Anglia przerażała.
Anglia mroziła.
Było zimno. Jeśli to miał być ich wrzesień, to jaka będzie zima? Nawet nie chciała za bardzo się zastanawiać, choć nie uległa pokusie, aby przemienić się we fretkę i zwiedzić sklep inaczej. Jeszcze ktoś wziąłby ją za przerośniętego szczura, głupio byłoby tak umrzeć... tak gwałtownie, kiedy angielska przygoda dopiero się rozpoczynała.
Po całych dniach podróży, po miesiącach oczekiwania, LATACH marzeń. Tylko co dalej? Najpierw trzeba było zapełnić brzuch. Tym razem wybrała sobie ładną twarz. Lokalną, mniej wyróżniającą się niż poprzednio. Rude włosy, piegi, jeansowa koszula która z powodzeniem mogła być ukradziona starszemu bratu i bura spódnica włócząca się po ziemi. I szata też taka narzucona, wszyscy byli ubrani w takie bure, szare kolory... Angielskie? Pod płaszczem ukryty był plecak pełen kolorowych wdzianek i podjebanych za wczasu na drodze świecidełek. Trochę nie mogła się doczekać, aż znajdzie sobie przyjemną norę, którą wymości w sposób mniej monochromatyczny...
Sklep do którego weszła, chyba nie był miejscem, w którym po prostu dawano jeść. Wszechogarniający kolor, zapach, WSZYSTKO atakowało ją z każdej strony. Inność. Dziwaczność. To było fascynujące. Przerażające. Sprawiające, że w brzuchu burczało jej jeszcze bardziej.
Dalej powstrzymała się przed przemianą we fretkę. Tak mogłaby napełnić sobie żołądek milion razy szybciej, ale wiedziała, że to nie byłoby najmądrzejsze spalać od wejścia wszystko na rzecz dwóch jabłek. Przykleiło jej się do palców już kilka złotych moment, nie powinno więc być tak źle.
Dlaczego jednak te rośliny wyglądały tak dziwacznie? Zmarszczyła swój piegowaty nos, nie mając świadomości, że jej oczy nie są tak doskonale błękitne jak pierwowzoru, który minęła na ulicy. Pozostały oliwkowe, po matce i teraz czujnie badały kolczaste coś, a głowa próbowała sobie przypomnieć tego nazwę, jednocześnie boląc od nadmiaru wyboru.