06.03.2025, 10:39 ✶
8 września, zmierzch
Pub przy Alei Horyzontalnej
Pub przy Alei Horyzontalnej
To nie był miły dzień. Ba, to nie był miły tydzień. Ostatnie dni wystawiały Aidana Parkinsona na ciężką do przejścia próbę. Po pierwsze: w pracy miał bardziej niż przejebane, za co winił Brennę. Niby wiedział, że dziewczyna absolutnie nic mu nie zrobiła, lecz podskórnie czuł niechęć do faktu, że to ona wykryła niezgodność w podpisanych przez niego raportach, a przypadkiem kilka dni później Bones wezwał go na dywanik, dając mu nawet nie tyle co reprymendę, a po prostu karę jak w przedszkolu. Od rana no praktycznie nocy przepisywał wszystkie raporty, które zwalał na innych, odgrzebywał stare sprawy i tym razem sprawdzał, czy wszystko się zgadza. Raportów było naprawdę dużo, lecz Matka miała go chyba w opiece, skoro uprzejmy donosiciel doniósł tylko na te, które zadziały się latem. Urobiony był więc po pachy - wolałby wyjść w teren i wystawiać mandaty za źle zaparkowane miotły, niż tonąć pod kolejnymi pergaminami.
Dalej - w międzyczasie dostał wpierdol, bo pomylił uliczki i jego paskudne wścibstwo zaprowadziło go na Podziemne Ścieżki. Bolało go nie tylko podbite oko i złamany nos, który na szczęście dało się wyklepać, ale przede wszystkim duma. Co prawda z Borginem udało się wyklepać i ten problem, ale urażona duma pozostawała urażona. No i to cholerne ogłoszenie... Na samą myśl o tym, jaką lawinę spierdolenia wywołało, zacisnął palce na szklance z piwem. Nie wiedział który kutasiarz wywinął mu tak paskudny numer, ale do teraz dostawał listy od fanek i, co gorsza, znajomych, których z jakiegoś powodu bardzo ta sytuacja bawiła. Jego niekoniecznie, chociaż z pozoru pokazywał wszystkim jak głęboko w dupie ma to całe zamieszanie. Prawda jednak była taka, że w środku szalał z wściekłości, bo o wszystkim dowiedziała się jego matka. Był wściekły na samą myśl, że ją zawiódł, a na dodatek pani Malfoy-Parkinson postanowiła umówić go na spotkanie ze swatką. Aidan wziął duży łyk piwa. Wrócił dzisiaj późno z pracy i zamiast do domu postanowił przyjść tu, by przez chwilę głosy w jego głowie utkały pizdę, a on mógł się skupić. To było dopiero jego drugie piwo, ledwo napoczęte, ale miał wrażenie że alkohol również się na niego obraził i wchodzi w jego organizm jak woda. W zasadzie to głównie jednak palił: odpalał papierosa od papierosa, obserwując spokojne, roześmiane buzie przebywających w knajpie. Oni pewnie nie mieli takich zmartwień jak on. Czym sobie, kurwa, zasłużył na to wszystko? Na dodatek Victoria się na niego obraziła i nie widział żadnego rozwiązania tego problemu. Robił wszystko co mógł, żeby mu wybaczyła, a ona pozostawała niewzruszona jak ta jebana skała wśród pierdolonych fal.
Ktoś z boku krzyknął, gdy nie przypasowała mu karta i przegrał pieniądze. A może grali na fajki? W sumie miał to w dupie - wodził wzrokiem od jednej osoby do drugiej, pogrążając się w coraz to bardziej ponurych myślach. Nie odpowiadało mu absolutnie to, że musi spotkać się z jakąś swatką i potem chodzić na randki. Po porażce z Penny stwierdził, że powinien skupić się raczej na sobie i swojej przyjemności, skoro ta ruda wywłoka okazała się tak niewdzięczną larwą. A jego przyjemności to był alkohol, papierosy i przygodny seks, a nie kupowanie kwiatów kobietom, których nikt nie chciał wziąć za żonę z tego czy innego powodu. Był pewny, że do swatki chodzą wyłącznie desperaci - a teraz miał dołączyć do tego "zacnego" grona. Parkinson stłumił ziewnięcie. Może jednak to nie był dzień na picie? Jutro z samego rana miał być w biurze brygady, żeby znowu zająć się przerzucaniem papierów... Jeszcze tylko 10 raportów i będzie wolny. Ile mu to zajmie: trzy dni? W porywach cztery. Ale to teraz to nieszczęsne spotkanie, zaplanowane na następny dzień, spędzało mu sen z powiek. Chciał wykręcić się pracą, ale prawda była taka, że jutro miał iść w ramach wyjątku do Ministerstwa, żeby wszystko poszło sprawniej. Efekt, który chciał osiągnąć Bones, został chyba osiągnięty, bo Aidan przysięgał przed samym sobą od kilku dni, że już nie będzie takim leserem, jeżeli chodzi o raporty.
A potem ktoś zaczął krzyczeć. Z początku nie zwrócił na to uwagi, rozkoszując się papierosem, lecz po kilku uderzeniach serca coś kazało mu podnieść wzrok. Ten krzyk nie pochodził z gardła oburzonego przegrańca. Nie pochodził nawet z głębi tego baru. Pochodził z zewnątrz i uderzał w nuty przerażenia. Instynkt Aidana nakazał mu zerwać się na równe nogi, zanim nawet pomyślał o tym, żeby wypuścić dym wtłoczony w płuca. Zmrużył oczy, a papieros upadł na popielniczkę. Nawet nie zdążył sięgnąć po różdżkę, gdy dotarł do niego huk, jakby mugolska bomba rozerwała jakiś budynek. Ale to nie była mugolska część Londynu, to nie była bomba. Nie tylko on zauważył, że coś się dzieje. W barze na moment zapanowała cisza, a potem podniósł się szmer. Kilka osób, siedzących najbliżej wyjścia, próbowało dostać się do drzwi żeby zobaczyć, co się dzieje.
- Z drogi - warknął, łapiąc jakiegoś chłopaka za ramię. Odepchnął go brutalnie sobie z drogi. Nie był na służbie, ale to nie zmieniało faktu, że czuł się w obowiązku wyjść jako pierwszy by sprawdzić, co się stało. Lecz gdy tylko opuścił knajpę, przepychając się brutalnie łokciami, pożałował że po prostu nie teleportował się do domu. Bo to, co zobaczył i czego nie widzieli przez zaklejone plakatami szyby, mroziło krew w żyłach. Chyba nikt nie spodziewał się, że pożoga pojawi się nagle. Że to nie mała iskra przerodzi się w maleńki ogień, tak jak zwykle to miało miejsce przy ogniu. Tym razem wszystko zaczęło się nagle, od razu, na pełnej kurwie. Pierwsze iskry przerodziły się w wysokie, liżące domy jęzory ognia, tak jakby kamień nagle stał się łatwopalny. Na Horyzontalnej panował chaos, który powstał tak szybko, jak ogień trawiący Londyn. Aidan nie miał nawet czasu, żeby się porządnie rozejrzeć, gdy dobiegły go kolejne przerażone, pełne bólu krzyki.
!Co złego to nie Jenkins