• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[8/9/72] Time is like a fuse - short and burning fast. Armageddon's here | B.F i P.B

[8/9/72] Time is like a fuse - short and burning fast. Armageddon's here | B.F i P.B
Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#1
28.03.2025, 20:04  ✶  
08.09.1972, Aleja Horyzontalna, po zmierzchu

O zmierzchu Londyn jawił się w niecodziennym, pulsującym świetle - trochę tak, jakby ktoś zapalił nad nami niezliczone lampy stroboskopowe. Zgiełk ustępował miejsca cichym szmerom nadchodzącego wieczoru, gdy nagle w powietrzu pojawił się popiół - później wszystko zaczęło przypominać kostki przewróconego domino. W kilkanaście minut zrobiło się tak jasno, jakby właśnie nadszedł koniec świata i nieboskłon postanowił zapłonąć. Zmrok, który opadał na miasto, nabrał niebezpiecznej palety kolorów, jak spod ręki obłąkanego artysty. Pierwszym, co przychodziło na myśl był karmazyn, szkarłat, sjena palona, ochra i - jak na ironię - sadza angielska. Pożar szalał, a dym wznosił się ku niebu, z którego sypał się popiół, wdzierając się w nasze płuca.
Zaraz po tym, jak poczułem dotyk i uścisk kobiety, wyprostowałem się, odruchowo chwytając ją za kolana, by upewnić się, że nie straci równowagi - nie było to dla mnie dziwne, chociaż może powinno być. Nieważne, bo w tej chwili nie byliśmy już tylko obcymi sobie ludźmi, ale sojusznikami w walce o przetrwanie. Nie miałem problemu z tym, by ją unieść. Była lekka, znacznie lżejsza, niż się spodziewałem.
- Będzies w stanie poplawiś mi gumkę na włosach? - Zapytałem po kilkudziesięciu wspólnie zrobionych krokach, czując, jak pojedyncze kosmyki zaczynają wpadać mi do oczu. Miałem średnio-krótkie włosy, które w tym momencie były nieco rozczochranе. Chciałem, żeby pozostały związane, by nie wpadały mi do dostatecznie szczypiących, załzawionych oczu i nie przeszkadzały podczas ucieczki. Czułem, że muszę być maksymalnie skupiony, natomiast każdy zbędny impuls, żeby je odgarnąć, mógł nas spowolnić.
Dym unosił się w powietrzu, tworząc gęstą zasłonę, przez którą ledwie można było dostrzec cokolwiek - ledwo widziałem zarys pobliskiego budynku, który wciąż stał, ale jego ściany były już czarne od dymu. Wciąż przesuwaliśmy się przez tłum, który wydawał się nigdy nie kończyć. Zastanawiałem się, jak długo jeszcze będziemy musieli walczyć z tym chaosem. Wokół nas panował zgiełk, krzyki ludzi przesiąknięte były strachem. Mimo, że starałem się być silny, nie mogłem zignorować tego, co działo się wokół.
- Tszymaj się mocno, zaras wejdziemy w najgolsy tłum. - Zakomunikowałem głośno - w razie, jakby nie patrzyła dookoła, po czym mocniej objąłem jej kolana - tak, aby miała większą stabilność, i przyspieszyłem kroku. Nie mogliśmy stawać w miejscu - w miarę jak szliśmy, tłum wokół nas stawał się coraz gęstszy, mógł nas porwać, czego prawdopodobnie byśmy nie przeżyli. Przynajmniej nie oboje.
Mimo chaosu wokół, w moim umyśle panował dziwny spokój. Ogień szalał wokół nas, ale ja byłem tak opanowany, jak tylko mogłem być w tej sytuacji. Właściwie to nie czułem strachu - nie pierwszy raz byłem w takim miejscu, mierząc się z takimi emocjami. Miałem w sobie samozaparcie, motywację do działania - nawet wbrew niesprzyjającym warunkom dookoła nas - które zdobyłem przez lata w trudnych sytuacjach. Teraz, kiedy miałem tę kobietę na plecach, wiedziałem, że muszę być jeszcze bardziej czujny.
Nawet przez kurtkę, która sprawiała, że powoli zalewał mnie pot, czułem, jak ciało nieznajomej przylega do mojego. Najdziwniejsze było to, że w dalszym ciągu nie spytałem jej o to, jak powinienem do niej mówić. Tak - zgadza się, jeśli jakiekolwiek myśli krążyły mi po głowie, to wszystkie skupiały się na tym samym - jak to możliwe, że w obliczu takiej katastrofy znalazłem się w tak intymnej, osobistej sytuacji z kimś, kogo nawet nie znałem z imienia? Towarzyszyła temu dziwna refleksja, jakbyśmy, mimo to, znali się od zawsze, pomimo tego, że nasze drogi skrzyżowały się tylko przed kilkoma dniami i teraz - w tej chwili. Miałem wrażenie, że gdzieś ją widziałem. Jej twarz wydawała mi się znajoma, choć nie potrafiłem określić, dlaczego i skąd. Było to odczucie, że już kiedyś byliśmy w bliskich kontaktach, choć logika podpowiadała mi, że to niemożliwe. Miałem nieodparte wrażenie, że skądś ją znam, mimo że piętnaście lat spędziłem z dala od ojczyzny. Przelotnie spojrzałem na nią przez ramię, chcąc upewnić się, że wszystko jest w porządku. Nie było - świat płonął.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#2
29.03.2025, 02:18  ✶  

Chaos nadszedł zupełnie znienacka. Z nieba posypał się popiół, dym okrył okolicę, jasne płomienie, które pochłaniały okolice rozświetlały noc. Nie był to najprzyjemniejszy widok, towarzyszył im akompaniament złożony z krzyku, pisków, to wszystko tworzyło tragedię, która rozgrywała się wokół nich. Nie spodziewałaby się tego, że kiedyś przyjdzie jej być świadkiem podobnych wydarzeń. Nie była na to przygotowana, jak widać jednak warto być gotowym na wszystko.

Poczuła dłonie zaciskające się na swoich kolanach, sama zaś złapała się kurczowo jego ramion - byleby nie spaść. Wiedziała, że to mogłoby spowodować jej koniec. Musieli jakoś wydostać się z tego centrum wydarzeń, chociaż jaką właściwie miała pewność, że gdzieś indziej nie będzie podobnie? Ministerstwo wydawało się być dobrym wyborem, jeśli chodzi o zaszycie się w nim, tyle, że on powiedział, że ją tam doprowadzi, a co później? Zniknie na płonących ulicach? Nie miała przecież pewności, że sobie poradzi. Tak, wydawał się być doświadczony w kryzysowych sytuacjach, nie wiedzieć jednak czemu naprawdę zastanawiała się nad losem nieznajomego mężczyzny. Udzielił jej wparcia, chował ją za swoim ciałem, to było chyba jasne, że nie powinna być obojętna. Dawno się nikt o nią nie troszczył, to było zupełnie nowe - zwłaszcza, że przecież się nie znali, chociaż, czy aby na pewno? Ciągle nie opuszczała jej ta myśl, że kojarzy te oczy, że ten przeszywający wzrok jest jej znany. Na pewno jeśli przeżyje tę noc bardziej się na tym skupi, może uda jej się dotrzeć do tego, skąd kojarzyła to spojrzenie.

- Tak. - Mogła mu pomóc chociaż w ten sposób, prawda? Zdjęła więc bez żadnego zawahania gumkę z włosów mężczyzny, po czym przeczesała jego włosy palcami, nim związała je w miarę składny kucyk. Zebrała bardzo dokładnie wszystkie włosy, aby żadne pasmo mu nie przeszkadzało. Przypadkiem dotknęła jego ucha, na którym dostrzegła kilka kolczyków, nie umknęła jej też blizna, wyglądała na poparzenie. Nie skomentowała jednak tego, to nie był odpowiedni moment.

Wchodzili między ludzi, którzy próbowali wydostać się z centrum wydarzeń. Trochę spanikowała, zacisnęła nogi na ciele Rookwooda, jakby bała się, że zaraz może spaść, zdecydowanie tego nie chciała. Miała świadomość, że spadnięcie na ziemię w jej przypadku mogło się wiązać ze zdeptaniem. Musiała tego uniknąć, nie mogła pozwolić na to, by zsunąć się z jego pleców. Znajdowali się bardzo blisko siebie, odruchowo skłoniła głowę, i oparła na jego ramieniu, właściwie to po raz kolejny wtuliła się w niego, tym razem na plecach, tak by nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Mogła widzieć z tej pozycji nieco więcej, oczywiście zamierzała z tego korzystać, ale nie chciała pozwolić na to, aby ktoś mógł wykorzystać ten moment. Przez to jej głowa znajdowała się tuż przy jego uchu, zapewne czuł jej oddech na swojej szyi. Zdecydowanie nie było mu łatwo tego wieczora, miała nadzieję, że jej masa mu nie przeszkadzała, niby był taki wielki, ale ona była jego obciążeniem, może nie należała do szczególnie ciężkich osób, ale na pewno w jakiś sposób to odczuwał.

- Nie wiem, czy da się mocniej, ale się postaram. - Słuchała tego, co miał jej do powiedzenia, korzystała z rad, bo wydawał się być bardziej doświadczony w podobnych wydarzeniach, nie wiedzieć czemu tak się jej wydawało. Czuła, że nie było to mylnym wrażeniem.

Nie miała pojęcia, jak właściwie doszło do tego, że przemierzała tłum, że szukała schronienia na barkach zupełnie obcego mężczyzny, bo to przecież zupełnie nie było w jej stylu, chociaż może jeszcze gorszym wrażeniem było to, że czuła, że jest to właściwe, nie miała sobie nic do zarzucenia. Znajdowała się właściwie poza głównym zagrożeniem, które teraz mogło im grozić. Była nad ziemią, Benjy trzymał ją za kolana, dzięki czemu wiedziała, że nie spadnie, że nie znajdzie się na ziemi.

Mimo, że miała ochotę zamknąć oczy - to tego nie zrobiła. Obserwowała okolicę, chociaż w ten sposób mogła im pomóc, jakoś się stąd wydostać. - Trzymaj się lewej strony, tutaj widać wolną przestrzeń. - Mruknęła cicho wprost do jego ucha, chociaż tyle mogła zrobić patrząc na świat z góry. Tak, zdawała sobie sprawę, że pewnie sam by na to wpadł, bo przecież na tle przepychającego się tłumu był wysoki, ale ona również chciała się im na coś przydać.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#3
29.03.2025, 16:09  ✶  
Przesuwaliśmy się do przodu, pchani przez spanikowany rój ludzi, który zdawał się nie mieć końca. Tłum wokół nas był niczym potężna fala, która co chwilę próbowała nas zepchnąć z drogi. Patrzyłem przed siebie, starając się nie myśleć o płonących budynkach i krzykach ludzi. Wzrok miałem utkwiony w horyzoncie, gdzie wydawało się, że tłum w końcu zaczyna się rozrzedzać. Ludzi wokół nas wciąż było zbyt wielu - kłębili się wokół, kilka razy było naprawdę blisko zderzenia, ale moje dłonie w dalszym ciągu trzymały ją pewnie za kolana, więc nawet w takim wypadku wyszlibyśmy z tego bez większego szwanku. Nie było szans, żebym ją upuścił - była lekka i całkiem dobrze się trzymała. Moje dłonie automatycznie ściśnięły jej nogi, chcąc zapewnić kobietę, że ją trzymam, więc wszystko będzie w porządku.
Nie znałem jej, a jednak, gdy oparła głowę na moim ramieniu, poczułem się, jakbym miał do czynienia z kimś bliskim. Przechyliłem lekko głowę w jej stronę, a policzek zasłonięty chustą dotknął jej policzka. Uśmiechnąłem się lekko, nawet nie zdając sobie sprawy, że to robię, i potrząsnąłem głową, aby zrzucić ze siebie nieco napięcia. Nie znałem jej, nie wiedziałem, kim jest, ale w tej chwili staliśmy się dla siebie oparciem. Nie mówiłem zbyt wiele, bo wiedziałem, że w tym szaleństwie trudno będzie przekrzyczeć tłum.
Kiedy musnęła palcami moje ucho, wzdrygnąłem się, jakbym został porażony prądem. To nie był nieprzyjemny dreszcz, raczej odruch - coś w rodzaju instynktownego wstrząśnięcia ramionami, co zdarza się, gdy ktoś niespodziewanie dotknie cię w miejscu, którego wrażliwości nie jesteś świadomy. Mimo tego dreszczu, nie mogłem nie zauważyć, jak zręcznie poradziła sobie z moimi luźnymi włosami. Związała je ciasno z tyłu głowy - tak jak prosiłem.
Czułem, jak część napięcia w moim ciele opada, gdy wreszcie luźne pasma zostały zebrane i mocno związane z resztą włosów z tyłu głowy. Byłem wdzięczny, że w tym chaosie mogłem polegać na kimś, poza sobą. Ignorowałem myśl, że to było nieracjonalne uczucie, bardzo nie na miejscu - jakbyśmy naprawdę mogli sobie ufać, bo znaliśmy się od lat - jakby nasza relacja sięgała znacznie dalej niż te kilka chwil, które spędziliśmy razem w tym piekle. To nie zdarzało się zbyt często - szczególnie po śmierci mojego jedynego, stałego współpracownika. Od tamtej pory byłem sam. Niby mi to nie przeszkadzało, a jednak miło było mieć wrażenie, że w tej chwili wszystko wskazywało inaczej. Razem przeciskaliśmy się przez ten piekielny labirynt, stworzony ze spanikowanych ludzkich ciał, starając się znaleźć drogę do bezpieczeństwa.
- Dzięki. - Powiedziałem, próbując przebić się przez hałas panujący wokół nas. Gardło piekło mnie od dymu, a chusta, którą miałem obwiązaną wokół ust, nie spełniała swojego zadania w wystarczającym stopniu. Moje dalsze słowa zatonęły w zgiełku spanikowanego tłumu, gdy w okolicy znowu rozległ się huk, ale miałem nadzieję, że mnie usłyszała. Zwłaszcza, że nie mogłem na nią patrzeć. Wzrok miałem utkwiony w drodze przed nami, starając się znaleźć bezpieczne przejście przez ten koszmar - wciąż szliśmy do przodu, ale ogień i dym otaczały nas praktycznie z każdej strony. Wiedziałem, że musimy działać, nie możemy się zatrzymywać. Starałem się nie myśleć o tym, co zostawialiśmy za sobą - o ludziach, którzy mogli nie mieć tyle szczęścia, co my. Musiałem być silny, nawet, gdy strach chciał wziąć górę.
Patrzyłem przed siebie, starając się nie myśleć o tym, co się działo wokół. Chciałem tylko, żebyśmy dotarli w bezpieczne miejsce. Tłum wokół nas był jak rwąca rzeka, ale ja trzymałem się swojego kursu - nie mogłem sobie pozwolić na wahanie. Kiedy oparła głowę na moim ramieniu, w moim sercu zrodziło się uczucie, którego nie potrafiłem nazwać. Byliśmy sobie obcy, a mimo to to wrażenie bliskości wydawało się dziwnie naturalne, jakbyśmy w jakimś innym życiu znali się doskonale - z czasów, kiedy rzeczy były prostsze. To było głupie, bo nieprawdopodobne, ale nie potrafiłem się od tego uwolnić.
Kiedy spojrzałem w kierunku, o którym mówiła, dostrzegłem coś, co sprawiło, że serce mi zamarło. Szybko zrozumiałem, dlaczego w tym miejscu było luźniej. Nie bez powodu ludzie trzymali się z dala od tego miejsca - płonęło tam coś, co nie powinno płonąć, a wokół tego krążyli ludzie z różdżkami. Ich intencje były oczywiste, twarze - zacięte, pełne determinacji, ale nie w sposób, który by mnie uspokajał. Nie chciałem, żeby moja towarzyszka zwróciła na to uwagę, dlatego zacząłem szukać słów, które mogłyby odwrócić jej myśli. Bez słowa zmieniłem tor, kierując się bardziej w bok - w stronę, gdzie tłum wydawał się gęstszy, ale mniej niebezpieczny. Nie skomentowałem tamtej sugestii - udałem, że jej nie dosłyszałem, mimo tego, że powiedziała mi to wprost do ucha.
- Wiesz... - Zacząłem, starając się, aby mój głos był spokojny, chociaż nie mogłem być pewny, czy mnie usłyszy. Nie mogłem krzyczeć, moje struny głosowe były uszkodzone, a gardło bolało mnie od dymu i popiołu, mimo, że miałem na sobie chustę obwiązaną wokół ust i nosa. - Pszy takich tempelatulach, pewnie gdziesz w okolisy zlobił szię pszypadkiem całkiem idealny popcoln. - Mówiłem to, nie mając pojęcia, czy ona w ogóle słyszy mnie w tym harmidrze, ale chciałem, żeby jej myśli na chwilę oderwały się od rzeczywistości. Mawiano, że w przypadku wybuchu bomby atomowej, zawsze istnieje odpowiednio oddalony od epicentrum obszar, w którym wszystkie sklepy z mrożonkami będą miały perfekcyjnie wypieczone pizze. Prawdopodobnie to samo mogło tyczyć się popcornu. - Mosze nawet kalmelowy, jeszli obok leszała tolebka cuklu, któla się lossypała, jak to tolebki s cuklem mają w swysaju. - Nie oczekiwałem, że się zaśmieje, ale próbowałem odwrócić jej uwagę, żeby na chwilę zapomniała o tym, co się dzieje, i mogła wyobrazić sobie coś innego - coś, co nie było związane z ogniem i zniszczeniem. Przesunąłem palcami wzdłuż jej kolana - chciałem, by czuła, że jestem tu dla niej, że trzymam ją blisko i że nie zamierzam jej puścić.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#4
30.03.2025, 00:19  ✶  

Obawiała się nieco ich wspólnej wędrówki między tym tłumem spanikowanych ludzi, jednak próbowała nie dać tego po sobie poznać. Nie mogła być słaba, wahać się. Musiała uwierzyć w powodzenie tego planu, to była spora część sukcesu. Ciemne myśli ściągały na siebie niepowodzenie, wolała więc podejść do tego podejść zupełnie inaczej. W końcu nic innego nie wymyślili, nie wpadli na żadną inną możliwość. Całkiem zabawne, że myślała już o nich jako o duecie, chociaż byli sobie zupełnie obcy. Mężczyzna połączył ze sobą ich losy tej nocy, kiedy zainteresował się jej osobą. Cóż, miała nadzieję, że nie będzie jego kulą u nogi, chociaż trochę się tak czuła. Nie miała doświadczenia w podobnych sytuacjach, nie była osobą, która świetnie sobie radziła w stresowych momentach, nie kiedy to wszystko działo się tak spontanicznie, między masą ludzi, którzy zupełnie nie panowali nad swoim zachowaniem. Wtedy niełatwo było jej się odnaleźć, wręcz przeciwnie. Zamierała, szukała swojego miejsca. Nie wątpiła w to, że nie miałaby szansy się stąd wydostać, gdyby była tutaj zupełnie sama. Niby tak właśnie było, tyle, że ktoś zainteresował się jej losem. Przejął się tym, co się jej przytrafi. To było całkiem budujące, a teraz miał zamiar odstawić ją w bezpieczne miejsce. Miała szczęście, że na jej drodze pojawił się ten bohater, jakby nie patrzeć, w oczach Prue poniekąd nim był.

Nie wydawało jej się, aby ktoś taki jak ten mężczyzna potrzebował oparcia, to raczej ona była tutaj tą bardziej potrzebującą stroną, czego nie dało się nie zauważyć. Prudence była zagubiona, gdy on całkiem instynktownie reagował. Miała sporo szczęścia, że to na niego dzisiaj trafiła. Niby byli sobie zupełnie obcy, jednak zupełnie tego nie czuła. Nie w tej chwili, nie gdy zupełnie bezinteresownie zaangażował się w jej los.

Sytuacje jak ta wydawały się powodować, że wszelkie granice, standardy przestawały istnieć. Nie miała problemu z tym, aby wskoczyć mu na plecy, oprzeć głowę o jego ramię, ta bliskość powodowała, że czuła, że nie jest tutaj sama, jakby ich ścieżki faktycznie się ze sobą splotły, bo przecież tak było. To zupełnie przypadkowe spotkanie spowodowało, że teraz trwali razem w samym sercu wydarzeń. Chcieli to przetrwać - wspólnie. Nie była już zdana na siebie samą, miała wsparcie, które pojawiło się znikąd, ale była za nie ogromnie wdzięczna. Czuła, że w pojedynkę miałaby problem, aby to przetrwać.

Nikt chyba nie był gotowy na to, co nadeszło. Płomienie pożerały kolejne kamienice, dym unosił się wszędzie, czuła, że zaczął mościć się w jej płucach, wiedziała, że to nie wróży niczego dobrego, nie mieli jednak szansy nawet przez chwilę odetchnąć świeżym powietrzem. Będzie się tym martwić później, na pewno pojawią się jakieś skutki związane z tym, że go wdychali, co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości.

Czuła się bezpiecznie, na tyle, na ile w ogóle dało się czuć bezpiecznie podczas takiej sytuacji. Jego obecność to powodowała, wiedziała, w głębi duszy wiedziała, że nie da jej zrobić krzywdy. Dlatego właśnie zupełnie nieświadomie pozwoliła sobie oprzeć głowę na jego ramieniu, albo jej się wydawało, albo faktycznie przez krótką chwilę zbliżył twarz do jej. To spoufalanie się nie było w jej stylu, szczególnie z kimś obcym, ale w tej sytuacji nie widziała w tym niczego niewłaściwego. Uratował jej życie, nie mógłby więcej dla niej zrobić, to poniekąd podniosło go w jej hierarchii osób, które miały dla niej jakieś znaczenie, mimo tego, że przecież go nie znała. To jednak nie było teraz istotne, zupełnie.

Poczuła wzdrygnięcie po tym, jak dotknęła przypadkiem jego ucha. Nie chciała spowodować między nimi dyskomfortu, jednak najwyraźniej to zrobiła. - Przepraszam.- Nie byłaby sobą, gdyby się nie odezwała, nie miała pojęcia, czy ją usłyszy, bo zewsząd dochodziły do nich krzyki. Zawsze, kiedy robiła coś, co wydawało jej się niewłaściwe - przepraszała. Zależało jej przecież na tym, aby czuł się w jej towarzystwie komfortowo, szczególnie, że właśnie znajdowała się na jego plecach.

Cóż, to co mogła dla niego w tej chwili zrobić to była ta całkiem nieznacząca czynność - związanie włosów. Nie było to nic wielkiego, ale jednak chociaż w to mogła się zaangażować. On odwalał całą najgorszą robotę. Przepychał się między ludźmi, przy okazji pilnował tego, aby nie zsunęła się na ziemię. No, na to miała niewielki wpływ, bo kurczowo trzymała się jego ramion. Zdecydowanie teraz nie chciała go zgubić, tak właściwie to stał się jej główną nadzieją na przetrwanie tego koszmarnego wieczoru. Kiwnęła więc jedynie głową, kiedy jej podziękował, ale pewnie tego nie zauważył, bo nie mógł jej zobaczyć.

Wydawało jej się, że przesunął głowę, aby spojrzeć w kierunku, o którym mówiła, ale czy na pewno? Zignorował jej słowa. Zamiast tego szedł nadal między tych ludzi, jakby faktycznie nie usłyszał jej sugestii. Odruchowo przeniosła więc głowę w stronę, o której mówiła, bo było tam nieco luźniej, wydawało jej się naprawdę dobrym pomysłem przejście tamtędy. Dotarło do niej dlaczego tego nie zrobił.

Znajdowali się tam ludzie, którzy skorzystali z okazji. Nie tylko popiół podpalał budynki. Znaleźli się tacy, którzy postanowili własnymi rękoma dokonywać tego dzieła. Ci, którym zależało na tym, aby udowodnić swoje miejsce w tym świecie. Podczas takich tragedii często ludzie wybierali strony, angażowali się w ich działania, najwyraźniej stali się świadkami właśnie takich momentów.

Wpatrywała się w tamto miejsce jeszcze chwilę, chciała zapamiętać ich twarze - nie miała pojęcia bowiem, kto mógłby się odważyć robić coś takiego. Być może rozpozna któregoś z czarodziejów, może wcale nie byli zupełnie anonimowi, później będzie mogła zgłosić to odpowiednim służbom. Nie wszyscy bowiem mieli zakryte twarze. Może panował chaos - to jednak nie oznaczało wcale tego, że obojętne im było to, kto pomagał rozprzestrzeniać się pożarom. Było jednak ich zbyt wielu, aby spróbować reagować. Wydawało jej się, że wiedziała dlaczego mężczyzna nie chciał iść w tamtą stronę, podjął słuszną decyzję. Nie skomentowała jednak tego, nie odezwała się ani słowem, lepiej było uznać, że po prostu jej nie usłyszał.

Wtuliła się w niego jeszcze bardziej. Trochę przerażało ją to, co zobaczyła. Chyba wolałaby nie wiedzieć, że tak łatwo przychodzi innym krzywdzenie niewinnych. Niby na co dzień miała do czynienia ze śmiercią, ale nadal w jakiś sposób uderzało w nią to, że niektórym tak łatwo przychodziło krzywdzenie innych. Wolałaby tego nie wiedzieć. Wierzyć w to, że to wina tego popiołu, który sypał się z nieba. Niestety została uświadomiona dość szybko, że było inaczej.

Kącik ust drgnął jej w uśmiechu, kiedy się odezwał. Próbował odsunąć jej myśli od tego, co działo się wokół nich i całkiem nieźle mu to wychodziło. - Jaka jest szansa na to, że znajdziemy ten popcorn? - To byłaby całkiem niezła perspektywa, rzucić wszystko i zniknąć zajadając się popcornem, naprawdę barwna jak na to, co działo się wokół nich. - Na pewno jakaś leżała, nie ma innej możliwości, karmelowy popcorn to coś, co mogłoby uratować ten dzień, nie sądzisz? Szczególnie taki idealny. - Bez mniejszego problemu weszła z nim w tę rozmowę, która nie powinna mieć żadnego sensu, ale w tej chwili wydawała się być naprawdę ciekawa. - Jeśli wyczujesz gdzieś jego zapach, nie będziesz miał innego wyjścia, jak zmienić tor naszej drogi. - Tak, jakby w ogóle to było możliwe. Cóż, udawało mu się odwrócić jej uwagę od tego, co działo się wokół, jego plan zadziałał. Poczuła palce, które przesuwały się wzdłuż jej kolan, dzięki czemu jej myśli przestały się skupiać na tej tragedii, która działa się wokół nich. Liczyło się tylko i wyłącznie to, aby im udało się wydostać z tego chaosu.




percepcja ◉◉◉○○ Pru próbuje zapamiętać twarze osób, które podpalają budynki
Rzut Z 1d100 - 84
Sukces!



// percepcja, leczenie
Czarodziejska legenda
Wilderness is not a luxury but a necessity of the human spirit.
Czarodzieje dążą do zatarcia granicy pomiędzy jaźnią i resztą natury, wchodząc tym samym na wyższe poziomy świadomości. Część z nich korzysta do tego z grzybów, a część przeżywa głębokie poczucie spokoju i połączenia podczas religijnych obrzędów i rytuałów. Ostatecznie jednak ciężko opisać najgłębsze wewnętrzne doświadczenia i uznaje się, że każdy z czarodziejów odczuwa je na swój sposób. Zjawisko to nazywane jest eutierrią.

Eutierria
#5
31.03.2025, 21:02  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.03.2025, 21:36 przez Eutierria.)  
@Prudence Bletchley @Benjy Fenwick

Zauważona przez Prudence grupa chłopaków faktycznie posiadała charakterystyczną jednostkę bez zasłoniętej twarzy. Był to młody chłopak z blond włosami i bardzo jasną cerą, którą panna Bletchley obadała w każdym, najmniejszym detalu, wraz z tańcem płomieni na delikatnej, pulchnej twarzy. Nie dostrzegła koloru oczu - bo ciemność wieczoru wraz z ogniem buchającym z walących się budynków skutecznie przysłoniły ich naturalny kolor. Ale takie wytężenie zmysłów nie było dla kogoś obarczonego brzemieniem choroby milforda szczególnie lekkie. Dyskomfort, jaki się pojawił, nie równał się szczytowi bólu i dezorientacji, jakiego potrafiłaś doświadczyć, ale zdecydowanie nie były to rzeczy dla ciebie niedostrzegalne, a nasiliły się w jednym, konkretnym momencie - kiedy ten chłopak na ciebie spojrzał. Gdyby nie to, co robił, wyglądałby jak aniołek - z tą kępą blond loczków okalających zaróżowioną twarz - ale on mordował właśnie ludzi i spojrzał na ciebie i to było już zbyt wiele. Chociaż mogłaś zasnąć, jego uśmieszek niejednokrotnie nawiedzi cię w snach. Nie możesz go zapomnieć. Twój chory umysł uwiecznił to jak zdjęcie zapisane w czeluściach paskudnie dokładnej pamięci - będziesz przeżywać tę chwilę do końca życia, zastanawiając się, czy on również cię zapamiętał. Czy to możliwe, że jesteś w niebezpieczeństwie?

Blond włosy. Loki. Długa, czarna szata. Krótka różdżka, niemal całkowicie mieszcząca się w dłoni. Albo trzymał ją dziwnie, chowając jej część w rękawie płaszcza.

Odpis mistrzyni gry uwzględnia zawadę: Choroba genetyczna I. Zostanie to uwzględnione przy punktowaniu sesji. Nie kontynuuję rozgrywki. Jeżeli interwencja mistrza gry koliduje z dalszymi postami fabularnymi, należy nałożyć na nie korekty.


there is mystery unfolding
Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#6
31.03.2025, 21:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.03.2025, 21:04 przez Eutierria.)  
Uśmiechnąłem się pod nosem, chociaż wiedziałem, że nie miała szans tego zobaczyć, po czym odkaszlnąłem, starając się przegonić nieprzyjemne uczucie, które narastało w mojej piersi. Cały świat płonął - w miarę jak przedzieraliśmy się przez tłum, było to widać zatrważająco dobrze. Mimo, że próbowałem być dla niej oparciem, moja uwaga była cały czas skupiona na tym, co działo się wokół. W mojej głowie krążyły myśli o tym, co widziałem - o płonących budynkach, dymie unoszącym się w powietrze, o ludzkim cierpieniu i strachu. Niestety przez wzrost, widziałem za dużo - nawet, jak na kogoś, kto już przedtem widział wiele. Nie mogłem tego nie porównywać z Filadelfią - co gorsza, ona przegrywała z dramatem, jaki dział się tutaj. Tłum był całkowicie nieprzewidywalny, a ja musiałem być wielokrotnie bardziej czujny. Zdecydowanym krokiem próbowałem wyjść z opresji, w której się znaleźliśmy - nie mogłem pozwolić, żeby cokolwiek nas rozdzieliło.
Z każdym krokiem, który stawiałem, czułem ciężar kobiety, którą niosłem na barana. Nie była trudna do udźwignięcia - wręcz przeciwnie, to była całkiem dobra bliskość, dzięki której skupiałem się na celu, a nie błądziłem myślami. Szedłem zdecydowanym krokiem, trzymając kobietę mocno, ale z wyczuciem, aby nie sprawić jej dodatkowego dyskomfortu. Jej włosy lekko muskały mi szyję, a zapach perfum - one całe szczęście były mi nieznane - i tej zbyt znanej szpitalnej, uzdrowicielskiej woni, chociaż przytłoczony dymem, od czasu do czasu uderzał w moje nozdrza.
- Nie Alice, nie Alice, nie Alice... - Pilnowałem się na tyle mocno, żeby już nie powtórzyć tego imienia - wszystko to powtarzałem sobie w głowie, aż do momentu, w którym rzeczywiście wyparłem to porównanie z myśli, słysząc nieoczekiwane przeprosiny. Ta druga osoba nigdy by tego nie zrobiła. Przepraszała za dotyk, jakby czuła się winna, że w tym momencie, pełnym niepewności, mogła sprawić mi jakąkolwiek niedogodność. Spojrzałem na nią odruchowo, ale bardzo przelotnie, bo musiałem się skupić na drodze przed sobą - na ludziach, którzy wciąż wpadali na nas, na chaosie. Kroki, które stawialiśmy, były szybkie, ale nie mogłem pozwolić sobie na bieg.
- Bez potrzeby. - Rzuciłem przez ramię, czując, jak jej palce zaciskają się na moich ramionach. Nie chciałem, żeby czuła się źle. Nie chciałem, by czuła się zaniepokojona, gdyż to mogłoby tylko pogorszyć sytuację.
Nieopodal luki wskazanej przez brunetkę zauważyłem grupę ludzi, którzy z podnieceniem wpatrywali się w ogień. Niektórzy byli zamaskowani, inni nie - twarze tych drugich były rozświetlone połyskującymi płomieniami, a w oczach czaiła się dzika radość, jakby ogień był dla nich widowiskiem, nie zagrożeniem. Zamiast uciekać, rzucali zaklęciami w elewacje budynków, które jeszcze nie płonęły, przyczyniając się do ich podpalenia, jakby szukali w tym jakiejś formy zemsty lub sprawiedliwości. Szybko odbiłem w bok, starając się unikać ich szaleństwa. Tym ruchem trafiliśmy obok grupy ludzi, którzy zamarli w miejscu na widok podpalaczy - wpadli w panikę, krzycząc i wskazując na grupę w oddali. Zauważyłem, że kilka osób zaczęło miotać się w tył i popychać innych w tamtym kierunku - tak, jakby chcieli oddzielić się nimi od zagrożenia. Wydawało się, że sytuacja wciąż się zaostrza. Zawahałem się na chwilę, gdy usłyszałem przeraźliwy krzyk w oddali - od strony miejsca, na które wskazywali. Moje serce przyspieszyło, ale starałem się nie dać tego po sobie poznać. Przepchnąłem się między nimi - nie zamierzałem się zatrzymywać, tylko wciąż szedłem zdecydowanym krokiem, próbując oddalić nas od niebezpieczeństwa. Poświata ognia tańczyła w powietrzu, a dym unosił się w górę, zasłaniając niebo zasnute ciężkimi chmurami, z których w dalszym ciągu sypał popiół. Tłum zdawał się nie mieć końca - ludzie wrzeszczeli, niektórzy płakali, inni po prostu biegli, nie patrząc na to, kogo mogą zranić. 
- Tszymaj się mosno, dobsze? - Właściwie nie musiała mi odpowiadać - sam przytrzymałem ją mocniej, czując, jak jej ręce kurczowo chwytają się moich ramion. Zaciągnąłem powietrze przez chustkę, a potem ruszyłem szybciej, starając się przecisnąć obok dużej grupy ludzi, czując na szyi ciepły oddech kompanki tego dramatu. Cały czas byłem czujny - każdy krok, każdy ruch, który robiliśmy, był przemyślany, bo powinien być. Musieliśmy iść, nie dać się porwać spanikowanemu tłumowi. Dookoła wszystko płonęło - ogień tańczył w powietrzu, a zapach spalenizny wdzierał się w nozdrza. Czułem, jak adrenalina pulsuje mi w żyłach, ale jednocześnie starałem się być spokojny, przynajmniej na zewnątrz. Z każdym stawianym krokiem starałem się skupić na znalezieniu drogi i nie zwracać uwagi na panikę wokół. Musieliśmy iść dalej, nie dać się porwać motłochowi, który zdawał się żyć swoim własnym, chaotycznym życiem. Przemierzaliśmy kolejne metry, przeciskaliśmy się przez rój ludzi, a dookoła nas wszystko wrzało. Dźwięki krzyków i paniki wypełniały powietrze, ale starałem się skupić na niej - na znajomej nieznajomej.
Ta kobieta, która w teorii była mi całkowicie obca, miała w sobie coś, co sprawiało, że rozmowa z nią była niezwykle naturalna. Chciałem ją pocieszyć, odwrócić jej uwagę od masowej histerii, która rozgrywała się wokół. Nie znaliśmy się, a jednak miałem wrażenie, że dobrze się dogadujemy. Jej obecność sprawiała, że w tym chaosie czułem się nieco spokojniej. Mimo że była obca, jej bliskość była zdumiewająco kojąca.
- Wies... - Zacząłem, starając się brzmieć swobodnie. Odpowiedziałem jej uśmiechem, nawet jeśli nie mogła go zobaczyć. - Tludno mi to stwieldziś, bo nie jesztem stąd. Popcoln nie jeszt tu chyba tak populalny jak w Stanach, ale moszemy dla ułatwienia pszyjąć, sze we wszesniu, se wsględu na Mabon, znajsie się w jednym na pięś mieskań? Na Holysontalnej saswyszaj jest po jedno mieskanie na piętsze. Tszy piętra, więc... Hmm, s tego, co liszę, to... - Zamilkłem na chwilę, próbując oszacować prawdopodobieństwo - zdecydowanie zbyt skomplikowane, jak na tę chwilę. W praktyce wzruszyłem ramionami, wiedząc, że to nie ma żadnego sensu w obliczu tego, co się działo wokół. Mój wewnętrzny głos szeptał mi, że to wszystko wydaje się absurdalne. - Są baldzo dusze. - Dodałem, zerkając na tłum, który falował wokół nas. - Jesteszmy w całkiem bliskiej okolisy kilku sklepów se słodyszami, więs na pewno mieli tam woly s zialnami kukulydzy. - Mówiłem to, starając się, by moje słowa były dla niej logiczne, jakby popcorn mógł być odpowiedzią na nasze problemy. Próbowałem ją pocieszyć, odwracając jej uwagę od masowej paniki. Nie znaliśmy się, ale miałem wrażenie, że naprawdę dobrze się dzieje, że próbujemy rozmawiać i te słowa to coś więcej niż tylko dźwięki wydobywające się z moich ust. Wiedziałem, że nie mam na to wpływu, ale chciałem, żeby poczuła się trochę bezpieczniej -  nawet, gdy cały świat wokół nas płonął. Nie miałem pojęcia, dlaczego popcorn stał się naszym punktem odniesienia, ale to było bez znaczenia. Kiwnąłem głową, chociaż nie wiedziałem, czy kiedykolwiek poczuję ten zapach. Wszystko śmierdziało dymem i spalenizną.
- Wies, po namyszle, odpowiadająs na twoje pytanie... W takich momentach, dobsze myszli się o dlobnych szeszach... Szeby nie panikowaś. - Pomimo psychozy, która nas otaczała, próbowałem emanować spokojem. Wewnętrznie jednak byłem czujny na każdą zmianę w otoczeniu. Zdecydowanym krokiem próbowałem wyjść z tłumu, oddalać nas od niebezpieczeństwa, ale czułem, że to jak walka z wiatrakami - ogień był dosłownie wszędzie. Wiedziałem, że musimy kontynuować marsz, mimo tego, że świat wokół nas dosłownie płonął. - Jak własznie na pszykład ulubiony lodzaj popcolnu, szy to, co zjes na kolasję, gdy wsystko szię uspokoi. - Dodałem, choć sam nie byłem pewien, czy potrafiłbym w pełni zaufać tej strategii.
Wokół nas wszystko stało w ogniu - płomienie tańczyły na dachach i elewacjach budynków, krzyki ludzi wypełniały przestrzeń, stając się tłem dla mojej wewnętrznej walki o opanowanie. Wiedziałem, że nie mogę okazywać strachu ani niepewności, bo to mogłoby ją dodatkowo wystraszyć. Nieznajoma, która jeszcze kilkanaście minut temu była dla mnie tylko twarzą w tłumie, teraz stała się moim priorytetem. Nie byłem pewien, czy sama kostnica rzeczywiście była bezpiecznym miejscem, ale musiałem w to wierzyć - to była jedyna opcja. Obiecałem, że doprowadzę ją w bezpieczne miejsce, i zamierzałem dotrzymać tej obietnicy. Nie mogłem myśleć o tym, co będzie później. W tej chwili musiałem skupić się na tym, co tu i teraz.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#7
31.03.2025, 21:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.03.2025, 23:01 przez Prudence Bletchley.)  

Prudence miała wrażenie, że z każdą mijającą minutą zamieszanie robiło się coraz większe. Zapewne informacje o tym, co się działo dotarły już do większości mieszkańców Londynu. Ludzie chcieli się stąd wydostać, znaleźć schronienie, zamiast zostać w mieszkaniach, w których mogli umrzeć. Nie dziwiło jej to wcale, przecież każdy chciał przeżyć. Nikt nie spodziewał się tego, że wydarzy się taka tragedia. Najwyraźniej zwolennicy czystej krwi postanowili wystraszyć tych, którzy się wahali. Nie wątpiła, że po takim pokazie siły ludzie zaczną się bać, wybierać strony, bo liczyło się przecież przetrwanie, a Voldemortowi zdecydowanie zależało na tym, aby zdobyć poparcie swoją siłą. Strach jednak nigdy nie był dobrą metodą na to, aby dochodzić do władzy, w końcu jaki jest w tym sens? Będą go popierać tylko dlatego, że może odebrać im życia. Prędzej, czy później się od niego odwrócą, kiedy poczują się dostatecznie silni, kiedy przestaną się bać. Zresztą to posunięcie świadczyło tylko i wyłącznie o desperacji, przecież miasto było pełne czarodziejów czystej krwi, czy i oni nie znaleźli się w zagrożeniu? Skoro tak bardzo zależało mu na tym, aby pozbyć się mugolaków to czy na nich nie powinien się skupić, cóż, najwyraźniej nie brali jeńców, szli po swoje bez względu na to, komu mogli zaszkodzić. To można było chyba nazwać już desperacją, a nie przemyślanym działaniem.

Nie wydawało jej się, aby spokój nadszedł szybko. Ogień pochłaniał wszystko, dym przykrywał okolicę, spanikowani ludzie szukali drogi ucieczki, w tym wszystkim oni przemierzali te drogę razem. Nie zakładałaby, że kiedykolwiek przydarzy jej się coś takiego, że złączy swój los z kimś nieznajomym, póki co jednak wydawało jej się, że to działa. Brnęli przed siebie, tak właściwie to on to robił, a Prue tkwiła na plecach mężczyzny, wlepiła się w niego, aby nie daj Merlinie nie zsunąć się na ziemię, bo zdeptaliby ją niczym robaka. Miała wrażenie, że nie przeszkadza mu szczególnie jej obecność, szedł całkiem pewnie przed siebie, miał jasno określony cel, wydawało jej się wręcz, że nic nie jest w stanie go powstrzymać. Imponowało jej to, bo sama zapewne nie znalazłaby w sobie tyle siły, aby przemierzać tłum w ten sposób, zresztą czuła, że jej los potoczyłby się zupełnie inaczej, nie byłaby w stanie dostać się do ministerstwa.

Nie chciała w żaden sposób powodować u niego dyskomfrotu, właśnie dlatego wolała za to przeprosić. Jeszcze tego brakowało, żeby po tym wszystkim, co dla niej robił przypadkowo stawało się to bardziej niezręczne. Sama ta sytuacja poniekąd już przecież taka była, nie miała oporu przed tym, aby wspiąć się na jego plecy, zbliżyć się do niego tak, jakby nie byli sobie zupełnie obcy. Mimo wszystko nie wydawało jej się to niewłaściwe, co też było dość dziwne, ale czuła, że jest w dobrym miejscu. Nie widziała aktualnie sensu aby się nad tym szczególnie rozwodzić, po prostu zaakceptowała tę nie do końca typową sytuację.

Prue chcąc nie chcąc spojrzała w tamtą stronę. Miała całkiem niezły widok dlatego, że znajdowała się dość wysoko nad ziemią. Jej towarzysz był przecież bardzo wysoki, a ona znajdowała się na jego plecach. Gdyby sama próbowała przemierzać tę drogę jej pole widzenia byłoby bardzo ograniczone, zapewne nie dostrzegłaby więcej, niżeli plecy osób, które znajdowały się przed nią. W tym wypadku jednak mogła zauważyć to, co działo się wokół

W grupie osób, na które spoglądała znajdował się chłopak z niezasłoniętą twarzą. Wpatrywała się w niego dłużej, nie mogła oderwać od niego wzroku. Jej choroba znowu o sobie przypomniała. Zawiesiła się. Bardzo dokładnie zapamiętała wszystkie detale i to co robił - mimowolnie zacisnęła wtedy mocniej dłonie na ramionach mężczyzny. Przestraszyła się. Widziała co robił. Mordował kogoś bez momentu zawahania. Te blond włosy, jasna cera - wyglądem przyglądał cherubinka, tylko jego zachowanie świadczyło o czymś zupełnie przeciwnym. Nie miał problemu z tym, żeby sięgnąć po różdżkę (swoją drogą bardzo krótką) i pozbawić życia niewinną osobę. Cicho westchnęła, kiedy zobaczyła, co się wydarzyło. Chyba nie była gotowa na taki widok. Bletchley poczuła dyskomfort, ogromny, nie mogła pomóc temu człowiekowi, patrzyła na to, próbując wydostać się z tego piekła. Kiedy na nią spojrzał, jej świat na moment się zatrzyma, poczuła ten wzrok na swojej osobie, czuła, że on wiedział, że mu się przyglądała. Pojawił się ból i dyskomfort, co jeśli on też ją zapamięta, co jeśli postanowi przyjść po nią? Wiedziała, że nie pozbędzie się tego widoku z głowy, że będzie towarzyszył jej przez długi czas. Skuliła się nieco na plecach swojego towarzysza, tyle, że chyba było już za późno na to, żeby się ukrywać. Widział ją. Mogła być następna.

Nie skomentowali tego w żaden sposób, ale zdawała sobie sprawę, że on również to widział, dlatego zignorował jej słowa i ruszył w zupełnie innym kierunku, niż ten który sugerowała. Grupa czarodziejów, która podpalała okoliczne domy była zbyt wielka, aby mogli coś z nimi zrobić. Nie mieli szansy zareagować, bo mogło się to dla nich skończyć tragicznie. Byli tu bowiem tylko we dwójkę, musieli radzić sobie razem, myśleć o sobie. Może było to dość egoistyczne, ale kto w tym wypadku postąpiłby inaczej? Szczególnie, że tamtych było więcej, część z nich była zamaskowana, część nie, najwyraźniej czerpali przyjemność z tego chaosu, który tworzyli. Zimny dreszcz przeszedł jej po plecach, powinna się spodziewać tego, że niektórzy chętnie przyłączą się do oprawców. Londyn był dzisiaj naprawdę okrutnym miejscem.

- Dobrze. - Poczuła, że złapał ją pewniej i mocniej za nogi, więc zrobiła to samo, chociaż ramiona powoli zaczynały ją boleć. Prudence nie była szczególnie sprawna fizycznie. Starała się jednak ignorować to, że jej ciało powoli miało dosyć, w końcu od tego zależało to, czy uda jej się stąd wyjść cało. Jej kompan miał zdecydowanie gorzej, bo przylegała do niego niczym pasożyt, miała nadzieję, że nie jest dla niego aż tak wielkim ciężarem, jak jej się wydawało. Nie chciałaby, aby coś im się stało przez to, że nie była wystarczająco sprawna, no i jej gabaryty nie należały do szczególnie odpowiednich, aby radzić sobie w podobnych sytuacjach.

Nie dawał po sobie poznać tego, że może mu przeszkadzać jej obecność. Pewnie poruszał się przed siebie, sprawiał wrażenie osoby, która wie, co robi. Nie sądziła, żeby to było dla niego zupełnie normalne, bo jednak takie sytuacje nie działy się zbyt często, jednak świetnie się w tym odnajdywał. Powodował, że czuła się bezpiecznie, naprawdę była mu wdzięczna za to, że zainteresował się jej losem, nie zostawił jej na ulicy, zamiast tego jakby nigdy nic po prostu postanowił jej pomóc.

Skupiała się na jego głosie. To pomagało ignorować tę tragedię, która toczyła się wokół nich. Słuchała uważnie tego, co miał jej do powiedzenia, przestała zwracać uwagę na krzyki, które dochodziły do nich z każdej strony. Ten głos który do niej mówił, tylko on się teraz liczył. Nie miała większych problemów z tym, aby go usłyszeć, bo jej głowa ciągle znajdowała się na jego ramieniu, więc mimo hałasu doskonale słyszała to, co miał jej do powiedzenia.

Zwróciła uwagę na to, że wspomniał, że nie był stąd. Nie mogła więc zrozumieć dlaczego miała wrażenie, że się znają, że kojarzyła te oczy. Czyżby jej umysł płatał jej figle? Nie miała pojęcia, coś jej w tym wszystkim nie pasowało, jednak jeszcze nie wiedziała co. To miała być zagadka, którą zajmie się później, po tym, jak się stąd wydostaną, bo nie zamierzała tego tak zostawić. Nie, kiedy mężczyzna ją stąd wyciągnął zupełnie bezinteresownie, zresztą musiała mu się jakoś za to odpłacić, nie miała pojęcia jak powinno wyglądać odwdzięcznie się za taką przysługę, ale zapewne coś wymyśli.

Skupiła się na liczbach, zresztą szacowanie było tym, co faktycznie ją uspokajało, zaczęła w głowie ustalać sobie ile może być kamienic na Horyzontalnej, nigdy jej to szczególnie nie interesowało, czego teraz żałowała, bo nie mogła mu dać zbyt dokładnych danych, a szkoda. - Wychodzi na to, że w co drugiej kamienicy można znaleźć mieszkanie, w którym będzie popcorn. Tyle, że jednak to nie jest do końca oczywiste, bo statystycznie pewnie wszystko zależy od mieszkańców, możemy trafić na kamienicę w której wszyscy mają popcorn, albo takie, gdzie nikt go nie ma. Wszystko zależy od upodobań mieszkańców, a właśnie nie jest to szczególnie popularna przekąska. - Ta rozmowa była całkiem lekka, jak na to, co działo się wokół nich. Skutecznie odsuwała jej myśli od ognia, który pochłaniał okolicę.

- Tak, sklepy to co innego, w nich na pewno można znaleźć popcorn, idealnie wypieczony, z karmelem. - Co do tego nie miała już najmniejszych wątpliwości. Zdecydowanie to byłoby lepszym celem, przynajmniej nie zawiedli by swoich oczekiwań.

- Wolisz karmelowy, czy słony? - Zapytała, bo w sumie to było dość ważne pytanie, a jeszcze przecież nic o nim nie wiedziała, to mogłoby być kolejną rzeczą po porzeczkowych lizakach, którą mogła dopisać do swojej listy.

- Tak, widzę, że to ma sens, dzięki. - Wiedziała bowiem, że nie zaczął tej rozmowy bez przyczyny, próbował odwrócić jej uwagę od tego, co działo się wokół nich, co najważniejsze przyniosło to oczekiwany efekt, nie była już tak spięta jak na samym początku, mimo, że znajdowali się pomiędzy spanikowanymi ludźmi.

- Obawiam się, że najprędzej zjemy jednak śniadanie, kolację w tej sytuacji chyba będziemy musieli pominąć. - Nie wiedzieć czemu, mówiła o nich w liczbie mnogiej, w sumie przecież znajdowali się tutaj razem, jego również to dotyczyło.

- Lubię słodkie śniadania. - Dodała jeszcze zupełnie niepotrzebnie, bo przecież właśnie wytłumaczył jej dlaczego w ogóle rozpoczął ten temat, nie miała pojęcia, czy w ogóle powinni go kontynuować, ale to działało, zamiast rozmawiać o tym, co przyszło im oglądać dyskutowali o swoich upodobaniach żywieniowych.

Udało im się pokonać część drogi, wiedziała, komu zawdzięcza to, że jeszcze żyła, mimo, że był dla niej tylko i wyłącznie nieznajomym, chociaż w sumie teraz wydawało się jej to, że to też się zmieniło. Był kimś więcej niż obcym, chociaż nie wiedziała o nim praktycznie niczego. Widać takie dramatyczne sytuacje potrafiły przesuwać granice.


// choroba genetyczna
(edytowałam zgodnie z postem MG)
Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#8
04.04.2025, 18:35  ✶  
Przyspieszyłem kroku, starając się unikać większych skupisk ludzi. Czułem ciężar kobiety na swoich plecach, jej obecność była dla mnie zarówno wsparciem, jak i obciążeniem. Zgubiłem się w tym wszystkim, co czułem w związku z naszym nagłym sojuszem, ale wiedziałem, że muszę się skupić na reszcie, nie na moich odczuciach w związku z tym. Na razie nie myślałem o niczym innym - wyłącznie o tym, że musiałem dotrzeć do kostnicy. Poprawka - razem musieliśmy znaleźć drogę przez ten piekielny labirynt stworzony z ludzi i ognia, bo moja orientacja w terenie, chociaż bardzo dobra, mogła potrzebować wsparcia ze strony kogoś, kto codziennie pokonywał te drogi do pracy. Tym bardziej, że w dymie i chaosie było łatwo się zgubić, zboczyć z trasy - już nic nie wyglądało tak jak przedtem, część budynków się zapadła, gdzieniegdzie powstały blokady z cegieł i palącego się drewna. Słyszałem krzyki, widziałem płomienie odbijające się od nielicznych nie popękanych szyb pobliskich budynków. To było piekło rodem z apokaliptycznych wizji, a my znaleźliśmy się w samym jego centrum.
Niezależnie od tego, jak trudna była sytuacja, musiałem zachować zimną krew i panować nad tym, co mogłem kontrolować. Kobieta, którą niosłem na plecach, miała ciężki oddech - wiedziałem, że walczyła z własnym strachem.
Nie wiedziałem, co jeszcze powiedzieć, ale czułem, że muszę kontynuować tę rozmowę. Jasna sprawa, że zauważyłem jej reakcję na widok, którego nie chciałem, żeby widziała. Cholera.
- Hej, szłuchaj... Nie musisz tylko tszymać się moich pleców. Moszesz mnie pszytuliś, jeśli chces. Jesztem tutaj, nie poswolę, szeby coś ci się ształo. Samknij oszy, jeszli to ci pomosze. Cokolwiek uspokoi twoje myszli, slób to. Obiesuję, sze nie poswolę, szeby coś ci się stało. - Wiedziałem, że muszę iść dalej, mimo że każdy krok kosztował mnie coraz więcej. Czułem ciężar kobiety na swoich plecach, ale nie mogłem jej zostawić. Nie mogłem się zatrzymać, musiałem iść dalej, przez tłum uciekających ludzi, wrzasków i łez. Tłum wokół nas wrzeszczał, panika rozprzestrzeniała się jak ogień w suchym lesie.
- Mam pięś młodszych sióstl. - Dodałem mimowolnie, jakby to miało wytłumaczyć moją determinację. Mówiłem to, nie myśląc o tym, że zdradzam coś o sobie. Zacisnąłem palce na jej kolanie - nie, aby sprawić ból, lecz, żeby dać jej znać, że jestem tuż obok, że nie ma powodu do paniki. - Nigdy nie poswoliłbym, szeby im się coś ształo, nie na mojej walcie. Ty tesz jeszteś dla mnie waszna, lozumiesz? Idziemy dalej, lasem. Wsystko będzie dobsze. - Wzdychając, kontynuowałem marsz. Wydobyłem te słowa bez zastanowienia, nie myśląc o ich ciężarze, ale w tej chwili, w tym szaleństwie, musiałem być twardy. Musiałem dać jej poczucie bezpieczeństwa, nawet jeśli moje słowa brzmiały średnio, bo się nie znaliśmy. - Na kaszdego skulwysyna jeszt więksy skulwysyn... W tym momensie masz pszy sobie kogosz, kto potlafi pieldolnąś, nie? Nie kwesztionujesz tego, plawda? Chyba nie plóbujes mnie oblasiś? - Zasugerowałem, jakbyśmy naprawdę mogli się obrazić, gdyby usiłowała dygać pod moją pieczą, jakbym był za mało straszny i wpływowy. - Jesztem... Hmmm... Najemnikiem. Łamię klątwy... Szasami koszci, takie tam lószne. - Kontynuowałem, nie myśląc o tym, co mówię. - Pływałem sztatkami, swiesiłem spolo szwiata, obiłem wiele mold. W lasie szecho obiję kilka więsej, bo oni nimi nie szą, wies? Nikim szczególnie niebespiesznym. To swieszęta stadne, w dodatku głupie. Wystalszy, sze się lospieszchną i stlacą pszewagę. Są silni, ale głupi. A ty? Plasujesz w kosztnicy, plawda? Jestesz mądszejsza od nich. Jeszli się pszyjebią, powies mi, gdzie wbiś nósz albo pod jakim kątem waliś s pięści. So ty na to? Pomyszl o tym jak o moszliwości slobienia sobie naszyjnika s sębów tych, któszy cię skszywdzą, albo blansoletki... - To zabrzmiało niezbyt dobrze. - W posządku, mosze nie myszl o tym telas, ale... No, wies. - Wydawało mi się, że słychać, że mówię to w żartach, ale w moim głosie brzmiała powaga. Każde słowo miało na celu dodanie jej otuchy, a jednak, niechcący, ukazywało brutalność świata, w którym żyliśmy. Dlatego lepiej było zmienić temat.
Zacisnąłem zęby, przełknąłem ślinę, a potem, nie odwracając głowy przez ramię, odezwałem się do kobiety. Może to był głupi temat w obliczu tego, co się działo, ale w tym momencie każda odskocznia od przerażającej rzeczywistości była bezcenna. Sytuacja stawała się coraz trudniejsza. Ludzie wokół nas biegli w panice, a ja starałem się manewrować pomiędzy nimi, jednocześnie podtrzymując rozmowę. Słyszałem jej głos, wyraźny mimo hałasu płonącego miasta. Kalkulacje robione przez kobietę były imponujące - wyciągała wnioski, nie mówiła od rzeczy. W dodatku zadawała pytania. Nie olała moich prób podtrzymania rozmowy - to dobrze świadczyło o jej stanie psychicznym, chociaż przez chwilę obawiałem się, że to wszystko może ją zbyt mocno przytłoczyć.
- Hmmm, chyba baldziej kalmelowy. - Powiedziałem, starając się odwrócić myśli od pożaru i chaosu wokół nas. Z każdym krokiem, który stawialiśmy, sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Słyszałem za sobą krzyki, a do uszu docierały dźwięki tłuczonego szkła oraz wybuchów w oddali. - Solony jeszt w posządku, ale nie lubię selowego. W Stanach jeszt kult sela w plosku. Paskustwo. Sel w plosku to dla mnie totalna polaszka. - Powiedziałem to z takim przekonaniem, że aż sam się uśmiechnąłem, chociaż sytuacja była dramatyczna. Próbowałem nawiązywać do wspomnień, które były bezpieczne i ciepłe - w przeciwieństwie do rzeczywistości, którą teraz przeżywaliśmy. Moje słowa płynęły z serca, nie zastanawiałem się nad nimi, po prostu chciałem, żeby poczuła się bezpieczniej. Nie mogłem jej zawieść.
- A ty, co wybielas? Kalmelowy, solony? Maszlany? - Kontynuowałem, starając się nadać rozmowie lekki ton, chociaż w moim umyśle nieustannie krążyły myśli o zagrożeniu. Wiedziałem, że to pytanie wydawało się absurdalne w obliczu tego, co się działo, ale w takich momentach czasem najdrobniejsze rzeczy mogą przynieść ulgę. Zatrzymałem się na chwilę, by zlustrować teren. Ludzie biegli w panice, ich twarze były wykrzywione strachem. Nie wiedziałem, co tak naprawdę się dzieje - poza tym, że nagle cały świat stanął w ogniu, ale czułem, że nie mamy wiele czasu. - A mosze wolis jakieś inne smaki? Mosze cynamonowy? Chociasz to dziwne, nie? Ale… Kto wie, mosze to by było coś ciekawego... - Próbowałem być kreatywny - szukałem sposobu, by rozluźnić atmosferę, żeby mogła chociaż na moment zapomnieć o otaczającym nas piekle. Niestety nie mogłem jej inaczej wesprzeć - spojrzenie przez ramię nie wchodziło w grę. Nie teraz. Musiałem być czujny, nie mogłem pozwolić sobie na to, by stracić kontrolę nad naszą pozycją w nieprzewidywalnym otoczeniu. Tym bardziej, że gdzieś w sercu wiedziałem, że muszę dbać nie tylko o siebie, ale w największej mierze o tę kobietę, która tak nagle stała się moim priorytetem. Ja miałem przewagę wzrostu i masy - miałem sobie poradzić, ona nie. - Tylko nie mów, sze selowy, bo wtedy nie sosztaniemy pszyjasiółmi. - Dodałem, z uśmiechem, który nie mógł być widoczny, ale czułem, że ona go dostrzega. Patrzyłem na uciekających ludzi, którzy wpadali w panikę, ja musiałem znaleźć sposób, by prowadzić nas dalej, nie zderzając się z nimi i nie przestając komunikować się z kobietą. Miałem nadzieję, że chociaż na chwilę odciągnę jej myśli od tego, co działo się wokół nas, udowadniając, że w tym szaleństwie w dalszym ciągu można znaleźć coś normalnego - coś, co przypomina o dawnych czasach. Nie zawsze było tak źle i nie zawsze będzie. Kiedy usłyszałem jej słowa o słodkim śniadaniu, na chwilę znowu oderwałem myśli od otaczającego nas chaosu.
- Tak, szłodkie szniadanie. - Odpowiedziałem, wciąż skupiony na drodze przed sobą. - Ja tesz je lubię, ale wies co? Najbaldziej uwielbiam połąszenie szłodkiego i słonego. Bekon i sylop klonowy. Stelta bekonu utopiona w sylopie klonowym… Ale takim plawdziwym, nie w tym, co tu macie. S całym szasunkiem, to jest szit. - Podsumowałem brutalnie szczerze. - Dobly sylop klonowy nie jeszt scukszony, tak jak dobly kalmel na popcolnie. Moszna by to jeść na śniadanie, na obiad, na kolasję… W sasasie sawsze. - Właściwie, to nie wiedziałem, czy jeszcze kiedykolwiek będzie czas na śniadanie i wszystko inne - ale to było bez znaczenia.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#9
04.04.2025, 23:37  ✶  

Bletchley miała zdecydowanie więcej czasu na przemyślenia. Nie musiała się skupiać na drodze, na tym, aby pewnie stawiać każdy krok, na zastanawianiu się nad tym, którędy będzie im łatwiej przejść. Nie musiała nic robić, po prostu była. Właściwie to ciążyła zupełnie obcemu mężczyźnie. Nie było to dla niej typowe, nie znosiła być od kogoś zależna, ale w sytuacji jak ta, nie miała zbyt wielu możliwości. Była świadoma swoich mankamentów, wiedziała, że jest zbyt drobna, aby wyjść stąd bez szwanku. Miała sporo szczęścia, że ktoś zainteresował się jej losem, bez większego zawahania wziął ją ze sobą, zrobił sobie z niej swój własny problem. To nie był łatwe wybory, w sytuacjach jak ta - mało kto myślał o innych, szczególnie o tych zupełnie obcych. Mężczyzna jednak wydawał się być bardzo zdeterminowany w tym, aby odstawić ją w jednym kawałku do celu. To było dla niej nowe, zupełnie nowe, nie przywykła do takiego nietypowego zachowania.

To co działo się wokół nich raczej zachęcało o dbanie tylko i wyłącznie o siebie. Zresztą naprawdę starała się zrozumieć to podejście - każdy chciał przeżyć. W pojedynkę łatwiej było przetrwać, można było się martwić tylko i wyłącznie własnym losem, nie plątać go z tym, co przytrafiło się innym. On jednak zadecydował inaczej, nie zamierzała pytać go dlaczego to zrobił, nie teraz, może kiedyś, ale czy w ogóle będą mieli ku temu okazję? Nie znali nawet swoich imion, a teraz stali się sojusznikami, w tej popapranej sytuacji. Zawdzięczała mu życie, co do tego też nie miała najmniejszych wątpliwości, nieco nawet ją to przerażało, faktycznie mogła dzisiaj umrzeć. Nie była chyba do końca gotowa na takie wnioski.

Gdyby nie to, że poczuła na sobie spojrzenie tamtego mężczyzny, właściwie to chłopaka? Był dosyć młody... przynajmniej tak się jej wydawało, nie - była tego pewna, bo zdołała bardzo dobrze mu się przyjrzeć. Jej umysł nie pozwolił Bletchley odpuścić, nie zauważyła jedynie koloru jego oczu przez to, że robiło się coraz ciemniej. Gdyby nie to, to nie czułaby takiego dyskomfortu, ale jednak to się stało. Spojrzał na nią, wiedziała, że z całego tego tłumu wybrał właśnie ją, wpatrywał się w jej osobę, tak samo jak ona wpatrywała się w niego. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Nie miał zasłoniętej twarzy, więc doskonale mogła zobaczyć jak wyglądał, tyle, że on zrobił to samo. Przeszedł ją zimny dreszcz, bo co jeśli ją zapamięta, jeśli postanowi ją odszukać? Co wtedy?

Z tych rozmyślań wyrwały ją słowa mężczyzny. Odetchnęła cicho, wyrwała się z tego krótkiego letargu, w którym się znalazła. Zapewne poczuł, że zacisnęła mocniej dłonie na jego barkach, nie powinna tego robić, przecież i tak już się nią zaopiekował, nie powinna pokazywać kolejnych słabości, chcąc nie chcąc ciągle tylko i wyłącznie ciągle pokazywała, że jest okropnie nieporadna. - Wiem, że na to nie pozwolisz. - Powiedziała cicho, tyle, że praktycznie do jego ucha, więc mógł to usłyszeć mimo panującego wokół nich chaosu. Nie wiedzieć czemu była o tym przekonana. Czuła, że przy nim nic jej nie grozi, naprawdę wydawało jej się, że w tej sytuacji nie mogłaby być bardziej bezpieczna. - On mnie zobaczył, wie jak wyglądam, znajdzie mnie. - Wypluła dosyć szybko z siebie te słowa, jednak raczej obojętnym tonem. Chyba się z tym pogodziła? Chociaż czy była w stanie zrobić to tak prędko? - Nie chcę nadużywać Twojej życzliwości. - Naprawdę starała się jakoś trzymać, aby nie sprawiać mu kolejnych problemów, i tak czuła się jak kula u nogi. Spróbowała jednak zastosować się do jego rad. Zamknęła oczy, uspokoiła oddech, ponownie jeszcze bardziej wtuliła się w jego plecy, jakby to w ogóle było możliwe. Mimo wszystko, nawet gdy zamknęła oczy to widziała tę twarz, czuła, że szybko jej nie zapomni, o ile w ogóle kiedyś ją zapomni.

Poruszali się dalej, Benjy radził sobie doskonale z lawirowaniem między tłumem chaotycznych osób, nawet przez chwilę nie pomyślała o tym, że może ją zgubić. Naprawdę stawiał pewne kroki i wydawał się mieć jasno wyznaczony cel, nic nie było w stanie go zatrzymać.

Słuchała jego głosu, uważnie rejestrowała wszystko to, co do niej mówił, to naprawdę skutecznie odwracało jej uwagę od tego, co działo się wokół nich. - Szczęściary z nich, że mają obok siebie kogoś takiego. - To nie było całkiem typowym zachowaniem, prawda? Nie wszyscy interesowali się losem swojego rodzeństwa, tak czuła od samego początku, że był on po prostu dobrym człowiekiem, chociaż przecież go nie znała. Jakoś tak zrobiło jej się trochę cieplej na sercu, gdy wspomniał o tym, że jest dla niego ważna, bo niby dlaczego miałaby być? Nawet się nie znali. Nie wiedzieć czemu postanowił jej pomóc, w sumie nie miała pojęcia, czy chce ją teraz pocieszyć, czy faktycznie tak uważał. - Tak, wszystko będzie dobrze, dopóki będziemy razem. - Później, jeśli znajdzie się w ministerstwie to też nie powinna się raczej martwić tym, czy przetrwa tę noc. Miała naprawdę sporo szczęścia.

- Jak mogłabym próbować obrazić kogoś, kto właśnie ratuje mi życie? - Cóż, nie zamierzała nawet udawać, że jest inaczej. Wiedziała, że próbuje nieco rozładować tę nie do końca pozytywną atmosferę, ale to pytanie należało raczej do tych retorycznych. - Jesteś większym skurwysynem od tamtych skurwysynów. - Zabrzmiało to całkiem zabawnie z jej ust, bo Prudence naprawdę rzadko przeklinała, ale chciała mu dać tę odpowiedź, której chyba oczekiwał. Nadal nie otworzyła oczu, ciągle miała je zamknięte, chyba nie chciała wiedzieć tego, co działo się wokół nich.

- Szeroki zakres zainteresowań... - Dodała słysząc czym się zajmuje. Cóż, naprawdę udawało się mu skierować jej myśli w zupełnie inne miejsca. Nie skupiała się bowiem na tym, co przed chwilą widziała, ale teraz już tylko i wyłącznie na słowach mężczyzny. W sumie to całkiem ją zaciekawił swoją osobą.

- Tak, pracuje w kostnicy. Mam wrażenie, że możesz wcale nie potrzebować moich instrukcji, brzmisz jak ktoś doświadczony, ale całkiem miło byłoby się czuć przydatną podczas takiej konfrontacji. - Kiedy mówił o tamtych ludziach faktycznie wydawało jej się, że nie powinna się nimi przejmować. Może rzeczywiście było tak, jak wspominał? Może działali tylko w grupie, właściwie to nabierało coraz większego sensu.

- Jak pomyślę o tym później to mam Cię znaleźć? - Bransoletka, czy naszyjnik z zębów brzmiało jak coś, co mogłaby dołączyć do swojej kolekcji, szczególnie z zębów osób, które krzywdziły niewinnych.

Oczywiście, że zdawała sobie sprawę, że była to czysto hipotetyczna rozmowa, zdawała sobie sprawę do czego zmierza, nie wątpiła jednak w to, że było w tym nieco prawdy, jak chociażby to co powiedział o sobie. Wyglądał na kogoś, kto potrafił zrobić krzywdę, ale wcale się go nie bała, wręcz przeciwnie - czuła się przy nim wyjątkowo bezpiecznie, co za paradoks.

Prudence nadal nie otwierała oczu, nie spoglądanie na to, co działo się wokół nich nieco ułatwiało jej egzystowanie w tym wszystkim. Właściwie dzięki temu nie trafiały jej się kolejne okazje na to zupełnie niepotrzebne zamyślenie, które mogło ją wiele kosztować.

Kolejny temat, który poruszali mógł wydawać się zupełnie nie na miejscu, ale wcale tak nie uważała. Zgrabnie odciągał jej myśli od chaosu, który dział się wokół nich, skupiała się znowu na jego pytaniach i odpowiedziach.

Zarejestrowała to, że wspomniał o Stanach, musiał więc tam spędzić trochę czasu. Starała się łączyć kropki, mimo tego, że przecież sytuacja nie do końca temu sprzyjała. - Ser w proszku to abominacja. - Najwyraźniej mieli podobne zdanie na ten temat. Nigdy nie rozumiała tego całego kultu sera, o którym zdarzyło jej się słyszeć. - Jeśli powiem, że wybrałam solony, to uznasz mnie za nudną? - Nie było w tym wyborze bowiem szczególnego szaleństwa. Tak właściwie, to w ogóle powinna się przejmować tym, za jaką ją uzna? Chyba nie chciała wyjść na kogoś nieciekawego, bo przecież ryzykował swoje własne życie, aby uratować jej, słabo byłoby gdyby okazała się być zupełnie nijaka, chyba? - Maślany też ujdzie, ewentualnie. - Na takie szaleństwo było ją jeszcze stać.

- Truskawkę, uwielbiam truskawkę, ale nie wiem, czy truskawkowy popcorn to dobry pomysł, czy raczej już byłoby to przesadą. - Cynamon niekoniecznie, w sumie to wolała sobie nawet nie wyobrażać tego smaku, ale truskawka? Może to wcale nie było takie głupie.

Zdawała sobie sprawę z tego, że rozmowa z nią i jednoczesne przemieszczanie się przez tłum musi go sporo kosztować, naprawdę była okropnie wdzięczna za to zainteresowanie, bo przecież nie musiał tego robić. Starała się więc po prostu nie utrudniać mu tych wszystkich czynności.

- Nie, serowy nie, zdecydowanie nie, więc chyba możemy nimi zostać. - Raczej nie wydawało jej się to prawdopodobne, bo nie wiedzieli o sobie praktycznie nic, ale to nie był taki najgorszy punkt zaczepienia, prawda?

- Nie można zaprzeczyć temu, że słodkie i słone tworzy wyjątkowe połączenie. Muszę się z tym zgodzić. Taki bekon faktycznie można by jeść ciągle. - Bekon z syropem klonowym brzmiał naprawdę dobrze. Może nie byłaby w stanie wepchnąć w siebie tego wiele, ale na pewno sprawiłoby jej to przyjemność. - Lubisz mięso z owocami? Wiem, że to też jedno z tych dość kontrowersyjnych połączeń... - Ale chciała wiedzieć, co o tym myśli, skoro dochodzili już do takiej poważnej dyskusji na tematy kulinarne, bo w sumie było to jedno z jej ulubionych połączeń.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#10
06.04.2025, 23:12  ✶  
Nie wiedziałem, jak odpowiedzieć na to, co mi powiedziała. Jej głos był spokojny, neutralny, jakby chciała tylko stwierdzić fakt, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że to mogło nie być takie proste. Oparłem się na pewności, którą miałem w sobie. W końcu odwróciłem głowę, by spojrzeć na nią, chociaż nie mogłem zatrzymać się w tym momencie. Słowa pocieszenia nigdy nie były moją mocną stroną. Nie umiałem być wsparciem emocjonalnym - nie potrafiłem znaleźć właściwych słów ani na co dzień, ani tym bardziej w tym momencie, gdy wszystko wokół płonęło. Zamiast ich szukać, musiałem skupić się na drodze i na tym, żeby nie wpaść w pułapkę paniki tłumu. Przeniosłem wzrok na ulicę przed nami, próbując wypatrzeć najszybszą drogę do wyjścia, a jednocześnie próbując sformułować odpowiedni przekaz.
- Jeszli ten męsczyzna cię widział, to s pewnoscią sdawał sobie splawę, sze nie jeszteś sama. Wie, sze jesteś pod opiechą. Dlatego ani tego wieszoru, ani szadnego innego nie sdecyduje szię na bespośrednią konflontację. Tacy ludzie tak nie posztępują. - Stwierdziłem pewnym i zdecydowanym tonem głosu, odnosząc się do podprogowego przekazu, który wyłapałem w mowie ciała nieznajomej - nie w jej neutralnych słowach. Spięła się, była zestresowana. Wydawało mi się, że musiała usłyszeć takie zapewnienia, dlatego z nimi pospieszyłem - w innym wypadku pewnie dałbym sobie spokój.
- Wies. - Zacząłem, próbując rozładować napięcie. - Nie naswałbym się żyszliwym. To nie kwesztia altluismu. Mamy umowę, plawda? Ja cię odstawiam do kostnicy, a ty... No cósz, obiesałaś mi lisaka. Pomagam ci, a ty mi za to płacis. To czysta transakcja. - W moim tonie brzmiała nuta żartu, ale pod spodem kryło się coś więcej - chęć przetrwania, pokłady bardziej poważnego podejścia do sytuacji i... Chyba zbyt duża szczerość. Nie powinienem mówić tego, co powiedziałem w następnej kolejności. Ani słyszeć tego, co mi odpowiedziała. Zamilkłem nagle.
Cieszyłem się, że mam twarz zasłoniętą chustką - mogłem wbić wzrok w drogę przez i nie dać po sobie poznać, co tak naprawdę poczułem. Moja twarz była osłonięta, a oczy wpatrzone na wprost. Niosąc nieznajomą na plecach, mogłem skupić wzrok na drodze przed sobą, nie obawiając się, że moje emocje zdradzą mnie w najgorszym momencie. Pożar, który rozprzestrzeniał się w moim wnętrzu, był porównywalny z tym, co działo się wokół nas. Spoglądałem przed siebie, nie musząc obawiać się, że zareaguję na ból, który wyrywał się z mojego wnętrza, jakbym właśnie dostał kolanem w splot słoneczny. Dopiero teraz uświadamiłem sobie, że palnąłem do niej głupotę. Słowa, które wypowiedziałem, były nieopatrzne, a ona przyjęła je za pewnik mojego dalszego zaangażowania w życie rodzinne. Chciałem, żeby to, co powiedziałem, było rzeczywiście prawdą, ale wiedziałem, że tak nie jest.
Po prostu szedłem dalej, w milczeniu, z myślami kłębiącymi się w mojej głowie. Piętnaście lat minęło, odkąd straciłem kontakt z moimi biologicznymi siostrami. Piętnaście lat milczenia, w którym nie wymienialiśmy listów, nie dzieliliśmy się życiem. Nie wiedziałem, jak wyglądają, ani jak bardzo się zmieniły z charakteru, ale miałem wrażenie, że mógłbym minąć którąś z nich na ulicy, nie zdając sobie z tego sprawy. Może już to zrobiliśmy - ja nie spojrzałem na nią, ona na mnie, bo nie spodziewaliśmy się być tak blisko. Półtorej dekady nieodwiedzanych wspomnień, zatartej twarzy, z którą kiedyś dzieliła życie, a która teraz wyglądała zupełnie inaczej, niż przed laty. Mogłaby przejść obok mnie na ulicy i nawet tego nie zauważyć. To było prawdopodobne - mignąłem jej w tłumie. Przemknąłem obok niej jak duch - niewidoczny, zapomniany, wzgardzony cień człowieka „z potencjałem”. Zmarnowanym.
Wszystkie moje siostry miały już swoje życie, były zamężne, miały dzieci. Nie miałem złudzeń, co do ich wyborów. Żadna z nich nie stanęła po mojej stronie, a ja doskonale wiedziałem, dlaczego, i nie mogłem ich za to obwiniać. To był wynik moich własnych decyzji, za które nie powinny ponosić odpowiedzialności, więc siedziały cicho - odwróciły wzrok, wycofały się w cień, grzecznie zajęły swoje miejsca w tym samym szeregu, poza który ja zbyt mocno się wychyliłem. Nie zawiodły mnie swoim zachowaniem - jakżeby miały, skoro postąpiły zgodnie z zasadami gry. Czułem jedynie tę cholerną samotność, jakby moje korzenie, które niegdyś wydawały się tak silne, zostały wyciągnięte z ziemi, pozostawiając mnie w pustce. O tym nie mówiłem, nie chciałem tego wyjawiać.
- Yhm. - Odmruknąłem bez entuzjazmu - wzrok wbiłem w drogę, którą musieliśmy przebyć przez płonące zgliszcza, i nie zamierzałem odwrócić go nawet na chwilę. Powiedziałem to wszystko nieopatrznie, a ona przyjęła moje słowa za coś, co chciałbym, żeby było prawdą, lecz nią nie było. Ścisk w samym środku przepony był znajomym uczuciem, ale teraz przybrał intensywność, która sprawiała, że ledwie mogłem oddychać, i to nie z powodu duszącego dymu.
Moje siostry... Jedna nie żyła, inna zaginęła - mogła wieść gdzieś nowe życie, jak ja, chociaż w głębi duszy wiedziałem, że również nie ma jej już wśród żywych. Wyszła za mąż za człowieka, który nie pozwoliłby jej odejść ani uciec, nie dałby jej żyć gdzie indziej. Trzy siostry, nie pięć. W moich własnych oczach nadal byłem starszym bratem pięciu młodych panien. Martwe rodzeństwo nie przestaje być rodzeństwem - tego jednak nie mówiłem. Ścisk w żołądku był jak po ciosie z kolana w splot słoneczny - intensywny, bolesny, przypominający mi o wszystkim, co schowałem głęboko w sobie.
Z perspektywy społecznych standardów byłem człowiekiem o zmarnowanym potencjale. Może w szkole byłem pawianem, gwiazdorem, ale miałem w sobie znacznie więcej, niż kiedykolwiek pokazywałem - w oczach osób, które to widziały, byłem wielkim paniczem, złotym chłopcem z zasobami, które nigdy nie zostały w pełni wykorzystane. Niestety, wybierając życie nomady, które miotało mną z miejsca na miejsce, straciłem szansę na kursy, na ukończenie akademii i na dalsze kształcenie teoretyczne. Jasne - czytałem, nie spoczywałem na laurach, ale byłem ulicznie mądry. To była przede wszystkim wiedza praktyczna, nabyta drogą prób i błędów. Nie miałem formalnej edukacji poza Hogwartem, czy tam Ilvermorny, która widniała w papierach.
Czasami to mnie przytłaczało, bo nie byłem typowym karczkiem, więc nie zawsze poszukiwałem towarzystwa „ludzi mojego pokroju” - szczególnie tych, dla których liczyły się przede wszystkim trzy rzeczy: kasa, chlanie i ruchanie, ale jednocześnie nie byłem już z magicznej inteligencji, czy tam elity. Byłem gdzieś pośrodku - nie do końca odnajdywałem się w świecie nizin, a jednak nie będąc już człowiekiem z wyższej klasy, zupełnie nie pasowałem na salony. Właściwie to byłem gdzieś na krawędzi wypośrodkowania - niestety bliżej brutalnego, szarego świata biedoty, niż złotej zastawy i witrażowych okien.
To było zabawne, bo kiedyś miałem wszystko, świat stał na mnie otworem, ale okazało się, że to otwarcie prowadziło w zupełnie innym kierunku, niż sądziłem - tylnym, do dupy. Niegdyś absurdalnie zamożny, teraz miałem wrażenie, że wszystkie drzwi, które kiedyś stały otwarte, zamknęły się przede mną z hukiem.
Odkąd zostałem obdarty z majątku, nawet nie kłopotałem się, żeby zbierać bogactwa. Już nie marzyłem o domku w górach, werandzie i ogródku, bo nie miałem dla kogo tego chcieć. Nie zamierzałem popełnić tego samego błędu i wejść w związek, w którym pozwoliłbym sobie na zaufanie i otworzenie się przed drugą osobą. Niby po co, skoro prędzej czy później usłyszałbym dokładnie to samo, co od mojej byłej żony - że nie nadaję się do bycia z kimkolwiek, bo za bardzo miota mną po świecie, mam za ryzykowny zawód, a jednocześnie powinienem wykonywać bardziej lukratywne zlecenia. Tyle tylko, że wtedy ryzykowałbym jeszcze bardziej, ale przecież: „Taki jesteś - nieodpowiedzialny ryzykant, dzieciak, panicz bez nazwiska, książę bez księstwa, powinieneś zbudować wszystko od nowa, więc czemu nie robisz większych zleceń, dłuższych wyjazdów, nie kupisz nam majątku i nie będziesz podróżować sam, kilka tygodni poza domem, kilka tygodni w domu.” Znałem już tę melodię: „Nie nadajesz się do tego, by być ze mną.” Nie, nie chciałem tego więcej słyszeć. Żyłem z dnia na dzień, nie gromadząc oszczędności, bo w moim świecie każda sakiewka pełna galeonów mogła kosztować życie. Zarabiałem tylko na tyle, ile potrzebowałem wydawać - reszta zamierzchłych oczekiwań była spowita mgłą wspomnień i nierealna. Nie potrzebowałem złotej zastawy. Na co by mi ona była?
Kiwnąłem głową, starając się skupić na drodze przed sobą.
- Wies, ludzie rósnie szię sachowują. - powiedziałem, nie odwracając wzroku od płonących budynków. - Nie kaszdy jest miły, gdy mu pomagasz. Niektószy będą się bać, inni będą pogrąszeni w panise, a jeszcze inni… Po plostu nie będą wdzięszni. - Kiwnąłem głową znowu, jakbym chciał podkreślić to, co mówię. - Czasem spotykasz tych, któszy samiast wdzięszności, okasują wrogość. Tak wygląda świat. - Cóż, może i wyglądało to brutalnie, ale dla mnie to po prostu była kwestia przetrwania - wtedy niektórzy zachowywali się inaczej, niż można byłoby przypuszczać. Miałem z tym doświadczenie. - Plawsiwe skulwysyny są wylachowane. W takich momentach atakują s uklycia, a nie lobią szopki, jak tamci. Plawdziwi szkulwiele potlafią wyszuś moment i wykoszystać go na szwoją koszyść. Nie chcę, szeby to sabszmiało śle, ale wies, jak jeszt. - Stwierdziłem, starając się brzmieć pewnie, mimo, że płomienie z każdą chwilą były coraz bliżej. Uśmiechnąłem się pod chustką, kiedy zaczęła mówić o moim „szerokim zakresie zainteresowań”. Znałem siebie na tyle, by wiedzieć, że nazywanie tego tak to nieco przesada. To brzmiało jak coś, co wyczytałbym w podręczniku do samorozwoju, ale w rzeczywistości to był po prostu pragmatyzm. Robiłem to, co musiałem i co przynosiło mi zyski. Szybko, czasami wręcz gwałtownie, ale zawsze skutecznie.
- Heh, no cósz, nie wiem, czy taki snowu szeloki. - Parsknąłem, nie skrywając trochę gorzkiego rozbawienia, co prawdopodobnie słyszała, nawet mimo chustki na mojej twarzy - nie dało się ukryć, że tak, miała rację, prawdopodobnie nawet większą, niż mogła zakładać, chociaż przecież nie znałem jej myśli, więc nie wiedziałem, jak mnie interpretuje. Mogła mnie mieć za większy kawał skurwysyna, niż w rzeczywistości, chociaż z drugiej strony, czy wtedy by mi zaufała? Wątpiłem. - Powiesmy. - Kolejny raz uśmiechnąłem się pod nosem, bo znowu sam nigdy bym tego tak nie określił. Dla mnie to były po prostu narzędzia przetrwania, coś, co trzeba umieć, by wyjść z opresji. - Wies, mam spolo doświadszenia w walce, ale nie dokładnie w anatomii. - Powiedziałem, starając się brzmieć lekko, mimo, że dookoła wszystko płonęło. - Jeszli chosi o bitkę, to nie ma ploblemu, ale jeszli masz jakieś konkletne wskasówki, gdzie udeszyć, szeby sybko zakońszyć splawę, to zawse chętnie je pszyjmę. - Mówiłem to, pewny, że w tym momencie najważniejsze jest, abyśmy się nie poddali obawom - szczególnie ona, po tym, co widziała. Wypadało, by uwierzyła w to, że jako osoba związana z medycyną, na pewno znała się na sposobach neutralizacji przeciwnika. Tak naprawdę wcale nie liczyłem na to, że może znów się spotkamy, zaczniemy wspólnie rozwiązywać inne problemy i jej wiedza rzeczywiście mi się przyda, ale choć nie chciałem się do tego przyznać, czułem, że wcale bym się nie sprzeciwiał. Tak jak z tymi zębami. Miło byłoby się razem zająć nawet makabrycznymi suwenirami. Dawno nie współpracowałem z kimś, kto nie chciał mi dać po mordzie.
- Sam się snajdę. Mamy tendensję do tego, szeby na siebie wpadaś, nie uwaszasz? Szczechólnie w pszypadkowych momentach. - Zasugerowałem, bo dwa razy w ciągu tygodnia to już nie przypadek, ale tendencja - chyba byliśmy w tym zgodni? Mimo chaosu, jej obecność była dla mnie nieoczekiwaną ulgą - zaskakująco dobrze się rozumieliśmy, nawet w tej absurdalnej sytuacji. Dwa razy to tendencja, trzy razy - tradycja. Może byłoby lepiej, gdybyśmy się już nie spotkali...
Wiedziałem, że po tym, jak odstawię kobietę w bezpieczne miejsce, opuszczę Londyn. Miasto, które kiedyś było moim domem, teraz wydawało się obce. Niesamowite, jak szybko można stracić poczucie przynależności. Co mnie tu właściwie sprowadziło? Niezrozumiałe pragnienie, które teraz wydawało się absurdalne. W głębi duszy czułem, że muszę wyjechać. Może gdzieś dalej w środkową część Ameryk, gdzie mogę być potrzebny w akcji, która całkowicie pochłonie moje myśli, dzięki czemu nie będę musiał na nowo zmagać się z przeszłością. Wiedziałem, że jeśli to zrobię, to kolejny raz już nie wrócę, bo czułem, że nie mam tu nic do zrobienia. Ojczyzna, którą kiedyś uważałem za swoją, stała się cudza. Czułem, że nie ma tu miejsca dla mnie, a myśl o wyjeździe już nie tylko krążyła w mojej głowie, ale stawała się nieodwracalna. Nie wiedziałem, po co wracałem, ale teraz miałem zamiar wyjechać gdzieś, gdzie obawa o to, że zawiodę, „bo ty zawsze zawodzisz, Louis, im bardziej mówisz, że się starasz, tym bardziej zawodzisz, zawsze to robisz”, nie będzie mi palić serca, a dym nie przesłoni widoku.
Ten pożar, w pewnym sensie, był dla mnie symbolem - wskazówką, że trzeba uciekać od miejsc, które nie są już dla mnie, ale na razie nie mogłem się tym martwić. Moje myśli musiały być skupione tylko na drodze i na tym, żeby doprowadzić nas do bezpieczeństwa. W tej chwili wszystko inne wydawało się nieistotne.
Kiedy usłyszałem komentarz kobiety o serze w proszku, parsknąłem cicho, rozbawiony. Nie byliśmy przyjaciółmi, może nigdy nimi nie będziemy, ale w tej chwili byliśmy sojusznikami, współtowarzyszami w walce o przetrwanie. Skoro wybór padał na solony popcorn, to przynajmniej miała jakiś zdrowy rozsądek. Tak, serowy popcorn to była abominacja, ale jej gust, chociaż zachowawczy, był w porządku. Nic więcej - w porządku.
- Coś ty, solony to klaszyka, nie da szię pójść śle z klaszyką. - Odpowiedziałem, trochę charcząc.
Musiałem na moment zamilknąć, bo ból w gardle dawał się we znaki. W końcu odezwałem się, chociaż mój głos był już wtedy ledwie słyszalny.
- Gdyby wykoszystać pył s liofilisowanych tluskawek, to taki popcoln byłby nawet sałkiem niesły. - Powiedziałem, czując, jak dym podrażnia mi krtań. - To nie jeszt asz tak kontlowelsyjne, chociasz mose szię wydawaś podchwytliwe, bo tluskawki nie mają w sobie tłusszu. W pszesiwieństwie do sela czy masła. Dlatecho, jeszli chciałabyś usyskać coś takiego, musiałabyś się liszyć z tym, sze obtoszenie mogłoby byś nielówne. Coś podobnego do solonego popcolnu, ale, hmm... - Zamilkłem w połowie zdania, czując, że moje słowa płyną zbyt swobodnie, jakbym miał coś więcej do powiedzenia, niż tylko nieprzemyślane uwagi. Słowa, które wypowiedziałem, brzmiały zaskakująco przemyślanie, może nawet mądrzej, niż bym chciał. Jak do tej pory, nie myślałem o sprzecznych sygnałach, które wysyłałem - w mojej głowie zaczęła się rodzić myśl, że powinienem przystopować z otwartością i paplaniem, bo może nie pasowało to do tej roli, którą miałem odgrywać. Z pewnością nie był to ton kogoś, kto miałby być karczkiem czy skurwysynem, zasób słownictwa też nie. „Liofilizacja”, kurwa mać, bo każdy pierwszy, lepszy najemnik wie, co to jest liofilizowanie...
Wiedzieli, że prowiant jest suchy i że czasami go trzeba rozrobić z wodą przed jedzeniem, odstawić na chwilę albo wrzucić na ogień, ale na pewno nie nazwaliby tego „liofilizacją”, nie używaliby określeń „dehydracja”, może powiedzieliby „suszenie” albo „odwadnianie” - przynajmniej większość tych osób, z którymi się zadawałem. Powinienem bardziej uważać na słowa, ale przez konieczność robienia dwóch rzeczy na raz, to było wyjątkowo trudne zadanie.
Zagadywałem ją, by poczuła się trochę mniej przytłoczona - trochę pospiesznie i na zapas, bo zdawałem sobie sprawę, że niedługo nie będę mógł rozmawiać z nią tak swobodnie. Krtań bolała, a dym nie pomagał. Musiałem przystopować z gadulstwem. Poza tym zbliżaliśmy się do miejsca, w którym miałem ją odstawić. Wiedziałem, że zaraz dojdziemy do celu, a potem pewnie znów zostanę sam w tym zgiełku. To była najwyższa pora, żeby skupić się na drodze, nie na byciu towarzyskim.
- Doskonale. Słabo by było, gdybyśmy nimi nie byli, po tym wsystkim, wiesz. - Skwitowałem, dalej przyjaźnie, ale już krócej, trochę mniej spoufalanie, bo wątpiłem w to, że mieliśmy nimi naprawdę zostać. Nasze drogi prawdopodobnie miały się rozejść w przeciągu kilku minut, a później raczej się ze sobą nie skrzyżować, bo wydawało mi się, że po pożarze wszystko się zmieni. Ludzie nie będą tacy otwarci i skorzy do spacerów po spalonych ulicach, natomiast nawet, gdyby było inaczej - sama kobieta z pewnością będzie mieć na tyle dużo roboty, żeby kursować tylko między pracą, a domem. Z dużym prawdopodobieństwem to była nasza ostatnia rozmowa, więc chyba mogłem być kontrowersyjny.
- Pissa hawajska s dodatkowym ananasem i śliwkowym szosem BBQ. - Odpowiedziałem, żeby się nie rozdrabniać, bo to chyba było jasne, że lubiąc takie rzeczy, automatycznie lubiłem też pozostałe mięsno-owocowe połączenia. - Albo indyk ze słodkimi siemniakami i szurawiną. - Tak, to było to - jedno z dań, których mi tu brakowało. W głębi duszy tęskniłem za Stanami i planowałem tam wrócić - najlepiej najszybciej, jak to tylko możliwe, i tak mnie tu nie potrzebowano, przynajmniej nie w normalnych okolicznościach, nie licząc nagłych pożarów. Nie wiem, czego się spodziewałem, wracając tutaj, ale na pewno nie tak lodowatego przyjęcia, jakie mi zaserwowano. No, cóż - reszta miała już swoje życie, nie mogłem ich za to winić. Oczekiwania nieczęsto pokrywają się z rzeczywistością. Takie są uroki życia, niestety...


[Obrazek: 4GadKlM.png]
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Eutierria (254), Prudence Bletchley (12051), Benjy Fenwick (11096)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa