Warownia
3 VIII 1972
Ulic gardła gryzie dym
Gdy śpiewasz głośno znów nikomu
Podły, pełen żalu hymn
Nie mógł spać. Rzucał się po łóżku. Pot przylepiał mu prześcieradło do nóg, zdjęcie piżamy i siedzenie nago na pościeli nic nie dawało, aby ochłodzić ciało. Duchota wieczora, nawracające wizje, ból w całym ciele sprawiały, że umęczone ciało nie dawało mu spokoju. Przeczesał palcami spętlone loki, czując jak te przyklejają mu się do czaszki.
Zrobił długi wydech. Z ciężkim umysłem i jeszcze cięższymi kończynami wstał z łóżka. Zahaczył się o pościel i potknął, na szczęście zdążył wesprzeć się o rzeźbioną kolumienkę, nim spotkał się z bliska ze swoim dywanem. Różdżką zapalił małą lampkę na biurku, która sączyła złote światło, próbując rozproszyć smutny mrok jego oczu. Z fotela zdjął podomkę i zawiązał ją na spoconej skórze. Jedwab parzył zimnem.
Zszedł do ciemnej kuchni, jego pantofle cicho szurały na parkiecie.
— Przygotować coś, paniczu? — zapytał go cichy, łagodny głos Malwy, skrzatki Godryka, która siedziała przy stole, machając krótkimi nóżkami i obierała jabłka do dużego garnka.
— Zrób mi herbaty, proszę, z eliksirem nasennym. Pójdę się umyć. — Uśmiechnął się słabo do skrzatki, która była mu piastunką, pierwszą przyjaciółką i towarzyszką zabaw, która uczyła go pisać i dbała o niego od kołyski. Jak powiedział, tak zrobił. Zimny strumień na skórę, pokuta za grzechy, które dopiero popełni. Zmywał z siebie wizje, koszmary.
Widzę stąd
Wierzę znów
Podaj dłoń
Przebrał się w czystą piżamę, szorstki len, jak szata pokutna, nawet jeżeli była z materiału najwyższej klasy. Podrażnione ciało hiperbolizowało wszystko. Powlókł nogami do swojej sypialni, aby zastać na stoliczku herbatę na sen i zmienioną pościel. Zamierzał spać, nawet jeżeli te oczy, które znał, śledziły go nocą, tak znaną, ta twarz, chociaż znał ją młodszą i łagodniejszą. Kolejny ciężki wdech. Wypił wszystko, do dna, na raz, aby przeobrazić swoje martwe serce ponownie w kamień. Chociaż w tę noc.
Oboje nie byli tym, co znali. Oboje kroczyli własnymi ścieżkami, które nigdy się nie krzyżowały. Ułożył się na jednej połowie, poprawił poduszkę i obrócił twarzą do drzwi, zamykając oczy i wyobrażając sobie drugi oddech, za sobą, inne ciepłe, które czuł dawno temu.
Nie poczuł już dwóch łez, które pomoczyły mu poduszkę, bo zasnął.
W czerni był szczęśliwy. Czerń dawała mu spokój. Więc spał i nie śnił. Nie śnił niczego. Słodka ciemność go zabrała i pozwoliła ciału się zregenerować.
Resztę naszych sił;
Gdy Ty jak wcześniej nikt
Jak żaden z nich
Obracasz nasz świat w pył;
Poczekaj...