adnotacja moderatora
Rozliczono - Rodolphus Lestrange - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
31 sierpnia 1972
Spotkanie w restauracji było umówione na godzinę 7 po południu, chociaż bardziej pasowałoby powiedzenie, że jest to już wieczór. Sierpień w Londynie był niezwykle kapryśny, jeżeli chodzi o pogodę. Zrobiło się zimniej, na dodatek zwiększyły się opady deszczu. Ten stukał nieprzyjemnie w szyby, z początku lekko, by po kwadransie zmienić się w prawdziwą ulewę. Krople siekały o szyby, dachy domów i bruk, skutecznie wypędzając z ulic każdego, kto odważyłby się wyjść tego wieczoru na zewnątrz. Szczęśliwym trafem Lestrange jak zwykle postanowił być nieco szybciej, dlatego jedyne co go spotkało, to mżawka, przed którą ochroniło go zaklęcie. Wytworzył nad sobą magiczny parasol, który jednak miał swoje wady: wielkościowo również był podobny do klasycznego parasola, dlatego też cienki, acz ciepły płaszcz na plecach Rodolphusa zmókł. Gdy mężczyzna wszedł do restauracji i rozproszył czar, obok niego zmaterializował się hostes, który przejął mokre odzienie.
- Dzień dobry, panie Lestrange, wysuszymy pański płaszcz. Zarezerwowany stolik już czeka, ale pański gość jeszcze nie przybył. Chce pan już złożyć zamówienie, czy poczekać? - nie pytał nawet, czy zechce na niego poczekać: Lestrange zjawił się prawie kwadrans przed godziną rezerwacji, przecież nie pozwoliliby mu stać jak kołek w oczekiwaniu, aż stolik będzie wolny. Zostali zresztą uprzedzeni, że może dojść do takiej sytuacji, dlatego miejsce czekało na przybycie gości od pół godziny.
- Z zamówieniem poczekam - powiedział, ruszając za mężczyzną, który oddał płaszcz do suszenia jakiejś kobiecie. Odruchowo przeczesał czarne włosy, jakby upewniając się, że deszcz ich nie zmoczył. Pogoda była okropna i gdyby tylko mógł, teleportowałby się tutaj, lecz w miejscach takich jak to takie działania były niemile widziane. A matka go przecież inaczej wychowała.
- Ten stolik co zawsze, zaraz podam wodę - Rodolphus skinął głową, siadając przy niewielkim, dwuosobowym stoliku, twarzą do wejścia. Zwykle zajmował takie miejsca: wolał mieć oko na ludzi, którzy wchodzą do środka. Za chwilę pojawił się kelner z tacą, na której znajdowały się szklanki i karafka z wodą. A on czekał.
Pięć minut. Dziesięć. W końcu drgnął, gdy drzwi się otworzyły, a do środka wpadł jak burza mężczyzna w meloniku i mokrym płaszczu. Na oko był wełniany, musiał więc być cholernie ciężki od nabranej wody. Nie miał parasola? Lestrange uniósł brew, ale nie powiedział nic, dopóki jego rozmówcy nie zaprowadzono do stolika. Wstał i wyciągnął rękę.
- Panie Wright, cieszę się, że widzę pana w dobrym zdrowiu - uśmiechnął się lekko, gdy mężczyzna uścisnął mu dłoń.
- Panie Lestrange, ileż to już lat minęło! Trzy, cztery? - nabrzmiała twarz mężczyzny rozjaśniła się w uśmiechu, a chytre oczka rozbłysły na widok Rodolphusa. Usiedli, a mężczyzna od razu sięgnął po szklankę z wodą. - Jak się miewa pański ojciec? I matka, och, pańska matka... Słyszałem, że promienieje!
Rodolphus powstrzymał się, by nie przewrócić oczami. Wiedział jednak, że jeżeli chodziło o interesy, szczególnie z osobami blisko jego rodziny, trzeba było zachować tyle pozorów, ile się da.
- Oboje są zdrowi, dziękuję. Ojciec przesyła pozdrowienia i ma nadzieję, że niedługo się państwo zobaczą - odpowiedział zgodnie z prawdą, unosząc dłoń by odebrać od kelnera kartę dań. Otworzył ją na przypadkowej stronie i przeleciał wzrokiem po daniach. Nie miał ochoty na nic szczególnego, ale wiedział, że jego towarzysz zamówi dużo. A niegrzecznie byłoby dobić interesu, patrząc jak ten je. Zamówił więc pierwsze lepsze danie bez mięsa.
- Dobrze, dobrze... Pana też miło widzieć w dobrym zdrowiu. A więc proszę mi powiedzieć... Interesuje pana Little Hangleton, tak? - zapytał, łącząc dłonie na blacie stolika.
- Dokładnie tak. Niewielki dom dla jednej osoby, może być z ogródkiem, może być bez - skinął głową na dodatkowe potwierdzenie swoich słów. Mężczyzna jakby tylko na to czekał - położył na kolanach neseser, z którego wyciągnął trzy niewielkie teczki.
- Rozumiem, rozumiem... Mam tutaj dla pana coś idealnego, lecz proszę mi wybaczyć pytanie: na pewno nie chce pan obejrzeć tych domów? Możemy zjeść i się teleportować, to nie jest żaden problem panie Lestrange.
- Nie. Ufam panu, a poza tym i tak zapewne będę go całkowicie przerabiać pod własne potrzeby - odpowiedział, odbierając pierwszą teczkę. Otworzył ją, ignorując kelnera, który przyniósł przystawki. Nawet po nie nie sięgnął - sięgnął za to Wright, bo po pierwsze: to nie on płacił za posiłek, a po drugie - przystawki były w cenie. Kiwnął więc głową, gdy Lestrange przewracał kolejne strony.
- To jeden z naszych najgorszych, panie Lestrange. Wziąłem go tylko po to, by zobaczył pan skalę różnic. Proszę tylko spojrzeć: ogród zaniedbany, drzwi wymagają naprawy i, prawdę mówiąc, nie jestem pewny co do dachu - Wright pokręcił głową, pukając na szczegółowe zdjęcia. Nie ruszały się, ale to nie było problemem - wszystko co było ważne, zostało szczegółowo opisane. - Naprawdę uważam, że powinien pan jednak obejrzeć nieruchomości...
- Nie ma takiej potrzeby, panie Wright. Proszę mi pokazać najlepszy dom w takim razie, który państwo mają na sprzedaż - przerwał mu nieco zniecierpliwionym tonem, marszcząc brwi. Mężczyzna jakby trochę się zreflektował, być może speszył? Na szybko przełknął kawałek chleba i podsunął Rodolphusowi kolejną teczkę.
- Zdecydowanie ten. Proszę spojrzeć: niedawno odnowiony zarówno z zewnątrz, jak i od wewnątrz. O, tutaj ma pan stan przed i po - przerwał, gdy przyniesiono im posiłek. Lestrange przesunął teczki, tę którą podał mu Wright, zachowując przy sobie.
- Jest coś, co powinienem o nim wiedzieć? Sąsiedzi, otoczenie? Cokolwiek? - zapytał spokojnie, zamykając zdjęcia. Zajął się posiłkiem, lecz gdy przyszedł kelner z winem, odruchowo zakrył kieliszek dłonią i pokręcił przecząco głową. Dość alkoholu na te kilka miesięcy.
- W zasadzie to okolica jest dość spokojna, jeżeli chodzi o sąsiadów to także nie ma problemu. Chociaż w okolicy wynajęto kilka domków i jeszcze nikt się nie wprowadził. Może być więc problem z hałasem - odpowiedział mężczyzna szczerze. Chociaż był otyły, a jego maniery pozostawiały wiele do życzenia, to trzeba było mu to oddać: nie mówił z pełnymi ustami i nie mlaskał, co Rodolphus przyjął z ogromną ulgą. Nie rozumiał tego idiotycznego zwyczaju, by na tego typu rozmowy umawiać się w restauracjach, ale widział w tym dodatkową szansę. Mógł zamachać mu czekiem i być może odrobinę upić, by zejść z ceny. Nie brakowało mu pieniędzy, lecz nie widział również sensu w tym, by niepotrzebnie je wydawać. Dlatego też odmówił wina, lecz z uśmiechem przyjął fakt, że jego rozmówca pozwolił sobie nalać pełen kieliszek. Bywał tu już kilkukrotnie, był więc pewny, że później zaoferują im brandy czy coś podobnego. Lepiej dla niego.
Posiłek minął im w dość spokojnej atmosferze. Gdy skończyli, Lestrange zajął się ponownym studiowaniem domu, który polecił mu Wright. Ten z kolei zamówił jeszcze deser, drogi dość, ale to już go nie interesowało. Bardziej interesował go fakt, że tak jak podejrzewał, zaoferowano im mocniejszy alkohol. On oczywiście odmówił, lecz jego towarzysz skorzystał z tej oferty. Musiał być nieprzyzwyczajony do picia, bo jego policzki zrobiły się nieprzyjemnie różowe, a wzrok: rozbiegany.
- Panie Lestrange, jest pan idealną osobą, jeżeli chodzi o ten domek - powiedział, przeciągając nieprzyjemnie głoski. Szczerze mówiąc gdyby nie fakt, że był zdecydowany na zakup, to po prostu wstałby i wyszedł, by poszukać kogoś innego. Ale zależało mu na czasie, więc zbył tę uwagę lekkim wzruszeniem ramion. - Władza i przywileje powinny pozostać w rękach rodzin czystokrwistych, które są na to przygotowane od pokoleń.
- Też tak uważam - odpowiedział cicho, jeszcze raz zerkając na zdjęcia. Słowa, które wypowiedział mężczyzna, sprawiły że się uśmiechnął. W tym się zgadzali - i chociaż Wright był zaledwie czarodziejem półkrwi, to wydawał się rozumieć swoje miejsce w świecie. Nie to, żeby gardził osobami półkrwi: po prostu był od nich lepszy. Od wielu z nich. Na przykład od niego. Spojrzał jeszcze raz na zdjęcia. Nie patrzył jednak na ogród czy inne ozdoby, które znajdowały się na fotografiach: interesowały go bardziej opisy oraz kluczowe elementy, takie jak drzwi, okna, no i dach. Wszystko wyglądało na świeżo po remoncie. Będzie zwracało na siebie uwagę, ale fakt że się tam wprowadzi nie powinien nikogo dziwić. Przecież pochodził z jednego z bogatszych rodów - niektórzy mieli po kilka mieszkań, cóż więc za różnica, ile on będzie miał? Szczególnie że wiedzieli tylko o jednym do tej pory. - Jestem zdecydowany.
Powiedział w końcu, zamykając teczkę. Oddał ją mężczyźnie, a potem podniósł rękę na kelnera. Ten znalazł się przy nich niemalże w mgnieniu oka. Poprosił o rachunek, a Wright westchnął.
- Na pewno nie chce pan go chociaż obejrzeć? To tylko chwila...
- Panie Wright. Pił pan alkohol, chyba nie muszę panu przypominać, jak niebezpieczna jest teleportacja pod jego wpływem? - odpowiedział ostro, łącząc dłonie na blacie czystego, pozbawionego już naczyń stolika. Uśmiechnął się kącikiem ust. - A teraz możemy porozmawiać o cenie.
Negocjacje nie trwały długo. Udało mu się zbić cenę o kilkanaście galeonów. Razem poszli do biura pana Wrighta, które mieściło się również na ulicy Pokątnej. Wcześniej oczywiście Rodolphus uregulował rachunek, wypisując czek i podpisując się imieniem i nazwiskiem. Nie miał problemu z tym, by zapłacić więcej, niż planował. Można było powiedzieć, że wliczył to w koszty. Najbardziej zależało mu na zbiciu ceny za dom, który jesienią planował odremontować i przerobić na własne potrzeby. Nie chciał wracać do swojego mieszkania na Horyzontalnej - potrzebował swojej własnej, bezpiecznej przystani, do której ludzie nie będą wpadać jak do siebie. Dlatego też gdy tylko podpisali umowę, Lestrange odebrał klucze oraz zabrał stosowne dokumenty, w tym kartkę z adresem. Wyszedł na zewnątrz, z ulgą przyjmując fakt, że pogoda znowu się zmieniła. Przestało padać. Chwilę się rozglądał, myśląc nad czymś. Wrócić do mieszkania Nicholasa, czy może od razu teleportować się do nowego lokum? Nie namyślał się specjalnie: w akompaniamencie cichego trzasku przeniósł się do Little Hangleton, pod wskazany adres. Wiedział, że nie powinien kupować kota w worku, ale z drugiej strony nie miał czasu na to, by bawić się w oglądanie domów. Dodatkowo nie bez powodu powołał się na swojego ojca - tak naprawdę wcale z nim nie rozmawiał, ale Wright nie musiał tego wiedzieć. Wyciągnął klucze i obrócił je w palcach, a potem pchnął furtkę i wszedł do zadbanego ogrodu. Przeszedł kamienną ścieżką prosto na ganek, który aż pachniał nowością. Lubił ten zapach. Chwilę się wahał, ale w końcu włożył klucz do zamka i przekręcił go. Powitała go pustka. Bez mebli, bez dywanów, bez ozdobników. Jeszcze pachniało farbą. Idealne miejsce, by zacząć od nowa.
Koniec sesji