• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[05.1966] à la folie || Ambroise & Geraldine

[05.1966] à la folie || Ambroise & Geraldine
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#1
14.12.2024, 23:31  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2025, 22:54 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic III
Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic II

Choć, gdy wreszcie otworzył oczy nie dostrzegł nigdzie zegarka, wydawało mu się, że musiała być już całkiem późna godzina. Być może na zewnątrz nie zapadł jeszcze wieczór, ale słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Ostatnie promienie jasnego światła przenikały przez zasłony rzucając ciepłe złote refleksy na pościel. Firanka w oknie lekko falowała na wietrze.
Nie pamiętał czy było już uchylone, gdy tu wrócili czy może jednak w którymś momencie mieli na tyle rozsądku, żeby wpuścić sobie trochę chłodnego powietrza, ale tak czy siak to była bardzo dobra decyzja. W pomieszczeniu i tak było ciepło, może nawet duszno. W powietrzu unosił się delikatny zapach ich bliskości, nuta czegoś, co mimowolnie przywoływało uśmiech na jego usta.
Prócz tego milczał, nie przerywając spokojnego, błogiego klimatu wczesnego wieczoru. W sypialni panowała cisza, przerywana jedynie ich cichymi oddechami. Tak bardzo kontrastującymi z dźwiękami ostatnich godzin przynoszących im teraz ten bardzo słodki, satysfakcjonujący rodzaj wyczerpania. Choć może lepiej byłoby to nazwać ukojeniem. Spełnieniem najskrytszych, najgłębszych życzeń i podszeptów duszy, które wreszcie miały szansę ucichnąć.
Leżeli w łóżku, spleceni w objęciach. Granice, które wcześniej ich dzieliły, rozmyły się, zniknęły w powietrzu. Zdecydowanie o to zadbali. Nawet jeszcze zanim dobrze znaleźli się w mieszkaniu, już wcześniej zaczynając wymieniać pocałunki i dążąc do pierwszego nasycenia się jawnym, otwartym dotykiem. Bez udawania.
Leżąc wśród miękkiej pościeli, mimo zmęczenia, czuł się spełniony jak nigdy wcześniej. Jego długie włosy były rozczochrane a na twarzy malował się uśmiech satysfakcji. Wiedział, że to, co się wydarzyło zmieniło wszystko. Przez wiele miesięcy kręcili się wokół siebie, udając przyjaźń, ale dzisiaj w końcu przesunęli się na nowy poziom relacji.
Miesiące kręcenia się wokół siebie, udawania przyjaźni, cierpliwego, choć coraz bardziej pozbawionego nadziei oczekiwania na ten moment. I ta chwila wreszcie nadeszła. Każdy pocałunek, każdy kolejny coraz bardziej żarliwy dotyk był jak ciosanie iskier ognia, który w końcu eksplodował.
Tak, zdecydowanie mogli to zrobić dużo wcześniej. Jak dawno temu? Nie wiedział. Nie pytał. Nie mieli zbyt wiele przestrzeni do dyskutowania. Nie bezpośrednio po zakończeniu pewnego etapu, zdecydowanie wyciągając ręce po swoje, aby płynnie przejść do kolejnego.
Wspomnienia ostatnich chwil wciąż krążyły w jego umyśle. Miał podrapane plecy, jego skóra piekła w miejscach, gdzie jej paznokcie zostawiły ślady, ale to był ten naprawdę przyjemny rodzaj bólu. Przypominał mu o żarze, z jakim zostawiała ślady na jego ciele, całowała jego skórę, robiąc to dokładnie w ten sposób, w jaki kiedyś sobie wyobrażał, że mogłaby chcieć to robić. Była idealna. Jego. Bez dwóch zdań.
Nawet teraz uśmiechał się na tę myśl. Czuł oddech Geraldine na skórze. Ciepłe muśnięcie ogarniające jego ciało za każdym razem, gdy wypuszczała powietrze, oddychając cicho i miarowo. Spokojnie, ale nie bez tego samego spełnienia, które też mu dała, co sprawiało, że jego serce biło szybciej. Odwrócił się lekko, by spojrzeć na jej odprężoną twarz.
Jego palce delikatnie sunęły po jej skórze. Nie mógł uwierzyć, że w końcu nadeszła ta chwila. Był zmęczony, wykończony tym wszystkim, co robili. Kolejnymi dążeniami do spełnienia, do nadrobienia tygodni, jeśli nie miesięcy pełnych pragnień i wyobrażeń o momentach, które zdecydowanie przewyższyły oczekiwania.
Lędźwie bolały go od intensywnego wysiłku, plecy pokryte były śladami jej paznokci, które pozostawiły po sobie delikatne podrapania. Było mu sucho w ustach, ale nie zamierzał wstawać z łóżka, żeby sięgnąć po wodę. Jeszcze nie. Zdecydowanie wolał tu leżeć, powoli wybudzając się z tego naprawdę słodkiego letargu.
Nikt nigdy nie wywołał w nim takiego uczucia spełnienia, które teraz wypełniało każdą komórkę jego ciała. Patrzył na nią, nie skrywając swojego całkowicie zauroczonego spojrzenia. Nie musiał tego robić. Mógł przyglądać się do woli, patrząc na swoją dziewczynę, bo właśnie nią była. Teraz już bezsprzecznie. Jego dziewczyna.
Nieznacznie podniósł głowę, by spojrzeć na nią z innej, całkowicie innej perspektywy. Leżała obok, z zamkniętymi oczami, jej twarz była lekko zarumieniona po ich intensywnej zabawie, po chwilach pełnych spełniania pragnień. Jasne włosy były rozrzucone w nieładzie na poduszkach, długie rzęsy delikatnie opadały na powieki a usta, pełne i kuszące, sprawiały, że jego serce znowu zaczynało bić szybciej. Wciąż pamiętał ich smak. Były tak kuszące, że nie mógł się im oprzeć. Zresztą wcale nie musiał.
Czuł się jak zwycięzca. Po prostu. Jakby wygrał. Nie zastanawiał się zbyt długo nad kolejnym dotykiem. Jego palce z nieopisaną delikatnością przesuwały się po ciepłej skórze dziewczyny, badając każdy centymetr jej ciała. Przez chwilę podziwiał jej urodę, kobiece kształty, które wcześniej tylko marzył, by móc dotknąć. Teraz, gdy miał ją na wyciągnięcie ręki, wszystko było takie łatwe.
Kilka dni temu wydawało mu się, że ich relacja utknęła w martwym punkcie, że oni sami tkwili w kręgu przyjaźni. Miotała się nie wiedząc jak przełamać granice, które sami sobie wyznaczyli. Jednak tego dnia wszystko się zmieniło. W końcu, po miesiącach kręcenia się wokół siebie postanowili zaryzykować. Kiedy ich usta się spotkały, świat zniknął. Do tej pory nie wrócił do normalności, ale to nie było niczym dziwnym. Wszystko się zmieniło.
Zamknął oczy i wsłuchał się w dźwięki otaczającego go świata. Gdzieś w oddali słychać było śpiew ptaków a lekki powiew wiatru, który wpadał przez otwarte okno niósł ze sobą zapach świeżo parzonej kawy z pobliskiej kawiarni. Było już późno, ale dzisiaj większość czasu spędzili na przyjęciu a następnie w pościeli, więc może to była odpowiednia chwila na to, żeby uraczyć się kawą i kolacją zanim zaczną się zbierać tam, gdzie jej to obiecał?
Jeszcze nigdy tak o tym nie myślał. To było dla niego coś zupełnie nowego, ale nie czuł się z tym źle. Wręcz przeciwnie. Powoli przetarł oczy wierzchem dłoni, przeciągając się i rozprostowując mięśnie. Podsunął się w górę na poduszce, przyciągając Yaxleyównę bliżej siebie, zamykając ją w ramionach. Oparł brodę na jej głowie, czując jak jej włosy delikatnie muskają jego szyję.
- Najdroższa - odezwał się cicho, miękko, delektując się brzmieniem tych słów. - To chyba ta godzina - mruknął w jej włosy, oddychając głęboko. - Jeśli chcemy się stąd zebrać, musimy niedługo ruszać - bardzo delikatnie musnął palcami jej ramiona, składając bardzo delikatny pocałunek na jasnych włosach.
Była jego. Wreszcie.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#2
15.12.2024, 00:43  ✶  

Spała. Przynajmniej jeszcze przed chwilą spała. Przebudziła się w chwili, w której poczuła dłonie przesuwające się po jej nagim ciele. Nie otwierała jednak oczu. Nie chciała. Tak jej było dobrze. Mogłaby tak trwać w tej miękkiej pościeli, w jego ramionach do końca świata. Chyba jeszcze nigdy nie czuła takiego spokoju, wszystko wydawało się być właściwe. Przez moment obawiała się, że to tylko sen, bo miała ich wiele, jednak ciepło jego ciała, zapach, a w końcu głos, który się do niej odezwał tuż po tym, jak przesunął ją do siebie i zamknął w swoich objęcia, to wszystko świadczyło o tym, że to wcale nie był sen. To wszystko, co się wydarzyło było prawdą, spełnieniem marzeń, po które bała się sięgnąć.

Obawiała się przyznać do tego, co czuła. Bała się tego, że ją odrzuci. Okazało się, że te obawy były zupełnie bezpodstawne, czego nie do końca się spodziewała. Miała wrażenie, że krążyli wokół siebie, że próbowali coś sobie przekazać, ale żadne z nich nie chciało tego robić. Gdy jednak zobaczyła u jego boku inną kobietę - cóż, trochę pękła. Musiała zareagować, bo wiedziała, że nie zniosłaby tego więcej. Chciała spróbować, chciała podzielić się z Roisem tym wszystkim, co się w niej kłębiło. Nie miała pojęcia, czy postępuje słusznie, bo przecież mogła zostać odrzucona, na całe szczęście tak się nie stało. Okazało się, że też tego chciał, że czuł to samo, co ona. Nie mogła zrozumieć dlaczego tak długo krążyli wokół siebie i żadne z nich nie zdecydowało się rozpocząć tego tematu, zamiast tego usilnie próbowali trzymać się tej przyjaźni, którą sami sobie narzucili.

Gdy w końcu wyjaśnili sobie wszystko mogli wreszcie przekroczyć granicę, zatracić się w sobie. Czekała na to od miesięcy, satysfkacja była więc ogromna. Nareszcie dostała to, na czym jej zależało. Był jej, pragnął tego samego, czy życie mogło być piękniejsze? Chyba nie.

Nadrobili w te kilka godzin cały stracony czas, trudno było zapanować nad pragnieniem, które w sobie tłumili, kiedy wokół siebie krążyli. Żałowała, że tak późno zdecydowała się na to wyznanie, ale chyba lepiej późno niż wcale, może powinna podziękować tej dziewczynie za to, że się przypałętała, bo inaczej zapewne trudno byłoby jej się zdecydować, aby wyrzucić z siebie to wszystko.

Uśmiechała się, miała przy tym zamknięte oczy, bo póki co nie chciała ich jeszcze otwierać, nie chciała przerwywać tej chwili, chociaż właściwie powinna to zrobić. Wypadałoby się upewnić, że to wszystko jest prawdziwe, że on faktycznie znajdował się tuż przy niej, w jedyny, właściwy sposób.

Czuła przyjemne zmęcznie, bo czas, który razem spędzili był bardzo intensywny, wreszcie mogli pozwolić sobie zatracić się w sobie nawzajem. Wymienili niezliczoną ilość pocałunków, poznawali swoje ciała, dokładnie tak, jak chciała, tak jak wyobrażała sobie przez te ostatnie kilka miesięcy. Mieli naprawdę sporo do nadrobienia, chyba udało im się tego dokonać. Pamiętała, że w końcu mogła zapoznać się z każdy miejscem na jego ciele, próbowała je całe naznaczyć pocałunkami. Nie mogła opanować swojej żądzy, zresztą nie ma się co dziwić, była ogromna, w końcu rosła w niej przez kilka ostatnich miesięcy i w końcu mogła przejąć władzę nad rozsądkiem, który próbował sugerować, że to nie może się wydarzyć. Okazało się, że jednak mogło, że nie musiała się hamować, że robiła to bez konkretnego powodu.

Dotarło do niej, że nie zauważała tych drobnych znaków, że to nie było urojenie, że faktycznie miało miejsce, cóż, dobrze, że udało im się w końcu określić. Szkoda by było, aby nadal krążyli wokół siebie bez celu, marnowaliby się jako przyjaciele.

Najdroższa. Tak, nie potrafiła opanować ogromnego uśmiechu, który pojawił się na jej twarzy, kiedy usłyszała to słowo. Była mu najdroższa, nie byli już swoimi przyjaciółmi, stali się czymś więcej. Była jego, on należał do niej.

Nie miała pojęcia ile spali, ile czasu minęło od kiedy znaleźli się w sypialni. Jakoś jej to nie obchodziło, chociaż może powinno, tyle, czy faktycznie musieli stąd wychodzić? - Czy faktycznie chcemy się stąd zebrać? - Wolała się upewnić, że mieli takie same zamiary, wystarczyło jedno słowo, a byłaby skłonna zmienić swoje plany, mogła przecież udawać, że źle się poczuła. Nikt by tego nie negował.

Otworzyła w końcu oczy, zauważyła promienie słońca, które wpadały do pomieszczenia przez okno. Świadczyły o tym, że było już późno, dzień się kończył. Nie miała pojęcia, kiedy ostatnio udało jej się tyle przespać, bo miewała problemy ze spaniem. Cóż, jak widać potrzebowała obok siebie odpowiedniej osoby, aby w pełni się wysypiać.

W końcu się poruszyła, nadal tutaj był, nadal chciał trzymać ją w swoich ramionach. Chyba osiągnęła swój cel, nie spodziewała się, że kiedyś będzie jej zależeć na tym, aby mieć możliwość budzić się przy konkretnym mężczyźnie. Od jakiegoś czasu myślała tylko i wyłącznie o nim, aż wreszcie go dostała. Był tutaj, był jej, czuła się spełniona. Powoli, delikatnie zaczęła przesuwać opuszki swoich palców po jego torsie, sunęła od dolnej części w górę. Czuła pod palcami ciepło jego ciała, nie spodziewała się, że będzie to takie przyjemne.

- Moglibyśmy się tutaj zaszyć, zapewne nikt nawet nie zauważyłby naszej nieobecności. - Tak, próbowała chyba namówić do tego, aby nie wychodzili z łóżka, nie miała pojęcia, czy było to właściwe, czy nie. Jakoś powinno jej się udać wytłumaczyć z tego, że nie zjawiła się tam, gdzie miała. Zdecydowanie chciała się nacieszyć tym wszystkim.

Jeszcze kilka dni temu myślała, że nie istnieje taka możliwość, że mieli ciągle tkwić w tym dziwnym układzie, który wydawał się być odpowiedni. Tyle, że to nigdy nie było właściwe, ona od samego początku chciała czegoś więcej i wreszcie to dostała. W końcu udało jej się osiągnąć cel. To naprawdę było satysfakcjonujące, tak samo jak to, jak spędzili razem czas. Mogła wreszcie ponownie zasmakować jego ust, ale nie tylko, co najważniejsze, nigdzie się nie wybierał, zamierzał przy niej zostać. Jeszcze nigdy nie czuła się taka spełniona, jakby znalazła brakujący kawałek swojego życia, który czynił je pełnym.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
15.12.2024, 17:52  ✶  
Nie pamiętał czy kiedykolwiek wcześniej czuł się tak odprężony. Mimo delikatnego szczypania skóry w miejscach, w których nieco ich poniosło i wyczerpania mięśni, czuł się zupełnie inaczej niż zwykle. Był szczęśliwy. Naprawdę cholernie szczęśliwy, nie żałując ani chwili, ani jednej sekundy mijającego dnia.
Tego, co się stało, co wydarzyło się między nimi i tego, co miało się dziać. Wszystkich zmian, jakie miała przynieść przyszłość, bo świadomość, że mieli ją spędzić razem, ale już nie jako przyjaciele, napawała go tym szczególnym rodzajem ulgi. Nigdy nie sądził, że ją odczuje. Nie przewidywał takiego obrotu spraw. Chęci, aby budować coś z kimś na stałe, codziennie rano budząc się u boku jednej jedynej kobiety.
Koleje losu były naprawdę pokrętne, jednak Ambroise w tej chwili niczym się nie przejmował. Nie myślał o tym, co miała przynieść przyszłość, jeśli nie było to związane z ich wspólnym szczęściem. Chyba pierwszy raz w życiu patrzył na świat przez różowe okulary, nie żałując żadnych decyzji, które pchnęły ich do tego momentu. Do siebie nawzajem i do wspólnych chwil w jednym łóżku.
Nawet tych spędzonych na śnie, choć zazwyczaj przecież nie miał tendencji do przesypiania kilku godzin w samym środku dnia. Nawet po nocnych dyżurach miewał problemy z tym, żeby zasnąć. Męczył się z bezsennością, próbował radzić sobie z tym, że sen niespecjalnie go lubił. Tymczasem wystarczyła chwila całkowitego rozprężenia, by zasnął otulony ciepłym oddechem kobiety, która nareszcie była jego.
Nigdy nie spodziewałby się, że tak błogo będzie obudzić się u czyjegoś boku. Wielokrotnie myślał o tym w kontekście marzeń o wspólnych chwilach, ale rzeczywistość przerosła oczekiwania. Nie, nie było mu spieszno do opuszczania łóżka. Szczególnie, gdy kusiła go pozostaniem w pościeli bez robienia większych planów.
- Nie wiem - odmruknął, bo kiedy tak to przedstawiała, zaczynał zastanawiać się nad większym sensem ruszania się z sypialni.
Była naprawdę przekonująca, szczególnie, gdy tak wyglądała, przytulając się do niego. Ciało obok ciała. Rozczochrane włosy, rumieniec na twarzy i dekolcie, wargi opuchnięte od pocałunków, rozmarzony uśmiech na ustach, zamknięte oczy i rzęsy rzucające delikatne cienie na zaróżowione policzki.
Dokładnie tak to sobie wyobrażał za każdym razem, gdy myślał o ich wspólnych chwilach, czyli wielokrotnie. Naprawdę wiele razy. Dusił to w sobie od tak dawna, że nie był w stanie dokładnie powiedzieć, kiedy tak właściwie spojrzał na nią w inny sposób. Chyba nigdy nie chciał być jej przyjacielem. Miał zupełnie inne oczekiwania, jego pragnienia raczej wykluczały koleżeństwo. Nie przy tym żarze. Nie przy sposobie, w jaki na niego działała.
Nie miał pojęcia jak i czemu wmanewrowali się w ten dziwny układ, który trwał przez wiele miesięcy, ale to była męczarnia. Szczególnie, że nie potrafił nie patrzeć na nią w tej sposób. Teraz wreszcie mógł to robić otwarcie, nie powstrzymując się od dotyku.
Nie - skłamałby, gdyby powiedział, że dokładnie tak wyobrażał to sobie na jawie czy widział w snach, bo było zdecydowanie lepiej. Rzeczywistość była bardziej wyjątkowa od jakichkolwiek nadziei. Nie spodziewał się, że mogli mieć coś takiego. Sądził, że to były wyłącznie złudzenia, myślenie życzeniowe, bo przecież mówiła o kimś innym. Nigdy nie powiedziałby, że oczekiwała tego po nim, ale wyjątkowo nie pluł sobie w brodę. Nie zamierzał, szczególnie teraz, gdy leżeli w swoich ramionach. Była jego - to miało największe znaczenie. Nie cudza, jego. Marzenia jednak się spełniały, los im sprzyjał bardziej niż mógłby kiedykolwiek zakładać.
Mogliby tu zostać jeszcze przez kilka godzin, nie ruszać się stąd w żadnym konkretnym celu, następnie wyłącznie zamieniając łóżko na kanapę i kanapę na łóżko. Tyle razy ile tylko chcieli. W międzyczasie może przygotowując sobie jakieś jedzenie w kuchni, przenosząc talerze na tacy w miękką pościel, bo wychodzenie z niej na dłużej niż kilka minut nie wydawało się zbyt kuszące czy nawet niespecjalnie konieczne.
Później mogliby ponownie rozważyć wszystkie swoje opcje, bo Ambroise zdecydowanie nie zamierzał przecież wracać do domu. Nigdzie mu się nie spieszyło. Już wcześniej zdarzało mu się zostawać na dzień czy dwa, ale nie w taki sposób. Teraz wszystko się zmieniło. Mieli coś, czego oboje potrzebowali, o czym myśleli od dawna. Mogli sycić się sobą nawzajem, pozwalając sobie na tyle chwil błogiego zapomnienia ile tylko sobie życzyli.
- Chcemy? - Wbił spojrzenie w twarz Geraldine, delikatnie odgarniając jej włosy z policzka.
To było tak zadziwiająco proste i naturalne. Robił to dziesiątki razy wcześniej, jednak zawsze było w tym coś nerwowego, pewien rodzaj zestresowania i niepewności, obawy przed jej reakcją. Tymczasem wcale nie musiał tak tego traktować. Nie, bo ona też tego chciała. Miotali się w czymś, co nie miało znaczenia, bo ich oczekiwania były takie same. To było odświeżające. Nowe i fascynujące.
Teraz te wszystkie wątpliwości wydawały się coraz bardziej absurdalne. Godne pożałowania, bo po tym, co udowodnili sobie w przeciągu tego ostatniego dnia, ich zamiary wobec siebie nawzajem nie mogły być bardziej zbieżne. Pragnęli dokładnie tego samego, mimo to zmuszając się do respektowania bezsensownych granic i bezcelowego kręcenia się wkoło, gdy mogli mieć dosłownie wszystko.
Przede wszystkim swoje towarzystwo bez ograniczania się w tym, co robili. Bez zawahania przed dotykiem, obaw co do tego, czy ta druga osoba nie uzna go za zbyt bliski i za intymny. Godziny spełniania najskrytszych pragnień. Minuty pełne żaru i ognia, chwile takie jak ta teraz, gdy mógł delikatnie wodzić palcami po zakamarkach jej ciała, zapamiętując je niespiesznie. Poznając to, w jaki sposób na niego reagowała. Uśmiechając się nieznacznie, bo na niego reagowała. Chciała go, odwzajemniała potrzebę bliskości, poddawała się temu tak samo jak on.
To była naprawdę kusząca wizja - zostać w mieszkaniu, nie wychodząc z łóżka, choć przecież jeszcze nie tak dawno robili wstępne plany wymknięcia się światu na dłużej i spędzenia czasu wyłącznie we dwoje.
Tak właściwie to czy miejsce miało jakiekolwiek znaczenie? Liczyło się przecież wyłącznie to, co mieli. Tylko oni i ich chwila a palce Geraldine, jego dziewczyny, sprawiały, że zaczynał poważnie rozważać to czy w ogóle potrzebowali się stąd wychylać.
- Tu czy tam - zaczął, szukając wzrokiem jej spojrzenia, by uśmiechnąć się miękko i bez wątpienia czule, czulej niż kiedykolwiek wcześniej, bo nareszcie mógł sobie na to pozwolić.
- Wszędzie możemy się zaszyć. Mamy co najmniej kilka dni dla siebie. Możemy tu zostać, choć tam też by ci się spodobało - to mogłaby być miła odskocznia, ale czy konieczna?
Niespecjalnie.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#4
16.12.2024, 00:18  ✶  

Wreszcie poczuła ulgę, świadomość, że wszystko jest na odpowiednim miejscu. Nic już jej nie ciążyło, pozbyła się tego okropnego uczucie, które towarzyszyło jej od miesięcy. Miotła się jakby była niespełna rozumu, a wystarczyło tak niewiele, aby dostać to, na czym jej zależało. Niepotrzebnie panikowała. Tak, teraz to było jasne, nie dało się zaprzeczyć, że jakaś siła ciągnęła ich do siebie, że potrzebowali swojej bliskości, że pragnęli tego samego. Może właściwie nie była to żadna siła, przecież poszukiwali informacji na ten temat i nic nie znaleźli, już wtedy powinni się pogodzić z tym, że miało ich połączyć coś więcej. Zupełnie niepotrzebnie walczyli z uczuciem, które się między nimi pojawiło, starali się trzymać tej przyjaźni, którą sobie narzucili, tak naprawdę sama nie wiedziała z jakiego powodu. Nie dało się zaprzeczyć, że ta zamiana wyszła im na dobre. Na pewno jej. Ogarnął ją spokój, o jakim jeszcze niedawno mogła tylko marzyć.

Nie spodziewała się tego, że kiedyś będzie pragnęła czegoś podobnego. To nie było w jej stylu, nie zdarzyło jej się jeszcze w nikim zakochać, była bowiem pewna, że jest to właśnie zakochanie. Różniło się od jej chwilowych zachcianek, szukania szczęścia w miejscach, w których nie powinna tego robić. Zmieniło się jej podejście, zmieniło się wtedy, gdy Ambroise znajdował się obok niej. Zapragnęła czegoś więcej, chciała go w swoim życiu, chciała się przy nim budzić i zasypiać, mogła widzieć go u swojego boku w dalekiej przyszłości. Nigdy jeszcze nie odczuwała podobnych emocji w stosunku do nikogo. To było dla niej nowością, ale też nie widziała w tym nic złego.

Najwyraźniej i jej mogło się coś takiego przytrafić, chociaż raczej broniła się rękoma i nogami przed odczuwaniem podobnych emocji, chociaż czy właściwie mogła mieć na to wpływ, pewnie po prostu nie spotkała jeszcze kogoś, kto działałby na nią w ten sposób, dla kogo byłaby w stanie zmienić swoje podejście. Właściwie to niczego nie musiała zmieniać, zamierzała po prostu dać im szansę odnaleźć się w tym wszystkim.

Dobrze było móc go wreszcie dotykać w spósób, o którym marzyła przez ostatnie kilka miesięcy. Zatracić się w pełni w jego obecności, poczuć go w każdej komórce jej ciała. Czuła spełnienie, jakiego chyba jeszcze nigdy nie osiągnęła, wiedziała, że jest to coś więcej niż puste pożądanie, bo łączyło ich też wiele innych rzeczy. Pasowali do siebie na wszystkich możliwych płaszczyznach, a przynajmniej tak jej się wydawało.

Niczego nie spieprzyła, nie odsunął się od niej, tylko zatracił się w tym tak samo jak ona.

To było niesamowite, nie było to tylko platonicznym uczuciem, wydawało się być prawdziwe, chociaż jeszcze niedawno mogła znajdować się z nim w tym łóżku tylko w swoich snach, a teraz, teraz był tu z nią, kiedy zaczynała śnić.

- Właśnie się zastanawiam nad tym, czy chcemy. - Cóż, nie łatwo było jej zadecydować o tym, co powinni zrobić. Roise jej tego nie ułatwiał, bo najwyraźniej też było mu obojętne, gdzie spędzą najbliższy czas. Najważniejsze, że będą razem, w ten właściwy sposób. Możliwości było wiele, bo przecież mieli sporo czasu do nadrobienia, nie zamierzała go zbyt szybko wypuścić ze swoich ramion, nie kiedy mogła się w niego wtulać, plątać swoje ciało z jego bez żadnych konsekwencji, bo przecież mieli jasność - chcieli tego. Niby nigdzie się nie wybierał, a jednak najchętniej po prostu nie opuszczałaby tej sypialni, aby ponownie, raz za razem móc się nasycać jego obecnością.

Nie mogła oderwać swoich palców od jego ciała, przesuwała nimi powoli to w górę, to w dół, bo wreszcie mogła to zrobić, mogła zacząć je poznawać bardzo szczegółowo. Tak, jak chciała już od dawna. Uśmiechała się promiennie, bo była szczęśliwa, tak po prostu. Zadowolona z tego, że wreszcie przyznała się do swoich uczuć, chociaż miała z tym ogromny problem. Było jednak warto zaryzykować odrzuceniem, bo gdyby tego nie zrobiła, nie spędzili by razem tego upojnego poranka, nie znajdowaliby się teraz w swoich ramionach.

- Nie ułatwiasz sprawy. - Tak właściwie, to może dobrze by im zrobiło wyrwanie się stąd na dłużej. Nikt by ich nie niepokoił, mogliby spędzić całe dnie na zajmowaniu się sobą, co wydawało się być bardzo atrakcyjną możliwością. Tutaj zawsze mógł się pojawić jakiś nieproszony gość, który mógłby im przeszkodzić w tych wszystkich bardzo istotnych sprawach. Tak, to skłoniło ją do tego, żeby wybrać tę drugą możliwość.

- W takim wypadku, wybieram tam, chociaż nie do końca podoba mi się perspektywa wychodzenia z tego łóżka, ale niechaj będzie. - Cóż, będą mogli za jakiś czas zaszyć się w innej pościeli i wrócić do tego co robili przed chwilą.

- Ile to kilka dni? - Chciała wiedzieć, jak długo będą mogli cieszyć się swoją obecnością. Miała świadomość, że w przypadku Ambroisa wygląda to nieco inaczej, bo miał poważną, dorosłą pracę - nie to, co ona. Ona mogła sobie pozwolić na tygodnie spędzone gdzieś, bez konkretnego wytłumaczenia.

Miała świadomość, że czas ich naglił, więc w końcu oderwała swoje dłonie od jego torsu, żeby nie było, bo inaczej pewnie szybko by stąd nie wyszli. Obawiała się bowiem, że zbyt intensywny dotyk mógłby spowodować, że będzie jej się ciężko od niego oderwać, a wtedy nie opuściliby tego łóżka, na pewno nie dzisiaj.

Skoro już decyzja została podejęta, to dobrze by było się jej trzymać, chociaż przecież mogli sobie pozwolić na drobne zmiay w planie.

- Wrócimy do tego później. - Nie zamierzała bowiem odpuścić kolejnej możliwości spełnienia wszystkich swoich sennych marzeń, nie kiedy wreszcie pojawiła się możliwość, aby to zrobić. Musieli nadrobić ten czas, który zmarnowali na krążenie wokół siebie. Szczególnie, że teraz był jej chłopakiem i faktycznie mogła sięgać po profity, które z tego płynęły. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek będzie kogoś tak nazywać, zawsze wydawało jej się to bardzo terytorialne i trochę ograniczające, a teraz zupełnie zmieniła podejście, naprawdę cieszyło ją to, że w końcu dostali swoją szansę.

Zamierzała ją w pełni wykorzystać, zresztą skoro już do tego wszystkiego doszło, skoro miała go już w swoich rękach, to nie chciała go z nich wypuszczać. Nie było w ogóle takiej możliwości.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#5
16.12.2024, 03:21  ✶  
Leżał obok niej, czując jak jego serce bije w rytmie, którego nigdy by się po sobie nie spodziewał. To była zupełnie inna melodia. Coś całkowicie nowego, inny rodzaj pragnienia zbieżnego z tym, co krążyło mu po głowie od wielu miesięcy, ale jednocześnie całkowicie nowego. Nie musiał już niczego udawać. Mógł pozwolić sobie na wszystko, czego chciał, bo ona też tego pragnęła. Należeli do siebie nawzajem. Reszta była nieistotna.
Dopełniali się. Ostatnie godziny wyłącznie utwierdziły Greengrassa w tym przekonaniu. Nie musieli pytać, nie potrzebowali dłużej bawić się w podchody. Brała to, czego od niego chciała a on instynktownie odpowiadał jej dokładnie tym samym. Ich ciała do siebie pasowały. Oddechy mieszały się w taki sposób, o jaki nigdy by się nie posądzał. Nie musiał myśleć. Po prostu działał.
Przyciągnął ją bliżej czując ciepło jej ciała. Jego palce delikatnie przesuwały się po jej ramieniu, potem zjeżdżały w dół odkrywając każdy centymetr jej skóry. Cokolwiek z nim robiła, choć przecież nawet nie musiała unosić własnej dłoni, ulegał temu bez chwili zawahania. Wystarczyło, że patrzyła na niego tymi błękitnymi oczami, że patrzyła na niego w taki sposób. Nie potrzebował nic więcej, żeby do niej lgnąć.
Mogli tu zostać. Jeśli tak to ujmowała, jeżeli rzeczywiście kwestionowała to, czy powinni stąd wyjść, czy jednak lepiej byłoby im zostać - był naprawdę blisko stwierdzenia, że prawdopodobnie mogli odsunąć swoje plany w czasie. Na kiedy? Tego nie wiedział. To nie miało aż takiego znaczenia. Czuł się szczęśliwy i usatysfakcjonowany. Miał taki być przy niej, tego był pewien, miejsce było wyłącznie dodatkiem. Nie gwarantem szczęścia.
- Widzisz? To jedno się nie zmieniło. Ja nigdy niczego nie ułatwiam - wyszczerzył zęby w uśmiechu, kręcąc głową.
Nie obawiał się tego przerysowania. Przecież i tak go znała. Świadomie się z nim przyjaźniła. Wiedziała, na co się wtedy pisała. On również. A teraz? To było jak gra, w której nie można było przegrać. Zbliżył się do niej, na powrót zniżając się na poduszkach. Jego usta musnęły jej wargi. Tak lekko, że niemal niewyczuwalnie.
Zaraz potem ponownie odsunął się odrobinę, ale na tyle, by ich czoła w dalszym ciągu się stykały. Pozwalał na to, by wodziła palcami po jego ciele, nie wytrzymując zbyt wiele w tej pozycji. Zbyt mocno na niego działała. Opadł z powrotem na poduszki, przymykając oczy i delektując się dreszczami przechodzącymi go pod wpływem subtelnego dotyku. Dłoni wodzących to w jedną, to w drugą stronę.
- A więc mamy jasność. Jeśli się niedługo zbierzemy, wszystko pójdzie wyśmienicie. Możesz mi zaufać, nie będziesz tego żałować - stwierdził, starając się panować nad oddechem i skupić myśli na czymś innym niż to, co robiła.
Pieszczoty stawały się coraz bardziej odważne, każdy dotyk wywoływał drżenie w jego wnętrzu. Odbierała mu oddech. Dosłownie i w przenośni.
- Cztery dni. Do czwartku wieczorem. Noc spędzimy tutaj - nie pytał jak się na to zapatrywała, zdecydowanie mieli to zrobić, to był ich tydzień - w piątek rano muszę być w pracy - stwierdził całkiem poważnie jak na kogoś, kto czuł się rozproszony.
Nikt nigdy wcześniej tak na niego nie działał. Czuł jak namiętność przepełnia całe jego ciało, pragnienie stawało się wręcz nie do zniesienia. A przecież mieli stąd wyjść, tak?
Właśnie to mu zakomunikowała. Zamierzali na chwilę wyrwać się z miasta. To był odpowiedni moment, aby to zrobić, nawet jeśli chwila błogości dalej trwała. Niemalże jęknął z zawodem, gdy odsunęła od niego dłonie. Niby mieli się stąd ruszyć, ale cholera.
- Do czego? - spytał, choć tak właściwie nie musiał zadawać tego pytania, w dalszym ciągu czuł jednak zapach jej włosów, który działał na niego jak nieodparta pokusa ku temu, żeby jeszcze chwilę odsunąć od nich konieczność wyjścia z łóżka.
Nie musiała nawet nic mówić. Nie mógł się powstrzymać. Nie, gdy sama jej obecność była dla niego dostatecznie magnetyczna, by pozbawić go wszelkich oporów przed nachyleniem się ku niej i napięciem na nią ciężarem ciała. Objęciem dziewczyny w taki sposób, by jej nadgarstki znalazł się w uścisku jego dłoni a plecy zapadły się głębiej w materac. Złapał ją w ramiona, zmniejszając dystans do zera, niemalże znowu łącząc ich ciała. Przycisnął wargi do jej szyi, powoli przesuwając nimi po ciepłej skórze.
- Do tego? - Tak, to była prowokacja - jawna i bezczelna, całkowicie pozbawiona jakichkolwiek skrupułów. - A może do tego? - Musnął szyję dziewczyny czubkiem języka, zataczając nim niewielkie kółeczko tuż przy zagłębieniu między końcem szczęki a płatkiem ucha.
- Cholernie cię pragnę - wymruczał jeszcze wprost do ucha Geraldine, nie mogąc powstrzymać się przed pociągnięciem zębami delikatnego płatka i zostawienia pocałunku na jej szyi. - Nawet nie wiesz jak na mnie działasz - choć chyba jej to pokazywał, poznawali się coraz bliżej, więc nawet jeśli nie wiedziała tego wcześniej to teraz zdecydowanie nadrabiali wszelkie braki w wiedzy.
A jednak teraz zamierzał na tym poprzestać. Tylko tyle i aż tyle. Pocałunek na jej szyi, ciepło oddechu i pomruk wprost do ucha. Nic więcej. Jeśli rzeczywiście chcieli się stąd zebrać, musieli na chwilę odsunąć pragnienia na bok, zajmując się zbieraniem rzeczy i przygotowaniami do wyjścia z domu, nawet jeśli wewnętrznie coraz bardziej skłaniał się ku rezygnacji z tych planów na rzecz pozostania w domu. Tutaj w pościeli w gasnącym świetle dnia kontrastującym z gorącem żaru, żywego ognia, któremu nie trzeba było wiele, by ponownie rozbłysnąć.
Mimo to miał w sobie na tyle silnej woli, żeby spełnić ich ustalenia. Zresztą przecież nie zamierzali się od siebie oddalać. Jedynie na chwilę. To było do wykonania. Przynajmniej w teorii. Odsunął się od niej, uwalniając ją od ciężaru jego ciała, ale jedną ręką w dalszym ciągu delikatnie przesuwał po jej ramieniu, palce Ambroisa błądziły po skórze dziewczyny odkrywając jej delikatność, miękkość i sposób, w jaki na niego reagowała.
- Omphalodes verna - mruknął, uśmiechając się szerzej, puszczając do niej oko. - Ułudka wiosenna - tyle tylko, że już nią nie była.
Marzenia jednak potrafiły się spełnić, szczególnie, gdy oczekiwania nigdy nie były złudzeniami. Nie łudzili się, jedynie potrzebowali impulsu, by rozwiać wszelkie wątpliwości. By ta chwila nadeszła i była wspaniała.
Zbliżył się do niej jeszcze na kilka sekund, ich twarze niemal się dotykały. Jego oddech był ciepły, rozgrzany od wewnętrznego gorąca, nieregularny a w oczach płonął ogień. Pocałunek był długi i nieunikniony, tak samo jak nieuniknione było oderwanie się od warg dziewczyny, jeśli faktycznie chcieli stąd wyjść.
- To już do ciebie nie pasuje. Znajdę coś innego - przesunął palcami po jej włosach, delikatnie, lecz z pewnością, podobała mu się rozczochrana.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#6
16.12.2024, 23:07  ✶  

Nic nie zwiastowało tego, że wreszcie się coś zmieni, właściwie było to dziełem przypadku, jak wszystko, co ich spotykało, jednak przyniosło to ulgę, i dziwny spokój, którego się nie spodziewała. Nie zakładała, że w ogóle będzie taka możliwość, nie spodziewała się, że mogą pragnąć tego samego, ale jednak to się wydarzyło. Dostali swoją szansę od losu, aby stać się dla siebie kimś więcej, niż tylko przyjaciółmi. Nie, żeby zbyt wiele się zmieniło, przecież i tak ostatnie pół roku spędzili razem, spotykając się niemalże codziennie, tyle, że teraz mógł trwać w jej życiu w zupełnie innej roli, w tej, w której widziała go już od dawna.

Mogła sięgać po to, czego domagało się jej ciało, z czym walczyła jeszcze kilka dni temu, oszukiwała się, że nie ma to racji bytu, próbowała jakoś nad tym panować. Wreszcie nie musiała dłużej walczyć, nie musiała udawać, mogła dać się ponieść, tak jak tego pragnęła. To było naprawdę niesamowitym uczuciem, przekroczenie granicy okazało się być bardzo oczyszczającym doznaniem. Przestała się denerwować jego obecnością, przestała się bać, że może zrobić coś nie tak, że mogą się od siebie odsunąć. Przeciwnie - teraz mieli wszystko, wszystko czego potrzebowali.

Jego dotyk pozostawiał na jej ciele palące ślady, nie mogła się na nich jednak skupiać, skoro mieli zaraz się stąd zmyć, powinna była zacząć myśleć o czymś innym, niż smaku jego ust. Tak, to spowodowałoby tylko to, że faktycznie nie opuściliby tego łóżka do rana.

- Myślę, że to się nigdy nie zmieni. - Taki już, był, czyż nie i wcale jej to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Miała wrażenie, że i ona i on lubią komplikować sobie życie, taki był chyba ich urok, zresztą, czy sama nie mówiła o tym, że trudności powodują, że jest ciekawiej? Na pewno nie raz padło coś podobnego z jej ust.

Tyle, że teraz nie musiała się już niczego bać. To, co ją męczyło, zresztą jego najpewniej też było już za nimi. Mogli zacząć nową drogę, razem, w zdecydowanie bardziej dogodnej formie.

Nie zdążyła skrać mu pocałunku, kiedy zbliżył swoje usta do jej, wymsknął jej się nawet przeciągnięty oddech, który mógł świadczyć o rozczarowaniu, nie wykorzystała okazji, która się nadrzyła.

Znajdowali się jednak blisko siebie, na tyle blisko, że czuła jego oddech na swojej twarzy, przymknęła na chwilę oczy, chciała się napawać tym krótkim momentem, bo ustalili już przecież, że za chwilę będą musieli się zbierać. Jakie to wszystko było łatwe, wystarczyło się tylko wreszcie odezwać i wyrzucić z siebie wszystkie emocje.

- Cóż, ufam tobie jak nikomu innemu, więc wierzę, w to co mówisz. Na pewno będzie wyśmienicie. - Nie zakładała nawet, że mogłoby być inaczej, bo przecież mieli zniknąć stąd razem, niczego więcej nie potrzebowała do szczęścia. Bez względu na to, gdzie się znajdą, nie kwestionowała tego, że z pewnością będzie wyśmienicie.

- Cztery dni to faktycznie sporo czasu, który można bardzo owocnie wykorzystać. - Cóż, doceniała to, że wyjadą gdzieś razem, znikną na trochę z tego tętniącego życiem Londynu. To był odpowiedni moment na to, aby stąd wyjechać. Na pewno wypad przyniesie im same korzyści, będą mogli odkryć się na nowo, w tych zupełnie nowych rolach, jakie mieli teraz zajmować w swoim życiu.

W jej oczach pojawił się błysk, kiedy się odezwał, tyle, że nie zdążyła się odezwać. Całkiem zgrabnie złapał ją za nadgarstki, nie spodziewała się takiej zagrywki, cóż, może powinna się do tego przyzwyczaić?

- Mhm... - Mruknęła jedynie cicho, mógłby robić tak dalej, tak to było bardzo przyjemne. Czuła ciepło, które powoli zaczynało wypełniać całe jej ciało.

- Do tego i tego. - Rzuciła cicho, bo tak naprawdę nie chciała, aby przestawał, ale jeśli chcieli stąd wyjść to musieli zrobić to w przeciągu kilku minut, taki był plan, czyż nie? Znowu zaczynał wszystko komplikować, nie, żeby nadal miała ku temu jakiekolwiek obiekcje.

- Już nigdzie ci nie ucieknę. - Nie zakładała, że mogło być inaczej, nie teraz, nie po tym wszystkim, nie kiedy zobaczyła, jak jest im razem dobrze, a przecież był to dopiero początek. Dopiero zaczęli się poznawać w ten sposób.

Miała wrażenie, że nie mogło jej się przytrafić nic lepszego, nigdy nie zakładała, że będzie mogła pragnąć kogoś tak bardzo, a co najważniejsze, że ta osoba to odwzajemni. Jak widać niczego w życiu nie można zakładać, bo potrafi podsunąć pod nos najbardziej zadziwiające możliwości.

Po jej ciele zaczęły rozchodzić się dreszcze, kiedy zbliżył się do niej i przygryzł płatek jej ucha. To było przyjemne, bardzo przyjemne, na tyle przyjemne, że ponownie zaczęła rozważać możliwość pozostania w tym łóżku.

- Chyba wiem, bo mam wrażenie, że czuję to samo. - Nie bała się już do tego przyznawać, bo przecież mogli wreszcie dzielić się tym, co w nich siedziało bez żadnych konsekwencji, bo przecież odczuwali podobny pociąg, podobne emocje, pragnęli siebie w ten sam sposób. Tak, bardzo dobrze wiedziała jak na niego działa, bo ona reagowała na niego w ten sam sposób.

Odetchnęła głęboko, gdy się od niej odsunął, to chyba był czas, aby wyjść z łóżka, lepszej okazji ku temu zapewne nie będzie, miała jednak problem z tym, aby się podnieść, bo nie przestawał przesuwać palcami po jej ramieniu, to było zbyt przyjemne, aby nagle, gwałtownie wyrwała się z pościeli.

Pokręciła przecząco głową, znowu wracali do roślinnych porównań, wspaniale, zaraz pewnie się w tym zgubi, jak miała w zwyczaju. Na szczęście dosyć szybko mogła przestać o tym myśleć, bo Ambroise zbliżył swoje usta do jej i połączył je w pocałunku. Długim, namiętnym, takim o którym jeszcze niedawno mogła tylko pomarzyć.

Musieli jednak przerwać to zatracanie się w sobie, bo mieli plany, jak już ustalili, promienie słońca, coraz mniej widoczne przez szybę im o tym przypominały. Powinni wreszcie się zebrać.

- Powodzenia, jestem ciekawa na co padnie tym razem. - Nie, żeby specjalnie odnajdywała się w tych jego roślinnych aluzjach, chociaż pewnie wszystko będzie lepsze od ułudki, która od samego początku kojarzyła jej się przecież z kłamczuchą.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#7
17.12.2024, 04:34  ✶  
- Niczego takiego faktycznie nie mogę ci obiecać - stwierdził całkowicie szczerze, zgodnie z faktycznym stanem tego, że nie zawsze był przecież najłatwiejszym człowiekiem.
W gruncie rzeczy uważał się za prostego faceta. Nie było w nim nic skomplikowanego, kierował się raczej całkowicie standardowym tokiem myślenia, nie miał przesadnie skomplikowanych pobudek, ale pod kątem charakteru zdawał sobie sprawę z tego, że bywał wrzodem na dupie.
Ona zresztą też, prawda? Byli do siebie podobni, choć jednocześnie uzupełniali się w wielu innych zakresach. Pomieszanie z poplątaniem - nie dało się tego specjalnie ukryć, szczególnie nie teraz, ale Ambroisa to raczej nie martwiło. Wręcz przeciwnie, nie mieli szans się nudzić, racja?
- Sama wiesz, na co się piszesz - nie musiał dawać jej tego do zrozumienia ani o tym przypominać, jedynie skwitował to uśmieszkiem wpełzającym na jego usta.
Nie mogła mówić, że jej nie ostrzegał. Nie wątpił, że doskonale wiedziała, co to oznaczało. Mieli okazję poznać się od naprawdę wielu stron. Mało kto miał aż tak dogłębną możliwość poznania każdej, nawet tej niekoniecznie ładnej i ugodowej strony swojej drugiej połówki.
Bo tym właśnie dla niego była - nawet nie miał zamiaru temu zaprzeczać. To, co mieli nie zaliczało się do czegoś całkowicie zwyczajnego. Była z nich wyjątkowa para. Całe szczęście już nie przyjaciół, bo nie sądził, by był w stanie dłużej zdzierżyć korzystanie z tego określenia.
Wcale nie zamierzał sprawiać, aby to Geraldine pękła. Prędzej czy później któreś z nich po prostu musiało to zrobić. Tego dnia sam był tego bliski, nawet jeśli ostatecznie padło na nią. Nie żałował tego nawet przez chwilę. Dzięki temu znaleźli się w swoich objęciach.
Nie planował jej z nich na zbyt długo wypuszczać. Nie miał zamiaru odrywać się od pocałunków i pieszczot na dłużej niż to było konieczne. Mieli wiele do odkrycia, wiele do zaoferowania sobie nawzajem, zapewne również sporo do powiedzenia, ale chwilowo słowa były ostatnim, czym chciał się zajmować.
- Cieszę się. Tak jak już kiedyś wspominałem - no nie mógł się przed tym powstrzymać, spoglądając na nią z błyskiem w oku i odwzajemniając jej spojrzenie - lubię, gdy inicjatywa spoczywa w moich rękach. Tego wieczoru zapewniam, że rzeczywiście nie dam ci powodu, byś rano była upierdliwa - rzucił lekko, odrobinę przekornie, właściwie to nie wiedząc, z kogo bardziej się w tym momencie śmiać.
Z sytuacji? Z tego, co wtedy padło w kontekście, który wcale nie zmienił znaczenia tylko oni wreszcie je dostrzegli? Choć właściwie to nawet nie tyle dostrzegli, co dopuścili do siebie możliwość, że było w tym dokładnie tyle podtekstów ile powinno tam być. Zero przyjaźni, przyjaźń nie była tym, co mogło ich kiedykolwiek usatysfakcjonować. Tego popołudnia dostatecznie mocno dali to sobie do zrozumienia.
Zamierzał wziąć to sobie do serca jak mało co, nigdy więcej nie powtarzając podobnego brnięcia w niedopowiedzenia. Nie, gdy pierwszy raz w życiu naprawdę wiedział, czego pragnął od życia. Czego chciał od niej i czego chciał, żeby ona od niego oczekiwała. Wspólnych nocy i poranków, dalszego spędzania czasu, ale na zupełnie innych, bardziej właściwych zasadach. W łóżku. Jednym. Nie na leżance, nie na kanapie. Obok siebie tak jak dokładnie teraz, gdy robiła to wszystko, odbierając mu dech w piersiach.
- Nie rób zbyt wielu planów - uprzedził bez zająknięcia, posyłając jednoznaczne spojrzenie w kierunku dziewczyny. - Wiesz jak to będzie wyglądać, nie? - Mógł mieć jej całkiem dużo do powiedzenia w tym zakresie, co lepsze, nie wątpił, że jej również nie brakowało pojęcia ani kreatywności. - Ty i ja. Wszędzie. W różnych miejscach. Muszę sobie odbić te wszystkie momenty nie do zniesienia - skwitował otwarcie, unosząc kąciki ust.
Mieli zdecydowanie zbyt dużo czasu, aby zastanawiać się nad przebiegiem wydarzeń, gdy już do nich dojdzie. Nie miał wobec tego żadnych wątpliwości. Zarówno on jak i ona raczej nie byli znani z krycia się ze swoimi zapędami, przynajmniej w oczach towarzystwa, teraz mogąc przekierować to w coś zupełnie innego. Już nie przelotnego, nie ku uciesze gawiedzi, nie prowokacyjnie a przynajmniej nie w ten sposób, w jaki robili to nawet kilka dni wcześniej.
W tym momencie miał ochotę się roześmiać. Naprawdę szczerze się zaśmiać. Nie tylko z uwagi na to, że to było po prostu absurdalne a przez wzgląd, że... ...nie. To było po prostu absurdalne. Bez dwóch zdań. To, co inni ludzie wykorzystywali jako pretekst do zbliżenia, im posłużyło za wymówkę do oddalenia faktycznego pożądania.
Zachowali się śmiesznie, choć dzięki temu przynajmniej uniknęli wątpliwości związanych z tym, czy pękli pod wpływem alkoholu, czy popłynęli, czy rzeczywiście nadszedł odpowiedni moment, aby coś zmienić. Mimo to wciąż czuł się zobowiązany, aby wspomnieć o tym wszystkim. Zbyt mocno go to bawiło, aby darował sobie tę okazję.
- Szczególnie tamten wieczór na twoich kolanach. Coś ty sobie myślała? - Gdyby nie ta specyficzna zaczepna nuta w jego głosie, pewnie mogłaby pomyśleć o nim, że planował się jej czepiać, natomiast w żadnym wypadku nie miał takiego założenia. - Bo ja wiele. Cholernie wiele - przyznał bez ogródek, tym bardziej, że teraz tamte chwile dawały wiele do myślenia, prawda?
Nie trudno było dostrzegać pewne sprawy przez pryzmat czasu. Widzieć niektóre znaki i sugestie tak jasno, że aż chciało się westchnąć z politowania wobec własnej przesadnej zachowawczości. Tamte ograniczenia były zupełnie bezsensowne, całkowicie niepotrzebnie się wtedy motali, nie pozwalając sobie powziąć próby sięgnięcia po to, co teraz mieli na wyciągnięcie ręki.
Odroczona gratyfikacja z pewnością smakowała wyjątkowo słodko. Tak jak wargi jego dziewczyny. Jak jej skóra i gładka szyja, ku której mógł bez zastanowienia przyłożyć usta, pozwalając sobie odetchnąć głęboko, dać się otoczyć zapachowi spełnionego pragnienia. Pozwolić sobie na jeszcze kilka chwil nieskrępowanego pożądania z palcami dziewczyny sprawiającymi, że naprawdę trudno mu było myśleć o czymkolwiek innym niżeli wyłącznie o niej.
O tym, co mieli i co mogli mieć, co nie było już wyłącznie w sferze marzeń, tylko zaczęło rzeczywiście się dziać. Nie zamierzał pluć sobie w brodę za to, że wcześniej do tego nie osiągnęli. Doszli do tego tak czy siak... ...czy jeszcze inaczej. Wielokrotnie tego dnia a wieczór był jeszcze całkiem młody. W dalszym ciągu mogli spełniać swoje wyobrażenia, nawet te najskrytsze. Nie wątpił, że zamierzał jej pozwolić na wszystko, czego od niego chciała.
Samemu również dając do zrozumienia, czego chciał. Dokładnie tego wszystkiego, do czego dążyli. Możliwości zatopienia się w wargach dziewczyny, przyciśnięcia jej do materaca, pocałunków, dotyku, dotyku i pocałunków. Kolejność nie miała aż takiego znaczenia. Liczyły się wyłącznie doznania i satysfakcja na jej twarzy. Błysk w oczach i uśmiech na ustach, dreszcze na ciele, gęsia skórka, przyspieszony, spłycony oddech. Dokładnie tego chciał.
Nie potrzebował zapewnienia. Nie zamierzał pozwolić, by mu się wymknęła.
- Chętnie wymienię doświadczenia. Najlepiej w praktyce - mruknął jeszcze cicho w odpowiedzi, bo jeśli wiedziała, to czekał ich naprawdę dobry środek tygodnia.
Doskonałe cztery dni. Ani przez chwilę w to nie wątpił.
Odsunięcie się od niej przyszło mu co najmniej opornie. Z wyraźnie dostrzegalnym wahaniem, bowiem choć przecież już doszli do tego, że zamierzają utrzymać pierwotne ustalenia, łatwiej było powiedzieć niż zrobić. Nawet jeśli było się człowiekiem czynu. Tym bardziej, gdy było się człowiekiem czynu, który nareszcie mógł sobie pozwolić na to, by działać w zgodzie ze swoimi i ewidentnie nie tylko swoimi pragnieniami.
Tyle tylko, że jeśli rzeczywiście chcieli stąd wyruszyć, nie mogli sobie pozwolić na to wszystko, co niechybnie pchnęłoby ich jeszcze głębiej w swoje objęcia. Musieli na chwilę odłożyć pragnienie zbliżenia się do siebie bardziej niż na kilka centymetrów, kiedy to wysunął się z pościeli, pochylając się w kierunku podłogi, żeby bez słowa sięgnąć po jej bieliznę. Nie powstrzymując się od uniesienia brwi i uśmieszku, gdy wyciągnął ją w kierunku dziewczyny.
- Silybum marianum? Hebejeebie trifida? Lysichiton americanus? - Rzecz jasna w tym momencie wyłącznie się z niej naigrywał, rzucając przypadkowymi zabawnie brzmiącymi nazwami wyłącznie po to, aby zapewnić Geraldine, że zdecydowanie istniały bardziej urocze  alternatywy dla ułudki wiosennej, z którą chyba niespecjalnie się polubiła.
Nawet jeśli przecież próbował dać dziewczynie do zrozumienia, czemu w tamtym momencie rzucił akurat tę roślinę. Nie miał jej za kłamczuchę, choć obecnie poniekąd udowodnili sobie, że przez długi czas oboje nie byli specjalnie szczerzy w przyjacielskich zamiarach, które deklarowali. Nie, nie o to chodziło. Bez wątpienia.
- Kto wie, może nawet lepidium campestre - mruknął, uśmiechając się pod nosem z własnego wybitnego poczucia humoru, które po prostu musiała mu wybaczyć, tym bardziej, że nie zamierzał robić falstartu i uprzedzać faktów, skoro dopiero zbierali się z mieszkania tam, gdzie mogli faktycznie zweryfikować czy mógł mieć rację.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#8
17.12.2024, 13:48  ✶  

- Wiem, ale to dobrze. - Cóż, nie spodziewała się, że zbyt wiele zmieni się pod tym względem, zresztą nawet by tego nie chciała. Odpowiadało jej przecież to, jakim był człowiekiem. Uważała, że pod wieloma względami są do siebie podobni, co mogło być dla nich bardzo dobre, ale miała też świadomość, że niosło to ze sobą nieco inną stronę. Byli uparci, cholernie uparci, co pewnie kiedyś przyniesie też te mniej pozytywne skutki, ale niezbyt się tym przejmowała. Potrafili ze sobą rozmawiać, zresztą nie weszli w tę relację zupełnie przypadkowo, naprawdę dobrze się znali, to nie była chwilowa zachcianka.

- To prawda, zdążyłam cię dogłębnie poznać. - Cóż, nie da się ukryć, że widzieli swoje najróżniejsze wersje. Przeszli chyba przez większość możliwych opcji. Zaczęli od znajomych, stali się wrogami, chociaż wróg to było chyba zbyt wiele powiedziane, no, byli sobie średnio przychylni po tym, jak razem zakopali trupa w lesie. Miała świadomość, że próbował ją wtedy od siebie odsunąć i nie chciał przyjąć jej pomocy, na co odpowiedziała irytuacją i demonstrowaniem swojego niezadowolenia (okropnie dojrzałe zachowanie). Później jednak było tylko lepiej przeszli od przyjaźni do tego, co mieli teraz, tego na czym najbardziej jej zależało. Nie musiał jej ostrzegać, nie było przed czym, przecież bardzo dobrze go znała, wiedziała, że tego chce. Zresztą on również miał możliwość upewnić się, czy chce się pisać na to, aby być w takiej relacji właśnie z nią. Nie ma się co oszukiwać, Yaxleyówna też nie była szczególnie łatwa w obyciu.

Czuła, że więź która ich połączyła była czymś wyjątkowym, nie wiedzieć czemu nie opuszczało jej to wrażenie. Zapewne między innymi przez to, że jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby wypełniały ją takie emocje. To było coś nowego, ale podobało jej się to coraz bardziej, ku jej zaskoczeniu. Może faktycznie była w stanie chociaż trochę się ustatkować? Nie widziała aktualnie innej możliwości, chciała zmienić swoje życie.

Jakoś tak wyszło, że to ona odważyła się pierwsza powiedzieć o tym, co w niej siedziało. Właściwie to trochę została podstawiona pod ścianą, bo nie chciała patrzeć więcej na Ambroisa w towarzystwie innych kobiet. Za bardzo ją to bolało. Nie chciała się nim z nikim dzielić, ale, żeby faktycznie się tak stało musiała w końcu wydusić z siebie to, co czuła, co wcale nie było proste. Nie była najlepsza w mówieniu o swoich emocjach, wręcz przeciwnie - wychowana w dosyć szorstkim domu nie miała w tym jakiegoś wielkiego doświadczenia, na szczęście jakoś poszło. Zrozumiał co miała na myśli, a co najważniejsze odpowiedział jej tym samym.

- To się jeszcze okaże. - Dodała uśmiechając się tak, że pokazała mu swoje uzębienie. Nie, żeby wątpiła w jego możliwości, bo przecież już sporo widziała, ale chciała go nieco podpuścić. Zresztą, niewiele trzeba było do tego, aby nie była upierdliwa, trochę się wtedy zgrywała i chciała go nieco przestraszyć, jak widać to nie zadziałało, bo nadal trwał przy niej i to się miało nie zmienić.

Próbowali sobie przekazać w mało dyskretny sposób to, że ta przyjaźń może nie być wystarczająca, jednak dopiero teraz docierało do niej, że te znaki były oczywiste. Starała się je ignorować i próbowała dopisać im zupełnie inne znaczenie. Cóż, najwyraźniej była ślepa, na szczęście w końcu przejrzała na oczy.

- Ja nigdy niczego nie planuję, to też powinieneś wiedzieć. - Raczej po prostu sięgała po to, co podsuwał jej los. Cóż, teraz pewnie to się nieco zmieni, bo przestała w końcu być sama, musiała zacząć myśleć nieco inaczej, nie do końca jeszcze jednak wiedziała, jak powinna się właściwie w tym odnaleźć. Pewnie jakoś sami stworzą swój mały świat, powoli, małymi krokami. - Podejrzewam. - Tak, miała pewne pomysły, w jaki sposób spędzą razem czas, kolejne słowa Ambroisa tylko potwierdziły, że te jego wyglądały podobnie. Cóż, bardzo dobrze, że pragnęli tego samego. Zresztą nie ma się co dziwić, bardzo długo musieli walczyć z tym, czego chcieli. Skoro w końcu mogli sobie pozwolić na wszystko to chcieli nadrobić stracony czas. - Wiele ich było. To prawda, nie ma innej możliwości, jak to nadrobic. - Tak, nie zamierzała się teraz przed niczym powstrzymywać.

- Nie myślałam zbyt wiele, znaczy myślałam o tym, co chciałam z Tobą zrobić, ale w tamtej chwili nie myślałam po prostu próbowałam wyjść z jakąkolwiek inicjatywą. - Tak, była bardzo zdesperowana, alkohol nie ułatwiał jej sprawy, chciała spróbować dać się ponieść, tyle, że właśnie obawiała się, że przkroczyła pewną granicę - zupełnie niepotrzebnie, ale wtedy to nie było, aż takie oczywiste.

Wiedziała, że zrobiła to trochę nieudolnie, bo przecież nie przyniosło tego, co chciała osiągnąć, ale może chociaż odrobinę zbliżyło ich do celu? Tak, wolała wierzyć w to, że tamto zachowanie miało jakikolwiek sens.

- Och, będziemy się nimi wymieniać, nie widzę nawet innej możliwości. - Tak, musieli przecież nadrobić stracony czas. Zamierzała wykorzystać w pełni szansę, którą dostali od losu. Poznać każdy centymetr jego ciała, napawać się dotykiem, zapachem, pocałunkami. Przekroczyć wszystkie granice, bo to był odpowiedni moment.

Nadszedł moment, w którym wypadałoby opuścić łóżko. Cóż, nie, żeby było to szczególnie miłym doświadczeniem, ale przecież już za chwilę znowu znajdą się, gdzieś razem. To mogło przynieść jeszcze więcej korzyści.

Przejęła swoją bieliznę bez ani chwili zawahania, później przesunęła się na brzeg łóżka i powoli zaczęła się ubierać, czas najwyższy w końcu się ogarnąć, szczególnie, że już za chwilę zastanie ich noc.

Podniosła w końcu tyłek z łóżka, i oddaliła się w stronę szafy, aby coś na siebie narzucić. Cóż, wybór był chyba całkiem prosty odruchowo bowiem sięgnęła po jedne z wielu skórzanych spodni, które bardzo trudno było wciągnąć na tyłek i flanelową koszulę.

- Nie rozumiem nic z tej twojej specjalistycznej gadki, to też się chyba nigdy nie zmieni. - Odezwała się w końcu, naprawdę próbowała, ale nie nadążała za tymi jego zielarskimi porównaniami.

Może kiedyś uda jej się stać w tej dziedzinie na tyle biegłą, że będzie w stanie zrozumieć przesłanie, to nie był jednak ten moment. Trochę żałowała, że nie poszła pod prysznic, ale najwyżej nadrobi to później, bo w końcu się spieszyli, obawiała się, że jeśli tam trafi, szczególnie z nim, to zbyt szybko nie opuszczą jej mieszkania. - Chyba wypadałoby coś spakować ze sobą na te cztery dni... - Mruknęła właściwie bardziej do siebie pod nosem, niżeli do niego, ale skoro nie mieli tutaj wrócić, to chyba powinna to zrobić.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#9
17.12.2024, 20:23  ✶  
Nie potrzebowali tych wszystkich sztucznych granic, które całkowicie niepotrzebnie sobie narzucili. Wiedział, że to popołudnie w łóżku zmieniło wszystko. Patrzył na nią w dokładnie ten sam sposób, co przez te wszystkie ostatnie miesiące, jednak nareszcie mógł to robić otwarcie, nie kątem oka.
Mógł tak po prostu obrócić się na poduszkach, posyłając jej całkowicie jednoznacznie pożądliwe spojrzenia. Przyciągnąć ją do siebie, nie musząc obawiać się tego, co Geraldine pomyśli o tym dotyku. Czy go zechce, czy postanowi wyślizgnąć mu się z ramion, zbywając to jednym z tych unikowych komentarzy, które w istocie nie potrzebowały padać.
Mieli dokładnie te same pragnienia, te same intencje. Nie potrzebowali się dłużej ograniczać ani cofać. Leżała obok otulona miękką pościelą. Z włosami rozrzuconymi na poduszce. Uśmiechała się a w jej oczach dostrzegał coś, co przyciągało go jak magnes. Ten obłędny rodzaj pragnienia.
Przeciągnął się, patrząc na nią z uśmiechem, który od wielu chwil dosłownie nie schodził mu z twarzy. Słońce wpadało przez okno, ostatnie promienie tańczyły na kołdrze i skórze jego dziewczyny, dodając jej blasku. Czuł się zupełnie tak, jakby od zawsze czekał na ten widok.
Zaledwie kilka godzin temu siedzieli na plaży podczas kolejnego nudnego przyjęcia, unikając zagłębiania się w temat przyjaźni, a jednak wciąż spędzili wspólnie popołudnie. Ich ciała odnalazły się nawzajem splątane wśród pościeli. Jego myśli w dalszym ciągu krążyły wokół tego, co się wydarzyło. Co w miało miejsce w tym momencie, co jeszcze na nich czekało.
Była piękna, była jego. Mogli mówić sobie, że się znali. Z pewnością tak było, ale czy dogłębnie rzeczywiście było tu dobrym słowem? W kontekście ostatnich godzin być może tak, jednak wciąż mieli wiele do odkrycia i nadrobienia. To była nowa, nieznana rzeczywistość.
Przez chwilę zastanawiał się, co powiedzieć, ale w końcu postanowił być bezpośredni, bo w tej chwili nie było miejsca na niedomówienia. Był zdecydowany, nie chciał się cofać.
- Jeszcze nie aż tak dogłębnie jak moglibyśmy sobie życzyć - zauważył wreszcie, unosząc brwi i posyłając jej znaczący uśmiech.
Mógł być w tym tak niereformowalny jak tylko chciał. Szczególnie, że nie musiał dodawać tego prawda?, aby jego słowa wybrzmiały we właściwy sposób. W tym momencie nie dało się ich inaczej zinterpretować, nawet jeśli zdecydowanie mieli tendencję do wykluczania najłatwiejszych możliwości.
Nie bez powodu to wszystko im tyle zajęło. Potrzebowali wiele czasu, aby znaleźć się na tej samej stronie, choć przecież w gruncie rzeczy mieli bardzo podobne oczekiwania. Znali się na tyle dobrze, że wiedział, że chcieli tego samego od życia. A teraz również od siebie nawzajem.
Może się nad tym nie zastanawiał, bo i po co, jednak gdyby już się w to zagłębił, najprawdopodobniej doszliby wspólnie do wniosku, że mogli uniknąć całkiem wielu perturbacji i potknięć na ścieżce do tego, kim planowali, kim powinni dla siebie być. Tyle tylko, że byli uparci. Być może nawet bardziej niż większość znanych mu ludzi. Zdecydowanie.
- Wiesz, że lubię wyzwania - jego głos był niski a w oczach błyszczała iskra pożądania.
Spojrzał na nią - leżącą obok z rozwianymi włosami i błyszczącym uśmiechem, który sprawiał, że jego serce biło mocniej. Wiedział, że w jej myślach kłębiły się podobne fantazje. To nie miało być trudne, nie potrzebowali nic sobie dłużej udowadniać.
- Nie ułudkuj - bez wahania potrząsnął głową, łapiąc ją na nieścisłości, której nie zamierzał pozostawić niewytkniętej, nawet jeśli w ten całkiem miękki, dźwięczny i czuły sposób. - Przecież wiem, że masz oczekiwania. Od oczekiwań idą plany. A od planowania - urwał znacząco, posyłając jej pociemniałe spojrzenie.
Jasne. Zdawał sobie sprawę z tego, że na ogół miała rację, co do tego robienia planów. Na ogół, bo nie teraz. Obecnie oboje je czynili. Mieli swoje założenia i wyobrażenia. Takie godne wcielenia ich w życie szybciej niż później, bo odroczona gratyfikacja już ich chyba nie satysfakcjonowała. Tak właściwie to nigdy nie była czymś, na co Ambroise by czekał.
Cieszył się, że mieli to już za sobą, że wreszcie nadążyła się okazja.
- To była niezła inicjatywa - przyznał bez najmniejszych oporów, kiwając głową, choć jednocześnie wydął przy tym wargi w wyrazie niedowierzania wobec tego, jakie to było proste. - Gdyby nie alkohol, pewnie by się powiodła - niby nie mieli czego żałować, już nie teraz, gdy wszystko i tak poszło lepiej niż którekolwiek z nich mogło zakładać, ale to niewątpliwie była ironia.
Procenty, które zazwyczaj znacząco ułatwiały sprawę, bo rozplątywały język i rozluźniały obyczaje, w tamtym konkretnym przypadku zrobiły coś zupełnie przeciwnego. Jednocześnie ich rozprężyły i znacznie bardziej zaplątały niż to było konieczne, sprawiły, że oczekiwania stały się ciążące.
Nawet teraz, wiedząc to, co wiedział, nie mógłby być kimś takim. Nie wykorzystałby tamtej okazji bez otwartego, jawnego zapewnienia z jej strony, że rzeczywiście tego chciała. W tamtym momencie sugestia, jak bardzo nie byłaby silna, nie mogła wystarczyć. Nie chciał być pochopny. Chyba pierwszy raz w życiu naprawdę dbał o to, aby nie zrobić niczego niewłaściwie. Tym bardziej, że cholernie mocno nie chciał, by była to wyłącznie kwestia alkoholu i jednej nocy.
Teraz mieli już jasność - nie była.
- Nigdy nie mów nigdy - czy musiał jej o tym wspominać?
Najpewniej nie, ale wciąż to zrobił, jednocześnie spotykając ze sobą ich palce, gdy podawał jej bieliznę. Miał ochotę chwilę ją sobie przytrzymać, może nawet potargować się o to, co mogła mu w zamian zaoferować, ale tym razem to sobie darował. Chcieli stąd wyjść. Wyruszyć za miasto z dala od ludzi, więc po prostu dał jej wyślizgnąć się z łóżka.
- Od tego momentu jesteś moim oficjalnym towarzystwem na wszelkich wydarzeniach towarzyskich - przypomniał, unosząc wzrok, żeby przelotnie spojrzeć w kierunku Geraldine, starając się nie zawiesić zbyt długiego spojrzenia na jej pośladkach.
No cóż, próbował tego nie robić. To, że niekoniecznie mu się powiodło, to było bez znaczenia. Nie mógł się powstrzymać, by nie przyglądać się jej, gdy zakładała na siebie ubrania. Mimo to wreszcie sam również opuścił pościel, zaczynając narzucać na siebie kolejne elementy garderoby - suchej, ale uwalonej piaskiem i morską solą. Całe szczęście tylko na chwilę, bo musiał się jeszcze przebrać. Nie zamierzał nosić się jak fleja. To nie było w jego stylu.
- A tak się składa, że jest ich od chuja i jeszcze więcej, również od strony Munga, Towarzystwa Herbologicznego i tak dalej - informowanie jej o faktach przychodziło mu całkiem gładko i bez większego wysiłku, nie musiał nawet kwitować tego machnięciem ręki, ton, w jakim się wypowiadał w zupełności wystarczał.
Jeśli czystokrwista elita miała całkiem sporo okazji do świętowania to poważni ludzie z poważnych instytucji starali się w niczym jej nie ustępować. Mieli swoje własne wydarzenia, kalendarze towarzyskie, wieczorki, popołudnia i tak dalej. Do tego dochodziły sabaty i spotkania rodzinne, o których nie mieli jeszcze okazji porozmawiać, ale z pewnością nie mogli pomijać ich istnienia.
Chciała czy nie, prędzej czy później miała załapać trochę zawodowego żargonu. Niespecjalnie obawiał się o pochopność tego założenia. W końcu znali się nie od dzisiaj. Była błyskotliwa i zacięta, miała odnaleźć się we wszystkich sytuacjach. Również pośród nieznanego sobie środowiska.
Ubranie się nie zajęło mu zbyt długo. Tak właściwie zrobił to niemal błyskawicznie. Miał w tym absurdalnie dużo doświadczenia. Odwrócił się, zerkając na nią z ukosa. Jego oczy pełne były namiętności, żaru.
Spojrzenie Ambroisa otwarcie wędrowało po sylwetce dziewczyny. W jego umyśle rodziły się obrazy ich wspólnego czasu na plaży. Za miastem. Razem, wyłącznie we dwoje.
- Nie sądzę, byś potrzebowała zabierać ze sobą zbyt wiele fatałaszków - zbliżył się do niej od tyłu, nie czekając zbyt długo, by ponownie znaleźć się tuż obok.
Z uśmiechem przesunął palcami po ramieniu Geraldine a potem zjechał niżej na jej talię, wreszcie kładąc dłonie na biodrach otoczonych przez ciemną skórę. Zaczepił palcem o szlufkę spodni Yaxleyówny, mrużąc przy tym oczy. Niby już je założyła, ale niespecjalnie podobała mu się ta opcja.
- Może coś bardziej… ...luźnego? Zamierzam zabrać cię w miejsce, gdzie nikt nie będzie nas niepokoić, nie na polowanie - zasugerował po chwili namysłu. - Nie zrozum mnie źle, cholernie lubię twój tyłek w tych spodniach, ale raczej ciężko się je zdejmuje. Zdążymy to jeszcze przetestować w praktyce. Jasne, ale najlepiej kiedy indziej. Niech to będzie coś, w czym będziesz czuła się swobodnie, tylko może nie do końca coś, na czego ściąganiu spędzimy pół dnia - szczególnie, że zaczynał się wieczór, prawda?


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#10
18.12.2024, 00:06  ✶  

Odkrycie prawdy przyniosło ulgę. Czuła, że to, co robią teraz jest właściwe, że w końcu mogli dostać to, czego pragnęli od wielu miesięcy. Zniknęło to dziwne napięcie, które się ostatnio między nimi pojawiało. Już teraz miała świadomość, czym zostało spowodowane, do tego zniknęły niedopowiedzenia, nie musieli się dłużej wodzić za nos, udawać, że chcą tkwić w tej przyjaźni, którą sami sobie narzucili. Dlaczego to wtedy zrobili? Nie miała pojęcia, sami na siebie przecież to sprowadzili. Zresztą nawet długo wytrzymali trzymając się w tych ramach, na granicy, której nie chcieli. Nie byli osobami, które miały problem z sięganiem po to, na co miały ochotę. Najwyraźniej za bardzo zależało im na sobie, żeby spróbować to popsuć. Obawy mogły być słuszne, zawsze istniała przecież szansa na to, że uczucie nie było odwzajemnione. Na szczęście w ich przypadku okazały się być zupełnie niepotrzebne, chcieli siebie, chcieli rozpocząć nowy rozdział ich znajomości. Razem, w końcu w ten najbardziej właściwy sposób.

Wreszcie mogła się w niego bezczelnie wpatrywać nie martwiąc się o to, że ją na tym przyłapie, w końcu mogła dotykać jego ciała, kiedy tylko miała na to ochotę, nie musiała udawać, że robi to po to, aby podpuścić kogoś z towarzystwa. Zresztą nigdy nie chodziło o grę, to był nic nie warty powód, którym broniła się przed pokazaniem, że tego właśnie chce. Cóż, na szczęście w końcu postanowili odsłonić to, co czuli.

Mogli spędzać całe dnie w pościeli, napawać się swoją obecnością, przekraczać kolejne granice, teraz mogli się ich przecież pozbyć całkowicie, nie były im już potrzbne, nie w tej formie relacji, jaką wybrali.

Darzyła go ogromnym zaufaniem już od dawna, to zapewne nigdy się nie zmieni, ale teraz, teraz mogło być tylko lepiej, bez otoczki zwanej przyjaźnią.

Zmiana nadeszła całkiem szybko, nie spodziewała się, że tak wiele może się wydarzyć, w tak krótkim czasie, jak widać jednak, kiedy obu stronom zależy, to bez mniejszego problemu można zmienić perspektywę. Od ich ucieczki z przyjęcia minęło kilka godzin, jeszcze tego ranka nie spodziewała się, że wróci z nim tutaj, do swojego domu, zupełnie inaczej niż wracała dotychczas, że spełni swoje marzenie o tym, że będzie mogła utopić się w jego ramionach, pocałunkach i bliskości o której pragnęła przez te wszystkie miesiące.

- Mamy czas, zamierzam spełnić każde twoje życzenie... - Tak, była tego pewna. Nic już ich przecież nie ograniczało, mogli się poznawać przez najbliższe tygodnie, na różne sposoby, tonąć w sobie nawzajem, tak jak chciała robić już od dawna. Mimowolnie znowu się uśmiechnęła, tak właściwie to uśmiech nie przestawał jej schodzić z twarzy nawet na moment. Cieszyło ją to, że wreszcie dostali swoją szansę, w sumie to sami ją sobie zapewnili.

Trochę zajęło im dojście do tego miejsca, ale nagroda to wynagradzała, te wszystkie miesiące, kiedy musieli się pilnować, uważać na swoje gesty, zastanawiać się nad tym, czy postępują odpowiednio, walczyć z pragnieniami. To musiało się skończyć w ten sposób, nie było innego wyjścia, nie kiedy dwie osoby tak mocno pragnęły siebie nawzajem, i nie chodziło tylko o pożądanie, one było jedną z wielu części tego, co ich połączyło. Widziała w nich podobieństwo, podobne pragnienia, podobne zachowania, to nie było płaskie i chwilowe, było czymś więcej, niż to co znała do tej pory.

- Wiem, właśnie dlatego ci teraz jedno rzuciłam. - W jej oczach pojawił się błysk, przez krótką chwilę, wiedziała, że nie odpuści, a to mogło wiązać się z całkiem przyjemnymi doznaniami, nie mogła więc sobie odmówić tego droczenia się, nie kiedy miało jej przynieść coś, na czym jej zależało.

- Oczekiwania brzmią strasznie poważnie, tak samo jak plany, ja się chcę po prostu z tobą dobrze bawić, wiesz? Napawać się twoją obecnością, nic więcej. - Może i były to jakieś założenia, które chciała spełnić, wizje, które chciała zrealizować, ale nie nazwałaby tego planami, czy oczekiwaniami, to wydawało jej się zbyt pompatyczne.

- Najwyraźniej nie, aż tak niezła, bo nie zadziałała. - Cóż, mogliby szybciej znaleźć się w tym miejscu, właściwie, nie musiała ubolewać nad tym, że jej się nie udało, bo nie minęło od tego dnia tak wiele czasu. Spodziewała się, że to się wydarzy, nie byłaby w stanie zresztą zbyt długo trzymać swoich uczuć na wodzy, za bardzo zaczęły jej ciążyć.

- Alkohol pierwszy raz nie okazał się być sprzymierzeńcem. - Tego by się nie spodziewała, zazwyczaj przecież działał w odwrotny sposób. Rozplątywał języki, pozwalał przekraczać granice. Dobrze się jednak stało, że jakoś udało im się wtedy uniknąć zbliżenia, było blisko, naprawdę blisko, kiedy odtwarzała w głowie tamten wieczór zdawała sobie sprawę, że niewiele brakowało, aby go pocałowała i znalazła się z nim w swoim łóżku. Wrócili wtedy razem do domu, ale jakoś udało im się zachować dystans, dzięki czemu później nie musieli się zastanawiać, czy ta druga strona była zamroczona trunkami, nie musieli męczyć się ze świadomością, że to nie było prawdziwe, że była to tylko chwilowa zachcianka.

- Będziesz mnie przedstawiał jako swoją dziewczynę? - Zdarzało im się razem bywać na różnych wydarzeniach towarzyskich, tyle, że jak do tej pory oficjalnie uchodziła za jego przyjaciółkę, wolała upewnić się, że i to się zmieni. Zależało jej na tym, aby ludzie mieli świadomość, że stali się niedostępni dla innych, że należeli do siebie, dzięki temu już nikt nie powinien się wokół niego kręcić, bo przecież był takim wspaniałym kawalerem...

Czuła na sobie jego wzrok, być może właśnie przez to ubierała się nieco wolniej niż zazwyczaj, nie, żeby go prowokowała, skądże, przecież ustalili, że się spieszyli.

- Nie zapomnij o spotkaniach Artemis, oni też organizują swoje przyjęcia, plus cała reszta klubów do których należę. - Coś czuła, że ich kalendarze będą pękać w szwach, zapewne nie uda im się uczestniczyć we wszystkich wydarzeniach, bo czasem one się na siebie nakładały, ale na pewno znajdą metodę, aby wszystkich zadowolić, tak, zawsze przecież istniał jakiś sposób.

Spodziewała się tego, że będzie musiała nieco dostosować się do środowiska, w jakim obracał się Ambroise, różniło się ono nieco od tego, z jakim przyszło jej przebywać. Nie widziała jednak w tym problemu, kiedy się postarała potrafiła być naprawdę urocza, no, nie było to może dla niej zupełnie naturalne, ale jakoś to będzie, umiała się dostosować do sytuacji, w których była stawiana.

- Nie zamierzałam zabierać zbyt wiele, ale to jednak cztery dni, wolałabym wziąć coś na zmianę. - Zresztą pogoda mogła się zmienić, z drugiej strony nie spodziewała się, że będą spędzać zbyt wiele czasu poza łóżkiem, więc może faktycznie praktycznie niczego nie potrzebowała?

Poczuła dotyk jego palców na swoim ramieniu, całkiem szybko znalazł się ponownie tuż przy niej. Mruknęła cicho zadowolona, gdy jego ręce zaczęły sunąć niżej, aż w końcu zatrzymały się na szlufce od spodni.

Oparła swoją głowę o jego ramię. Cóż, faktycznie skórzane spodnie nieco utrudniały ich szybkie ściągnięcie, ale na zmianę chyba było już nieco za późno, spieszyli się przecież... - Mogłeś o tym wspomnieć, nim naciągnęłam je sobie na tyłek, teraz będę je ściągać pół dnia, ale wezmę coś na zmianę, żeby nie utrudniać nam tych czterech dni, pasuje? - Tak, to był zdecydowanie bardzo dobry pomysł, szczególnie kiedy reagowali niemalże na każdy swój dotyk, wiedziała, że trudno będzie im się powstrzymać od zbliżenia się do siebie, a jej ulubione spodnie - cóż nie należały do najwygodniejszych elementów garderoby, nie jeśli chodzi o szybkie pozbycie się ich ze swojego ciała.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (9169), Ambroise Greengrass (11036)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa