Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic II
Po słonecznym, aczkolwiek chłodnym i wietrznym poranku nie pozostał już praktycznie żaden ślad. Niebo za oknem przybrało różne odcienie szarości i złamanej bieli. Nie było pośród nich granatu ani czerni, jednak zdecydowanie zbierało się na deszcz. Nie trudno było to zauważyć, szczególnie że wchodząc do sypialni, Ambroise odruchowo otworzył oba okna, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza.
W pomieszczeniu panował zaduch, jednak nie ten nieprzyjemny. Wymięta pościel w dalszym ciągu leżała na niezaścielonym łóżku. Nosiła ślady nie tak dawnego żarliwego poranka i późniejszej wyjątkowo udanej, błogiej drzemki. Pokój był zlany miękkim światłem płynącym z dwóch zapalonych lamp. Ciepły blask rozjaśniał ponurą aurę wczesnego popołudnia.
Zresztą nie trzeba było wiele, żeby Roise czuł się naprawdę dobrze, nawet mimo raczej parszywej pogody. Bardziej wczesnojesiennej aniżeli kojarzonej z późnym latem. Mógłby wręcz przysiąc, że gdyby podszedł w tej chwili do okna i wystawił rękę poza parapet, jego skóra momentalnie pokryłaby się drobną mżawką.
Nie było to zbyt pozytywne, zważywszy na to, że zaraz musieli wyjść z domu, ale przecież nie byli z cukru. Przez całe życie mieszkali w tym klimacie. Nie czuł się specjalnie zniechęcony niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi. Tak czy siak, przecież zamierzali już wkrótce ponownie znaleźć się pod dachem.
Gdyby nie to, że miał jeszcze kilka spraw do załatwienia po drodze, najpewniej czekałby do ostatniego momentu. Opuściłby mieszkanie wraz z Geraldine, po czym skierowaliby się bezpośrednio do celu. Miał jednak jeszcze kilka założeń do spełnienia. Poza tym musiał przebrać się w coś bardziej odpowiedniego.
W końcu zabierał dziewczynę na randkę. Drugą w naprawdę niedługim czasie. To było na swój nietypowe jak dla nich, ale na ten moment brzmiało naprawdę dobrze. Choć czy aby na pewno było aż tak osobliwe?
W końcu przedtem też wychodzili w różnorodne miejsca. Także kupował jej kwiaty. Traktował ją jak prawdziwą damę. Ona odpowiadała mu tym samym czułym zachowaniem. Tyle tylko, że nigdy nie używali tego określenia. Jakoś zawsze uważał je za dosyć mocno wydumane.
Teraz było inaczej. Autentycznie wyczekiwał tego momentu, gdy ponownie spotkają się w umówionym miejscu. Jednakże teraz musiał dokończyć zakładanie na siebie ubrań, próbując utrzymać równowagę. Stojąc na jednej nodze, na drugą wciągając skarpetkę i jednocześnie bardzo jawnie obczajając piersi jego kobiety odbijające się w pobliskim lustrze.
No, nie mogli odkleić się od siebie na nazbyt długo. Szczególnie teraz, gdy dopiero zaczynali napawać się swoją obecnością.
- Mniej więcej godzina? - Odezwał się wreszcie, obracając głowę przez ramię, żeby tym razem bardzo bezpośrednio otaksować Geraldine wzrokiem.
Na dłuższy moment znów bez skrępowania zatrzymując spojrzenie na jej dekolcie, przy czym uśmiechnął się jak dzieciak na widok sterty prezentów. Naprawdę atrakcyjnych prezentów.
- Czterdzieści pięć minuty? Myślę, że tyle wystarczy, żebym ogarnął się ze wszystkim. A ty? - W końcu wychodzili na randkę.
Prawdopodobnie potrzebowała się wyszykować. Nie wiedział, ile jej to obecnie zajmowało.
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down