Pociemniało mu przed oczami, kiedy zobaczył wiadomość. Wystarczyło ją spalić w kominku. Nie zwrócić na nią uwagi. Nie brać udziału w grze, w której brać się udziału nie chciało. Nie? Chciało, tylko na swoich zasadach. Tak? Nie... przecież nie...
Kartka nie wylądowała w kominku - została spalona w ogniu świecy, która ogrzała jego palce. Odrzucenie i zapomnienie nie miało miejsca. Pojawiła się akceptacja stanu rzeczy i poddanie się nurtowi, który był już dla niego przygotowany.
Ulica Pokątna brzmiała bezpiecznie. Bardzo bezpiecznie. Spojrzał na Dumę, który wyczuwał bardzo dobrze, że coś było nie tak. Piszczał, spoglądając na niego mądrymi, złotymi oczami. Ten Diabeł, potwór, który był jak pudelek, kiedy chodziło o swojego Pana. Diva kręciła się niespokojnie i miałczała dźwięcznie - a należała do bardzo spokojnych kotów. W końcu dama musi się zachowywać z klasą. Uśmiechnął się smutno do kotki i wyciągnął do niej dłoń. Z pomrukiem wtuliła łeb w jego palce, ale zaraz odeszła na bok, miaucząc znów. Już rozumiał to zachowanie - była obrażona. Nie wiedziała, co się dzieje, ale cokolwiek się działo - jej się to nie podobało. Tak samo jak samemu Dumie. Kroczył po zacienionym domu, w którym lśniły tylko pojedyncze światła i myślał, że od tych prawie trzech tygodni zbroił się na kolejne spotkanie i wydarzenie, a utknął w bardzo martwym punkcie. Wiedział, jak dotrzeć do Rose Noire i stanąć przed obliczem prawdziwego Diabła. I co dalej? Mógł się do niego uśmiechnąć, porozmawiać z nim. W najlepszym scenariuszu. Bo w najgorszym nawet tego by nie uświadczył i tego się w zasadzie nawet spodziewał. Tak jak... nie, nie wiedział, czego spodziewać się teraz. Więc teraz głaskał Dumę i myślał o tej jednej swojej pomyłce w życiu, która rzucała na niego cień przez tyle lat. Zabawne, że koło wydarzeń potrafiło tak niespodziewanie skręcać. Myślisz, że je roztrzaskałeś, ale ono nadal tam jest. Ma się dobrze. Czeka tylko na odpowiedni moment, żeby uderzyć.
- Chciałem cię zabrać... ale może poczekasz tu na mnie, mój drogi. - Tak będzie lepiej. Jeśli straci panowanie nad Dumą na Pokątnej... Mógłby mieć problemy - i to poważne. Gdyby Duma kogoś skrzywdził Ministerstwo mogłoby nawet kazać go zabić. Ale z drugiej strony...
Ubrał na siebie biel - luźną koszulę z pięknymi zdobieniami liści i kwiatów, których szycie pokazywało kawałki skóry. Do tego czarne spodnie, całkowicie proste. Ułożył koszulę i wsunął jej dół w końce, a spodnie podciągnął wysoko. Koszula wylewała się delikatnym materiałem na zewnątrz, układając pięknie na każdym zagięciu. Dobrał do tego biżuterię - bardzo drobną. Zostawił swój kolczyk z perłą obok magicznej muszli, którą nie miał czasu się zainteresować i zadowolił się białym złotem w delikatnym wisiorku zawieszonym na białym materiale wokół jego szyi i drobnych, okrągłych kolczykach z trzema malutkimi Nocami Kairu. Wszedł w kominek i pozwolił zabrać się na ulicę Pokątną.
Nie zabrał go. Szedł sam przez ulicę i bardzo dbał o to, żeby na jego twarzy nie błąkały się żadne emocje. Żadne fałszywe znaki tego, że mógł się tym przejmować. Zdradzał go puls, zdradzało go ciężkie bicie serca, pewnie zaraz go zdradzi rytmika oddechu. Na razie najważniejsze było to, by wyglądał, jakby nic złego się nie działo. To tylko tryton. Piękny zresztą, omylnie nazywany syreną - jakże intencjonalne wybranie miejsca spotkania. Zatrzymał się przed nią, wznosząc wzrok ku rzeźbie. Jak łatwo pomylić ze sobą magiczne stworzenia... jeszcze łatwiej było pomylić się co do ludzi. Żałośnie łatwo.