• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[02.09.72, ranek] Sztuka upadania

[02.09.72, ranek] Sztuka upadania
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
17.12.2024, 22:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.12.2024, 22:10 przez Brenna Longbottom.)  
Być może w tym, że Brenna została wystawiona, i pewien świstoklik skończył w śmieciach, by stamtąd odlecieć bez żadnych pasażerów, maczała palec sama bogini matka. Dzięki temu odebrała list od Enzo, zapoznała się z dramatyczną treścią i zamiast odpisywać postanowiła odwiedzić Remingtona osobiście.
A może interwencja matki księżyca objawiła się tym, że ten list w ogóle został do Brenny wysłany – w końcu dzięki niemu zamiast zaszyć się w londyńskim mieszkaniu, by rozmyślać nad własną głupotą i bodaj pierwszy raz w życiu zacząć się nad sobą użalać, że posypało się już absolutnie wszystko, przypomniała sobie, że inni mieli większe problemy niż ona. Wiadomość od Enzo przynajmniej na chwilę postawiła ją do pionu, a właściwie to wprowadziła w coś, co można było nazwać pełnym trybem bojowym.
Czuła może, że jest zmęczona: że nie ma już siły na nic, bo to był ten paskudny rodzaj znużenia, który nie dotyczył ciała, a umysłu, i żaden sen nie mógł go odegnać. Ale na to jedno jeszcze ją znaleźć musiała. Jak ktokolwiek mógłby zignorować list utrzymany w takim tonie?
Jakiś czas po tym, jak gołąb Enzo odleciał z jej parapetu, Brenna wędrowała więc żwawo przez niemagiczny Londyn, kierując się do domu pani Remington. Może dobrze, że musiała z konieczności zdecydować się na spacer, by nie aportować się przed jakimś mugolem – taka wędrówka pomogła trochę oczyścić głowę, i Brenna niesiona podwójną złością, po części wywołaną przez list, nie wpakowała się domostwa Remingtonów razem z drzwiami. (Zwłaszcza, że spacer potrwał nieco dłużej, bo Brenna niemagiczny Londyn może i lubiła, ale do wybitnej znajomości świata mugoli jeszcze trochę jej brakowało – w konsekwencji po drodze zabłądziła i dotarła na miejsce później niż zamierzała.)
Wciąż jednak, gdy już zadyszana znalazła się pod odpowiednim adresem, to w drzwi raczej walnęła niż zapukała, kilka razy, jakby spodziewała się, że z jakichś powodów ktoś postanowi jej nie otwierać (i chciała zasygnalizować, że ani myśli odpuścić). A gdy te wreszcie uchyliły się, posłała Gustavie najładniejszy uśmiech, na jaki potrafiła się zdobyć.
– Dzień dobry. Ja do Enzo – przywitała się. – Spodziewa się mnie, napisał, że tutaj go znajdę.
No dobrze, nie spodziewał się, ale przecież powinien się spodziewać, skoro napisał, że gdyby go potrzebowała, ale wątpi, by tak było, będzie u matki. I jeszcze dodał coś o tym, że to wszystko to jego wina i nigdy więcej nie dotknie nitki ani igły.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziej
Your life is your canvas, and you are the masterpiece.
Metr osiemdziesiąt dwa, o czarnych włosach i oczach. Ma charakterystyczną szparę między jedynkami. Ubiera się w modne, ekstrawaganckie rzeczy. Jest głośny, wygadany i wszędzie go pełno.

Enzo Remington
#2
02.01.2025, 18:30  ✶  
Gustawa często przyjmowała osoby, które przychodziły do pana Remingtona, lecz wśród jego klienteli i znajomych rzadko zdarzał się ktoś tak bezwzględny, jak Brenna Longbottom. Chociaż gosposia mogła nie mieć dotąd przyjemności z Brenną (a jeśli nawet, to było to dawno, dawno temu, gdy stary pan Remington jeszcze żył, a dzieci były tylko dziećmi, bez dorosłych problemów!), to jedno spojrzenie wystarczyło, by sięgnąć po rozsądek i nie opierać się, gdy kobieta chciała dostać się do środka. Odsunąwszy się, by przepuścić Brennę, Gustawa przekazała cenne informacje:

- Lorenz jest w swojej sypialni. - Powiedziała cichym głosem, jakby przekazując sekret. - Jeśli z interesem, to proszę pukać. Białe drzwi na piętrze, po prawej. Naprzeciw pracowni. - Wyjaśniła, by kobieta na pewno nie zabłądziła. - Przyniosę herbatę. - Dodała, by zaoferować Brennie gościnność domu Remington.

Jeśli Brenna zdecydowała się wejść, mogła dostrzec, że dom był cichy i spokojny. Światło rozświetlało puste wnętrza, gdy pani Remington musiała wyjść, zaś Gustawa zajmowała się swoimi sprawami, najpewniej w kuchni. Nikt nie przeszkadzał pannie Longbottom, jeśli za radą Gustawy wdrapała się na piętro, gdzie tuż przy schodach, za wiecznie otwartymi na oścież drzwiami, znajdowała się pracownia, równie bez życia, co reszta domu. Choć zwykle magiczne nici same szyły zaplanowane przez Enzo kreacje, a materiał cięły zaklęte nożyce, to teraz wszystkie narzędzia leżały równo poukładane na ustawionym centralnie stole, zaś bele materiału czekały, ułożone pod ścianami. Gotowych kreacji również brakowało, a manekin stał nagi, strasząc w półmroku biała formą.

Również z sypialni nie dochodziły żadne dźwięki. Lorenz trzymał się nieźle, lecz ostatnie listy kazały mu uporządkować wydarzenia w głowie, zrozumieć, że do pewnych sytuacji doszło tylko i wyłącznie przez niego. Otrzymywana od Raphaeli korespondencja, której słodkie, pachnące karty rozłożył przed sobą na biurku, przypominały mu o konieczności bycia dla Raphaeli. Ale czy rzeczywiście tego chciał? Ta znajomość miała otworzyć mu drzwi, ale przerodziła się w coś innego i teraz nie miał wyjścia, jak tylko wspierać Abbottównę i przez to sprawiać jej jeszcze więcej problemów. Życie Lorenza Remingtona nie było łatwe.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
02.01.2025, 18:57  ✶  
– Bardzo pani dziękuję – zapewniła Brenna z tym samym uśmiechem. – Nie musi pani sobie robić kłopotu – dorzuciła jeszcze w kwestii herbaty. Całkiem szczerze: nie była pewna, jak przebiegnie rozmowa z Enzo, i tak naprawdę – wbrew listownej zapowiedzi wyjca – nie zamierzała na niego krzyczeć, za to podejrzewała, że powinna przebiec bez świadków.
Weszła po schodach szybkim tempem, i już miała wtargnąć do sypialni, gdy kątem oka dostrzegła stan pracowni. Cofnęła się o krok i przez moment kontemplowała jej stan: manekin, z którego zdarto ubranie, puste wieszaki, starannie ułożone narzędzia.
Brenna nie znała się na szyciu, a raczej znała się na tyle, by móc ocenić, czy prezentowana jej sukienka została stworzona przez kogoś, kto zna się na rzemiośle, czy nie: sama nie potrafiła jednak uszyć nawet sukienki dla lalki. To była jedna z jej największych życiowych porażek – gdy chrześnica poprosiła o pomoc z ubrankiem lalki, a potem uznała, że jednak lepiej poradzi sobie z tą spódniczką sama. Prawdę mówiąc szczytem jej umiejętności było zszycie drobnej dziury, a i to robiła nie do końca równo. Ale bywała w pracowniach krawieckich wiele razy – nawet jeśli po Dolinie Godryka biegała w znoszonych spodniach, a w Ministerstwie w szarych i białych koszulach, nudnych i pozbawionych ozdób, była wciąż córką Potterówny. Kupowała sukienki dla siebie i nieskończenie wiele razy zamawiała kreacje dla Mavelle, Danielle i Lucy, które czasem nie mogły pozwolić sobie na zakup kolejnego, naprawdę eleganckiego stroju, a czasem po prostu nie chciały (ta pierwsza jęcząc, że przecież spodnie na balu to nic takiego, a ta trzecia, bo czasem zdawała się uważać, że rodzina najchętniej zamknęłaby ją w jakimś schowku).
Nawet jeżeli projektant czy krawiec nad niczym nie pracował w danej chwili, nie było mowy, aby po pomieszczeniu nie poniewierały się rysunki i skrawki materiałów. By nigdzie nie było gotowych albo prawie gotowych projektów.
Ta pracownia nie opustoszała bez powodu, a zasiane to spustoszenie było wyrwą w sercu Remingtona. I Brenna nie była pewna, czy to chwilowa, gwałtowna reakcja artysty, którego często ponosiły emocje, zwłaszcza gdy szło o jego sztukę, czy może coś znacznie głębszego.
Ale przyszła przecież się tego dowiedzieć.
A poza tym właśnie uznała, że jeśli trzeba będzie, posadzi Enzo z nitką, igłą i kawałkiem materiału choćby za pomocą przemocy.
Odwróciła się do pracowni, a potem zapukała w drzwi. Odczekała grzecznie jakieś piętnaście sekund, a jeśli nie padły jakieś okrzyki w rodzaju „akurat się ubieram”, szarpnęła za klamkę. Dziś zamierzała być tym najgorszym rodzajem gościa: niezaproszonym, niezapowiedzianym, narzucającym się gospodarzowi i odmawiającym wyjścia, dopóki nie wezwie się glin.
– Cześć – przywitała się, mierząc go spojrzeniem. A potem się uśmiechnęła. – Idziemy z wersją „teraz wygłaszam wykład jak McGonagall, żeby przypomnieć gryfońskie złote lata” czy z tą krótką, w której daję ci po głowie i wrzucam do pracowni?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziej
Your life is your canvas, and you are the masterpiece.
Metr osiemdziesiąt dwa, o czarnych włosach i oczach. Ma charakterystyczną szparę między jedynkami. Ubiera się w modne, ekstrawaganckie rzeczy. Jest głośny, wygadany i wszędzie go pełno.

Enzo Remington
#4
02.01.2025, 20:02  ✶  
- Mówiłem już, nie jestem głodny, Gustawo!

Głos ze środka pokoju zdecydowanie należał do Enzo i sugerował, że ten nie spodziewał się gości. Kiedy Brenna otworzyła drzwi, mogła dostrzec niezadowolenie wymalowane na twarzy Remingtona, który zapewne przygotowywał się do zwrócenia uwagi zmartwionej gosposi na nieuszanowanie jego życzeń. Twarz Lorenza szybko zmienił wyraz na zmieszany, a może nawet lekko wystraszony, gdy dostrzegł pannę Longbottom.

Sypialnia Lorenza nie była wyjątkowo ciekawym miejscem. W większości utrzymana w neutralnych kolorach, które przy Enzo wydawały się wręcz nudne, nawiązywała stylem do reszty domu. Zamiast parkietów z litego drewna i marmurów postawiono na miękki, ciemny dywan, kontrastujący z brzydką bielą ścian. Wystrój był nieco ciekawszy i opisywał mieszkańca: na niskim stoliku znajdował się cały stosik modowych magazynów, tak mugolskich, jak i czarodziejskich, gdzieś walała się teczka ze znajomym symbolem Ministerstwa Magii na froncie, zaś na zawieszonej na półce szafce ustawiono równo książki. Wiele z nich musiało tam leżeć latami, bo wśród nowszych pozycji znalazły się też podręczniki szkolne. Szafkę zwieńczono szalikiem w barwach Gryffindoru. Po przeciwnej zaś stronie, na drzwiach szafy, wisiał przygotowany strój, z wyprasowaną koszulą i dobranym krawatem włącznie. Można było się spodziewać, że za równo zasłane łóżko i ogólny porządek w pokoju odpowiadała Gustawa. Gołębica Księżniczka gruchała z cicha, siedząc na ramie uchylonego okna.

- Cześć. - Odpowiedział Enzo nieco wstydliwie, opuszczając spojrzenie na stopy gościa. Zaraz też zgarnął swoją korespondencję na jedną kupkę i wstał od biurka, by stanąć naprzeciwko Brenny. Brakowało mu zwyczajowej werwy. - Nie potrafię wyobrazić sobie ciebie jako McGonagall, więc chyba musisz mnie zbić. Masz swoją policyjną pałkę?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
02.01.2025, 21:32  ✶  
– Och, nie? To brzmi jak wyzwanie, więc chyba musimy iść z tą pierwszą wersją – westchnęła Brenna. – Zwłaszcza że pechowo, zapomniałam zabrać pałki – dodała.
Nie rozglądała się specjalnie po pokoju. Zwykle wchodząc do czyjejś prywatnej przestrzeni wodziła wzrokiem, szukając drobnych elementów, które mogły coś mówić o właścicielu: odruch, częściowo związany z jej charakterem, częściowo z pracą. Drobne pamiątki, fotografie, książki na półkach, sposób organizacji wnętrza, to wszystko mogło być wskazówką… nawet jeżeli nie wiedziałeś jeszcze, na jakie pytanie chciałeś odpowiedzieć.
Ale tym razem nie odrywała spojrzenia od twarzy Enzo.
– Rozumiem, że to co się tam stało, cię poruszyło. Rozumiem nawet, że się obwiniasz, chociaż to nie była twoja wina. Rozumiem, że możesz się bać, że coś złego spotka ciebie. Nie rozumiem, dlaczego uważasz, że najlepsza reakcja to zniknięcie z widoku.
Gniewało ją to. Cholernie ją to gniewało, chociaż ten gniew nie był przecież skierowany przeciwko Remingtonowi. Wkurwiało ją, że ktoś w ogóle zaatakować młodą dziewczynę, bo miała otwarty umysł i wielkie serce. Wnerwiało ją, że stało się to tuż pod jej nosem: że temu nie zapobiegła, bo odeszła na bok i nie poszła do tego namiotu wcześniej, chociaż widziała, że nigdzie nie ma Avery, a Eden ją ostrzegła, że coś może się stać. Wściekała się, że zamknięto śledztwo, dając przyzwolenie na bezkarność. Denerwowała, że nawet gdy Avery płakała w jej ramionach, ktoś uznał to za dobry moment do kpin.
I doprowadzało ją do szału, że zdołali złamać Enzo Remingtona.
Ta złość, tląca się wcześniej gdzieś pod powierzchnią, na widok jego pracowni, zaczęła wręcz pożerać Brennę od środka: chociaż nie pozwoliła, by uwidoczniła się na twarzy czy w głosie.
– Przestaniesz szyć? Świetnie. Co dalej? Zrezygnujesz z pracy w Ministerstwie, bo ktoś może zaatakować kogoś z waszego wydziału za zadawanie się z mugolakiem? Odetniesz się od przyjaciół, żeby ktoś nie oberwał? Zamkniesz się w sypialni na następną dekadę? I co to zmieni, Enzo? Sądzisz, że nie będzie następnym ataków? Że Raphaela będzie bezpieczna, jak znikniesz z obrazka? Dziewczyna, która jest tak dobra dla wszystkich ludzi? Że nie będzie kolejnej Raphaeli?
Będą. Było już wiele ofiar: widywała ich twarze w prasie, w prosektorium, na miejscach zbrodni. W ostatnich latach zbyt często odwiedzała cmentarze, by brać udział w pogrzebach. Zbyt wiele osób straciło życie albo swoich bliskich w tej wojnie, a Beltane nie jawiło się Brennie jako kumulacja, a raczej początek kolejnego, ponurego rozdziału.
Ale wiedziała też, że jeśli po prostu ustąpią, to ofiar wcale nie będzie mniej. Wręcz przeciwnie. Będzie ich więcej, i więcej. Mugolaki, ci, którzy nie będą chcieli złożyć pokłonu czarnoksiężnikowi, mugole, a potem właściwie każdy, kto po prostu nie spodoba się śmierciożercom. Brenna nie znała się na historii, ale urodziła się w latach tuż po wojnie, w pokoleniu, które wciąż nosiło jej wspomnienia – i ta wojna uczyła, że ustępowanie nigdy nie było dobrą strategią.
- Wczoraj do Hogwartu pierwszy raz pojechał pewien dzieciak z mugolskiej rodziny. Skończył jedenaście lat w sierpniu. Zorientował się, że jest czarodziejem niedługo wcześniej. Ojciec go uderzył, on użył magii w samoobronie. Uciekł ze strachu. Ja i moja podopieczna z Brygady znalazłyśmy go na placu budowy. Heather kupiła mu książki i szaty na pierwszy rok, bo jego rodzice nie są zbyt podekscytowani tym, że będą mieli w rodzinie czarodzieja.
Chłopak miał podwójnego pecha. W świecie czarodziejów był szlamą: w świecie mugoli był dziwakiem, pomiotem szatana, a w dodatku jego rodzice byli po prostu nic niewartymi przemocowcami.
– Co powinnam powiedzieć temu jedenastolatkowi, zanim został odstawiony na Hogwarts Express, Enzo? Że ma trzymać się z daleka od kolegów z roku, bo jeśli ktoś się z nim zaprzyjaźni, ta osoba może przez to ucierpieć? Że nie powinien liczyć na wiele, że ma nie szukać rzeczy, w których jest dobry, bo w przyszłości najlepiej, jeśli pomyśli o karierze sprzątacza, bo są w naszym świecie dranie, dla których nawet na to nie będzie dobrze dobry? Żeby zamiast astronomii i zielarstwa uczył się francuskiego, bo może przyjdzie mu uciekać za granicę, by ratował życie? Żeby lepiej już teraz przyswoił, że jest gorszy od swoich rówieśników, bo jako dorośli pozwolimy, żeby właśnie takie poglądy zaczęły dominować, zanim dorośnie, bo jeżeli nie będziemy ustępować, po drodze komuś może stać się krzywda? Wiesz, że jeśli ten napad to była twoja wina, to w takim razie jeśli ktoś pobije kolegę tego chłopca, powinieneś mu powiedzieć, że to to on za to odpowiada? Nie ten, kto go pobił? Za śmierć męża mugolaczki powinieneś obwiniać tę żonę, nie zabójców? I tak dalej?
Dźgnęła go lekko w ramię, a potem uśmiechnęło się: odrobinę krzywo.
– To było chyba mniej więcej długości wykładów McGongall? Tylko powinnam wspomnieć jeszcze coś o szlabanie. I utracie punktów Gryffindoru.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziej
Your life is your canvas, and you are the masterpiece.
Metr osiemdziesiąt dwa, o czarnych włosach i oczach. Ma charakterystyczną szparę między jedynkami. Ubiera się w modne, ekstrawaganckie rzeczy. Jest głośny, wygadany i wszędzie go pełno.

Enzo Remington
#6
02.01.2025, 23:57  ✶  
Enzo odzyskał nieco ze swojej tożsamości, gdy uniósł oczy ku sufitowi, rozumiejąc, że nie ucieknie od tego, co zamierzała przedstawić mu Brenna. Zdając sobie sprawę z faktu, iż wykłady profesor McGonagall nigdy nie były krótkie, nieco dramatycznie opadł na łóżko, garbiąc się zaraz, gdy plecy nie wytrzymały pod naporem problemów.

- Następnym razem przyjdź z pałką. - Mruknął ponuro, wciąż unikając spojrzenia Brenny.

A później pozostało mu tylko słuchanie tego, co miała do przekazania. I chociaż jej słowa miały tyle sensu i zawierały samą prawdę, Lorenz nie mógł zgodzić się ze wszystkimi jej słowami. W tej sytuacji nic nie było czarne i białe, za to odcieni szarości było zdecydowanie zbyt wiele. Dopiero po chwili odważył się otworzyć usta.

- To nie moja wina, bo to nie ja podniosłem na nią rękę. - Powiedział spokojnie, powoli, przyznając Brennie rację w tej kwestii. - Ja nie boję się o siebie, tylko o nią. O innych, którzy mogą cierpieć przeze mnie, bo sama moja obecność może być powodem do nienawiści! - Podniósł nieco głos, choć dotąd bardzo starał się powstrzymać emocje. - Widzisz jej listy? Korespondujemy. - Wskazał na stosik papierów na biurku. - Nie ma mi tego za złe, więc wszystko powinno być w porządku, ale ja mam to za złe sobie! Jaką różnicę zrobi komukolwiek to, czy będę szyć, czy nie? Jak mam znów podnieść igłę, kiedy wiem, ile to kosztowało kogoś, na kim mi zależy? - Zwrócił w końcu oczy ku Longbottomównie. Czuł nieprzyjemne szczypanie pod powiekami, a obraz rozmył się, gdy napłynęło zbyt wiele łez, grożących spłynięciem po policzkach. - Ten... ten zaszczyt szycia dla Muzy, laur, to wszystko jest jak splunięcie w twarz, Brenno. Obietnica równego traktowania, gdy nigdy, nigdy nie będę równy. Chcę po prostu na jakiś czas zniknąć, przyczaić się, aż... nie wiem. Aż coś się zmieni.

Przestawał wierzyć w to, że coś może się zmienić. Wierzył, gdy rozmawiał z Nielem, gdy planowali razem rozwikłanie zagadki śmierci Marty. Wierzył, kiedy bronił swoich przekonań w rozmowach. Wierzył nawet wtedy, gdy dostał propozycję uświetnienia Snu Nocy Letniej! Przestał wierzyć, gdy podniesiono rękę na jego bliskich tylko dlatego, że pochodził z innego świata. Nie był wojownikiem, ledwie potrafił poradzić sobie z różdżką. Musiał ustąpić.

Przymknął powieki i przetarł twarz, gdy Brenna podzieliła się historią chłopca, który poszedł do Hogwartu.

- Wysłaliście go w szpony systemu, który gardzi takimi, jak ja. - Powiedział Brennie wprost. - Ojciec go uderzył, ale w szkole będzie miał nie ojca, ale cały dom Ślizgonów. Nie każdy miał tyle szczęścia, co ja, a wyobrażam sobie, że teraz jest tylko gorzej. Nie wiem, co powinnaś mu powiedzieć. - Podniósł się z miejsca. - Może prawdę? Przygotować go na zderzenie z rzeczywistością, która wcale nie jest taka magiczna i wspaniała? Nie musisz mu mówić, że będzie gorszy, bo szkoła szybko go tego nauczy. - Prychnął gorzkim śmiechem i pokręcił głową, nie tyle zniesmaczony, co rozczarowany. - To, że wszyscy są równi, jest kpiną, Brenno. Póki tak jesteśmy uczeni, póki istnieją podziały, dzieci będą miały to uświadamiane od maleńkości. Wybacz, mam wrażenie, że do McGonagall dużo ci jeszcze brakuje. Przynajmniej dwóch minut i pięciu argumentów, które dotrą nie tylko do szlam, ale też do tych czystokrwistych drani.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
03.01.2025, 00:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.01.2025, 00:14 przez Brenna Longbottom.)  
– A ja próbuję ci wyjaśnić, że brak twojej obecności i rezygnacja z projektowania nie sprawią, że wszyscy będą bezpieczni – stwierdziła Brenna, ale z pewną ulga, że przynajmniej dotarło do niego: to nie była jego wina. Opadła wreszcie na łóżko, siadając u jego boku, przestając ślęczeć nad nim niczym przysłowiowy, mugolski diabeł nad dobrą duszą.
– Sądzisz, że zmieni się samo z siebie, Enzo? – spytała z powagą, spoglądając mu prosto w oczy. Bo ona ciągle wierzyła. Jasne, może już nie bez zastrzeżeń w Zakon, może nie w siebie, nawet niekoniecznie w swoich towarzyszy broni. Ale wierzyła, że coś może zostać zrobione: i że nic nie robienie na pewno nie zmieni kompletnie niczego. – Jeśli wszyscy się wycofają, tak jak ty, to faktycznie, tak będą uczeni i będą istniały takie podziały. I nie. Nikt go nie nauczy wtedy, że jest gorszy, bo oni go zabiją, Enzo. Nie powinieneś też pieprzyć o domie Ślizgonów. Moja ciotka jest Ślizgonką. Jestem wściekle pewna, że z jej ust nigdy nie usłyszałam i nie usłyszę słowa „szlama”. Mój znajomy ze Slytherinu niedawno padł ofiarą ataku, bo powiedział w prasie, że śmierciożercy to terroryści. A jeśli chodzi o tych czystokrwistych drani…
Uśmiechnęła się, tym uśmiechem z gatunku niewesołych.
– Masz rację, nie jestem McGonagall. Takich jak oni nie mam zamiaru przekonywać za pomocą słów, a za pomocą różdżki – poinformowała. Słowa? Słowa nigdy nie działały, gdy miałeś do czynienia z fanatykiem. Nie działały i wtedy, gdy miałeś do czynienia z kimś, kogo interesowały tylko własne korzyści: i kto uważał, że może je osiągnąć dzięki krzywdzeniu innym. Brenna tak naprawdę nigdy nie uważała się za prawdziwie dobrą osobę. Prawdziwie dobra osoba pewnie nie powinna czerpać satysfakcji na samą myśl o każdym zwolenniku śmierciożerców, który trafiał w łapy demontorów. Nie miała wobec nich litości: nie miała dla nich współczucia. – Za to mam dla ciebie szlaban. Boisz się, że jeśli będziesz szył na wielkie okazje, ktoś ucierpi? Na Lammas pojawiły się stroje, które mogły chronić ludzi. Szyj je. Zapłacę ci za nie. Rozdajmy je mugolakom, którzy mogą być w dzisiejszych czasach zagrożeni. Przygotuj taki dla Raphaeli. Daj je mnie, a ja dam je ludziom, którzy też nie chcą używać słów. Ale nie rzucaj czegoś, co kochasz robić i nie czekaj aż coś się zmieni, tylko sam spróbuj to zrobić.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziej
Your life is your canvas, and you are the masterpiece.
Metr osiemdziesiąt dwa, o czarnych włosach i oczach. Ma charakterystyczną szparę między jedynkami. Ubiera się w modne, ekstrawaganckie rzeczy. Jest głośny, wygadany i wszędzie go pełno.

Enzo Remington
#8
03.01.2025, 12:45  ✶  
Podniósł znów ręce do twarzy, tym razem ściskając skronie, jakby miało to zaradzić narastającemu bólowi głowy. Przeszedł parę kroków w tę i z powrotem, gdy ruch pozwalał na uporządkowanie myśli.

- Nie mogę projektować. Nie mam na to dość odwagi. - Przyznał wprost, przenosząc dłonie we włosy, wplatając palce w ciemne kosmyki. - To moja sztuka była tego powodem, Brenno. Raphaela ją doceniła i... widzisz, co się stało.

Choć dopiero co wstał, zaraz na powrót usiadł obok Brenny, w pewnym oddaleniu, które pozwoliło mu przechylić się na bok i położyć głowę na jej kolanach. Nie było w tym nic seksualnego, a zwykła potrzeba wsparcia, pogłaskania po głowie, jak powinna zrobić to matka, jeśli miałby śmiałość zadręczać ją tego typu problemami, których w ogóle nie rozumiała.

- Nic nie zrobi się samo, Brenno. Ale każąc się zmienić mi przyznajesz, że to ja jestem problemem. - Mruknął, tracąc werwę. Podparł policzek dłonią, wsuwając ją między własną twarz i udo Brenny. - Ten chłopiec nie jest niczemu winny, tylko miał pecha urodzić się w mugolskiej rodzinie i miał pecha odkryć swój magiczny talent. W porządku, może i nie wszyscy Ślizgoni są zepsuci do szpiku kości, ale nie kłamię, mówiąc, że to od nich wychodzi najwięcej niechęci.

Krwiożerczość panny Longbottom wyraźnie go zdziwiła, a odrobinę również przeraziła, lecz nie mógł nie przyznać, że była także ekscytująca. Na samą myśl poczuł dreszcz na ciele i nie miał pojęcia, czy był przyjemny, czy wręcz przeciwnie. Cała ta sytuacja rodziła przeciwne emocje. Bo jak znaleźć zadowolenie ze wspólnoty, gdy dookoła działo się tyle zła?

- Nigdy nie miałem do różdżki takiego talentu, jak ty. - Zamarudził. Nie było tajemnicą, że jego umiejętności pozostawiały zbyt dużo do życzenia. Nie zamierzał oszukiwać się w tej kwestii. - Jeśli wyjdę im otwarcie na przeciw, zabiją mnie zanim powiem śmierciożerca.

Nie mógł znaleźć spokoju. Kręcił się i wiercił, poprawiając w miejscu, lecz prawdziwy bałagan znajdował się w jego głowie. Słodkie słowa Raphaeli mieszały się z obietnicami Brenny, tworząc miksturę, która nie pozwalała znaleźć odpowiedzi na dręczące go pytania. Wielu z nich sam nie rozumiał.

Wahał się dłuższą chwilę.

- Nie szyję dla mas, Brenno. - Stwierdził ostrożnie. - Nie szyję czegoś, co pasuje każdemu, nie potrafię. Dobieram ubrania indywidualnie do klienta, wiesz przecież, a... a te kamizelki kuloodporne, naprawdę, Brenno... nie powinniśmy musieć ich zakładać, rozdawać mugolakom. To nie w nich jest problem.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
03.01.2025, 13:20  ✶  
– Nie proszę, żebyś się zmienił, ale żebyś nie rezygnował z czegoś, co kochasz – sprostowała Brenna. Zmienić się? Nie uważała, że Enzo powinien się zmieniać: to on chciał dokonać zmiany, odcinając projektowanie i odcinając siebie od ludzi, dla których ta znajomość mogła okazać się niebezpieczna. – Żebyś nie przyznawał, że to dobra droga. Pokazanie im, że takie działanie jest skuteczne. Czy to ty nie dokonałeś zmiany? Widziałam twoją pracownię, Enzo. Naprawdę bez niej będziesz tą samą osobą?

Brenna nigdy nie miała problemu z prostymi gestami pomiędzy nią a przyjaciółmi: a nawet z luźnymi znajomymi. Gdy Enzo ułożył się na jej kolanach, oparła po prostu dłoń na jego włosach, przeciągając po nich w pocieszającym geście, nim lekko się nad nim pochyliła.

– Raphaela została zaatakowana, bo jest dobrą osobą, która nie ma uprzedzeń. A oni chcą pozbyć się mugolaków i ukarać wszystkich, którzy nie mają takich uprzedzeń. Upewnić się, że kolejne pokolenia będą je miały. Czy ona powinna się zmienić, żeby być bezpieczną? – spytała, patrząc po prosto w oczy, zanim się wyprostowała. Nie, Raphaela nie powinna się zmieniać: ale ten kto ją napadł, powinien zostać ukarany. I nie został. Nie został, bo Muza chciała zachować to wszystko w sekrecie. Nie został, bo wszyscy wiedzieli: ten kto odpowiadał za ten atak znalazł się wśród gości.

- Nie proszę, żebyś to robił. Nawet bym nie chciała - zapewniła, a jej ton złagodniał, gdy spoglądała na niego z góry. Enzo był łagodnym człowiekiem, dobrą duszą i artystą. Nie kimś, kto powinien walczyć - choć wiedziała, że może przyjść dzień, gdy albo to zrobi, albo zginęli. Gdy śmierciożercy staną na jego progu. - Oczywiście, że nie są problemem i nie powinni potrzebować ochrony, ale żyjemy w czasach, gdy potrzebują. I jej zapewnianie jest częścią zmiany, o której mówiłeś. Nie ma już łatwych dróg.

Nie po Beltane. Nie było łatwych dróg, nie było nawet dróg dobrych. Gdy teraz Brenna myślała o przyszłości, widziała już tylko ciemność i ogień. Nie rozumiała do końca, co miał na myśli Remington: nigdy nie była artystyczną duszą. Nie umiała patrzeć na to w taki sposób jak on - nie gdy jego sny pełne były chwały, barw, materiałów, a jej twarzy martwych ludzi. Nie zastanawiała się już, jaki świat powinien być, widziała tylko jaki jest i szukała sposobów na to, by w nim działać. Ale nie oznaczało to, że miała zamiar naciskać, by robił coś wbrew sobie. Nie chodziło w tej chwili o wojnę: chodziło o niego.

- Nie mam pojęcia, czym jest kamizelka kuloodporna - odparła zgodnie z prawdą. Wiedziała o mugolach całkiem sporo, znajac ich z Doliny i czytając mugolskie książki, ale w Dumie i uprzedzeniu czy Władcy Pierścieni nie było słowa o kamizelkach przeciwkulom. - Możesz w takim razie uszyć coś dla Raphaeli. By do niej pasowało i by była bezpieczna. I jasne, że powinna być bezpieczna bez tego, ale nie załatwi się tego w jeden dzień ani w rok. Ale nie mówię, że musisz to zrobić. Mówię, że masz talent i nie powinieneś po prostu... całkiem rezygnować.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziej
Your life is your canvas, and you are the masterpiece.
Metr osiemdziesiąt dwa, o czarnych włosach i oczach. Ma charakterystyczną szparę między jedynkami. Ubiera się w modne, ekstrawaganckie rzeczy. Jest głośny, wygadany i wszędzie go pełno.

Enzo Remington
#10
03.01.2025, 14:43  ✶  
- Moja pracownia ciągle tam jest. - Powiedział szybko, jakby sama wizja straty pokoju pełnego materiałów była dla niego szokująca. - Dokończyłem zlecenia i... po prostu zastanawiam się, co dalej. - Przyznał się w końcu. Nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji, a i nie był pewny, czy kiedykolwiek dorośnie do tego, by odrzucić coś, co dawało mu taką radość. - Uleciała ze mnie cała wena, kochana. Ach, biedna, biedna Raphaela… na szczęście czuje się już lepiej.

Słowa i gesty Brenny pomagały, lecz nie mogły całkowicie zniwelować poczucia winy, jakie wciąż mu ciążyło. Bo czy Raphaela byłaby bezpieczna, gdyby nie dostrzegła jego artystycznej duszy, a on nie przyciągnął jej do siebie? Nie było trudnym rozkochać w sobie tak niewinną, ufną duszę i wykorzystać jej naiwność do własnych celów. Teraz, po wszystkim, Lorenz mógł czuć tylko wstyd i żal. Odwrócił wzrok od Brenny, uciekając od jej wsparcia, ale też osądu. Wcisnął twarz w jej uda.

- Raphaela nie jest w stanie się zmienić. Jest zbyt dobra, zbyt czysta. - Przyznał bez chwili wahania. - Tacy najczęściej cierpią na wojnie. Bo to już jest wojna, prawda? - Upewnił się. Nie chciał być przesadnie dramatyczny, gdy chodziło o poważne sprawy, ale inaczej nie potrafił tego nazwać. - Na wojnie nie musimy wychodzić przed szereg, żeby pomóc. Wiesz, że podczas ostatniej wojny, mugole zmieniali się, byleby tylko pomóc? Kobiety pracowały w fabrykach amunicji, inwalidzi szyli mundury i spadochrony... och, Brenno. - Jęknął żałośnie. - Nie mam już przywileju pracy z wolnej ręki, prawda? Uszyję dla Raphaeli, mam jej wymiary. A następnie... zajmę się pracą odtwórczą? Tak, jak mówisz. By inni byli bezpieczni. - Na samą myśl krwawiło mu serce. Bo dlaczego miał się zajmować czymś, co będzie pasować każdemu, w czym nie będzie za grosz sztuki? Dlaczego miał używać prostych materiałów, prostych krojów dla prostych ludzi? To nie było to, co chciał robić. - Nie musisz mi płacić za pracę, to nie jest moment, w którym miałbym bogacić się na krzywdzie innych. Ale będę potrzebował odpowiedniego materiału. - Przypomniał. W jego posiadaniu nie znajdowały się takie, które mogłyby odbijać zaklęcia. - Czeka nas dużo pracy, Brenno. Ach, kochana, będę miał więcej czasu, jak już zwolnią mnie z radia...

Narzekanie przerwał głos gosposi, która nawoływała imienia Lorenza. Remington niechętnie podniósł się z miejsca, by odebrać od Gustawy tacę z herbatą i z szybkim tylko podziękowaniem zamknąć jej drzwi przed nosem. Nie miał teraz czasu na uprzejmości.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (3712), Enzo Remington (2680)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa