• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[lato 1962] Pewnego letniego dnia

[lato 1962] Pewnego letniego dnia
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
13.12.2024, 19:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.12.2024, 19:00 przez Brenna Longbottom.)  
Żeby wyjaśnić, dlaczego w odrobinę deszczowe, letnie popołudnie, przed furtką wiodącą do ogródka państwa Bletchleyów, stanęły dwa błotniste potwory, należało cofnąć się nieco w czasie. Mianowicie kilka godzin, do śniadania, gdy na niebie nie było jeszcze ani jednej chmurki, a Brenna zaproponowała Alice, że ponieważ to taki piękny dzień, mogą iść na spacer nad jezioro.
Ewentualnie o kilka lat wcześniej, kiedy kilkuletnia Brenna zajrzała pierwszy raz do ogródka Bletcheyów pomiędzy sztachetami i spytała po raz pierwszy, czy Alice nie chce iść na spacer, hen, hen daleko, bo aż na położone trzydzieści metrów dalej wzgórze. I – oczywiście – podczas tego spaceru w nieznane i dalekie krainy jakimś cudem zdołała wpaść na rzeczonym wzgórzu do zamaskowanej czarami dziury, której na pewno nie było tam jeszcze poprzedniego dnia.
A w końcu historia lubiła się powtarzać.
Tego ranka, uzbrojone w powagę lat szesnastu i piętnastu, oraz w różdżki, których wprawdzie nie wolno im było używać, ale gdyby cokolwiek się działo miały jak się bronić, mogły wyprawić się znacznie dalej. Czyli nad jezioro, dość często odwiedzane przez miejscową dzieciarnię, bo oczywiście nie w głąb Kniei (Brenna wprawdzie zapuszczała się w nią zdecydowanie dalej niż powinna i dużo, dużo dalej nie pozwoliłaby jej matka, ale nie odważyła się namawiać na takie wyprawy Alice, jeszcze Jolen Bletchey zobaczyłaby jakieś wyrzuty sumienia u którejś z dziewczynek), co w teorii powinno być absolutnie bezpieczne. I wcale, ale to wcale nie planowały robić nic niebezpiecznego albo czego nie pochwaliliby rodzice, prawda?
Ale kiedy okazało się, że jedna z mugolskich sąsiadek nie może znaleźć braciszka, oczywiście, że trzeba było pomóc jej w poszukiwaniach. Reszta historii obejmowała spadanie ze skałek, gniazdo olbrzymich, purpurowych ropuch, nagłe załamanie pogody, i dziwną teleportację białowłosej czarodziejki z mieczem, która rozejrzała się, z westchnieniem stwierdziła, że to nie „tutaj i teraz”, i deportowała się znowu, rozchlapując wokół bardzo dużo wody.
– I na pewno, na pewno, tak zupełnie na sto procent, nie jesteś ranna? – dopytywała Brenna, bardzo brudna i bardzo mokra, zerkając z pewnym zmartwieniem na Alice, gdy zbliżały się do domu Bletcheyów. – Nic cię nie boli? Ta ręka nie jest złamana? Nie rozbiłaś głowy? – wyrzucała z siebie po raz chyba już dziesiąty. Sama ponabijała sobie trochę siniaków, ale po prawdzie to nie był żaden problem, bo nawet jeśli coś sobie zrobiła, nie szkodzi ani trochę. W końcu matka i tak ją zamorduje, jak już zobaczy córkę w takim stanie, więc kilka sińców nie robiło żadnej różnicy. Ale Alice? Alice była młodsza, a w dodatku raczej łagodna, a Brenna miała głęboko zakodowane, że o osoby od niej młodsze i łagodne należy dbać.




Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
bestseller actress
155 cm wzrostu, blond włosy, błękitne oczy.

Alice Bletchley
#2
14.12.2024, 20:47  ✶  

Lato było czasem, który aż prosił się o wypełnienie przygodami. Może to była kwestia wakacyjnej nudy, w której dni mijały powoli i leniwie, a człowiek szukał sobie dosłownie jakichkolwiek zajęć by zapełnić czas? A może była to jakaś unosząca się w powietrzu letnia magia? Świat był przecież w rozkwicie, zaś słońce świeciło wysoko na niebie. Była jeszcze trzecia opcja, a mianowicie, że to Brenna Longbottom sprawiała, że Alice była bardziej skłonna wybrać się na wyprawę do Kniei, która zakładała rzeczy, za którymi Bletchley normalnie nie przepadała. Z Brenną jednak przygody były jak wzięte z kartek namiętnie czytanych przez Alice książek. Normalnie dziewczyna by uciekła na widok pierwszej wielkiej ropuchy i zaszyła się gdzieś w cieniu z powieścią i chłodzoną herbatą. Teraz jednak wracała do domu, cała w błocie, wciąż z adrenaliną krążącą w żyłach.

– Na pewno nic mi nie jest. Nie obawiaj się o mnie – rzuciła, choć rzeczywiście ręka ją bolała po upadku z małego pagórka, prosto w błoto. – Jak sobie nie nabijesz kilku siniaków od czasu do czasu, znaczy, że życie jest nudne.

Ekscytacja związana z przygodą odebrała Alice trochę rozsądek. Jakoś nie trafiało do niej, że jej mama zapewne zamartwiała się, że tak długo nie wracały. Przecież w Kniei nie było bezpiecznie... Choć w gruncie rzeczy Alice i Brennie nic się nie stało. Podróż była raczej niesamowita niż przerażająca, ale oczywiście nie był to argument, który by przekonał Jolene Bletchley. Jednak, słowo "szlaban" na razie nie pojawiało się w myślach Alice. Chyba najbardziej chciała się napić i usiąść na chwilę. Nawet jeśli bawiła się świetnie, była wykończona.
twoja stara
Ahora sé que la tierra
es el cielo,
Te quiero, te quiero
171 cm wzrostu, truskawkowe blond włosy, niebieskie oczy. Schludnie ubrana. Jej głos jest wysoki, ale przyjemny dla ucha.

Jolene Bletchley
#3
15.12.2024, 03:19  ✶  
Praca w administracji szpitala może nie była najciekawszym zajęciem na świecie, ale jej niezaprzeczalną zaletą było to, że zawsze kończyło się o konkretnej godzinie. Kiedy tylko zegar wskazywał koniec pracy, Jolene opuszczała progi Munga, zostawiając za sobą denerwujących petentów oraz apodyktyczne kierownictwo (co prawda nie wszyscy tacy byli, ale te typy osób najbardziej działały jej na nerwy) by móc poświęcić się o wiele przyjemniejszym czynnościom. Pierwotnie planowała zająć się dzisiaj odchwaszczaniem ogródka, ale przez pogodę nie było to możliwe. Zamiast tego, popołudnie upłynęło jej na czytaniu romansidła oraz popijaniu świeżo wyciśniętej lemoniady.
Wreszcie cisza i spokój. Bo jak bardzo Jo nie uwielbiałaby słuchać codziennej krzątaniny swojej rodziny, czasami potrzebowała też chwili dla siebie. Dzisiaj akurat trafiła się taka okazja, ponieważ Julian dalej był w pracy, Alice wyszła gdzieś z koleżanką, a Hestia pojechała do Londynu ćwiczyć transmutację z babcią. Początkowo Jolene miała wątpliwości, czy na pewno jej matka jest odpowiednim wyborem na nauczyciela (biorąc pod uwagę jej podejście do wychowywania dzieci), ale ostatecznie okazało się, że zależy jej na dobrych relacjach z wnuczkami. Może niektóre osoby po prostu sprawdzały się lepiej jako babcie niż matki? Tak czy siak, lekcje u Georginy wyraźnie pomagały Hestii w kontrolowaniu metamorfomagii, a że najmłodsza Bletchley nie wykazywała po nich żadnych negatywnych zachowań, kontynuowanie spotkań z babcią było w interesie wszystkich.
Swoją drogą, niedługo już powinna się zbierać, by teleportować się do Londynu. Jo niechętnie wstała z fotela i przeciągając się, zerknęła na zegar. Zaraz, czy Alice nie powinna była już wrócić o tej porze? Kierowana jakimś matczynym przeczuciem, podeszła do okna w kuchni, z którego mogła zobaczyć dwie zbliżające się sylwetki. Po bliższym przyjrzeniu, faktycznie okazało się, że to Alice i Brenna, tylko z jakiegoś powodu całe pokryte były błotem?!
Jeszcze zanim dziewczyny zdołały zapukać, drzwi wejściowe otworzyły się gwałtownie. W progu ukazała się im Jolene z rudymi włosami (bo na taki kolor wtedy farbowała swoje blond włosy) oraz zmarszczonymi brwiami.
– Co się stało? – spytała tonem, który nie świadczył o złości, ale raczej o próbie przeanalizowania sytuacji. Jednocześnie przyglądała się uważnie nastolatkom, próbując wypatrzeć nie tylko plamy i siniaki, ale także kolory ich aur. – Na razie zostańcie tutaj, bo jeszcze pobrudzicie podłogę. Przyniosę wam jakieś ręczniki. – mówiąc to, zniknęła za drzwiami.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
17.12.2024, 10:01  ✶  
– Czyli masz parę siniaków – jęknęła Brenna, przystając przed furtką. Przyjrzała się uważnie twarzy Alice, potem jej rękom, a potem jeszcze zaczęła obchodzić ją dookoła, jakby w nadziei, że dostrzeże, gdzie powstały ewentualne obrażenia: ale zarówno ubranie, jak i warstwa błota dość skutecznie utrudniały oględziny. – Bardzo boli? Gdzie? To na pewno tylko siniaki, a nie żadne złamania? – upewniała się zmartwiona.
Ona nie była zmęczona, niezbyt przejmowała się wizją rychłego zgonu z ręki swojej matki, nie doskwierały jej nawet jakoś te wszystkie siniaki i rozcięcia, za to bardzo się martwiła, że może Alice ucierpiała.
Pojawienie Jolene skutecznie odwróciło jednak jej uwagę.
– Em… Eva Stuart zgubiła gdzieś nad jeziorem młodszego braciszka, poszłyśmy go szukać, i jak szłyśmy za śladami, co myślałyśmy, że są jego, ale na szczęście nie były jego, weszłyśmy w błoto i zaczęło padać – wyrzuciła z siebie na jednym wdechu. Jej aura przepełniona była zmartwieniem, może troszkę poczuciem winy, ale nie było w niej niczego, co wskazywałoby na to, że Brenna kłamie: bo i nie kłamała, po prostu maksymalnie skróciła historię, na razie pomijając te fragmenty z dziwnymi czarodziejkami z mieczami, i gniazdem wielkich, czerwonych ropuch, które było położone w samym centrum tego błota, w które weszły… no dobrze, właściwie to nie weszły. Wpadły. – Ale nic nam nie jest. Znaczy się nic poważnego. I znalazłyśmy małego Stuarta. Ten mały gatunek wszedł na drzewo i siedział tam cały czas, gdy my wszyscy biegaliśmy w okolicy i go próbowaliśmy znaleźć. A jak już go znalazłyśmy, to nie umiał sam zejść i musiałam tam za nim się wdrapać – dodała jeszcze, tak czując się w obowiązku uzupełnić – nic niezwykłego, bo Brenna zawsze była nadmiernie gadatliwa. – Jasne. My tu sobie poociekamy – zgodziła się bez protestów, zastygając niemalże w miejscu na przykaz pani Bletchey, a jej spojrzenie na moment skierowało się ku chmurom, jakby chciała upewnić się, czy nie zacznie zaraz znowu lać.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
bestseller actress
155 cm wzrostu, blond włosy, błękitne oczy.

Alice Bletchley
#5
17.12.2024, 20:31  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.12.2024, 20:34 przez Alice Bletchley.)  
– Naprawdę, nic mi nie jest – powiedziała Brennie. – Nie musisz się tak o mnie martwić, choć jest to bardzo miłe z twojej strony.

Towarzystwo Brenny ogólnie było miłe. Zarówno w Hogwarcie, jak i poza nim, dziewczęta świetnie się dogadywały. Brenna była natomiast osobą, która zawsze była skłonna pomóc Alice (i oczywiście vice versa, choć ku temu zdarzało się mniej okazji). Lato też spędzały często obok siebie, od najmłodszych lat. Przez chwilę Bletchley bała się, że w pewnym momencie ich drogi się rozejdą. W końcu było naturalne, że ludziom, z biegiem lat, zmieniały się zainteresowania. Z Alice i Brenną było jednak inaczej. Owszem, interesowały się innymi rzeczami, lecz potrafiły mimo tego się świetnie ze sobą dogadywać.

Dobrą rzeczą było to, że mama nie była zła. Może miała w pracy do czynienia z o wiele bardziej kłopotliwymi ludźmi niż dwie nastolatki. Na recepcji w Mungu spotykało się różne osoby, czego (mimo swojej towarzyskości) Alice wcale mamie nie zazdrościła.

– Brenna ma rację. A aura Stuarta była tak wyraźna, że nawet nie trzeba było za bardzo się wysilać. Tylko trzeba było zadrzeć głowę do góry – poniekąd pochwaliła się tym, jak jej dar okazał się przydatny. Szczególnie, że to właśnie z mamą go ćwiczyła. – Chyba powinnyśmy się przebrać. W tych ubraniach naniesiemy błota do domu.
twoja stara
Ahora sé que la tierra
es el cielo,
Te quiero, te quiero
171 cm wzrostu, truskawkowe blond włosy, niebieskie oczy. Schludnie ubrana. Jej głos jest wysoki, ale przyjemny dla ucha.

Jolene Bletchley
#6
19.12.2024, 13:14  ✶  
Wysłuchała z uwagą historii o poszukiwaniach zagubionego chłopca, wpadaniu w błoto i wdrapywaniu się na drzewa. Początkowo nie pokazywała po sobie żadnych emocji, zastanawiając się, jak ma zareagować na coś takiego.
– W takim razie jestem dumna, że wam się udało, bo to z pewnością wymagało odwagi, ale... – ...ale powinnyście były bardziej uważać. Bo Jo odniosła wrażenie, że pomimo godnej pochwały postawy obywatelskiej, ta akcja nie była zbyt przemyślana. Może oczekiwała zbyt wiele od dwóch nastolatek, ale zarówno ojciec Alice jak i połowa rodziny Brenny pracowali przecież w służbach, a z tym powinna się chyba wiązać jakaś świadomość, kiedy poprosić o pomoc dorosłych. Z drugiej strony, jedna z dziewczyn miała w sobie geny Juliana a druga Longbottomów, więc pchanie się w kłopoty było dla nich wręcz naturalne. Jolene westchnęła głęboko. – Następnym razem bądźcie bardziej uważne i jeśli sytuacja stanie się niebezpieczna, poproście o pomoc dorosłych. Wam też przecież coś mogło się stać. – mówiąc to, obrzuciła je obie lekko karcącym spojrzeniem. Nawet jeśli ich miny i aury świadczyły o tym, że nie miały złych intencji, to naprawdę powinny w końcu zacząć używać swoich szarych komórek.
Jo nie miała jednak czasu, żeby się gniewać, bo musiała ogarnąć te dwa błotniste stwory, zanim się przeziębią. Kiedy już wróciła z ręcznikami, zmarszczyła brwi na słowa Alice.
– Hm, racja... – nie mogła przecież magicznie obmyć ich tutaj, na widoku, bo jeszcze zobaczyliby je mugolscy sąsiedzi. – Dobra, wchodźcie do środka, później się posprząta. Pożyczyłabyś Brennie jakieś swoje ubrania? Mogłabym w tym czasie je wyprać. – zwróciła się do córki, podając dziewczynom ręczniki.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
20.12.2024, 20:17  ✶  
– Mogłam wcześniej zauważyć tę dziurę – wymamrotała Brenna, bo to nie tak, że nie wiedziała, że Alice wcale nie jest wydelikaconą panienką, która zacznie płakać po złamaniu sobie paznokcia. Po prostu o ile swoje obrażenia zbywały zwykle machnięciem ręki, o tyle o innych martwiła się zwykle trochę bardziej, no chyba że chodziło o Mav, Mav była twarda (nie żeby o nią nie martwiła się wcale) albo o Vinca (jeśli on zrobił sobie krzywdę, albo ona zrobiła mu krzywdę, znaczy się, że zasługiwał). A jeszcze tutaj poczuwała się do winy, że tej cholernej dziury nie zauważyła.
Ta bezczelniejsza część Brenny szeptała, że przecież mogłaby powiedzieć, że zanim dobiegłyby po kogoś dorosłego, to młodemu mogłoby się coś stać, a poza tym one nie były małymi dziećmi, i umiały patrzeć tak samo, jak ich rodzice! Ta rozsądniejsza doradzała jednak przyjąć łaskawość Jolene z uśmiechem, i się nie wykłócać, bo jakby nie było – nie zauważyła tej dziury, a poza tym po co kłócić się z panią Bletchey?
– Jasne – obiecała, uznając, że w gruncie rzeczy to lato zaraz się kończy, potem Hogwart, a potem już będzie liczyła się jako dorosła, więc mogła złożyć szczerze taką obietnicę bez specjalnego uszczerbku dla ewentualnych, przyszłych przygód. – Alice go w końcu wypatrzyła. Znaczy się jego aurę – pochwaliła jeszcze przyjaciółkę.
Sprytnie nie dodała, że w sumie to dlatego, że poślizgnęły się wracając na błocie, i tak jakoś przypadkiem spojrzenie Alice zawędrowało pewnie wtedy w górę.
– Widzenie cudzych aur jest bardziej fajne, czy bardziej męczące? Dziękuję – stwierdziła, ujmując ręcznik i starając się wytrzeć za jego pomocą na tyle, żeby jakoś za bardzo nie ociekać, choć było to przedsięwzięcie z góry skazane na niepowodzenie. Odnotowała za to sobie w myślach, że pani Bletchey na święta należy się od niej piękny komplet nowych, puchatych ręczników, bo nie była pewna, czy ten uda się jeszcze odratować.
Zrzuciła przed drzwiami tenisówki, tak zniszczone, że pewnie i tak będzie je musiała wyrzucić, by trochę zminimalizować straty, a potem przestąpiła przez próg.



Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
bestseller actress
155 cm wzrostu, blond włosy, błękitne oczy.

Alice Bletchley
#8
25.12.2024, 12:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.12.2024, 12:38 przez Alice Bletchley.)  
Alice przytaknęła mamie, choć nie żałowała, że poszła z Brenną sama. Dorośli by zniszczyli czar całego przedsięwzięcia. Nie byłoby przygody – zrobiłoby się z tego wszystkiego coś w rodzaju wycieczki. Pewnie Alice nawet by nie przewróciła się ani nie ubrudziła błotem, bo by musiała zaraz wracać z jednego lub drugiego racjonalnego powodu.

– Poprosimy, obiecuję – rzekła i strząsnęła z nóg brudne buty. Oczywiście przed progiem domu, by nie zabrudzić podłogi. Choć i tak na czystość było za późno...

Już miała iść po ubrania, gdy Brenna zadała pytanie o aurowidzenie. Trudno było Alice na to odpowiedzieć, bo umiejętność ta była dla niej już naturalna. Jasne, ćwiczyła się w niej, ale to było coś innego niż jazda na rowerze,  rysowanie czy ogrodnictwo.

– To jak... mrużenie oczu. Ale nie dosłownie. To raczej taki duchowy wzrok – wyjaśniła odrobinę niezręcznie. – Nie jest to jakieś strasznie męczące, ale wiesz... jak za długo mrużysz oczy też to budzi jakiś tam dyskomfort.

Otarła się z błota, które już zdążyło trochę wyschnąć, przez co było jeszcze mniej przyjemnym mieć ubrudzone nim ubrania.

– Pójdę na górę, przebiorę się i coś ci przyniosę. Poczekaj chwilkę – odparła i pobiegła po schodach na piętro.

Po wzięciu bardzo szybkiego prysznica, ubrała się w t-shirt i lekką spódnice, a także zabrała dla Brenny jedną ze swoich letnich, lekkich sukieniek. Podała ją przyjaciółce.

– Możesz wziąć szybki prysznic, a ja naleję czegoś do picia.
twoja stara
Ahora sé que la tierra
es el cielo,
Te quiero, te quiero
171 cm wzrostu, truskawkowe blond włosy, niebieskie oczy. Schludnie ubrana. Jej głos jest wysoki, ale przyjemny dla ucha.

Jolene Bletchley
#9
12.01.2025, 00:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.02.2025, 21:58 przez Jolene Bletchley.)  
Oczywiście, że dorośli niszczyli cały czar dziecięcych przygód, ale taka niestety była ich rola. Jolene dobrze wiedziała, że ani Alice ani Brenna nie były głupie; martwiła się po prostu o to, czy w typowym dla nastolatek stylu nie przeceniają swoich umiejętności. Na szczęście chyba obie zrozumiały swój błąd, więc Jo tylko skinęła głową na ich wyrazy skruchy.
Musiała się zastanowić nad odpowiedzią na pytanie Longbottomówny, bo było to trochę jak próba opisania ślepemu wzroku albo głuchemu słuchu (Bletchley nie miała pojęcia, że dziewczyna jest widmowidzem i może mieć jakieś porównanie). Ostatecznie zgodziła się więc z odpowiedzią córki, która wymyśliła naprawdę dobre porównanie.
– Tak, dokładnie. Jest fajne ale tylko jeśli znasz swoje granice i ich nie przekraczasz. – aurowidzeniem też można się było przecież nadwyrężyć. Podczas nauki w Hogwarcie, Jolene starała się ograniczać używanie swojego daru, właśnie w obawie przed przebodźcowaniem (oraz oglądaniem niechęci innych uczniów wobec niej samej). Choć może gdyby częściej spoglądała na aurę Juliana, wcześniej zrozumiałaby, że ją kochał.
Kiedy dziewczyny weszły do środka, Jo skierowała się do kuchni, by przygotować im coś rozgrzewającego do picia. Piętrowy domek Bletchleyów nie był tak majestatyczny jak warownia Longbottomów, ale nie można mu było odmówić uroku. Przyglądając się wiszącym na ścianach zdjęciom, Brenna mogła rozpoznać państwo Bletchleyów podczas ślubu, Alice i Hestię jako małe dziewczynki, a także parę innych znajomych twarzy (na przykład ciocię Tessę).
Inną rzeczą, która mogła przykuć uwagę nastolatek, była leżąca na stoliku w salonie książka. Jolene w pośpiechu zapomniała bowiem schować czytaną wcześniej lekturę, więc dziewczyny mogły teraz przeglądnąć "The Archduke and I", dość pikantny, osadzony w historycznych realiach romans. Pani Bletchley uwielbiała takie absurdalne historie, ponieważ pomagały jej się zrelaksować po całym dniu latania za denerwującymi pacjentami i przemądrzałymi przełożonymi. Często nawet czytała zabawniejsze fragmenty na głos mężowi, by mogli się wspólnie pośmiać. Jo nie była na tyle pruderyjna, by ukrywać lektury dla dorosłych przed córkami, ale też nigdy wcześniej nie zostawiała ich tak łatwo dostępnych na widoku...
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
15.01.2025, 10:41  ✶  
Oczywiście, że Brenna nie żałowała, że nie zawołali dorosłych. Dorośli często wszystko psuli, uwagami w rodzaju „nie wchodź na to drzewo, jest za wysokie”, „nie wypływaj na środek jeziora” albo „…jak to, zostałaś nielegalnym animagiem?” Brenna lubiła wielu dorosłych, między innymi panią Bletchley, i chętnie spędzała z nimi czas, ale przecież nie podczas wyprawy nad wodę, prawda? A poza tym łatwiej było szukać chłopca od razu niż biec do wioski. No i Brenna też już była prawie dorosła, więc co za różnica.
Logika Brenny zawieszała się trochę na pogodzeniu „dorośli często wszystko psują” z „ja zaraz będę dorosła”, ale po prostu starała się nie myśleć o tym za wiele, jeszcze nieświadoma, że całkiem niedługo z jej ust zaczną padać zdania w rodzaju „nie, nie możesz iść sama na Nokturn”. (Których nie rzucała właściwie już teraz głównie dlatego, że jedyny jej znajomy, który chodził sam na Nokturn, to był Vincent Prewett, a Brenna uważała, że jak ktoś na niego na tym Nokturnie wpadnie, to już ten ktoś sam o siebie może zadbać. Od Vincenta to już sama twarz powinna odstraszyć większość zbirów.)
– Czyyyli trzeba po prostu nie używać za dużo. Zdaje mi się to trochę takie męczące, wiecie, patrzysz na kogoś, i zawsze wiesz, czy jest smutny, czy radosny, i w ogóle… – paplała Brenna. – Jasne, poczekam. O, czyta coś pani! I jak? Dobra książka? Ja ostatnio czytam jeden komiks, który wzięłam od kolegi, tylko jest mugolski, komiks, nie kolega, znaczy kolega też jest z rodziny mugoli, i nie wszystko tam rozumiem, mugole mają strasznie dużo dziwnych urządzeń – podjęła, kiedy Alice pobiegła na górę. Najwyraźniej ewidentnie romantyczna okładka nie robiła na Brennie ani trochę wrażenia: sama ogółem czytała to, co wpadło jej w ręce, i znalazły się wśród tego i ze dwie mugolskie powieści romantyczne (chociaż nie odkryła jeszcze tych czarodziejskich: takie dzieła literackie czarodziejskiego świata jak Wszystkie jego miotły miała dopiero odkryć, gdy te wypadną ze schowka pewnej pielęgniarki).
– Dziękuję. To ja pójdę do łazienki na moment, jeśli mogę – oświadczyła chwilę później, bardzo ostrożnie przejmując od Alice sukienkę tak, żeby tej nie ubrudzić.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (1990), Alice Bletchley (1554), Jolene Bletchley (1585)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa