10.11.2024, 23:52 ✶
25 sierpnia 1972
Faye siedziała na ławeczce przed domem, w którym miała mieszkanie. To był całkiem wygodny układ - nie była to kamienica typu jedna z tych w magicznym Londynie, gdzie mogło się mieć wielu sąsiadów, którym nie można było nawet powiedzieć dzień dobry, bo tak naprawdę się ich nie znało. Jednocześnie nie było tu odosobnienia typowego dla wielkich rezydencji, które były pełne pustych pomieszczeń. Dom, w którym kupiłamieszkanie, miał osobne wejście na piętro. Ktoś przerobił całą górę na osobne mieszkanie, a nawet zrobił osobne wejście, dzięki czemu nie musiała się ładować nikomu do chaty. A nawet jeśli, to na dole mieszkała urocza staruszka, której Faye często pomagała w ramach swoich możliwości. Nosiła jej ciężkie torby z zakupami, czasem wpadała na herbatę z prądem - bowiem staruszka, mimo swojego wieku, była dość krewka i żywa. Nie miała jednak za bardzo do kogo ust otworzyć, a Faye kochała gadać. Układ serio idealny.
Siedziała więc na ławeczce i paliła papierosa, wpatrując się w niebo. Pogoda była całkiem okej, chociaż słońce schowało się już za chmurami. Sierpień, szczególnie jego końcówka, zwiastował nadejście jesieni. Lubiła jesień i chyba każdy to wiedział. Ona była jesienią w każdym tego słowa znaczeniu. Teraz była w sumie w siódmym niebie, bo zrobiło się chłodniej, więc mogła na t-shirt narzucić kraciastą koszulę, którą związała w pasie w supeł. Na dupie miała swoje dżinsy, znoszone ale wciąż wygodne, a na nogach: ulubione trapery. Włosy jak zwykle uczesane były wiatrem. Paliła więc, gapiła się w zasnute chmurami niebo i czekała na Scarlett. No przecież nie każe tej starowince zdobywać wody, co? A naprawdę miała chrapkę na ten obiad na koszt Morpheusa.