• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10
[09/04/1972] Farma, Wielka Brytania || Erik & Elliott

[09/04/1972] Farma, Wielka Brytania || Erik & Elliott
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#1
21.12.2022, 22:48  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.12.2023, 20:31 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic

—09/04/1972—
Farma, Wielka Brytania
Erik Longbottom & Elliott Malfoy


Ostatnie dni przeminęły mu pod znakiem nadrabiania zaległości i załatwianiu spraw, na które nie miał zbytnio czasu pod koniec marca. Wraz z Brenną w końcu zebrali się w sobie, aby odwiedzić schronisko dla zwierząt, a niedługo później Erik odbył pierwszą wizytę kontrolną u Castiela Flinta, przy okazji zgadzając się na przemyślenie pewnej kwestii związanej z likantropią. Nie miał pojęcia, czemu w ogóle przystał na rozważenie tego szalonego pomysłu. Przez to tylko gorzej sypiał, nie wiedząc, co właściwie powinien począć, toteż zaproszenie od Elliotta, powitał z niejaką radością. W końcu mógł się skupić na czymś, co nie dotyczyło jego futerkowego kłopotu. I wszystko byłoby w porządku...

Gdybym tylko wiedział, gdzie właściwie jestem, pomyślał, zapinając guzik płaszcza pod samą szyją, aby potem zacząć przeszukiwać kieszenie. Po chwili wyszarpał z jednej z nich pomięty kawałek pergaminu i zaczął po raz enty studiować adres farmy, na której chciał się spotkać Malfoy. Rozglądając się po swoim otoczeniu, doszedł do jednego, acz dosyć prostego wniosku – w mieście to on nie był. Co do tego nie miał wątpliwości, gdyż na pobliskim pastwisku widział nawet parę krów. A o te było dosyć trudno w centrum Londynu.

— Oby to była ta wioska — wymamrotał, idąc uparcie środkiem wiejskiej drogi.

Teleportował się w te okolice już dobry kwadrans temu, jednak dalej nie był pewny, czy trafił w odpowiednie miejsce. Może rzuciło go trochę za daleko? Eh, mógł o tym pomyśleć wcześniej lub poprosić Elliotta o przesłanie dodatkowych informacji. Erik wypuścił głośno powietrze z ust, a mijając kolejne budynki, zliczał w głowie ich numery, starając się zorientować, ile jeszcze ma drogi pod odpowiedni adres.

Kolejne piętnaście minut i dwa złe skręty później, Longbottom w końcu znalazł odpowiednie miejsce. Przynajmniej tak mu się wydawało. Ich „interwencja”, o ile można było to tak nazwać, dotyczyła konia, a na działce dostrzegł dosyć charakterystyczną stajnię, więc postawił wszystko na jedną kartę. W ostateczności się podda i wyśle patronusa. Najwyżej będzie się kajał. I to w obecności wszelkich osób, które będą akurat towarzyszyć Malfoyowi, gdy trafi do niego bladoniebieskie widmo psa.

— Dzięki niech będą Merlinowi! — Erik spojrzał z wdzięcznością w poszarzałe niebo, gdy dostrzegł w oddali charakterystyczną sylwetkę blondyna. Machinalnie przyspieszył kroku, zmierzając energicznym krokiem w jego stronę. — Nigdy nie byłem tak szczęśliwy na Twój widok, jak teraz. Naprawdę! Po drodze jakaś krowa zaczęła nagle muczeć na mój widok, poczułem się trochę zagrożony i...

Zamilkł na moment, co by wziąć głęboki oddech. Wygiął usta w przepraszającym uśmiechu, co tylko podkreśliło jego zaczerwienione od długiego marszu policzki. Dobrze, że przynajmniej warunki atmosferyczne były w miarę znośne. Ostatnie czego potrzebował to spaceru w ulewę lub burzę. Machinalnie spojrzał w górę. Wprawdzie szarobure chmury sugerowały, że w najmniej spodziewanym momencie mogło zacząć padac, jednak stan ten utrzymywał się przez ostatni tydzień. Nie było to zbytnio zaskakujące.

— I... Wylądowałem w złym miejscu i trochę się... zgubiłem — stwierdził po krótkiej pauzie, decydując się być szczery. Mógł powiedzieć, że po prostu wolno szedł i podziwiał krajobrazy, jednak z jakiegoś powodu czuł wewnętrzny sprzeciw przed okłamywaniem przyjaciela nawet w tak trywialnej kwestii.

Zlustrował Elliotta uważnym spojrzeniem, zastanawiając się, czy zaczął już jakieś rozmowy bez niego, czy zdecydował się na niego poczekać. Chciał też wiedzieć, jak się trzymał. Wygląda dobrze, ale on zawsze wygląda dobrze, zdał sobie sprawę. Pokręcił lekko głową.

— Wybacz. Mam nadzieję, że nie zepsułem niczego tym spóźnieniem — dodał z ubolewaniem.



the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#2
26.12.2022, 10:43  ✶  
Pomimo rozwijającej pąki kwiatów wiosny kwietniowe poranki wciąż były dość chłodne, mroziły nieprzygotowane na przenikliwą wilgoć dłonie. Gęsta mgła unosząca się nad polami i pastwiskami cofała się, jakby mozolnie wciągana na wrzeciono, aby przy kolejnym upadku nocy znów się rozwinąć i oblać świat gęstą wełną, przykryć domy i lasy grubą pierzyną.
Mgła ostatecznie ustąpiła, ale pochmurne niebo nie zwiastowało rozpogodzenia, przynajmniej nie w najbliższym czasie. Chociaż? Brytyjskie warunki atmosferyczne były zmienne jak nastroje Fortinbrasa Malfoya przy stole wigilijnym, gdy jego własny brat znów próbuje zagarniać uwagę dla siebie, a najstarsza córka podpuszcza ciotkę, by ta wypominała wujkowi od strony matki kolejne zdrady czy inne małżeńskie machlojki.
Przestąpił z nogi na nogę. Wysokie, jeździeckie oficerki opinały mu łydki i sprawiały, że nogi były zimniejsze niż by chciał. Wiedział, że przejście parę kroków nic nie zmieni, była to kwestia krążenia oraz zasiedzenia. Poza przejażdżką konną raz na jakiś czas nie uprawiał zbyt wiele sportu, nic dziwnego, że ciągle było mu zimno w dłonie i stopy. Miał na sobie mniej eleganckie ubranie, ale wciąż bardzo wyróżniał się na tle farmy i towarzyszącego jej rozgardiaszu. Poprawił rękawiczkę, zaraz przed uniesieniem ręki w górę, aby pomachać zbliżającemu się w jego kierunku Erikowi.
Nie czekałby na niego w nieskończoność, zapewne, gdyby ten się nie pojawił nawet nie zaszczyciłby go listem z wyrzutami. Czekałby aż drugi mężczyzna sam przyjdzie z przeprosinami, bo wyciągnięcie ręki w takim wypadku byłoby poniżej jego godności. Ucieszył się jednak, że nie będzie musiał wprawiać mechanizmu tego typu scenariuszy w ruch i zlustrował Longbottoma z pozoru badawczym spojrzeniem, gdy tak naprawdę po prostu lubił na niego patrzeć. Żywo podkreślone czerwienią policzki dodawały mu uroku.
– Wydajesz się roztargniony, coś się stało? – zapytał nawet nie przemyślawszy tych słów, jak to miał w zwyczaju. Niewielka zmarszczka pojawiła się pomiędzy jasnymi brwiami, gdy Malfoy tłamsił zirytowanie swoją własną frywolnością. Musiał przed sobą przyznać, że nie dziwił się tym wszystkim osobom ustawiającym się w kolejce po autograf Erika, bo sam jak patrzył na jego uśmiech i słuchał jego tłumaczeń to zapominał nie dość, że o trzymaniu swojej gardy to jeszcze o całym bożym świecie. Chciał postawić krok do przodu, aby znaleźć się bliżej Longbottoma najszybciej, jak tylko mógł, ale ostatecznie się powstrzymał, kierowany pierwszą przestrogą, która wyniknęła z zadanego już pytania – dobrze się stało, bo zaraz przed nim była wypełniona deszczówką, zmieszana z błotem kałuża, na której widok mimowolnie się skrzywił i postawił krok tak, aby nie ugrzęznąć w mokrej ścieżce.
Nie miał w zwyczaju okazywać emocji, ale nawet tak niebezpośrednie pytania, poniekąd świadczące o jakimś zalążku troski, wydawały mu się inwazyjne oraz odkrywające zbyt wiele. Mógłby wyjść z takim do Eunice albo Perseusa.
– Wybacz, z tego wszystkiego nie powiedziałem nawet dzień dobry – napomknął zaraz wracając do znanego toru wypowiedzi. Byli od siebie na wyciągnięcie ręki, a Elliott nie wykonał żadnego gestu, choć musiał przyznać, że pierwszą ochotą, zduszoną i zakopaną pod twardą logiką, było objęcie drugiego mężczyzny. Drugą – poklepanie po ramieniu, ale tego tez nie zrobił. Pozostał w sferze rąk nieruchomy, jakby odgrodzony szkłem od całej reszty świata.
– To normalnie jesteś mniej szczęśliwy na mój widok? Chyba musimy nad tym popracować. – nadrobił brak dotyku czy większej śmiałości w strefie fizycznej odpowiednio żartobliwą kwestią jednocześnie dając tym znać, że nie jest specjalnie zły o to spóźnienie – Boisz się krów czy ta jedna była specyficznie groźna? Jesteś pewien, że nie musisz sprawdzić czy nie jest zagrożeniem dla pobliskiej wioski? Czy twoja jurysdykcja nie wychodzi poza Londyn? – im bliżej było się z młodym Malfoyem, tym mocniej dostawało się ironicznym poczuciem humoru, jaki on i bliźniaczka wynieśli z domu. Jeżeli w ogóle z rezydencją w Wilthsire można było kojarzyć dźwięk jakiegokolwiek śmiechu, który nie był jadowity.
– Dobrze, że jednak się zjawiłeś. Inaczej musiałbym się obrazić, a niezbyt miałem na to ochotę i nie, nie martw się. Wysłałem magizoologa żeby poszedł pierwszy zobaczyć zwierzę, pewnie tylko byśmy przeszkadzali na tym etapie. – wyznał porzucając żartobliwy ton i przechodząc do konkretów.
– Wysłałem ostatnio list do innego specjalisty, ale musi być poza zasięgiem albo mieć bardzo dużo na głowie. Jego dziadek znał się z moim, poznali się w Indiach, więc myślałem, że mogłaby to być naprawdę owocna współpraca... tak czy siak, znasz kogoś wartego polecenia? Lawrence nie jest zły, ale wydaje mi się, że brakuje mu doświadczenia, jeżeli chodzi o tę sprawę. Poza tym, tutaj potrzebowalibyśmy kogoś do wyuczenia zachowań, podobno to z tym jest największy problem. Znaczy ja. Ja bym potrzebował. – poprawił się, bo nawet nie zauważył, gdy z ‘ja’ przeszedł w ‘my’, a nie chciał Erika aż tak angażować w swoje stajenne sprawy. Fakt, brali udział w różnych akcjach charytatywnych czy tych mniej, w których odratowywali niechciane zwierzęta końskiego pochodzenia (przede wszystkim abraksany), ale też nie chciał... właściwie nie był pewien czego nie chciał. Chyba chodziło o fakt, że czuł się w towarzystwie Longbottoma niesamowicie komfortowo i bał się zasiedzieć i otworzyć bardziej, bo z żadnej tego typu sytuacji we wcześniejszym życiu nie wyszedł bez szwanku. Najpierw Perseus, potem żona. Chociaż nie były to relacje na tym samym poziomie, nie zakończyły się nawet podobnie, bo z Blackiem wciąż byli przyjaciółmi, tak obydwie pozostawiły Malfoya samego sobie.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#3
27.12.2022, 23:27  ✶  

— Mam pewien problem. Lub dylemat. Zależy jak na to spojrzeć. — Schował dłonie do kieszeni, jednak wyjął je po chwili, aby mimowolnie zacząć pocierać jedną o drugą. Otworzył usta, jak gdyby chciał od razu zacząć monolog, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał. Nie spotkali się tutaj, aby omawiać jego wewnętrzne rozterki. Przynajmniej nie od razu. Uśmiechnął się uspokajająco. — To nie jest takie pilne, mogę z tym poczekać. Nikt nie umiera i nie jest poddawany torturom.

Przynajmniej jeszcze nie, skomentował cichy głosik w jego głowie. Zdusił w zalążku wątpliwości, które zdawały się na nowo rozkwitać pośród jego myśli, aby zamiast tego skupić się na swoim towarzyszu. Od razu zwrócił uwagę na jego buty, co sprawiło, że automatycznie spojrzał na własne. Miał nadzieję, że to spotkanie nie zakładało wspólnej przejażdżki, bo jeśli tak było, to przybył nieprzygotowany. Poza tym wątpił, aby było tak łatwo znaleźć wierzchowca, który by do niego pasował pod względem rozmiarów.

— Nic się nie stało — powiedział beztrosko. — Twój widok też zapiera dech w piersiach. Aż dziwne, że ludzie nie tracą przytomności, gdy przechodzisz obok.

Ścisnął lekko ramię przyjaciela, pocierając krótko kciukiem o materiał jego wierzchniego odzienia. Na rzuconą mu sugestię, zaśmiał się krótko, jednak w żaden sposób nie zaprzeczył. Jeśli faktycznie miałby się jeszcze bardziej cieszyć z obecności u boku Elliotta, to faktycznie powinni nad tym popracować. Miał nawet parę pomysłów, które powoli zaczął nawet wcielać w życie i... I wtedy przeszli do tematu krowy.

— Podejrzewam, że mogła to być krowa alfa, która zareagowała na intruza na swoim terytorium. Mam szczęście, że uszedłem z życiem.

Zmarszczył lekko brwi. Czemu nagle zaczął sypać żartami jak z rękawa? Wbił czubek buta w wilgotną ziemię, kopiąc drobny dołek. Cóż, popisanie się humorem było całkiem dobrym sposobem na pokazanie, że problem, który mu towarzyszył od paru dni, wcale nie jest na tyle poważny, aby wpływać negatywnie na jego nastrój. Może o to chodziło? Podświadomie chciał zapewnić tych wokół siebie, że wszystko jest w porządku?

— Jestem moralnie zobligowany do udzielenia pomocy, gdziekolwiek jestem, bez względu na odległość danego miejsca od Londynu — powiedział bez namysłu, zagubiony jeszcze we własnych myślach. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że był to żart, który złapał o te kilka sekund za późno. Uciekł wzrokiem w bok, jednak równie szybko wrócił on na swoje miejsce. — Jak widzisz, wioska jeszcze stoi, więc krowa raczej nie stanowi dużego zagrożenia. A to oznacza, że jestem cały Twój i mogę w pełni poświęcić się dotrzymywaniu Ci towarzystwa. Jeśli obawiasz się ataku ze strony krowy, to mogę zapewnić, że zrobię co w mojej mocy, aby zapewnić Ci bezpieczeństwo.

Zaciśnięte w cienką linię usta powędrowały ku górze, aby wygiąć się w lekkim półuśmiechu, podkreślając nieco rozmarzone spojrzenie zielonych oczu, taksujących bezwiednie Elliotta. Wątpił, aby mógł odwrócić wzrok, nawet gdyby chciał. A nie chciał. Naprawdę wyglądał dobrze. I nie w wymuszony, wystudiowany sposób, jakby spędzał długie godziny u krawca, aby dowiedzieć się, w czym najlepiej by wyglądał danego dnia. Było w tym coś naturalnego, jakby podświadomie wiedział, co na siebie włożyć, aby podkreślić swoje atuty i ukryć nieliczne mankamenty, które co bardziej nieprzychylni mogliby mu wytknąć. Erik wypuścił powoli powietrze z ust, zdając sobie sprawę, że wstrzymał oddech.

— Co właściwie próbujesz osiągnąć? — spytał z nutką zainteresowania, gdy mężczyzna wprowadził go w kontekst względem ich spotkania. — Kolejna rutynowa misja skupiona wokół ratowania zwierząt, czy planujesz przejąć opiekę nad tym konkretnym okazem i na nim jeździć?

W ostatecznym rozrachunku różnica względem sposobów pomocy nie była jakaś duża, jednak jeśli Elliott nie planował wejść w posiadania konia, to mogli się odezwać do zaufanych instytucji czy fundacji, które były rozeznane w sprawie. Pieniądze wypływające z ich skrytek w Banku Gringotta potrafiły zrobić wiele, ale nie sprawiały, że którykolwiek z nich stawał się nagle alfą i omegą i miał dostęp do nieograniczonej wiedzy z każdej dziedziny. Czasami musieli polegać na innych, aby usprawnić cały proces lub zaznajomić się ze specyfiką pracy w określonych przypadkach.

— Znam pewną łowczynię potworów od Yaxleyów. Geraldine trudni się raczej chwytaniem i ujarzmianiem dzikich stworzeń, ale mogę cię z nią skontaktować. — Dawna przyjaciółka z drużyny quidditcha zdawała się naturalnym wyborem. Z jego najbliższego kręgu znajomych zdawała się najbardziej obyta w kwestii zwierząt, chociaż jej specjalizacja mogła niekoniecznie pokrywać się z tym, czego potrzebował Malfoy. — Jeśli nie będzie mogła pomóc, to może przynajmniej udzieli cennych wskazówek. W międzyczasie popytam, może Brenna kogoś kojarzy.

Otaksował blondyna badawczym spojrzeniem. Nie uszło jego uwadze, że w ostatniej chwili się poprawił. Czyżby nie był pewny, czy może liczyć na pomoc na jego pomoc w tej kwestii? Erik uśmiechnął się półgębkiem. Skoro zwrócił się do niego z konkretnym pytaniem lub wręcz oczekiwaniami, to naiwnie było sądzić, że nie dostanie odzewu. Wykopie jakiegoś eksperta, choćby i spod ziemi, jeśli będzie taka potrzeba. Oczywiście chodziło mu o metaforycznie wydobycie kogoś spod ziemi, a nie to, że pod osłoną nocy ruszy na cmentarz z jakimś nekromantą ze Śmiertelnego Nokturna i wskrzesi specjalistę w dziedzinie wychowywania koni. Wśród żywych też na pewno by się taki znalazł.

— Skoro zwierzę jest w potrzebie, to będziemy musieli zadbać o to, żeby dostał, jak najlepszą opiekę — dodał, celowo biorąc na swe barki część odpowiedzialności. Rozejrzał się na lewo, a potem na prawo. — Powinniśmy wejść do stajni, czy...?



the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#4
04.01.2023, 03:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.01.2023, 03:31 przez Elliott Malfoy.)  
Niebieskie oczy zdawały się posiadać w sobie wykrywacz kłamstw posiłkowany niesamowitą ilością jaką ich pochłonęły przez trzydzieści pare lat życia. Elliott przymrużył odrobinę powieki, tak, że w kącikach powstały niewielkie zmarszczki, które zaraz, gdy postanowił nie ciągnąć tematu, rozprostowały się i zniknęły, zupełnie jakby nigdy ich tam nie było.
- Skoro tak mówisz - odparł tylko, nie drążąc. Zdawał sobie sprawę, że przyszli tutaj w innym celu i, chociaż może powinien odrobinę bardziej nacisnąć na temat, który, z pozoru wydawał mu się dość istotny, skoro w taki sposób rozstrajał Longbottoma, tak postanowił pozostać w pewnym, bezpiecznym dystansie, zupełnie jakby podejście o krok bliżej miało go poparzyć.
Chwilowy gest nieoczekiwanej czułości sprawił, że umysł wrócił do godzin spędzanych w towarzystwie kogoś innego, kogo uczucia rozpłynęły się z biegiem czasu, zniknęły w nieoczekiwanych okolicznościach - tak samo jak ten, który nimi obdarzał. Perseus do dzisiaj pojawiał się, mimowolnie, w głowie Elliotta w najmniej spodziewanych i odpowiednich momentach, zresztą, zawsze to robił, tylko teraz nie w tak jaskrawy i silny sposób, bo był zaledwie wyblakła wersją tego, co niegdyś ich łączyło, zarówno sam w sobie jak i w myślach Malfoya.
Odgonił wspomnienia dawnej, skrywanej pod pozorem przyjaźni miłostki, pozwalając sobie na gest o wiele bardziej pewny niż słowa. Położył dłoń na ręce Erika i, pomimo rękawiczek ten ruch wydawał się mieć w sobie więcej ciepła, niż cokolwiek, co Malfoy mógłby w tym momencie powiedzieć.
- Oh tak? Uważaj, aby się nie udusić. - zażartował i zabrał dłoń, nie przeciągając - Już masz lekkie wypieki. - co prawda zdawał sobie sprawę, że Erik zdobył je podczas długiego marszu w surowszym chłodzie terenów pozamiejskich, ale nie obrócenie narracji na swoją korzyść byłoby w tym wypadku grzechem, a tych miał na koncie już za dużo, aby tak frywolnie zdobywać kolejne.
- Krowa Alfa? - tutaj aż uniósł brwi, tak wysoko, że te prawie zetknęły się z linią włosów - Rozumiem, że jesteś ekspertem w temacie, jeżeli będę kiedykolwiek miał do czynienia z takową skontaktuję się z tobą. - nie odpuścił lekko filuternego uśmieszku, co dodało, jego zazwyczaj stoickiej czy neutralnej twarzy, nieco smaku, można powiedzieć koloru. W otoczeniu niepracowniczym oraz nieprofesjonalnym, gdzie nie musiał być idealnym synem swojego ojca czy wyrachowanym Kanclerzem pozwalał sobie na więcej luzu. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal - taką zasadę wyznawał, czasem może nazbyt wiernie, ale inaczej prawdopodobnie by oszalał, trzymając się ścisłych ram funkcjonowania w snobistycznym środowisku, w jakim przyszło mu żyć swoje codzienne życie.
- Dobrze wiedzieć, że jestem w centrum twojej uwagi, muszę przyznać, że normalnie bym się zaniepokoił, ale w aktualnej sytuacji jest to raczej pochlebiające. - próba powstrzymania puszczenia oczka poszła na marne, głównie z powodu żartobliwego tonu rozmowy, w neutralniejszfm jej brzmieniu zapewne nie pozwoliłby sobie na tego typu gesty.
Nie mógł wiedzieć, że słowa o zapieraniu dechu w piersi były aż tak prawdziwe, nie czytał Erikowi w myślach, ale rozmarzone spojrzenie wprowadziło go w pewne osłupienie, być może zauważalne. Conajmniej jakby nie spodziewał się, że na takowe natrafi, akurat w tym miejscu, na tej farmie i o tej porze dnia. Poczuł chwilowa satysfakcję, która przeszła po kręgosłupie znajomym, elektryzującym dreszczem. Mimo odważnych słów i jeszcze odważniejszych gestów, nie był pewien, nie potrafił określić, a raczej dopuścić do siebie myśli, że mógłby w tej relacji otrzymać coś więcej niżeli platoniczną przyjaźń. Chociaż myśli na ten temat przesmykiwały się przez umysł, pojawiały się niespodziewanie i wyparowywały tak samo szybko, zostawiając w skonfundowaniu. Odpowiedział na uśmiech, chociaż jego był znacznie bledszy, przytłumiony, już nie tak naturalny, jakby skrywający za sobą coś przykrego, ciężar niewypowiedzianych słów i popękanych nadzieji. Czuł się okropnie, gdy dostawał miłe gesty, a nie potrafił ich odwzajemnić, bo paraliżował go strach, którego istnienia nie chciał do siebie dopuścić, więc nazywał go niepewnością, wahaniem. Bagaż emocjonalny, jaki miały ze sobą myśli dotyczące tego rewiru życia był wykańczający, a przede wszystkim uczepiony do blondyna jak kula do nogi skazańca.
Po prostu ciesz się chwilą, pomyślał zauważając, że prawie ominąłby połowę kolejnej wypowiedzi Longbottoma, bo utonął w rozmarzonym spojrzeniu jego zielonych oczu.
- Właściwie to nie jestem pewien - odparł zaskakująco szczerze, aż sam się sobie odrobinę zdziwił - Nie myślałem jeszcze o tym, chciałem po prostu odciągnąć myśli od wszystkiego innego, a, że dobre uczynki zostawiają po sobie tę przyjemne odczucie spełnienia to wskoczyłem w tę sytuację bez ówczesnego przemyślenia. Stajnię mam, opiekę zwierzę też będzie miało, więc nie ma pośpiechu - dodał jeszcze, bo nie chciał wyjść na nierozważna osobę, która nie bierze pod uwagę samopoczucia zwierzęcia.
- Mam wrażenie, ze kojarzę Gerladine, moja siostra jest bliżej z Yaxleyami, przynajmniej była na jakiejś ich uroczystości - wyjaśnił - Ale jesteś pewien, ze łowca będzie miał dobrą ekspertyzę co do tego jak utrzymać Abraksana przy życiu? Rozumiem kontaktowanie jej, gdyby jednak to się nie udało. - być może podszedł do tej rady zbyt krytycznie, ale taki był - rzeczowy i wymagający. Momentami próbował to temperować, zwłaszcza w relacjach bardziej prywatnych, a nie tych biznesowych, ale przyzwyczajenia trudno wyciągnąć z człowieka, zwłaszcza, gdy większość dni tygodnia odgrywa rolę na parkietach Ministerstwa.
- Ah tak, wejdźmy - przytaknął - Rozumiem, ze już się zaangażowałeś i nieistotne w jakim stanie będzie zwierzę, chcesz pomóc? - dopytał jeszcze słysząc, że Erik użył liczby mnogiej w swojej wypowiedzi, dając mu ostatnią szanse na wycofanie się, jeżeli ten faktycznie tego by chciał. W końcu mógł mieć inne rzeczy na głowie, a wnioskując z jego wcześniejszego roztargnienia, na pewno miał.
Po tym pytanie podążył niewielką, wydeptaną ścieżką do stajni, gdzie uderzył ich jeszcze intensywniejszy zapach trzymanego nieopodal bydła, mokrego siana i też końskiej sierści. Elliott nie skrzywił się nawet, bo jeździł czy zajmował się tego typu zwierzętami na tyle długo, że uodpornił się na podobne zapachy. Obcasy wysokich butów zastukały o posadzkę stajni obwieszczając ekspertowi stojącemu przy Abraksanie, że mają towarzystwo. Spojrzenie magizoologa padło w kierunku wejścia i na dwóch przybyszów.
- Erik, znacie się już z Lawrencem - wspomniał o specjaliście, idąc w jego kierunku - Abraksan aktualnie należy do mężczyzny, który wygrał go w zakładzie. Zwierzę zostało niesamowicie zaniedbane, gdy okazało się, że coś mu dolega. Trudno nam jednak ustalić co takiego. - opisał sytuację krótko.
Zanim zatrudniony przez Elliotta specjalista zdążył się odezwać, niebieskie oczy Malfoya skierowały się znów w stronę Erika.
- Co sądzisz? - zajmowali się odratowywaniem koni czy właśnie Abraksanow już jakiś czas, więc mimo że opinia Longbottoma nie byłaby na temat zdrowia zwierzęcia, to wciąż się liczyła.
Koń poruszył niespokojnie skrzydłami i wypuścił z nozdrzy powietrze, jakby dając znać, że poniekąd rozumie, że właśnie ważą się jego losy. Pióra były niesamowicie przerzedzone, a białe umaszczenie podchodziło momentami pod szare, zwłaszcza w miejscach, gdzie dało się gołym okiem zobaczyć wystające kości. Spojrzenie zwierzęcia, pomimo jego raczej nieatrakcyjnego wyglądu dawało do myślenia. Był w nim ogień, którego często brakowało nawet zdrowym istotom.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#5
06.01.2023, 00:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.01.2023, 16:25 przez Erik Longbottom.)  

Uśmiechnął się krzywo, gdy faktycznie postanowili zostawić jego prywatne problemy na później. Nie chciał psuć ich planów swoimi rozterkami, toteż wolał najpierw zająć się tym, co sprowadziło ich do tego miejsca. Zanim się to jednak stało, nie mogli sobie darować niezobowiązującej wymiany kilku zdań, jak to już było w ich zwyczaju.

— Postaram się. Wbrew pozorom wolałbym dokonać żywota na własnych warunkach — odparł jakże poetycko, wielce zadowolony z tego, jak płynnie te słowa wypłynęły z jego ust. Euforia szybko go jednak opuściła, gdy usłyszał, co jeszcze ma mu do powiedzenia Elliott. Machinalnie dotknął wierzchem dłoni jednego, a potem drugiego policzka. Zmarszczył brwi. — Faktycznie. Widzisz, jaki masz na mnie wpływ? Zaraz zblednę, upadnę i wyląduje twarzą w błocie...

Westchnął dramatycznie, a na widok zdziwienia wymalowanego na twarzy przyjaciela, z trudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. Z Erika był żaden ekspert, ale podejrzewał, że nawet krowy miały wśród swoich jakiegoś lidera, gdy zajmowały się swoimi sprawami na lokalnych łąkach. Krowa Alfa była równie dobrym określeniem, jak każde inne. Przynajmniej dopóki ktoś nie postanowi wyprowadzić go z błędu i wprowadzić w meandry relacji między krowami. Na szczęście dzień ten jeszcze nie nadszedł, toteż Longbottom mógł trwać w przyjemnej niewiedzy.

— Polecam się na przyszłość, chociaż naturalnie trzeba będzie wezwać jeszcze kogoś z Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami oraz Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Ci drudzy mają dużo doświadczenia w rozmowach pokojowych, więc na pewno bardzo chętnie przeprowadzą negocjacje między ludźmi a krowami — wyrzucił z siebie na jednym wdechu i dopiero po paru sekundach zdał sobie sprawę, jak komicznie to brzmi. I wtedy już nie zdołał powstrzymać głośnego wybuchu śmiechu. Uśmiechnął się szeroko na słowa Elliotta, chociaż nie do końca zrozumiał, co miał na myśli przez to, że zainteresowanie nim mogło być niepokojące. — Cóż, żyję, by zadowalać, więc cieszę się, że potrafię poprawić komuś humor.

Przeczesał włosy, wzdychając ciężko.

— Rozumiem. Cieszę się, że spędzasz czas w taki sposób, a nie tylko w pracy, czy coś — powiedział z powagą, przyglądając się przez chwilę Elliottowi, aby po chwili odwrócić wzrok w bok, aby po raz kolejny rozejrzeć się po pobliskich budynkach. Zaangażowanie się w pomoc innym mogło pozwolić Malfoyowi jakoś przetrawić ostatnie wydarzenia. Nie chciał jednak mówić tego wprost, bojąc się, że zabrzmi to zbyt pouczająco. — Kto wie, może wyjdzie z tego coś dobrego. Jak się dogadacie, to może pomożecie sobie nawzajem.

Uśmiechnął się zdawkowo, mając nadzieję, że udało mu się zachować jako taką równowagę.

— Czasami łowca ma za zadanie dostarczyć zwierzynę żywą — odparł nieco obronnym tonem, chcąc wybronić swoją wcześniejszą sugestię. — Geraldine może nie zastąpi wykwalifikowanego lekarza, ale może zdoła dodać coś od siebie albo udzielić wskazówek, które pomogą w powrocie do zdrowia. Jak mówiłem, mogę spróbować pogrzebać, może znajdę kogoś bardziej odpowiedniego.

Wzruszył lekko ramionami. Nie miał zbyt wielu kontaktów w tym środowisku, a panna Yaxley była pierwszą osobą, o której pomyślał. Co ważne, nie znał pełnego zakresu jej działalności, jednak spodziewał się, że jeśli poluje na magiczne stworzenia na czyjeś zlecenie, to nie w każdej sytuacji chodziło o postawienie wypchanego hipogryfa w salonie. Niektórym zależało na żywych egzemplarzach, które mogliby hodować w swoich wielkich posiadłościach, więc czasami takie zwierzęta należało doprowadzić do przysłowiowego porządku.

— Elliott — zaczął powoli Erik, starając się podkreślić wagę swoich słów i uzmysłowić przyjacielowi z kim ten ma do czynienia. — Mówisz do człowieka, który niecały tydzień temu poszedł do schroniska, żeby adoptować jednego psa, a po niespełna dziesięciu minutach postanowił przyjąć trzy. Skoro tutaj jestem, to nie ma opcji, żebym się nie zaangażował.

Jeszcze by mnie rodzina wykreśliła z testamentu, pomyślał, jednak nie wypowiedział tych słów na głos. Może nieco wyolbrzymiał, jednak Longbottomowie przywiązywali dużą wagę do różnych form pomocy charytatywnej, więc gdyby temat skrzydlatego konia kiedyś wypłynął, musiałby mieć naprawdę dobrą wymówkę, aby usprawiedliwić nieudzielenie żadnego wsparcia. Poza tym chyba nie potrafiłby przejść obojętnie wobec stworzenia, dla którego jego opinia mogła być potencjalnym być albo nie być.

Kiedy już sobie wyjaśnili tę kwestię, ruszył w stronę stajni. Zmarszczył lekko nos, gdy wyczuł charakterystyczną woń wsi i zwierząt, jednak nic nie powiedział. Wprawdzie nie wychowywał się w Londynie, a w Dolinie Godryka, jednak klimat typowej wsi dalej był dla niego nieco obcy, być może przez to, że nie miał zbyt wielu okazji do tego, aby często spędzać czas w takich miejscach. Jeździectwo było u niego na poziomie bliskim zera, głównie z uwagi na ponadprzeciętny wzrost. Biedne konie miałyby pod górkę z nim na grzbiecie, jeśli nie byłby odpowiednio dopasowane. Erik wszedł za Malfoyem do stajni. Skinął głową drugiemu mężczyźnie na powitanie, po czym uścisnął jego dłoń, wymieniając podstawowe uprzejmości.

— Nie byłoby nas tutaj, gdyby było z nim w porządku, czyż nie? — rzucił, nie chcąc powtarzać słowo w słowo wypowiedzi Elliotta. Nie widział takiej potrzeby. Oczywiste było, że skrzydlaty koń, być może aeotonan wymagał opieki i to raczej takiej z gatunku kilkumiesięcznej niż kilkutygodniowej. — Na pokazie skrzydlatych koni by się raczej nie odnalazł w tym stanie.

Wprawdzie współczesna medycyna czarodziejów, jak i wypracowane na przestrzeni lat metody lecznicze magizoologów dalej wprawiały wielu w osłupienie, tak pewne rzeczy były po prostu niemożliwe do przyspieszenia. Poprawa stanu zdrowia wymagała czasu. Należało upewnić się, czy na pacjenta nie czeka żadna niemiła niespodzianka lub nieprzewidziane skutki uboczne zaklęć, mazideł lub innych specyfików. Wiem z doświadczenia, pomyślał z przekąsem, podchodząc parę kroków bliżej.

Pióra faktycznie były przerzedzone, a barwa umaszczenia nie wskazywała na to, aby mieli do czynienia ze zdrowym egzemplarzem. Nie były to widoki obce zarówno Longbottomowi, jak i Malfyowi. Bądź co bądź, przy takich interwencjach zdążyli się raczej napatrzeć na podobne przypadki. Ogier nie wyglądał też na takiego, który był odpowiednio żywiony. O ile w ogóle dostawał regularnie jakiś porządny pokarm. Erik stłumił ciche westchnienie.

— Chyba mogło być gorzej. — Podrapał się po ramieniu. — Widać, że jest niezaopiekowany, ale pewnie da się to naprawić ruchem i cóż dietą. Jeśli trafi w odpowiednie ręce i będzie miał dobre warunki, to myślę, że mógłby wrócić dosyć szybko do formy. Przynajmniej jeśli chodzi o naprawienie tego, co zepsuło zaniedbanie — stwierdził, uśmiechając się krzywo do konia. Następnie przeniósł wzrok na Lawrence'a. — Pytanie tylko, jak wpływa na całą sprawę schorzenie.

Może za szybko wydał osąd? Wprawdzie w przywróceniu konia do formy liczyło się to, aby ćwiczył na świeżym powietrzu i miał zapewniony ruch i odpowiednie warunki żywieniowe, ale ciężka choroba mogła mocno pokrzyżować te plany. Skoro poprzedni właściciele go odrzucili na podstawie tego, co mu dolega, to mogło to znacznie wydłużyć proces powrotu do zdrowia.



the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#6
11.01.2023, 01:52  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.01.2023, 02:01 przez Elliott Malfoy.)  
Kiedy już wydawało mu się, że łapał uciekające zrozumienie całości osoby Erika za chociażby rąbek materiału, ten umykał z jego rąk pozostawiając w skonfundowaniu z niczym. Nie był jeszcze pewien jak się z tym czuje, przywykł do nakreślania swoich uczuć w logice przemyśleń przez te wszystkie lata, ale wciąż nie był żadnym ekspertem, te najbardziej intensywne ukrywał pod wiekiem chłodnej porcelanowej maski. Longbottom zdawał się tego nie robić, ale możnaby przysiąc, że czyniło go to jeszcze bardziej zawikłana łamigłówką, przynajmniej dla ludzi pokroju Elliotta - nie wpadł na to, że trudne równanie matematyczne, nad którym się pochyla jest tak naprawdę bardzo prostolinijne i dorabianie mu drugiego dna jest absolutnie zbędne.
Nie był przyzwyczajony do takiej lekkości w początkowych stadiach znajomości, nie aby mu one przeszkadzały akurat ze strony Erika, ale obracał się w towarzystwie, gdzie wymagane zmiękczenia czy kurtuazje były uważane za normę, do tego stopnia, ze wsiąkały w człowieka jak w gąbkę, a poźniej zostawiały na materiale kolorowe zabrudzenia. Fakt, znali się jeszcze w szkole, ale od tego momentu wszystko się zmieniło... no, może nie wszystko, ale sporo rzeczy zmieniło bieg, rozwinęło się, oni byli tymi samymi, acz innymi ludźmi. Czasami musiał przyznać, że brakowało mu słów lub zapisanych wzorów na reakcje i chyba zaczynał dostrzegać, że powinien wymyślać je tez na poczekaniu, jeżeli to miało zajść dalej. Było mu z tym niekomfortowo, a zarazem dziwnie przyjemnie, a to drugie włączało ostrzegawczy tryb trzymania się na baczności. Zbyt dużo swobody powodowało, że czasem podduszał się zawiązana na szyi smyczą przywiązaną do palą w ogromnej rezydencji w Wiltshire, jakkolwiek nie chciał o tym myśleć, to niestety tak było.
Mimo wszystko uśmiechnął się filuternie, jak zwykle odrzucając w takich momentach zdrowy rozsądek i przyspieszając kroku, aby znaleźć się przy ciepłym ognisku szczęścia, nawet jeżeli miało być jedynie tymczasowe, to zabrane z niego ciepło pomoże mu przeprawić się przez kolejne, skute lodem szczyty.
- Cóż, może rozgrzany do białej gorączki jeszcze nie jesteś, ale... - zanim ruszyli do stajni położył mu dłoń na czole, jakby teatralnie sprawdzając czy drugi mężczyzna nie ma gorączki, to wszystko była swoistą grą, która ukrywała się pod zasłoną żartu. Odgarnał przy tym pare kosmyków z czoła Erika, ale zabrał dłoń tak samo niespodziewanie szybko jak ją położył, więc chłodny dotyk mógł wydawać się zaledwie muśnięciem cienkich płatków pierwszych przebiśniegów.
- Tak jak myślałem, to jedynie typowa reakcja. - podsumował niewinnie.
Na wywód o krowie również się roześmiał, uznał, że jego towarzysz wykorzystał temat i prawie zaklaskał, acz powstrzymał się w ostatnim momencie uznając, że to mogłoby być już odrobinę niegrzeczne. Naciągnął materiał rękawiczki na dłoń, aby ta się znów rozgrzała. Co do Geraldine, wysłuchał uważnie, bo mimo wszystko, cenił punkt widzenia Erika.
- Rozumiem dlaczego ją zaproponowałeś, nie podważam tego, ale obawiam się, że z tak trudnym do określenia problemem mogłaby zaproponować rozwiązania, których nie byłbym zwolennikiem. - wyjaśnił po krótce, bo też nie chciał, aby Erik miał go za kapryśnego i odrzucającego szczerze życzące dobrze propozycje.
Zanotował sobie w głowie, aby podjąć temat 'żyję, by zadowalać', te słowa wtłoczyły mu się w umysł, trochę niczym zabrudzenie na rogu białego talerza. Widział je, myślał o nich, czuł je. Nieprzyjemnie podziałały na jego narcystyczne pobudki na swój własny temat, na to, ze chciał być w centrum uwagi. Miał mętlik w głowie, ale definitywnie chciał o tym porozmawiać, mieli mieć na to czas później, bo teraz potrzebowali udać się do wysłanego przodem uzdrowiciela.
- Psy to samo dobro, rodzice mają w rezydencji Borzoi, te z niesamowicie długim pyszczkiem, chude, są... cóż, muszę użyć słowa, które najbardziej tu pasuje, przesłodkie. Każde psy są. - dodał jeszcze, coby nie winszować teorii, ze tylko te z rodowodem się liczą. Miał do zwierzać całkowicie inne podejście niż do ludzi, przynajmniej tak próbował sobie wmawiać, bo w gruncie rzeczy, nie było między tym aż takiej różnicy, po prostu w kwestii podziałów społecznych miał wymuszone na nim poglądy przez ciężar dziedzictwa.
Bardzo martwił go stan skrzydlatego konia, głównie dlatego chciał go odkupić. Zwierzęta nie powinny być pod opieką kogoś, kto w ogóle o nie nie dba, bądź nie jest w stanie. Takie samo zdanie miał o dzieciach, ale z tym trudno było być wokalnym, gdyż wychowanie swoich pociech było kwestią prywatną każdego domu rodzinnego. Mimo to, na swoim przykładzie, uważał, ze nie wszyscy powinni mieć dzieci. Rozumiał teorie przedłużenia rodu i to była jedyna definicja, która tutaj mu przeszkadzała, aby wykreślić potrzebę mnożenia małych berbeci, w sposób, w jaki robiły to niektóre rodziny czysto krwiste, gdyż utrzymanie kolejnych członków nie było problemem. Na co było sprowadzać na ten świat kolejnego człowieka, jeżeli miało się sprawić, że jego życie będzie drogą usłaną cierniami?
- Problem w tym, że próbowaliśmy się nim opiekować przez ostatni miesiąc conajmniej, ale jego stan nie poprawił się nawet odrobinę - zaczął Lawrence. W przeciwieństwie do osób, które pracowały z Elliottem, lub dla niego, w Ministerstwie, magizoolog nie był spięty. Spojrzał na chwilę na Malfoya, ale jedynie, aby sprawdzić czy ten ma coś jeszcze do powiedzenia - Czasami kwestia to psychika, ale z tym okazem jest to wręcz ironiczne, wyraża dużą chęć do życia, po prostu nie ma na nie siły ze względu na swoją kondycję. Jestem okropnie zirytowany faktem, że nie mogę odnaleźć przyczyny, ale, jak Pan Malfoy zapewne Panu już powiedział, druga para oczu na pewno się przyda, co dwoch ekspertów to nie jeden. Uratowanie tego zwierzęcia, według mnie, w tym momencie graniczy z cudem, ale też nic nie jest niemożliwe, nie należy się poddawać. - mężczyzna odsunał się niejako pozwalajac zwierzęciu się napić, bo to sięgneło głową do poidła zawieszonego na boku obszergnieszego, aby pomieścić skrzydła, boksie.
Elliott pokiwał jedynie głową. Lawrence nie powiedział mu niczego, czego już by się nie dowiedzieli w poprzedich tygodniach. Przesunął dłonią po włosach, nie przeczesał ich jednak, bo wciąż miał na sobie rękawiczki, ale myślał nad czymś dłuższą chwilę. Unisó głowę i oparł podbródek na dwóch palcach przyglądajac się skrzydlatemu koniu, odrobinę marszcząc brwi.
- Trudno. Jezeli ma umrzec, to przynajmniej ostatnie tygodnie życia spędzi godnie. - stwierdził ostatecznie - Proszę powiedz reszcie, że jutro wyśle dokumenty. Tak jak się umawialiśmy, zapłaciłem już za opiekę w ostatnich tygodniach, teraz odciążam aktualnego właściciela od dalszych kosztów związanych ze zdrowiem i, prawdopodobną, śmiercią zwierzęcia. Pamiętaj, aby w swoich papierach bardzo dokładnie opisać każdy szczegół. - upomniał jeszcze Lawrence'a, zanim ten pożegnał się znimi obydwoma i wyruszył w stronę domu.
Spojrzenie niebieskich oczu skupiło się znow na Eriku, tym razem w pełni. Bez zamyślenia, bez zbędnych osób w pomieszczeniu.
- Reszta zajmie się transportem. Chcesz się przejść? To spora farma. - zaproponował.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#7
13.01.2023, 21:03  ✶  

Uśmiechnął się pod nosem, gdy Elliott przyspieszył nieco kroku. Czyżby próbował go wyprzedzić? Kierowany tą myślą już sam miał zmienić tempo swojego chodu, jednak dosyć nieoczekiwanie, dłoń blondyna znalazła się na jego czole. Przeniósł pociemniałe spojrzenie w jego twarz, jednak przez to, że został wzięty z zaskoczenia, nie zdołał utrzymać kontaktu wzrokowego, przez co zawiesił oczy na jego wargach.

— Jeszcze to bardzo dobre słowo — wymamrotał bezrefleksyjnie, kiwając lekko głową, jakby wręcz nie mógł się doczekać, aż przyjdzie mu doświadczyć tej białej gorączki na własnej skórze. Rysy jego twarzy rozluźniły się znacząco, gdy Elliott poprawił mu fryzurę, co by doprowadzić włosy do porządku

Ciekawe, jak by to było, gdyby chwycił za nie mocniej i pocią..., pomyślał, jednak potrząsnął nagle głową, odpychając podszepty swojej wybujałej wyobraźni, jak najdalej od głównego strumienia swojej świadomości. Zdecydowanie za daleko się zapędził, a ta krótka chwila zamyślenia sprawiła, że Malfoy zdążył już jak gdyby nigdy nic ruszyć dalej. Erik przełknął głośno ślinę.

— Och, rozumiem, rozumiem — potwierdził nie do końca obecnym tonem, nie chcąc brnąć dalej w temat Geraldine. — Mimo to, nie sądzę, żeby był to wielki problem. Nie dałbyś się tak łatwo przekonać do czegoś, czego nie chcesz zrobić. Poza tym masz na tyle silną wolę, że raczej nie miałbyś trudności z tym, aby podkreślić, jakich efektów oczekujesz od jej pracy.

Uśmiechnął się na opowieść o psach z rezydencji rodowej Malfoyów. Kojarzył tę rasę, chociaż raczej piąte przez dziesiąte, a nie z osobistego dopieszczenia czy dokarmiania smakołykami. Bywał dosyć często na różnych bankietach, a nie raz, nie dwa zdarzało się, że co bogatsi czarodzieje pragnęli pochwalić się swoimi pupilami. Postanowił odwdzięczyć się podobnym gestem i również powiedział co nieco o własnych doświadczeniach.

— Nie mieliśmy wcześniej zwierząt w domu. Nie licząc sów pocztowych, bo tych to akurat w posiadłości pełno. Za duże ryzyko, że do spółki z Brenną wynieślibyśmy ze schroniska połowę jego mieszkańców. Bylibyśmy bardzo czarujący, jako dzieci, więc trudno było nam odmówić — odparł, pod koniec z nieco szelmowskim uśmiechem. — Te Borzoi brzmią ciekawie, chociaż potrafią wyglądać niepokojąco. Z drugiej strony, kim jestem żeby oceniać? Jeden z moich psów nazywa się Ponurak i wygląda jak Ponurak z podręcznika: czarny jak noc, cichy jak mysz. Przesądni goście będą zachwyceni, jak w środku kolacji, nagle ktoś zacznie wołać „Ponurak, do nogi!”.
[a]Kiedy przeszli do stajni, wysłuchał dokładnie Lawrence'a, który najwidoczniej miał jednak co nieco do przekazania w kwestii stworzenia, jakim przyszło mu się zajmować. Kierowany wyćwiczonymi przez lata odruchami, Erik chciał automatycznie zaprzeczyć słowom Elliota, odnoszącym się do przyszłości konia. Owszem, może nie malowała się ona w najjaśniejszych barwach, ale czy należało od razu zakładać najgorsze? Mimo zgrzytu, który czuł, ugryzł się jednak w język, zanim jakikolwiek sprzeciw opuścił jego usta. We własnej naiwności może i próbowałby wmawiać innym, że wszystko skończy się dobrze i nie ma co się martwić na zapas, ale ta sytuacja była nieco inna.

W końcu blondyn wyłożył sporą sumę na opiekę nad zwierzęciem, więc raczej nie chciał, by ktoś zaklinał przed nim rzeczywistość. Zresztą fakt, że był gotów zaopiekować się ogierem, być może, u schyłku jego życia, mówił o nim wystarczająco dobrze. Nie potrzebował raczej wykładu z pozytywności, bez względu na to, jak skłonny do wygłoszenia takowego Longbottom by nie był.

— Chętnie — potwierdził, zerkając po raz ostatni na konia, zanim zdecydowali się wyjść na świeże powietrze. Wypuścił powoli powietrze z płuc, taksując z fałszywym zainteresowaniem pobliskie budynki gospodarcze. — Wybacz, że nie mogłem bardziej pomóc. Postaram się przejrzeć dawne kontakty, może znajdę kogoś, kto odnajduje się w pracy z trudnymi przypadkami.

Chyba nie było trafniejszego określenia na nowego podopiecznego Malfoya. Skoro Lawrence nie wiedział, co dolega skrzydlatemu rumakowi, a w dokumentacji nie widniały żadne jasne sugestie, to potrzeba było interwencji osoby o odpowiednich kwalifikacjach. Teraz już nieco lepiej rozumiał, czemu Elliott wzbraniał się przed zaangażowaniem Geraldine do tej roboty. Nawet nie chodziło o potencjalną etykę pracy, a gałąź wiedzy o magicznych stworzeniach, w której się specjalizowała.

Westchnął cicho, pozwalając się poprowadzić przyjacielowi w bliżej nieokreślonym kierunku. Nie wiedział, co właściwie chciał mu pokazać, o ile w ogóle cokolwiek chciał. Propozycja spaceru mogła być równie dobrze wymówkę, aby spędzić jeszcze trochę czasu we wspólnym towarzystwie, zanim przyjdzie im wrócić do innych obowiązków, które czekały na nich tego dnia.

— Dostałem zaproszenie — wypalił niespodziewanie, zwalniając nieco kroku, jednak nie na tyle, aby znaleźć się daleko w tyle. Dalej jednak kontynuowali spacer. — Chodzi o udział w badaniach nad lykantropią jako cóż... Wilkołak. — Przewrócił wymownie oczami. Czego innego można było się spodziewać? Raczej nie tego, że będzie mieszał eliksiry w wielkich kotłach lub przeglądał stare manuskrypty w bibliotece. — Są pewne przesłanki, że możliwe jest ograniczenie intensywności pełni i zaproponowano mi udział w testach.

Czuł potrzebę poinformowania kogoś o tych rewelacjach, a jeszcze nie zebrał się na odwagę, aby omówić tę sprawę z Brenną. Elliott wydawał się naturalnym wyborem, w dużej mierze z uwagi na to, że nie miał zwyczaju angażować się w nic bez zastanowienia. A biorąc pod uwagę złożoność planów przedstawionych przez pana Flinta, Erik potrzebował drugiej perspektywy. Nawet jeśli kłóciłaby się z jego nadziejami i hasłem życiowym, które głosiło, że wszystko na pewno pójdzie zgodnie z planem.

— To badania z dosyć hmm prywatnego sektora — kontynuował, starając się zdradzać główne fakty, bez wykładania konkretnych szczegółów. — Niestety, zakładają, że ekhm pacjent nie zażywałby wcześniej żadnych eliksirów, które ujarzmiają wilko... wilkołaka. Więc trochę się waham.

Wątpliwości wątpliwościami, jednak możliwe korzyści zdawały się w umyśle Longbottomie negować wiele problemów. Głęboko wierzył, że gdyby faktycznie przystał na złożoną mu ofertę, to zadbano by o zachowanie wszelkich możliwych zasad bezpieczeństwa, co by podczas przemiany nie naraził na szwank swojego zdrowia oraz osób biorących udział w badaniu w roli asystentów. Sama myśl o tym, że przecierpienie jednej trudnej przemiany pomogłoby opracować specyfik, który ułatwi życie wielu innym wilkom... Coś wspaniałego, pomyślał mimowolnie z niejaką butą.

— Wybacz. Po prostu musiałem o tym komuś powiedzieć, a Tobie ufam i szanuje Twoje opinie — zaśmiał się sztywno, obserwując Elliotta z lekko rozchylonymi ustami, gotowy wysłuchać z uwagą wszelkich jego refleksji.



the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#8
15.01.2023, 04:49  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.01.2023, 06:53 przez Elliott Malfoy.)  
Nie mógł wiedzieć, co Erik pomyślał o krótkim, ulotnym geście poprawienia włosów. Mógł za to dostrzec jak spojrzenie zielonych oczu pociemniało, przysłoniło się na chwilę mgłą skupiając na jednym punkcie, a reszta ciała znieruchomiała. Nie mógłby wyrazić słowami jak bardzo chciał przedłużyć tę ulotną igraszkę, przeciągnąć ją w coś więcej, ale intuicja podpowiadała, aby odsunąć się na bezpieczny dystans. Dopiero kiedy odszedł te dwa kroki pozwolił sobie na krótki uśmiech pod nosem. Sprawiało mu satysfakcje, że działał w taki sposób na ludzi, zwłaszcza tych, którzy przecież dokładnie w ten sam sposób zadziałaliby na niego, gdyby wykonali tego typu ruch. Nie raz łapał się na bardziej śmiałych myślach o osobie Longbottoma, aby się nie zapędzać. Ta krótka reakcja, zamglone spojrzenie i poniekąd nieobecny ton dał mu trochę więcej okruchów nadziei, jakie zbierał od dłuższego czasu podczas ich wyczerpujących rozmów.
Zawsze, gdy mowa była o domu rodzinnym Longbottomów Elliotta coś ściskało w żołądku. Zdawał sobie doskonale sprawę, że to zazdrość, że ciepłe słowa i zarysowywana przez drugiego mężczyznę atmosfera własnej posiadłosci rodowej jest tym, o czym sam Malfoy mógłby tylko marzyć. Gdy pierwsze uciski negatywnych emocji mijały łapał się na tym, że próbował wyobrażać sobie, co by było jakby zaglądał tam częściej, czy poznałby jego rodziców? Czy byliby tak samo przyjemni jak sam Erik? Znał Brenne, była definitywnie inna od brata, ale dzielili podobny, pełny otuchy uśmiech. Dawali swoim rozmówcom zapewnienie, że po deszczu zawsze wychodzi słońce, a czasami być moze i tęcza. Zgorzkniałość blondyna podpowiadała, że to tylko miałkie nadzieje, zawarte w ładnych słowach idee, jakie nie mają przekładu na smutną i trudną rzeczywistość, ale z drugiej strony, czy nie lepiej by mu się wstawało każdego dnia, gdyby wiedział, że przy stole może zobaczyć uśmiechnięte twarze zamiast zawiedzioną swoim losem matkę, wiecznie niezadowolonego ze wszystkiego ojca, zadowoloną z każdej jego potyczki bliźniaczkę i wystraszoną prognozą kolejnej, rodzinnej sprzeczki najmłodszą siostrę?
Słowa Lawrence'a nie zaskoczyły, przyjął je z wyrozumiałością. Nie każdy musiał być geniuszem w swojej dziedzinie. Mężczyzna wydawał się dobrym magizoologiem, dotychczas Elliott nie miał z nim problemów i nawet teraz, gdy jego wiedza nie potrafiła faktycznie stwierdzić powodu, dla którego to zwierzę cierpi, starał się jak mógł. Fakt, jeżeli znajdzie, dzięki Erikowi albo przeszukaniu swoich własnych kontaktów, lepszego specjalistę, to podziękuje temu - w końcu chodziło o uslugi, a te wcale nie były tanie. Dla Malfoya cena nie grała roli, ale praca musiała być wykonana i problem rozwiazany. W tej sytuacji to pierwsze było nienaganne, jednak druga kwestia zgrzytała.
- W porządku, nie przejmuj się tym. Doceniam, że kogokolwiek zaproponowałeś, nawet jeżeli zabrzmiałem wybrednie - uśmiechnął się blado, a w niebieskich oczach zatańczyła nuta skruchy, tak ulotna jak wcześniejszy, chłodny dotyk. Odprowadził Lawrence'a spojrzeniem zanim sami wyszli ze stajni, kierując się w stronę odgrodzonych płotkami pól i poletek, między którymi wydeptane były ścieżki. Farma była spora, chociaż od wejścia wcale na taką nie wyglądała. Dopiero po wyjściu ze stajni ich oczom ukazał się dom właściciela, ogrodzony murami, za nim była kolejna stodoła, a po lewej stronie rozciągały się pola uprawne jak i te, na ktorych pasło się bydło.
Planował przejść przez wszystkie zagrody i zabrać Longbottoma nad niewielki zbiornik wodny, który jeszcze pare lat temu był jedynie strumieniem, lecz przez ingerencje ludzi jego część przypominała teraz niewielkie jeziorko. Otoczony był laskiem, ktory widzieli na razie z oddali.
Kolejne słowa kompana strąciły go trochę z pantałyku. Zaproszenie? Jakie zaproszenie, o czym on mówi, na Merlina, tylko żeby nie mówił o żadnych randkach, pomyślał panicznie i skarcił się w myślach, bo ile on miał lat, aby myśleć w tych kategoriach? Piętnaście? Przygryzł wnętrze policzka, od strony, gdzie Erik niezbyt mógłby to dostrzec i zamiast skupiać się na swoich własnych, dziwnie sprawiajacych, ze pociły mu się dłonie, myślach, po prostu słuchał reszty wypowiedzi w międzyczasie pozbywajac się rekawiczek. Zwolnił kroku, aby nie wyjśc ani na za bardzo zaaferowanego, ani zdenerwowanego. Spojrzał na Erika oniemiały, gdy ten powiedział czego ma dotyczyć zaproszenie. Serce podeszło mu do gardła i przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie słowa, więc był wdzięczny rozmówcy, że wciąż kontynuował swoja część dialogu. Nie był pewien dlaczego tak bardzo go to zestresowało. przecież nie od dziś zdawał sobię sprawę z wilczego problemu Longbottoma, a poza tym, ten był dorosłym, odpowiedzialnym mężczyzną i sam wiedział co jest dla niego najlepsze. Pierwszy raz od bardzo dawna, nie był w stanie sobie przypomnieć, kiedy ostatnio był w takiej sytuacji, odwrocił spojrzenie, zwiesił trochę głowę, bo nie był w stanie utrzymać kontaktu wzrokowego. Co by powiedział ojciec, tak mała trudność, a ty już nie umiesz stawić czoła swoim emocjom, Elliott?, zapytał sam siebie w myślach i absolutnie znienawidził każde słowo z tej sentencji, zwłaszcza oscylujące między Fortinbrasem, a powinnosciami.
Chciał być wsparciem dla Erika, to wiedział na pewno, gorzej, że absolutnie nikt go nie nauczył jak takowym być, cóż, zawsze był ten pierwszy raz. O reszcie mógł pomyśleć później. Pomęczyć się wyrzurami i nieprzyjemnymi myślami w nocy, gdy i tak nie będzie mógł zasnąć.
- To wspaniale. - wypalił ostatecznie i pożałował, ze nie ugryzł się w język, ale nie było już odwrotu - Oczywiście mam na myśli to, że ktoś chce się podjąć takich badań, aby polepszyć Twoją jakość funkcjonowania, nieprawdaż? - dopytał, bo przecież taki był jasny, płynący z tego wniosek. Jednocześnie wrocił spojrzeniem do rozmówcy, bo przeciez starał się nie pokazywać swojej emocjonalności, nawet jezeli uchylił jej rąbek tą niemą i mało pewną siebie reakcją - No i całej reszty osób z podobnym problemem. - dodał zaraz, bo nie chciał, aby jego uciecha tym przedsięwzięciem wiązała sie jedynie z prywatą.
- Domyślam się, dlaczego cię to dręczy i możesz uznać to, co powiem za mało delikatne, ale z racji tego, że to ty dostałeś zaproszenie, z inicjatywy innej osoby, a nie sam naciskałeś, z tego co rozumiem, to powinieneś poprosić o spisanie umowy, że nie ponosisz odpowiedzialności za to, co się stanie w trakcie. Osoba, która ma zamiar cię badać też powinna podpisać. - oddał się logice, temu, na czym znał się najbardziej. Prawnicze kwestie również nie były mu obce i pokierowały w stronę rozmyślania na temat tego, czy jeżeli sytuacja znalazłaby się w ścianach Wizengamotu, to w jaki sposób możnaby było skonstruowac wypowiedź obrony i na jakich poprzednich sprawach i wyznaczonych przez sędziów zasadach je bazować.
- Acz... - zaczął, chociaż musiał przełknąć ślinę, bo trochę zaschło mu w garde - muszę przyznać, że nawet wygranie sprawy w sądzie, w ostateczności jakby coś się wydarzyło, nie pomogłoby w wyrzutach sumienia. - dodał już ciszej, jakby fakt, ze to mówi kłócił się z całym jego istnieniem, z fasadą chłodu i surowych zasach twardego braku emocjonalności. Zdławił wszelkie odgłosy ojcowskich 'ale', jakie pojawiły się w jego głowie, zignorował chęć przymknięcia oczu i po prostu patrzył prosto w te rozmówcy - prawie tak samo intensywnie zielone, co pierwsza, wiosenna trawa -, jakby chciał tym przekazać, że mu zależy, ale szczere słowa otuchy to nie jest coś, do czego przywykł, a nie chciał karmić go plastikowymi, wyświechtanymi formułkami wielokrotnego użytku.
Zacisnął usta w cienką kreske, gdy usłyszał 'wybacz'. Zmarszczył jasne brwi i zatrzymał się, łapiąc Erika za dłoń, pozwalając ponieść się na chwilę temu, w jaki sposob zadziałało na niego wyznanie o zaufaniu. Wciąż miał spocone ręce, ale już nie tak bardzo jak chwile wcześniej, gdy były w rękawiczkach. Mimo tego, palce wciąż były chłodne, na pewno chłodniejsze, jak teraz się przekonał, od skóry Longbottoma.
- Nie musisz mnie przepraszać - odparł i dopiero teraz zrobiło mu się niesamowicie głupio, że tak bardzo dał się w tym wszystkim ponieść, przeszedł go dreszcz stresu, wychodzącej, podskórnej paranoi, że każdy ruch może być takim, jaki wyda jego, pondaprzyjacielskie uczucia, które w tym momencie tez brały w tym wszystkim udział.
- Po prostu przyjdź do mnie jakbyś potrzebował z czymś pomocy. Nawet jeżeli to tylko słowa, tak jak teraz. - uśmiechnął się trochę tak, jakby znowu siedzieli na szkolnej ławce, na dziedzińcu Hogwartu - w skrępowaniu, dziwnym roztargnieniu, odwrócił wzrok i zaraz, w dziwnej panice wrócił nim do rozmówcy.
Coś sie jakby zmieniło w całej twarzy Malfoya, zdębiał, w oczach zrobiło się mętnie, a grdyka poruszyła mu się w ten sposób, jakby zobaczył najbardziej groźnego predatora, w miejscu, w którym przed chwila skupiał wzrok.
Coś zachrumkało w tle, bardzo głośno też zakwiliło.
- O nie, tam są świnie. Tam są świnie, Erik. Idź do przodu i mnie prowadź dopóki nie zobaczysz, ze znikną. Nie chce patrzec na świnie. Przepraszamalenieznoszęświni. - wydusił z siebie na jednym oddechu, aż trochę poczerwieniał. Ścisnął rękę Longbottoma tak mocno, jakby zależeć miało od tego ich zycie.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#9
16.01.2023, 02:38  ✶  

Oh, o ile prościej by było, gdyby chodziło po prostu o jakąś randkę z polecenia kogoś z rodziny lub jakiegoś dawnego zobowiązania, o którym zdążył już dawno zapomnieć. W takim wypadku sumienie Longbottoma byłoby zdecydowanie czystsze, gdyby uprzejmie odmówił lub zgodził się jedynie na koleżeńskie wyjście do pubu, stawiając w danej znajomości wyraźną barierę. Niestety, ta sprawa nie była taka prosta.

Miał wrażenie, że przez to, iż Castiel przyszedł akurat do niego, poniekąd podzielił się z nim ciężarem, który do tej pory dźwigał samotnie. Odpowiedzialność za posiadaną wiedzę była chwilami okropna. Bo jak Erik mógł teraz tak po prostu puścić w niepamięć to, że być może stali u progu ogromnych zmian dla społeczności wilkołaków, a tym samym i jego samego? Za każdym razem, gdy sądził, że powinien się po prostu wycofać, do jego głowy wdzierały się wątpliwości: co jeśli tylko on jest w stanie to przejść i wyjść z tego zwycięsko?

Przemawiało przez niego własne ego, jak i hodowana przez lata nauki w Gryffindorze, chęć udowodnienia innym oraz samemu sobie, że jest w stanie pokonać kolejne przeszkody, jakie rzucało mu pod nogi życie. Tylko w tym przypadku to nie była przeszkoda, która stała mu na drodze, a wyzwanie w formie rozstaju na ścieżce, jaką podążał od dłuższego czasu. Z wewnętrznych objawień, jakich zdawał się akurat doświadczać, wyrwały go pierwsze słowa Elliotta, który ten w końcu postanowił z siebie wykrztusić.

— Słucham? — Uniósł jedną brew w górę, nie wiedząc, czy dobrze zrozumiał. Co takiego było w tym wspaniałego? Przecież to się wiązało z niebezpieczeństwem, potencjalnymi problemami, nieprzewidzianymi konsekwencjami i setkami o ile nie tysiącami możliwych wariacji, które mogły stać się faktem za sprawą najmniejszego błędu! Czemu w jego oczach uchodziło to za... Oh. OH. Mówił o samych badaniach. Teoretycznych. Zaczerwienił się. Zdecydowanie zbyt szybko wyciągnął wnioski. — Tak... Tak, to by poprawiło jakość życia. Teoretycznie. Gdyby zadziałało, przeszło testy i weszło do oficjalnej dystrybucji jako ogólnodostępny specyfik. A i tak minął pewnie całe lata, zanim ten efekt zostanie osiągnięty. Zakładam, że oficjalne testy mogą potrwać dosyć długo z uwagi na dosyć ambiwalentne podejście wilkołaków. Zejście z eliksiru tojadowego to nie byle co. Zwłaszcza w przypadku ludzi gorzej... gorzej usytuowanych.

To był kolejny argument, który przemawiał za tym, że powinien na poważnie rozważyć ofertę. W gruncie rzeczy był idealnym kandydatem. Miał spore zaplecze finansowe, zasobów mu nie brakowało, kontaktów również, a poza tym był w sile wieku i nie mógł narzekać na zdrowie. Gdyby padło na kogoś innego, ciężko określić, czy byłby to ktoś zbliżony do tego profilu. Nie mówiąc już o tym, że wciągnięcie do grona kandydatów kolejnych osób wiązało się z tym, że mogło to przyciągnąć uwagę niepożądanych osób.

— Czemu mało delikatnie? — spytał z autentycznym zdziwieniem. Nie rozumiał, czemu taka uwaga mogła się wydać jego towarzyszowi obraźliwa. — Pierwsze co zrobiłem, to poprosiłem o pełną dokumentację dotychczasowych badań i wyjaśnienie mi dokładnie czego udało się dowiedzieć. Gdybym miał pewność, że podpisanie dokumentu pod nazwą „nie wyrządzisz nikomu krzywdy” zapewniłoby innym bezpieczeństwo, to bym to zrobił od razu. Umowa to dobre zabezpieczenie.

Brenna będzie dumna, gdy się o tym wszystkim dowie, pomyślał. Nietrudno było mu sobie wyobrazić, że siostra również zażąda wszelkiej dostępnej dokumentacji włącznie z obszerną bibliografią, aby móc zapoznać się na własną rękę ze wszelkimi dostępnymi informacjami. Nawet jeśli specjalizowała się bardziej w magii bitewnej niż tej zahaczającej o arkana klątwołamania. Poza tym byli tak przyzwyczajeni do dbania o porządek w dokumentach rodowych, że posiadanie podobnego, mówiąc kolokwialnie, świstka byłoby im na rękę. A już przede wszystkim, gdyby wilkołak postanowił objawić podczas badania hamowaną przez lata spożywania eliksiru tojadowego agresję.

— To prawda — przyznał, biorąc głęboki wdech. — Raczej bym sobie prędko nie wybaczył zrobienia krzywdy komuś z tego zespołu badawczego. W sumie z uwagi na bezpieczeństwo innych wybadałem, czy ten test odbędzie się z dala od ludzkich siedzib i... Taki jest plan. To mnie nieco uspokaja.

Kiedy palce Elliotta splotły się z jego własnymi, przesunął niepewnym spojrzeniem po twarzy swego towarzysza. Podczas rozmowy skupiał w dużej mierze na ustach i policzkach blondyna, obawiając się podnieść wzrok nieco wyżej i zmierzyć się w oko, w oko z tym, co czaiło się za lodowato niebieskimi tęczówkami. Teraz nie miał już wyboru. To... Nie było to, czego oczekiwał.

Bał się, że ujrzy tam brak zrozumienia lub współczucie, którego raczej by nie zdzierżył. Przywykł do pomagania innym i stawiania wszystkich oprócz siebie na pierwszym miejscu do tego stopnia, że chyba z miejsca pożałowałby tego, że w ogóle zaczął ten temat. Nie szukał pocieszenia. Nie chciał zrzucać na kogoś dodatkowej odpowiedzialności, tak jak uczynił to nieświadomie Castiel w jego przypadku. Nie oczekiwał też, że ktoś podejmie tę decyzję za niego.

Zamiast tego miał wrażenie, że odbiera od Elliotta troskę, jednak nietypową. Nieco powściągliwą, ale przy tym szczerą, jakby sam nie wiedział, jak się powinien zachować w takiej sytuacji. Czy naprawdę ich doświadczenie z ludźmi różniło się tak drastycznie? Możliwe, że ich znajomość, która po kilkuletniej pauzie, wróciła ze zdwojoną siłą, dawała pierwsze efekty. Wpływali na siebie nawzajem, czerpali z własnych doświadczeń, a to, co teraz widział przed sobą Erik, było wręcz... ujmujące.

— To nie tylko słowa. To też obecność i komfort towarzystwa — powiedział cicho, nachylając się minimalnie w jego stronę. — Doceniam to. Na bardzo wielu frontach i postaram się zbytnio nie nadwyrężać Twojej... Elliott?

Zmarszczył brwi i pokręcił głową, obracając w ruinę resztki kameralnego nastroju, jaki zdołali ukształtować podczas tej dosyć prywatnej rozmowy. Erik rozejrzał się na boki, szukając tego, co wzbudziło w Malfoyu tak intensywną reakcję. Wtedy rozległo się chrumkanie. Cóż, świnie, jak i owce, kurczaki czy konie były dosyć powszechnym widokiem na wsi, więc nie dziwiła go zbytnio ich obecność, jednak najwyraźniej akurat w tej kwestii był osamotniony.

— Emm... Okej? Skoro tego sobie życzysz — odparł, przystając na tę jakże dramatyczną pozycję. Ścisnął dłoń mężczyzny w ramach pokrzepienia i zgodnie z umową przeprowadził go przez tę część farmy. — Rozumiem, że zbytnio nie przepadasz za tymi konkretnymi zwierzętami?

Wolał podtrzymać rozmowę, co by Malfoy nie zaczął się rozglądać na prawo i lewo. Sądząc po jego reakcji, skutki nagłego dostrzeżenia jednego z tych stworzeń mogły być opłakane. Erik miał jednak wystarczająco oleju w głowie, aby nie podkreślać słowa świnia. Wolał, aby nie zostało to zrozumiane jako podpuszczanie drugiego mężczyzny.

— Cóż, jesteśmy. Tak myślę — stwierdził po paru minutach, gdy dotarli pod las. — Raczej ich nie zobaczysz i nie usłyszysz. To była dosyć... intensywna reakcja. Jeśli wolisz się przenieść gdzie indziej, to nie ma problemu. Możemy wrócić do miasta... czy coś.



the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#10
18.01.2023, 05:02  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.01.2023, 05:28 przez Elliott Malfoy.)  
Gdyby nie fakt, że był absolutnie przerażony, a jego serce z każdym, kolejnym chrumknięciem przyspieszało, to prawdopodobnie spłonąłby ze wstydu. Niezrozumienie, z którym najpierw się spotkał, gdy wciąż patrzył w zielone oczy Erika, z delikatną, złotą obwódką, szybko zniknęło, gdy mężczyzna zrozumiał w czym był problem, ale początkowy ton jego głosu jedynie upewnił Malfoya w przekonaniu, że będzie musiał przeprosić. Okropnie się czuł z faktem, że przerwał tak istotną rozmowę. Nie dość, że w jakichkolwiek tego typu, pozytywnych emocjach nie czuł się pewnie, a brnąc w nie dalej czuł jak nogi zapadały mu się w grząskim gruncie, jakby piaski powątpiewania w słuszność odsłonięcia się z budowanej, latami fasady, nie zamierzały puścić go dalej. Wiedział, że będzie musiał wrócić do rozmowy o eksperymencie, gdy szli pomiędzy zagrodami, a odgłosy warchlaków oddalały się wraz z innym pogdakiwaniem kur, układał w głowie myśli, słowa, przeprosiny. Serce wciąż łomotało, jakby chciało wyrwać się z klatki piersiowej, bynajmniej nie z powodu kameralnej atmosfery, w której się znaleźli zanim idiotyczny lęk wszystko zepsuł, a tego Elliott żałował chyba najbardziej. Skarcił się też zaraz w myślach, bo przecież chciał być wsparciem dla Erika, a nie tylko dostawac bliskość, która mogła z tego płynąć. Było to uczucie, które powoli wydostawało się z zamurowanej wnęki jego umysłu po tylu latach, że Malfoy go nie poznawał, czuł się z nim obco, nieswojo i zupełnie jakby miał rzucić się na głęboką wodę nie umiejąc pływać.
Odetchnął po chwili, definitywnie nie wyglądając tak idealnie, jak przed niecałą godziną, gdy Erik spotkał go przed stajnią. Włosy miał w nieładzie, odstające gdzieniegdzie, policzki zaczerwienione od krótkiego wysiłku fizycznego, a buty ubrudzone błotem. Materiał ubrania powyginał się, zwłaszcza przy zagięciach - łokciach, u góry klatki piersiowej, a sam Elliott odsunął chustkę od gardła wolną ręką rozwiązując jej materiał w zwinnym geście i chowając do butonierki. Nie przejmował się tym, że stójka nakrycia się przekrzywiła, nie było to teraz istotne.
- Na Merlina, przepraszam, wyszło tak idiotycznie, nie chciałem wcale tego w takim momencie wywlekać, ale nie mogę znieść świń. Panikuje na ich widok odkąd miałem pare lat, wiąże się to z bardzo wstydliwym incydentem, o którym jak teraz powiem, to chyba będę musiał się teleportować z zażenowania, więc myśle, że wystarczy, iż zrobiłem z siebie idiotę już na takim poziomie, historię opowiem kiedy indziej. Może - odparł wciąż łapiąc oddech, chociaż bardziej zmęczyło go łomotanie serca i sama panika, niż szybki marsz. Uciekł spojrzeniem analizujac gdzie dokładnie się znaleźli i ucieszył się wewnętrznie, że poszli w kierunku, w którym wcześniej planował. Mimo chwilowego dyskomfortu z powodu chrumkających zwierzaków wracał powoli do siebie, a niewielki zbiornik z wodą, jaki znajdował się nieopodal lasku był naprawdę urokliwym miejscem do kontynuowania konwersacji.
Wracały do niego słowa sprzed wstydliwego incydentu, powoli, bo mózg musiał wrócić do pełni prosperowania, po tej chaotycznej, nagłej sytuacji wymagającej niesamowicie szybkiego reagowania. Nie puścił dłoni Longbottoma, ale chyba tylko i wyłącznie dlatego że wciąż nie doszedł do siebie po tak szybkim przejściu z jednego punktu do drugiego, i to z rewelacjami w tle. Ataki paniki wyłączały logiczne myślenie, a Elliott funkcjonował praktycznie w stu procentach na logice, emocje były małym odsetkiem. Czasami się wtrącały, ale zazwyczaj odrzucane, zrozumiały gdzie ich miejsce. W ważnych, przepełnionych uczuciami momentach nie potrafił ich obudzić na zawołanie. Zasiedziały się w jego wnętrzu, wręcz obraziły na to, że sam Malfoy odrzuca je za każdym razem, gdy próbują wyjść.
- Jest w porządku, na nic innego tak nie reaguje. Poza tym, chciałem ci pokazac jedno miejsce tutaj - spojrzał na rozmówcę ponownie i w tym samym momencie doszło do niego, że wciąż ściska go za rękę, jakby ich życie od tego zależało. Niebieskie oczy Elliotta pociemniały, acz moment, w którym można było czytać z niego jak z otwartej księgi minął. Puścił dłoń Erika, czując jak zażenowanie oblewa go gorącem od stup do głów. Dobrze, że twarz miał wciąż lekko zaczerwienioną od paniki połączonej z szybką przechadzką, bo inaczej policzki ozdobiłby czerwony wykwit emocji, jaki tak bardzo chciał ukryć - Jeżeli wciąż chcesz, oczywiście - dodał pośpiesznie, jakby sytuacja ze świniami miała zmienić całkowicie sposób, w jaki drugi mężczyzna go postrzega. Elliott nie mógł uciszyć myśli, które podpowiadały, że wyszedł na buca i idiotę, najchętniej zapadłby się pod ziemię, ale lepiej było robić dobrą minę do złej gry i wrócić do rozmowy, którą prowadzili jeszcze przed chwilą, zwłaszcza, że, mimo wszystko, mimika Longbottoma wydawała się łagodna, sam mężczyzna nie był zły, bo, tak właściwie dlaczego miałby być? Przecież lęk przed świniami nie był czymś, nad czym Elliott panował, fakt, mógł być zaskakującym i dość zabawnym faktorem, ale czego innego się spodziewał? Wychowanie w domu, gdzie nie powinno się okazywac żadnych słabości, bardzo mocno smagało go po plecach biczem nalegajacym, aby dumnie się wyprostował i udawał, że należy o całej sytuacji zapomnieć, ale w głebi duszy uwazał, że własnie takie, naturalne i niezaplanowane sytuacje sprawiają, że czuje się ludzki, że ta zbudowana skrzętnie fasada chłodu opada na chwilę i być może jest mu niekomfortowo, ale przypomina też sobie, dlaczego warto czuć.
- Wracajac do poprzedniej rozmowy. Nie sądziłem, że moje towarzystwo jest dla ciebie na tyle komfortowe, aby dzielić się tak delikatnymi kwestiami, niemniej, bardzo mi to... schlebia - stwierdził, chociaż słowa wypowiedziane na głos nie brzmiały tak samo dobrze, jak w jego głowie. Nie rozckliwiaj się nad sobą, ogarnij się, pomyślał sam do siebie, bo po tym jak panika opuściła jego ciało poczuł się dziwnie lekki. Potrzebował usiąść, ale nie chciał o to prosić, wystarczająco już się uprzykrzył swoim niekontrolowanym zachowaniem.
- Swoją uwagę o kwestii prawnej nazwałem niedelikatną, bo miałem na myśli, że cokolwiek by się nie stało, mam nadzieję, że mógłbym cię z tego wyciągnąć. Przynajmniej tyle mogę obiecać w tej sytuacji, bo moja osoba w samym badaniu nijak się przyda i chyba po prostu odrobinę mnie to irytuje, że nie mogę być lepszym wsparciem - panika jakby odkorkowała kolejną serię emocji, a sam Elliott wydawał się odrobinę zdziwiony przejrzystością swoich intencji w tym zdaniu, jakby nie powiedział czegoś tak intensywnego, a zarazem prawdziwego od conajmniej paru lat... co też mogło być prawdą, w jego przypadku.
- Kto ma prowadzić te badania, jeżeli mogę zapytać? - dopytał, bo chociaż atmosfera bliskości, jaką mieli, dopóki niespodziewane lęki im przeszkodziły, miała jak na razie nie wrócić, tak Elliott chciał pokazać, że zależy mu, aby wysłuchać wszystkiego, co Erik ma do powiedzenia w tej sprawie, jeżeli ten wciąż miał ochotę, aby to z siebie wyrzucić.
Jak był gotowy, to wskazał swojemu towarzyszowi kierunek, w którym musieli podążać, bo resztę rozmowy mogli odbyć idąc wydeptaną ścieżką w stronę niewielkiego zbiornika wody. Zagłębiali się przy tym bardziej w lasek, ale ten nie był wcale gęsty, więc szarość dnia bez problemu przedzierała się przez gałęzie drzew.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Erik Longbottom (6481), Elliott Malfoy (6898)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa