Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic II
A więc uważała go za tchórza? Była w stanie (w stanie upojenia) rzucić mu tą zniewagą prosto w twarz, jednocześnie szczerząc zęby w prowokacyjnym uśmiechu i nie mając w sobie ani krzty zdrowego rozsądku? Naprawdę? Bowiem, jeśli naprawdę sądziła, że przepuści jej to w ten sposób to naprawdę srogo się myliła.
Być może w pierwszej chwili nie dał po sobie poznać tego, co planował. Jasne, skwitował jej słowa w taki sposób, aby nie podejrzewała tego, co jednocześnie działo się w jego głowie.
Nie bez wzajemnych uszczypliwości (bo w żadnym razie nie zamierzał darować Geraldine tamtych słów) zakończyli ten temat, pozornie przechodząc do kolejnego i kolejnego. Znaleźli się tuż obok siebie przy patelni, oparła ręce na jego ramionach. Czuł jej ciepło i dotyk, gdy wyciągnął ku niej łyżkę z odrobiną mięsnego sosu na spróbowanie.
Rozejm, prawda? Brakowało im Wizengamotu, który rozwiązałby całą sprawę w toku odroczonego postępowania, jednak tym razem te słowa nie padły. Plan Ambroisa był zdecydowanie inny, znacznie bardziej chaotyczny i zawiły, zwłaszcza dla jego mocno nietrzeźwego mózgu.
Z pozoru oboje zapomnieli o całej sprawie. Rzuciła mu wyzwanie, on machnął na nie ręką, w dalszym ciągu trwając przy tym, że zwyczajnie mu się nie chciało. Mieli obiad do zrobienia i wiele innych możliwości. Nie musieli posuwać się do weryfikacji tak dziecinnych założeń, prawda?...
...prawda?
Chciał ją zmylić, jeszcze bardziej rozmazać jej wzrok (choć oboje i tak byli już naprawdę srogo pijani), zamydlić jej te naprawdę niebieskie oczy i dopiero wtedy pokazać, na co tak naprawdę go stać. Tym bardziej, że w teorii przecież doskonale wiedziała, czym skutkowało wjeżdżanie mu na ambicję. Tyle tylko, że wciąż postanowiła się do tego posunąć.
Nic więc dziwnego, że postanowił nie być jej dłużny i udowodnić, że za cholerę nie miała racji. Nie była w stanie go tak po prostu złapać. Nie mogła go dorwać bez walki. Nie zamierzał dawać się wiązać, abstrahując już od tego, że nie mieli jabłek w domu, więc nie mogła wykonać drugiej części swojego planu.
Wystarczyła sekunda nieuwagi. Bez namysłu, za to z zuchwałym uśmiechem na twarzy, zanurkował obok niej, ocierając się o jej bok, by trzy sekundy później rzucić się w kierunku drzwi kuchennych. Po drodze bez zastanowienia usiłując chwycić to samo krzesło, na którym jeszcze chwilę wcześniej siedziała Geraldine. Szybkim ruchem pchnął je na środek kuchni, tworząc przeszkodę między nim a Yaxleyówną.
Po co? Nie zastanawiał się nad tym. To był impuls. Tak silny i niepowstrzymany, że Ambroise nawet nie próbował zachować się poważnie. Poza tym miał jej coś do udowodnienia, czyż nie? Chuj z tym, że plątały mu się nogi i ledwo trzymał się w pionie.
W istocie miotając się jak węgorz pomiędzy ścianami, które nagle przestały być takie proste a zaczęły się od siebie oddalać. Tak bardzo, że co rusz odbijał się to od jednej, to od drugiej, mimo wszystko wciąż usiłując spierdolić do salonu, do którego mógłby z powodzeniem wpaść bezpośrednio z kuchni, bo przecież były tam dwa wejścia, jednak...
...cóż. Nigdy nie miał tendencji do wybierania najłatwiejszych rozwiązań a po pijaku chyba osiągnęło to swój maksymalny stopień. Za to przynajmniej był kreatywny.
AF (III) - pcham krzesło na drogę Geraldine i spierdalam (czy krzesło trafi na właściwe miejsce?)
Slaby sukces...
Slaby sukces...
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down