Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic II
Choć, gdy wreszcie otworzył oczy nie dostrzegł nigdzie zegarka, wydawało mu się, że musiała być już całkiem późna godzina. Być może na zewnątrz nie zapadł jeszcze wieczór, ale słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Ostatnie promienie jasnego światła przenikały przez zasłony rzucając ciepłe złote refleksy na pościel. Firanka w oknie lekko falowała na wietrze.
Nie pamiętał czy było już uchylone, gdy tu wrócili czy może jednak w którymś momencie mieli na tyle rozsądku, żeby wpuścić sobie trochę chłodnego powietrza, ale tak czy siak to była bardzo dobra decyzja. W pomieszczeniu i tak było ciepło, może nawet duszno. W powietrzu unosił się delikatny zapach ich bliskości, nuta czegoś, co mimowolnie przywoływało uśmiech na jego usta.
Prócz tego milczał, nie przerywając spokojnego, błogiego klimatu wczesnego wieczoru. W sypialni panowała cisza, przerywana jedynie ich cichymi oddechami. Tak bardzo kontrastującymi z dźwiękami ostatnich godzin przynoszących im teraz ten bardzo słodki, satysfakcjonujący rodzaj wyczerpania. Choć może lepiej byłoby to nazwać ukojeniem. Spełnieniem najskrytszych, najgłębszych życzeń i podszeptów duszy, które wreszcie miały szansę ucichnąć.
Leżeli w łóżku, spleceni w objęciach. Granice, które wcześniej ich dzieliły, rozmyły się, zniknęły w powietrzu. Zdecydowanie o to zadbali. Nawet jeszcze zanim dobrze znaleźli się w mieszkaniu, już wcześniej zaczynając wymieniać pocałunki i dążąc do pierwszego nasycenia się jawnym, otwartym dotykiem. Bez udawania.
Leżąc wśród miękkiej pościeli, mimo zmęczenia, czuł się spełniony jak nigdy wcześniej. Jego długie włosy były rozczochrane a na twarzy malował się uśmiech satysfakcji. Wiedział, że to, co się wydarzyło zmieniło wszystko. Przez wiele miesięcy kręcili się wokół siebie, udając przyjaźń, ale dzisiaj w końcu przesunęli się na nowy poziom relacji.
Miesiące kręcenia się wokół siebie, udawania przyjaźni, cierpliwego, choć coraz bardziej pozbawionego nadziei oczekiwania na ten moment. I ta chwila wreszcie nadeszła. Każdy pocałunek, każdy kolejny coraz bardziej żarliwy dotyk był jak ciosanie iskier ognia, który w końcu eksplodował.
Tak, zdecydowanie mogli to zrobić dużo wcześniej. Jak dawno temu? Nie wiedział. Nie pytał. Nie mieli zbyt wiele przestrzeni do dyskutowania. Nie bezpośrednio po zakończeniu pewnego etapu, zdecydowanie wyciągając ręce po swoje, aby płynnie przejść do kolejnego.
Wspomnienia ostatnich chwil wciąż krążyły w jego umyśle. Miał podrapane plecy, jego skóra piekła w miejscach, gdzie jej paznokcie zostawiły ślady, ale to był ten naprawdę przyjemny rodzaj bólu. Przypominał mu o żarze, z jakim zostawiała ślady na jego ciele, całowała jego skórę, robiąc to dokładnie w ten sposób, w jaki kiedyś sobie wyobrażał, że mogłaby chcieć to robić. Była idealna. Jego. Bez dwóch zdań.
Nawet teraz uśmiechał się na tę myśl. Czuł oddech Geraldine na skórze. Ciepłe muśnięcie ogarniające jego ciało za każdym razem, gdy wypuszczała powietrze, oddychając cicho i miarowo. Spokojnie, ale nie bez tego samego spełnienia, które też mu dała, co sprawiało, że jego serce biło szybciej. Odwrócił się lekko, by spojrzeć na jej odprężoną twarz.
Jego palce delikatnie sunęły po jej skórze. Nie mógł uwierzyć, że w końcu nadeszła ta chwila. Był zmęczony, wykończony tym wszystkim, co robili. Kolejnymi dążeniami do spełnienia, do nadrobienia tygodni, jeśli nie miesięcy pełnych pragnień i wyobrażeń o momentach, które zdecydowanie przewyższyły oczekiwania.
Lędźwie bolały go od intensywnego wysiłku, plecy pokryte były śladami jej paznokci, które pozostawiły po sobie delikatne podrapania. Było mu sucho w ustach, ale nie zamierzał wstawać z łóżka, żeby sięgnąć po wodę. Jeszcze nie. Zdecydowanie wolał tu leżeć, powoli wybudzając się z tego naprawdę słodkiego letargu.
Nikt nigdy nie wywołał w nim takiego uczucia spełnienia, które teraz wypełniało każdą komórkę jego ciała. Patrzył na nią, nie skrywając swojego całkowicie zauroczonego spojrzenia. Nie musiał tego robić. Mógł przyglądać się do woli, patrząc na swoją dziewczynę, bo właśnie nią była. Teraz już bezsprzecznie. Jego dziewczyna.
Nieznacznie podniósł głowę, by spojrzeć na nią z innej, całkowicie innej perspektywy. Leżała obok, z zamkniętymi oczami, jej twarz była lekko zarumieniona po ich intensywnej zabawie, po chwilach pełnych spełniania pragnień. Jasne włosy były rozrzucone w nieładzie na poduszkach, długie rzęsy delikatnie opadały na powieki a usta, pełne i kuszące, sprawiały, że jego serce znowu zaczynało bić szybciej. Wciąż pamiętał ich smak. Były tak kuszące, że nie mógł się im oprzeć. Zresztą wcale nie musiał.
Czuł się jak zwycięzca. Po prostu. Jakby wygrał. Nie zastanawiał się zbyt długo nad kolejnym dotykiem. Jego palce z nieopisaną delikatnością przesuwały się po ciepłej skórze dziewczyny, badając każdy centymetr jej ciała. Przez chwilę podziwiał jej urodę, kobiece kształty, które wcześniej tylko marzył, by móc dotknąć. Teraz, gdy miał ją na wyciągnięcie ręki, wszystko było takie łatwe.
Kilka dni temu wydawało mu się, że ich relacja utknęła w martwym punkcie, że oni sami tkwili w kręgu przyjaźni. Miotała się nie wiedząc jak przełamać granice, które sami sobie wyznaczyli. Jednak tego dnia wszystko się zmieniło. W końcu, po miesiącach kręcenia się wokół siebie postanowili zaryzykować. Kiedy ich usta się spotkały, świat zniknął. Do tej pory nie wrócił do normalności, ale to nie było niczym dziwnym. Wszystko się zmieniło.
Zamknął oczy i wsłuchał się w dźwięki otaczającego go świata. Gdzieś w oddali słychać było śpiew ptaków a lekki powiew wiatru, który wpadał przez otwarte okno niósł ze sobą zapach świeżo parzonej kawy z pobliskiej kawiarni. Było już późno, ale dzisiaj większość czasu spędzili na przyjęciu a następnie w pościeli, więc może to była odpowiednia chwila na to, żeby uraczyć się kawą i kolacją zanim zaczną się zbierać tam, gdzie jej to obiecał?
Jeszcze nigdy tak o tym nie myślał. To było dla niego coś zupełnie nowego, ale nie czuł się z tym źle. Wręcz przeciwnie. Powoli przetarł oczy wierzchem dłoni, przeciągając się i rozprostowując mięśnie. Podsunął się w górę na poduszce, przyciągając Yaxleyównę bliżej siebie, zamykając ją w ramionach. Oparł brodę na jej głowie, czując jak jej włosy delikatnie muskają jego szyję.
- Najdroższa - odezwał się cicho, miękko, delektując się brzmieniem tych słów. - To chyba ta godzina - mruknął w jej włosy, oddychając głęboko. - Jeśli chcemy się stąd zebrać, musimy niedługo ruszać - bardzo delikatnie musnął palcami jej ramiona, składając bardzo delikatny pocałunek na jasnych włosach.
Była jego. Wreszcie.
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down