07.01.2023, 23:57 ✶
Żałował.
Żałował, że postanowił dzisiaj wyjść z domu. Żałował, że nie mógł zrobić sobie przerwy (bo nigdy nie robił). Żałował, że składniki, po które musiał się wybrać były akurat w tej części miasta. Żałował, że nie sporządził wcześniej listy, aby je zamówić i nie musieć w ogóle doprowadzać się do stanu używalności.
Przestał żałować, gdy jego oczom, poza tłumem przetaczającym się przez wybrukowane ulice magicznego Londynu, ukazały się również trzymane przez ludzi transparenty. Cała niechęć, jakby nagle, wyparowała, a na jej miejscu pojawiło się zaciekawienie. William osobiście nie brał udziału w żadnych tego typu wydarzeniach, uważał, może błędnie, że te i tak niczego nie zmienią, a jedynie zmarnują jego energię. Starał się nie mówić tego na głos przy aktywistach, bo czuł się wtedy jakby podważał ich pracę, a nie o to mu przecież chodziło. Był myślicielem, naukowcem, a nie rewolucjonistą. Bieganie z transparentami lub różdżkami zostawiał tych, którzy czuli do tego powołanie, ewentualnie po prostu się na tym znali. On sam mógłby pomóc sprawie i o wiele lepiej by się jej przyczynił swoją wiedzą teoretyczną, być może uzdrowicielstwem i jakimikolwiek badaniami. To nie tak, że był całkowicie bezużyteczny w pojedynkach, potrafił się bronić, ale uważał za o wiele bardziej efektywne wykorzystywanie tych umiejętności, które udało mu się rozwinąć, niż te, które były na przeciętnym poziomie.
Dołączył do tłumu niespecjalnie przejmując się, kto taki w nim był - przynajmniej z początku. Tak czy siak musiał iść w stronę, w która zmierzała ogromna fala czarodziejów - i, jak już wywnioskował, charłaków. Zaczął się zastanawiać nad swoim postrzeganiem tej warstwy społecznej i, ze faktycznie, być może poświęcali im zbyt mało uwagi, nie dostosowywali czarodziejskich transportów ani niczego do tego, jak ci musieli funkcjonować bez magii. Williamowi było charłaków po prostu szkoda, automatycznie zaczął myśleć jak mógłby ułatwić im życie z użyciem swoim możliwości, niestety ten proces został gwałtownie przerwany krzykiem, jaki przesunął się, lawinowo, po całej grupie. Ludzie zaczęli wpierw odchodzić na bok, a potem w panice się przepychać. Lestrange na szczęście nie był głęboko w tłumie, przez chwile nie wiedział jednak co zrobić, popychany przez umykających uczestników protestu.
Nie widział co się stało, było za dużo ludzi, ale zorientował się, że po jednej ze stron protesty miały czerwone skreślenia na słowie 'niemagiczny'. Musiało więc dojść do bójki, może gorzej. Musiał się jak najszybciej wycofać... i wtedy zobaczył znajomą twarz, impuls uderzył go jak grom z jasnego nieba i wbrew zdrowemu rozsądkowi podążył w stronę tłumu łapiąc za ramiona Fergusa Ollivandera, który wydawał się utknąć pomiędzy wyrywającymi się do bójki mężczyzn.
- Mam nadzieję, ze nie będziesz miał mi tego specjalnie za złe, chyba robi się gorąco. Chyba, że chcesz dołączyć do kolegów? - odnosił się do niesamowicie rozochoconych sytuacją mężczyzn, zaraz też ktoś go popchnął, więc wpadł na Fergusa, ale wciąż trzymał się na nogach.
Żałował, że postanowił dzisiaj wyjść z domu. Żałował, że nie mógł zrobić sobie przerwy (bo nigdy nie robił). Żałował, że składniki, po które musiał się wybrać były akurat w tej części miasta. Żałował, że nie sporządził wcześniej listy, aby je zamówić i nie musieć w ogóle doprowadzać się do stanu używalności.
Przestał żałować, gdy jego oczom, poza tłumem przetaczającym się przez wybrukowane ulice magicznego Londynu, ukazały się również trzymane przez ludzi transparenty. Cała niechęć, jakby nagle, wyparowała, a na jej miejscu pojawiło się zaciekawienie. William osobiście nie brał udziału w żadnych tego typu wydarzeniach, uważał, może błędnie, że te i tak niczego nie zmienią, a jedynie zmarnują jego energię. Starał się nie mówić tego na głos przy aktywistach, bo czuł się wtedy jakby podważał ich pracę, a nie o to mu przecież chodziło. Był myślicielem, naukowcem, a nie rewolucjonistą. Bieganie z transparentami lub różdżkami zostawiał tych, którzy czuli do tego powołanie, ewentualnie po prostu się na tym znali. On sam mógłby pomóc sprawie i o wiele lepiej by się jej przyczynił swoją wiedzą teoretyczną, być może uzdrowicielstwem i jakimikolwiek badaniami. To nie tak, że był całkowicie bezużyteczny w pojedynkach, potrafił się bronić, ale uważał za o wiele bardziej efektywne wykorzystywanie tych umiejętności, które udało mu się rozwinąć, niż te, które były na przeciętnym poziomie.
Dołączył do tłumu niespecjalnie przejmując się, kto taki w nim był - przynajmniej z początku. Tak czy siak musiał iść w stronę, w która zmierzała ogromna fala czarodziejów - i, jak już wywnioskował, charłaków. Zaczął się zastanawiać nad swoim postrzeganiem tej warstwy społecznej i, ze faktycznie, być może poświęcali im zbyt mało uwagi, nie dostosowywali czarodziejskich transportów ani niczego do tego, jak ci musieli funkcjonować bez magii. Williamowi było charłaków po prostu szkoda, automatycznie zaczął myśleć jak mógłby ułatwić im życie z użyciem swoim możliwości, niestety ten proces został gwałtownie przerwany krzykiem, jaki przesunął się, lawinowo, po całej grupie. Ludzie zaczęli wpierw odchodzić na bok, a potem w panice się przepychać. Lestrange na szczęście nie był głęboko w tłumie, przez chwile nie wiedział jednak co zrobić, popychany przez umykających uczestników protestu.
Nie widział co się stało, było za dużo ludzi, ale zorientował się, że po jednej ze stron protesty miały czerwone skreślenia na słowie 'niemagiczny'. Musiało więc dojść do bójki, może gorzej. Musiał się jak najszybciej wycofać... i wtedy zobaczył znajomą twarz, impuls uderzył go jak grom z jasnego nieba i wbrew zdrowemu rozsądkowi podążył w stronę tłumu łapiąc za ramiona Fergusa Ollivandera, który wydawał się utknąć pomiędzy wyrywającymi się do bójki mężczyzn.
- Mam nadzieję, ze nie będziesz miał mi tego specjalnie za złe, chyba robi się gorąco. Chyba, że chcesz dołączyć do kolegów? - odnosił się do niesamowicie rozochoconych sytuacją mężczyzn, zaraz też ktoś go popchnął, więc wpadł na Fergusa, ale wciąż trzymał się na nogach.
“Education never ends. It is a series of lessons, with the greatest for the last.”