realia uciskały? Uciskać jeszcze będą. Jak ta nić na skórę. Przyciągasz ją do siebie mocniej, więc zaczyna ranić. Jeśli mocniej ją zwiążesz to zobaczysz kropelkę krwi ulatniającej się z cienkiego, bladego naskórka. Tak bardzo pragniesz , że jesteś gotów tę krew przelewać. Tak bardzo chcesz, że cena przestaje mieć znaczenie. I tylko niepewność nie pozwala wziąć wszystkiego, co należało się twoim rękom. Lecz jaką tragiczną ta niepewność była..? Człowiek, który mógł odkryć tyle sekretów drugiego człowieka, przeglądać jego wrażliwą duszę jak karty księgi, odczuwał niepewność przed oszustwem. Jak cenna była dla niego prywatność człowieka, którego chciał przyciągać? Jakby pogwałcenie przestrzeni między jednym palcem związanym nitką, a drugim, stworzono ze szklanej ściany. Prawie możesz kogoś dotknąć, a jednak nie możesz się nawet zbliżyć. Widmowy dotyk pozostawał chłodny, skóra nie napotykała skóry. Zbierana nić była tylko materiałem, z którego uszyjesz potem marynarkę na kolejne spotkanie.

Powiedz coś. Mówił nic. Zaklęty w czasie i przestrzeni, przyklejony do swojego miejsca, ale gotowy wstać. Laurent nie chciał poruszyć nawet dłonią, żeby nie zabić tej ciszy szelestem materiału. Serce uderzało nawet za głośno i stawało się absurdalnym, że druga strona nie mogła go usłyszeć. To właśnie pragnienie dotyku było najbardziej zgubne. Sprawiało, że człowiek chciał przebić szklaną ścianę i wyjść naprzeciw tego, kto tworzył przędzę z opowieści Mojry. To wcale nie uprzyjemniało spotkań. Niektóre z nich tworzyło wręcz tragicznymi. Teraz ściana nie była murem, w który uderzałby głową - teraz była kuriozum. Ciekawością, bo nieosiągalne stawało się kuszące, a pokusa wzbogacała doznania... tylko że wciąż na gorsze. Zakazane owoce ponoć były najsłodsze - nikt tylko nie wspominał, że konsekwencje czyniły z człowieka wrak. Laurent wrakiem być nie chciał. Nie życzył też tego Perseusowi. Nawet jeśli momentami jego towarzystwo napinało całe ciało w niemym krzyku o dotyk, lubił je. Coś w jego duszy nieustannie śpiewało do niego.

- To... - To można bardzo źle ująć. To niewygodne stwierdzenie, które wyciągało z ławki jak dziecko w Hogwarcie - stań do odpowiedzi, a najlepiej zapisz ją kredą na tablicy. Palcami? Nie, różdżką, głuptasie! Przecież to szkoła magii i czarodziejstwa! Ta pauza trwała parę sekund. Wiedział to, bo kilak razy zdążyła tyknąć wskazówka starego zegara. - Windermere dotknięte było klątwą, która chyba zadziałała na mnie po prostu gorzej. - Gorzej niż... na innych? Albo może nie wszyscy byli tym dotknięci? Nie był pewien, ale wnioskował to po tym, co mówił Perseus - po tej czerni, która go oplotła swoimi ramionami. - Chyba w wyniku niej... jakiś głos ciągle mi podpowiadał, że zrobisz coś złego. Że nie można ci zaufać. - Był tym trochę zawstydzony, bo z perspektywy czasu to było żenujące. To, że ta narracja tak gładko weszła do jego głowy, a on był wobec niej bezradny. Z drugiej strony nawet Victoria nie była wolna od tego, co działo sie w Windermere - a przecież była oklumentką. - Przepraszam cię, Perseuszu. Nie myślę tak. Bardzo mi przykro, że stałeś się ofiarą. - W drugim nawet sensie - nie tylko go ugryzłeś w rękę. Ugryzłeś też jego duszę. Nawet jeśli Laurent nie miał na to wpływu, to i musiało być dla Perseusa bolesne - usłyszeć coś takiego.

Przesunął palcami po perłach, nie mogąc się nie uśmiechać. Tyle osób chciało sięgnąć po serce Laurenta, rywalizować z innymi, a żaden nie pomyślał, że rywalizacja między sobą nie miała sensu. Musieli rywalizować z morzem. Z jego skarbami, z jego perłami, ciemnymi jak i lazurowymi wodami. Z gładkością tych pereł, który tworzyły motyle w jego brzuchu, pozwalając się rozkoszować ich pięknem. Jednak kiedy mężczyzna klęknął, Laurent obrócił się na fotelu w jego kierunku. Chciał mu powiedzieć, żeby tego nie robił - przecież z chorą nogą to musiało być trudne... ale nie zdążył. Pozostawało mu więc spoglądanie w te piękne oczy otulone woalem ciemnych rzęs.

Może gdybyś mnie przeleciał - mielibyśmy spokój.

- Perseuszu... - Powinien się powstrzymać, ale mimo tego, jak powolny był ten gest (bo łagodny) to i tak wykonał go szybciej, niż pomyślał. Sięgnął dłonią do jego twarzy i przesunął palcami po jego policzku, zatrzymując je pod podbródkiem. - Jestem samolubnym stworzeniem, które kocha twój wzrok na sobie. - Tworzył mieszankę tego, co potrzebne i tego, czego robić nie powinni. Ale czy nie tego szukali bogaci, którzy potrzebowali znajdować doznania, gdy wszystkie pospolite już zdążyli wykupić?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Perseus Black (2561), Laurent Prewett (3154)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa