• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Klinika magicznych chorób i urazów v
1 2 Dalej »
[09.09.1972] Every occasion, once more, it's called the funeral || Roise & Gusto

[09.09.1972] Every occasion, once more, it's called the funeral || Roise & Gusto
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#1
04.06.2025, 18:41  ✶  
Blade światło słoneczne nie przebijało się przez osłonę nisko wiszących chmur, świat na zewnątrz był zamglony i szary, pogrążony w niemal martwej ciszy, jaką nastała po chaotycznej, przerażająco głośnej nocy. Nadszedł poranek dziewiątego września. Miasto nadal stało. Za oknami nie było już wszechobecnej ściany ognia. Teraz stolica dymiła, pogorzelisko dogasało, wiatr rozwiewał chmury pyłu, jaki opadł na ulice.
W sali, do której cicho wszedł Greengrass, panowała cisza. Przerywało ją tylko subtelne tykanie zegara i jednostajne kapanie z kroplówki oraz bardzo ciche, okazjonalne dźwięki. Gdzieś dalej, ktoś płakał na łóżku odgrodzonym parawanem, który ledwo zmieścił się w przepełnionym pomieszczeniu. Gdzieś bliżej, ktoś szeptał czyjeś imię, choć brzmiało to bardziej niczym desperacka modlitwa. Cień uniesionej dłoni poruszył się za kotarą, ale po chwili słowa ucichły i znowu zapadło milczenie.
Ambroise wiedział, co tu zastanie. Wiedział też, co musi zrobić. Miał przed sobą kolejne łóżko, kolejną kartę, kolejnego pacjenta, któremu musiał przyjrzeć się z uwagą i dystansem. Ale tym razem nie był to dla niego ktoś zupełnie obcy. Nie całkiem.
Mężczyzna, który leżał nieruchomo na szpitalnym łóżku, z głową owiniętą świeżym bandażem i kroplówką wpiętą w zgięcie łokcia, był jego prywatnym pacjentem. Człowiekiem, z którym przez lata łączyła go ta dyskretna relacja, w której nikt nie zadawał zbyt wielu pytań. Synem dziedzica zmarłego w trakcie lata, nową głową rodu.
Nie byli przyjaciółmi. Nigdy nie mieli nimi zostać. Nie przez to, że nie potrafili się dogadać. Wręcz przeciwnie: umieli to robić i w tym tkwiła ironia, bowiem ze wszystkich osób, których Roise leczył w ramach swojej prywatnej praktyki, rodzina Rookwoodów powinna być mu najdalsza. Przyjmował od nich zlecenia nie, bo chciał. Robił to, ponieważ czuł potrzebę trzymania ręki na pulsie.
Może nie dokładnie tak jak teraz, jednak bez wątpienia wychodził z założenia, że przyjaciół należy trzymać blisko a ich wrogów jeszcze bliżej. Nie okazywał niechęci, nawet jeśli jak najbardziej miał ku temu podstawy. Leczył osoby, którymi wewnętrznie gardził, robiąc przy tym profesjonalną minę zaangażowanego prywatnego medyka.
Nic więc dziwnego, że widząc na liście nazwisko swojego pacjenta i nareszcie mając ku temu chociaż odrobinę przestrzeni, postanowił osobiście zająć się sprawą Rookwooda. Nie to, żeby ktokolwiek inny z dostępnych osób pragnął to robić. Nikt nie rwał się do tego, by wziąć na siebie przypadek Augustusa. Nie dlatego, że był ciężki. Nie.
Z medycznego punktu widzenia, Gusto był w dobrym stanie. Stracił przytomność na kilka godzin, miał stosunkowo lekkie poparzenia, kilka rozcięć i wstrząs mózgu, na który miały pomóc mu eliksiry. Jego stan był stabilny. Mógł opuścić szpital w przeciągu dwóch, może trzech dni. Raczej nie potrzebował spędzać tu więcej czasu, szczególnie mając możliwość załatwienia sobie prywatnej opieki medycznej w czterech ścianach rodowej posiadłości.
Nie to było powodem, dla którego kilka osób odetchnęło głęboko, gdy Roise powiedział, że weźmie na siebie tego pacjenta. Nawet w obliczu wszechobecnej śmierci i straty, były takie przypadki, które wzbudzały szczególne emocje nawet w uodpornionych i pozornie wprawionych uzdrowicielach.
Augustus trafił tutaj w pierwszych godzinach pożarów. Wtedy, kiedy jeszcze istniała jakaś struktura i ogranizacja. Zaledwie godzinę bądź dwie później zaczęto opatrywać rannych na podłodze i kłaść pacjentów na korytarzach. Rookwood miał szczęście... ...przynajmniej jeśli chodzi o miejsce, bowiem wszystko inne… ...wszystko inne wskazywało na to, że to był ostatni uśmiech losu, na jaki mógł liczyć ten człowiek.
Być może nie miał świadomości tego, co działo się dookoła, bo pozostawał nieprzytomny, ale raptem kilka godzin później zawalił się cały jego świat. Ambroise to wiedział. Wiedział, że żona Gusto także została przetransportowana na oddział. Trafiła do Munga po mężu, tuż przed północą, choć zabrano ją dokładnie z tego samego miejsca, co Augustusa.
Znalazł ją przypadkowy stażysta, który spieszył do szpitala. Wyciągnął kobietę z pogorzeliska, przytargał ją na własnych plecach. Dzięki niemu Imogen przeżyła jeszcze kilka godzin. Niestety, mierząc się z ciężkimi oparzeniami, znajdując się w stanie krytycznym i będąc nieprzytomna niemal przez cały czas, jaki tu spędziła.
Zmarła o czwartej nad ranem, mimo prób ratunku. Zdołała jeszcze otworzyć oczy. Zdołała zapytać o dzieci, po czym zgasła, nie usłyszawszy odpowiedzi.
To jednak wystarczyło. W tej jednej, ostatniej chwili zawarł się nowy dramat. Dzieci najwyraźniej były z nimi. Znajdowały się pod opieką matki i ojca, ale nie trafiły na żaden z oddziałów. Nikt ich nie widział. Nikt ich nie przyprowadził. Nie było ich wśród rannych. Nie było ich pośród żywych przywiezionych do szpitala. Zniknęły. Co gorsza, nikt ich nie szukał.
Ich ojciec leżał we śnie wywołanym podanymi mu eliksirami na wstrząs mózgu. Matka nie żyła. Nie mogli wysłać Brygady na poszukiwania, nie było, komu zgłosić tego faktu. Nie, gdy cały Londyn stanął w płomieniach. A teraz doczekali poranka...
Roise pochylił się lekko, dotykając ostrożnie ramienia mężczyzny. Nie budził go. Chciał po prostu sprawdzić reakcję Augustusa, bowiem odniósł wrażenie, że pacjentowi drgnęły powieki. Nie zamierzał jednak wybudzać rannego, jeśli Gusto nadal spał.
Wiedział, że gdy Rookwood otworzy oczy i zacznie zadawać pytania, będzie musiał usłyszeć, że wszystko, co znał. Wszystko, co próbował ocalić. Wszystko to zostało pożarte przez płomienie. W tym wypadku, wiedza nie była potęgą. W tym wypadku miała być czymś wręcz przeciwnym. Taka wiedza zabijała.

Leczenie (III) - ocena stanu pacjenta. Dodatkowo nawiązuję do benefitów wynikających z Popularności - Ambroise leczył prywatnie rodzinę Rookwooda i samego Augustusa w ramach sieci wpływów (pozaszpitalna praktyka medyczna).


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Ambroise Greengrass (859)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa