• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[05.07.72] When life gives you lemons, make a citrus conspiracy theory || A.G. & N.F.

[05.07.72] When life gives you lemons, make a citrus conspiracy theory || A.G. & N.F.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#1
08.12.2024, 20:23  ✶  
Ulice magicznego Londynu tętniły życiem. Choć zapadł już zmierzch a niebo zdążyło zrobić się niemal całkowicie granatowe, pogoda zdecydowanie sprzyjała załatwianiu spraw na mieście. Był naprawdę ciepły, przyjemny wieczór. Niemalże bezwietrzny, choć na Pokątnej prawie nigdy nie dało się zaobserwować wyjątkowo porywistych podmuchów wiatru, była na to zbyt osłonięta.
Szedł wolno. Jego kroki były nieco ospałe a ciało obciążone, naznaczone zmęczeniem z gatunku tych na wpół pełnych satysfakcji. Wokół niego przemykały postacie czarodziejów i czarownic, którzy zajmowali się swoimi sprawami, spiesząc do domów albo na spotkania.
On całe szczęście już wszystkie załatwił. Czekało go tylko jedno odskoczenie ze zwyczajowej drogi i najpewniej powrót do domu, choć jeszcze nie zdecydował czy nie zostanie na Horyzontalnej. Miał tendencję do zasiadywania się tam, gdzie teraz zmierzał, tego wieczoru najpewniej nie miało być inaczej.
To był jeden z tych dni, kiedy wszystkie wydarzenia - wpierw spotkanie Towarzystwa Herbologicznego, szybki skok do Doliny, później dorywcza praca nie pozostawiały zbyt wiele energii na resztę. Jeśli od początku spaceru czuł jak zmęczenie zaczynało wkradać się w każdy jego krok to teraz powoli całkowicie go ogarniało.
Słyszał szum otaczającego go miasta, dźwięki śmiechu dzieci, które bawiły się z jakimś puchatym stworzonkiem pod sklepem z magicznymi zwierzętami i odległe brzmienie muzyki, które dobiegało z pobliskiej knajpki. Jednak cała ta radość wydawała się mu odległa, jakby dotyczyła kogoś innego a nie jego samego. Niby ją słyszał, niby to do niego docierało, ale stłumione, jakby zza kurtyny.
Możliwe, że powinien darować sobie spacer, ale zmęczenie czuł nie tylko w nogach, lecz i w całym ciele, które nosiło ślady intensywnego wysiłku, więc zamiast pozwolić sobie na to, by usiąść na dupie i jojczyć, postanowił przekierować to w załatwienie wszelkich spraw. Liczył na to, że dzięki temu, gdy wyczerpanie całkowicie go dopadnie, uda mu się względnie szybko zasnąć.
Starał się zignorować pulsujący ból w dolnej części pleców, który przypominał mu o ostatnich godzinach spędzonych na unikaniu witek zmutowanej mandragory. Mimo eliksirów przeciwbólowych, dyskomfort w dalszym ciągu był trochę odczuwalny. Raczej nie miał minąć zbyt szybko, szczególnie nie zaleczany niczym innym jak tylko standardowymi medycznymi środkami.
To musiała być jebana nekromancja, oczywiście, że to nie mogły być zwykłe badania. Ostatnio dookoła działo się trochę za dużo tego smoczego łajna, nawet jak na standardy Greengrassa. A przecież miłe popołudnie czy wieczór nikomu by nie zaszkodziły, naprawdę.
Obrócił się na dźwięk czyjegoś śmiechu, spojrzał na ulicę, przystając w miejscu a jego spojrzenie skupiło się na małym, kolorowym znaku. Jakieś dziecko na miniaturowej rozpędzonej miotełce ledwo go wymknęło, powodując gwałtowny podmuch powietrza.
Blond włosy, zwykle starannie ułożone, teraz poderwały się na wietrze i opadły mu na czoło. Kilka pasm niesfornie wplątało się w kołnierzyk płaszcza, torba zachybotała się na ramieniu Ambroisa, podzwaniając dziesiątkami szklanych fiolek. Tym razem instynktownie bardziej się rozejrzał zanim przekroczył na ukos resztę brukowanego chodnika, kierując się do wejścia do budynku od zaplecza.
Nie stukał, nie pukał, po prostu sobie otworzył, nachylając się do środka przez drzwi nim zrobił kilka kroków w głąb ciemnego wnętrza, odruchowo zasuwając za sobą zasuwkę. Zmarszczył brwi, bo raczej nie spodziewał się, że w lokalu, nawet na samym tyle w części nie dla klientów, będzie aż tak cicho.
Nie to, że mu się to nie podobało. To była miła odmiana, ale całkiem podejrzliwie wykonał kilka kroków w kierunku części kuchennej lokalu, aby ostatecznie trzykrotnie zastukać ręką w drewnianą futrynę, zwracając na siebie uwagę.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#2
09.12.2024, 00:01  ✶  

Dzień był dosyć intensywny. Panna Figg starała sobie jakoś radzić z tymi wszystkimi obowiązkami, jakie na siebie brała, ale czasem nie do końca jej się udawało. Między prowadzeniem swojej cukierni, byciem matką, a tworzeniem eliksirów dla członków Zakonu Feniksa starała się angażować w też inne rzeczy, tak jak dzisiaj - spotkanie klubu herbologicznego, które zdecydowanie nie należało do najbardziej udanych.

Dosyć szybko się stamtąd zawinęła nie do końca zadowolona z tego, co zobaczyła i jak właściwie potoczyło się badanie. Tak właściwie to nie dowiedzieli się prawie niczego i omal nie zostali pożarci przez wielką mandragorę, a raczej dwie... Nie tego się spodziewała. Musiała jednak wrócić do cukierni, nikt nie zajmie się przecież jej sprawami. Zamówienia same się nie zrobią, a pączki nie usmażą.

Były wakacje, więc Mabel sporo czasu spędzała u dziadków, na całe szczęście dzisiaj był jeden z tych dni, dzięki czemu nie widziała, że wróciła do domu nieco pokiereszowana.

Dosyć szybko zajęła się sobą, tymi ranami, które zostawiło na jej ciele szkło. Nie chciała, żeby ktokolwiek widział, że coś jej się stało. Nie chciała, aby się o nią martwili. Obawiała się tego, że Erik mógł dowiedzieć się o tym, że zrobiła dzisiaj coś nieodpowiedzialnego, bo w Beltane połączyła ich ta dziwna więź, na całe szczęście, jeszcze go tutaj nie zobaczyła, ani nie dostała żadnego dziwnego listu, więc może nie było się o co martwić. Troche jej było głupio, że sama zrobiła mu ogromną awanturę w czerwcu, gdy prawie rozjechał go traktor. Sytuacja jednak wcale nie była taka prosta, zważając na to, że czasem po prostu zdarzały się takie sytuacje.

Jako, że ostatni klient już wyszedł, mogła zamknąć cukiernię i zająć się swoimi zwyczajnymi obowiązkami. Zajrzała jeszcze do Lady - która chyba nie miała nic ciekawszego do roboty, więc po prostu poszła spać. Zapomniała jak to jest mieć w domu takie małe piskle, cóż, nowy kot zawsze był sporym wydarzeniem w życiu każdego Figga. Nigdy nie wiadomo co z niego wyrośnie. Szczególnie, że Lady miała dosyć wysoko postawioną poprzeczkę - nie ma się co oszukiwać Salem, jej poprzednik stał się prawdziwym przyjacielem Norki. Nadal nie do końca poradziła sobie z jego śmiercią.

Zamknęła się więc w kuchni, w sumie to nie zamknęła, bo drzwi ciągle były otwarte, nie spodziewała się jednak, że ktoś ją dzisiaj nawiedzi. Wyglądała zwyczajnie, typowo dla siebie ubrana w niezbyt długą sukienkę, w kolorze limonkowym, mimo tego, że już przecież dawno była po pracy to jak zawsze musiała się prezentować charakterystycznie dla siebie. Nawet w kuchni biegała w wysokich obcasach.

Skończyła szykować wszystkie składniki, które miały jej się przydać rankiem. Przynajmniej tak się jej wydawało, niby zatrudniała kilka osób, jednak nikt nie był w stanie jej pomóc w kuchni. Powinna była wreszcie kogoś poszukać, bo ostatnio naprawdę bywała zmęczona, wiedziała, że sporo na siebie bierze, ale nie umiała robić inaczej. Nie, kiedy jej bliscy walczyli o lepsze jutro, a ona nie mogła im pomóc inaczej niżeli warząc eliksiry.

Miała wrażenie, że usłyszała dźwięk otwierających się drzwi. Dziwne, nikt nie pownien tu już dzisiaj przychodzić, chyba, że o czymś zapomniała? Mniejsza o to, nie zamierzała czekać, wzięła więc w dłoń patelnię (gdyby okazało się, że intruz chce jej zrobić krzywdę) i ruszyła przed siebie jak najciszej potrafiła.

Nie wyszła nawet z kuchni, gdy usłyszała pukanie w drewnianą futrynę, spojrzała na patelnię, którą trzymała w ręce, chyba zupełnie niepotrzebnie, bo ktoś jednak chciał zostać zauważony, dopiero po chwili przeniosła wzrok w stronę drzwi. - Uch, to ty, spanikowałam. - Pomachała patelnią w powietrzu, żeby pokazać o co jej chodziło. - Ciastko, pączka, bimbru? - Roise był dzisiaj towarzyszem jej niedoli podczas spotkania klubu herbologicznego, spodziewała się więc, że przyda mu się coś mocniejszego, zresztą ona sama nie pogardziłaby po tym dniu szklanką alkoholu.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
10.12.2024, 02:53  ✶  
Zamrugał dwukrotnie na widok patelni w rękach Nory. Nie z obawy, nie z paniki czy przerażenia tym jakże groźnym widokiem. Zdziwiony, może nieco zaskoczony, jednakże w głównej mierze z sekundy na sekundę coraz bardziej rozbawiony. Do pewnego stopnia nie dowierzał w to, co właśnie widział, nie panując nad tym, że zaczęły mu drżeć kąciki ust.
Zresztą całkiem szybko uległ odruchowi. Zaskoczenie, które pojawiło się na twarzy Roisa  ustąpiło miejsca rozbawionemu parsknięciu. Widok przyjaciółki gotowej do walki z patelnią w ręku był wręcz komiczny. To, w jaki sposób Figgówna trzymała w dłoni swoje mordercze narzędzie do odpierania ataków najeźdźców na zaplecze lokalu było... ...urocze. Po prostu urocze. Pomimo swojego niewielkiego wzrostu, z determinacją trzymała patelnię w dłoni, wywołując w Greengrassie wesołość, o którą za cholerę by się dzisiaj nie posądził. Nie tego wieczoru. No cóż, najwyraźniej kolejny raz się pomylił.
Jej zacięta mina kontrastowała z iście urokliwą atmosferą kuchni wypełnionej przyjemną wonią świeżych wypieków nadal wyczuwalną w powietrzu pomimo zamknięcia lokalu. Aromaty cynamonu i karmelizowanych owoców, lukru z cytrynowych babeczek, czekolady i słodkiej wanilii wymieszanych z eliksiralnymi nutami i wonią perfum otulały przestrzeń, w której tym bardziej nie spodziewał się być czymkolwiek takim zagrożony. Zresztą... ...czy w istocie był zagrożony? Otóż raczej by to kwestionował.
- Wiesz, że to mi nic nie zrobi, prawda? Nikomu to nic nie zrobi. Równie dobrze mogłabyś walić chochlą - stwierdził z uniesionymi brwiami, przypatrując się potencjalnemu narzędziu zagłady i destrukcji, które co prawda mogło wprowadzić trochę zamieszania, ale...
...kurwa, jeśli miał być szczery to chochla byłaby już zdecydowanie lepsza, bo bardziej poręczna. Przynajmniej na dłuższą metę znacznie lepiej leżałaby Norze w dłoni, nie wywołując u Figgówny aż takiego bólu nadgarstka.
A i szanse powodzenia miałaby raczej trochę większe, bo raczej i tak nie istniało zbyt wiele osób, które mogłaby ogłuszyć w ten sposób bez stawania na palcach i wyciągania ramienia w górę. Potencjalni agresorzy raczej nie byli zbyt skłonni do oczekiwania aż kobieta złapie równowagę na szpilkach i podawania jej pomocnej dłoni, by zostać walniętymi w głowy, które zresztą pewnie musieliby całkiem mocno pochylić, żeby to w ogóle zadziałało.
Tak właściwie to nawet byłby to skory zweryfikować, raczej nie dopuszczając możliwości mylenia się w osądzie. Abstrahując już nawet od tego, że on niemalże nigdy się w nim nie mylił (no, ewidentnie we własnych oczach, bo mandragory trochę zweryfikowały te realia, ale tego przecież nie zamierzał przyznawać).
- Jak chcesz to możesz nawet spróbować się tym zamachnąć - zaoferował bez większych obaw o swoje bezpieczeństwo, gdyby postanowiła rzeczywiście go posłuchać i dokonać przetestowania tego sposobu samoobrony.
Nie miał tu nawet na myśli różnicy we wzroście ani w budowie ciała. Tego, że raczej i tak nie sięgnęłaby jego głowy a na reszcie ciała zostawiłaby co najwyżej kilka bolesnych siniaków, nic więcej. Bez wątpienia doceniał jej starania w dbaniu o własne bezpieczeństwo, jednakże sposób, w jaki planowała to robić (najpewniej odruchowo, dostrzegał to po jej oczach) pozostawiał wiele do życzenia. Istniały dziesiątki, jeśli nie tysiące lepszych sposobów samoobrony, nawet jeśli ten konkretny był całkiem kreatywny.
- Co prawda nikt nigdy nie próbował mi dowalić patelnią, zdecydowanie byłabyś pierwsza, ale obawiam się, że nie ma tu zbyt wiele do zakwestionowania - wzruszył ramionami, posyłając Norze raczej pobłażliwe spojrzenie i pochylając się, żeby odłożyć torbę medyczną na stołek.
Jeśli chciała spróbować pobić go swoją patelnią, zdecydowanie to był najbardziej odpowiedni moment, aby to zrobiła. Prawdę mówiąc ani trochę się tego po niej nie spodziewał, ale mimo wszystko w dalszym ciągu nie wykluczał możliwości zademonstrowania jej jak niedorzecznym pomysłem było zaczajanie się na potencjalnego agresora z czymś innym niż różdżka, ewentualnie nóż, ale tego tym bardziej nie widział w rękach kogoś takiego jak Nora.
- Właściwie to jest opcja d - wszystko? - Spytał na ofertę, nie zastanawiając się nad tym ani chwili.
Takie metody jak bicie ludzi patelnią za cholerę do niej nie pasowały. Za to mogłaby być wyśmienitą trucicielką. Ciastka, bimber i pączki wyśmienicie do tego służyły.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#4
11.12.2024, 15:05  ✶  

No nie. Wyśmiał ją? Naprawdę? Fakt, musiała wyglądać komicznie z patelnią w ręku, ale to był odruch! Zamierzała bronić swojego dobytku, czy coś, a że akurat to miała pod ręką, to jakoś tak wyszło. Nie, żeby zamierzała kogkolwiek nią uderzyć, chociaż właściwie, kto wie, czy by tego nie zrobiła, gdyby faktycznie nie została podstawiona pod ścianą. Opuściła gardę, w sensie rękę z patelnią w dół, wzdłuż ciała. W końcu Ambroise nie był intruzem, był przyjacielem, nie musiała już się przed nikim bronić. Zresztą nie miała pojęcia dlaczego w ogóle podejrzewała, że mógł pojawić się tutaj ktoś, kogo nie chciała widzieć. Nie zdarzyło się jeszcze, aby pojawiali się tu nieproszeni goście. To pewnie przez to, że dużo się działo w czarodziejskim świecie i nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś postanowi rozwalić ten pozorny spokój.

- Chochlą? Podejrzewam, że chochla by się na tobie połamała, taki jesteś wielki. - Patelnia mimo wszystko wydawała się być skuteczniejszym narzędziem do walki. Może faktycznie warto było to przetestować, chociaż to był bardzo głupi pomysł, nie chciała mu przecież zrobić krzywdy, nie sądziła, że faktycznie nic by mu się nie stało, gdyby w niego przywaliła, na sto procent pozostałby po tym chociaż jakiś siniak.

- Czy naprawdę sądzisz, że byłabym skłonna przywalić ci patelnią? - No nie, wolała nie ryzykować, naprawdę obawiała się, że mogłaby mu zrobić krzywdę, chociaż sugerował, że nie było takiej możliwości.

- Zapamiętam to na przyszłość, nie do końca chyba to przemyślałam. - Cóż, nie miała najmniejszego problemu z tym, aby przyznać się do tego, że to nie było szczególnie rozsądne. Mogła niby sięgnąć po różdżkę, tyle, że nie była ona w jej dłoniach szczególnie niebezpieczna. Jej pierwszym wyborem powinny być eliksiry, tak, ale z tym było za dużo zachodu, nie mogła po nie sięgać odruchowo, nie miała takiego nawyku. Czas nieco to przemyśleć.

- Zawsze musi być ten pierwszy raz, musisz mi obiecać, że nie piśniesz o tym nikomu ani słowa, bo spalę się ze wstydu. - Tak, już zrobiła się czerwona na twarzy niczym burak. Może było to całkiem pomysłowym rozwiązaniem, ale właśnie docierało do niej też, jak głupim. Każdy miewał momenty słabości, czyż nie?

Bez słowa w końcu odwróciła się zgrabnie na pięcie i ruszyła w głąb kuchni, aby odłożyć to jakże krwiożercze narzędzie na miejsce. Patelnia już się jej do niczego nie przyda. Mogła być spokojna.

- Oczywiście, taka opcja jest chyba najlepszą ze wszystkich, rozgość się. - Kuchnia była dosyć spora, na jej końcu znajdował się niewielki stolik i dwa krzesła, przy których Figgówna czasami przyjmowała najbliższych. Mało kto miał wstęp do jej królestwa, bo wolała, żeby nikt tutaj nie właził, ale czasem robiła wyjątki, tak jak teraz.

Ciastka, pączki, bimber. Tak, był to wspaniały pomysł, zresztą zamierzała w tym towarzyszyć swojemu gościowi, bo dzisiaj dokładnie tego potrzebowała. Zaczęła więc powoli sięgać po wszystko, co udało jej się dzisiaj upiec, a sporo tego było. Pączki, pełne różnych nadzień, ktore prosiły się o to, aby ich skosztować, drobne ciastka, sporo z nich wyglądało jak żywe kwiaty, Nora chyba upodobała sobie roślinne motywy, no i najważniejsze - gwóźdź programu, bimber który dostała od wujka na urodziny, wyciągnęła go z jednej z szafek. Wszystko ułożyła na tym niewielkim stoliku, wyglądało to bardziej, jak jedzenie dla kilku osób, ale Ambroise był całkiem duży, zapewne potrafił zjeść sporo. Postawiła przed nimi również dwa kieliszki, sama zaś zajęła wolne miejsce. - Częstuj się, myślę, że to się nam przyda. - Tak, dzisiejszy dzień nie należał do szczególnie udanych, a czy istniało lepsze lekarstwo na takie dni od słodyczy i alkoholu? Śmiała w to wątpić.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#5
12.12.2024, 01:23  ✶  
Rozbawiła go. Nie miał zamiaru ukrywać tego faktu. Po tym paskudnym dniu naprawdę potrzebował sytuacji tego typu. Było mu to nawet na rękę, trochę go rozluźniając, nawet jeśli dostrzegał narastające zmieszanie ze strony Nory. No i nawet, jeżeli kwestionowała jego zamiennik broni. Bardzo nieznacznie wywrócił oczami.
- Chochla się nie połamie, jeśli będziesz nią mądrze walić. Poza tym ma ostre brzegi. Jest dobrze wyprofilowana - zapewnił Norę, wzruszając ramionami; nie, tym narzędziem też nigdy nie dostał, czynił wyłącznie spekulacje, za to nie wątpił, że trafne. - Tylko trzymaj ją mocno, ale nie w ten sposób jak patelnię. Oburącz. Dwoma rękami. Tak, żeby to nie wyglądało jak zabawa - niby nie krytykował tej patelni, ale to, jak ją trzymała wyglądało raczej dosyć zabawnie.
A śmiechem raczej by nikogo nie zmiotła. Co najwyżej na ułamek sekundy trochę zmieszała tak jak to było w jego przypadku, ale on nie zamierzał jej faktycznie atakować. Przyszedł tu raczej pogadać, ewentualnie uraczyć się pączkami. Dziś zdecydowanie nie wybierał przemocy. Zwłaszcza wobec bliskich. Zresztą to nigdy nie było w jego repertuarze.
- Szczerze? - Odbił pytanie, unosząc przy tym brwi, choć właściwie niezbyt potrzebnie, bo przecież i tak zamierzał odpowiedzieć. - Nie. Gdybyś zamierzała mi przyładować to już byś to zrobiła - stwierdził, nawet jeśli tutaj również trochę mijał się z sensem, bo w jego oczach Nora raczej nie wyglądała na materiał na kogoś, kto najpierw bił, potem pytał.
A szkoda, bo w obecnych czasach to chyba była najrozsądniejsza strategia. Szczególnie w sytuacji, w której Figg przez chwilę czy dwie sądziła, że ktoś kto wdarł się na jej zaplecze mógł mieć co najmniej śliskie zamiary. Słusznie chciała bronić siebie i swojego dobytku. Tyle tylko, że nie w taki sposób, w jaki to robiła.
- Masz świetny słuch. To ci muszę przyznać - nie miał najmniejszego problemu, żeby tak też zrobić.
Kiwnął głową z cieniem uznania w oczach, jednocześnie robiąc dwa kroki i opierając się o blat kuchenny. Nie zajął żadnego stołka. Chwilowo skupił się na obserwowaniu poczynań przyjaciółki. Jej spąsowieniu i zmieszaniu widocznemu we wszystkich ruchach, które wykonywała.
Z pewnością nie musiała się martwić - nie zamierzał wyciągać tej historii na żadnym spotkaniu. To nie byłoby w jego stylu, szczególnie nie po usłyszeniu prośby, aby tego nie robił. Uśmiechnął się, ale kiwnął głową, teatralnie przykładając rękę do serca.
- Ani mru mru - tym razem nawet zniżył głos do porozumiewawczego szeptu. - Wszystko zostanie między nami - obiecał, jakby chodziło o jakiś gigantyczny sekret a nie o nieudane wymachiwanie kuchennymi utensyliami.
Mimo to zdawał sobie sprawę z tego, że ta sytuacja była może trochę zbyt absurdalna, żeby kiedykolwiek później się do niej odwoływać. Szczególnie po tym, co się stało w Towarzystwie. Żadne z nich nie było dzisiaj w pełni władz umysłowych. Należało zrzucić na to osłonę milczenia. Najlepiej zapijając to alkoholem i zajadając pączkami, skoro już to zaproponowała. W żadnym wypadku nie zamierzał odmawiać poczęstunku. Słodycze zdecydowanie wyglądały zbyt dobrze.
Przesunął się wreszcie w kierunku stolika, przy którym usiadł, obserwując to jak Nora się poruszała. W tym czasie mimowolnie wracając do przerwanego tematu, bo czemu by nie?
- Następnym razem się nie wahaj, okay? Kiedy się zbliży, nie czekaj aż cię zaatakuje. Mamy takie czasy, że lepiej później przepraszać, wcześniej walić. Uderz pierwsza, nie wahaj się ani nie czekaj. Celuj w twarz, najlepiej w nos, oczy albo gardło. W zależności od tego, gdzie sięgniesz. Możesz też walić w spody kolan i w jaja. To miejsca, które są wrażliwe i mogą zaskoczyć napastnika, który będzie chronić klatkę piersiową albo bok głowy. Gdy tylko go uderzysz, nie zatrzymuj się.  Po uderzeniu od razu zmień pozycję, nie stój w miejscu, ale się nie wycofuj. Jeśli się cofniesz, stracisz przewagę - wbił w nią spojrzenie, wzruszając ramionami; wolałby, żeby o zbyt wiele nie pytała. - Utrzymuj dystans, nie daj mu się zamknąć w rogu pomieszczenia ani w czymkolwiek zbliżonym do potrzasku. I nie zapominaj, że masz nogi, nawet w tych absurdalnych butach. Jeśli będzie blisko, kopnij go w kolano lub w piszczel. To może go powalić, jeśli trafisz go szpilkami. Zawsze rób to szybko i zdecydowanie, jakbyś robiła coś na kuchni i nie miała czasu na wahanie, nie daj mu szansy na reakcję. Jeśli dostaniesz się za jego plecy, celuj w szyję lub kark. Pamiętaj, że tam znajdują się punkty, które mogą zdezorientować go na tyle, byś mogła uciec. Wtedy spierdalaj. Możesz mu wbić szpilkę w spód kolana, jeśli uda ci się ją zdjąć, ale przede wszystkim spierdalaj przy pierwszej możliwości. Będziesz wiedzieć, kiedy znajdzie się szansa - zapewnił spokojnie, całkowicie pewien swoich słów.
Nie musiała znać się na starciach siłowych, żeby wyczuła taki moment. Z pewnością miała wiedzieć, kiedy nadejdzie dostatecznie dobra szansa. Reszta zależała już od niej i od wykorzystania tej możliwości, więc nie mógł jej dokładnie opisać, kiedy powinna to zrobić. Zamiast tego zajął się nalewaniem bimbru do kieliszków.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#6
12.12.2024, 23:40  ✶  

Chociaż Ambroise miał z tego ubaw, może tyle dobrego. Ona była rozczarowana swoim postępowaniem, to nie był najlepszy dzień w jej życiu, miała wrażenie, że wręcz przeciwnie. Zbłaźniła się dzisiaj wiele razy. Jak widać, zawsze mogło być gorzej, chociaż nie tego się spodziewała, kiedy opuszczała zlot fanatyków zielarstwa. Nigdy nie można przewidzieć jednak tego, jak los może chcieć sobie z nad zadrwić, czyż nie? Tak, zdecydowanie dzisiaj śmiał się jej w twarz.

- Nie pokładałabym tyle nadziei w chochli, ona jest mniej masywna od patelni. Może faktycznie powinniśmy to zweryfikować. - Skoro było to takie kontrowersyjne i niepewne, to warto byłoby przeprowadzić jakieć badania, które mogłyby potwierdzić lub zaprzeczyć teoriom które snuli. Przynajmniej mieliby pewność, jak to wygląda tak naprawdę. Nie sądziła, że ktoś już pokusił się o podobne testy, bo chyba mało kto wybierał narzędzia kuchenne jako broń, ale to mogłoby być całkiem ciekawe doświadczenie.

- Oburącz, zrozumiałe. Jeśli mam być szczera, to chyba zawsze będzie wyglądało jak zabawa, kto normalny wybiera chochlę jako broń? - No, nikt przecież nie potraktowałby jej w takiej sytuacji poważnie, tak samo jak z tą nieszczęsną patelnią, jeszcze widząc podobne przyrządy w jej dłoniach, nie wyglądała przecież na kogoś kto byłby w stanie zabić chociaż muchę, a co dopiero zrobić krzywdę człowiekowi. Powinna popracować nad swoją aparycją... tak, jasne, na pewno coś mogłoby pomóc na to, że sama wyglądała jak jeden z tych pączków z lukrem, które wypiekała.

- Oczywiście, że szczerze. - Odpowiedziała, chociaż to raczej było pytanie retoryczne, nie spodziewała się tego, żeby Ambroise zamierzał ukrywać przed nią swoje myśli. - To prawda, i pewnie połamałabym na tobie moją ulubioną patelnię, więc dobrze, że tego nie zrobiłam. - Byłaby to ogromna strata, z którą pewnie nie tak łatwo byłoby się jej pogodzić.

Nie była aż taka hop do przodu, sama nie wiedziała, co w nią wstąpiło. Poczuła się po prostu niepewnie, kiedy usłyszała kroki dobiegające z zewnątrz. Może powinna popracować nad jakimiś zabezpieczeniami, na pewno nocą mogłyby się przydać. Będzie musiała poprosić kogoś, żeby jej to zorganizował, bo sama przecież nie była w stanie tego zrobić. Cóż, dobrze, że się tutaj pojawił, przynajmniej doszła do jakichś racjonalnych wniosków.

- Gdybyś mieszkał w domu z trzema kotami, które pojawiają się znikąd, dzieckiem i bratem to też miałbyś wyczulony słuch. - Nigdy nie wiadomo kiedy ktoś postanowi pojawić się znienacka, wolałaby uniknąć zawału spowodowanego nieprzygotowaniem się do nieprzewidywalnego spotkania. Musiała sobie jakoś radzić, czy coś. Oczywiście słuch miała wyczulony również przez klientów, którzy pojawiali się w najmniej odpowiednich momentach, gdy zaszywała się w swoim królestwie.

- Wspaniale, wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. - Dodała już z uśmiechem. Przestała się przejmowac tym drobnym upokorzeniem. Dobrze, że padło akurat na Ambroisa, mogła być pewna, że nie piśnie nikomu ani słowa.

Wystarczało, że sporo osób widziało dzisiaj ich kompromitację podczas spotkania towarzystwa herbologicznego, brakowało tylko tego, żeby ktoś jeszcze dowiedział się w jaki sposób postanowiła walczyć z intruzami, którzy mogliby się pojawić w jej cukierni. To nie był jej dzień, zdecydowanie. Dobrze by było, aby już się skończył, pozostawało tylko liczyć na to, że kolejny nie będzie podobny.

Odwróciła się do mężczyzny, kiedy zaczął dzielić się z nią swoimi instrukcjami. Nie spodziewała się, że ma, aż takie doświadczenie, starała się jednak ukryć swoje zdziwienie. Cóż, był medykiem, na pewno potrafił stwierdzić, gdzie warto uderzyć, aby faktycznie zabolało. Tyle, że to w jaki sposób o tym mówił wcale nie świadczyło o medycznym doświadczeniu, bardziej opowiadał o tym tak, jakby miał doświadczenie w podobnych starciach. Cóż, czasy były wątpliwe, może musiał to robić. Wolała w to nie wnikać. Nie chciała zaburzać swojej wizji jego osoby we własnej głowie.

- Cóż, do głowy raczej ciężko będzie mi doskoczyć, pozostają mi więc te dolne partie ciała. - Była świadoma mankamentów jakie niósł ze sobą jej dosyć ograniczający wzrost. Miała pewność, że nie było to w tym przypadku zaletą.

- To całkiem niezły, przyspieszony kurs samoobrony, jednak wolałabym nie musieć korzystać z twoich rad. Ucieczka brzmi jak coś, co mogłoby być najlepszą opcją. - Mimo, że nie biegała zbyt szybko, była raczej fajtłapą, co zresztą miał szansę dzisiaj zobaczyć, to też nie było żadną tajemnicą. Norka nie należała do osób, które w pełni panowały nad swoim ciałem, raczej miała wrażenie, że już dawno coś poszło nie tak. Mało kto był, aż tak bardzo ułomny pod tym względem jak ona.

Zdecydowanie wolała nigdy nie musieć stawać w sytuacji, w której wypadałoby skorzystać z tych rad. No, nie była osobą, które potrafiłby znaleźć w sobie siłę, aby się z kimś zmierzyć. To nie leżało w jej naturze. Prędzej zaprosiłaby ewentualnego oprawcę na pączki i spróbowała go przekupić swoimi słodkościami i urokiem osobistym.

Obserwowała jak Ambroise rozlewał bimber do kieliszków. Na pewno im się przyda to lekkie znieczulenie, tak, to był naprawdę wyśmienity pomysł. - Za ten wspaniały dzień, oby jak najszybciej się skończył. - Uniosła kieliszek w toaście, warto było napić się za cokolwiek.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#7
13.12.2024, 03:47  ✶  
- Jak mówię - nieznacznie wydął wargi, rozkładając ręce. - Weryfikacja bywa niezbędna - co prawda raczej nie spodziewał się tego faktycznie teraz robić, ale to zawsze była jakaś opcja.
Szczególnie, że Nora za cholerę mu nie wierzyła. Normalnie pewnie by się zirytował, bo z uporem maniaka podważała jego ekspertyzę w zakresie skuteczności prowizorycznych kuchennych broni, ale...
...kurna, to była Nora. Raczej miała u niego całkiem sporo specjalnego traktowania, więc jedynie uniósł wzrok w kierunku, wzdychając głęboko i teatralnie.
- Jest jakieś zwierzę, które rzuca w napastnika swoimi dziećmi. To dopiero zabawna walka, ale tego raczej nie powielaj. Użyj chochli - stwierdził bezsprzecznie bez powagi, bo nawet jeśli jakaś w nim była jeszcze chwilę temu to teraz po prostu całkiem nieźle bawił się w tej ich dyskusji.
- Uwierz mi, że ludzie wybierają naprawdę przedziwne przedmioty, gdy usiłują kogoś zaatakować. Wiesz, teoretycznie można kogoś zdjąć przy pomocy doniczki - dopowiedział, przypominając jej o tym, że nawet zielarstwo mogło zadawać obrażenia.
Więc czemu nie kuchnia?
W tym temacie mógł przynajmniej cokolwiek powiedzieć, co było naprawdę miłą odmianą od stania na zebraniu Towarzystwa Herbologicznego i robienia dziwnych oczu, gdy wszyscy gadali o smrodzie nekromancji a on za cholerę go nie wyczuwał.
Poza tym nawet, gdyby miał wtedy sprawny i odetkany nos, nie zamierzał sam się tam sprzedawać. Zdecydowanie nie w towarzystwie dwojga przedstawicieli Ministerstwa Magii. Możliwe, że znał Jonathana, mając z nim naprawdę dobre i bliskie relacje, natomiast to nie przy nim zdecydowanie zamierzał się miarkować.
Nie planował zwracać na siebie uwagi drugiej przedstawicielki systemu prawnego. Nie znał jej. Wiedział o niej tyle, co nic. Prócz tego, że ewidentnie była zacięta i zaciekle dążyła do swojego. A tak się nieładnie składało, że w tym wypadku mieli zdecydowany konflikt interesów.
Ambroise bez dwóch zdań nie zamierzał odbijać pytań o to, skąd mógłby tak dobrze znać ten zapach, aby przytakiwać, że to z pewnością była nekromancja. Miewał swoje przebłyski całkowitej, twardej logiki i ta zdecydowanie mówiła mu, że Lestrange'ówna go nie lubiła.
Z jakiegoś dziwnego powodu wydawała się mu coraz bardziej nieprzychylna, mimo że w teorii nie zrobił nic, co mogłoby ją wobec niego tak źle nastawić. Najwyraźniej to była jego twarz. Ewentualnie może zbałamucił jej matkę, siostrę, kuzynkę albo ciotkę wuja Sama. Tak właściwie to przy jego zapędach z pewnością to zrobił. Możliwe, że odhaczając wszystkie te przypadki. Istne bingo zgorszenia.
Jeśli żywiła za to do niego te nieuczucia to raczej średnio się tym przejmował. Jedynie nie zamierzał się z nią w żaden sposób spoufalać. Próba pomocy kobiecie w przypadku wrogiego nastawienia ze strony prawej ręki Abbott była ostatnią, którą podjął. Bez dwóch zdań.
Nie chciał skończyć w najlepszym razie zyskując nowe interesujące obrażenia, które później mogłyby się zamienić w nowe, jakże jeszcze bardziej interesujące blizny takie jak ta, którą bez wahania pokazał Norze. Jej chochla bez wątpienia miała możliwość siania zniszczenia.
Bez słowa wyciągnął koszulę ze spodni, unosząc ją na tyle, aby Figgówna mogła dostrzec, o czym była mowa.
- Korkociąg - przeciągnął się, opierając się wygodniej o blat i wskazując na zabliźniony ślad na prawym boku pod żebrami a potem na kolejny nieco niżej, bardziej do przodu. - Rura od karnisza - skwitował bez wahania, patrząc na Norę z rozbawieniem w oczach. - Zaczep... ...też od karnisza - uśmiechnął się z przekąsem, unosząc brwi. - Ogólnie to był kurew, nie karnisz. Miedziucha, nie polecam, ale niewątpliwie jest skuteczna. Wstrząs mózgu jak malowany - wzruszył ramionami, patrząc na nią z ukosa i wreszcie nie powstrzymując się od mrugnięcia do niej jednym okiem.
No cóż. Nadal nie preferował rolet. Nieważne, że jak do tej pory karnisze spuściły mu całkiem niezły wpierdol na spółkę z człowiekiem, który się do tego posunął. Jakoś był w stanie przeżyć tę świadomość, szczególnie że zdecydowanie preferował drewno od miedzi. Choć bez wątpienia miedź miała swoje niewątpliwe zalety. Tyle tylko, że nie w spotkaniu z czaszką albo z tkanką miękką czy żebrami. Tam była raczej zabójczo i niezaprzeczalnie twarda.
- Odbijając pytania. Stara historia - przeciągnął się, rozluźniając napięte mięśnie - Hogwart. Choć właściwie to przerwa świąteczna. Dzieło kuzyna - wzruszył ramionami.
Nie kłamał. Do tej pory niespecjalnie za sobą przepadali, choć wbrew pozorom ciężko byłoby powiedzieć, że to nie było zbyt udane Yule, bo w istocie było. Nawet po całej sytuacji, która oczywiście szybko została zamieciona pod dywan i odsunięta, przykryta zasłoną zsuniętą z karnisza i tak dalej.
Część jego rodziny była naprawdę pojebana. Za to przynajmniej nie można było się z nimi nudzić. Zdecydowanie nie. Do osiągnięcia pełnoletniości mieli jeszcze całkiem sporo okazji do nakurwiania. Później zresztą również. Mimo wszystko, o ironio, przy paru innych okolicznościach bez wahania przyjęli jeden wspólny front. Rodzina, nie? Nienawidził skurwysyna.
- Z czego jest ta twoja ulubiona patelnia? - Spytał, zezując w kierunku wspomnianego przedmiotu, który wyglądał całkiem solidnie.
No cóż. Raczej nie chciał tego sprawdzać na własnej skórze. Niby proponował możliwość zweryfikowania tego czy Nora w ogóle by w niego trafiła, jednakże co innego, gdyby to była wytrzymała patelnia. A co innego jakiś paździerz trzymany z sentymentu, który miał się rozlecieć przy próbie zablokowania uderzenia i trafić go rykoszetem. To byłoby co najmniej żenujące.
- Dziecko i Figga rozumiem, choć chyba kwestionowałbym to czy poruszają się bezszelestnie. Thomas to cielak w roli klątwołamacza, zawsze tak było, nie wmówisz mi, że zmieniło się na stare lata - parsknął cicho, kręcąc przy tym głową, choć rzecz jasna zdecydowanie wszystko przerysowywał, to też była normalka. - Za to z tymi kotami... ...to dopiero musi być maniana - tu faktycznie ponownie wydął wargi, przyznając Norze racje, bo w jego oczach każdy kot był bestią rodem z otchłani zła.
Cichą i bezszelestną. Naprawdę cholernie nie lubił tych zwierząt. Nigdy nie czuł się dobrze w ich obecności. Miały w sobie coś, co poruszało w nim bardzo dziwne struny, toteż bez wątpienia cieszyło go to, że żadnego tu teraz z nimi nie było. A co zaś tyczyło się skurwysynów:
- To zależy, na jaki kawał chuja trafisz - odpowiedział bez zastanowienia, dopiero po tym mierząc wzrokiem Norę i jednak kiwając do siebie głową. - Choć nie. Jednak nie zależy. Wal po kostkach. W razie czego tnij ścięgna - podpowiedział kulturalnie, kolejny raz raczej nie zastanawiając się nad tym, jak to mogło zabrzmieć.
Raczej nie sądził, by Nora miała żywić co do niego jakiekolwiek podejrzenia czy mieć obiekcje wobec tego przyspieszonego przeszkolenia. Bez wątpienia musiała kiedyś coś słyszeć, cofając się do jakiegoś przypadkowego napomknienia kolejny raz z czasów szkolnych. Choćby od Thomasa.
No cóż. Teraz raczej usiłował zachowywać nieposzlakowaną opinię, przynajmniej na tej płaszczyźnie. Raczej całkiem nieźle mu to oficjalnie wychodziło. Za to w okresie Hogwartu raczej było o czym mówić. Drużyna zdecydowanie sprzyjała ładowaniu się w najróżniejsze sytuacje. Szczególnie w konfrontacjach ze Ślizgonami. Ci nie potrzebowali wiele robić. Wystarczyło, że istnieli.
- Polecam się na przyszłość w ramach uzupełnienia szkolenia - stwierdził prosto, całkiem gładko, mówiąc raczej poważnie, co dało się wyczuć nawet bez dodawania tych kolejnych słów. - Szczególnie w zakresie praktyki. Nie zawsze da się od razu uciekać - zdecydowanie nie brzmiał jak ktoś, kto chciał rzucać w jej stronę przerażające ostrzeżenia a jedynie, jakby stwierdzał fakt.
Po prostu. Bez wielkiego dramatyzmu. Mieli takie a nie inne czasy. Ostatnio wiele się działo, więc należało być przygotowanym na różne okoliczności. Mieli dziś praktyczne doświadczenia z nieoczekiwanym, nie? Tamte rośliny niemalże wzięły ich z zaskoczenia. No, dobrze, wzięły ich z zaskoczenia, ale tego by obecnie nie przyznał.
Tak czy inaczej, Ambroise wierzył w siłę doświadczenia i przeszkolenia, nawet jeśli w śmiesznym zakresie. Raczej nie wyobrażał sobie tutaj pola do zbyt wielu manewrów, choć może w tym tkwiła ta istota - przewaga nie do podważenia. W kwestii zaskoczenia.
- Zawsze możesz spróbować trucia zagrożenia - dodał po chwili zastanowienia, lejąc bimber.
Raczej żartobliwie, choć czy aby na pewno? To była już kwestia do rozważenia.
- Racja. Za to - odpowiedział uniesieniem kieliszka, wychylając go jednym łykiem i bez zawahania nalewając drugi. - Dobra produkcja.
Jeden zdecydowanie nie miał wystarczyć, szczególnie że godzina była jeszcze całkiem wczesna.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#8
16.12.2024, 15:23  ✶  

- Może kiedyś, nie dzisiaj, ten dzień nie jest szczególnie szczęśliwy, wolałabym nie ryzykować... - Że coś jeszcze pójdzie nie tak, że przypierdzieli mu tą patelnią za mocno i że przypadkiem zrobi mu krzywdę. Nie, żeby się spodziewała, że ma zbyt wiele siły, ale zważając na to, że nic dzisiaj nie szło po jej myśli wolała jednak uniknąć kolejnych komplikacji. Nie ma sensu ryzykować.

To nie tak, że nie wierzyła mu za cholerę, po prostu nieco kwestionowała to, co mówił. Wolałaby to sprawdzić, aby faktycznie w przyszłości mieć odpowiednią wiedzę.

Spojrzała na niego oceniająco, kiedy wspomniał o tym zwierzęciu, które to ponoć rzuca swoim młodym w ewentualnego napastnika. - To, to było zupełnie niepotrzebne. - Tak, zdecydowanie nie należała do stworzeń, które byłyby w stanie rzucać swoimi latoroślami, co on jej właściwie insynuował. - Zostanę przy swoich kuchennych narzędziach. - To było niezaprzeczalne.

- Doniczka nie wydaje się być złym wyborem, jest ciężka, jakby nią trafić w głowę, to wydaje mi się, że sukces jest gwarantowany. - Cóż, najpierw jednak trzeba by ją podnieść, a to mogło być nieco bardziej skomplikowane, szczególnie, gdy chodziło o większe z roślin. Na pewno dopisze doniczki do swojej listy broni, z których będzie mogła skorzystać w przyszłości.

Podeszła bliżej mężczyzny, kiedy postanowił pokazać, co skrywał pod koszulą. Nie wydawało jej się to jakoś szczególnie dziwne, to było przecież nic takiego, stał i pokazywał jej swoje nagie ciało, w jej kuchni. Tak przecież robili dobrzy znajomi, czyż nie? Od wielu lat zachowywał się w jej stosunku niczym starszy brat, to nie było więc nic dziwnego.

Skrzywiła się, kiedy dostrzegła te blizny, nie wyglądały zbyt dobrze. - Fajnie się bawicie, z kuzynami. - Nie do końca potrafiła pojąć to, jak ktoś dorosły mógł doprowadzić do tego, że dzieciaki podczas świąt robiły sobie taką krzywdę. U nich wyglądało to inaczej, nie bawili się w ten sposób. Jak widać, co rodzina, to inne zwyczaje, aczkolwiek chyba te jej podobały się Norze bardziej.

- Myślałam, że nasza rodzina nie jest normalna, ale wychodzi na to, że wcale nie jest z nami, aż tak źle. - Zdecydowanie wolała ich pierdolca na punkcie kotów, niżeli walkę na korkociągi i karnisze. Swoją drogą, kto normalny sięgał po karnisz? Nie miała pojęcia, chyba wolała też jakoś specjalnie w to nie wnikać, póki co nawet nie próbowała sobie wyobrazić takiej sytuacji, bo było to dla niej zbyt wiele. Nawet ona miała swoje granice.

Rozumiała chyba, co chciał jej przekazać, że jakby się uparła to z wszystkiego mogłaby zrobić broń, ale chyba nie była aż tak kreatywna. Kuchnia i przybory w niej dostępne to jedyne, na co kiedykolwiek się zdecyduje, a właściwie to w ogóle wolałaby tego nie robić.

- Żeliwna, ona jest żeliwna, całkiem ciężka, dlatego stwierdziłam, że jakby nią komuś przyłożyć, to może nawet by to poczuł. - Poza kotłami to była chyba najcięższa rzecz, którą miała w kuchni, do tego można było złapać ją w ręce, nie ma się co dziwić, że ta patelnia stała się jej pierwszym wyborem.

- Tak, mój brat nie jest szczególnie cichy kiedy się porusza, ale cała reszta wręcz przeciwnie. Nie masz pojęcia ile razy omal nie dostałam zawału, bo mi nagle któreś z nich wylazło zza ściany. - Nie miała pojęcia, jak właściwie to robili, ale to się zdarzało. - Koty są najgorsze. - Znaczy były najlepsze, ale też najgorsze, jeśli chodzi o pojawianie się znikąd. Wpatrywały się wtedy w nią tym oceniającym wzrokiem i zaczynały zadawać pytania, bo przecież oczywiście nie mogło być zbyt prosto, te zwierzaki musiały wszystko komentować.

- Chociaż tak szczerze, nie wyobrażam sobie tego miejsca bez naszych kotów, bywają mocno absorbujące, irytujące, ale poza tym mają wiele zalet. - Kto inny bowiem mógł porozmawiać ze swoim kotem? No nikt. Czasem im doradzały, może nieproszone, ale były niezłymi obserwatorami i ich zdanie bywało naprawdę sensowne.

- Kostki, jasne, zapamiętam to sobie, tutaj powinnam dosięgnąć. - Nie, żeby w ogóle zamierzała wykorzystać te rady, ale skoro już je dawał, to faktycznie to analizowała i zapamiętywała, żeby później nie wyszło, że go nie słuchała. Nie należała do osób, które wybierały walkę jako jedną z opcji, ale kto wie, do czego kiedyś może zostać zmuszona. Zwłaszcza, że czasy były bardzo niepewne, a ona aktywnie działała na rzecz Zakonu Feniksa, przecież kiedyś ktoś się mógł o tym dowiedzieć.

- Przemyślę to, może kiedyś faktycznie skorzystam z takiej lekcji. - Nie miała zamiaru zamykać sobie tej furtki, chociaż wiedziała, że szybko się do niego nie odezwie, na pewno nie z tym tematem. Dobrze było wiedzieć, że istniała możliwość poszerzenia wiedzy praktycznej na temat samoobrony, ale zdecydowanie nie chciała z niej korzystać. Jakoś się bez tego obejdzie.

- Trucie potrzebuje czasu, przynajmniej w większość. - Mogłaby skorzystać z mikstur, które działały ekspresowo, ale musiałaby uważać na to, aby nie zrobić sobie przy okazji krzywdy, a z jej koordynacją to mogło być bardzo mocno problematyczne. Nie ma się co oszukiwać, Figgówna nie należała do osób, którym łatwo przychodziło chociażby poruszanie się bez kolejnego potknięcia. - Tak właściwie, to może nawet nieco ruszę ten temat, przejrzę sobie notatki, coś mogłoby się przydać. - Nie było to wcale takim głupim posunięciem, do tego mogłaby zaopatrzyć w te eliksiry swoich przyjaciół i oni i ona by na tym skorzystali.

Norka w przeciwieństwie do Ambroisa wypiła zawartość kieliszka na dwa razy, co i tak nie uratowało jej przed skrzywieniem się i łzawiącymi oczami. Zazwyczaj sięgała po słodkie, babskie drinki, ewentualnie nalewki, które smakowały jak ulep. Bimber był mocny, bardzo mocny, miała wrażenie, że mogłaby zionąć ogniem po jego wypiciu.

- To od mojego wujka, trochę pali, ale pewnie spełnia swoje założenia. - Nie podejrzewała, że po pierwszym kieliszku będzie dane im to sprawdzić, ale czuła, że wystarczy kilka więcej, a na pewno odczuje alkohol krążący w żyłach. Potrzebowała tego dzisiaj, po tym nie do końca udanym dniu. Nie spodziewała się, że wizyta u ciotki zakończy się taką sromotną klęską.

Miała nadzieję, że Mirabella nie postanowi wysłać do niej jakiegoś poczuczenia, spaliłaby się ze wstydu, gdyby dostała reprymendę od własnej ciotki, szczególnie, że wydawało jej się, że nie zrobiła niczego złego. przynajmniej nie celowo. Próbowali jakoś poradzić sobie z tą mandragorą, okazała się ona być jednak bardzo przebiegłym stworzeniem. Swoją drogą, chyba przesiąkniętym czarną magią, na to nie była gotowa.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#9
16.12.2024, 20:44  ✶  
- Możliwe, że masz rację. Lepiej nie kusić losu - przyznał po chwili namysłu, bo zdecydowanie coś w tym było.
Dawno nie miał aż tak popapranego dnia, co stosunkowo wiele mówiło samo za siebie, bo Ambroise ogólnie od absurdalnie długiego czasu po prostu nie miał jakichkolwiek rzeczywiście miłych dni wartych wspomnienia. Raczej mógł co najwyżej oceniać je w zakresie pomiędzy tolerowalnymi a zdecydowanie nie do przyjęcia.
Nekromatyczne mandragory raczej umieszczał bliżej tego drugiego końca skali. Nie mógł powiedzieć, żeby to było najgorsze, co go ostatnio spotkało, ale zdecydowanie zasługiwało na wyróżnienie. Tym bardziej, że do tego momentu raczej nie miał zbyt wielu powodów, by kwestionować rolę ciotki Nory w działalności stowarzyszenia, raczej o marny stan Towarzystwa obwiniał asystenta i jednoczesną prawą rękę Mirabelli, jednak po tym wszystkim zaczął weryfikować swoje przekonania.
Żywił podejrzenia, że z czasem wcale nie miało być lepiej. Nie, jeśli Abbott zachowywała się jak osoba niespełna rozumu, zatajając przed nimi część faktów a następnie narażając ich na niebezpieczeństwo dla dobra nauki. Tak nie powinny wyglądać jakiekolwiek badania. Mając pełną wiedzę, mogliby świadomie decydować o udziale w akcji albo o wycofaniu się z tego przedsięwzięcia.
Szczególnie, że w jego opinii może Nora faktycznie nie rzuciłaby swoim dzieckiem w agresora, za to Mirabella już tak. Wystawiła ich, chowając się za tarczą stworzoną przez Roselyn. To było raczej dosyć wymowne, prawda?
- Doniczka mogłaby działać od tyłu od góry i z zaskoczenia - ocenił, choć nie miał zbyt wielkiego doświadczenia w tym zakresie, raczej wolał zgrabniejsze metody radzenia sobie z koniecznością siłowego starcia. - W innym wypadku łatwo się przed nią uchylić - co najwyżej sprawiłoby to, że przeciwnik miałby trochę piachu czy ziemi za kołnierzem, może w oku, ale to nie brzmiało jak najlepsze rozwiązanie.
A całkiem wiele przetestował. Wzruszył ramionami, wskazując dosłowne dowody na to, że miał sporo doświadczenia w zakresie niekonwencjonalnych broni, ani przez chwilę nie zastanawiając się nad tym jak to wygląda. To nie było nic takiego, nie? Może jeszcze nigdy nie prosił, by go bandażowała od stóp do głów, bo zazwyczaj sam opatrywał sobie obrażenia, ale pewnie taki moment też miał kiedyś nadejść. Szczególnie, że licho nie spało. Ten dzień im to udowodnił.
- Och, elita potrafi się wyśmienicie bawić za zamkniętymi drzwiami - przyznał bez najmniejszych oporów, uśmiechając się przy tym znacznie szerzej niż wypadałoby to robić na wspomnienie czegoś, co tak właściwie było niezłą patologią, tyle tylko, że ubraną w ładne stroje i z wystarczającą ilością galeonów poupychanych po kieszeniach, by móc sobie pozwalać na takie cyrki.
Zresztą przecież nigdy nie był w tym pokrzywdzonym dzieckiem. Stosunkowo szybko, bo jeszcze za małego smarkacza nauczył się, że ciosy należy oddawać, bo inaczej zostanie się pełnoetatową ofiarą. A on zdecydowanie nie zamierzał nią być. Potrafił się odegrać. To była wyłącznie kwestia wyczucia odpowiedniego momentu i dostrzeżenia, na czyich oczach można było sobie pozwolić na więcej niż wśród bardziej ogarniętych dorosłych. Ewentualnie takich, którzy nie mieli nic przeciwko gnojeniu, ale gdy to nie działało na ich latorośle.
Wzajemność działała tu do pewnego stopnia. Szczególnie, że prócz jednego z wujów, nieznacznego wsparcia dziadków i paru bardziej bezwolnych, milczących ciotek raczej nie miał zbyt wielkich pleców. Przynajmniej na starcie. Musiał sobie wypracować pozycję. Może nie przy pomocy karnisza, ale to było bez znaczenia.
Miał równie dużo za uszami, co reszta kuzynostwa. Tyle tylko, że nie siedział tam na stałe ani nie łączyło go z nimi oficjalne nazwisko, bo miał tyle szczęścia, że jego ojciec okazywał odwagę cywilną wobec efektów machania chujem przed ślubem.
- Nie wyciągnąłbym aż tak daleko idących wniosków - łypnął na nią w wyrazie rozbawienia, opuszczając brzeg materiału i wygładzając koszulę, tym razem chwilowo bez wsuwania jej w spodnie. - Moja jest po prostu bardziej popierdolona. To fakt, ale to nie oznacza, że nie jest z wami źle. Macie fioła na punkcie kotów, co dla mnie jest dosyć wymowne, no i przypomnę, że twoja stara ciotunia ewidentnie dostała bzika - uniósł rękę, rozkładając je wierzchami do dołu, jego ramiona uniosły się i opadły, gdy wydął wargi; no tak, otóż tak. - Teraz ma jeszcze pierdolca na punkcie swoich zmutowanych roślinek. Gdyby miała wybierać, pewnie rzuciłaby nas na pożarcie. Słyszałaś, w jaki sposób o nich mówiła. No... ...o niej. A teraz ma dwa razy więcej dóbr nauki. To raczej godna kontra dla prób zajebania kogoś karniszem - zawyrokował bez zastanowienia.
Choć oczywiście była jeszcze ta patelnia. Patelnia, przy której Nora się upierała. Uniósł wzrok w kierunku sufitu, kręcąc głową. Nie, nadal nie.
- Żeliwna patelnia może coś by zdziałała. Fakt, ale pewnie przy okazji zwichnęłabyś sobie nadgarstek. Nie warto - zdecydowanie nie zamierzał zmieniać zdania, bowiem były lepsze sposoby samoobrony.
- Nie, raczej rzeczywiście sobie tego nie wyobrażam. Wątpię czy wytrzymałbym tutaj dzień, jeśli tak wygląda sytuacja - stwierdził, nie ukrywając tego, jak bardzo cenił sobie ciszę bez czyjegoś nagłego wyskakiwania zza rogu. - Szczególnie przy kotach. Wiesz, że koty to nie moja bajka - nigdy tego nie ukrywał i tu też nie zamierzał cofać swojej opinii.
Futrzaki były zdecydowanie najgorszym elementem wizytowania u Figgów. Nieważne, ile minęło lat, nadal nie miał do nich nawet najmniejszego zaufania. Szczególnie mając świadomość, że Nora się z nimi porozumiewała. Poza tym wybierał spokój posiadania wszystkiego, co chciał mieć. Bez patrzenia na to, czy koty mogły to zeżreć.
- Czy ja wiem? - Zdecydowanie mógłby to zakwestionować, gdyby chciał. - Praktyka pokazuje inaczej - toteż właśnie to zrobił, rzecz jasna nie zamierzając na tym kończyć zdania, tylko ciągnąc wypowiedź, aby rozwiać wszelkie ewentualne wątpliwości (szczególnie z uwagi na to, że one byłyby całkiem trafne).
- Codziennie trafia do nas masa ludzi, którzy potrafią błyskawicznie zatruć się przy pomocy czegoś tak banalnego jak solanum dulcamara, bo ma ładne czerwone owocki - stwierdził ni to z politowaniem, ni to pobłażliwie.
Z jednej strony już go wcale nie dziwiła tendencja wśród pacjentów do pchania wszelkich ładnych jagód do ust i przełykania ich bez skażenia mózgu myślą, nawet jeśli były cholernie gorzkie i powinny wywołać odruch plucia dalej niż się patrzy. Z drugiej zawsze znajdował się ktoś kto był w stanie pobić poprzedni rekord w zatruciu się czymś, co wprost krzyczało nie żryj mnie.
A przecież mówili w kontekście celowego trucia. Najpewniej przy pomocy gotowego, skondensowanego specyfiku. Eliksiru czy proszku. Może nie zamierzał chwalić się swoim doświadczeniem w tym zakresie ani tym bardziej wymieniać się praktycznymi poradami, rzucając kolejne przykłady szybkiego reagowania na konieczność pozbycia się zagrożenia w ten sposób, ale takie bez wątpienia istniały.
Nora z pewnością miała je znaleźć, jeśli chciała. Była sprytna, zapewne sprytniejsza niż zakładał. Nawet jeśli znali się od wielu lat i byli ze sobą całkiem blisko, niemalże na kształt rodzeństwa, to Ambroise nie miał nawet najmniejszych wątpliwości, że z pewnością miała wiele rzeczy, o których mu nie mówiła. Zupełnie tak jak jego biologiczna siostra. Obie miały sekrety. Zresztą każdy je miał. Taka prawda.
Zresztą nie musiał szukać zbyt długo. Był na przykład cholerny ojciec Mabel. Kawał skurwysyna, mimo że go przecież nie znał, opinia została wydana lata temu.
- Mogę ci pożyczyć kilka książek, choć to w większości poradniki, czego nie robić, by nie osiągnąć tego efektu i jak mu ewentualnie przeciwdziałać - oczywiście, miał też w swojej kolekcji bardziej przydatne woluminy odnośnie faktycznego warzenia i stosowania trujących substancji, jednak tu pojawiały się już co najmniej dwa problemy.
Jednym z nich było to, że co najmniej połowa z tych książek była nielegalna a jego dawna kolekcja znacząco zubożała, odkąd musiał ją kompletować od samego początku. W dalszym ciągu brakowało mu nawet części całkowicie dozwolonych publikacji z legalnego źródła, bo w żadnym wypadku nie wyobrażał sobie sytuacji, w której postanawia je odzyskać.
Nie w tych warunkach, nie po takim czasie. Ta opcja nigdy nie wchodziła w grę, zresztą raczej nie miał złudzeń - zapewne wylądowały w kominku, poszły do spalenia albo skończyły w inny kreatywny sposób. Zdecydowanie nie tak jak powinny, szczególnie nie przy takiej wartości, jaką miały, ale nie miał nic do powiedzenia w tym zakresie. Zbył sobie prawa do większości dawnego życia.
I za to też mógł teraz wypić. Za sromotną klęskę w zakresie układania sobie życia. Może nie miał na głowie brata, dojrzewającej córki i trzech kotów doprowadzających go do zawału serca, ale za to jego życie również było dalekie od wzorców.
Nieznacznie uniósł szklaneczkę, czekając na to aż Nora dołączy do milczącego toastu, choć sposób, w jaki się krzywiła nie zwiastował zbyt częstych kolejek, przynajmniej nie z jej strony.
- To bimber. Bimber tak ma - stwierdził bez zawahania, lekko unosząc kąciki ust. - Wiesz, że nie musisz tego chlać? Mogę ci zrobić drinka, jeśli tego chcesz. Jeśli nic nie poprzestawiałaś to wiem, gdzie co masz - to była kwestia kilku chwil, dosłownie ułamka minuty a przecież mieli na to czas, nigdzie się nie spieszyli, dopiero zaczynali rozmowę.
Nieznacznie uniósł brwi, posyłając Norze pytające spojrzenie. Wbrew pozorom wcale nie zmuszał ludzi do dotrzymywania mu kroku w piciu. Nie zamierzał wytykać jej bycia frajerem czy kimś, kogo kilka kropel mocniejszego alkoholu paliło w gardziołko.
No, przynajmniej nie tego dnia, bo dzisiaj zdecydowanie nie była na to odpowiednia chwila. Standardowo pewnie by jej to wytknął, stwierdzając, że jego przyjaciółka ma kubki smakowe francuskiego pieska a od słodyczy swoich alkoholi (wbrew pozorom wcale nie ciast, ciasta były w porządku) niedługo dostanie kompletnego zacukrzenia.
Tego dnia był nawet skłonny ją obsłużyć. W końcu świętowali wyjątkową okazję. Nic ich nie zeżarło ani nie spetryfikowało. To był wyczyn tygodnia.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#10
17.12.2024, 00:36  ✶  

- Mam wrażenie, że ja wcale nie muszę kusić losu, on sam mnie wybiera, nawet jeśli się nie wychylam... - Jej życie było pełne jakichś dziwnych sytuacji, które nie zdarzały się normalnym ludziom. Nie przesadzała! To wywiało ją w pizdu z wiatrem, to ktoś przy niej przewrócił wielkie stoły, to przyszło jej walczyć z jakąś dziwną mandragorą skażoną czarną magią, jak mogłaby zapomnieć też o tym, że we śnie poprzedniej nocy ktoś próbował ją zabić i to nie raz, a trzy razy i gdyby nie to, że w tym koszmarze pojawił się Patrick to mogłoby być z nią kiepsko. Cóż, nie wszystko układało się gładko. Miała wrażenie, że przyciąga do siebie wszystkie, dziwne, abstrakcyjne sytuacje, które nie powinny się przydarzyć zwyczajnym ludziom. Cóż, może faktycznie to przez to, w jakich czasach przyszło im żyć? Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Na pewno nie mogła się nudzić (jakby to, że była właścicielką najbardziej popularnej cukiernii w Londynie i samotną matką nie było wystarczające).

Jakoś jednak próbowała się w tym wszystkim odnaleźć, w miarę chyba radziła sobie z kłodami rzucanymi pod nogi przez los, starała się to nawet robić z uśmiechniętą miną, żeby nie narzekać za bardzo na to, co jej się przytrafiało. Radziła sobie, chociaż miała sporo na swoich barkach. Jak na swój młody wiek, chyba nawet nie najgorzej.

- Zanim doskoczyłabym do góry, to nie byłoby zaskoczenia, więc doniczka nie jest chyba stworzona dla mnie. - Po raz kolejny jej niski wzrost okazał się być sporą przeszkodą. Cóż, musiała znaleźć inne metody, dzięki którym będzie się mogła bronić. Dobrze jednak wiedzieć, że możliwości było naprawdę wiele, nic jej nie ograniczało, Ambroise w końcu zwrócił jej uwagę na to, że kratywność również ma znaczenie, i praktycznie wszystko może zostać użyte jako broń.

- Cóż, przynajmniej nikomu nie robicie krzywdy, skoro zajmujecie się tym za zamkniętymi drzwiami. - Próbowała sobie to jakoś wytłumaczyć, aby nie spoglądać na to, jak wyglądały ich spotkania rodzinne zbyt krytycznym okiem. Tak, za zamkniętymi drzwiami każdy mógł robić to, na co miał ochotę i nic innym do tego. Cóż, ona pewnie wybrałaby bardziej cywilizowane metody na to, aby dobrze się bawić podczas spotkań rodzinnych, ale widać różnie to wyglądało u innych.

Nie oceniała. Nigdy tego nie robiła. Nie wydawało jej się, aby była osobą, która miałaby prawo komentować to, w jaki sposób inni spędzali swój wolny czas. Sama przecież nie była święta i jej zachowania też można było komentować w różny sposób. Miała swoje tajemnice, których strzegła, nie była krystalicznie czysta, piętno decyzji, które podjęła dawno temu ciągnęło się za nią do dzisiaj. Wcale tego nie żałowała, nikomu się z tego nie tłumaczyła, nie wydawało jej się, że powinna to robić.

- Masz rację, tak, każda rodzina ma jakieś swoje niekonwencjonalne cechy. - Nie zamierzała się z nim spierać, wcale. Ambroise miał rację. - Nie chcesz zaczynać ze mną teraz dyskusji na temat tego, czy posiadanie kota może zmienić twoje życie i jak bardzo. To nie jest jeszcze ten moment. - Panna Figg najchętniej każdemu wcisnęłaby chociaż jednego kocurka, aby wszystkie biedne, samotne zwierzaki z ich rodzinnego azylu mogły znaleźć swoje miejsce na ziemi. - Nie da się za to zaprzeczyć, że ciotce faktycznie coś odwaliło. Nie była dzisiaj w najlepszej formie. - Nie miała pojęcia, jak to się stało, ani dlaczego, ale Mirabella dzisiaj zaprezentowała się ze złej strony. Nie pamiętała, kiedy ostatnio tak zawiodła jej zaufanie. Cóż, nie spodziewała się, że to spotkanie w którym uczestniczyli może przerodzić się w walkę o życie, jak widać nigdy nie można niczego zakładać.

- Pewnie nim się obejrzymy będzie miała jeszcze więcej okazów, one się strasznie szybko rozmnażały. - Cóż, ciotka zdecydowanie była zafascynowana tą rośliną i nie docierały do niej ich słowa. Jej strata, pozostawało mieć nadzieję, że jej nie zeżre, ani nikogo innego, kto będzie się tam kręcił. Obawiała się jednak, że to może się wcale nie skończyć tak pozytywnie, bo ta roślina nie wyglądała na szczególnie przyjacielską, wręcz przeciwnie.

- Widzę, że bardzo mocno chcesz mnie zrazić do tej patelni. - Cóż, faktycznie pewnie, gdyby się mocniej zamachnęła, to mogłaby się jej stać krzywda. Patelnia była bardzo ciężka, jej dłonie i ręce drobne, nie trzeba było być szczególnie biegłym, aby dostrzec, jak to się mogło skończyć.

- Nie, nie, nie, ty jeszcze nie wiesz tego, że koty mogą być twoja bajką. - Skoro już sam zaczął temat, to zaczęła go kontynuować. Norka potrafiła być bardzo przekonywująca w swoich słowach, zamierzała więc nieco zmienić zdanie Ambroisa o kotach. Najwyraźniej to był dobry moment, sam przecież do nich wrócił.

Gdyby Nora się tylko z nimi porozumiewała, to wcale nie byłoby takie problematyczne. Jednak te trzy koty same wtrącały nosy w nieswoje sprawy i komentowały wszystko, co działo się obok nich. Zagadywały klientów, często wręcz nagabywały, nie potrafiły odpuszczać, miała też wrażenie, że umiały owinąć sporo osób wokół swojego ogona, co mogło przynieść więcej złego, niż dobrego, tak czy siak kochała je nad życie i nie wyobrażała sobie swojego domu bez tych futrzaków.

- Większość ludzi nie jest specjalnie bystra, wystarczy ładny kolor, aby wsadzili coś do ust. - Miała tego świadomość. Nie wszyscy posiadali wiedzę związaną z roślinami, zresztą miała wrażenie, że ostatnio jakby coraz mniej osób się interesowało się zielarstwem. Dużo łatwiej było coś kupić, niżeli wyhodować. Nie do końca rozumiała takie podejście, bo sama naprawdę lubiła pracę przy roślinach, sprawiało jej to ogromną satysfakcję.

Tak, zdecydowanie powinna zająć się przygotowywaniem jakichś odpowiednich specyfików. Potrafiła tworzyć przecież nie tylko eliksiry, ale i kadzidła. One także mogły otumanić, tyle, żeby to się stało potrzeba było zdecydowanie więcej czasu. Będzie musiała pomyśleć nad tym, w jaki sposób mogłaby wykorzystać swoje umiejętności do ewentualnej obrony przed niezapodziewiedzianymi i niemilie widzianymi gośćmi. Na pewno coś wymyśli, przecież nie była tylko i wyłącznie cukierniczką, miała zadatki na naprawdę wspaniałą alchemiczkę, wierzyła w to, że prędzej, czy później rozwinie skrzydła i w tej dziedzinie. Być może na razie tworzyła eliksiry tylko dla znajomych, ale może nadejdzie moment, w którym zajmie się tym na szerszą skalę. To sprawiało jej przyjemność, miała wrażenie, że dzięki temu to co robi ma jakieś znaczenie, w końcu nie samymi pączkami żyje człowiek. Nie chciała się zamykać na inne dziedziny.

- Cóż z takich książek można się dowiedzieć najważniejszego, więc bardzo chętnie. - Cóż, w ten sposób mogłaby też przecież dowiedzieć się w jaki sposób faktycznie będzie mogła skorzystać ze składników, aby kogoś uszkodziły. Nie liczy się to, o czym mówiła książka, tylko w jaki sposób do odczytasz.

Nigdy nie odrzucała możliwości poszerzenia swojej wiedzy, więc wydało jej się to naprawdę ciekawą opcją. Ambroise na pewno podsunie jej coś interesującego pod nos. W sumie mogła o to zapytać wcześniej, jego rodzina na pewno miała ciekawe zbiory w swojej bibliotece, bo przecież od lat zajmowali się roślinami, z tego byli znani.

- Nie spodziewałam się, że będzie aż taki mocny. - To nie tak, że był to jej pierwszy raz z bimbrem, ale chyba jednak nie była na to gotowa. Zdecydowanie łatwiej wchodził po kilku kolejkach czegoś innego, wtedy kiedy właściwie było obojętne już to, co w siebie wlewała. Nie zdarzało się to zbyt często, bo wiadomo, Figgówna miała swoje obowiązki i nie mogła zbyt często pozwalać sobie na takie wyskoki, ale to nie oznaczało, że zupełnie je ograniczyła.

- Jesteś moim gościem, nie powinieneś mi robić drinków. - Tak, była gotowa się przemęczyć, byleby zachować się w sposób w jaki wypada. To nie tak, że nie pogardziłaby czymś innym, najlepiej bardzo słodkim i lepkim, ale średnio chciała angażować Ambroisa w to, aby mogła upić się w inny sposób. On też miał gorszy dzień, wypadałoby, aby mógł się po prostu odstresować bez zajmowania się jej kubkami smakowymi. Jakoś sobie poradzi z tym bimbrem, chyba?

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Nora Figg (11068), Ambroise Greengrass (15299)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa