1960, hogwart
fergus ollivander & ida moody
łazienka prefektów na piątym piętrze za czwartymi drzwiami
Dość. Miała po prostu dość. Nie tylko tego, że z zamkniętej toalety dobiegało się ciche i wyjątkowo drażniące łkanie Jęczacej Marty. Drżącymi rękami oparła się o misę umywalki, ściskając białą porcelanę z całych sił. Zgarbione ramiona opuściła w dół, a grube, ciemne włosy spłynęły po jej plecach, prawie zasłaniając twarz. Na starym swetrze Ravenclaw, który ojciec kupił jej z drugiej ręki, ledwo trzymała się srebrna plakietka prefekta. Tak samo zresztą, jak sama Moody. Wiedziała, że piąty rok nauki będzie tym najtrudniejszym, a obowiązki jakie na siebie położyła wymagają od niej wyjątkowego wysiłku. Nie była jedną z tych naturalnie uzdolnionych akademicko osób. Kiedy uczyli się razem z Castielem w bibliotecznej czytelni, on przeskakiwał kolejne rozdziały ksiąg, o co raz bardziej skomplikowanych klątwach, podczas gdy Krukonka pozostawała wciąż na pierwszej stronie, próbując przeczytać po raz setny, skomplikowaną definicję. Radziła sobie dobrze tylko ze względu na spryt i wyjątkową zdolność logicznego myślenia, za którą profesorowie chwalili ją równie często co karcili.
Nie dość zatem, że zamiast robić sto ważnych rzeczy, zostawać po godzinach na treningi Quidditcha, czy pomagać młodszym Krukonom, siedziała nad książkami w Wielkiej Sali i czekała tylko aż ścierpną jej pośladki, a ból pleców stanie się nie do wytrzymania. Tego dnia tak jednak się nie stało. Dużo bardziej wolałaby swoją wersję wydarzeń, od sytuacji, która faktycznie się rozegrała. Prawie już zasypiała nad podręcznikiem do eliksirów, postanowiła zatem wstać z podłużnej ławy i udać się do Pokoju Wspólnego. Wychodząc zza stołu musiała się poślizgnąć? Merlin jeden wie na czym, a może po prostu znużone już mięśnie postanowiły wreszcie poddać się instynktowi bezruchu. Upadła, a w dramatycznej próbie utrzymania równowagi pociągnęła za sobą fragment obrusu, wraz z rozłożonymi na nim przekąskami dla uczących się.
Palce jej drżały, a kłykcie zbielały od nakładu siły jaki wywierała na umywalce. Nie obchodziło jej to, że świeżo wypraną koszulę zlepiał teraz sok winogronowy, ani fakt, że we włosach i pod paznokciami miała fragmenty biszkoptów. Była zła na to, że znowu myślą o niej jak o wariatce, a to nie wróżyło dobrze na początek kadencji prefekta. Nikt oczywiście nie zapytał się o jej samopoczucie, nawet jeśli znalazły się takie osoby, nie były w stanie jej dogonić, kiedy biegła sobie znanymi skrótami do łazienki na piątym piętrze. Tu mogła być bezpieczna od tych, którzy uważali ją za wariatkę.
Zazwyczaj Ida ignorowała fanaberie Marty, ale im bardziej szumliwy jazgot się do niej zbliżał, tym więcej cierpliwości traciła.
— Na brodę Merlina, Marta czy możesz się wreszcie zamknąć i nie robić tyle hałasu?— Obróciła się na pięcie, zwijając dłonie w pięści. Musiała wyglądać jak sto nieszczęść i świeżo wypuszczona lokatorka Azkabanu, ze swoim chmurnym spojrzeniem, jeszcze niezaschniętym ciurkiem krwi, który toczył się leniwie z rozbitego o posadzkę Sali nosa i skrzywionymi ustami. — Ty. Czego tu szukasz? Uczniowie nie mają tu wstępu. — Wcześniejsze skrzypienie drzwi nie było dziełem Marty. Ida w łazience nie była już sama.
give me a bitter glory.