• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[03.1968] First aid, last resort || Ambroise & Geraldine

[03.1968] First aid, last resort || Ambroise & Geraldine
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#1
18.11.2024, 01:19  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2025, 23:15 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic IV

- W jodełkę - chmurne spojrzenie powędrowało w kierunku splotu materiału na jego luźno trzymanym nadgarstku i kawałku przedramienia - w jodełkę. Tak nie wygląda jodełka. Tak wygląda krzyżyk na drogę, kiedy to się rozpierdoli, zsunie się po trzydziestu sekundach i zostaniesz z flakami na wierzchu, wlokąc je za sobą aż przyciągniesz zdziczałe psy, gawrony, sępy czy chuj wie, co jeszcze. Może i górskie trolle - uniósł wzrok w kierunku sufitu, jednocześnie machając bandażowaną ręką, żeby udowodnić swojej lubej, że wystarczy jeden ruch i opatrunek spadnie z przedramienia.
Rzecz jasna zdecydowanie przesadzał i wiązanie ran w ten sposób w żadnym wypadku nie miało powstrzymać niczyich wnętrzności przed wyjściem na wierzch, tym bardziej nie umożliwić tej osobie na tyle swobodne ciągnięcie nóg po drodze, idąc gdziekolwiek. Natomiast to była czwarta godzina z rzędu, kiedy starał się być jak najbardziej informatywny i...
...chyba zaczynał tracić resztki cierpliwości, robiąc się coraz bardziej sfrustrowany, bo na początku szło im tak dobrze. Nawet gładko, całkiem przyjemnie. Do tego stopnia, że pokusił się o to, żeby pochwalić swoją dziewczynę, co praktycznie nigdy nie miało miejsca w przypadku ludzi, których uczył tych naprawdę podstawowych podstaw.
Tych, które nagle zaczęły być skomplikowane. Szczególnie przy tym, że Ambroise miał cholernie wysokie standardy, nie zadowalając się byle czym. Jeśli uważał, że coś w teorii mogłoby zadziałać, ale jest zrobione na odpierdol to w jego oczach nie działało wcale. Było skopane, sknocone, wymagało powtórki.
A potem powtórki powtórki i powtórki powtórki powtórki, powtórki powtórki powtórki szesnastej powtórki i trzydziestej trzeciej też, jeśli w dalszym ciągu uważał, że splot jest krzywy, pokraczny i może puścić przy jakiejkolwiek okazji.
Na swoje wytłumaczenie, gdyby potrzebował je mieć, miał bardzo jasną i gotową odpowiedź - wobec siebie miał równie wysokie, jeśli nie znacznie wyższe standardy. Jeżeli coś mu nie wychodziło to potrafił usrać się przy tym do tego stopnia, że po kilku godzinach bolało go całe ciało, czuł się odwodniony, miał sztywne palce, suche oczy, był głodny i wkurwiony, ale później mógł to skutecznie powtórzyć w nocy o północy.
Tego samego oczekiwał po Geraldine. Szczególnie, że ich ostatnie dwa dni brutalnie otworzyły mu oczy na to, jakie mieli niedociągnięcia na tej płaszczyźnie. Ba! Nawet nie niedociągnięcia a potencjalne śmiertelne pułapki. I tak, dokładnie tak - mieli, bo to godziło w niego personalnie jako w uzdrowiciela, partnera, wykładowcę akademickiego, mężczyznę. To, że dopiero po takim czasie zorientował się, gdzie dał dupy.
Od zawsze zakładając, że będzie w pobliżu w razie kryzysu albo pojawi się na wezwanie (choćby miał wszystko rzucić, naprawdę), a poza tym jego ukochana ma przecież naprawdę solidne podstawy wyniesione z łowieckich szkoleń i lat praktyki podczas akcji terenowych.
No, to teraz zgrzytał zębami, starając się nie kurwić pod nosem na świat i ludzi, bo uświadamiał sobie, że to, że Rina w ogóle jeszcze żyje, mają okazję siedzieć na dywanie w salonie i uświadamiać mu, że najwyraźniej jest większym niereformowalnym optymistą niż kiedykolwiek zakładał. To był cholerny cud.
- Jodełka. Jak na podłodze. Splot. Spód, wierzch, spód, wierzch. Z tą techniką bandażowania możesz co najwyżej trochę poluźnić koniec splotu i przywiązać mnie do łóżka, ale nie teraz, bo wszystko mi opadło. Szczególnie ręce - tym razem nie powstrzymał ciężkiego westchnięcia. - Jeszcze raz. Tym razem wolniej. To nie wyścig. Nauczysz się to robić szybciej, kiedy opanujesz podstawy ruchu - starał się być wyrozumiały, naprawdę.
Problem w tym, że w dalszym ciągu wszystko go bolało. Siniaki nabrały soczystych kolorów tęczy. Opuchlizna zeszła, ale pod spodem, gdzieś pod skórą nadal czuł ciepło zaleczających się obrażeń wewnętrznych. Do tego zyskał kolejną przepiękną bliznę na skroni, choć przynajmniej wąską, czystą i niespecjalnie widoczną. Na tyle, że nawet nie planował bawić się w usuwanie śladu.
- Dobrze. Przyjmując, że szybko sięgasz do torby. Masz dwie fiolki: Unguentum Salubre i Elixir Salubris. Rozcięłaś sobie przedramię. No, nie jesteś w stanie zrobić tej jodełki. Co idzie na ranę a co do picia? - Spytał powoli, starał się brzmieć miękko, nie dać się ponieść narastającej irytacji, która wbrew wszystkiemu nie brała się z tego, czego nie łapała jego dziewczyna tylko z tego, że tak późno do tego przysiedli.
Tu na miękkim dywanie w orientalne wzory w ciepłym, przytulnym pomieszczeniu, gdzie wszystko wydawało się teoretyczne i odległe. Tymczasem tam w terenie naprawdę mogło być źle, jeśli nie przećwiczą tego odpowiednio. Za oknem zaczynało zachodzić słońce. Mijała kolejna godzina. Ambroise ponownie poruszył ręką. Tym razem bandaż utrzymał się mimo kilku coraz bardziej zdecydowanych machnięć. Prawie, prawie... ...a potem spadł na podłogę.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#2
18.11.2024, 11:30  ✶  

Jodełkę, kurwa, chuj nie jodełka, pierdolone bandaże... Zacisnęła zęby i posłała mu tylko jedno, krótkie spojrzenie, które wyrażało więcej niż tysiąc słów. Gdyby mogła to strzelałaby w tej chwili piorunami, na całe szczęście Yaxleyówna nie była dotknięta klątwą żywiołów. Pod tym względem była zupełnie normalna, bardzo dobrze, inaczej pewnie siałaby zniszczenie.

Brakowało jej cierpliwości, szczególnie do wszelkich czynności, które wymagały skupienia i jakichkolwiek zdolności manualnych. Potrafiła oskórować zwierzę - tak, to była chyba jedyna rzecz, która w miarę jej wychodziła, ledwo w miarę, bo też nie robiła tego jakoś bardzo precyzyjnie, najczęściej zostawiała tę czynność profesjonalistom, żeby zbytnio nie popsuć materiałów, które miała im dostarczać.

Nigdy nie bawiło jej haftowanie, ani inne typowe dla dziewcząt czynności. Nie spodziewała się, że na stare lata przyjdzie jej składać bandaże w jodełkę, czy chuj wie co. Zdecydowanie to nie było coś, z czym sobie radziła.

Siedziała jednak i walczyła, bo co innego jej pozostawało? Ujebał sobie, że ma się tego nauczyć, więc siedziała i próbowała zrobić to względnie dobrze, tyle, że no niestety, miała wrażenie, że każda, kolejna próba kończy się tylko i wyłącznie większą porażką.

Mógł usłyszeć wiele uroczych słów padających z jej ust, kurwy, chuje, muje, dzikie węże i inne takie. Widać było, że to zajęcie sprawia jej ogromną przyjemność.

Wcale jej nie pocieszały jego jakże wspierające słowa. - Nie dziwię się, że ci twoi studenci nic nie potrafią skoro tak ich wspierasz. - Nie, żeby faktycznie tak myślała, ale była zirytowana, wkurwiona tym, że zupełnie jej nie szło, więc paplała co jej ślina na język przyniesie.

Może powinna się pogodzić z tym, że po prostu to nie było coś, czym powinna sobie zawracać głowę? Nie była do tego stworzona, nie dało się temu zaprzeczyć, bez sensu na siłę próbować się uszczęśliwiać. W przeciwieństwie do Roisa ona nie miała problemu z tym, żeby wstać i pieprznąć tym w pizdu. Nie musiała umieć wszystkiego.

- Jodełka to drzewo, w ogrodzie moich rodziców, wolałabym, żeby na tym się skończyła moja wiedza. - Może i burczała dalej pod nosem, ale jeszcze nie przestała próbować. Spód, wierzch, spód, wierzch, gówno. - Nie ma chuja, że to się będzie trzymało. - Brakowało jej już chyba optymizmu, raczej pogodziła się z tym, że nie zostanie profesjonalnym składaczem opatrunków.

Nie była zadowolona z tego, jak jej to wszystko wychodziło, a raczej nie wychodziło, komentarze Ambroisa jej wcale nie pomagały, był dosyć mocno krytyczny, nie, żeby się dziwiła, bo siedziała tu już długo, a dalej nic nie szło, tak jak powinno. Z jej ust, co chwilę było słychać warknięcia, w ten sposób odreagowywała. - Jeszcze będziesz mnie prosił o to, żebym cię przywiązała do łóżka, wtedy ci to przypomnę. - Powinien zdawać sobie sprawę z tego, że Yaxleyówna była bardzo pamiętliwa i potrafiła w najmniej odpowiednich momentach wyciągać te wszystkie teksty, które doprowadzały ją aktualnie do białej gorączki.

- Nie lubię robić nic powoli. - Mruknęła jeszcze cicho, pod nosem. Nie zamierzała się z tego tłumaczyć, po prostu działała w ten sposób od zawsze, i gdzieś miała to, że powinna najpierw przyswoić podstawy. Nie znosiła się ślamazarzyć.

- Piję elixir? a smaruje tym drugim? - Zdecydowanie nie była przekonana co do odpowiedzi, którą mu udzieliła, ale zadał jej to pytanie nagle, z dupy, kiedy zawijała mu kolejny raz bandaż w jodełkę na ręce.

- Zresztą jebać to, na pewno nie rozcięłabym sobie ramienia, nie ma szans. - To była chyba najlepsza opcja z możliwych, po prostu będzie unikała wszelkich zranień, byleby tylko nie musieć samej się doprowadzać do porządku, to była chyba najlepsza możliwość.

Do tej pory jakoś sobie radziła bez tych umiejętności, może tak powinno zostać? Szczególnie, że najwyraźniej nie została do tego stworzona, po co się męczyć i robić coś na siłę, przecież jakimś cudem przeżyła tyle lat bez tej wiedzy, na pewno będzie w stanie przeżyć kolejne tyle.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
18.11.2024, 13:02  ✶  
No zaczynała przesadzać.
- Moi studenci nie idą w teren zdani sami na siebie. Moi studenci nie mają być w stanie wrócić do mnie do domu w jednym kawałku - burknął z rozdrażnieniem, posyłając grobowe spojrzenie w kierunku swojej najlepszej studentki, która w tym momencie zaczynała przeginać pałę.
Nie dodał tego jasnego komunikatu, który zabrzmiałby jak coś w stylu z moimi studentami nie chciałem się żenić, choć przeszło mu to przez myśl, ale odegnał to jakże światłe spostrzeżenie. W dalszym ciągu był zły na to, w jaki sposób potraktowała wtedy jego pytanie. Może starał się twierdzić, że to obopólna decyzja, aby wepchnąć temat z powrotem do szafy, lecz w żadnym wypadku nie był z tego zadowolony.
Machnął ręką. Tym razem dosłownie. Bandaż znowu się rozwiązał. Chuj nie jodełka oznajmiło spojrzenie, które Greengrass posłał Yaxleyównie, jednocześnie zaciskając usta i po prostu znów wyciągając rękę przed siebie, by mogła zacząć od nowa. Jak na jego oko to jakiś osiemdziesiąty, dziewięćdziesiąty raz, ale w którymś momencie stracił rachubę. Równie dobrze to mógł być raptem dwudziesty.
- A więc wiesz jak wygląda drzewo jodły. Wyśmienicie. Przynajmniej z jednym nie mamy nic do nadgonienia - wymamrotał pod nosem bardziej do siebie niż do Geraldine, głównie po to, żeby dać ujście narastającej frustracji.
Zajebiście. Ciekawe czy znała też świerki, sosny i sekwoje i potrafiła je od siebie odróżnić. Może  następnym etapem ich zajebiście dobrze idącej współpracy naukowej będzie wycieczka krajoznawcza do lasu i pokazywanie palcem na klony, leszczyny i dęby. Być może nawet uda mu się dowiedzieć czy do tej pory nie próbowała nazywać mirabelki ałyczą a z ałyczy nie zrobiła dajmy na to dużej wiśni.
Przynajmniej mógł mieć cień pewności, że w lesie nie próbowała zeżreć czegoś trującego, ale to było marną pociechą, bo wynikającą po prostu z tego, że z własnej nieprzymuszonej woli nie sięgała po warzywa i owoce.
Nie mogła się przejechać na rajskich jabłkach, jeśli wolała dziczyznę prosto z ogniska. W dodatku praktycznie doprawioną jedynie solą, może pieprzem, bo znajomość leśnych ziół też miała daleko gdzieś. Zupełnie tak, jakby nigdy nie brała pod uwagę tego, że będzie musiała pospiesznie znaleźć coś, co zastąpi jej eliksir już maść. Bo po co?
- Nie będzie takiej konieczności, jeśli nawet nie ruszymy się stąd w kierunku łóżka. A się nie ruszymy, dopóki nie będziesz w stanie zrobić ze mnie cholernej mumii. Idealną. Jodełką - taką, że jak już go chuj strzeli to będzie mógł snuć się bez problemu i obawy, że mu zjadą te przeklęte bandaże. - Mam coraz większe wrażenie, że moja usrana śmierć jest blisko. Nastąpi tu i teraz. Będziesz mnie do niej bandażować - najchętniej wplótłby tam jakąś solidną kurwę, ale starał się tego nie zrobić.
Siedział na tej podłodze. Na poduszce na dywanie. Łypał na Geraldine i miał wrażenie, że jego ból dupy ma już swój własny ból dupy. Zarówno ten metaforyczny jak i faktyczny wynikający ze zbyt długiego siedzenia na podłodze.
Jak na to, że jego luba nie lubiła nic robić powoli, spędzali tu od cholery dłużące się minuty.
- Pijesz Elixir Salubris, smarujesz tym drugim - twierdząco kiwnął głową, jednocześnie nie okazując zbyt wiele pochwały i zadowolenia, bo miał wrażenie, że strzelała; to, że udało jej się trafić nie było dla niego w żaden sposób pocieszające ani nawet dostateczne.
- Unguentum Salubre to jest to drugie. Unguentum zawsze będzie się odnosić do czegoś do użytku zewnętrznego. Zazwyczaj do maści, nawet jeśli konsystencja w fiolce będzie taka sama lub zbliżona do eliksiru, natomiast określenie Elixir w zależności od źródła pochodzenia substancji nie świadczy już o tym, że zawartość jest pijalna we wszystkich przypadkach - podkreślił starając się nie okazywać zmęczenia i narastającej irytacji na to, jakie podejście prezentowała mu jego dziewczyna.
Nie to, że jego własne było w tym momencie jakkolwiek lepsze. Tak właściwie stosunkowo niewiele brakowało mu do tego, żeby również kurwić pod nosem ile wlezie. To była kolejna godzina, którą tu spędzali. Jeszcze jeden dzień z rzędu, gdy próbował dzielić się z nią wiedzą na poziomie, który uznawał za naprawdę elementarny.
I choć wydawało mu się, że ma do niej naprawdę wiele cierpliwości, no, bo w końcu wie, że ma do czynienia z kompletnym laikiem w temacie, to zupełnie nie spodziewał się, do jakiego poziomu będą zmuszeni się cofnąć.
To godziło w niego personalnie, bo kilka lat spędził w błogiej nieświadomości tego jak bardzo powinien przysiąść z nią do tego, żeby przeżywając jakiś syf podczas polowania nie zabiła się bezpośrednio po walce. Próbując leczyć swoje rany lub co gorsza bagatelizując je i olewając, bo miała trudność z opanowaniem wściekłości.
A gdy ona nią ziała, on również zaczynał jej wtórować. Niby wiedział z czego to się bierze. Zdawał sobie sprawę z tego, że powinien być w stosunku do niej ciepły, wyrozumiały i cierpliwy. Zupełnie tak jak do nikogo innego. Zależało mu na tym, by ich nauka nie była męczarnią, jaką się stała. Jednakże miał wrażenie, że od jakiegoś czasu kręcą się w kółko.
Zaraz go trafi jasna cholera.
- A jeśli nie masz podpisów na fiolkach to jak rozróżniasz substancję do użytku zewnętrznego od tej do użytku wewnętrznego? - Spytał twardo, w dalszym ciągu grobowo.
Jednocześnie w akcie desperacji sięgając po różdżkę, obracając ją w palcach lewej dłoni, bo prawą dawał jej do opatrywania. Ewidentnie zaciekle o czymś myślał. O tej jebanej jodełce.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#4
18.11.2024, 13:43  ✶  

- Twoi studenci nie potrafią utrzymać w ręce noża, nie potrafią też nim rzucać. Twoi studenci nie mieliby szans przeżyć w tym lesie więcej niż kilka godzin. - Skoro mieli się bawić w ten sposób, to zamierzała również zauważyć kolejne różnice między nią, a jego studentami. Oczywiście, że była już trochę wyprowadzona z równowagi, więc dużo łatwiej przychodziło jej gadanie głupot. Mogła teraz z siebie wylewać wszystko, co jej ślina na język przyniosła, nie miała przed tym żadnych oporów.

- Ja jebie, przecież praktycznie nigdy nic mi się nie dzieje. - Dorzuciła jeszcze kolejny komentarz. Właściwie faktycznie tak było, może poza kilkoma zadrapaniami zazwyczaj wracała bez jakichś większych szkód na swoim ciele. Wiadomo, zdarzały się gorsze momenty, ale bardzo sporadycznie, nie miała pojęcia, czy w ogóle przyjdzie moment, w którym będzie musiała sobie zabandażować w jodełkę jakąkolwiek część ciała, dlaczego w ogóle to musiała być ta cholerna jodełka? Nie mogła po prostu zawiązać tego byle jak? Co zmieniał fakt, że zrobi to w jodełkę? Szczególnie, że ta bardzo, ale to bardzo nie chciała dać się ujarzmić.

- Widzisz, nie jestem aż taka zjebana, jak ci się wydaje. - Wiedziała, że na pewno nawet nie przeszło mu to przez myśl, ale kiedy tak walczyła z tym badnażem zaczęła kwestionować swoje wszystkie umiejętności. Przecież to nie powinno być nic trudnego, dlaczego więc sprawiało jej to tyle problemu?

Tak naprawdę to pewnie nie potrafiłaby odróżnić jodły od innego iglaka, ale nie zamierzała brnąć w ten temat, po prostu wiedziała, że istnieje taki gatunek rośliny, nie musiała wiedzieć, jak dokładnie wygląda. Nie obchodziło jej to jakoś specjalnie, bo dlaczego by miało? Nigdy nie interesowały jej rośliny, były może częścią lasów, ale to nie było to, co ją w nich ciekawiło. Nie po to się tam wybierała, żeby podziwiać chabazie.

- Dobrze wiedzieć, że zamierzasz spędzić tutaj resztę życia. - Zdecydowanie się w tym zgadzali, miała świadomość, że raczej nie było szans, aby szybko zaprezentowała mu idealnie zaplątany bandaż, coś czuła, że jodełka stanie się jej potworem z koszmarów.

Nie przestawała jednak próbować, skoro zamierzał czekać, aż uda jej się to zrobić odpowiednio, to musiała jeszcze bardziej się w to angażować. Miała wrażenie, że robi to już setny raz i dalej nic jej się nie udaje. To nie było szczególnie pokrzepiające.

- Czyli jednak można umrzeć od chujowego zabandażowania. - Nie do końca pewnie o ten sposób mu chodziło, ale skoro tak twierdził, to może faktycznie coś takiego mogło mieć rację bytu. Tymczasem po raz kolejny zawijała ten nieszczęsny bandaż. Spód, wierzch, spód, wierzch. Zrobiła to zdecydowanie mocniej, niż wcześniej, bo może w tym był problem? Ścisnęła to z całej siły (a tej miała naprawdę sporo), licząc na to, że dzięki temu się nie rozdupcy, co mogło się stać? Najwyżej odpadnie mu ręka.

- Widzisz, trafiłam, może jeszcze będą ze mnie ludzie. - Chyba nie powinna się z nim podzielić informacją, że był to strzał, ale aktualnie było jej wszystko jedno. Grunt, że rozwiązała tę zagadkę tak, jak powinna.

- Po co robić maści, które mają konsystencję eliksiru? Jaki to ma sens. - Oczywiście, że zamierzała kwestionować sposób tworzenia tych wszystkich medykamentów, zamiast się skupić na tym, żeby zacząć je rozróżniać.

Westchnęła ciężko, zdecydowanie nie był to jej dzień, nie nadawała się do tego, coraz bardziej zauważała, że to, czym się zajmowali nie mogło przynieść żadnych efektów, nie była pojętnym uczniem, na pewno nie w dziedzinie medycyny.

- Wleję je sobie do gardła i zobaczę, czy żyję, czy jednak umarłam. - Nie zaśmiała się, wypowiedziała to śmiertelnie poważnym tonem, chociaż wiedziała, że ta odpowiedź nie ma sensu, nic nie miało sensu. Nie została stworzona do tego, żeby radzić sobie w takich sytuacjach. Na pewno zadba o to, żeby mieć przy sobie po prostu kilka substancji, które zna, nie będzie sięgać po coś, czego działania nie będzie pewna, tyle, to była najprostsza metoda, która nie wymagała jakiegoś specjalnego zaangażowania. - Roise, nie potrzebuje jakichś eliksirów, maści chuj wie z czego, wytsraczy mi wiggenowy, wiem, jak on wygląda, jak go w siebie wleję, to wrócę i uprzykrzę życie komuś innemu. - Najwyraźniej znalazła już sobie inne rozwiązanie. Kiedy to mówiła po raz kolejny zaplatała mu wokół ręki bandaż pierdoloną jodełką, tak jak sobie tego życzył.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#5
18.11.2024, 14:34  ✶  
- Zapewniam cię, że moi studenci potrafią utrzymać skalpel w ręku. Nie mają potrzeby w nic nim rzucać ani bić się z niedźwiedziami. Wystarczy, że będą w stanie zawalczyć ze śmiercią - stwierdził poważnie, może trochę do przesady pompatycznie, czując jak zaczyna mu drgać lewa powieka.
Wdech i wydech, wydech i wdech. Jodełka, która znacznie bardziej przypominała mu wzory ludowe i to plecione przez starą, na wpół ślepą czarownicę o sztywnych palcach za to wyjątkowo giętkim i ostrym języku.
- Mhm - mruknął na to jej nic mi się nie dzieje, ale trudno byłoby powiedzieć, że jakkolwiek się z nią w tym zgodził.
Wręcz przeciwnie. Bardzo znacząco przyzezował na własne poobijane, tęczowe przedramię, szramę na bicepsie i powoli zasklepiające się rozcięcie w okolicach obojczyka. Jemu też się praktycznie nic nigdy nie działo. W przeciwieństwie do niej był w stanie sobie w tym niedzianiusię pomóc w jakikolwiek sposób.
- Nigdy nie mówiłem, że jesteś zjebana. Miarkuj się - skoro już traktował ją jak swoją protegowaną ze szpitala to nie zamierzał tolerować podobnych odzywek, szczególnie na jej własny temat. - Wolałbym tutaj przy tobie opleciony twoimi nogami a nie tutaj na dywanie chaotycznie zaplatany bandażem, ale to twój wybór jak spędzimy resztę wieczoru... ...wieczorów w tym tygodniu, może jeszcze w następnym - no, ale nie mogli mieć wszystkiego, skoro potrzebowali czasem zająć się bardziej praktycznymi, koniecznymi rzeczami niż sobą nawzajem.
Szczególnie, że nieważne jak bardzo chciałby porzucić obecne czynności na rzecz odbicia sobie ostatnich dni obolałej, burkliwej, niechętnej posuchy, podobne rozwiązanie nie wchodziło w grę. Zamiast tego musieli nadgonić kilka lat całkowitego ignorowania problemu, który teraz stał się całkowicie dostrzegalny.
Darował sobie komentarz na temat śmierci od chujowego bandażowania. Jedynie znowu pokręcił głową, zrzucając zbyt luźny bandaż z przedramienia. Znowu. Kolejny raz. Miliardowa powtórka.
Bardzo powoli zaczerpnął powietrza, robiąc głęboki wdech i wydech, tysięczny tego popołudnia, żeby zabrzmieć informatywnie. Logicznie, spokojnie, wyjaśniająco. Nie każdy musiał wiedzieć o tym, co jemu wydawało się całkowicie jasne i logiczne. Przypomniał sobie o tym jakiś milionowy raz odkąd zaczęli powolny proces nauczania, upominając się w myślach, że miał nie być dla niej surowym nauczycielem akademickim tylko wsparciem w zakresie zdobycia informacji, które mogą jej się przydać w praktyce.
- Zobaczymy czy będą z ciebie ludzie. Pierwsza pomoc to nie gra w zgadywanki - skwitował krótko, nie siląc się na pochwałę. - To kwestia pojemności całkowitej fiolki albo butelki - odpowiedział całkiem spokojnie, kiwając głową i starając się dobierać odpowiednie słowa, nie wdając się w niepotrzebne szczegóły. - Wiesz jak wygląda maść. Jaki ma stan skupienia, konsystencję i tak dalej - zakładał, że to akurat wiedziała, nawet jeśli powoli zaczynał wątpić nawet w to, że jego dziewczyna nazywa się Geraldine a nie Georgina, tylko o tym zapomniała.
No dobra. Może on również odrobinę, ale tylko odrobinę!, przesadzał ze swoim krytycznym myśleniem. Nigdy nie wątpił w to, że jego ukochana wie jak się nazywa. Głównie dlatego, że znał jej ojca, ale to były już szczegóły, tak? Usiłował być dla niej pomocny, nie ostry i przesadnie wymagający. Próbował używać takich słów, by go rozumiała, nie musząc dopytywać go o znaczenia poszczególnych wyrażeń.
- Wytwarzając maść w formie płynnej, która następnie pod wpływem zmieszania ze składnikiem trzymanym osobno albo na przykład po prostu pod wpływem pH skóry zacznie zamieniać się w bardziej - spróbował znaleźć jakieś odpowiednie określenie, żeby nie korzystać ze słów takich jak emulacja, emulgatory, bo i tak usłyszałby na to te jej chuje muje dzikie węże i tylko załamałby ręce - zacznie być bardziej maziasta. Dzięki temu jesteś w stanie zabrać ze sobą więcej przydatnego lekarstwa. To zrozumiałe? - Spytał poważnie, nie uśmiechając się, ale też nie będąc aż tak nachmurzonym.
Takie pytania z jej strony były całkiem zrozumiałe. Przynajmniej mówił sobie, że powinny takie być i powinien traktować je jako chęć uzyskania wiedzy a nie skrytykowania całego zakresu medycyny od teraz do tysięcy lat wstecz. Widział, że jest tego bliska.
- Bardzo śmieszne. Ha. Ha - nawet nie drgnął mu kącik ust, spojrzenie również pozostało nieprzekonane i chmurne, posępne. - Ta, eliksir wiggenowy i Episkey, wybitny duet każdego młodego medyka, łowcy, akrobaty. No ni chuja, Rina, ni chuja nie wystarczy ci eliksir wiggenowy. O Episkey nawet nie próbuj - parsknął bez rozbawienia, raczej zdecydowanie zbyt wymęczony próbami tłumaczenia każdemu, kto przytoczył się na ich oddział, jak beznadziejne to było połączenie.
Naprawdę nie rozumiał czemu ludzie tak bardzo usrali się, że są w stanie załatwić wszystko na jeden z tych dwóch sposobów.
- Równie dobrze możesz jeść jedno jabłko dziennie. To przyniesie ten sam skutek w razie kryzysu - mruknął pod nosem, kręcąc głową. - W jodełkę, poproszę. Skup się na jodełce, bo prawie ci wychodzi - no za chuja jej to nie wychodziło, przynajmniej nie jak na jego standardy, ale usiłował spuścić z tonu, żeby dać jej do zrozumienia, że zaczyna to łapać.
Może za setnym razem oboje będą zadowoleni.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#6
18.11.2024, 15:36  ✶  

- Śmierć może jawić się pod różnymi postaciami. - Yaxleyówna przecież też walczyła ze śmiercią, tyle, że w nieco inny sposób. Raczej próbowała uchronić przed nią mieszkańców niewielkich wiosek, którzy nie do końca radzili sobie z dzikimi stworzeniami. Wszystko zależy od punktu widzenia, czy któraś z tych walk była gorsza? No nie, nie zdaniem Geraldine, każdy robił co mógł, aby sobie z tym radzić, nie liczyły się metody, a to do czego one prowadziły.

Nie przestawała próbować. Tyle, że czuła powoli, że zaczynają ją boleć palce, nie były przystosowane do takich manualnych zabaw, nie była do tego stworzona, nigdy nie spędziła, aż tyle czasu próbując stworzyć cokolwiek swoimi rękoma. To zdecydowanie jej nie służyło.

- Mogę robić to, co mi się podoba, jestem zjebana i sama tak o sobie myślę, lepiej? - Nie zamierzała przestać, bo irytowała się coraz bardziej. Naprawdę nie znosiła, kiedy coś jej nie wychodziło. Lubiła wygrywać, uwielbiała pokazywać, że jest świetna we wszystkim, czego się dotknie. No, ale tym razem nic, a nic jej nie wychodziło, była na straconej pozycji i czuła się przez to beznadziejnie, trochę jak dzieciak zagubiony we mgle. Dostała od niego instrukcje, próbowała powtarzać jego ruchy, ale no nie, najwyraźniej nie umiała ich odtworzyć. Zdecydowanie miała chęć pierdolnąć to wszystko w pizdu i zająć się czymś przyjemniejszym.

- To nie jest mój wybór. - Odburknęła mu jeszcze. Mógł dostrzec grymas na jej twarzy, zdecydowanie nie była zadowolona z tego, że nic, a nic nie szła do przodu. Była skupiona - próbowała składać te jodełkę naprawdę uważnie, o czym mógł świadczyć język, który był przez nią wystawiany i przygryzany, kiedy przyglądała się uważnie bandażowi. Był to tik nad którym zupełnie nie panowała i właściwie w ogóle go nie zauważała.

- Możesz mieć pewność, że nie zamierzam w ten sposób spędzać większej ilości wieczorów, tylko ten jeden, nie ma szans, że będę się tak bawić do końca tygodnia. - Wiedza, którą dzisiaj nabędzie powinna jej wystarczyć, nie zamierzała się kompromitować już nigdy więcej. Nie sądziła zresztą, że coś okropnego się wydarzy jeśli to porzuci, raczej pogodziła się po prostu z tym, no, że nie została do tego stworzona. Bywa i tak.

- Ja pierdooooole. - Wyrwało jej się, kiedy po raz kolejny próbowała stworzyć mu na ręce kolejną jodełkę, tym razem naprawdę się zaparła i skorzystała z całych swoich sił, bardzo mocno zacisnęła bandaż, żeby mieć pewność, że ten splot za szybko się nie rozdupcy, jeśli to nie pomoże, to nie ma dla niej nadziei.

- Czy ty naprawdę sądzisz, że ja mam czas mieszać jakieś składniki, kiedy zapierdalam, albo spierdalam przed czymś, co chce mnie zeżreć? - To co do niej mówił było dla niej abstrakcją, coraz większą. Nie miała pojęcia, co właściwie sobie myśleli, kiedy stwierdzili, że nauczą ją podstaw udzielania pierwszej pomocy, to zdecydowanie nie miało się udać, nie kiedy w grę wchodziły jeszcze jakieś takie dziwne rzeczy.

- Zrozumiałe, ale niepotrzebne, nie będę ze sobą nosić takich ilości medykamentów, to nie ma sensu. - Cóż, postanowiła się z nim podzielić swoimi przemyśleniami, mimo, że nie były szczególnie błyskotliwe. Widziała, że Roise też nie jest szczególnie zadowolony z ich postępów (jakby w ogóle jakieś były).

- Wystarczy... mi... wiggenowy... - Przecedziła przez zęby, kiedy po raz kolejny skupiła się na tym, żeby zademonstrować mu swoją najwspanialszą jodełkę, po raz kolejny nie przestawała w to angażować całej siły, jaką miała. Spód, wierzch, spód, wierzch. Spód, wierzch, spód, wierzch. Jak najwięcej razy, tym razem nie odpuściła już na początku, tylko brnęła dalej, aby zabandażować mu jak największą część ręki, jakby to miało coś zmienić.

- Nie jestem aż taką ryzykantką, żeby stosować Episkey. - Burknęła jeszcze pod nosem, wolała nie korzystać z zaklęć o których nie miała żadnego pojęcia, bo wiedziała, że mogłoby się to dla niej skończyć nieciekawie. Wybierała więc zawsze, stary, sprawdzony wiggenowy - lekarstwo na wszystkie dole i niedole, nigdy jej nie zawiódł i jeszcze żyła, to był znak, że może nie powinna nic zmieniać w swoim życiu.

- Na szczęście nie jem nawet jednego jabłka dziennie. Zresztą kto je jabłka, żeby zapobiec kryzysowi. - Zupełnie jej to ze sobą nie grało. Coraz mniej rozumiała z tego jego gadania, czuła, że jej mózg zaczyna się zupełnie przepalać i jeszcze chwila i nic z niego nie zostanie. Dlaczego w ogóle chciała to robić?

[b] - Jakbyś nie zauważył, to nie robię nic innego, tylko cały czas się skupiam na tej pierdolonej jodełce. - Rzuciła jeszcze, kiedy po raz kolejny zakończyła swój jakże wspaniały opatrunek. Był może nieco krzywy, ale powienien się trzymać, na pewno się trzymał? Spoglądała niepewnie na Roisa, chcąc sprawdzić, czy może tym razem jej się udało.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#7
18.11.2024, 16:47  ✶  
- Na przykład pod postacią skopanego bandażowania, bo ktoś nie jest w stanie się skupić i tylko kurwi, gdy ma czas się tego nauczyć - dodał całkiem wymownie, raczej w bardzo bezpośredni sposób posyłając swojej dziewczynie karcące spojrzenie.
Kiedy zaczynali rozważać ten pomysł, Ambroise był naprawdę pełen zapału. Chciał popisać się przed nią swoimi akademickimi umiejętnościami, gładko przeprowadzić ją przez procesy, zrobić jej instruktaż, po którym oboje będą zadowoleni z efektów nauki. Tymczasem to wszystko zaczęło być jedną wielką udręką. W dodatku coraz bardziej mierziła go tymi swoimi komentarzami.
- Nie, przy mnie nie możesz - nie było takiej możliwości, mogła mówić co chciała i kiedy chciała, ale nie przy nim, bo jego to wkurwiało. - To, że nie jesteś w stanie się skupić nie znaczy, że możesz po sobie cisnąć w ten sposób - stwierdził grobowym tonem.
Nie odpowiadało mu obecnie coraz więcej rzeczy. Był obolały i zmęczony. Tracił część wiary we wszystko, co wydawało mu się, że umie przekazać a przy Geraldine nagle okazywało się prawdziwym wyzwaniem. Raz po raz go zaskakiwała. To nie było nic niezwykłego, że nawet po upływie tylu lat wciąż była w stanie wywołać u niego uniesienie brwi. Tyle tylko, że nie w ten sposób.
Zaczynał mieć naprawdę serdecznie dosyć tego, w jaki sposób podchodziła do swoich niezbyt udanych prób. Wcale nie musiała tak bardzo po sobie cisnąć. Wiedział, że była w stanie poprawnie wykonać tę jebaną jodełkę, tylko postanowiła bezsensownie skupiać się na tym, że jej to aktualnie nie wychodziło.
I tak. Sam poniekąd nakręcał spiralę irytacji, raz po raz pokazując dziewczynie, że splot nie działa i bandaż spada, ale chciał, żeby to było zrobione poprawnie. Nie na odpierdol, bo odpierdol nie miał jej w czymkolwiek pomóc w razie konieczności robienia tego samego w terenie.
- Będziemy się tak bawić przez tyle dni, ile będzie potrzebne - poprawił ją praktycznie automatycznie, kręcąc przy tym głową. - Zapewniam cię, że mi to też nie sprawia chorej satysfakcji. Dalej uważam, że to jest twój wybór. Po prostu się skup i rób to wolniej - a jednak nie zamierzał jej odpuścić.
Szczególnie teraz, kiedy doszedł do wniosku, że wypadałoby naprawić jak najwięcej niedopatrzeń i błędów popełnionych przez wszelkie wcześniejsze chwile zaniechania. Przecież w teorii wiedział, że nie była alfą i omegą w kwestiach eliksiralnych. Dokładnie tak jak on nie miał zielonego pojęcia w tematach, w których Geraldine dosłownie błyszczała.
Co prawda miał również trochę inne przekonanie o poziomie jej wiedzy w kwestii pierwszej pomocy medycznej. Doskonale pamiętał tamten jesienny wieczór w szpitalu. No, może nie doskonale - to było trochę zbyt mocne słowo, ale na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że podała wtedy kuzynowi całkowicie właściwe środki. Jedynie mocno po terminie.
Raczej spodziewał się, że przesadzała, znowu sobie umniejszała i była wobec siebie zbyt surowa, bo z pewnością musiała coś wiedzieć, skoro do tej pory całkiem zgrabnie się trzymała. Radziła sobie. Ba, nawet z początku tego popołudnia. Kilka pierwszych jodełek było bardzo obiecujące. Później wszystko zaczęło robić się coraz bardziej chaotyczne i oboje zaczęli się irytować.
A przecież intencje były właściwe. Z kim innym mogłaby pracować nad zgłębianiem wiedzy, jeśli nie z nim? Miał wrażenie, że gdzieś popełniali jakiś naprawdę elementarny błąd, robiąc z tego wspólnie coś niemalże nie do przejścia.
- Natomiast jesteś kobietą uzdrowiciela, przyszłego ordynatora, wykładowcy i praktyka. Jeśli niczego się przy mnie nie nauczysz to równie dobrze mogę od razu zrezygnować z roli. To będzie żenujące - kląsnął językiem o podniebienie.
No nie był zadowolony. Nawet z najtrudniejszymi stażystami nie szło mu aż tak opornie. Jasne, może byli jeszcze bardziej oporni na wiedzę, ale nie miał wobec nich aż tylu oczekiwań. Nie wierzył w nich tak bardzo jak w głęboko ukryty potencjał swojej dziewczyny. Z tym, że za cholerę nie był w stanie go z niej wydobyć.
- Nie. Wtedy masz czas sięgnąć po właściwą buteleczkę i wypić jej zawartość. Więc musisz wiedzieć, co pijesz. Szczególnie, jeśli sięgasz po nią niemalże na oślep. Rzut oka i decyzja - uściślił ciężkim głosem, masując sobie skroń wolną ręką.
Czyż nie o tym rozmawiali od cholernie długiego czasu? Miał wrażenie, że znowu się gdzieś rozbiegają a jednocześnie zapętlają, bo mówi jej jedno a słyszy coś zupełnie innego. To było trudniejsze niż cokolwiek, przez co do tej pory przechodził. Cięższe niż akademicka praca. Trudniejsze niż egzaminy. No, bezsprzecznie próbowała go zagiąć.
- Dobra - mogłoby się zdawać, że zaczęli się ze sobą zgadzać, skoro przytaknął jej na ten nieszczęsny eliksir wiggenowy, ale nie; jego usta momentalnie wymownie się zacisnęły a brwi powędrowały w górę niemalże stykając się z linią włosów, gdy intensywnie o czymś pomyślał. - Cechy charakterystyczne eliksiru wiggenowego. Kolor, konsystencja, zapach, smak, wrażenie po spożyciu. Wszystko, co przychodzi ci do głowy. Udowodnij mi, że znasz ten swój zajebisty środek - rzucił bezsprzecznie prowokacyjnie, jeśli to było możliwe unosząc brwi jeszcze wyżej.
No dalej.
Powoli przesuwał różdżkę między palcami wolnej dłoni, starając się być bardziej wyrozumiały, ale miał wrażenie, że to wszystko po prostu cholernie nie działa. Równie dobrze mógł mówić do obrazu. Zwłaszcza takiego mugolskiego. Nieruchomego i nie będącego w stanie mu odpowiedzieć. A przecież musiała istnieć jakaś opcja, by nie szło im aż tak topornie.
I chyba nawet teoretycznie ją znalazł. Co prawda nie sądził, że to najbardziej standardowy, właściwy sposób, aby otworzyć kogokolwiek na wiedzę, wprawiając ich w na tyle dobry humor, by przestali traktować to jak katorgę.
Ze swoimi studentami w życiu by tego nie zrobił, ale teraz machnął różdżką w kierunku barku, lewitując nie jedną a od razu dwie butelki wiśniówki, które zakołysały się w powietrzu i niezbyt elegancko stanęły na dywanie obok. Tak właściwie jedna od razu się wywróciła. Druga szybko do niej dołączyła.
- Jedno jabłko to takie powiedzenie. Idiotyczne, swoją drogą. Zupełnie jak używanie Episkey na wszystko. Ten sam poziom głupoty i naiwności. To, że po nie nie sięgasz jest... ...pocieszające - mruknął bez przekonania, spoglądając na zabandażowaną rękę i unosząc ją w górę, żeby machnięciem sprawdzić czy trzyma się tak jak wygląda, bo wyglądał...
- ...nieźle. Przyzwoicie - nieznacznie wydął wargi, kiwając głową, przy czym tą samą ręką sięgnął, żeby odkorkować butelkę. Bandaż się utrzymał. - Co prawda to bardziej sosenka, świerczek, sekwojka, ale powiedzmy, że masz to zaliczone. Możemy przejść dalej - stwierdził, pozwalając sobie na nieznaczny uśmiech i wyciągając ku niej butelkę.
Coś czuł, że to jedyna opcja, by przetrwać kolejne chwile.
- Dajesz radę, Chérie, tylko trochę się skup.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#8
18.11.2024, 17:52  ✶  

- Nie do końca o to mi chodziło. - Warknęła pod nosem, ale on wiedział, na pewno wiedział, co miała na myśli. Zawsze wiedział. Nie było opcji, aby nie dostrzegał jej irytacji, chyba każdy by zauważył to, jak bardzo się wkurzała tym, że jej nie wychodzi. Był to jeden z tych momentów, gdy można z niej było czytać niczym z otwartej księgi.

Naprawdę na początku starała się podejść do tego z entuzjazmem, wydawało jej się, że to może pomóc ułatwić im funkcjonowanie, spowoduje, że nie będzie już taka bezużyteczna, jeśli kiedykolwiek coś mu się ponownie przytrafi, bo nie oszukujmy się nie robiła tego dla siebie. Nie o sobie myślała, kiedy podjęli te próby. Nie miała zamiaru po prostu ponownie znaleźć się w takiej sytuacji, jak kilka dni temu, gdy nie wiedziała, w jaki sposób może mu pomóc, i gdyby nie to, że był względnie przytomny to pewnie nie umiałaby uśmierzyć jego bólu. To ją przerażało, że znowu mogło dojść do podobnych wydarzeń, chciała mieć wtedy chociaż odrobinę więcej świadomości w jaki sposób powinna postępować.

- Nie mów mi co mogę, a czego nie mogę, bo to nie pomaga. - Powinien wiedzieć, w jaki sposób reagowała na zakazy. Nie przyjmowała łatwo takich komentarzy, wręcz przeciwnie, najchętniej potraktowałaby siebie kolejnym zestawem epitetów. - Mogę wszystko... - Wysyczała jeszcze przez zęby, chociaż zdecydowanie nie mogła wykonać tej pierdolonej jodełki, przez co jeszcze westchnęła bardzo głośno, nie do końca zadowolona, bo nie - nie mogła wszystkiego i bardzo jej się to nie podobało.

Nie spodziewała się, że będzie jej to wszystko szło, aż tak źle, że zupełnie nie będzie sobie z tym radzić, szczególnie, że początek wcale nie był najgorszy, wydawało jej się, że później może być tylko lepiej, tyle, że nie spodziewała się, że aż tak się zapętli na tych niepowodzeniach. Nie znosiła, kiedy jej się coś nie udawało, wpadała wtedy w dziwny nastrój i każdy kolejny ruch był coraz mniej pewny, traciła kontrolę nad tym co robiła, najgorsze było to, że zdawała sobie z tego sprawę.

- Nie jesteś jedyną osobą, która ma w tym temacie coś do powiedzenia, jak dalej mnie to będzie tak wkurwiać, to pierdolnę tym bandażem i nigdy do tego nie wrócę. - Po raz kolejny próbowała sobie ulżyć wypowiadanymi przez siebie słowami, aktualnie to była jedyny sposób, dzięki któremu chociaż trochę mogła się pozbyć tych negatywnych emocji, które wzbudzało w niej ogarnianie tego splotu.

- Proszę bardzo, będę robić wolniej. - Skoro znowu to powtarzał, to niech mu będzie, w końcu to on był specjalistą, wykładowcą, ona się na tym chuja znała. Celowo teraz wykonywała ten opatrunek bardzo powoli, ślimaczym tempem, jakby to mogło cokolwiek zmienić. Zupełnie się nie spieszyła, przecież mieli całą noc, czyż nie?

- Nawet najlepszy nauczyciel nie może sobie poradzić z chujowym uczniem, powinieneś się z tym pogodzić, opowiadałam ci o tym, jak kiedyś wybuchł mi kociłek prosto w twarz? - No, może to trochę za dużo powiedziane, przysmaliła sobie wtedy tylko nieco włosy i twarz, ale wiedziała, że eliksiry nigdy nie będą jej ulubioną dziedziną, znaczy ogólnie spadły na ostatnie miejsce jeśli chodzi o szkolne przedmioty.

- Ktoś kiedyś mi powiedział, że powinnam opisywać swoje eliksiry, wydaje mi się, że w moim wypadku to powinno wystarczyć. - Powinien wiedzieć kogo miała na myśli, na pewno wiedział. Zresztą od tamtego momentu faktycznie trzymała się tych wytycznych i one ułatwiały jej prace.

Nie była uczennicą która wysłuchiwała wszystkich poleceń, zazwyczaj działała właśnie w ten sposób, uczyła się głównie na swoich błędach, czasem towarzyszyły temu jakieś uszkodzenia, ale to takie lekcje przynosiły jej najwięcej wiedzy, nie kucie formułek na pamięć, to nic jej nie dawało.

- Kolor? Zielony, zielony jak las zimą, jak drzewa iglaste, bardzo intensywny. Zapach, specyficzny, ostry, trochę jebie, ale da się przeżyć. Jest gęsty, smakuje jak jakaś ziołowa nalewka, tyle, że taka co można ją wypić na Islandii, no te, które dają mchem, to jest pewnie spowodowane korą drzewa wiggen. Jest gęsty na co wpływ mają gumochłony te obślizgłe pędraki. - Cóż, mówiła wszystko, co jej ślina na język przyniosła, wbrew pozorom nie była, aż taką ignorantką jaką się mogła wydawać. - Po spożyciu czujesz się lepiej, jakby zaczęły ci wracać siły, jakby ktoś wlał ci nieco energii do krwioobiegu, nie wiem, jak to inaczej wytłumaczyć. - Cóż, akurat ten eliksir pijała bardzo często, więc doskonale zdawała sobie sprawę z tego, w jaki sposób działał. Wiele razy stawiał ją na nogi.

- Na szczęście nigdy nie próbowałam korzystać z Episkey, podejrzewam, że jeśli jest takie uniwersalne, to pewnie by mi się spodobało to zaklęcie. - Może czas je wprowadzić do swojej listy zaklęć, skoro Roise je tak wychwalał. Znaczy może nie wychwalał, ale Yaxleyówna znalazła w tym coś, co mogłoby się przydać. Lubiła rozwiązania, które działały na wiele różnych przypadków.

- Niemożliwe, pokaż. - Złapała jeszcze jego rękę, aby bliżej przyjrzeć się temu, co mu tam owinęła wokół niej. Nie do końca powtórzyła to, co jej pokazał, ale faktycznie, póki co ten śmieszny opatrunek się trzymał, może nie było, aż tak źle? Myślała jednak, że nic więcej nie będą musieli dzisiaj robić, najwyraźniej ktoś tutaj miał zdecydowanie bardziej ambitne plany.

Odetchnęła głęboko, bo zmęczyło ją to, kurewsko ją zmęczyło, zdecydowanie nie była biegła w opatrywaniu ran, do tego wolała nie myśleć o tym, jakby to wyglądało, gdyby z ręki faktycznie sączyła się krew, co ograniczałoby jej widoczność i lepiło bandaż.

Uniosła pytająco brwi, gdy zobaczyła, że wyciągnął w jej kierunku butelkę, cóż, nie zamierzała odmówić alkoholu, na pewno nie teraz, potrzebowała się napić po tym, co właśnie przeżyła. Wzięła więc szkło do ręki i wychyliła z gwinta całkiem spory łyk, nawet się przy tym nie skrzywiła. Poczuła przyjemne ciepło, które zaczęło krążyć w jej organizmie.

- Alkohol, jest lekarstwem na wszystko. - Rzuciła jakże rezolutnie i upiła kolejny łyk, dopiero po chwili oddała mu butelkę.

- Co jest dalej? Co teraz? Coś prostszego? - Miała nadzieję, że może nie będzie tak źle, ale zamierzała odhaczyć kolejny punkt z listy, skoro już ustalili, że się tym zajmą.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#9
18.11.2024, 18:53  ✶  
Tym razem uprzejmie zignorował warkot od strony Geraldine. Tak, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie o to jej chodziło, ale nie zamierzał nic z tym robić. Powiedział to, co powiedział. Cisnęło mu się na usta, więc dał temu ujście w postaci słów.
Nie zamierzał przepraszać za stwierdzenie faktu. Szczególnie, że robili to wszystko z poważnych pobudek a nie dla zabawy. Nie miał już nawet cienia dawnego entuzjazmu. Trudno było w ogóle mówić o satysfakcji.
- Najwyraźniej nie jodełkę. Nie możesz zrobić jodełki - stwierdził patrząc jej prosto w oczy i poruszając brwiami.
Tak. Prowokował ją. Dokładnie to robił. Mówił, że jego dziewczyna nie jest w stanie czegoś zrobić wyłącznie po to, żeby nareszcie udowodniła mu, że jest inaczej. Czy to działało? No niekoniecznie. Nadal kręcili się w miejscu a jego powoli strzelał chuj.
- To nim pierdolnij. Jeśli ci to ulży - rozłożył ręce a właściwie jedną z rąk, bo tą drugą nadal mu bandażowała. Przynajmniej w dalszym ciągu to robiła nie spełniając swojej groźby. - Wtedy będziesz pokonana. Pokona cię bandaż, pokona cię jodełka, ale jeśli jesteś w stanie to przełknąć - urwał ze znaczącym łypnięciem.
Tak. Prowokacja była jakąś metodą. Nieważne, że tym sobie grabił. Ważne, że go słuchała, zipała, ale kontynuowała.
- Nie? - Zmrużył oczy, starając się przywołać z pamięci moment, w którym rzeczywiście mogłaby to zrobić, ale nie pamiętał żadnej takiej historii. - Zdecydowanie mi o tym nie mówiłaś i nie myśl, że nie powiesz b jak już rzuciłaś a. Chętnie posłucham, jaki to numer odstawiła moja alchemiczka, ale teraz jodełka. Jodełka, nie wzory ludowe - ponownie ciężko westchnął przypatrując się powolnym ruchom Yaxleyówny.
Tak ślimaczym, że aż go to wewnętrznie bolało, ale przecież sam kazał jej być bardziej skupioną. Z tym, że liczył, że spowolnienie ruchów wprowadzi w nie metodyczność. Tymczasem sploty w dalszym ciągu wyglądały niemalże tak samo, jeśli nie znacznie gorzej.
- Umieram, Rina, właśnie ci się tu wykrwawiam. Nie możesz mną szarpać jak szmacianą lalką, ale w tym tempie od razu możesz mnie mumifikować. Z wyczuciem - błagam aż cisnęło się na usta, więc było fatalnie, naprawdę, bo Ambroise praktycznie nigdy o nic nie prosił.
Teraz też powstrzymał to jedno słowo, bo zdecydowanie zabrzmiałoby w jego ustach zbyt prześmiewczo. Tracił cierpliwość, coraz częściej wzdychał, unosił wzrok na sufit, kręcił głową i parskał, ale nie chciał przypadkiem stać się jej boginem.
Wystarczyło, że większość nauczycieli eliksirów w Hogwarcie, którzy parokrotnie zmieniali się w jego szkolnych czasach, była fatalna. On nie musiał próbować ich prześcignąć. Wystarczyło, że powoli ogarniała go taka mieszanka niemocy i frustracji, że emanował nią niemal bezwiednie.
- Już sobie wyobrażam jak spierdalasz przed górskim trollem - tak jakoś podpasował mu ten przykład - i dokładnie czytasz opisy na wszystkich fiolkach. Musisz mieć wyczucie. Tak, ta osoba dała ci zajebistą radę. Najlepszą, ale na czas, gdy będziesz mogła szukać - skwitował starając się brzmieć bardziej neutralnie niż jeszcze chwilę wcześniej, bo poniekąd doceniał to, że go wtedy posłuchała.
Zrozumiała tamtą radę. To było istotne. Może nie najważniejsze, ale na tyle przydatne, że cenił tę decyzję. Przynajmniej wtedy miał na nią jakiś wpływ, bo obecnie odnosił wrażenie, że jedynie ją wkurwiał tym swoim jodełkowaniem (dobrze, że nie jodłowaniem) a efektów jak nie było tak nie ma i nie miało być.
- Kwestionuję to czy można o nim w ogóle powiedzieć, że jest jak las zimą. To raczej mało trafne porównanie. No, chyba że odwiedzamy zupełnie inne lasy i ten twój jest naprawdę intensywnie zielony - w co wątpił, stwierdzając wprost, że jak dla niego to w tym aspekcie kompletnie się myliła. - Specyficzny zapach? - no tutaj nie mógł nie wciągnąć powietrza w płuca, zaciskając wargi i kręcąc głową. - Specyficzny zapach może mieć dosłownie wszystko. Tak samo jak ostry i jebiący. Odpisujesz każdy eliksir jaki może istnieć - zakomunikował bez chwili zawahania.
Nie po to siedzieli tu tyle czasu, żeby lała mu wodę, próbując ślizgać się jak ten gumochłon, o którym wspomniała. Machnął jednakże ręką, po prostu kiwając głową i przyjmując całą resztę opisu, bo nie mógł stwierdzić, że cokolwiek było w nim źle. Mało precyzyjnie? Tak, ale nie źle.
Tak właściwie to chyba w tym wszystkim nareszcie zaczynali robić postępy, bo skupiając się na czymś innym, Ambroise miał wrażenie, że jego dziewczyna zaczęła wykonywać bardziej instynktowne, płynniejsze ruchy. Rzecz jasna nie zwrócił jej na to uwagi, żeby tego nie zepsuć, odwracając wzrok od rąk Geraldine na jej twarz, gdy tylko podzieliła się z nim tą złowrogą myślą.
- Nie. Nie Episkey. Zapomnij o istnieniu tego zaklęcia - oczy Greengrassa mimowolnie się zmrużyły a usta wygięły się w niesmaku.
Ktokolwiek pierwszy założył, że to zaklęcie nada się jako odpowiedź na wszystkie urazy fizyczne, powinien zawisnąć na stryczku. Raz po raz dostając własnym wytworem w każdą odsłoniętą część ciała, bo cholera nie było praktycznie żadnego dnia bez co najmniej kilku nadużyć tego zaklęcia.
Groźnych, niebezpiecznych przez zaniechanie dalszych czynności medycznych w wierze, że to załatwi sprawę. Nie załatwiało. Było wręcz sto razy gorzej. A pacjenci czy ich rodziny wytrzeszczali wtedy oczy, jąkali się i odwracali wzrok, spuszczając głowy i skrobiąc czubkiem buta o podłogę. A potem raz za razem i tak powtarzali swój błąd.
Nie. Episkey było koszmarem każdego szanującego się uzdrowiciela. Tak samo jak cholerne podejście eliksir wiggenowy i człek jak nowy. Na usta cisnęło się jedynie ja pierdolę. Czemu trudno było się dziwić.
A Hogwart nadal nie uczył pierwszej pomocy. Nawet cholernego bandażowania w jodełkę. Zaś w przypadku Yaxleyówny - w sekwojkę. Tak, to była sekwojka. Bezsprzecznie, ale skoro działała?
Jeszcze kilkukrotnie machnął ręką zanim wyciągnął ją w stronę swojej kobiety, kiwając głową z cieniem aprobaty. Może to nie było idealne, ale całkiem bliskie bycia przyzwoitym. Miało się utrzymać.
- Niezła robota - stwierdził, unosząc kącik ust.
Wiedział, że mógłby to skomentować w bardziej entuzjastyczny sposób, ale takie słowa były w jego ustach prawdziwą pochwałą. Nie musiał ich nadmiernie podkręcać, używać pięknych określeń, klaskać (jeszcze nie teraz), żeby dać wyraz szacunku do tego, co jej wyszło.
- Poniekąd to nie kłamstwo - wzruszył ramionami, spoglądając na nią w taki sposób, że po prostu musiała wiedzieć, o co mu chodziło, gdy to mówił.
Przemądrzale, trochę prowokacyjnie, nieco zaczepnie. Zupełnie tak, jakby miał jej zaraz strzelić co najmniej kilkunastominutowy wykład o faktycznym wykorzystaniu alkoholu w medycynie i procesach wytwórstwa eliksirów oraz innych substancji leczniczych. Praktycznie nie dało się nie zauważyć groźby, która zawisła w powietrzu zaraz po jego odpowiedzi na te pochopne, nieprzemyślane słowa.
Jasne. Ambroise wiedział, że nie o to jej chodziło. Kontekst wypowiedzi był mu całkowicie znany. Nie słyszał tego od niej po raz pierwszy. Z pewnością nie ostatni. Natomiast nic nie broniło, żeby odrobinę postraszył ją ciszą, która zapadła.
Poniekąd go to bawiło. Drgnął mu nawet kącik ust, zabłyszczały oczy, ale nie otworzył ust zanim nie sięgnął po butelkę z jej dłoni, którą ku niemu wyciągnęła, żeby samemu też się napić. Pociągnął dwa głębokie łyki i ponownie przekazał butelkę swojej dziewczynie, dopiero wtedy uznał, że to dostatecznie dobra pora, aby odpowiedzieć.
- To zależy, czego chcesz. Musimy zaliczyć wszystkie punkty. Pytanie, czy potrzebujesz odpocząć czy od razu rzucamy się na głęboką wodę - nie pytał, ale oczekiwał odpowiedzi, jednocześnie opierając się na rękach wyciągniętych za plecami, żeby trochę rozprostować ramiona. - Chwila przerwy na odsapnięcie i anegdotkę o kociołku? Co żeś tam odstawiła? - Zaproponował posyłając jej uśmiech.
To mogła być ta pora. Tym bardziej, że naprawdę wydawało mu się, że znalazł niezłe rozwiązanie, aby to wszystko przeżyć. Potrzebowali jedynie trochę więcej wypić.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#10
18.11.2024, 21:00  ✶  

Irytowała się nadal. Nie ułatwiało jej wcale sprawy to, że Roise nie wydawał się szczególnie zadowolony z jej postępów. Naprawdę się starała, chociaż może niepotrzebnie tak bardzo skupiała się na tych komentarzach, ale musiała wylać z siebie całą złość, inaczej zupełnie nie mogłaby się opanować, chociaż może, gdyby przelała ją na tę jodełkę... Cóż, nie była jednak na tyle bystra, żeby to zrobić. Wolała paplać, zresztą to zazwyczaj był jej pierwszy wybór jeśli chodzi o pozbycie się złości, no może nie pierwszy, bo chętnie też sięgała po fizyczne odreagowywanie, często w coś kopała, czy uderzała, teraz jednak wolała tego nie robić. Wybrała więc przemoc słowną, najlepsze było to, że w stosunku do siebie samej. Nie miała problemu z tym, żeby zacząć sobie samej ubliżać, wręcz przeciwnie, robiła to całkiem chętnie. Była zła przede wszystkim na siebie samą, że jej to nie wychodziło.

- Zrobię taką jodełkę, że nie będziesz w stanie jej dorównać.- Warknęła na niego ponownie, tak - prowokował ją, tak to zaczynało działać. Miała zamiar mu udowodnić, że się mylił. To był całkiem niezły motywator, Yaxleyówna nie znosiła przegrywać, nie lubiła, kiedy inni dostawali to, czego chcieli. Dlatego też dalej siedziała i bandażowała mu tę rękę, chociaż naprawdę miała ochotę tym pizgnąć i pójść sobie w pizdu.

- Może wtedy zrozumiesz, że to, co tutaj robimy może nie mieć sensu. - Cóż, skoro już zaczęła mówić to na pewno nie zamierzała przed nim ukrywać tej jakże wspaniałej historii. Nie, żeby było o czym opowiadać, każdemu zdarzyło się prawie podpalić salę do eliksirów, na pewno, to musiał być powtarzający się epizod.

- Nie wyglądasz na umierającego, ostatnio umierałeś bardziej. - Rzuciła całkiem lekko spoglądając na niego przez dłuższą chwilę. Rozumiała do czego zmierzał, ale nieszczególnie się tym przejęła. Miała to robić wolniej - to dawała mu tego czego od niej wymagał. Taka z niej była pokorna uczennica. Starała się to robić w miarę delikatnie, chociaż zapominała o tej delikatności, kiedy bandaż zsuwał się z jego rąk po raz kolejny. Za każdym, kolejnym razem wkładała w ten splot więcej siły, metodą prób i błędów zamierzała zobaczyć, co się bardziej sprawdzi, tylko, że kurwa mać nic się nie sprawdzało. To zaczynało ją dobijać, naprawdę była w tym, aż taka beznadziejna?

- Cóż, to najpierw spierdolę, a później będę w siebie wlewać te twoje mikstury, uwierz mi, gdy spieprzasz przed trollem nie myślisz o tym, żeby sięgać po jakiekolwiek eliksiry, biegnący za tobą troll powoduje, że nie potrzebujesz niczego, znajdujesz w sobie bardzo dużo ukrytej mocy, o której istnieniu nie masz pojęcia. - Wydawała się być faktycznie bardzo pewna tego, że dokładnie się tak dzieje, jakby miała już doświadczenie w uciekaniu przed górskim trollem, zresztą na pewno nie było to jedyne stworzenie przed którym musiała spierdalać w podskokach.

- Tak, zarzuć mi jeszcze, że jestem daltonistką. - Mruknęła niezadowolona, zielony to zielony, nie wiedzieć czemu ujebała sobie, że jest to odcień lasu iglastego, właściwie to nigdy nie skupiała się jakoś szczególnie na jego barwie, piła to, co podsunięto jej pod nos.

- Czyli jest jedna odpowiedź na wszystkie pytania, które mi zadasz, może uda mi się jakoś prześlizgnąć przez te lekcje... - Tak, dokładnie w ten sposób udało jej się jakimś cudem zdać eliksiry i zapomnieć o tym przedmiocie bardzo szybko. Do niczego przecież jej się to nie miało przydać.

Nie przestawała przy tym zajmować się jodełką, która to była gwiazdą tego wieczoru, tyle, że oderwana od tego zajęcia, nie skupiała się na tym, aż tak bardzo, nie starała się, aby każdy jej ruch był precyzyjny, może właśnie o to chodziło, aby trochę odpuściła?

- Za późno, zresztą sam mi to podsunąłeś, więc wiesz kogo możesz winić, jak postanowię to przetestować w praktyce. - Tak, nie zamierzała przestać go drażnić, chciała, żeby denerwował się tym wszystkim chociaż tak trochę jak ona, dlaczego tylko Geraldine miała się czuc niekomfortowo? Oczywiście, że nie miała zamiaru korzystać z tego zaklęcia kiedykolwiek, bo trochę obawiała się tego, że mogłoby przynieść odwrotny efekt do tego, co chciała osiągnąć. Potrafiła mierzyć siły na zamiary, chociaż mogło się wydawać, że było zupełnie inaczej.

- Nie wierzę, czyżby pan profesor był zadowolony z postępów swojej studentki? - Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, trochę zaczęła znikać jej irytacja, która jeszcze przed chwilą się z niej wyrywała, ale właśnie tak juz miała. Zazwyczaj bardzo szybko się odpalała, ale równie szybko gasła i całkiem łatwo było jej się doprowadzić do tego względnie normalnego humoru.

- Tylko nie zaczynaj kolejnego wykładu. - Tak, wolałaby, żeby ją to teraz ominęło. Dużo się już dzisiaj nasłuchała i nie była pewna, ile jeszcze jest w stanie znieść. Niestety nie należała do najlepszych słuchaczy, szczególnie gdy jeszcze musiała przetrawiać te wszystkie informacje w swojej głowie. Oczywiście, gdy dotyczyło to dziedzin, w których nie była szczególnie lotna, a takimi były eliksiry, czy uzdrowicielstwo. Dziwiło ją w sumie, że nikt w Hogwarcie nie podchodził do tego w podobny sposób, przecież szkoła powinna ich przygotowywać do życia, a czy właśnie taka pierwsza pomoc nie powinna być jedną z rzeczy, która mogłaby im się naprawdę przydać? Cóż, pewnie szybko to się nie zmieni. Ministerstwo kulało, Hogwart kulał, instytucje były strasznie zacofane i nikt z tym niczego nie robił.

- Jak dużo jest tych punktów? i jak bardzo głęboko będziemy się rzucać? Co jeśli utonę? - Nie miała pojęcia, co dla niej przygotował na dzisiaj jej wspaniały nauczyciel, nie wiedziała ile jeszcze w stanie będzie zrobić, bo naprawdę trochę ją to wymęczyło.

- Może być, daj mi tę butelkę. - Skoro mieli zaliczyć przerwę, to zamierzała z niej w pełni skorzystać, może jak się nieco upije to nauka przyjdzie jej lżej, otworzy swój umysł, czy coś.

- Co do tego kociołka, to po prostu wrzuciłam coś za szybko, za dużo w złej kolejności i jebło, prosto w moją twarz, w sensie nie do końca twarz, bo udało mi się dosyć szybko przesunąć ją znad wrzącej zawartości garnka, ale było blisko, zjarały mi się trochę włosy, całkiem śmiesznie było, ale wtedy dotarło do mnie, że nigdy nie będzie ze mnie alchemika. - Nie była to specjalnie emocjonująca historia, ale prawdziwa!

Skoro miała przerwę sięgnęła na stół po to, żeby wziąć swoją papierośnicę i jeszcze bardziej się odstresować, wsadziła sobie do paszczy fajka, odpaliła go, po czym po prostu położyła się na tym zajebistym dywanie i wpatrywała w sufit.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (13044), Ambroise Greengrass (15255)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa