Stanley Andrew Borgin, Alexander Mulciber & Rodolphus Lestrange
Chciałoby się powiedzieć, że to był wieczór jak każdy inny. Niestety był to całkowicie inny wieczór - taki, który miał zapaść w pamięci na lata, jak nie dziesiątki lat. Wiele zła zostało poczynione, lecz noc była jeszcze młoda, a Śmierciożercy się dopiero rozgrzewali do pracy. Cóż, jedno było pewne - tego wieczora paliły się dwie kwestie. Jedną z nich miała być stolica Wielkiej Brytanii, drugą zaś Śmierciożercy, którzy palili się do działania.
Przechadzka po ulicy Horyzontalnej była jakże piękna, niemal malowniczna. Gdyby nie fakt, że trójka kompanów miała już co robić, mogliby się zatrzymać na jakieś dyniowe latte w jednej z kawiarenek nieopodal. Zapewne mogliby by powzdychać do ostatków lata, napawać się ostatnimi długimi wieczorami. Czerpać z życia pełną garścią. To jednak musiało poczekać - wielka szkoda.
Gdy tylko udało im się rozejrzeć po całej okolicy, doceniając zawieruchę, która zdawała się przejmować kontrolę nad życiem magicznej społeczności, padły bliżej niesłyszalne słowa w kierunku trójki Śmierciożerców. Ktoś krzyczał, wskazując palcami na zamaskowane postacie. Wiele trudu zostało włożone, aby zdobyć odrobinę zainteresowania od przybyszów na Horyzontalnej.
- Psubraty! - dało się usłyszeć od jednej z bocznych alejek - W życiu nie zdołacie nas zastraszyć! Ten wasz cały Lord może próbować, ale nigdy nie będzie nami rządził! - zarzekał się mężczyzna, który właśnie dostrzegł przewagę liczebną przeciwnika, a następnie odwrócił się na pięcie i próbował swojego szczęścia w ucieczce. Tak szybko jak zdążył ich zaczepić, tak szybko zawinął się na pięcie w taktycznym odwrocie.
Vulturis przeniósł spojrzenie w kierunku z którego nadeszły jakże piękne słowa otuchy. Gdyby nie miał maski na swojej twarzy, dałoby się zapewne dostrzec mały uśmieszek, który tam właśnie zagościł. Odrobinę zawadiacki, cieszący się na taki rozwój wydarzeń.
- Vipera, Serpens - zwrócił się do swoich kompanów - Mamy chyba nieplanowaną zmianę działania. Londyn może chwilę poczekać, a nasz kolega... - wyciągnął różdżkę w kierunku swoich towarzyszy - Chyba nie bardzo - zakończył, obracając swój oręż w dłoni, a następnie postarał się otoczyć barierą ochronną dwójkę Śmierciożerców. W końcu nie było wiadomo do czego był skłonny, ten całkiem odważny, jegomość. Może miał jakiś sprytny plan, którym chciał odwrócić ich uwagę? A może po prostu rzucił się z motyką na słońce?
Nie miało to żadnego znaczenia w tej chwili. Alea iacta est.
- Zabawmy się - dodał jeszcze do swoich poprzednich słów, chcąc zachęcić Vipere i Serpensa do działania - Tylko się nie powstrzymujcie. Zobaczymy czy będzie taki mądry za kilka chwil - dodał. Życie to śpiew, życie to taniec, życie to śmierć. Z tą myślą w swojej głowie, ruszył za ich uciekinierem. Mężczyzna musiał zapłacić za swoje czyny.
Mowa jest srebrem, a milczenie jest złotem - w tej chwili wychodziła prawda tego powiedzenia, wszak gdyby tylko siedział cicho... mógłby uniknąć tego, co miało mu zostać za chwilę zgotowane. W końcu nie mieli takich złych zamiarów - spłonąć miał tylko Londyn... z małymi gratisami.
Dwie próby na otoczenie Rodolphusa i Alexandra. tarczami. Korzystam z rozproszenia.
Sukces!
"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina
"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972