• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[08 IX 1972] Życie to taniec, życie to śmierć | Stanley, Alexander & Rodolphus

[08 IX 1972] Życie to taniec, życie to śmierć | Stanley, Alexander & Rodolphus
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#1
24.03.2025, 20:10  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.03.2025, 21:05 przez Eutierria.)  
8 września 1972, aleja Horyzontalna
Stanley Andrew Borgin, Alexander Mulciber & Rodolphus Lestrange

Chciałoby się powiedzieć, że to był wieczór jak każdy inny. Niestety był to całkowicie inny wieczór - taki, który miał zapaść w pamięci na lata, jak nie dziesiątki lat. Wiele zła zostało poczynione, lecz noc była jeszcze młoda, a Śmierciożercy się dopiero rozgrzewali do pracy. Cóż, jedno było pewne - tego wieczora paliły się dwie kwestie. Jedną z nich miała być stolica Wielkiej Brytanii, drugą zaś Śmierciożercy, którzy palili się do działania.

Przechadzka po ulicy Horyzontalnej była jakże piękna, niemal malowniczna. Gdyby nie fakt, że trójka kompanów miała już co robić, mogliby się zatrzymać na jakieś dyniowe latte w jednej z kawiarenek nieopodal. Zapewne mogliby by powzdychać do ostatków lata, napawać się ostatnimi długimi wieczorami. Czerpać z życia pełną garścią. To jednak musiało poczekać - wielka szkoda.

Gdy tylko udało im się rozejrzeć po całej okolicy, doceniając zawieruchę, która zdawała się przejmować kontrolę nad życiem magicznej społeczności, padły bliżej niesłyszalne słowa w kierunku trójki Śmierciożerców. Ktoś krzyczał, wskazując palcami na zamaskowane postacie. Wiele trudu zostało włożone, aby zdobyć odrobinę zainteresowania od przybyszów na Horyzontalnej.

- Psubraty! - dało się usłyszeć od jednej z bocznych alejek - W życiu nie zdołacie nas zastraszyć! Ten wasz cały Lord może próbować, ale nigdy nie będzie nami rządził! - zarzekał się mężczyzna, który właśnie dostrzegł przewagę liczebną przeciwnika, a następnie odwrócił się na pięcie i próbował swojego szczęścia w ucieczce. Tak szybko jak zdążył ich zaczepić, tak szybko zawinął się na pięcie w taktycznym odwrocie.

Vulturis przeniósł spojrzenie w kierunku z którego nadeszły jakże piękne słowa otuchy. Gdyby nie miał maski na swojej twarzy, dałoby się zapewne dostrzec mały uśmieszek, który tam właśnie zagościł. Odrobinę zawadiacki, cieszący się na taki rozwój wydarzeń.

- Vipera, Serpens - zwrócił się do swoich kompanów - Mamy chyba nieplanowaną zmianę działania. Londyn może chwilę poczekać, a nasz kolega... - wyciągnął różdżkę w kierunku swoich towarzyszy - Chyba nie bardzo - zakończył, obracając swój oręż w dłoni, a następnie postarał się otoczyć barierą ochronną dwójkę Śmierciożerców. W końcu nie było wiadomo do czego był skłonny, ten całkiem odważny, jegomość. Może miał jakiś sprytny plan, którym chciał odwrócić ich uwagę? A może po prostu rzucił się z motyką na słońce?

Nie miało to żadnego znaczenia w tej chwili. Alea iacta est.

- Zabawmy się - dodał jeszcze do swoich poprzednich słów, chcąc zachęcić Vipere i Serpensa do działania - Tylko się nie powstrzymujcie. Zobaczymy czy będzie taki mądry za kilka chwil - dodał. Życie to śpiew, życie to taniec, życie to śmierć. Z tą myślą w swojej głowie, ruszył za ich uciekinierem. Mężczyzna musiał zapłacić za swoje czyny.

Mowa jest srebrem, a milczenie jest złotem - w tej chwili wychodziła prawda tego powiedzenia, wszak gdyby tylko siedział cicho... mógłby uniknąć tego, co miało mu zostać za chwilę zgotowane. W końcu nie mieli takich złych zamiarów - spłonąć miał tylko Londyn... z małymi gratisami.


Dwie próby na otoczenie Rodolphusa i Alexandra. tarczami. Korzystam z rozproszenia.


Rzut PO 1d100 - 77
Sukces!


Edytowane przez mistrza gry. Anulowanie drugiego rzutu.


"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#2
27.03.2025, 16:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.05.2025, 11:22 przez Rodolphus Lestrange.)  

To był wieczór, który zostanie zapamiętany przez całą społeczność Londynu. Po udanych drobnych zadaniach, które udało się im wykonać w mniejszym lub większym stopniu, przyszedł czas na kolejne. Nie musieli już się ukrywać: obecność Śmierciożerców była aż nadto widoczna w tym, co się działo wokół. Płonął Londyn, płonęły kamieniczki, płonęły drewniane stragany, a wokół nich królował chaos. Słodki, piękny chaos, który wznosił się ku niebu w akompaniamencie krzyków pełnych przerażenia i bólu. Ludzie płonęli, próbowali się ratować, uciec w bezpieczne miejsce. Ministerstwo Magii miało pełne ręce roboty, ale chyba nikt nie wierzył, że uda im się dzisiejszej nocy zwyciężyć. Walka z nimi to była jak próba złapania dymu gołymi rękoma.


Rodolphus przeniósł leniwe spojrzenie w kierunku osoby, która ośmieliła się odezwać w ich kierunku. Milczał, obracając ostrożnie różdżkę w dłoni. Gdy Vulturis ochronił ich przy pomocy tarczy, Lestrange prychnął. Zniekształcone prychnięcie było wyraźnie słyszane spod maski, która chroniła jego tożsamość. Czarna szata powiewała lekko, poruszana wiatrem, który roznosił iskry na kolejne budynki, lecz był zbyt słaby, by rozwiać czarny, gęsty dym, opadający na Londyn.
- Kto by chciał rządzić nic nie znaczącymi robakami, takimi jak ty? - odpowiedział uprzejmym tonem, który nie należał do Rodolphusa Lestrange'a, a do Vipery. Maska skutecznie zniekształcała głos, doskonale chroniąc każdy aspekt jego tożsamości. Czy uciekinier dosłyszał jego słowa? Wątpliwie, patrząc na to z jaką pasją zabierał się do ucieczki.

Lestrange wyciągnął różdżkę i spróbował przy użyciu kształtowania wytworzyć więzy, które zwiążą nogi mężczyzny tak, by wywinął eleganckiego orła i rozwalił sobie ten głupi ryj.

Kształtowanie, wytworzenie lin które spętają nogi uciekiniera
Rzut N 1d100 - 72
Sukces!


Edycja na prośbę MG:

Z różdżki wystrzeliły liny, które zaatakowały nogi uciekiniera. Związały je, powodując że mężczyzna wywalił się, ze związanymi kostkami jak baleron.
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#3
28.03.2025, 01:49  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.03.2025, 16:50 przez Alexander Mulciber.)  
Spojrzenie, jakie im posłał, nie wyrażało niczego. Obojętność, z jaką zwykł traktować wszystko i wszystkich, przylgnęła dzisiaj do niego niczym druga skóra, a jednak, zarówno Stanley jak i Rodolphus – dobrze znający naturę Alexandra – mogli dostrzec błysk irytacji na dnie jego mętnych oczu. Zdegustowanie w sposobie, w jakim przechylił lekko głowę, gdy przystanęli przed ciemnym zaułkiem. Zniecierpliwienie, wyrażone napięciem ramion i bielącą zawziętością knykci, zaciskających się na różdżce. Nie odezwał się choćby słowem, gdy dotarły do niego obraźliwe pokrzykiwania. Nie zwrócił na nie uwagi, jak gdyby krzyk był tylko zakłóceniem w eterze – smugą na tafli lustra, w które zaglądał, aby przepowiedzieć przyszłość – skazą w krysztale magicznej kuli. Kimkolwiek był człowiek, który próbował rzucić im wyzwanie, dla Alexandra Mulcibera był tylko nieistotną aberracją w dziejach wieczności.

Skrzywił się delikatnie, choć nie było tego widać spod zakrywającej twarz maski. Nie widział sensu w atakowaniu kogoś, kto nie stanowił zagrożenia. To była rozrywka dla tych, którzy mieli coś do udowodnienia – dla młodych i głodnych krwi – dla tych, którzy potrzebowali przypomnieć światu, kim są. Ale nie dla niego. Chaos miał sens, owszem, ale tylko wtedy, gdy prowadził do celu. Na takie bezmyślne akty terroru mogli sobie pozwolić, gdy byli w pojedynkę. W większej grupie powinni się skupić na wykorzystaniu przewagi liczebnej, aby wyeliminować jak najwięcej tych, którzy byli w stanie im zagrozić. Jeśli mieli siać strach, powinni wyłapywać tych, którzy mogli się im przeciwstawić. Jak najwięcej przedstawicieli służb, zwłaszcza krążących pośród pogorzeliska aurorów. Jak najwięcej zorganizowanych grup, przeprowadzających ewakuację z ogarniętych pożarem obiektów. Tych, którzy w ogniu i panice wciąż mieli odwagę walczyć.

Tyle że Mulciber nie miał ani talentów przywódczych, ani też nie chciał być przywódcą, więc – mimo że jasno dał popędliwym gówniarzom do zrozumienia, że nie widzi większego sensu w zaproponowanym przez nich planie działania – nie próbował przekonać ich do swych racji. Posłusznie podążył za ofiarą jak pies myśliwski, który już raz złapał zapach krwi, i nie spocznie, dopóki nie poczuje jej na pysku.

– Szukaj lepszej zwierzyny łownej – rzucił ostro w stronę Stanleya, wyprzedzając Rodolphusa, który jednym ruchem różdżki powalił uciekiniera na ziemię. Kogoś, kto będzie wyzwaniem w walce, pomyślał obojętnie, odcinając mężczyźnie drogę ucieczki. Kogoś, kto zasługuje na śmierć. – Padlinę zostawiamy psom na pożarcie.

Trigger warning: PRZEMOC
Wystarczyło jedno bezceremonialne kopnięcie, aby mężczyzna zwinął się w bólu i zawył. Kopnął go raz jeszcze, tylko po to, aby wydusić z niego kolejny krzyk. Krzyk, który szybko zamarł, gdy Mulciber brutalnie przycisnął kolanem jego szyję, z siłą niewystarczającą do zmiażdżenia tchawicy, ale wystarczającą do jego unieruchomienia.  Naparł na mężczyznę swoim ciężarem, dominującą rękę wykręcając mu ponad głową. Jedno kolano blokowało bezradnie wykręconą rękę, drugie przygniatało kark do bruku.

Pochylił się nad nim jak sęp, wionąc połami czarnego płaszcza jak czarnymi skrzydłami, spowity w dym i nienawiść. Gdyby przyjrzeć się uważniej, można by dostrzec na jego szacie plamy zakrzepłej krwi, którą spłynęła redakcja Proroka Codziennego. Wolną ręką przycisnął różdżkę do czoła ofiary, z bolesną precyzją wwiercając się w sam jego środek.

Nie zamierzał go zabijać. Zamierzał jednak sprawić, aby błagał o śmierć. Śmierć, która nigdy nie nadejdzie. Nie z jego ręki.

– Żebyś pamiętał, kto jest twoim panem – wycedził. Głos Mulcibera, zniekształcony przez zakrywającą twarz maskę upodabniającą go do kościotrupa, brzmiał głucho, jak gdyby dochodził zza grobu.

Runa Odal. Ēðel.

Pozwolił syczącemu słowu spłynąć z języka, gdy za pomocą zaklęcia rzezał odwrócony symbol runiczny na czole wijącego się pod nim mężczyzny – runa, która w pozycji prostej symbolizowała tradycyjnie "czystość krwi" i "dziedzictwo", tłumaczona także jako, "rodowód", "dom" i "ojczyzna". Jeden z najpopularniejszych motywów heraldycznych, powszechnie kojarzona przez większość czarodziejów czystej krwi, jako że jej zniekształcone wariacje stanowiły niegdyś częsty element ornamentalny, wplatany do rodowych drzew genealogicznych, herbów i pieczęci jako symbol zachowywanej przez pokolenia pamięci o tradycjach przodków, symbol konserwatyzmu i stabilizacji.

W pozycji odwróconej była wypaczeniem wszystkich tych wartości.
W pozycji odwróconej oznaczała kogoś niegodnego. Kogoś brudnej krwi, kto nie miał prawa do magii, ponieważ nie odziedziczył jej po czystokrwistych przodkach. Kogoś, kto przywłaszczył sobie cudze dziedzictwo. Kogoś, kto zasługiwał na karę.

Na dość, że runa Odal pojawiała się na reliefach zdobiących ściany Kromlechu – kojarzona więc była przez ogół Śmierciozerców – nawet mugole znali tę runę. Nie byłaby to pierwsza, ani ostatnia rzecz, jaką sobie przywłaszczyli, pomyślał Mulciber, ignorując szamoczącego się pod nim mężczyznę, który już nie wrzeszczał, tylko wył. Nie sposób było zapomnieć tego szczególnego wyrazu pustki, która gościła na dnie oczu romskiej starszyzny, gdy wspominali czasy wielkiego mugolskiego konfliktu, który podzielił świat. W trakcie drugiej wojny światowej runa Odal wykorzystywana była przez grupy o skrajnie rasistowskich poglądach jako propagandowy symbol czystości rasy. Właśnie ten symbol przypieczętował los tak wielu spośród cygańskiej braci, pomyślał, wspominając rumuńskie ruiny, poznaczone propagandowymi malunkami jak skaryfikacjami. Skoro mugole traktowali Cyganów jako ludzi gorszego sortu, czemu niby Cygan miałby widzieć w nich ludzi? Skoro mugole używali jej do piętnowania czarodziejów, czemu czarodziej miałby nie użyć jej przeciwko nim?

Alexander zamierzał wykorzystać ten sam symbol, który ukradli czarodziejom, aby naznaczyć szlamoluba także w oczach niemagicznego świata. Aby uczynić go wyrzutkiem zarówno w jednym, jak i w drugim świecie, skoro nie umiał wybrać. Stanąć po właściwej stronie.

Nie wiedział nawet jakiej krwi był ten człowiek, ale nie miało to znaczenia. Wszyscy krwawili tak samo.

Rzut Z 1d100 - 52
Sukces!


Krwi było dużo. Wyryty w skórze symbol krwawił obficie, a krew, która zalewała twarz mężczyzny, zauważył Alexander, była tak samo czerwona jak jego własna.

Już nie wrzeszczał. Jego ciałem wstrząsały jedynie konwulsyjne drgawki, głowa opadła w bok, a w oczach błyszczało coś na kształt rezygnacji. Kiedyś, dawno temu, Mulciber być może poczułby na ten widok mdły posmak satysfakcji. Teraz jednak nie czuł niczego.

– Utnij mu język.

Nie musiał się odwracać, by wiedzieć, że Rodolphus stoi tuż za nim: czuł za plecami jego obecność, jak cień dementora nad duszą. Rzucił rozkaz lekkim tonem, tak, jak gdyby rzucał żartem.

Zaraz może jeszcze każe uciąć Stanleyowi jakąś głowę.


// Korzystam z przewagi walka wręcz oraz ze statystyki aktywność fizyczna ◉◉◉○○, aby obezwładnić do cna spętanego zaklęciem Rodolphusa mężczyźnę.
// Korzystam także z przewagi zastraszanie, aby wzbudzić strach w swojej ofierze, a także z mojej znajomości starożytnych run (wspieranej statystyką wiedza o świecie ◉◉◉○○), aby symbolicznie naznaczyć go w sposób, który czyniłby go wyrzutkiem zarówno w świecie czarodziejskim (runa, którą ryję na jego czole, w pozycji odwróconej oznacza osobę o brudnej krwi, niegodną, wykluczoną), jak i w świecie mugolskim (powszechnie znany symbol nazistowski, o czym Mulciber wie dzięki temu, że jest bardzo into cygaństwo).
// Zakładam, że zaklęcie tnące jest dosyć prostym zaklęciem (zwłaszcza dla zaprawionego Śmierciożercy o spaczeniu III), więc udaje mi się dokonać skaryfikacji. Rzucam natomiast kostką na statystykę kształtowanie ◉◉◉○○ po to, aby uczynić efekt mojego zaklęcia bardziej trwałym, tak, aby uzdrowiciel nie mógł łatwo zasklepić rany na czole mężczyzny. Im wyższy wynik, tym trwalszy efekt.
// Proszę Beza nie banuj mnie. Nie jestem nazistą. Nic nie poradzę że to wyszło po dokładniejszym researchu



Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#4
29.03.2025, 14:32  ✶  

Młody, rezolutny, zbyt pewny siebie... taki właśnie był Rodolphus, którego nazywali również Viperą. Jemu akurat można było wybaczyć - dopiero zgolił koper spod nosa i odstawił mleko. Ledwie wyszedł z Hogwartu, a dalej go nie nauczono szacunku do starszych. Dalej był w gorącej wodzie kompany i solidna, ojcowska listwa mogłaby sprawić tutaj cuda.

Gorzej było z Serpensem, który był stary jak świat, a głupszy, niż przewidywała ustawa. "Szukaj lepszej zwierzyny łownej" czy "Padlinę zostawiamy psom na pożarcie", brzmiało to zabawnie z jego ust, a jednak podziałało.

Zarówno jeden jak i drugi, rzucili się za ich ofiarą niczym psy bojowe, które ktoś spuścił ze smyczy. Zupełnie jak te pionki w rękach Harper Moody, które nasłała na Borgina z końcem czerwca. Wściekłe, pełne werwy i nienawiści, chcące ich rozszarpać. Prześcigające się nad tym, który to wyrządzi więcej krzywdy w tej Wielkiej Pardubickiej. Szkoda tylko, że to nie świadczyło o niczym, bo na koniec dnia byli tacy sami. Wracali do domów i udawali, że są innymi ludźmi - dobrymi, kochającymi, dbającymi o bliźniego... Piękna sprawa. Iście imponujące zdolności . Sam Teatr Selwynów byłby zazdrosny o takie umiejętności i wystawiłby ich sztukę z największymi honorami, uznaniami dla tej dziedziny kultury jaką było krycie się za maską i udawanie innego człowieka.

Wracając jednak do zachowania najmłodszego z nich i jego prychnięcia, które dało się usłyszeć. Niewdzięczny małolat Vulturis kręcił głową z niedowierzaniem. Był taki mądry, taki chętny do walki. Szkoda tylko, że walczyli trzech na jednego, a więc mieli znaczącą przewagę liczebną. Czy stąd wynikała jego pycha, duma? Czy z faktu, że był głupi i nie dostał jeszcze porządnie w pysk od życia? Bo czy dalej byłby taki wyszczekany gdyby przyszło mu walczyć jeden na jednego? Z kimś, kto przewyższa jego umiejętności? Ot, chociażby taką Moody we własnej osobie?

Może nie odbył takiej walki. Może nie wiedział jak to jest zostać porzuconym przez innych Śmierciożerców na pastwę Ministerstwa. Miał jeszcze czas, aby tego dokonać - przełomu w swojej zbrodniczej karierze. Nie mniej jednak, Borgin, jako ten, który przeżył coś takiego, nie zamierzał rezygnować z bezpieczeństwa swoich towarzyszy.

Czy rzucanie tarcz ochronnych w walce z jednym przeciwnikiem było przerostem formy nad treścią? Nigdy. Bezpieczeństwo zawsze powinno być ich priorytetem. Czy na Alexandra przypadkiem nie czekała Ambrosia? Jak miałby jej później wytłumaczyć, że ten debil rzucił się w pierwszej sekundzie do bitki, nie dbając o własne cztery litery? Jak miałby spojrzeć McKinnon w oczy, pozwalając, aby Mulciberowi coś się stało? Nie mógłby. To samo zresztą tyczyło się Rodolphusa, który też na pewno miał do kogo wrócić. Miał rodzinę. Miał swoich krewnych...

A jednak wbiegli we dwójkę do bocznej alejki, nie mając pojęcia co tam może na nich czekać. Czy tak właśnie wygląda strategiczne podejście do sprawy? Nie. Stanley nie był też w pozycji, aby ich karcić. Miał pewnie doświadczenie z Ministerstwa, wszak uczyli ich tam pewnych taktyk i szerokopojętego działania w grupie. Nie pozostało mu więc nic innego jak po prostu puścić ich uwagi mimo uszu i zadbać o to, aby tych dwóch debili dotrwało do poranka.

Vulturis powolnym krokiem zbliżał się do ich ofiary, która następnie padła i przeszła z rąk jednej hieny do drugiej. Dopadli go. Zegar zaczął odliczanie... Tego był pewny. Ich "koledze" zostało najpierw kilkanaście minut życia. Chyba nikt nie chciał go puszczać wolno, prawda? Nie po tym co powiedział.

- Ty to zrób - podszedł bliżej i polecił Alexandrowi - Pokaż młodszemu koledze jak to się powinno robić. Chyba nie boisz się trochę pobrudzić rączek? A może boisz? Wtedy powiedz, coś zaradzimy - dodał, obdarzając Mulcibera solidnym uśmiechem, który jednak pozostał skryty pod maską. Czy podpuszczał trochę Serpensa? Oczywiście, że tak. To była kara za jego głupawe komentarze - A Ty, w tym czasie, abyś się nie nudził... - zwrócił się ku Lestrange'owi - Obdarujesz naszego kolegę cruciatusem. Rozgrzejesz się przed tym, co dopiero nadejdzie, a i wykorzystasz swój płomienny zapał do działania. Może trochę spuścisz z siebie tego młodzieńczego gniewu i ochłoniesz. Nie dasz się kurwa zabić w pierwszej sekundzie potyczki - wytłumaczył, wskazując różdżką na leżącego przed nim mężczyznę. Swego czasu sam był jak Rodolphus - też chciał biegać i zmieniać świat. To jednak zmieniło się wraz z pewnymi wydarzeniami w jego życiu, które odcisnęły swoje piętno.


Próba charyzmy na przekonanie moich kompanionów
Rzut Z 1d100 - 22
Akcja nieudana


- No chyba, że jeden z drugim zaczął się nagle bać... - stwierdził, oglądając się za siebie - Wtedy powiedźcie. To ja sprawię, aby nasz serdeczny kolega zapamiętał dzisiejszy wieczór na zawsze - rozłożył ręce, pozostawiając Serpensowi i Viperze pole do decyzji.



// Korzystam z dowodzenia, aby przenieść odpowiedzialność na ucięcie języka z Rodolphusa na Alexandra, a w między czasie dać mu inne zadanie, co by się nasz młodziejaszek nie nudził


"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#5
29.03.2025, 14:55  ✶  

Gdyby tylko Rodolphus się ruszył do biegu, gdyby tylko puścił się w pogoń niczym ten pies myśliwski, który został spuszczony ze smyczy. Ale nie, bieganie było dla frajerów, którzy nie potrafili korzystać z magii w odpowiedni sposób. On nie puścił się pędem jak ogar, któremu wydano rozkaz: czasy, gdy wykonywał polecenia niczym pies minęły w chwili, gdy Robert Mulciber umarł. Czyż nie był ojcem Stanleya, skoro na spotkaniu w Little Hangelton Borgin zwracał się do Richarda per wuju? Jakież piętno odcisnęła na starszym Śmierciożercy śmierć Mulcibera? Czy w ogóle Vulturis przejął się tym, co zdarzyło się pod koniec sierpnia? Był na pogrzebie? Ktoś mu powiedział, przekazał jeszcze tego samego dnia, czy sam musiał o tym dowiedzieć się z gazet?

Nie winił go za to, czyja krew płynęła w jego żyłach - w końcu rodziny się nie wybierało. Nie mógł przerzucać na Stanleya odpowiedzialności za to, co robił Robert, chociaż dostrzegał w nim pewne podobieństwo do gryzącego piach bliźniaka. Pod maską Rodolphusa pojawił się dość paskudny uśmiech, gdy uciekinier wywinął orła, a w chwilę później dołączył do niego Alexander, który dopadł do niego niczym pyskujące, pełne nienawiści zwierzę. Ruszył żwawym, szybkim krokiem w stronę szamoczących się mężczyzn, nie zwracając uwagi na krzyki, które wydobywały się z gardła ofiary.

Pokaż młodszemu koledze jak to się powinno robić. Lestrange przekrzywił nieco głowę. Vulturis zdawał się go nie doceniać, lecz był do tego przyzwyczajony. Nie doceniano go w Departamencie Tajemnic, nie doceniał go Robert, nie doceniał go Richard. Mało kto brał na poważnie jego osobę, patrząc tylko i wyłącznie przez pryzmat wieku. Z Bellatrix było bardzo podobnie, z tą różnicą, że Black w takim przypadku jak ten po prostu rozwaliłaby ich nowego kolegę tylko po to, by pokazać innym, że jest warta tego, by ją dostrzec. Rodolphus taki nie był - znał doskonale swoją wartość i bynajmniej nie postrzegał siebie przez pryzmat tego, jak postrzegali go inni. Czyż to nie on razem z pozostałą wężową dwójką nie torturował i w końcu zabił rodziców tego przeklętego aurora, Tristana Warda? Czy to nie on wykonał lepiej niż niejeden starszy śmierciożerca zadanie, które mu powierzono? Czy to nie on trzymał w piwnicy obiekty badań, wszystko ku chwale Czarnego Pana? Czy to nie on nie bał się śmierci, kroczył z nią ramię w ramię i to nie on razem z Nicholasem wykonał zadanie, dzięki któremu Spalona Noc mogła w ogóle dojść do skutku?
- Przekleństwa do ciebie nie pasują - powiedział łagodnie, do bólu uprzejmie, przeciągając palcami po różdżce, wciąż ignorując krzyki, tym razem już cichnące, zrezygnowanego mężczyzny, znajdującego się pod Alexandrem. To było żałosne: zakładanie, że ma w sobie młodzieńczy gniew, który napędzał go do działania. Jego gniew i jego nienawiść miały swoje podłoże zupełnie gdzie indziej, nie w wieku. Vulturis nie powinien o tym zapominać, szczególnie że od początku ich spotkania Vipera nie dał mu nawet ani cienia podejrzeń, że nie panuje nad swoimi odruchami. - Pamiętaj, że jesteśmy dżentelmenami.
Przypomniał mu wcale nie kąśliwie, lecz Alexander na pewno pamiętał to sformułowanie. Ostatni raz zostało użyte właśnie wtedy, gdy krzyki torturowanych ofiar odbijały się od mebli w mugolskiej dzielnicy, a Lestrange trzymał włosy Tristana, zmuszając go do patrzenia na cierpienie swoich rodziców.

Skierował różdżkę na mężczyznę, leżącego pod Alexandrem, który wydawał się być pogodzony ze śmiercią. Ale czy śmierć miała być dla niego łaskawa? Nie mogli przecież tak po prostu go zabić - to nie byłoby w porządku, prawda? Byli przecież ludźmi czynu, aniołami sprawiedliwości, nie mogli tak po prostu latać i zabijać niewinnych, czyż nie? Ach, słodka hipokryzja, wypaczone poczucie własnej wartości i wykręcony do granic kręgosłup moralny... Nie, ten człowiek musiał przeżyć tylko po to, by pamiętać o tym, kto jest jego właścicielem i komu podlega. Miał żyć i codziennie patrzeć w lustrze na wyrżniętą magią runę, której nie wyleczy żaden uzdrowiciel. Wreszcie miał żyć tak, jak Rodolphus lubił innym mówić, by żyli: w pieprzonym milczeniu. Cruciatus, jak już było kiedyś, gdzieś niedawno wspomniane, nie było ulubionym zaklęciem Rodolphusa. Lestrange preferował zupełnie inne formy przemocy. Ale nie zamierzał się kłócić i to nie dlatego, że Vulturis celowo go podpuszczał, nawet przedszkolak by się zorientował - po prostu uważał, że skoro już zaczęli, to wypadałoby dokończyć. Nie lubił zostawiać rozgrzebanych spraw za sobą.

Cruciatus na typa, wymagane III spaczenia, 2 kropki w nekromancji
Rzut N 1d100 - 50
Slaby sukces...
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#6
31.03.2025, 02:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.05.2025, 16:17 przez Alexander Mulciber.)  
TW: przemoc, trochę obrzydliwych opisów krwi

Nie odezwał się choćby słowem. Nie musiał, tak samo jak nie musiał niczego pokazywać Rodolphusowi, który wzdragał się przed prymitywizmem metody działania, nie przed działaniem. Uniósł tylko powalaną krwią dłoń, okutaną w czarną rękawicę, pokazując Stanleyowi, że ta zdążyła całkiem już przesiąc posoką. Nie, nie bał się pobrudzić rąk. Jego ręce całe były we krwi. Krwi, która zdawała się błyszczeć głęboką czernią, gdy padał na niego odległy poblask ognistej łuny.

– Tylko nie zabijaj – syknął, odsuwając się mimowolnie, gdy poczuł, jak ciało leżącego pod nim mężczyzny – dotąd wstrząsane drgawkami cruciatusa – zastyga w bezruchu, niby to w pośmiertnym stężeniu. Cóż z tego, że ręce miał całe umazane jego juchą. Nie przeszkadzało to Mulciberowi, dopóki życie wciąż tętniło w mężczyźnie. Trupa nie chciał dotykać. Cyganie nie dotykali trupów. Trupy zdejmowały go obrzydzeniem. Ręce można było obmyć z krwi, ale rytualnego oczyszczenia dokonać było trudniej. Zwłaszcza mając na sumieniu tyle grzechów, co Mulciber.

Widząc, że Lestrange opuszcza powoli różdżkę, poprawił jednak chwyt, zapominając o obrzydzeniu.
Wreszcie kolano przestało przyciskać szyję, pozwalając plecom okaleczonego przezeń mężczyzny wygiąć się w spazmatycznym łuku opistotonusu. Wreszcie przestało blokować drogi oddechowe, uniemożliwiając zaczerpnięcie powietrza. Nie było jednak ulgi, która przychodziła wraz z oddechem: wraz z oddechem przychodził tylko ból.

Nie padło ze strony Alexandra choćby słowo sprzeciwu. Nie potraktował słów Stanleya jako zaczepki, tylko jako rozkaz, a rozkazy trzeba było wykonywać.

Nie zastanawiał się nad sensem swoich działań. Nie musiał. Przemoc była tylko pustym rytuałem, który musiał odprawiać prorok, bo taki był porządek rzeczy: paradoks proroka polegał na tym, że nie wiedział, czy przewidywał przyszłość, czy ją tworzył. Wiedział tylko, że czuje ją pod opuszkami palców. A jego palce zaciskały się teraz się na języku mężczyzny.

Jak na gardle ofiarnego zwierzęcia, pomyślał unosząc różdżkę. Zwierzęcia, które zarżnięto na rytualnym ołtarzu ku czci Hekaty, aby móc potem wywróżyć przyszłość z jego wnętrzności.

// Rzucam kością na statystykę kształtowanie ◉◉◉○○, aby odciąć naszej ofierze język.
Rzut Z 1d100 - 94
Sukces!

Nie myślał o ogniu, nie myślał o krzykach, nie myślał o bólu, który zadawał. Po prostu uciął mężczyźnie język. Obślizgły kawałek mięsa upadł na bruk, w akompaniamencie cierpienia.

// W dalszym ciągu korzystam z przewagi walka wręcz oraz ze statystyki aktywność fizyczna ◉◉◉○○, aby przytrzymywać ofiarę przy ziemi.
// Posmak zawady foliowa czapka i moich cygańskich superstycji w tym, że wzdragam się na myśl, że mógłbym dotknąć trupa, więc puszczam na chwilę unieruchomionego mężczyznę, gdy Rodolphus go torturuje.
// Jako posiadacz trzeciego oka, odgrywam, że czuję, że Czarny Pan manipuluje nami i naszymi emocjami, żeby nikt nie mógł do końca przewidzieć jego działań.


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#7
31.03.2025, 18:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.06.2025, 19:02 przez Stanley Andrew Borgin.)  
TW: krew; jakaś przemoc

Za krótko się znali z Rodolphusem, aby ten mógł wydawać takie osądy. Co to miało w ogóle znaczyć, że nie pasowały do niego przekleństwa? Stanley wyszedł z Ministerstwa ale Ministerstwo nie wyszło ze Stanleya. Czasami trzeba było sobie rzucić taką "kurwą" na rozluźnienie atmosfery czy podkreślenie pewnych słów. To była niejako forma zabawy językiem, tym co dano ich przodkom przed laty. Szkoda tylko, że jeden z ich czwórki, miał utracić tę możliwość. Znalazł się w złym miejscu, o złej porze i zaczepił złych ludzi - dosłownie i w przenośni.

Taniec ciała, które było przed nimi, napawało Vulturisa optymizmem. Jego ulubione, niejako ukochane zaklęcie, sprawiło ból ich ofierze. Powodowało te wszystkie skurcze czy grymasy na twarzy. Przebijało człowieczą powłokę, wbijając się głęboką w ludzką psychikę, aby spenetrować ją do szpiku, zostawiając po sobie niemiłe wspomnienie na lata.

Cruciatus udowadniał Borginowi jedną rzecz - jak kruche było ludzkie życie. Raz człowiek stał i udawał gieroja, a chwilę później skomlał o litość. Pomyśleć, że to wszystko potrafiło uczynić jedno zaklęcie. Jedno przepiękne zaklęcie.

- Wspaniale - skomentował rękawicę Serpensa - Po prostu znakomicie - dodał z dumą w głosie na ich poczynania - zarówno Lestrange'a jak i Mulcibera. Mógłby im sprawić kilka komplementów... ale czy było to konieczne? Na pewno wiedzieli jak dobrą robotę wykonują w tej chwili. Jak dobrze się sprawują. Jak wielce przyczynili się od ich sprawy.

Stanley machał rożdżką na lewo i prawo, krążył wokół ciała niczym sęp, którego imię przyjął w szeregach Czarnego Pana. Vulturis oczekiwał na swoją zdobycz. Przyglądał się. Liczył. Kalkulował. Czekał aż drapieżniki opuszczą swój łup i on będzie w stanie przystąpić do działania. Pogwizdywał melodycznie, a to wszystko po to, aby jakoś minęło mu te kilkanaście długich sekund. Opłaciło się. Mógł poszybować w jego kierunku aby zrobić swoje.

Krwawa posoka trysnęła wraz z niemal chirurgicznym cięciem Mulcibera, a strumień krwi szukał ujścia w wolnej przestrzeni nieopodal ich pacjenta. Mężczyzna leżał niczym jakaś rytualna owca, a kapłani robili to, co uważali za słuszne. Wykonywali wolę swojego Pana, który mówił jasno - "Każdemu, kto podniesie rękę na władzę, władza tę rękę odrąbie".

Tym razem nie miało to zastosowania dosłownego ale przekaz był jasny. Ktoś oponował władzy Lorda Voldemorta - ten ktoś otrzymywał karę.

- Wstajemy - Borgin zwrócił się do ich wybrańca - To nie czas na sen. Noc jest jeszcze długa, a na pewno nie chciałbyś ominąć finału tego wspaniałego wydarzenia - zapewniał ofiarę losu. W międzyczasie wycelował swoją różdżkę, a następnie zrobił to, co uwielbiał - rzucił cruciatusa. To wszystko po to, aby ich "kolega" mógł ponownie wziąć udział w danse macabre.


Rzut na cruciatusa w kierunku mężczyzny, co by trochę ocknąć
Rzut PO 1d100 - 70
Sukces!


Edycja na prośbę MG:

Mężczyzna zatrząsł się na ziemi, a jego ciało skończyło w konwulsjach. Dało się dostrzec ból, który przenikał przez jego kości, aż do umysłu, sprawiając wręcz ból u tych, którzy musieli to oglądać, a byli przecież sprawcami tego wszystkiego.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#8
11.04.2025, 10:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.05.2025, 11:23 przez Rodolphus Lestrange.)  

Komplementy były tutaj zbędne - zarówno on, jak i i jego towarzysze, doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jak dobrą robotę wykonywali. W jaki sposób działali i że działali w imię wyższego dobra. Lestrange'owi zdarzyło się czytać wcześniej o poczynaniach Grindelwalda, który również tłumaczył swoje działania wyższą ideą. To, co się działo poza granicami kraju i w Durmstrangu nie było tak oczywiste, jak mogło się wydawać na pierwszy rzut oka, lecz Rodolphus wiedział, że z Gellertem mieli sporo wspólnego: wszyscy, zarówno śmierciożercy, jak i ich mistrz. Z tą różnicą, że ich mistrz był lepszy i zdecydowanie zajmował w tej chwili zaszczytne miejsce numer jeden, jeżeli chodzi o najbardziej niebezpiecznych czarnoksiężników na całym świecie. Tak było w jego głowie, a w głowach innych? Cóż, po tej nocy również i w ich.

Gdy jego cruciatus uderzył w mężczyznę, pod maską pojawił się grymas zniecierpliwienia. Nie obrzydzenia, a zniecierpliwienia właśnie - Rodolphus był, mówiąc krótko, pierdolonym psycholem, który lubował się w krwi i cierpieniu. Nie robiło na nim wrażenia to, że ciało nieznajomego wyginało się na wszystkie strony, rozrywane niewyobrażalnym bólem. Czerpał z tego przyjemność i wyjątkowo trzymał gębę na kłódkę, nie pierdoląc na prawo i lewo, że była to niepotrzebna przemoc. Przemoc zawsze była potrzebna, żeby pokazać swoją dominację. Jednak zniecierpliwienie pod maską jasno pokazywało mu samemu: ile jeszcze? Co mają robić potem? Krew wrzała w jego żyłach, a oczy zaczynały lustrować okolicę w poszukiwaniu innych obiektów, którym należałoby pokazać, gdzie ich miejsce.
- Okolica jest czysta - poinformował, gdy jego towarzysz rozkazał mężczyźnie wstać. On jednak miał inny plan. Położył Stanleyowi dłoń na ramieniu - czystą, warto tu zaznaczyć, bo w przeciwieństwie do Mulcibera on nie ubrudził sobie rączek juchą. - Daj mi pół minuty.
Jego ton głosu nie brzmiał jak prośba - był wyprany z emocji, lecz lekko drgał, z tym że ciężko było określić, co to była za emocja. Vipera podszedł lekkim krokiem do ich ofiary, kiwając przy tym na Alexandra różdżką.
- Pamiętasz tę szlamę, Warda? - zapytał głosem dla odmiany miękkim, niemalże pieszczotliwym. Gdyby nie miał na sobie maski, pewnie teraz widać by było, jak słodko się uśmiechał i jaka psychoza błyszczała w tych stalowych oczach. - Wtedy nam przerwano. Teraz nam to nie grozi.
Maska pozostawała niewzruszona, ale usta Rodolphusa rozciągnęły się w uśmiechu. Kucnął przy wybrańcu, zaciskając pewnie palce na rózdżce. Mógłby coś powiedzieć, ale... Po co? Patrzył spomiędzy szparek w masce na jego twarz - tak zrezygnowaną i wypełnioną bólem po ostatnim cruciatusie, tym razem rzuconym przez Borgina. A potem uniósł różdżkę i przesunął ją w stronę skroni mężczyzny. Tak, on już nie będzie mówić. Teraz czas, żeby pozbawić go słuchu. Ale najpierw trochę zabawy. Ciekawe, co miał we wspomnieniach? Planował zadać mu przy tym jak najwięcej bólu - może jeszcze będzie się bronić?

Rzucam na Zauroczenie, przewaga legilimencja, PO
Rzut PO 1d100 - 16
Akcja nieudana


Edycja o konsekwencje na prośbę mg:

Był zły. Zły, bo nie stało się nic. Wiedział co miało się dziać gdy korzystał z Legilimencji, a teraz jego ofiara patrzyła na niego w oczekiwaniu, a on... Nie czuł, żeby mógł wejść do jego umysłu.
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#9
16.04.2025, 18:17  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.04.2025, 19:07 przez Alexander Mulciber.)  
// Rzucam kością na statystykę percepcja ◉◉◉◉○, aby wróżąc, poznać przyszłość Stanleya (1) albo Rudolfa (2) tej nocy: chcę móc ich przestrzec przed ewentualnymi kłopotami, dać im jakieś informacje o strategicznym znaczeniu.
Rzut PO 1d100 - 13
Akcja nieudana

Rzut 1d2 - 1

Krzyki rozdzierały powietrze jak rozdrapywane blizny, a jednak Alexander słyszał tylko to, co szemrało w jego głowie: szum proroctwa, szelest losu, który układał się w symbole między jego kolanami. Nie docierał do niego ani głos Stanleya, ani głos Rodolphusa, którzy pochylali się nad ich ofiarą, gdy on pochylał się nad kałużą krwi, gdy mamrotał do siebie, mażąc w niej symbole.

Krew była gorąca. Jeszcze nie stężała.

Alexander wiedział, jak czytać znaki z wnętrzności zwierząt. Wiedział jak przepowiadać przyszłość z ludzkich szczątków. Wiedział, jak robili to Aztekowie, wyrywający serca z piersi. Wiedział, jak robili to rzymscy augurzy, gdy na ołtarzach Jowisza składali w ofierze orły, a potem pili ich krew, aby wieszczyć o przyszłości. Nie potrzebował kart tarota, by wróżyć. Nie potrzebował fusów, luster, map nieba ani numerologicznych wykresów. Nie potrzebował niczego.

Widział na jawie rzeczy, których oni nie widzieli nawet w snach. Widział nawet wtedy, gdy zamknął oczy. Czasem myślał, że gdyby oślepł, wtedy widziałby więcej. Wtedy widziałby tylko trzecim okiem.

Jego palce poruszały się z niemal rytualną precyzją. Zanurzył je we krwi, tak jak zanurzył się we własnej wizji, malując nią po bruku ulicy.

Odwrócił się nagle w stronę Stanleya. Zastygł w bezruchu.

// Korzystam z przewag Wykaz intencji (jasnowidzenie) i Wróżbiarstwo, aby wykorzystać niekonwencjonalne techniki dywinacyjne (które poznałem w trakcie moich szeroko zakrojonych studiów w tej dziedzinie oraz podczas pracy w Departamencie Tajemnic) do niecnych celów.


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#10
17.04.2025, 20:38  ✶  

Okolica musiała być czysta. Nikt o zdrowych zmysłach nie wpadłby na pomysł, aby przeszkodzić trójce Śmierciożerców. Dowodem głupoty, a raczej bohaterstwa, był leżący przed nimi mężczyzna, który jednak utracił zmysł przetrwania na kilka sekund i musiał teraz za to słono zapłacić.

Stanley nawet nie zwrócił uwagi, że Rodolphus położył swoją dłoń na jego barku. Był za bardzo zajęty tym, co miało się za chwilę wydarzyć, a były to sprawy iście wspaniałe. Piękne. Napawające optymizmem do dalszego działania. To był po prostu dobrze rzucony cruciatus - najpiękniejszy widok na świecie. Coś, co tygryski lubiły najbardziej wraz z Vulturisem na czele.

- Kiedy wspominasz to imię... - zwrócił się do Rodolphusa w kilka chwil po ocknięciu z amoku - Brzmisz jakbyś się trochę rozmarzył. Nie będę ukrywał - przyznał, a następnie zrobił krok do tyłu, dając miejsce swoim kolegom. Im też należała się chwila zabawy z ich dzisiejszą ofiarą.

- Rób to, co uważasz za słuszne. Nikt nie będzie Ci przeszkadzał - zachęcał Viperę do dalszego działania, zapominając na chwilę o Serpensie, który zdawał się być w swoim świecie. Wystraszył się? Miał dość? Może powinni byli przestać? Być może. Nie miało to jednak żadnego znaczenia, wszak w ewentualnym głosowaniu byłoby 2 do 1.

Borgin odszedł jeszcze kilka kroków w bok, aby móc napawać się tym widokiem w całej jego okazałości. Zrobił to też po to, aby uniknąć ewentualnej krwi na swojej szacie - nie miał pojęcia o tym, co było planowane dalej, a krew na jego szacie, była tym, czego chciał uniknąć. Już wystarczyło, że Serpens był cały oblany krwią, niejako naznaczony - wybrany?

- Wszystko w porządku? - zwrócił się do Alexandra, widząc jak ten mu się zaczął przyglądać. Zrobił coś nie tak? Może ubrudził się gdzieś krwią i powinien to zmyć? Może chodziło o cokolwiek innego?

- Czy jest coś, co chciałbyś nam przekazać? - zapytał spokojnym głosem, próbując nakierować Mulcibera na odpowiedni tor - A może coś o czym powinniśmy wiedzieć? - dodał, poklepując krewniaka po plecach, co by mu dodać trochę otuchy do dalszego działania.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Stanley Andrew Borgin (2907), Alexander Mulciber (4136), Rodolphus Lestrange (2466)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa