• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[09.09.1972] Wybierz swoją role | Helloise&Scarlett

[09.09.1972] Wybierz swoją role | Helloise&Scarlett
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#1
05.04.2025, 11:23  ✶  
[Obrazek: 0e5bc1d172d8c813f524d3cfbbad208a.jpg]
Wiatry wyją nad rzeką, burza na ścianach nieba
W sercu strzały, powietrze jest płomieniem
Za plecami kryje się pętla oszustwa
A kim jesteś ty?
Ty wybierasz role
Serce bije w rytmie strachu
Łzy, ból - to teraz nieważne.
Noc zapada na ramiona
Życie, miłość - nic nie jest wiecznie
Kim tu jesteś?
Wybierasz rolę

Ogień pożerał wszystko co znalazło się na jego drodze. Krzyki i huki odbijały się echem w jej uszach, zapętlając się w nieskończoność, doprowadzając ją do szaleństwa.
Złapała oddech, tak ciężki, tak trudny, tak nieprzyjemny. Zaniosła się kaszlem, zwalniając, a następnie zatrzymując się. Powoli zaczęło do niej docierać, że wbrew wmawianym wartościom, tej nocy rozsądniej było udać, że czystą to może mieć co najwyżej duszę - chociaż ta już dawno pogrążona była w mule i wodorostach.
Pochyliła się. Chcąc pochwycić oddech czy dwa. Spróbować, a jednak z każdym kolejnym dochodziło do niej przeświadczenie, że jest coraz gorzej. Powietrze staje się coraz cięższe, coraz gorętsze, dusząco nieznośne.
Przeraźliwy krzyk, ta jedna błagalna nuta, wyraźnie odznaczyła się na tle innych, nakazała zwrócić wzrok.
I zwróciła wzrok, nie wiedząc czy żałować tej decyzji.
Błękit ślepi pochwycił obraz przygnębiający - trzech mężczyzn w bardzo niedelikatny sposób wyszarpywała z budynku kobietę, w akompaniamencie bluzg i krwawych obietnic odznaczał się jej błagalny krzyk.
Mulciber wyprostowała się, obserwując jak Ci wyciągają ją na ulicę - nieczuli na jej błagania. Nie powinna błagać.
Chwilę temu to mogła być ona - nawet bardzo. Omiotła wzrokiem otoczenie, nikt nie protestował. Ignorując, tudzież zwyczajnie patrząc jak bandycka banda rzuca kobietę na ziemię, zaczynając zdzierać z niej ubrania.
-Helvete... - syknęła pod nosem. Nie baw się w to, idź. Idź dalej. Przegryzła wargę, ponownie zwracając swój wzrok na tragedię, która rozgrywała się na jej oczach.
A żeby was wszystkich ten pierdolony ogień pochłonął - rzuciła w myślach, ruszając w ich stronę.
-Ej! Zostawcie ją! - krzyknęła, acz nikt nie zareagował, jeden sapnął, aby spierdalała, nie mieszając się w sprawy które jej nie dotyczą. I ten śmieć miał racje, nie dotyczyły jej. Chociaż czy na pewno? Chwilę temu sama mogła tak skończyć, spalona na stosie. Albo skończy za wpierdalanie się na siłę w kłopoty.
Szarpana kobieta zanosiła się żałosnym płaczem. Łkała, próbowała uciec, acz na nic się zdały jej próby.
Scarlett dobyła różdżki, zatrzymując pośpieszny trucht kilka metrów od oprawców
-Poprosiłam kurwa, won! - fuknęła, energiczne machnęła różdżką, celując wprost w mężczyznę dzierżącego nóż, którym chciał sięgnąć do skóry ofiary. Czuła złość, chciała zrobić mu krzywdę, chciała aby zostali upokorzeni tak samo jak kobieta, która błagała ich o litość. Kobieta, która nigdy nie powinna błagać o litość, nie ich, nie brudasów o krwi, którą tej nocy należało przelać. Krwi, która nadawała się do ścieku.

Rzut na kształtowanie. Scarlett chce wytworzyć energetyczny pocisk w jednego z mężczyzn.
Rzut N 1d100 - 98
Sukces!
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#2
08.04.2025, 22:44  ✶  
Wysoko na nocnym niebie, wzdłuż czarnej ściany dymu i popiołów, szybowała sylwetka w żółtej pelerynie, zbłąkana iskierka, która wyskoczyła z ogni trzaskających daleko w dole. Helloise trzymała kurs swojej miotły z dala od głównego traktu pożogi, lecz mimo to wiatry niosły na jej twarz oddech pożarów. Pył opływał ją w pędzie, gorące tchnienia pchały się do gardła, a wokół unosiły się dusze wyzionięte tej nocy. Czuła, jak ocierają się o nią, niesione w kłębach dymu na poszukiwanie nowych wcieleń, w których odrodzą się w kolejnych dniach. Ta myśl krzepiła czarownicę. Nie było na tyle ludzkich powłok, aby wszystkie ofiary mogły odrodzić się jako niemowlęta. Lecz gleba, gleba — ona zawsze przyjmuje nowe dusze, przezimuje je w swoim łonie, zaotoczkuje nasionami i na wiosnę strawieni przez płomienie czarodzieje wykiełkują, przynosząc Anglii urodzaj i obfitość na ziemi nawożonej popiołem ich szczątków.
Lecąc ku Londynowi, Helloise syciła się tym dziełem oczyszczenia i odrodzenia. To patrzyła na nie z oddali, podziwiając je w pełnej krasie, to zbliżała się doń, mieszając z popiołami. Przez nurzanie się w ekstatycznych zachwytach, zbaczanie ze stałej trasy oraz dociążenie miotły dwoma koszami eliksirów i maści, droga do stolicy sięgnęła dwu godzin. Gdy miasto zamajaczyło przed czarownicą, ta zaczęła zniżać lotu, kryjąc się przed wścibskimi oczyma w ciemnych kłębach. Chwilę kołowała przy magicznych dzielnicach, szukając wyrwy w pożarach, która pozwoliłaby jej bezpiecznie lądować. Nie musiała się spieszyć, miała jeszcze czas. Gdy wreszcie osiadła na ziemi, odprawiła miotłę z powrotem w niebo, aby ta czekała w bezpiecznym oddaleniu, nim zaklęcie właścicielki zawezwie ją z powrotem.
Helloise dość było oglądania dramatu z wysokości. Zapragnęła przejść sercem pożogi, zbliżyć się do niej. Przemykała pieszo ulicami miasta trawionego przez ognie. Zewsząd otoczyły ją głosy potępieńcze, raz czy drugi dobiegł jej głuchy huk walącej się w oddali kondygnacji budynku. Jej oczy załzawiły, próbując pozbywać się popiołów wypluwanych z ognistych trzewi. Czuła w gardle drapanie i gorąc, jakby w jej własnym przełyku rósł ogień. Osmolone palce mocno zaciskała na różdżce. Pod jej paznokciami czerniała krew mężczyzny, którego spotkała wcześniej tego wieczora. Wśród natapirowanych włosów poszarzałych od pyłu wciąż błyskały zaplątane kawałki szkła, policzki oblepiały ciemne smugi zaschniętej krwi i sadzy, ochrowa pelerynka straciła swój kolor.
Zatrzymywała się przyczajona tu i tam, aby obserwować ludzi szklistymi oczyma odbijającymi płomienie i cienie zgliszcz. Ludzi przejętych zwierzęcym strachem, ludzi lamentujących nad straconymi dobytkami, ludzi nawołujących swoich ukochanych. Niektórzy uwiajli się pełni zacięcia do niesienia pomocy, inni siedzieli pokurczeni i puści na schodach prowadzących w głąb szkieletów czarnych domów.
Niektórzy gniewni zwrócili się ku atawizmom.
Widziała to w ślepiach bestii, które wyrwały kobietę z jednej z kamienic. Wytargały na bruk, rzuciły jak szmacianą lalkę, osaczyły, przygotowując się na żer. Ich grubo ciosane mordy ściągała nienawiść ślepego dzikusa, którego to wzburzenie odarło z honoru, w jaki obłudnie stroił się na co dzień. Dzikus odarł więc z szat kobietę, pękły z jękiem szwy sukni, a pod spodem ukazało się białe ciało. I widziała Helloise, że to tylko bardziej ich rozwścieczyło: czystość i piękno odartej czarownicy milcząco przypominało oszalałemu zwierzęciu, że jest niższym. Ta kobieta należała do orszaku ulubienic Matki, ją Matka ocaliła od ognia, który ich miał oczyścić i uczynić doskonalszymi. Lecz niepojętym jest dla bestii plan boski, nie rozumie oszalała trzoda doniosłości swojej roli. Zdecydowali, wymieniając swe nieludzkie okrzyki, że dobro należy pokalać, aby stało się im podobne. Znali tylko świat na kolanach, więc i kobietę posłali na kolana. Wyciągnęli po nią łapy, ucztowali na jej błaganiach i szamotaninie, gdy próbowała opierać się losowi, jaki jej szykowali: naznaczyć jak bydło, upodlić, odrzeć z godności i posilić się nią, a może skonsumowanie jej przyda im trochę tej godności.
Helloise wyciągnęła spomiędzy fałd swojej szaty trójkątny kawał szkła okryty brunatną szmatą, który zabrała z podłogi chaty. Odsłoniła szpic, owinęła podstawę grubo materiałem, nim zacisnęła na niej wolną dłoń, jak i bestia zaciskała swoją na rękojeści noża mającego ryć w ciele czystokrwistej czarownicy. Mieczem wojujesz, od miecza zginiesz.
Gdy do sceny dołączyła nowa kobieta, Scarlett, która cisnęła ku jednemu z mugolaków mocne zaklęcie, Helloise ujrzała w tym znak. Wyszła z ukrycia z wyciągniętą różdżką, aby od razu spróbować unieszkodliwić kolejnego z napastników.

Rzut na kształtowanie. Helloise próbuje wyczarować pędy, które spętają jednego z mugolaków.
Rzut N 1d100 - 65
Sukces!


dotknij trawy
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#3
21.04.2025, 09:02  ✶  
Mężczyzna z głuchym hukiem upadł na ziemie puszczając nóż, który odleciał kawałek dalej, padając niemalże pod stopy rozhisteryzowanej czarownicy. Jęknął kilkukrotnie, zwijając się otumaniony na ziemi, nim ostatecznie stracił przytomność - a to wywołało ogólne poruszenie wśród reszty napastników.
-A mówiłam, won.. - syknęła pod nosem, naciągając na nos cienką tkaninę czarnego szala - Pierdoleni idioci jak zwykle nie słuchają - mruknęła, zsuwając z ramienia torbę. Widząc gwałtowny ruch jednego z oprawców - chciała zareagować, a jednak ktoś ją ubiegł. Właśnie wtedy błękitne ślepia Mulciberówny skierowały się na rudowłosą nieznajomą. Pojawienie się Helloise było swoistą ulgą, chłodnym kompresem przynoszącym ukojenie, otuchą - bowiem nie była sama przeciwko całej trójce. I chociaż nie znała kobiety, nie miało to znaczenia, grały do jednej bramki. Wzrok energicznie wrócił w kierunku oprawców, gdy jeden zaniósł się zdziwionym krzykiem, kiedy pnącza zaczęły oplatać jego ciało, skutecznie blokując zaklęcie, które zamiast poszybować w kierunku Scarlett, poszybowało gdzieś w górę, niczym spadająca gwiazda mknąc ku niebu, znikając chwilę później.
-ani kroku! - krzyknął trzeci z oprawców, który zaczął pojmować w jak nieciekawej sytuacji się znalazł. Chwycił łkającą czarownicę za włosy, szarpnął ku górze, tworząc z niej żywą tarczę. Kobieta błagała, modliła się, skamlała, nie wiedząc czy z powodu bólu sięgnąć ku swoim włosom, czy ratować resztki godności wraz ze szczątkami sukni, chcąc osłonić alabastrową skórę. 
-Jeszcze jeden krok, a ta suka zginie! - wykrzyknął, miotając kobietą na prawo i lewo, odsuwając się z nią na bok, zbliżając się do budynku z którego chwilę wcześniej ją wytargał.
"Pewna mądra wieszczka rzekła niegdyś, że wszystko rodzi się w krzyku, zaś umiera w ciszy."
Jasnowłosa zacisnęła dłoń na różdżce tak mocno, aż pobielały jej palce.
-Z szacunkiem do czystokrwistej panienki, śmieciu - prychnęła Mulciber--dobrze wiemy, że nie zginie
-chcesz się o tym przekonać?!
-Jeśli Ona zginie to ty skonasz, wiesz o tym...- machnęła różdżką, jakoby chciała strzepać z niej popiół- Jesteś sam na nas dwie... rozsądnym byłoby się poddać...
Nie była tego pewna, acz mówiła tak jakby była to prawda. Nie znała rudowłosej towarzyszki, przez co zdawała sobie sprawę, że słowa które wybrzmiewały z pewnością w głosie, mogą być jedynie zgrabnym kłamstwem.
W tym samym czasie oplątany mężczyzna zaczął się szamotać, próbując zerwać pnącza, a to komplikowało sytuacje. Jeden przeciwnik był znacznie atrakcyjniejszy, nawet z żywą tarczą u boku.
"Ale Mulciber wcale nie chciała... aby umierali w ciszy"
Jasnowłosa uniosła różdżkę, rysując koło nad swoją głową, odchyliła nadgarstek na moment zastygając w bezruchu, po czym machnęła nią w kierunku oplątanego mężczyzny, licząc na ujrzenie błysku, chcąc wytworzyć błyskawicę, która przeszyje ciało szamotającego się mężczyzny na wskroś, a ładunek elektryczny przemknie po jego ciele, po każdym organie, chcąc zafundować mu prowizoryczne krzesło elektryczne. Scarlett cofnęła się na oślep, nieświadomie zbliżając się do Helloise.
"Jeśli przeznaczone im będzie zginąć, to tak, aby ich krzyk rozdarł samo piekło"
Wtem i trzeci z napastników, który używał czarodziejki za tarczy, machnął różdżką celując zaklęciem w kierunku kobiet, chcąc wytworzyć falę ognia, która pochłonie obie kobiety
-Głupie suki! - syknął, wymachując różdżką.

Rzut na kształtowanie - Scarlett chce wytworzyć błyskawicę, która przeszyje ciało splątanego napastnika.
Rzut N 1d100 - 22
Akcja nieudana


Rzut na kształtowanie NPC - Trzeci napastnik chce wytworzyć falę ognia skierowaną na Hellunie i Scar
Rzut N 1d100 - 13
Akcja nieudana
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#4
28.04.2025, 10:19  ✶  
Dała sobie krótki moment na podziwianie efektów swojego zaklęcia. Przyjemnością było patrzeć, jak mięsiste łodygi plączą kostki bestii w człowieczej skórze, jak pną się wyżej, zwierają kolana i krępują ręce. Gdyby sytuacja nie była tak dynamiczna, poświęciłaby się temu widokowi na dłużej. W tamtej chwili nie było na to czasu, gdy twarda dłoń mężczyzny chwyciła nieszczęsną ofiarę za długie pukle gęstych włosów, wystawiając ją na potencjalne ciosy.
Mugolak budził w Helloise obrzydzenie, lecz nie marnowała na niego krzyku; widziała w nim niewiele więcej ponad wściekłe zwierzę, niepoczytalne i groźne. Nie zamierzała strofować gniewnie dzikusa, który nie potrafiłby zważyć słów żadnej groźby. Oszalałe bestie należało pacyfikować zdecydowaną siłą. Problem w tym, że Helloise nigdy nie przykładała się do poskramiania dzikich zwierząt. Może uzbrojona w taką praktykę nie czułaby wypartego, nieprzyjemnie rozpychającego się podskórnie niepokoju. Wątpliwości wygodnie zagłuszały krążące po jej głowie szaleńcze przekonania o boskich planach i Matczynej Protekcji, lecz nie potrafiły jej w pełni znieczulić na strach, a jedynie go zamaskować i przytrzymać w ryzach.
To wystarczało, aby utrzymać harde, nieruchome spojrzenie i maskę skupionego łowcy. Nie dotknęło jej nic z ostrej wymiany nieuprzejmości między Scarlett a mężczyzną. Nie obchodziło jej, czy jest rąbniętą kurwą, czy pierdoloną suką, czy też cokolwiek chciał im wypluć w twarz. Gdy oni licytowali się nad tym, kto pierwszy umrze, jej po głowie błądziło jedynie memento mori. Czy dziś umrze on, czy one, czy to miało w ogóle znaczenie? Mogła filozoficznie krążyć wokół tej idei, ale jej ciało znało inną odpowiedź niż umysł zadymiony religijną wzniosłością: nie ona miała tu polec, o co upominało się szamoczące w piersiach serce.
— Dziś ognie płoną w darze dla takich jak ty — zamknęła głuchym głosem ich wymianę, nie pozostawiając wątpliwości co do tego, kto jest adresatem jej słów.
Kątem oka widziała szamoczącego się w stworzonych przez nią więzach drugiego z napastników, lecz nie on był aktualnie największym zmartwieniem.
Stała dotychczas blisko Scarlett, aby ugruntować ich wspólny front i tym samym potwierdzić słowa dziewczyny skierowane do przeciwnika: tak, działają razem. Gdy jednak ten spróbował posłać w ich stronę nieudane na szczęście zaklęcie, Helloise odsunęła się trzeźwo od Mulciber na kilka kroków, robiąc użytek z ich przewagi liczebnej. Skupione w jednym miejscu były łatwiejszym celem. W odpowiedzi z jej różdżki popłynął czar mający spleść włosy czystokrwistej czarownicy w grube pasma, transmutować je w węże o oślizgłych cielskach i paszczach najeżonych ostrymi ząbkami, gotowe pokąsać rękę, która je dusiła.

Rzut na AF dla spętanego NPC, czy uda mu się zerwać pnącza.
Rzut N 1d100 - 99
Sukces!


Rzut dla Heli na transmutację włosów czarownicy w węże.
Rzut N 1d100 - 86
Sukces!


dotknij trawy
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#5
05.07.2025, 14:09  ✶  
Upierdliwe. Jedno z ukochanych słów. Słowo które powróciło w momencie, gdy koniuszek różdżki Mulciber gwałtownie rozbłysnął, a następnie z głuchym hukiem i tępym świstem rozprysł się, a sama Scarlett machnęła różdżką, jakoby chciała strzepać z niej nieudane zaklęcie, nim te z przypadku zaszkodzi jej samej.
-Et bryderi... - zmarszczyła nos, zniesmaczona kapryśnością jej różdżki. A może winna jej była dziękować, że nie wyrządziła większej krzywdy aniżeli powinna? Może... ale nie teraz, nie w tym momencie, gdy poczuła zirytowanie ów nieposłuszeństwem.
Jej martwy stróż najwidoczniej zza grobu miał swoje ostatnie podrygi, gdyż zaklęcie rzucone przez przeciwnika również było niewypałem.
A to dało czas na oddech. Kątem oka zerknęła w kierunku rudowłosej, gdy ta zakończyła ich przepychankę słowną, podsumowując ją dobitnie. A potem rzuciła zaklęcie, a wzrok Mulciber zadrżał, widząc majestat czaru, który uznała za piękny.
Węże, jak kreatywnie, jak majestatycznie, obraz warty zapamiętania.
I chciałoby się szepnąć słówko lub dwa Baldwinowi, gdy ten po raz kolejny w ich małym mieszkanku sięgnie po pędzel, aby przelał na płótno jej wspomnienie - chociaż zmarszczyłaby z pewnością nos nie raz i nie dwa, gdy ktoś by widział w tym Perseusza z głową meduzy w dłoni, a przecież to nie to, to nie miało tak wyglądać,  on nie był Perseuszem, a zwykłym pionkiem, którego twarzy nie warto było pamiętać dłużej niż przez chwilę.
Ale węże, węże warte były zapamiętania. Tak jak te o które raz prosiła brata, gdy jeszcze wszystko było dobrze, gdy byli dla siebie, gdy jeszcze na tafli szkła nie pojawiły się pęknięcia, gdy jeszcze ich nici nie były skażone brudem świata, brudem ich słów, brudem ich decyzji. A teraz został tylko bałagan, którego nijak nie mogli uprzątnąć, odwracając od niego wzrok, pochłonięci swoją racją. I oni tak bez słów, bez spojrzeń, bez przyszłości trwali i trwać mieli zamiar.
Mężczyzna krzyknął przeraźliwie, chcąc oderwać rękę - lecz gdy tylko otworzył dłoń, oswobodzone gady przystąpiły do ataku, zatapiając zęby w jego skórze, rozrywając skórę, mięśnie i ścięgna - chociaż tego dokonał już sam mężczyzna, próbując w panice wyrwać dłoń w której zatopione były gadzie ząbki, które w efekcie działały niczym ostrze. A gdy jedne głowy puszczały - na ich miejscu pojawiały się kolejne, a to wszystko w akompaniamencie przeraźliwych krzyków.
Gwałtowny ruch nakazał zwrócić wzrok, a Mulciber na powrót uniosła różdżkę, widząc jak drugiemu mężczyźnie udaje się rozerwać ściskające go pnącza, zwracając mu wolność.
Wzięła głęboki wdech. Upierdliwe. Uniosła różdżkę ku niebu. Jeszcze raz, Scarlett, skup się.
-nok en gang...Lyn - mruknęła pod nosem, po czym zamachnęła się, celując w oswobodzonego mężczyznę, rzucając zaklęcie, próbując po raz kolejny wytworzyć błyskawice, która przeszyje ciało mężczyzny.
Dlaczego wszystko musi być takie upierdliwe?



Rzut na kształtowanie: Czy Scarlett uda się wytworzyć błyskawicę, która przeszyje mężczyznę.
Rzut N 1d100 - 1
Krytyczna porazka
Czarodziejska legenda
Wilderness is not a luxury but a necessity of the human spirit.
Czarodzieje dążą do zatarcia granicy pomiędzy jaźnią i resztą natury, wchodząc tym samym na wyższe poziomy świadomości. Część z nich korzysta do tego z grzybów, a część przeżywa głębokie poczucie spokoju i połączenia podczas religijnych obrzędów i rytuałów. Ostatecznie jednak ciężko opisać najgłębsze wewnętrzne doświadczenia i uznaje się, że każdy z czarodziejów odczuwa je na swój sposób. Zjawisko to nazywane jest eutierrią.

Eutierria
#6
05.07.2025, 14:45  ✶  
Twoje zaklęcie, zamiast przeszyć ciało mężczyzny, wzniosło się w górę, elektryzując powietrze wokół was. Do wszystkich was dotarło, że robi się niebezpiecznie i lada moment gęste chmury przysłaniające słońce oddadzą to, co Scarlett im przekazała – nikt z zebranych nie był jednak cudotwórcą i kiedy chodziło o elektryczność, nie był w stanie zareagować na czas – wpierw dotarł do was błysk, później huk.

Olbrzymi piorun przeszył niebo i uderzył dokładnie naprzeciw blondynki, przypalając jej nos i kilka kosmyków włosów, a następnie powalając zszokowaną Mulciber na chodnik. Wielki pech i wielkie szczęście zarazem – zrujnowana fryzura i rosnący na nosie bombel wydawały się niczym w porównaniu z tym, co mogło się wydarzyć, gdyby Scarlett zrobiła wcześniej krok do przodu.

Interwencja w związku z wyrzuceniem przez postać krytycznej porażki. Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.


there is mystery unfolding
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#7
06.07.2025, 15:40  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.07.2025, 16:06 przez Helloise.)  
Trudno było Helloise nie czerpać satysfakcji w widoku skutków jej zaklęcia. Świadomość, że przemoc tego mężczyzny spotkała odpowiedź w przemocy dorównującej mu siłą, lecz o ileż wyższej — uwznioślonej nie tylko pięknem sztuki magicznej, ale i sprawiedliwości. Choć okoliczności walki nie sprzyjały długim zachwytom, czarownica zatrzymała na dłużej oczy na tej ręce szarpanej ostrymi kłami i na tej brzydkiej twarzy — wcześniej okrutnej i łakomej, teraz powykręcanej intensywnym bólem. I uśmiechnęła się szeroko, szczerząc własne kły, ale był to zaledwie moment. Wytworzone przez nią wcześniej magiczne więzy puściły bowiem i oto znów przeciw sobie kobiety miały dwóch przeciwników; straciły dopiero co wyrobioną przewagę. Wyzwolony z pędów mężczyzna zdawał się zaś jeszcze bardziej rozwścieczony; zdeterminowany, aby sięgnąć po zemstę.
Uwolniła się niemal równocześnie z nim także i niedoszła ofiara. Gdy uścisk pogryzionej ręki na jej włosach zleżał, z impetem poleciała do przodu, na kolana, z których zaraz się podniosła, aby — potykając się o gruzy na zrujnowanej ulicy — biec w kierunku swoich wybawicielek. Słowa, które padały z ust Scarlett, były dla Helloise niezrozumiałe, lecz nie musiała rozumieć ich treści, aby odgadnąć intencję za nimi i poczuć irytację towarzyszki z przypadku. Już miała wyciągać rękę do uratowanej kobiety i schować ją za sobą, gdy nagle powietrze naelektryzowało się zaklęciem Mulciber. Hela wstrzymała oddech, upuściła trzymany w lewej ręce szklany odłamek i otworzyła szerzej oczy, nie wiedząc, w którą stronę uciekać. Zdawało się, że wszystko wokół drży w oczekiwaniu na ładunek i nigdzie nie jest bezpiecznie. Sekundy przed uderzeniem pozostało jej więc tylko modlić się, odnaleźć jedność z Matką i w ufnej akceptacji czekać na werdykt.
Błysk nadszedł pierwszy, dając szansę na ostatni wdech. Po nim huknęło i piorun oddany przez niebiosa uderzył tuż przed Scarlett. W pierwszej chwili Helloise — jak i wszyscy pozostali uczestnicy tej sceny — drgnęła pod wrażeniem jego mocy, tego jak blisko znalazło się niebezpieczeństwo. Bogini jednak okazała łaskę. Powietrze rozładowało się, a Scarlett zdawała się względnie nienaruszona. Szok po gwałtowności tego zjawiska mogły natomiast wykorzystać na swoją korzyść.
Helloise wycelowała różdżką w pobliską na wpół spaloną kamienicę, której konstrukcja była naruszona i niestabilna. Spróbowała szarpnąć swoją magią gruzowisko złożone na jednym z odsłoniętych pięter pozbawionego fasady budynku i ściągnąć choć kilka płyt i kamieni w dół, na głowy agresorów. Nie celowała w żadnego z nich konkretnie, chciała wyłącznie spotęgować w nich trwogę, której pierwsze ziarno zasiał śmiercionośny piorun. Aby pozbawieni zakładniczki i jednego z towarzyszy zrozumieli, że jest to sprawa stracona.

Rzucam dla Heli na translokację kilku kamieni.
Rzut O 1d100 - 93
Sukces!


Rzucam dla obu NPC na AF — jeśli mi się uda: jak szybko i skutecznie przed kamieniami uciekają; jeśli mi się nie uda: jak mocna będzie od NPC lepa na moją i Scarlett mordę.

Rzut N 1d100 - 38
Akcja nieudana

Rzut N 1d100 - 3
Akcja nieudana


Z rumowiska rzeczywiście zsunęło się kilka kamieni. Helloise nie błyszczała w tej dziedzinie magii, więc nie były one pokaźnych rozmiarów, lecz gdy z nieba lecą na człowieka cegły, rozmiar naprawdę nie ma aż takiego znaczenia. Mężczyźni wzięli nogi za pas, lecz nim się pozbierali jednego z nich bryła drasnęła w ramię, drugiego: w głowę. Jest szansa, że straci przytomność, ledwie skręci w następną alejkę.
Wówczas dopiero Helloise odwróciła się do Scarlett. Przykucnęła przy niej i, ująwszy podbródek Mulciberówny między swoje brudne palce, obróciła jej twarz, żeby lepiej przyjrzeć się poparzonemu nosowi.
— Nic ci nie będzie. Matka miała cię w opiece — powiedziała, uśmiechając się do niej blado.
Nie pomogła dziewczynie wstać. Odeszła zaraz ku czystokrwistej czaorwnicy, wykonując po drodze ruch różdżką mający sprowadzić jej miotłę. Zdjęła swój płaszczyk i okryła nim niedoszłą ofiarę, po czym przytuliła ją do siebie i zanuciła do jej ucha kowenową pieśń, czując każde drżenie wstrząsające ciałem szlochającej kobiety.


dotknij trawy
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#8
06.07.2025, 17:40  ✶  
I wtedy ręka jej zadrżała. I nie wiedziała czy było to chwilowe zwątpienie, złośliwość losu czy nagłe rozproszenie.
Ale ta krótka chwila grała melodie końca, a błąd mógł kosztować ją własne życie.
-Helvete - zdążyła szepnąć, niemal bezdźwięcznie, gdy niebo się naelektryzowało. Błękitne tęczówki zadrżały na widok błyskawicy. Wyładowanie nastąpiło tuż przed jej stopami, a ta nie zdążyła nawet osłonić się dłońmi. Jedynie co zdążyła to odchylić się do tyłu, zaraz lądując na ziemi zepchnięta siłą własnego zaklęcia.
Nie czuła bólu, mimo że jej nos doznał oparzeń, gdyż wyrzut adrenaliny stłamsił zarówno to jak i dyskomfort spowodowany upadkiem. Zastygła w bezruchu, a jej spłoszone spojrzenie wpatrywało się ślepo w miejsce uderzenia. Jej oddech był nierówny, a serce waliło tak głośno, że nie słyszała niczego innego.
Dopiero dotyk Helloise sprowadził Mulciber na ziemię, wzrok spochmurniał, a mimo to grzecznie odwróciła twarz w kierunku towarzyszki, zaciskając usta, gdy frustracja o sobie przypomniała.
Jasnowłosa wróciła do ofiary, a Mulciber czuła jak narasta w niej złość.
Nie wyszło. Nie udało się - zaczęło kuć i palić, a ta w akcie frustracji, jak zwykła robić, zaczęła skubać, paznokciem palca wskazującego, opuszek kciuka. Jednak tym razem mocniej, aż do krwi, a ból temu towarzyszący koił narastający gniew, pozwalał się temu rozlać.
Nie czuła przerażenia przez to, że prawie utraciła życie, to uczucie uciekło bokiem zastąpione przez smak porażki. Scarlett nie potrafiła przegrywać i mimo, że wygrały starcie, to czuła się okropnie, bo zawiodła.
W akcie frustracji pochwyciła garść piasku, rzucając go przed siebie, a ten rozprysł się, osiadając na ziemi.

Powoli zaczęła czuć pieczenie. Jej nos palił żywym ogniem, nakazując jej zmrużyć ślepia. Skrzywiła się, powoli zbierając się z ziemi, aby podejść do miejsca w którym chwilę wcześniej prawie straciła życie. Ukucnęła, przejeżdżając dłonią po osmolonym, popękanym bruku, po piasku między płytami. Wzięła głębszy wdech, podnosząc kamyk o nieregularnym kształcie, o długości połowy palca wskazującego i piaskowym kolorze. Trzymała go w dwóch palcach, po czym zamknęła w dłoni. Fulguryt, przykra pamiątka po porażce.
Wstała, przenosząc wzrok na ofiarę, którą zajęła się Helloise, a która trzęsła się jak osika. Mulciber skrzywiła się po raz kolejny. Żałosne - a jednak to nie była wina kobiety, po prostu współczucie Mulciber zniknęło wraz z poczuciem przegranej.
-Lyn... - mruknęła pod nosem, zaciskając kamień, przełykając po raz kolejny gorycz własnego jadu.
Nonszalancki wzrok powoli przesunął się w kierunku osypanego gruzu.
-Kojarzę ich - mruknęła nagle, przenosząc wzrok na towarzyszkę w boju - Mieszkają tu w okolicy - skinęła głową w kierunku budynku przed którym rozegrało się całe widowisko - nie raz ich mijałam... - powoli ruszyła w kierunku kobiet, zatrzymując się tuż przy nich
-Co z nią zrobimy? - zagaiła beznamiętnie. Upierdliwe - ej... masz gdzie pójść? jakąś rodzinę?
Kobieta chlipała, krztusząc się powietrzem za każdym razem, gdy starała się otworzyć usta aby odpowiedzieć. A nawet gdy się nie krztusiła to zlepek sylab przypominał bardziej skowyt bezpańskiego psa, aniżeli ludzką mowę. Odpowiedź nie nadeszła toteż spojrzała na jasnowłosą.

//Zawada - wysoka stawka (nie wiem czy się zalicza, Scar nie radzi sobie najlepiej z porażkami)
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#9
07.07.2025, 09:55  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.07.2025, 12:52 przez Helloise. Powód edycji: dodałam koniec sesji )  
Podobało jej się trzymanie w ramionach tej roztrzęsionej kobiety. Snuła się myślami za szlochem nieszczęśnicy i smakowała desperację, która zmusiła ją do rzucenia się w objęcia kogoś zupełnie obcego. Byle kogo, kto przedstawił się jako ratunek. Za sobą zaś Helloise słyszała pomruki Scarlett, kątem oka widziała, jak ta daje frustracji upust, ciskając garścią piachu.
Przy niej drżała rozpacz i przerażenie, za nią buzował gniew i rozczarowanie. I w intensywności tych pierwotnych emocji swoich towarzyszek, wśród buchającego ognia, obsypujących się rumowisk i straconych domów, Helloise upajała się tym, jak szybko po walce ogarnął ją wewnętrznie spokój, wręcz senne spowolnienie. Nie targał nią żaden gwałtowny zryw, którym kiedyś tak łatwo ulegała. Nie była wściekła, nie była przerażona. Jej głowa kołysała się w leniwym rytmie nuconej melodii, jakby wyjęto ją poza chaos Spalonej Nocy.
Gdy spomiędzy alejek wyleciała jej miotła, Helloise wysupłała się z uścisku wciąż wstrząsanej płaczem czarownicy. Pomogła jej usiąść pod jedną z mniej naruszonych ścian kamienicznych, po czym odczepiła od miotły wiklinowy kosz i uklękła przy niej.
— Będzie musiała… sama… o tym zdecydować — wymruczała nieobecnym tonem Hela w odpowiedzi na pytanie Scarlett. Zajmowało ją bowiem w tym czasie przeglądanie zawartości koszyka, w którym błyszczała kolekcja flaszeczek wypełnionych kolorowymi płynami.
Choć większość stanowiły magiczne eliksiry uwarzone przez nią tej nocy, to ta buteleczka, którą wydobyła, nie kryła magicznej tynktury. Nie w tym czarodziejskim sensie, ponieważ pewnej magii nie dało jej się z pewnością odmówić. Gorzki sekret błogiego wyciszenia, którego kropelki szybko wypełniły małą łyżeczkę.
— Weź — łagodnie zachęciła nieszczęśnicę Helloise, podstawiając jej łyżeczkę do drżących, słonych od łez ust. — Weź, pomoże ci na to brzydkie grymaszenie — dodała, jakby dobrotliwie karciła dziecko. Gdy dawka lekarstwa została przyjęta, nalała go i sobie, mniej bacząc na wymierzenie ilości. Na opium miała wysoką tolerancję. Spojrzała po chwili pytająco na Scarlett, jakby i jej proponowała ulżenie sobie i ucieczkę od przytłaczającego poczucia ludzkiej ułomności, po czym niezależnie od odpowiedzi zwróciła się ponownie do nieznajomej: — Uspokój się i jeszcze raz odpowiedz. Masz gdzieś jakąś rodzinę?
Pomiędzy jednym spazmem szlochu a drugim udało się wychwycić porwaną odpowiedź:
— Do m-m-mamy… do… B-Birm…ingham.
— Birmingham, jakie ładne miejsce. Dasz radę się teleportować?
— Róż… róż… różdżka. Zabrali. — Kobieta, zdawać by się mogło trochę już uspokojona, znów rozpłakała się przygnieciona nową falą upokorzenia.
— Och, z pewnością coś na to poradzimy. — Helloise wstała, otrzepując spódnicę, której w gruncie rzeczy niewiele to pomogło. — Spójrz na nią, chwilę — poleciła Scarlett.
Zabrała koszyczek i przeszła kilka kroków do nieprzytomnego mężczyzny, którego na samym początku starcia rozbroiła Mulciber. Przyjrzała się mugolakowi, aby mieć pewność, że wciąż nie odzyskał świadomości, po czym czubkiem buta szturchnęła wiotką dłoń, w której tkwiła jego własna różdżka. Roztrąciła stopą grube palce, uwalniając drewienko, a gdy schyliła się po nie, ujrzała zatkniętą za jego pas drugą różdżkę. Uśmiechnęła się przelotnie, zabrała obie, po czym odwracając się, z impetem nastąpiła obcasem kozaka na dłoń tej ręki, która śmiała podnieść się nad czystokrwistą. Hela przechyliła się tak, aby przenieść ciężar ciała na tę jedną nogę, lecz wśród trzaskania ognia i huku londyńskiej apokalipsy nie miała szansy usłyszeć, czy i kosteczki trzasnęły. Nawet jeśli nie, zawsze pozostawała szansa, że pod parasolem Śmierciożercy kryją się nie tylko drapieżnicy, lecz również Padlinożercy, i ktoś, kto będzie tędy szedł później, dokończy dzieła.
Różdżkę mugolaka schowała do swojego kosza.
— Nie zasługują na magię — skomentowała mętnie, powróciwszy do czarownic. — Twoja? — Wyciągnęła do nieznajomej znalezioną różdżkę. Ta w odpowiedzi pokiwała niewyraźnie głową i odebrała ją roztrzęsioną ręką. — Spróbuj wrócić do rodziny.
Zajęło to moment. Czarownica wstawała z ociąganiem, nie mogła opanować drżenia i łez, którymi się dławiła, lecz nalewka z opium zaczęła już po paru minutach robić swoje. Nieznajoma teleportowała się. Czy do Birmingham? A cóż nas to obchodzi.

Koniec sesji


dotknij trawy
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Eutierria (132), Scarlett Mulciber (1948), Helloise (2323)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa