• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[18.08.1972] Dreams | Laurent & Victoria

[18.08.1972] Dreams | Laurent & Victoria
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#1
04.12.2024, 10:43  ✶  

„Now here you go again
You say you want your freedom
Well, who am I to keep you down?
It's only right that you should
Play the way you feel it”
♫
18 sierpnia 1972, wieczór
– Laurent & Victoria –



Ostatnie, czego się spodziewała po powrocie z Egiptu, to przeczytać w Proroku Codziennym dziwne wieści na temat katastrofy statku Emperor – czytała to zresztą z umiarkowanym zainteresowaniem, czując jakąś drobną niechęć do statków i łodzi od czasu nieszczęsnych wydarzeń na Perle Morza, a później w Windermere… do czasu, aż leniwie prześlizgując się po tekście, dojrzała imię i nazwisko, których nigdy nie chciała w tym kontekście widzieć. Laurent Prewett. I serce jej zamarło, a potem niewiele myśląc napisała kilka słów i wysłała list, gotowa zresztą wybrać się do niego z marszu, tylko… Co jeśli był w szpitalu? Albo w Keswick? Albo… No miała w głowie wiele myśli, które ją przy tym powstrzymały i być może bardzo dobrze, bo Laurent do niej napisał. Że odwiedzi ją dzisiaj wieczorem – znaczy… nie było tak źle, prawda?

Czuła pewną ulgę, ale i tak się denerwowała. Przyłapała samą siebie na tym, że kilka razy w ciągu dnia krążyła po salonie albo sypialni w zamyśleniu, a jej zwyczajowe skupienie gdzieś tam umykało. Nie pomagał też fakt, że wracała się pamięcią do spotkania w Egipcie, do rozmowy z nekromantką, a później z Saurielem – tą dzisiejszej nocy, do pewnej ciekawości płynącej z tego, o czym rozmawiali w kontekście jej krwi i… próbowania. Układała to sobie w głowie: bo choć miała taki pomysł, to sądziła, że to ona będzie go musiała wyłożyć i przekonywać, że to może być dobry pomysł, a nie musiała.

Tego dnia do pracy się nie wybrała. Załatwiła jakieś rzeczy, uzupełniła spiżarnię, pokazała się w domu rodzinnym, dając znać, że żyje i że co prawda czegoś się dowiedziała, ale nie jest to nic pewnego i… blablabla.

Czekała na ten wieczór, na utęsknione spotkanie, coraz mniej cierpliwie. Nawet przygotowała sobie zawczasu prezent, jaki kupiła dla Laurenta, zapakowała go ładnie w papier w kotki, które się ruszały i goniły (co interesowało Lunę bardzo, i próbowała na nie polować, póki Victoria nie schowała niewielką paczuszkę na regał).

Siedziała teraz niespokojnie na kanapie w salonie, napięta niemalże jak struna, w długiej do ziemi czarno-zielonej sukience o długim rękawie, dopasowanej na górnej części ciała i zupełnie luźnej od bioder. Na szyi miała swoją czarną, półprzejrzystą aksamitkę, do której przymocowana była metalowa zawieszka w kształcie róży, z  kamyczkiem w środku.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#2
04.12.2024, 16:40  ✶  

Oddzielenie własnych emocji od tragedii sprawiało, że stawałeś się odłączony. Jak fonograf, który chce bardzo rejestrować rzeczywistość, ale nikt mu nie dał ku temu sposobności. Laurent nie chciał niczego rejestrować. Mógłby chyba o tym opowiadać bez mrugnięcia okiem, nawet z uśmiechem. Stworzona została tama, która filtrowała treści i tylko pojedyncze strumyki przechodziły przez zwarte drewno. One też zostaną zaraz załatane. Przechodząc brzegiem rzeki tam, gdzie zbierało się najwięcej wody widoczne było - jest mulista, ale tkwi tam życie. Tkwi tam bardzo wiele skarbów, na które spogląda się niechętnym okiem - trzeba je wyciągać spomiędzy odpadków, mułu i glonów. Nie wiesz, czy twoja dłoń nie trafi na kwas, który poparzy skórę. Czy nie ma tam chemikaliów, które zabijają życie. Chyba nie ma? Skoro powiedzieliśmy już sobie, że życie tam nadal trwa...

W gości nie wypada przychodzić bez prezentów, ale są tacy goście, którzy zawsze są mile widziani. Wbił sobie do głowy, że dla Victorii jest taką osobą - mile widzianą bez względy na dzień, godzinę czy okazję. Mimo to zabrał butelkę wina ze swojej małej kolekcji. Zanotować w głowie - kupić następną. Albo może i z pięć. Miał ten zwyczaj, że lubił kompletować alkohole, za którymi przepadali jego znajomi, bo sam przecież niewiele pijał. Tendencja była bardzo sinusoidalna. Albo wcale, albo odrobinkę za dużo... Z takim winem w dłoniach buchnęły zielone płomienie i zaraz pojawił się na Pokątnej. W domu pełnym ciepła - przynajmniej to ciepło i blask były odczuwalne dla niego. Spojrzał na swoją białą koszulę i ciemniejsze spodnie, żeby się upewnić, że są czyste, że żadna drobina szarości nie opadła na jego sylwetkę, nim wyszedł w stronę Victorii.

- Dzień dobry, moja miła. - Nigdy nie zwróciłby się tak do niej publicznie - nie wypadało. Miłował ją jednak całym sercem - była dla niego jedną z najdroższych osób. Chyba tylko Florence pod tym kątem mogła z nią rywalizować i jego siostra, ale Pandora... Pandora była bardzo nieobecną osobą. Odległą. Mijał czas, a jej nie było. Pojawiła się raz czy dwa, wpadła szturmem i znowu znikała, tak jakby nigdy nic. - Ponieważ czeka nas chwila pogawędki nie omieszkałem pozwolić sobie na sprowadzenie małego podarunku ze sobą. - Zaprezentował butelkę wina na swoim przedramieniu. Idealny podkład - biel dla ciemnej butelki z fantazyjną naklejką, na której poruszały się listowie grona. Rzeczywiście - nic mu nie było. Delikatnie się uśmiechał, żadnych wielkich zadrapań, żadnego kuśtykania ani oznak, że przeżył jakąkolwiek tragedię. Dzień jak co dzień. Z drugiejs trony Victoria nie wyglądała, jakby przeżyła wielką przygodę - a jej wycieczka w przygody akurat obfitowała.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#3
04.12.2024, 22:23  ✶  

Szok potrafił docierać do człowieka w zwolnionym tempie. Z wypadków, własnej tragedii, śmierci… Coś o tym wiedziała, prawda? Przeżyła to wszystko nie tak dawno temu i sama potrzebowała czasu, zanim do niej dotarło, co się właściwie stało. Jednych trafiało na miejscu, innych – później. Fakt był jednak taki, że prędzej czy później to do człowieka docierało i nie zawsze było to piękne. Nigdy nie było to też miłe. I każdy przeżywał to wtedy na swój sposób. Victoria wiele rzeczy trzymała w sobie, szczelnie zamknięte, nie chcąc pokazywać światu nawet kawałka, a Laurent…? On pokazywał aż za dużo wielu ludziom.

Prawdę mówiąc, nie oczekiwała żadnego prezentu. Wystarczającym był fakt, że był cały i zdrów, tylko tyle było jej potrzebne do szczęścia, chociaż nie rozumiała za bardzo, czemu chciał się spotkać u niej, a nie u niego. Nie zamierzała się o to kłócić, więc… czekała.

A gdy tylko wyłonił się z zielonych płomieni jej kominka, to wstała, dość gwałtownie, lecz gładkim ruchem i po przejściu kilku kroków, jej ramiona już zamykały się na szyi Laurenta, przyciskając go do siebie – do tej lodowatej siebie. Zreflektowała się dopiero po chwili, że może go to boleć, ale z trzeciej strony (odezwał się głosik w głowie), gdyby coś mu było, to siedziałby w domu, prawda? Zignorowała więc to pełne kurtuazji powitanie, nie widząc w nim zresztą niczego niezwykłego. Zwykle potrafił się z taką poufałością zwracać do różnych ludzi.

– Dobry wieczór – wymruczała, boleśnie świadoma mijających w tym dniu minut. Dopiero wtedy odsunęła się na odległość wyciągnięcia ramienia i przyjrzała się mu… Mizerny jak zawsze. I dobrze ubrany jak zawsze. – Ach tak? Od kiedy pijesz? Sądziłam, że posiedzimy nad herbatą – a ta wychodziła jej już coraz lepiej – bo i poziom trudności w sporządzeniu takiej był nikły. Chociaż… Ostatnimi czasy Laurent faktycznie częściej i chętniej sięgał po alkohol, a jednak jego tolerancja na niego wcale nie robiła się większa. – Wiesz co… Na chwilę cię spuścić z oczu – pokręciła głową i wzięła się pod boki. I taka była cała prawda, ledwie go zostawić na kilka dni samego, to w coś się pakował. Jak nie Astaroth, albo napad i kradzież różdżki, to teraz to: wypadek na statku.

Nie mówiąc już o tym, że nie wiedziała nawet, że ma się w jakiś rejs w ogóle udać. I to z Philipem Nottem. Więc być może jej wzrok mówił właśnie to: mów, bo nic nie rozumiem.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#4
05.12.2024, 00:46  ✶  

Jeśli istniała osoba, o której mógł się uczyć o budowaniu murów to była to właśnie Victoria. Mistrzyni tego, jak zatrzymać myśli, uczucia, jak pokazać komuś niewzruszoną twarz - uniesiony podbródek i duma. Ta kobieta kojarzyła mu się ze wszystkim tym, co najlepsze. Niemalże ideał. Nie ta niewiasta, która potrzebowała ratunku, a ta, która przyjdzie po ciebie uderzając obcasem w drzwi. I masz pełną świadomość tego, że będzie przy tym nieziemsko seksownie wyglądała. Jednocześnie była delikatnym kwiatem - tym, który zakwita raz na tysiące nocy. Wyjątkowa, niepowtarzalna - mrok przeganiała w jej urodzie Selene odbijając światło dnia. Jeśli nie utkała jej sama Afrodyta, to któż mógł dorównać jej urokowi i sile? Ogień i woda musiały doznać bolesnego zderzenia ze sobą, kiedy była tkana z lnu pokrywającego boskie łoże. Ubarwienie go czernią tylko dodawało historii, bo przecież któż nie kochał tego, co niepoznane i tajemnicze? On kochał. Kochał Victorię Lestrange.

Złapał ledwo co tę butelkę pewniej, żeby czasem nic się z nią nie stało, gdy już drugą drogą ją obejmował i z ulgą wsuwał głowę ponad jej ramię. Zapach perfum Victorii - były rzeczy, które uspokajały podobnie do tego, ale to było niepowtarzalne. Ona była niepowtarzalna. Nabrał głębszego wdechu, spokojnego. Mógł być spokojny, ponieważ ona tu wręcz skakała na paluszkach. Martwiła się - widział to wyraźnie już po jej pierwszych ruchach. To nie było dobre. Dobre było jednak to, że wszystko wskazywało na to, że jej samej się nic nie stało. Bezpieczna podróż, bezpieczna przygoda. Oby właśnie tak było. I oby była na tyle niebezpieczna, że teraz było o czym opowiadać.

- Masz rację... wieczór. - Uśmiechnął się trochę przepraszająco, trochę ze skruchą, błyskając drżącym na uszach srebrem kolczyków z kończącym je jadeitem. Choć znając jego - raczej białym złotem. Srebro leżało trochę za nisko jak na jego standardy. - Nie będę się upierał, butelka jest cała twoja. Z twoich dłoni wypiłbym nawet wodę i moja wdzięczność nie miałaby końca. - Miał dobry humor. Dobry humor, który przykrywał zmęczenie i jakąś martwotę morza jego oczu. Pojedyncze błyski jeszcze nie ustanowiły pełnego ożywienia sztormu. Nie unosiły fal na swoich skrzydłach. To nadal były tylko iskry - ale przynajmniej istniały. Bez nich świat zatopiłby się w ciemności. I nie byłaby to ta ciemność piękna i pożądania, z której utkano Victorię. - Taak... Florence mnie ciągle uspokaja, że nie wisi nade mną klątwa. - Tak jakby to naprawdę miało uspokoić. Na ten moment (a był to moment kryzysu) zaskakująco wiele mogło się rozejść po kościach. Byłeś już zmęczony tym wiecznym płaczem, zmartwieniem, przeżywaniem wszystkiego w kółko - każdego kryzysu, który toczył się na twojej drodze. Tak jakby nie mógł pójść bokiem, albo (jakże samolubnie) choć raz wybrać inną ścieżkę. Nie jego i nie Victorii. Po prostu... inną. Wysunął wino w jej kierunku. - Sądziłem, że mała wycieczka dobrze mi zrobi - zaprosił mnie znajomy. Jest artystą, więc cóż za doskonałe oderwanie się od codzienności. Słuchając muzyki i pozwalając, by malowali pędzlami... niekoniecznie płótna. - Uśmiechnął się delikatnie - jakże to był niewinny uśmiech na jego twarzy! Ale w Laurencie nie było ani grama niewinności. I to nie tak, że udawał - ot, taki był kaprys jego urody. - Było całkiem przyjemnie. Zaprosiłem Philipa, ponieważ bardzo chciał udowodnić, że może prowadzić normalne rozmowy... w towarzystwie było mi łatwiej, mam nadzieję, że rozumiesz. - Nie chciał z nim przebywać sam na sam. - Skończyło się na tym, że i tak powiedziałem, by nie szukał ze mną romansów. Więc kontakt został urwany. - Przeszedł do kuchni - bo skoro zapowiedziana była herbata...



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#5
05.12.2024, 14:34  ✶  

Tak właśnie wychowała ją matka: na dumną, ambitną, zdystansowaną, chłodną i… używającą mózgu. Metody miała jakie miała, ale nie dało się temu odebrać skuteczności i że nie była teraz taką amebą, która tylko potakuje. Tak, miała wiele za złe matce, ale również ją szanowała, bo wpoiła jej naprawdę wiele wartości, które teraz procentowały. I za to mogła być tylko wdzięczna – mimo wszystkiego, co było złe i napięte pomiędzy tymi dwoma czarownicami. Nie wiedziała za to, że taki jest jej obraz w oczach Laurenta: niemalże ideału. Miała o sobie zdecydowanie niższe mniemanie, niż być może mieli ludzie wokół niej – tak jeśli chodziło o urodę, jak i wszystko inne. Tak, była mistrzynią budowania murów, nauczyła się je stawiać wokół swojego umysłu nie bez przyczyny. I mało było ludzi, których dopuściła poza nie – tak mając na myśli ochronę umysłu, jak i metaforyczną tarczę, którą opatulała się jak ciepłym kocem, nie chcąc pokazywać swojego prawdziwego ja byle komu.

Ale Laurent był inny, prawda? Zapraszał do swojego życia wielu ludzi, zmieniał maski jak rękawiczki, choć jedno było pewne – okaże ludziom swoje ciepło, bo tak łatwo się zauraczał, a wielu z tych ludzi chciało to wykorzystać do własnych celów. Miała wręcz wrażenie, że lwia część problemów, jakie miał, brała się z tego, że zbyt łatwo ufał ludziom i to często tym, którym nie powinien, że nie bardzo się na nich znał i dopuszczał ich do siebie zbyt blisko, a potem było już za późno… Był piękny, błyszczał, to nic dziwnego, że wabił do siebie wielu ludzi – tych dobrych… i tych złych. Był jak ten kwiat wypuszczający z siebie kuszące zapachy, który chciało się zerwać dla siebie, by upiększał wazon i dom.

Odsunąwszy się, dopiero zauważyła kolczyki zwisające z jego uszu. Aż uniosła wyżej jedną brew – ona się tak na co dzień nie stroiła, lubiła zachować minimalizm, z którego bił smak i to, że jej ubrania nie były tanimi szmatami. Biżuterię zakładała dopiero na spotkania oficjalne, bankiety, bale, cuda i wianki – więc próżno na niej było szukać ozdobników, zero pierścionków, bransoletek, kolczyków… prócz tego jednego naszyjnika teraz. Z kolei Laurent… Och Laurent lubił się pochwalić, jeśli w jego ręce wpadło coś pięknego. Prześlizgnęła się więc po nich wzrokiem, ale lekki uśmieszek musiał wystarczyć za komentarz.

– Jeśli chcesz wino, to może być wino – po prostu to nie był pierwszy wybór, którego się spodziewała. Odebrała jednak od niego butelkę. – Dziękuję. Ale ja też coś dla ciebie mam – to raczej było oczywiste? Więc póki co odłożyła butelkę wina na stolik, a sama przeszła kilka kroków do regału, z którego ściągnęła coś owinięte w magiczny, ruchomy papier i wyciągnęła to w kierunku Laurenta. – Z tej mojej wycieczki – bo z czego innego? W środku znajdowało się pudełko, a w nim – kryształowy flakon perfum niezwykle trwałych, bo samej esencji, a nie olejów rozcieńczonych alkoholem. Dominowała w nich nuta skóry, drewna cedrowego, wanilii, ambry i piżma, ale też inne zapachy.

– Ach tak… – niekoniecznie płótna – no już wiedziała, do czego się to sprowadzało. Czyż nie uciechy cielesne i nadmiar seksu z osobami mnogimi i często przypadkowymi, nie był właśnie sednem wszystkich problemów Laurenta, jakie się wokół niego ogniskowały? Bo wybierał sobie osoby nieodpowiednie i często zmieniał je, i zmieniał… A przez to miał też dużą szansę poznać ludzi, którzy nie byli dobrzy. I choć uśmiech Laurenta był niewinny, to Victorii wcale nie było przy tym do śmiechu. – Nie mówiłeś, że planujesz taką wycieczkę, a to nie brzmi jak coś, na co ledwo co się zdecydowałeś – bo raz, że zaproszenie, dwa, że zdążył zaciągnąć tam też Philipa… Nie mówił, bo wiedział co usłyszy? Że „Laurencie, to jest bardzo zły pomysł”? Za szybko. Philip go ranił, a potem… Cóż. – Mam nadzieję, że nie zmienisz zdania pod wpływem chwili – dodała i lekko się uśmiechnęła, chcąc nieco zmazać ciężar tego, co sobie o tym wszystkim myślała. Bo tak, uważała, ze zerwanie kontaktu to dobry ruch. – Tym bardziej, że minęło tych dni ledwie kilka – mogli iść do kuchni, mogli zostać tu – nie wiedziała ostatecznie, na co bardziej ochotę miał Laurent. Jeśli jednak chciał tej herbaty, to idąc po schodach mógł zauważyć na każdym stopniu pudełka, które musiały służyć małemu kotu do korzystania z nich.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#6
05.12.2024, 16:04  ✶  

Księżyc i Słońce różnili się od siebie wszystkim. Swoim blaskiem, swoją urodą, swoim otoczeniem. Miriady piękna mogło ich otulać swoimi zaletami i wabić przymiotami, ale czy to gwiazdy, czy białe jak śnieg chmury przypominające o niebiańskich doznaniach, koniec końców były przecież najpiękniejsze na niebie. Szukaj gdziekolwiek zechcesz - nie znajdziesz wspanialszych doznań, niż w momencie obcowania z ich pełną światłością. I gdzieś się łączyli. Połączenie zaś sprawiało, że egzotyka odmienności przyciągała i ciekawiła. Nie byli od siebie tak odmienni, by nie znaleźć ogrodu, w którym mogli przysiąść i? Co dalej? Plącząca się opowieść o dwójce skrzywdzonych ludzi, nawet jeśli jeden zapraszał do życia zbyt wiele, a druga - zbyt mało. Gdzie zdrowy środek? Uczył się od drugiej strony - bo podziwiając wyciągasz własne wnioski. Próbujesz wrócić do tego, co było, zanim zaproszenie do życia stało za otwartymi drzwiami, a nie za tajemnicą zasłoniętą za welurowymi firankami w salonie.

Z kolei Laurent bez biżuterii się nie pokazywał, nosił ją nawet w domu. Jedną z pierwszym rzeczy było odwiedzenie garderoby, w której dobierał ubrania i wszystkie dodatki do niego. Nie za dużo, ale broń Matko - nie za mało. Laurent dobrze wiedział, że musi dobierać rzeczy subtelne, by czasem ciężar kamieni szlachetnych czy nawet samych łańcuszków nie przyćmił jego eterycznej urody. Co innego Victoria. Jej dobrałby kolię z pereł, by odbijały się w ich gładkiej powierzchni kaskady ciemnych włosów - jak fontanna opadająca na krystaliczną posadzkę. Zatopienie się tej czerni nie wiązano z żadnym pluskiem. Cisza - bo też z tym kojarzyła się Victoria. Spokój. Żadne wielkie, pufiaste kreacje podszyte halkami - im mniej, tym lepiej. Lecz i nie za mało, oj nie... pokażmy światu wyważoną ilość, by mógł dopowiadać sobie resztę. I pragnąć każdego kawalątka skóry Victorii Lestrange.

- Oooch! - Zachwyciła go, w końcu uwielbiał prezenty, podarunki, sam zawsze wysyłał każdemu bliskiemu z każdej wycieczki i bardzo się starał, by każdy taki był wyjątkowy. Dopasowany do osoby. Nie musiał być trwały - nie o trwałość chodziło. A jeśli nie miał pomysłu, albo nic konkretnego nie widział akurat, to wybierał zazwyczaj herbatę czy alkohol. Klasnął cicho w dłonie i wyciągnął je zaraz po swój prezencik, z ciekawością spoglądając na papier. - Dziękuję ci, Victorio. - Dopiero po chwili oględzin rozpakował zawartość. Piękne opakowanie skrywało równie piękną zawartość - chociaż całkiem odważną. Nie był pewien, czy by się zdecydował kupić komuś perfumy, chyba że dokładnie znałby bazy używane przez kogoś. Z drugiej strony Victoria całkiem dobrze wiedziała, jakich on sam używa... - Ależ piękne... - Och tak, bo sam flakonik sprawił, że zabłysnęły mu oczy. Błyskotka - ot co. Będzie się pięknie prezentowała na półce.

- Byłem bardzo grzeczny i nikt mnie nie tknął nawet paluszkiem. - Dopowiedział jednak, zanim wyobraźnia Victorii powędruje gdzieś dalej. - Prawdę mówiąc... zdecydowałem się na to bardzo spontanicznie. Nie chciałem jechać, ale stwierdziłem, że dobrze mi to zrobi. Philip... Philip chyba był zdesperowany. - Przesunął palcem po koreczku i rozchylił go, żeby powąchać i z lekkim zaskoczeniem odkrył ten egzotyczny zapach. Nie stało to nawet w pobliżu perfum, jakich używał, ale poczuł się zaintrygowany. Nawet bardzo. - Och nie, nie martw się. Trzymam się w relacjach podjętych ustaleń. Tak jest zdrowiej. Inaczej dzieją się... cóż. - Z drugiej strony miał dość trzymania się relacji, które wyglądały jak jego praca - dopasowane od a do z, żeby wszystko działało jak w zegarku. Chciał strzaskać tę maszynę, która wyznaczała te zasady i reguły. Jeśli jednak już jakieś zrobił - trzymał się ich. A na pewno, kiedy zrywał znajomość. - Chodźmy na herbatę. Liczę na to, że przywiozłaś jakąś dobrą z miejsca wizyty. - Mimo tego, że to nie była wcale wycieczka. Otulił ją ramieniem i skierowali się na dół. Przy okazji Laurent rozglądał się za kociakami - szczególnie tym, dla którego ustawiono pudełka, które skomplementował jako bardzo dobry pomysł.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#7
05.12.2024, 22:37  ✶  

Ich uroda – tak, była zupełnie odmienna, byli swoją odwrotnością, on jasny i eteryczny, o oczach niczym ta morska toń, z aureolą na głowie i ona, odbicie letniej nocy, brunetka o oliwkowej cerze. On, ulotny, chudy, i ona o pełnych, kobiecych kształtach. Oczywiste, że wybierali inne kolory, inne dodatki. I choć rzeczywiście mogłaby nosić biżuterii mnogo, tak, że by jej nie przytłoczyła, to nie robiła tego ze względów również praktycznych – nie chciała w trakcie pracy zgubić ulubionej bransoletki, czy zostać uduszona naszyjnikiem, bo ktoś postanowi wykorzystać to, co miała na sobie. Nie – uważała, że na te wszystkie ozdóbki jest czas i miejsce, żeby przy tym zrobić odpowiednie wrażenie. I jednocześnie czasami lubiła nawet na co dzień coś sobie założyć, jak chociażby dzisiaj. Nie miała też potrzeby nadmiernie epatować swoim bogactwem, a od Laurenta wręcz biło i krzyczało  „jestem bogaty!”. Więc choć w wyglądzie i stylu ubierania byli kompletnie różni, tak pod względem charakterologicznym już nie tak bardzo. Byli na tyle zbieżni, że łatwo było im rozmawiać i rezonować ze sobą, czy empatyzować, i wystarczająco różni, by zastanawiać się nad swoimi doświadczeniami czy perypetiami.

Owszem, wiedziała, jakich perfum używa Laurent i chociaż baza była nawet podobna, to zdecydowała się na to, by wybrać dla niego coś innego – jej się spodobały, ale uznała, że to może być dobry moment na to, by Laurent mógł trochę poeksperymentować z zapachem, bo a nuż przypadną mu do gustu? Może nie na każdą okazję, ale te miały w sobie coś zmysłowego, odnoszącego się do animalistycznej natury człowieka, były też przy tym otulające… Uwodzicielskie w zupełnie innym stylu niż te, których używał dotychczas. Ona sama miała całą wystawkę różnych flakonów i zapachów, których używała zależnie od własnego humoru i ubioru, jaki na siebie zakładała – były zresztą jego częścią i dopełnieniem. Lubiła zostawiać za sobą taką mgiełkę zapachu, ale nie „babcinego”, a raczej ciepłego, kwiatowego i owocowego.

– To jakie to było to oderwanie od codzienności? – trochę się już zgubiła, bo sugestia była inna, a teraz słowa Laurenta były inne… Westchnęła jednak cicho i lekko pokręciła głową. Zdesperowany Philip i Laurent nie potrafiący ostatecznie odmówić – brzmiało jak przepis na katastrofę. Zaś co się tyczyło tego trzymania się ustaleń… Miała do tego pewną wątpliwość, zwłaszcza gdy mówił o Philipie, a przynajmniej na tyle, ile słyszała o tym ich przyciąganiu i odpychaniu… Jasne, z nią trzymał się określonych „zasad” (czy raczej przyjął do wiadomości, że postanowiła zakończyć pewną część ich relacji, to nie do końca była zasada, a później rozwijało się to zupełnie naturalnie), ale też i jej na tym zależało, ze względu na szacunek do niego i siebie samej, ale i też tej trzeciej osoby, do której miała uczucia. – Martwię się i będę się martwić, bo co i rusz pakujesz się w relacje, które ostatecznie kończą się dla ciebie nie za dobrze – powiedziała za to i nawet wyciągnęła do niego rękę, by wierzchem dłoni pogłaskać go po policzku. – Niby są zasady, potem ich nie ma, albo są łamane – no właśnie, czy te zasady w ogóle były potrzebne do funkcjonowania? Nie lepiej było po prostu zarysować swoje granice i ich nie przekraczać z szacunku do drugiego człowieka? Czy to, że te ustalenia w ogóle były potrzebne, nie robiło z tych wszystkich relacji… czegoś nie do końca naturalnego? – Chociaż wydaje mi się, że twoje wielkie serce po prostu przyciąga nieodpowiednich ludzi, którzy z kolei w jakiś sposób czarują też ciebie – dodała i uśmiechnęła się, po czym złapała go za dłoń, by pociągnąć za sobą do kuchni. Gdzieś na klatce schodowej go jednak puściła, a kiedy weszli do kuchni, wydobyła różdżkę z kieszeni sukienki i machnęła nią, zapalając ogień na świecach i lampkach, a potem wprawiła w ruch czajnik, kran, piecyk i całą resztę zastawy. Koty były właśnie tutaj – w kuchni, jadły z miseczki, a widząc poruszenie, zaraz i tym się zainteresowały: gościem. Victoria zaprosiła Laurenta do wybrania herbaty.

– W Egipcie nie było żadnych ciekawych herbat. Oni zresztą piją taki straszny ulep, ale kawę mają dobrą – przywiozła więc sobie kawę. – Ale powiedz… Nic ci się nie stało? Widzę, że jest teraz wszystko dobrze, ale pisali o rannych i zabitych… – czy więc Laurent też był ranny? Co się w ogóle działo?

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#8
06.12.2024, 14:15  ✶  

Zabawa, eksploracja, poznawanie czegoś nowego - Laurent nigdy nie zamykał się na niepoznane. Mógł być niepewny, wahać się, ale większość tego, co zapraszała do doświadczania nowego była przez niego witana z szeroko otwartymi ramionami. Szczególnie, kiedy dotyczyło to poznawania świata zmysłami. Zapachy, dotyk, smak, słuch - może nie miał wybitnych zmysłów, ale był głodny, bardzo głodny i spragniony tego świata. Za każdym razem potrafił znaleźć coś nowego, co pasjonowało go i wciągało na nowo z całą swoją siłą. Zamknięcie się na to wydawało się dramatem. Być może było punktem, w którym już nie wychyliłby się z morza. Więc i ta perfuma była przygodą, co było widać po jego twarzy - radości, ciekawości. Już sobie wyobrażał, jak przejdzie owiany tym zapachem przez ulicę Pokątną, jak spojrzy w oczy swoim znajomym, jak zareagowałby taki Philip, Nicholas... i jak zareaguje Edge.

- Dużo nowych osób, rozmowy wszem i wobec, grali tam, tańczyli, opowiadali poezję i malowali. - Mógł tego doświadczyć wybierając się do teatru, opery czy odpowiedniego przytułka artystycznego, gdzie przyjemności łączono z jakże szlachetną potrzebą chłonięcia liryki, epiki i dramatu. Mógł - ale woda i statki były czymś, co kochał. I możliwość połączenia tego była jeszcze lepsza. - Znajomy, który mnie zaprosił, William Avery, jest bardzo zdolnym artystą. Myślałem, że może on mnie pomaluje... ale obecność Philipa trochę zepsuła mój nastrój. - Więc tam właśnie był błąd, że w ogóle się zdecydował, żeby go zaprosić. - Chciałem, żeby ze mną popłynąć, żeby się przekonać, czy to w ogóle może być jakakolwiek dalej znajomość. Przekonałem się, że nie. - Testy. Zakłady. Wewnętrzne granie w pokera - tylko w tym hazardzie w zastaw nie szły pieniądze, a emocje. Graliśmy o wyższy pułap, ale to była ta część rodziny Prewett, która przetoczyła się w jego żyły poprzez Edwarda. - Wczoraj usłyszałem, że jestem po prostu... walnięty. - Uśmiechnął się ulotnie, a był to całkiem rozbawiony uśmiech. Ujął jej dłoń - zimną jak zawsze. I poczuł zawód. Malutkie uczucie zawodu, że jednak ta wycieczka nie przyniosła fantastycznych wieści o zażegnaniu problemu. Niepokój, bo myśl o tym, że tego dotyku mogło kiedyś zabraknąć całkowicie zachwiała jego mimiką. Przestał się uśmiechać i cieszył się, że teraz spoglądał na jej plecy, piękne ramiona i włosy, których chciało się przytulać. Mogłaby nimi obmywać twarz jak nimfy obmywały stopy Afrodyty. Zmartwienie... tak, zmartwienie. Nie martw się. Nie chciał jej martwić, ale oni nie potrafili się o siebie NIE martwić. To przecież dobrze. Że się kochamy. - Chyba mi się po prostu podobają tacy niepokorni ludzie, wiesz? - I nie to, że nie podobali mu się porządni. Kayden Delacour, który wisiał w jego pamięci, był przecież niezwykłym dżentelemenem. Do czasu. Najbardziej mu jednak w głowach mieszali rzeczywiście ci, którzy powinni więcej zastanowić się nad sobą. - Nie zamierzam się na razie w żadne wątki wtapiać... zresztą mówiłem ci o tym mężczyźnie z problemami... bardzo się zrekompensował i otrząsnął ostatnio, więc mam malutką nadzieję na coś więcej. - Malutką, bo jego nadzieja była jak najmniejsza z gwiazd na niebie, której nawet nie widać podczas najciemniejszej nocy. - Nazwijmy rzeczy po imieniu - jestem głupiutki i kochliwy. - Miał mniej wyrozumiałości dla siebie niż ona miała dla niego. Za to miał wiele wyrozumiałości dla wszystkich wokół. Ucałował ją lekko w policzek, kiedy zeszli na dół. Tak w podzięce. W przypływie czułości chwili. W nadziei, że będzie mógł jej składać takie drobne pocałunki jako jej przyjaciel i nigdy się to nie zmieni. Że ona nigdy nie zniknie.

- Naprawdę? Hmmm... Byłem w Egipcie na krótki czas, ale nie pamiętam w sumie ichniejszych herbat... - A może to kwestia tego, że po prostu został przyjęty z myślą o przyzwyczajeniach Anglików i nie wałęsał się tak jak Victoria z Brenną? - Ach... nie, nic mi nie jest. Byłem przemęczony, poobijany, ale wypisali mnie ze szpitala już wczoraj. Było... było dużo ofiar. Tak. Próbowaliśmy niektórych ratować, ale to wszystko szło na dno... - Mówił to z zamyśleniem. I czuł, że to jest poruszenie tamy. Wyciągnięcie jednej gałązki. Niebezpiecznie zajęczała cała konstrukcja. - Z Philipem jest o wiele gorzej. Mam nadzieję, że nie zagrozi to jego karierze.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#9
06.12.2024, 16:45  ✶  

Victoria była dużo mniej ekstrawertyczna od Laurenta. Lubiła od czasu do czasu pokazać się w towarzystwie, spełnić te wszystkie oczekiwania towarzyskie, ale nie lubiła tego robić zbyt często. Chyba wdała się tutaj w rodzinę Lestrange – naukowców, alchemików, piwniczaków… Nie to, że w ogóle nie wychodziła ze swojego domu, bo to przecież nie prawda; uczęszczała na te wszystkie pogrzeby, wesela i inne imprezy, wszak to na jednej takiej zawiązała się jej relacja z Laurentem… Interesowała się życiem swojej rodziny. Wychodziła z bliskimi do kawiarni, restauracji, parku. Ale potem lubiła posiedzieć w domu, w ciszy i spokoju, oddając się swojemu hobby: książkom i eliksirom. Bo chyba nic nie było równie fascynujące od bulgocącego eliksiru w kociołku.

– To był mugolski statek, prawda? – upewniła się jeszcze, bo wydawało jej się, że to taką właśnie informację przeczytała w gazecie. To bardzo niedobrze, że coś takiego się pojawiło i znowu w kontekście Laurenta: najpierw o Śmierciożercach-terrorystach (nawet jeśli to prawda), a teraz, że znany Prewett bawił się na jakimś mugolskim statku i to jeszcze z Nottem. Kontekst mógł tutaj wychodzić bardzo źle i Victoria bardzo się tym martwiła, czy nie będzie powtórki, albo jakichś bardzo złych plotek, uderzających w reputację Laurenta. – Lepiej późno niż wcale, tak sądzę – ona mu tego wcześniej wprost mówić nie chciała, chociaż sugerowała to kilka razy, że Philip może nie być odpowiednim towarzyszem do jakiejś długotrwałej znajomości, chociaż z tego co zrozumiała, to zadawał się z nim na długo przed tym, jak zaczął się zadawać z nią.

– Walnięty? – powtórzyła za nim sceptycznie i nawet lekko zmrużyła oczy, pozwalając, by to słowo jakoś osiadło na jej języku. Nie smakowało dobrze, zwłaszcza nie w kontekście Laurenta, który wyglądał jakby się z tego cieszył. – Wiem – nie była to dla niej żadna nowość, dla niej była? Przecież już widziała schemat, a jej obecność w tym wszystkim, ten romans z nią… czy to było jakieś przecięcie nawyków? – Łobuz kocha najbardziej i tak dalej – rozwinęła myśl i nawet leciutko i bardzo krótko się uśmiechnęła, bo sama tutaj była nie lepsza. Różnica polegała na tym, że tych łobuzów w jej życiu nie było na przestrzeni trzech miesięcy… wielu. – Po prostu ciągnie cię do przeciwieństw i może to działa na chwilę, a potem przychodzi smutna rzeczywistość – dodała, a kiedy stwierdził, że liczy na coś w związku z typem, który próbował popełnić u niego samobójstwo, co mu siadło na głowę, to aż zacisnęła zęby. To brzmiało jak kolejny przepis na katastrofę z opóźnionym zapłonem. – On ma w ogóle jakieś imię? Ten cały… Wrona – czy zwracał się do niego tą wymyśloną, dziwaczną ksywką? Z jakiej był w ogóle rodziny? Kim był, prócz tego, że na pewnym etapie swojego życia był ćpunem, facetem wiedźmy z Podziemnych Ścieżek, a teraz jakimś architektem i szantażystą emocjonalnym? A przynajmniej to, co opisał jej jakiś czas temu Laurent, nie składało się w żadną sensowną całość – za to Laurent był zraniony i wygłodniały miłości, był więc ją gotów zlizywać nawet z ostrzy. – No cóż… ty to powiedziałeś, a nie ja – zaśmiała się cicho, ale to akurat nie była nieprawda co powiedział: był kochliwy, był naiwny bo zauroczenie ludźmi przesłaniało mu zdolność racjonalnego osądu sytuacji, zapewne zranił niejedną osobę, która liczyła na więcej, a dla niego chodziło tylko o fizyczność i tak dalej. Ale te jego romanse też były naiwne – bo myśleli, że złapali pana Boga za nogi, więc to nie tak, że tylko Laurent to był ten głupiutki. Uśmiechnęła się za to znacznie szerzej, gdy tak nagle nachylił się by ucałować ją w policzek. Zimny policzek. – Ojej, dziękuję! – zaśmiała się głośno i okręciła wokół własnej osi, znowu łapiąc go za dłonie. Pociągnęła go do szafki i zaczęła wyciągać pojemniki z herbatami, które tutaj miała – z pewnością dużo lepsze niż w Egipcie.

– To dobrze, że nic ci nie jest – choć skoro wypisali go wczoraj – no to siedział w tym szpitalu dwa dni? To i tak sporo, jak na czarodziejów, ale może musiał odpocząć. Albo nie mówił jej wszystkiego. – Mam nadzieję więc, że jemu nic nie będzie. Ale niezależnie od wszystkiego, to już nie jest twój problem, prawda? Kochanie? – nie chciała żeby zamartwiał się o Philipa i tak dalej. Skoro zakończyli znajomość no to teraz każdy szedł w inną stronę i tak powinno zostać. Uśmiechnęła się do Laurenta. – Strasznie się cieszę, że cię widzę. W ogóle nie byłam gotowa na przeczytanie tego w gazecie. Chyba nie masz ostatnio szczęścia do statków, co? – tak jakby morze go wołało do siebie i upominało się o niego znacznie bardziej niż powinno.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#10
06.12.2024, 18:30  ✶  

Lestrange jak i Parkinson, obie rodziny Victorii, były wyważone i zajmowały się raczej księgami - z tym były przynajmniej kojarzone w swoich stereotypach. Jeden z księgami, drugi z eliksirami. Rzeczywistość weryfikowała - najpopularniejsze rodzeństwo Lestrange w końcu robiło nie małe show przez długi czas. Loretta jednak w dużej mierze zniknęła z nadajnika, nie było o niej nigdzie słychać. Zaś Prewett? Wystarczyło spojrzeć na Keswick. Laurent przejął to od ojca, który nawet swoje krzesło w gabinecie nazywał tronem i kazał je odlać ze złota. Pokazowość majętności, która gdzieś chyba łatwo mogła wskoczyć na oskarżenia kiczowatości. I wskakiwała - Vakel Dolohov chyba był tego świetnym przykładem. Była to gra myśli, ale była.

- Tak... - Trochę się skrzywił, ale to nie dlatego, że miał coś przeciwko mugolom. To dlatego, że jego myśli wędrowały dokładnie tam, gdzie myśli Victorii. To było niebezpieczne. Tylko kto miał to przewidzieć? Że statek zechce pójść na dno? Nie trzeba było mówić o tym na głos. - Zabezpieczyłem się lepiej. Była dzisiaj u mnie Florence, która też założyła mi zabezpieczenie na drzwi. - Nie chciał już mówić "nie martwi się, teraz jestem bezpieczniejszy". Był. Zdecydowanie był. Chciał za to dać jej konkretne powody, między innymi dlaczego teraz było lepiej. A fakt, że o tym mówił dowodził tylko o tym, że nie musieli mówić na głos "czy Śmierciożercy mogą mieć z tym jakiś problem?". Mogą. Miał wrażenie jednak, że oni mogli mieć ze wszystkimi problemy. - Iii... dostałem bardzo ciekawą błyskotkę. - I nie chodziło o kolczyki, którymi chciał się pochwalić. Wyciągnął dłoń, na którym widoczny był zdobiony pierścionek z białego złota i z kamieniem księżycowym. - Wyobraź sobie, że ten pierścionek tworzy komplet z kolczykiem, który nosi Crow. Działa tylko w jedną stronę. Jeśli go przywołam w myślach to może się teleportować do mnie. Dość groźne... ale przy tamtym wydarzeniu z Astarothem... nie wiem, Victorio, chyba Crow uratował mi życie tamtego dnia. - Nie chciał oczerniać tutaj Yaxleya, zupełnie nie o to mu chodziło. Natomiast prawda była taka - tamta sytuacja była szalenie niebezpieczna. Astaorth nie chciał przestać pić. Nawet kiedy na chwilę udało się go oderwać to zaraz chciał dalej.

- Brzydko to brzmi, wiem. Trochę mnie bawi to słowo. - Mówił jej już to parę tygodni temu - że ma wrażenie, że traci zmysły. Na pewno je tracił, na pewno coś mu odbijało. Teraz jednak większość tego było za tamą. I niech za tamą zostanie. - Kto miałby wiedzieć, jeśli nie ty. - To nie był wyrzut, wręcz przeciwnie - powiedział to bardzo ciepłym tonem, z takim samym uśmiechem tańczącym na ustach. Wyszedł więc uśmiech na powitanie uśmiechu. - Czasem mam wrażenie, że jestem niezdolny do prawdziwej miłości. A te uniesienia i pełne uwielbienia spojrzenia na kilka chwil zapełniają tę przestrzeń. - Prawdziwa miłość... Kto wiedział, czym ona naprawdę jest? Mogliby tutaj rozważać na ten temat, a przecież już mieli niejedną pogawędkę z tym związaną. Nie było potrzeby powtarzania. Znał teorię, ale zrozumienie praktyki było o wiele cięższe. - Ach... ma, oczywiście. Flynn. Ma na imię Flynn. - Jakieś przyzwyczajenie mówienia do niego Crow... chociaż ostatnio chyba zaczął mówić do niego po imieniu? Nie był pewien.

- Owszem... niezależnie, co się będzie działo - to nie mój kłopot. - Napięcie w głosie sugerowało, że zmuszał się do tego, by to nie był żaden jego problem. - Martwię się, bo to w końcu nie jest tak, że znajomość można odciąć jednym pstryknięciem palców. Ale nie zamierzam się angażować. - Wyjaśnił, żeby nie było tutaj pola do nieporozumienia na ten temat. Był całkowicie pewien co do słuszności swojej decyzji. Nie miał zresztą dla niego miejsca w swoim sercu. Był... to może nie był zły człowiek, ale nie był odpowiedni dla niego. Wzdrygnął się na jego ze wspomnień i nerwowo zaczął bawić się pierścionkiem na palcu. - Taaak... też o tym pomyślałem... - Dodał w tej intonacji zamyślenia. - Ta sytuacja z Astarothem... - Pokręcił lekko głową. Rumieniec wstydu pojawił się na jego twarzy i opuścił głowę. - Prawda jest taka, że ja tę sytuację sprowokowałem. - Zacisnął palce na drobny moment, ale zaraz je rozluźnił, przyglądając się refleksom świateł kuchennych na swoich pierścionkach. - Miałem.... miałem jakąś straszną chwilę słabości. - Uniósł głowę i spojrzenie na Victorię. - Nie mów proszę nikomu. Nie chcę, żeby Florence czy Atreus wiedzieli... Pandora... - Żeby ktokolwiek wiedział. - Nie wiem, co się zadziało w mojej głowie, ale pomyślałem, że udowodnię sobie, że nie można nikomu ufać. A potem, że to i tak jest lepiej - móc zniknąć. - Tylko że nie w morskich falach. - Dotarło do mnie, że wcale nie chcę, ale gdyby nie Flynn... och, Matko... - Schował twarz w dłoniach, wsuwając palce we włosy, burząc fryzurę. Pokręcił głową. - Jest mi strasznie wstyd.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Victoria Lestrange (11699), Laurent Prewett (10257)


Strony (4): 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa