Nierówno pokrojona cytryna - jakby brakowało mu czasu lub umiejętności, a najprawdopodobniej obu tych rzeczy - unosiła się wraz z lodem na powierzchni zamglonego dzbanka stojącego obok flakonu, do którego tego ranka włożył świeży bukiet słoneczników. Pragnął rozjaśnić nimi nieco gabinet, w którym odbyli swoją pierwszą rozmowę; sprawić, by pomieszczenie stało się mniej surowe i takie... takie jednoznacznie kojarzące się z jego mroczną prezencją. Być może i było to myślenie życzeniowe, ale chciał, żeby Laurent poczuł się przy nim swobodniej, a jednocześnie nie chciał przekraczać pewnej granicy. Dlatego postanowił porozmawiać z nim tutaj, siedząc naprzeciwko w wygodnych fotelach, zamiast zapadać się miękko w plusz kanapy, gdzie miał go na wyciągnięcie ręki, a w głowie kołatały mu desperackie wręcz myśli o dotykaniu alabastru jego skóry. Wolał mieć go blisko, ale wystarczająco daleko, by pozostawał poza zasięgiem jego dłoni. Czyż nie dość szkód narobił w Windermere?
Chodził po mieszkaniu nerwowo - tym razem bez laski, która spoczywała w towarzystwie dwóch innych w specjalnym stojaku zamówionym u rzemieślnika z Doliny - a stare deski jękliwie uginały się pod ciężarem jego arytmicznych kroków. Czuł się nieswojo; nie tylko przez stres, który towarzyszył mu w związku z czekającą go trudną rozmową, ale także dlatego, że miał na sobie białą koszulę. Laurent powiedział, że dobrze mu w bieli. Biel oznaczała czystość, kiedy człowiekowi zależało na tym, by podkreślić swoje dobre intencje albo umniejszyć swoją winę w danej sytuacji, ubierał się w ten kolor. Ubierając białą koszulę czuł się więc jak oszust, choć chciał jedynie wypaść dobrze przed człowiekiem, który tyle dla niego znaczył. Nerwowo podwijał więc i opuszczał rękawy, poprawiał włosy przed lustrem w przedpokoju, choć zdawał sobie sprawę z tego, że idealnie zaczesane do tyłu i podtrzymane żelem nie miały szans na rozpierzchnięcie się na wszystkie strony. Wokół niego unosił się charakterystyczny zapach jego piżmowych perfum, tak intensywny, że sam nadal go czuł, a przecież zazwyczaj mózg przyzwyczajał się do niego szybko i po kilku chwilach zaczynał go ignorować.
Kolejny raz podwinął rękawy i przyjrzał się swoim żylastym przedramionom. Cienkie siateczki pod jego skórą były wręcz granatowe, a nie sinobłękitne jak w przypadku większości ludzi. Przeklęta czarna krew Blacków! Leniwie przeniósł spojrzenie na czarnego strupa w kształcie foczych szczęk na prawym nadgarstku - charakterystyczny półksiężyc z drobnymi kropkami przednich zębów i kraterami kłów. Zastanawiał się, czy nie powinien ukryć ich przed Prewettem, aby przypadkiem nie wywoływać w nim wyrzutów sumienia, ale w tym momencie usłyszał pukanie do drzwi. Poruszył się niespokojnie, a żołądek podszedł mu do gardła. Nie zdąży opuścić rękawów i zapiąć mankietów, dlatego z cichym westchnieniem podszedł do drzwi.
Serce łomotało mu w piersi, kiedy zobaczył jego łagodne rysy przed sobą.
— Witaj, Laurencie — uśmiechnął się na powitanie i otworzył szerzej drzwi, zapraszając go do środka — Cieszę się, że znalazłeś dla mnie czas. Mam nadzieję, że to nie był dla ciebie kłopot? Proszę, rozgość się w moim gabinecie. Napijesz się czegoś?
Łatwo przychodziło mu te kilka utartych formułek, które powinny paść z ust gospodarza. Bezpiecznie było zapytać o poczęstunek i drogę, wymienić kilka uprzejmości, podziękować za przybycie. Prawdziwe schody miały zacząć się już za chwilę, kiedy tylko zasiądą w fotelach naprzeciwko. Ale skoro postawił już stopę na pierwszym stopniu, nie zamierzał zawracać i brać windy.
![[Obrazek: 2eLtgy5.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=2eLtgy5.png)
if i can't find peace, give me a bitter glory