„Now here you go again
You say you want your freedom
Well, who am I to keep you down?
It's only right that you should
Play the way you feel it”
♫
18 sierpnia 1972, wieczór
– Laurent & Victoria –
Ostatnie, czego się spodziewała po powrocie z Egiptu, to przeczytać w Proroku Codziennym dziwne wieści na temat katastrofy statku Emperor – czytała to zresztą z umiarkowanym zainteresowaniem, czując jakąś drobną niechęć do statków i łodzi od czasu nieszczęsnych wydarzeń na Perle Morza, a później w Windermere… do czasu, aż leniwie prześlizgując się po tekście, dojrzała imię i nazwisko, których nigdy nie chciała w tym kontekście widzieć. Laurent Prewett. I serce jej zamarło, a potem niewiele myśląc napisała kilka słów i wysłała list, gotowa zresztą wybrać się do niego z marszu, tylko… Co jeśli był w szpitalu? Albo w Keswick? Albo… No miała w głowie wiele myśli, które ją przy tym powstrzymały i być może bardzo dobrze, bo Laurent do niej napisał. Że odwiedzi ją dzisiaj wieczorem – znaczy… nie było tak źle, prawda?
Czuła pewną ulgę, ale i tak się denerwowała. Przyłapała samą siebie na tym, że kilka razy w ciągu dnia krążyła po salonie albo sypialni w zamyśleniu, a jej zwyczajowe skupienie gdzieś tam umykało. Nie pomagał też fakt, że wracała się pamięcią do spotkania w Egipcie, do rozmowy z nekromantką, a później z Saurielem – tą dzisiejszej nocy, do pewnej ciekawości płynącej z tego, o czym rozmawiali w kontekście jej krwi i… próbowania. Układała to sobie w głowie: bo choć miała taki pomysł, to sądziła, że to ona będzie go musiała wyłożyć i przekonywać, że to może być dobry pomysł, a nie musiała.
Tego dnia do pracy się nie wybrała. Załatwiła jakieś rzeczy, uzupełniła spiżarnię, pokazała się w domu rodzinnym, dając znać, że żyje i że co prawda czegoś się dowiedziała, ale nie jest to nic pewnego i… blablabla.
Czekała na ten wieczór, na utęsknione spotkanie, coraz mniej cierpliwie. Nawet przygotowała sobie zawczasu prezent, jaki kupiła dla Laurenta, zapakowała go ładnie w papier w kotki, które się ruszały i goniły (co interesowało Lunę bardzo, i próbowała na nie polować, póki Victoria nie schowała niewielką paczuszkę na regał).
Siedziała teraz niespokojnie na kanapie w salonie, napięta niemalże jak struna, w długiej do ziemi czarno-zielonej sukience o długim rękawie, dopasowanej na górnej części ciała i zupełnie luźnej od bioder. Na szyi miała swoją czarną, półprzejrzystą aksamitkę, do której przymocowana była metalowa zawieszka w kształcie róży, z kamyczkiem w środku.