Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic IV
- W jodełkę - chmurne spojrzenie powędrowało w kierunku splotu materiału na jego luźno trzymanym nadgarstku i kawałku przedramienia - w jodełkę. Tak nie wygląda jodełka. Tak wygląda krzyżyk na drogę, kiedy to się rozpierdoli, zsunie się po trzydziestu sekundach i zostaniesz z flakami na wierzchu, wlokąc je za sobą aż przyciągniesz zdziczałe psy, gawrony, sępy czy chuj wie, co jeszcze. Może i górskie trolle - uniósł wzrok w kierunku sufitu, jednocześnie machając bandażowaną ręką, żeby udowodnić swojej lubej, że wystarczy jeden ruch i opatrunek spadnie z przedramienia.
Rzecz jasna zdecydowanie przesadzał i wiązanie ran w ten sposób w żadnym wypadku nie miało powstrzymać niczyich wnętrzności przed wyjściem na wierzch, tym bardziej nie umożliwić tej osobie na tyle swobodne ciągnięcie nóg po drodze, idąc gdziekolwiek. Natomiast to była czwarta godzina z rzędu, kiedy starał się być jak najbardziej informatywny i...
...chyba zaczynał tracić resztki cierpliwości, robiąc się coraz bardziej sfrustrowany, bo na początku szło im tak dobrze. Nawet gładko, całkiem przyjemnie. Do tego stopnia, że pokusił się o to, żeby pochwalić swoją dziewczynę, co praktycznie nigdy nie miało miejsca w przypadku ludzi, których uczył tych naprawdę podstawowych podstaw.
Tych, które nagle zaczęły być skomplikowane. Szczególnie przy tym, że Ambroise miał cholernie wysokie standardy, nie zadowalając się byle czym. Jeśli uważał, że coś w teorii mogłoby zadziałać, ale jest zrobione na odpierdol to w jego oczach nie działało wcale. Było skopane, sknocone, wymagało powtórki.
A potem powtórki powtórki i powtórki powtórki powtórki, powtórki powtórki powtórki szesnastej powtórki i trzydziestej trzeciej też, jeśli w dalszym ciągu uważał, że splot jest krzywy, pokraczny i może puścić przy jakiejkolwiek okazji.
Na swoje wytłumaczenie, gdyby potrzebował je mieć, miał bardzo jasną i gotową odpowiedź - wobec siebie miał równie wysokie, jeśli nie znacznie wyższe standardy. Jeżeli coś mu nie wychodziło to potrafił usrać się przy tym do tego stopnia, że po kilku godzinach bolało go całe ciało, czuł się odwodniony, miał sztywne palce, suche oczy, był głodny i wkurwiony, ale później mógł to skutecznie powtórzyć w nocy o północy.
Tego samego oczekiwał po Geraldine. Szczególnie, że ich ostatnie dwa dni brutalnie otworzyły mu oczy na to, jakie mieli niedociągnięcia na tej płaszczyźnie. Ba! Nawet nie niedociągnięcia a potencjalne śmiertelne pułapki. I tak, dokładnie tak - mieli, bo to godziło w niego personalnie jako w uzdrowiciela, partnera, wykładowcę akademickiego, mężczyznę. To, że dopiero po takim czasie zorientował się, gdzie dał dupy.
Od zawsze zakładając, że będzie w pobliżu w razie kryzysu albo pojawi się na wezwanie (choćby miał wszystko rzucić, naprawdę), a poza tym jego ukochana ma przecież naprawdę solidne podstawy wyniesione z łowieckich szkoleń i lat praktyki podczas akcji terenowych.
No, to teraz zgrzytał zębami, starając się nie kurwić pod nosem na świat i ludzi, bo uświadamiał sobie, że to, że Rina w ogóle jeszcze żyje, mają okazję siedzieć na dywanie w salonie i uświadamiać mu, że najwyraźniej jest większym niereformowalnym optymistą niż kiedykolwiek zakładał. To był cholerny cud.
- Jodełka. Jak na podłodze. Splot. Spód, wierzch, spód, wierzch. Z tą techniką bandażowania możesz co najwyżej trochę poluźnić koniec splotu i przywiązać mnie do łóżka, ale nie teraz, bo wszystko mi opadło. Szczególnie ręce - tym razem nie powstrzymał ciężkiego westchnięcia. - Jeszcze raz. Tym razem wolniej. To nie wyścig. Nauczysz się to robić szybciej, kiedy opanujesz podstawy ruchu - starał się być wyrozumiały, naprawdę.
Problem w tym, że w dalszym ciągu wszystko go bolało. Siniaki nabrały soczystych kolorów tęczy. Opuchlizna zeszła, ale pod spodem, gdzieś pod skórą nadal czuł ciepło zaleczających się obrażeń wewnętrznych. Do tego zyskał kolejną przepiękną bliznę na skroni, choć przynajmniej wąską, czystą i niespecjalnie widoczną. Na tyle, że nawet nie planował bawić się w usuwanie śladu.
- Dobrze. Przyjmując, że szybko sięgasz do torby. Masz dwie fiolki: Unguentum Salubre i Elixir Salubris. Rozcięłaś sobie przedramię. No, nie jesteś w stanie zrobić tej jodełki. Co idzie na ranę a co do picia? - Spytał powoli, starał się brzmieć miękko, nie dać się ponieść narastającej irytacji, która wbrew wszystkiemu nie brała się z tego, czego nie łapała jego dziewczyna tylko z tego, że tak późno do tego przysiedli.
Tu na miękkim dywanie w orientalne wzory w ciepłym, przytulnym pomieszczeniu, gdzie wszystko wydawało się teoretyczne i odległe. Tymczasem tam w terenie naprawdę mogło być źle, jeśli nie przećwiczą tego odpowiednio. Za oknem zaczynało zachodzić słońce. Mijała kolejna godzina. Ambroise ponownie poruszył ręką. Tym razem bandaż utrzymał się mimo kilku coraz bardziej zdecydowanych machnięć. Prawie, prawie... ...a potem spadł na podłogę.
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down