• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[02.09.1972] Catch Me If You Can || Ambroise & Geraldine

[02.09.1972] Catch Me If You Can || Ambroise & Geraldine
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#1
14.01.2025, 23:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2025, 22:47 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic III
Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic II

02.09.1972, Whitby, Piaskownica, popołudnie

A więc uważała go za tchórza? Była w stanie (w stanie upojenia) rzucić mu tą zniewagą prosto w twarz, jednocześnie szczerząc zęby w prowokacyjnym uśmiechu i nie mając w sobie ani krzty zdrowego rozsądku? Naprawdę? Bowiem, jeśli naprawdę sądziła, że przepuści jej to w ten sposób to naprawdę srogo się myliła.
Być może w pierwszej chwili nie dał po sobie poznać tego, co planował. Jasne, skwitował jej słowa w taki sposób, aby nie podejrzewała tego, co jednocześnie działo się w jego głowie.
Nie bez wzajemnych uszczypliwości (bo w żadnym razie nie zamierzał darować Geraldine tamtych słów) zakończyli ten temat, pozornie przechodząc do kolejnego i kolejnego. Znaleźli się tuż obok siebie przy patelni, oparła ręce na jego ramionach. Czuł jej ciepło i dotyk, gdy wyciągnął ku niej łyżkę z odrobiną mięsnego sosu na spróbowanie.
Rozejm, prawda? Brakowało im Wizengamotu, który rozwiązałby całą sprawę w toku odroczonego postępowania, jednak tym razem te słowa nie padły. Plan Ambroisa był zdecydowanie inny, znacznie bardziej chaotyczny i zawiły, zwłaszcza dla jego mocno nietrzeźwego mózgu.
Z pozoru oboje zapomnieli o całej sprawie. Rzuciła mu wyzwanie, on machnął na nie ręką, w dalszym ciągu trwając przy tym, że zwyczajnie mu się nie chciało. Mieli obiad do zrobienia i wiele innych możliwości. Nie musieli posuwać się do weryfikacji tak dziecinnych założeń, prawda?...
...prawda?
Chciał ją zmylić, jeszcze bardziej rozmazać jej wzrok (choć oboje i tak byli już naprawdę srogo pijani), zamydlić jej te naprawdę niebieskie oczy i dopiero wtedy pokazać, na co tak naprawdę go stać. Tym bardziej, że w teorii przecież doskonale wiedziała, czym skutkowało wjeżdżanie mu na ambicję. Tyle tylko, że wciąż postanowiła się do tego posunąć.
Nic więc dziwnego, że postanowił nie być jej dłużny i udowodnić, że za cholerę nie miała racji. Nie była w stanie go tak po prostu złapać. Nie mogła go dorwać bez walki. Nie zamierzał dawać się wiązać, abstrahując już od tego, że nie mieli jabłek w domu, więc nie mogła wykonać drugiej części swojego planu.
Wystarczyła sekunda nieuwagi. Bez namysłu, za to z zuchwałym uśmiechem na twarzy, zanurkował obok niej, ocierając się o jej bok, by trzy sekundy później rzucić się w kierunku drzwi kuchennych. Po drodze bez zastanowienia usiłując chwycić to samo krzesło, na którym jeszcze chwilę wcześniej siedziała Geraldine. Szybkim ruchem pchnął je na środek kuchni, tworząc przeszkodę między nim a Yaxleyówną.
Po co? Nie zastanawiał się nad tym. To był impuls. Tak silny i niepowstrzymany, że Ambroise nawet nie próbował zachować się poważnie. Poza tym miał jej coś do udowodnienia, czyż nie? Chuj z tym, że plątały mu się nogi i ledwo trzymał się w pionie.
W istocie miotając się jak węgorz pomiędzy ścianami, które nagle przestały być takie proste a zaczęły się od siebie oddalać. Tak bardzo, że co rusz odbijał się to od jednej, to od drugiej, mimo wszystko wciąż usiłując spierdolić do salonu, do którego mógłby z powodzeniem wpaść bezpośrednio z kuchni, bo przecież były tam dwa wejścia, jednak...
...cóż. Nigdy nie miał tendencji do wybierania najłatwiejszych rozwiązań a po pijaku chyba osiągnęło to swój maksymalny stopień. Za to przynajmniej był kreatywny.


AF (III) - pcham krzesło na drogę Geraldine i spierdalam (czy krzesło trafi na właściwe miejsce?)

Rzut Z 1d100 - 38
Slaby sukces...

Rzut Z 1d100 - 44
Slaby sukces...


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#2
14.01.2025, 23:46  ✶  

Wydawało jej się, że mieli to za sobą. Gładko przeszli do kolejnego tematu rozmowy, ominęli wyzwanie, które mu rzuciła. Nieco ją to zdziwiło, bo sądziła, że skoro padło słowo na T to zareaguje od razu, bo to, aż prosiło się o to, aby to zrobił. Znała go, wiedziała, że nie mógłby odmówić jej i sobie tej przyjemności, zresztą może faktycznie dobrze byłoby to wyjaśnić od razu. Wtedy będzie mogła mu powtarzać, że jest szybsza, silniejsza, najlepsza. O tak, bardzo chciałaby to zrobić. Będzie mogła mu to wypominać do usranej śmierci tak jak on wypominał jej tę nieszczęsną kuszę. Zasługiwała na to. Była gotowa wstać i ruszyć za nim od razu, tyle, że nie uciekł. Stał dalej przy tej nieszczęsnej patelni i wydawał się być zupełnie spokojny, tym razem nie udało jej się go sprowokować. Dziwne, może to też się zmieniło? Nie, nie mógł się zmienić, aż tak. Takie cechy charakteru były nie do ruszenia, nie dało się ich tak łatwo pozbyć. Pewnie wolał to zrobić, gdy będzie trzeźwy, chociaż wydawało jej się, że gdy zejdzie z nich alkohol to zapomną o tej drobnej dyskusji.

Niczego nieświadoma znalazła się więc przy jego boku, a właściwie to za nim. Spróbowała nawet sosu, który przygotował im na obiad. Wydawało się, że jest nadal całkiem sielsko, o nawina i pijana Geraldine.

Nie miała pojęcia, że to była jedynie cisza przed burzą, że wcale tak szybko nie zrezygnował z tego drobnego starcia. Powinna się tego spodziewać, nie doceniła swojego przeciwnika, zlekceważyła go, co okazało się być błędem. Przymknęła na moment oczy rozkoszując się smakiem przygotowanej przez niego potrawy i wtedy to się stało.

Minął ją i wyrwał przed siebie. - Kurwa. -  Padło z jej ust, bo zrozumiała aluzję, wiedziała do czego zmierza, zaczął się ten wyścig, a ona przegapiła jego start.

Nie mogła zwlekać, miała świadomość, że nie ważne jest to, jak się zaczyna, tylko w jaki sposób się kończy, nie powinna jednak tracić czasu, bo jak tak dalej pójdzie to zostanie daleko w tyle i faktycznie straci swoje szanse na powodzenie. Miała mu co udowodnić, chciała się odgryźć za te wszystkie razy, kiedy naśmiewał się z jej kuszniczych umiejętności. Przed oczami potrafiła już sobie wyobrazić widok mężczyzny przywiązanego do drzewa, tak, musiała to wygrać, to było dla niej naprawdę ważne.

Wyrwała więc za nim, ile tylko miała sił w nogach, co wcale nie było w tej chwili prostym zadaniem, bo nieco jej się one plątały, do tego średnio radziła sobie z określeniem odległości, jaka ich dzieliła, bo była nawalona, bardzo nawalona, to nie zmieniało jednak faktu, że bardzo zależało jej na zwycięstwie.

Nie spodziewała się, że ledwie rozpocznie swój bieg, a na jej drodze pojawi się przeszkoda w kształcie krzesła. Nie grał czysto, tego też powinna się po nim spodziewać, nie mógł wynieść niczego dobrego z robienia interesów na Nokturnie... - Kanciarz. - Mruknęła pod nosem, z krzesłem jednak też powinna sobie poradzić, miała całkiem długie nogi, więc bez problemu powinna je przeskoczyć, no w normalnym stanie, po pijaku? Najwyżej się o nie potknie. Kicnęła więc przed siebie niczym sarenka i o ile jej się udał ten wyczyn to biegła dalej, musiał wpaść w jej ręce.


AF (IV)
Rzut PO 1d100 - 44
Sukces!
[i]próbuję zgrabnie przeskoczyć krzesło

Rzut PO 1d100 - 65
Sukces!
biegnę za Roisem
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
15.01.2025, 00:19  ✶  
Nie zamierzał jej tego odpuścić. Nie, nigdy nie był większym człowiekiem i myślenie, że cokolwiek zmieniło się w tym zakresie byłoby błędem. Zwłaszcza w obliczu tego wszystkiego, co stało się przez ostatnie półtora roku i co działo się z nim w dalszym ciągu.
Jeśli to w ogóle było możliwe, raczej wydawało mu się, że stał się wyłącznie bardziej zacięty. Nie miał już powodów, aby się miarkować, więc mógł dać się ponieść własnej porywczości. Powroty do pustego domu nie sprawiały, że bardziej o siebie dbał. Zaś przejawy braku egoizmu i odpuszczania, aby być lepszym mężczyzną?
Je też można było wsadzić głęboko... ...między bajki. I to nie te o narglach, bo w nargle zdecydowanie wierzył. W te o tym, że dobro zawsze zwycięża a sprawiedliwi ludzie zostaną sowicie wynagrodzeni za swoje skromne i przykładne zachowanie.
Nie. Tak nie miało być, toteż Roise zamierzał tak po prostu dążyć do swego. W tym momencie po pijaku mając przez to na myśli niezaprzeczalną, zdecydowaną wygraną tej ich na chwilę odroczonej potyczki.
Roześmiał się. Kolejny raz naprawdę głęboko i niepowstrzymanie. Zaśmiał się donośnie, całkiem triumfalnie, słysząc kurwę padającą z ust Riny i jednocześnie usiłując pchnąć krzesło na jej drogę, co może nie do końca mu się powiodło, bo tor jazdy nie był tak idealny jak powinien, ale...
...no cóż, reakcja dziewczyny ponownie wzbudziła w nim satysfakcję.
Oczywiście, że to usłyszał. Nie miał pojęcia, że te słowa nie były skierowane ku nie mu i że tylko sama do siebie komentowała jego nie do końca uczciwe posunięcie. Tym bardziej, że jeśli wydawało jej się, że to określenie padło szeptem cóż najprawdopodobniej była jeszcze bardziej napruta od niego. A to nie zdarzało się zbyt często.
No, może inaczej - zdarzało się często, ale mało kto był wtedy w stanie tak po prostu skoczyć za nim i rzucić się do biegu. Większość osób kończyła zwinięta pod stołem, cicho pochrapując a rano budząc się z kacem mordercą. Tymczasem Geraldine, choć chyba nie do końca panowała nad wysokością tonu głosu, ruszyła za nim. Wręcz czuł jej oddech na karku.
- Oportunista! - Poprawił ją całkiem melodyjnym a nawet wręcz przesadnie śpiewnym (bo narąbanym w trzy dupy) głosem, jednocześnie wcale nie zamierzając udawać, że sprawiało mu to wprost dziecinną przyjemność.
Tak. W istocie uważał, że po prostu znalazł doskonały moment na to, aby odwdzięczyć się Geraldine za słowo na T, które było chyba ich odpowiednikiem tego mitycznie emocjonującego słowa na K dla części ludzi. Zobaczył ku temu okazję, więc ją wykorzystał.
Zresztą sama podstawiła mu to krzesło niemalże pod rękę, bo wcześniej nie dosunęła go do stołu. Ambroise w pierwszej chwili zamierzał po prostu się o nie podeprzeć, gdy po nagłym ruszeniu z miejsca nieco poplątały mu się nogi. Nie chciał wyjebać się na podłogę, bo wtedy nie tylko od razu przegrałby to starcie tytanów, lecz także byłoby mu to wypominane do końca życia.
Czyjego? Nieistotne - jego lub jej. Choć znając koleje przekornego losu oraz to, z jakim talentem ostatnio oboje ładowali się w kłopoty, bardzo możliwe, że ich obojga. W gruncie rzeczy przecież jeszcze niespełna dwa dni wstecz, Greengrass nie wykluczał możliwości zginięcia z nią tam razem w jaskini dopplegangera.
Tak się całe szczęście nie stało, więc teraz mogli z uporem maniaka poszukiwać sobie nowego sposobu na wyzionięcie ducha. Mieli już zresztą widma w okolicach Doliny Godryka. One z pewnością mogły całkiem szybko przynieść im tę usraną śmierć, o której mówili, gdy jeszcze byli razem.
Natomiast po co im były stwory z Kniei Godryka, skoro mogli wypluć sobie płuca tu i teraz? Albo wpaść na lampę czy kanapę? Potknąć się o próg salonu albo zrobić coś jeszcze głupszego w ramach udowodnienia sobie nawzajem, kto w istocie był lepszy?
Nie oglądał się za siebie. Nie musiał, bo doskonale słyszał jej sarnie tąpnięcie stopami o kuchenne kafle, gdy najwidoczniej pokonała przeszkodę. I rzeczywiście. Moment później stanęli niemalże oko w oko, bo utrzymanie się na nogach i jednocześnie umykanie dziewczynie nie było tak proste jak mogłoby się wydawać.
Wpadając do salonu na chwilę przed nią, usiłował przyspieszyć tempa, żeby mieć trochę więcej czasu, by spróbować powtórzyć wyczyn Geraldine. Tyle tylko, że przeskakując przez kanapę i oddzielając się nią od łowczej, aby zwiększyć ich dystans. Parkour.

AF (III) - na przyspieszenie ruchów, by móc lepiej wycelować ze skokiem (jak blisko znajdzie się Rina zanim Roise skoczy)
Rzut Z 1d100 - 82
Sukces!


AF (III) - skok za kanapę (przeskoczy czy będzie spierdalać przeturlaniem się)
Rzut Z 1d100 - 65
Sukces!


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#4
15.01.2025, 00:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.01.2025, 00:48 przez Geraldine Yaxley.)  

Dość łatwo przyszło jej stwierdzenie, że odpuścił. Nie powinna tego zakładać, ale była pijana, nie myślała jasno. Założyła, że może coś się zmieniło, że faktycznie nie zamierzał teraz z nią konkurować, bo chciał to zrobić na trzeźwo. Jakże była głupia i naiwna. Zbyt szybko przyjęła to do wiadomości. Mogła się spodziewać tego, co miało się wydarzyć później. Zwodził ją, całkiem zgrabnie, bo nie wyczuła podstępu. Nie miała pojęcia, co siedzi w jego głowie i co zamierzał. Szkoda, że nie potrafiła czytać w myślach, z drugiej strony czy w takim stanie mogłaby to zrobić nawet jeśli by potrafiła? Nie umiała się skupić aktualnie nawet na swoich myślach, co dopiero na cudzych.

Słyszała jego śmiech, nie dało się tego nie słyszeć, co tylko ją irytowało, jak tak mógł się z niej nabijać. Co to był za element społeczny... Już ona mu pokaże, co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości. To jej należało się to zwycięstwo. Była tego pewna, musiała mu to jedynie udowodnić. Była w stanie to zrobić, chyba?

Całkiem zgrabnie przeskoczyła przez krzesło, które rzucił jej pod nogi. Nie mogła się spodziewać niczego innego, w końcu biegała dosyć dużo po lasach, a tam też można było znaleźć na drodze różne przeszkody. No, musiała się przestawić na to, że znajdują się w mieszkaniu, ale jakoś powinna sobie poradzić. Na pewno uda jej się osiągnąć swój cel. Nie odsuwało tych myśli nawet to, że dość mocno zahaczyła łokciem o futrynę, przez co syknęła głośno, ale była nawalona i nie udało jej się idealnie wymierzyć tej odległości. Ta droga nie będzie należała do łatwych, nie dość, że Roise podstawiał jej przeszkody pod nogi, to sama je sobie znajdowała, chociaż były nieruchome...

Miała świadomość, że wlała w siebie duże ilości alkoholu, w sumie była zdziwiona, że jeszcze była w stanie jakoś biec przez siebie, w końcu Ambroise od zawsze lepiej sobie radził z wszelkimi środkami odurzającymi. Musiał dostawać niemalże końską dawką eliksirów, a alkoholem bywało podobnie - był niczym studnia bez dna. Cóż, może była bardziej wstawiona, ale nie zmieniało to najważniejszego, była od niego zwinniejsza i miała zamiar mu to dzisiaj udowodnić. Chciała zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy i pokazać na co faktycznie było ją stać.

Zmrużyła oczy, aby obraz jej się nie rozjeżdżał, przez co biegła nieco wolniej, ale nie na tyle wolno, aby faktycznie go zgubić. - Matoł. - Mruknęła jeszcze pod nosem, bo mignął jej zupełnie niedaleko, wyciągnęła rękę przed siebie, aby złapać go za koszulę, ale jej się wymsknął.

Nie mogła się spodziewać, że pójdzie jej tak łatwo. Powinna była go zmęczyć, tak, nie dyskutowali o wytrzymałości, a ona mogłaby tak biegać do usranej śmierci, więc może to było jakimś rozwiązaniem. Gdy poczuł jej oddech na swoich plecach to przyspieszył, była jednak pewna, że długo nie utrzyma tego tempa.

Patrzyła na niego przez chwilę, jakby chciałą odczytać co zrobi tym razem, nie sądziła, że zamierzał grać czysto, już jej pokazał, że nie należy do takich osób. Tyle, że jego obraz nieco jej się rozmazywał, co trochę utrudniało całą sprawę, ale jakoś sobie z tym poradzi. Zawsze była najlepsza, to nie mogło się zmienić i tym razem.

Próbowała go dogonić, to było jej pierwszym ruchem, złapać w locie za koszulkę, być może udałoby się powstrzymać mężczyznę od skoku.

Jeśli to nie wyszło, a była taka możliwość, bo przecież znajdowała się za nim przez to jego nagłe przyspieszenie, to ruszyła dalej, chciała ominąć kanapę i rzucić się na niego tuż za nią. Być może to jej się uda, tyle, że po drodze pojawiło się wiele przeszkód, które mogły skomplikować jej niecny plan. Nie zamierzała jednak się poddawać, musiała brnąć przed siebie, przecież to była bardzo poważna sytuacja. Musiała to wygrać!


rzuty na AF

Rzut PO 1d100 - 5
Akcja nieudana
- pierwszy na próbę złapania Ambroisa w locie
Rzut PO 1d100 - 11
Akcja nieudana
- omija kanapę i rzuca się na ziemię, żeby przygwoździć go do podłogi
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#5
15.01.2025, 01:18  ✶  
To nie było coś zupełnie nowego. Nie dla nich. Nie dla dwojga ludzi, którzy być może z zewnątrz mogli sprawiać wrażenie znacznie bardziej poważnych, ostatnio wręcz przytłoczonych życiem, z dawien dawna zmuszonych do wejścia w pewne role i pozostania w nich na stałe.
Jasne - na zewnątrz czasami może chaotycznych, ale nie w tym sensie, w którym zachowywali się w tej chwili. Niektóre ich decyzje z pewnością były dyktowane porywczością i próbami odzyskania kontroli nad życiem. Wyglądały co najmniej tak fatalnie jak się kończyły. Nie można było temu zaprzeczyć.
A jednak raczej nie byłoby kłamstwem stwierdzenie, że dla świata zewnętrznego oboje przez większość czasu byli dorośli. W swojej pracy w szpitalu od lat zachowywał się wręcz nienagannie. Poważnie, profesjonalne, czasami być może trochę zimno i zdystansowanie, ale wynikało to raczej z konieczności niżeli ze złej woli.
Starał się nie łączyć sfery zawodowej z prywatną. Nie zawsze dało się tego uniknąć, jednak takie a nie inne wychowanie sprawiało, że bardzo łatwo było mu spojrzeć na innych z góry, dokonując chłodnego osądu sytuacji i będąc w stanie działać niezależnie od tego, jak źle wyglądała sytuacja.
Nie bez powodu posyłano go na spotkania z potencjalnie najtrudniejszymi rodzinami pacjentów. Potrafił jasno, klarownie przekazać informacje, jednocześnie kontrolując sytuację. Dokładnie tak jak wydawało mu się, że będzie zmuszony zrobić to wtedy tamtego burzowego wieczoru, gdy skończył już dyżur, lecz wciąż musiał zająć się tą sprawą.
Nigdy nie spodziewałby się, że wiele lat później będzie zachowywać się tak jak w czasach Hogwartu i nigdy później. Że ten jeden pozornie sztywny i wymuszony koniecznością moment doprowadzi go do pozwalania sobie na coś, czego miał już nie robić, bo przecież dorósł, osiągnął pełnoletniość, skończył szkołę, zaczął robić karierę, oficjalnie zadebiutował w towarzystwie jako młody kawaler, stał się szanowanym uzdrowicielem, miał być ordynatorem, prowadził nieoficjalne interesy wymagające od niego twardego, zdecydowanego i ze wszech miar męskiego zachowania...
...było wiele powodów, dla których do pamiętnego wczesnego lata tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego szóstego roku wydawało mu się, że nigdy więcej nie będzie tym samym człowiekiem, którego zostawił po wypadku na szóstym roku w Hogwarcie a potem tylko połowicznie go odzyskał, żeby na stałe rozstać się z nim po egzaminach.
Tymczasem wystarczył tamten jeden wieczór (no i wiele miesięcy najlepszych przebojów sześćdziesiątego czwartego i sześćdziesiątego piątego roku; mniejsza o większość), żeby przez lata miał możliwość okazjonalnie bez chwili zawahania zachowywać się z nią tak, jakby na powrót mieli po kilkanaście lat.
Głupkowato i szczenięco. Kompletnie niereformowalnie. Zaśmiewając się w głos do tego stopnia, że w pewnym momencie ledwo był w stanie utrzymać się na nogach (alkohol przecież nie miał z tym nic wspólnego), dosłownie łapiąc się ścian, żeby unormować oddech, bo przecież miał uciekać, nie zaś paść na podłogę, ryjąc z tego, w jaki sposób udało mu się zrobić ją w bambuko.
- Drugi raz! - Przypomniał dosadnie w tym samym momencie, w którym ich oczy spotkały się na ułamek sekundy a jego zęby wyszczerzyły się w naprawdę szerokim, triumfalnym uśmiechu. - Drugi raz! Jednego dnia! - I kto tu był matołem?
To mówiąc, jednym gwałtownym ruchem wycofał się w tył, usiłując nie potknąć się o równą podłogę, która zdecydowanie zastawiła na niego pułapkę. Całe szczęście jakoś utrzymał równowagę. Prawdę mówiąc, naprawdę całe szczęście, bo prawie wywalając się na podłogę cudem umknął przed ręką dziewczyny usiłującą złapać go za koszulę.
Tą, w której już zaczynał się grzać, mając ochotę zdjąć ją z siebie tu i teraz. W tym momencie. Ale nie będąc w stanie sobie na to pozwolić, bo może nie zgadzał się z byciem matołem, jednak był zmuszony zabawić się w kozła. Wycelował, mając wrażenie, że ma do przeskoczenia dystans nie jednej a co najmniej dwóch (i pół?) kanapy...
...i skacząc. Tylko cudem nie trafiając w ścianę i półkę z książkami, które mimo wszystko zatrzęsły się pod wpływem uderzenia ich butem. Mimo to liczył się fakt, że znowu odzyskał dystans od Geraldine. Miał kontrolę nad sytuacją (i niekoniecznie nad swoim oddechem), szczerząc się do niej jak głupi. Ale nie jak matoł.
- No, dalej - tak, nie potrafił się powstrzymać, zapraszając ją ku sobie zgięciem palców...
...a potem, gdy tylko zaczęła omijać kanapę, usiłując samemu jak najszybciej przecisnąć się na drugą stronę. Ocenił spojrzeniem szparę między bokiem mebla a ścianą, która była całkiem spora i chyba powinna go pomieścić (szczególnie, że kanapa była odsunięta z każdej strony), choć sterta książek na podłodze mogła stanowić pewną przeszkodę. Planował płynnym ruchem zmienić miejsce, w którym stał, jeszcze zanim Rina spróbowała się na niego rzucić.
Jeśli mu to nie wyszło i potknął się o książki, klinując sobie nogę między stertą a dołem kanapy, usiłował rzucić się z impetem w bok, wyrywając nogę z pułapki i turlając się po podłodze.


AF (III) - w momencie, w którym Geraldine zaczyna omijać kanapę, próbuję płynnie obejść mebel i przesunąć się na drugą stronę
Rzut Z 1d100 - 11
Akcja nieudana


AF (III) - jeśli płaczą mi się nogi i nie jestem w stanie dobrze wymierzyć dziury, przez którą mogę się przecisnąć, to chociaż próbuję umknąć jej skokowi, odskoczyć i przeturlać się jak najdalej.
Rzut Z 1d100 - 93
Sukces!


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#6
15.01.2025, 01:41  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.01.2025, 01:42 przez Geraldine Yaxley.)  

Najwyraźniej mieli sobie tego nie odpuszczać razem, to też nie była dla tej dwójki żadna nowość. Jak się na coś usrali... to nie ma zmiłuj. Pozostawało poczekać i sprawdzić, które miało silniejszą wolę walki, albo które było bardziej trzeźwe. W dzisiejszym wydaniu chyba ta druga część była najważniejsza. Miał nad nią przewagę w postaci mocnej głowy - tutaj nie zamierzała się z nim spierać. Potrafiła osądzić sytuację, ale nie było szans na to, aby pokonał ją w biegu, nie kiedy działoby się to zupełnie na trzeźwo. Najebanie nie ułatwiało poruszania się, ale przecież zdarzyło jej się polować po kilku głębszych i zawsze jakoś udawało jej się to przeżyć i złapać cel. Ambroise był duży, większy od niektórych okazów na które polowała, także to nie mogło być wcale takie trudne. Nie zapominała o tym, że kiedyś, w przszłości zajmował się sportem, pamiętała o tym.

Miała wątpliwą przyjemność spotkać go kiedyś w Hogwarcie, chociaż wtedy jeszcze nie do końca wiedziała z kim ma doczynienia, akurat zakończył swoją karierę sportową, zresztą ledwo to zrobił, to ona weszła do drużyny. Właściwie to nawet trochę żałowała, że mieli szansy mierzyć się ze sobą wtedy - to dopiero mogło być interesujące starcie, zważając na to, że w tamtym okresie Yaxleyówna nie miała żadnych hamulców, była jeszcze bardziej butna i zadziorna. Nie, żeby upływający czas zabrał jej to wszystko, ale aktualnie, czasami potrafiła się powstrzymać przed podejmowaniem nierozsądnych decyzji. Wtedy stać ją było na wszystko, nie bała się żadnych starć, czy konkurencji, miała o sobie bardzo wysokie mniemanie.

Teraz zdarzało jej się podchodzić do podobnych spraw z rozsądkiem, miała świadomość, że istniały osoby, które mogły być od niej nieco lepsze w niektórych dziedzinach, ale w tym przypadku w ogóle nie brała tego pod uwagę.

Miała zamiar udowodnić Roisowi, że się mylił, bardzo chciała przywiązać go to tego drzewa w ogrodzie, położyć mu na głowie jabłko i strzelić w niego z kuszy. Nie miała pojęcia, czy znajdzie tu jakąś, chociaż chyba nie zdążyła zabrać z Piaskownicy całego swojego arsenału broni. O ile los będzie jej sprzyjał, to jeszcze dzisiaj spełni się jej marzenie. W sumie to nie potrzebowała jego pomocy, bo przecież była świadoma swoich, wspaniałych umiejętności - sama była sobie w stanie z tym poradzić.

Miała w nosie to, że cała ta sytuacja, bieganie po domu, odbijanie się od ścian i skakanie po meblach mogło się wydawać dosyć gówniarskim zachowaniem, pewnie mało kto był w stanie zrozumieć to, jak wiele zależało od tej zabawy w berka. To była niemalże walka na śmierć i życie.

Przy Roisie nie musiała się obawiać oceniania, akceptował ją taką, jaka była, zresztą wtórował Geraldine w tych durnych pomysłach, byli siebie warci. Może poza tym domem zgrywali specjalistów w swoich dziedzinach, jednak to co działo się w nim - było ich słodką tajemnicą. Może to i lepiej, kto wie, jak spoglądaliby na nich ludzie, gdyby wiedzieli, co ta dwójka robi w swoim, własnym domu.

- Tylko dlatego, że jestem najebana! Nie przyzwyczajaj się do tego! - To była dobra wymówka, nie miała zamiaru oświadczyć mu teraz, że był całkiem sprytny, bo mogło to go tylko uskrzydlić i spowodować, że Yaxleyówna nie będzie mogła go złapać, kiedy już zacznie dolatywać do sufitu.

Nie poddawała się, nie miała tego w zwyczaju. Sarknęła jedynie pod nosem, gdy jej dłoń złapała powietrze, bo spodziewała się raczej, że uda się jej go chociaż na chwilę powstrzymać, jednak ten manewr nie miał żadnego sensu, bo mężczyzna znajdował się już po drugiej stronie kanapy.

Źle wymierzyła odległość i zahaczyła nogą o brzeg mebla, przez co nie udało jej się rzucić na Roisa. Warkneła pod nosem zirytowana, że kolejny raz jej plan się nie powiódł. Musiała się skupić (co wcale nie było takie łatwe). Zaczynała się irytować, bo nic nie szło po jej myśli, a że lont miała dosyć krótki, to wiadomo jak się mogło to skończyć - zupełnym rozproszeniem materiału.

Zmierzyła wzrokiem otoczenie, gdy znalazła się za kanapą pojawiło się bowiem wokół niej dużo przeszkód, które mogły utrudnić jej wszystkie, najbliższe manewry.

Gdy zobaczyła ten gest... Cóż, nie myślała zbyt wiele. Sięgnęła po poduszkę, która znajdowała się na kanapie i rzuciła nią w Ambroisa, aby zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy. Jeszcze pożałuje tego, że postanowił się z nią zmierzyć. Trafiła do celu, czy nie - nie mogła dłużej stać w miejscu.

Nie zastanawiała się szczególnie długo, nie mogła sobie pozwolić na to, aby biec w jego kierunku naokoło. Postanowiła więc powtórzyć wcześniejszy manewr - wybić się mocno i pofrunąć na niego, tak aby się przewrócił.

- rzucam na af
Rzut PO 1d100 - 90
Sukces!
- rzut poduszką w twarz Roisa
Rzut PO 1d100 - 60
Sukces!
- skok przez kanapę na Roisa
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#7
15.01.2025, 02:24  ✶  
Nigdy nie przewidziałby najnowszej odsłony ich usrania się. Zwłaszcza, gdy wszystkie poprzednie, jakie zaliczyli tu w przeciągu ostatnich dwóch dni nie należały do niczego tak...
...przyjemnego? To nie do końca było właściwe słowo, jednak żadne inne nie przychodziło mu teraz do głowy. Zresztą co się dziwić - nawet na trzeźwo zdecydowanie nie był mistrzem w doborze słów. No, chyba że tych całkiem świadomie prowokacyjnych.
Tych, które kierował teraz ku jedynej osobie, z którą mógł pozwolić sobie na coś takiego, całkowicie świadomy jak to musiałoby wyglądać dla kogoś z zewnątrz. Nie mieli już po kilkanaście lat, nie żarli się w szkolnej toalecie, nie odstawiali cyrków mogących zapewnić im szlaban.
Za to jego akcje wciąż mogły mieć konsekwencje. A on naprawdę nie chciał musieć ich ponosić, szczególnie że wtedy musiałby także zrobić wszystko, by wyjść z tego z twarzą. Nie jęczeć, nie próbować pertraktować, tylko przyjąć to jabłko na klatę na głowę i liczyć na to, że nie skończy ustrzelony jak świnia na bankietowym stole.
Niby zazwyczaj ufał w talenty Geraldine, ale w przypadku kuszy, no, kurwa jakoś niespecjalnie. Niby miała kilkukrotną okazję udowodnić mu, że całkiem sprawnie sobie z nią radzi. Teoretycznie ustrzeliła z niej tamtą akromantulę a potem jeszcze kilka innych bestii, przy walce z którymi miał okazję jej towarzyszyć.
Ale nie. Wolał nie dać się dorwać. Tym razem, że pijany czy nie, uważał swoje szanse za całkiem wysokie. Tak, jeśli to było możliwe, Ambroise w tym stanie był jeszcze mniej samoświadomy, całkowicie ignorując chybotanie się na nogach.
A najwidoczniej również pojęcie przestrzeni, bo choć wydawało mu się, że będzie w stanie przecisnąć się między kanapą a ścianą, kompletnie nie wziął pod uwagę książek leżących na podłodze. Nie byle jakich książek, bo grubych i ciężkich tomiszczy. Bezlitośnie blokujących jego ruchy dokładnie w tej samej chwili, w której jego najdroższa równie bez wahania cisnęła mu w twarz poduszką.
- Perfidia! - Skomentował, wyłaniając się spod śnieżycy wywołanej uderzeniem poduszki, która ewidentnie musiała mieć gdzieś wcześniej jakieś rozdarcie.
Teraz pierz wzniósł się w górę, co Ambroise spróbował wykorzystać na swoją korzyść. Niczym jebany Houdini (oszust, partacz i frajer, ale no dobra, nikt inny nie przechodził mu przez myśl) usiłował wykorzystać latające pierze niczym swoją zasłonę dymną.
Jak? Jakim cudem wydawało mu się, że to zadziała? Gdzie miał przy tym w głowie pojęcie przestrzeni i tego, że pomiędzy piórami doskonale dało się dostrzec wszystkie jego ruchy? No, nie wiedział. Po prostu rzucił się w bok z resztkami smętnie półwypełnionej poduszki, wyrywając nogę z uścisku kanapy i padając plackiem na podłogę.
A potem zaczął się wić... ...jak węgorz.
Albo turlać... ...jak seler na desce do krojenia.
Ewentualnie pełzać?... ...jak robak?... ...nie, to była rola Geraldine, więc nie, on nie pełzał.
On naprawdę szybko przemieszczał się po dywanie w stronę korytarza, chcąc stanąć na nogi przy wykorzystaniu futryny, ale no...
...ewidentnie nie było mu to dane.
Oczywiście, że mógł się spodziewać powtórki z rozrywki. Teoretycznie jeszcze chwilę wcześniej wewnętrznie chełpił się znajomością wszystkich technik wykorzystywanych przez Geraldine. Zresztą na zewnątrz też pewnie mógłby to zacząć robić, gdyby nadarzyła się ku temu odpowiednia okazja. No, bądźmy szczerzy - również wtedy, gdy sam stworzyłby sobie okoliczność ku temu, ale tego nie zrobił.
Wybrał dużo bardziej zawiłą, perspektywiczną opcję mydlenia oczu Riny po to, żeby spierdolić jej w jak najmniej oczekiwanym momencie. Zbierał przy tym wszystkie swoje siły, aby powstrzymać komentarze cisnące mu się na usta czy też ten sam nieopanowany rechot, który falami wydobywał się z jego ust.
Być może to go zgubiło. Kolejna salwa śmiechu na widok tego, w jaki sposób dziewczyna znalazła się za kanapą. Tą, za którą już go nie było, bo zgrabnie (jasna sprawa) wyszarpał nogę z uścisku książek i kanapy, rzucając się na podłogę i turlając się po dywanie w stronę drzwi prowadzących z powrotem na korytarz.
Przez ten cały czas, gdy nie był zajęty tarzaniem się, aby uniknąć ataku, obserwował wyraz twarzy Yaxleyówny. To, w jaki sposób gniewnie marszczyła czoło, mrużyła oczy i kręciła czubkiem nosa. Gdyby mogła rzucić w niego nie poduszką a gromem, pewnie by to zrobiła. Ta myśl była równie prawdziwa, co absurdalna...
...i właśnie ten komizm go teraz zgubił. Bowiem, gdy tylko Ambroise zaniósł się kolejną salwą śmiechu, tym razem do turlania w celu ucieczki dołączając tarzanie się z powodu bolącej przepony i braku tlenu od rechotu. Kiedy tylko na moment stracił kontrolę nad sytuacją i poczucie czasu, dostrzegł nad sobą cień zwiastujący dokładnie to, czego przecież mógł się spodziewać.
Ale się nie spodziewał. Nie przewidział tego, że dziewczyna ponownie użyje tej samej techniki co chwilę wcześniej, bo on sam tego nie zrobił. Tyle tylko, że w jego przypadku skakanie przez przeszkody nie było raczej niczym typowym. Był turem, nie sarenką. Prędzej mógł wpierdolić się w coś niż pokonać to pełnym gracji susem.
Patrząc przez swój własny pryzmat (choć przecież powinien być świadomy, że nie należy tego robić) zdecydowanie nie docenił przeciwniczki. No, nie był obecnie orłem. Za to bez wątpienia dostrzegł cień...
...usiłując zareagować jedynym, na co było go teraz stać - jeszcze mocniejszym i gwałtowniejszym odturlaniem się w bok po dywanie. Jeśli mu się to powiodło, nie zamierzał czekać ani sprawdzać jak bardzo Geraldine była niezadowolona ze znalezienia się na poduszce, nie na nim. Zamierzał podciągnąć się na cztery i zacząć popierdalać na nich w kierunku najbliższego fotela, przy pomocy którego mógłby się potencjalnie podciągnąć już na dwie. Inaczej? Inaczej był zdecydowanie zbyt napruty, by bez pomocy stanąć prosto, gdy już raz znalazł się na podłodze.

AF (III) - odturlanie się z pola rażenia skoku Geraldine.
Rzut Z 1d100 - 40
Slaby sukces...

AF (III) - jeśli to się powiodło to zapierdalanie na czterech za fotel, żeby spróbować się podnieść.
Rzut Z 1d100 - 58
Sukces!


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#8
15.01.2025, 10:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.01.2025, 11:17 przez Geraldine Yaxley.)  

Nie spodziewała się, że ten dzień może się, aż tak bardzo zamieszać. Poranek był ciężki i przytłaczający, wszystko zaś co działo się później było tego przeciwieństwem. Całkiem przyjemne chwile na wrzosowisku, a teraz to, wyścig, czy właściwie chuj wie co. Mniejsza o nazewnictwo. Istotne było jedynie to, jaki był tego cel. Nawaleni, czy nie zawsze wykazywali ogromne zacięcie do udowadniania swoich racji. Metody były różne, tym razem wybrali chyba najbardziej sprawiedliwą opcję? Musiała mu po prostu zademonstrować, że się myli. Nic bardziej prostego, prawda?

Mimo tego, że traktowała to starcie dosyć poważnie, to całkiem nieźle się przy tym bawiła. Nie myślała o niczym, co jeszcze przed chwilą ją męczyło, problemy wydawały się nie istnieć, ważne było po prostu to, aby zakończyć tę małą misję sukcesem.

Niestety nie okazało się to być takim łatwym zadaniem. Całkiem sprawnie manewrowali między meblami w salonie, póki co jeszcze nie udało jej się go nawet dotknąć, co nieco ją drażniło, bo nie zakładała, że będzie jej się wymykał. Właściwie dzięki temu zwycięstwo powinno smakować lepiej, w końcu gdy się człowiek nieco natrudzić, aby dostać to na czym mu zależy, to wygrana przynosiła jeszcze większą satysfkację.

Podskoczyła z radością, gdy poduszka mknęła do celu, włożyła w to sporo siły, chyba nawet zbyt dużo, nie do końca oszacowała jego odległość. Nie zauważyła tego, że musiała ona być uszkodzona, bo nagle po wnętrzu salonu zaczęło fruwać pierze, no jasne, brakowało jej jeszcze tylko tego, jakby bez tych piór unoszących się wokół nie miała problemu ze wzrokiem. Była jednak gotowa na wszystko, tak przynajmniej sobie powtarzała.

Obudziła swoje wszystkie łowcze zmysły, aby dorwać zwierzynę, to znaczy dorwać Roisa...

To, że raz się jej nie udało przygwoździć go do podłogi nie spowodowało, że zamierzała rezygnować z tej metody. Wiedziała, że czasem tak, że trzeba powtórzyć manewr, wtedy dopiero okazywał się skuteczny. Może przez to robiła się coraz bardziej przewidywalna, ale co z tego. Miała zamiar zademonstrować mu, jak bardzo się mylił, to, że przy okazji zamieniali salon w małe pobojowisko? Musiały pojawić się jakieś straty, była na nie gotowa, no - przynajmniej tak się jej wydawało.

Sukces związany z pięknym rzutem poduszką dodał jej pewności siebie - nie, żeby wcześniej jej brakowało, ale zawsze mogło być lepiej. Dzieki temu przeskoczyła bardzo zgrabnie nad kanapą i praktycznie od razu trafiła do celu. Na jej szczęście Ambroise wił się po podłodze niczym węgorz, więc wystarczyło tylko odpowiednio przyprzeć go do parteru i będzie miała problem z głowy.

Nie udało jej się to jednak do końca tak jakby chciała, ale złapała go za nogę, chociaż tyle jej się udało. Objęła ją dwoma rękoma, aby jej się nie wyślizgnął - bo widziała co chciał zrobić, chciał się schować za fotelem - taki chuj. - Już prawie. - Mruknęła pod nosem do siebie.

Zacisnęła zęby i tym razem próbowała go pociągnąć za tę nieszczęsną nogę w swoim kierunku. Nie mogła pozwolić na to, aby jej stamtąd spierdolił. To było niedopuszczalne. Była naprawdę zawzięta w tym co robiła, jakby mierzyła się z najstraszniejszym z potworów, a to przecież był tylko Roise, tyle, że naprawdę zależało jej na tym, aby udowodnić mu swoją wartość. Nie, żeby wątpiła w to, że traktował ją niepoważnie, ale od tego poniekąd zależał jej honor, bo to ona wykonując swój zawód musiała korzystać głównie z siły fizycznej, kimże by była gdyby pokonał ją uzdrowiciel? To byłaby dla niej ogromna ujma, nawet jeśli chodziło o niego.

Jeśli jej się udało, to pozostała jej ostatnia czynność - faktycznie przyszpilić go do ziemi i unieruchomić.( jeśli nie, to pewnie wlazła na to, co miała w rękach, czyli nogę). To nie było nic trudnego, przynajmniej teoretycznie, gdy znajdzie się odpowiednio blisko po prostu przeturla się nad nim i usiądzie na nim okrakiem, tak aby Roise nie mógł się ruszać.


AF PO

Rzut PO 1d100 - 27
Akcja nieudana
- próbuje pociągnąć Ambroisa za nogę w swoim kierunku
Rzut PO 1d100 - 74
Sukces!
- później wturlać się na niego
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#9
15.01.2025, 12:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.01.2025, 12:41 przez Ambroise Greengrass.)  
Ani myślał dać się dorwać. To była kwestia godności i honoru. Tak, dokładnie tak - godności i honoru człowieka, który moment wcześniej dostał poduszką w twarz zaś teraz czołgał się po podłodze, na którą rzucił się ze ślizgiem. Usiłował umknąć skokowi dziewczyny. Wężowym ruchem dotrzeć do fotela, wcześniej być może znajdując w sobie tyle siły i trzeźwości, żeby podciągnąć się na cztery i trochę przyspieszyć ucieczkę.
- Taegouja - odmruknął zdecydowanie głośniej niż zamierzał, czując nagły przypływ rozsądku, chuja tam czystej pierwotnej energii.
To, że w tej chwili znalazła się niepokojąco blisko niego nie oznaczało, że miał się teraz poddać. Zdecydowanie nie. Jedno drobne potknięcie w realizacji planu nie oznaczało przecież, że teraz należało tak po prostu zaakceptować swój los i poddać się całej reszcie tego, co miała zamiar z nim zrobić.
Tak jak jej to oznajmił swoim całkiem głośnym, lekko bełkoczącym (a przez to na tyle miękkim, że słowa zlały się w jedno) głosem: takiego chuja. Nie tylko wjechała mu na ambicję tym wszystkim, co tak hardo rzuciła wtedy w kuchni. Nie tylko rozjuszyła go tamtym tchórzem. Nie tylko nie chciał mieć jabłka na głowie i kuszy wycelowanej mu w sam środek czoła.
W tym momencie po prostu podszedł do tego jak do kwestii własnego honoru. A że zdecydowanie nie wyglądał jak dumny i poważny człowiek, gdy tak miotał się po ziemi? Całe szczęście był na tyle narąbany, że nawet nie próbował analizować swojego zachowania.
Zresztą to, co działo się w domu, pozostawało w ich domu. Pomiędzy nimi. Szczęśliwie, choć nie za sprawą przypadku, bo była to ich świadoma decyzja, Piaskownica znajdowała się na kompletnym odludziu.
Spędzając czas na uboczu mogli pozwolić sobie na wszelkie ekscesy, nawet jeśli Ambroise wiele lat temu, gdy kupowali dom w żadnym wypadku nie powiedziałby, że jedną z tych najbardziej kontrowersyjnych aktywności będzie ganianie się z Geraldine po pokojach.
I to nawet nie nago, bo w tym wszystkim, co teraz robili nie było ani grama tego typu łowieckich intencji. Zresztą gdzieś tam z tyłu głowy spodziewał się, że raczej znacznie łatwiej byłoby mu wyjaśnić komukolwiek zabawę w kotka i myszkę mającą doprowadzić do dzikiego zbliżenia. Aniżeli to, co teraz robili.
Nie to, aby zamierzał się komukolwiek tłumaczyć. Raczej nie miewali nieoczekiwanych gości. Nie w tym miejscu, o którym nie wiedział nikt poza ich dwojgiem. Nie bez powodu przez lata zachowywali je w tajemnicy. Teraz, kiedy już nie on decydował o przyszłości tego domu to mogło się zmienić, ale nie pytał.
W tej chwili czuł się zupełnie tak, jakby nadal był panem na swoich włościach. Kimś kto miał tu równie dużo do powiedzenia, co jego rozczochrana towarzyszka, której machający koński ogon na głowie raz po raz przyciągał jego wzrok. Ba, nie tylko przyciągał a całkowicie go rozpraszał, będąc tym dodatkowym ruchomym elementem wokół jej i tak bardzo ekspresyjnej twarzy.
Może sam powinien wpaść na to, aby także zapewnić sobie coś, na czym mogłaby zawiesić wzrok? Nawet po pijaku nie, nie sądził, aby to było dobry pomysł, bo wtedy mogłaby go łatwo złapać za kitkę. Zamiast tego wił się po podłodze dokładnie w takiej samej formie, w jakiej stanął przy garach.
Już na wrzosowisku zdjął klamrę z włosów, by wygodniej leżeć między krzewami, więc teraz nic już nie przytrzymywało jego przydługich włosów. Luźno rozpuszczone kosmyki nie tylko rozczochrały się po kilku pierwszych wężowych ruchach na podłodze, lecz także naelektryzowały się od pocierania o włókna dywanu, po którym sunął Greengrass.
W efekcie wyglądał jeszcze bardziej komicznie, choć gdyby miał okazję spojrzeć na siebie w lustrze (ono zaś wisiało zbyt wysoko - na jego szczęście lub też nie) to najpewniej odbiłby ten niedorzeczny komentarz stwierdzeniem, że wyglądał jak lew. Lew - król dżungli, a więc zajebiście, bo nie mógł być większą elitą na polowaniu.
Zresztą czy uważał się za ofiarę? Czy w tej dynamice miał się za myszkę, którą usiłowała upolować jego nastroszona kocica? No, niekoniecznie. Raczej w dalszym ciągu trwał przy tym, że po prostu usiłował udowodnić jej błąd. Coś jak... ...lew. Tak. Jak ten lew stara się pokazać młodym, że jeszcze chuja wiedzą o świecie. Idealnie się więc składało, że w istocie była od niego młodsza.
Młodsza, ale równie zawzięta. Nie zachowywali się ani trochę poważnie, ani trochę z godnością. Nie jak poważni ludzie, nie jak elita. Z dużym prawdopodobieństwem łatwiej byłoby mu wyjaśnić to, że wczorajszego poranka bez zawahania złamali półtoraroczny dystans, nie potrzebując zbyt wielu słów, aby iść ze sobą do łóżka. Aniżeli to, co działo się w tym momencie.
Dosłownie w ostatniej chwili udało mu się przesunąć nogę, za którą dziewczyna usiłowała go złapać. Co prawda nie zrobił tego specjalnie. Po prostu trochę rozjechały mu się nogi, gdy próbował podciągnąć się na cztery, ale liczył się efekt końcowy, prawda?
A był taki, że go do siebie nie przyciągnęła. I tak - był na tyle rozkojarzony, że niemal zaczął już triumfować. Znowu na ułamek sekundy pozwolił sobie na to, żeby się rozkojarzony a wtedy...
...wtedy to się stało. Wlazła mu na nogę, łapiąc się go jak konia czy jednego z tych zaczarowanych wypchanych byków. No cóż. Skoro tak, musiała mieć świadomość, że rzeczywiście potrafił być turem. Nie zamierzał dać jej usiedzieć na jego łydce ani tym bardziej przesunąć się wyżej, żeby opleść go udami.
Nie to, żeby nie chciał się pomiędzy nimi znaleźć, ale to w dalszym ciągu była kwestia honoru.
Więc zaczął się szamotać. Wierzgać jak dzikie zwierzę, usiłując ją zrzucić na poduszkę i wtedy zaangażować wszelkie siły w to, aby rzucić się na czterech za fotel, którego w dalszym ciągu potrzebował, aby wstać. Tu nic się nie zmieniło.

AF (III) - na zrzucenie Geraldine z nogi.
Rzut Z 1d100 - 59
Sukces!


AF (III) - jeśli się powiodło to na dopadnięcie do fotela i wstanie.
Rzut Z 1d100 - 56
Sukces!


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#10
15.01.2025, 18:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.01.2025, 18:08 przez Geraldine Yaxley.)  

Czuła, że zaczęły boleć ją kolana po tym, jakże pięknym i efektownym skoku. Trzasnęła nieco za mocno o podłogę, ale gra była warta świeczki, nieco zamortyzował to dywan, jednak nie na tyle, żeby nie miała świadomości, iż po tym wyczynie zostaną jej na pewno jakieś siniaki, czy obtarcia. To nie był pierwszy raz, znaczy no w domu raczej nie doprowadzała do podobnych sytuacji, ale nadarzyła się wyjątkowa okazja, z której nie mogła nie skorzystać.

To było jedno z ważniejszych polowań w jej dość długim, łowczym życiu. Nie, żeby była stara, ale no od bardzo dawna zajmowała się polowaniami, może nie ganiała zazwyczaj ludzi, ale nie robiło to jej specjalnej różnicy. Warunki też były raczej nie do końca sprzyjające, bo okazywało się, że w salonie znajdowało się wiele mebli, czy rzeczy, o które można było się potknąć, wypity alkohol też nieco komplikował styuację. Podejrzewała, że gdyby nie on, to już dawno udałoby się jej go złapać. Tak, była tego niemalże pewna. Nie da się ukryć, że Yaxleyówna nie należała do szczególnie skromnych osób, wręcz przeciwnie - była święcie przekonana o swojej przewadze.

Roise stawał opór, co nie do końca sprzyjało jej kolejnym czynom. Nie spodziewała się, że będzie walczył, aż tak zacięcie, pewnie nieco obawiał się tego, co wydarzy się później. Zupełnie niepotrzebnie - przecież była wyśmienitą kuszniczką, włos z głowy mu nie spadnie - co najwyżej to nieszczęsne jabłko, to też zamierzała mu udowodnić i pokazać, aby nie miał żadnych wątpliwości, co do tego, że faktycznie potrafi posługiwać się tą bronią. Liczyła na to, że dzięki temu przestanie jej wypominać to jedno, jedyne niepowodzenie, do którego tak bardzo uwielbiał wracać.

Ta cała sytuacja była kurwesko absurdalna, tak samo jak i ich dziesiejsze rozmowy i te pytania o robaki, drzewa, obciętę palce i całą resztę. Nie zmieniało to jednak faktu, że naprawdę udało jej się zapomnieć o wszystkim innym. Liczył się tylko ten krótki moment, chwila spędzona na zupełnej beztrosce. Kto normalny tarzał się w pierzu po podłodze próbując udowodnić swoją rację? Nie miała pojęcia, oni zdecydowanie nie należeli do normalnych osób, w sumie już ustalili nawet, że byli ochujani, ale może inni czystokrwiści czarodzieje też bawili się w podobny sposób? Kto tam ich wie, co robili za zamkniętymi drzwiami swoich rezydencji, chociaż nie, nie mogło tak być - to oni byli wyjątkowi, o czym też lubili wspominać.

Mieli szczęście, że dom znajdował się na uboczu, nikt nie powinien się tutaj pojawić, mimo tego, że nie zachowywali się szczególnie cicho. Było sporo zalet wynikających z mieszkania na odludziu. No i co najważniejsze nikt nie miał pojęcia, gdzie można było ich znaleźć, Yaxleyówna nie wspominała o tym miejscu nikomu i była pewna, że Roise również. Piaskownica zawsze była ich wspólnym sekretem.

Wcale nie tak łatwo było go unieruchomić. Yaxleyówna syknęła rozczarowana, kiedy jej się wymknał, w sumie to wylądowała na jego nodze... Lepszy rydz niż nic. Trzymała się więc jej póki mogła, posyłając mu przy tym mordercze spojrzenie (tak jej się wydawało, bo wzrok zdecydowanie jej się rozjeżdżał, przez co musiała wyglądać raczej jak wariatka, niż zabójczyni). Mógł odpuścić, to mieliby to już za sobą, a tak dalej będzie tarzała się po tym dywanie.

Ambroise był rozczochrany, włosy sterczały mu na wszystkie możliwe strony, jak widać i on nieco oberwał podczas tego starcia. Podejrzewała, że i po niej widać, że to wcale nie było takie łatwe. Czuła, że kucyk gibie jej się na wszystkie strony, co nieco ją irytowało, bo brakowało jej tylko, aby przechylił się na przód głowy i zasłonił jej widoczność. Mogła jednak sięgnąć po najbardziej sprawdzoną z fryzur, która nigdy jej nie zawiodła - tyle, że biedna nie miała świadomości, że dojdzie do tego polowania. Stała czujność, czy coś - dzisiaj jej tego zabrakło.

Czuła, że próbuje zrzucić ją ze swojej nogi. Nie chciała go wypuścić, bo to spowodowałoby, że musiałaby zacząć ścigać go od nowa, a niekoniecznie chciała to robić. Zdecydowanie wolałaby wykorzystać tę okazję, która już się nadarzyła, bo czemu by nie.

Spróbowała więc usztywnić swój chwyt, tak, żeby nie daj Morgano faktycznie nie udało mu się ruszyć dalej. Jak zniknie za fotelem, to będzie kaplica, wtedy będzie musiała rozpocząć polowanie od nowa.

Jeśli jej się udało, to zamierzała w końcu go dopaść i spróbować po raz kolejny wdrapać się na niego tak, żeby nie mógł się ruszyć, jeśli nie - to cóż, nie miała wyjścia i podniosła się, żeby pobiec dalej, tym razem za fotel, który nie mógł być jego wiecznym schronieniem, bo przecież jeszcze z nim nie skończyła.



AF - PO

Rzut PO 1d100 - 61
Sukces!
- pierwszy rzut na poprawę chwytu
Rzut PO 1d100 - 43
Sukces!
- drugi rzut w zależności, albo w końcu na unieruchomienie, albo na bieg
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (7270), Ambroise Greengrass (8741)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa